niedziela, 18 września 2011

Nasza Arka - nasz świat

Przygotowywanie liturgii, skupienie nad tekstami - już jest duchową przygodą i łaską. Potem rytm natury i łaski został zaburzony telewizją, zrobiło się ciężko. Ale znów sny przyszły z pomocą. Z wielką pomocą.
Były dwa, a jakby jeden. Zaczął się w Legionowie, w scenerii dzieciństwa i PRL-u, a zakończył na Jasnej Górze, iście po hetmańsku i ewangelicznie.

Generał Jaruzelski miał kwaterę pod naszym starym adresem (mówiło się tak właśnie - mieszkać 'z kwaterunku'). Był stary, wcale się nie pokazywał. Miał ku temu i inne powodu. Była ruchawka na ulicach. Jak w Trypolisie. Wszyscy czegoś chcieli, byli niezadowoleni, ale o generale na pierwszym piętrze nikt nie mówił ani słowa. Ze strachu. Lud wie, co kto może. Więc znów byłem pierwszy w nazywaniu prawdy. "A co z generałem, trzeba wprost go spytać, jakie ma plany". "Tak, tak" - wszyscy się ruszyli. On się pojawił, otoczyli kołem i rozmawiali. Stałem z tyłu, uważałem, że zrobiłem, co do mnie należało.

Generał, zdając już chyba sobie sprawę ze swojej niemocy, zechciał jechać na Jasną Górę. Tam znalazł się zakonnik, którego aż roznosiło, że znalazł się we właściwym miejscu, o właściwej porze. "Ja, taki skromny ksiądz, odprawię mszę w ważnej bardzo sprawie".
Ja, siedząc na ostatniej ławce, wspominałem październikowo-kasztanowe pobyty w Częstochowie i msze dzieciństwa, z Rodziną Rodzin i panią Lilką, w cudownej kaplicy.
Nagle od drzwi zrobił się w niej rumor. Mszę ksiądz aż przerwał. Jakiś dogmatyczny Polak-patriota krzyczał, "że tak nie można, że zdrada, że, że, że". Wyciągnął wszystkich z kaplicy. Tam chyba zabrakło mu argumentów. Znów ja wkroczyłem na sceną. Upewniłem księdza, że tak właśnie trzeba. Że każdy może zamówić mszę i prosić o wysłuchanie przed Bogiem. Że generał jest tu prywatnie, a nie przed Trybunałem Stanu. Wróciliśmy do ołtarza. "Ale gdzie jest generał?". Zobaczyłem, że leży na podłodze pod ławkami. Podbiegłem, sprawdziłem, że żyje. Podniosłem z jeszcze jednym, posadziliśmy na ławce, leciał przez ręce, objąłem ramieniem, jak matka.

Msza potoczyła się odwiecznym rytmem, choć w posoborowym już rycie. Ja cicho rozmawiałem z generałem. Był bezradny i przestraszony ostatecznością scenariusza, w który był wpisany. Przywoływałem ostatnie dni i chwile Papieża, żeby mu pomóc. W odpowiedniej chwili spytałem grzecznie, jak należało, czy idzie do komunii? Zaprzeczył głową, ale czułem, że duch chciałby inaczej. Podpowiadałem, jak dziecku, że może porozmawiać szczerze z mądrym zakonnikiem, którego sprowadzę, że nazywa się to spowiedzią, ale nie chodzi o nazwę, ale o ostateczną szczerość całego życia. Był roztrzęsiony, nie wiedział nawet, czy jest ochrzczony.

Opowiedziałem mu więcej ze swojej biografii, żeby szczerością oswoić, a nawet zarazić. Że byłem antykomunistą przez całe życie, że kocham wolność, że jestem katechetą, że to ja naruszyłem tabu, zacząłem głośną rozmowę, która wyciągnęła go z kwatery i doprowadziła, aż tutaj, że siostra była agentem FBI, jako pierwsza ze wszystkich krajów dawnego bloku wschodniego...

Taka jest moja wiara, takie jest życie. Tak stawałem naprzeciw wyzwaniom, Solidarności, samorządu, Sokrates-Comenius'a, fałszom byłego wójta i obecnej radnej, teraz na rzecz współpracy szkoły i parafii świętej Teresy od Dzieciątka Jezus w Lincoln. Wierząc Bogu i wewnętrznej prawdzie. Nie ludzkim planom, ambicjom, knowaniom. Nie przed ludźmi gram swoje życie. Wobec Wieczności. Powołaniem mym życie w Bogu i z Bogiem.

Wobec wielkich wyzwań nie pękam. Bóg dodaje mi sił. Nawet we śnie.


Na mszę święta jechałem bardzo zmobilizowany. To wielka chwila, prawie jak stanąć obok Mojżesza przed krzakiem ognistym na górze Horeb. Wszystko się udało. Dzieci nie było - do smutnego przewidzenia. Od jutra na każdej lekcji będę tłumaczył, prosił, wyjaśniał, błagał. Będę się też modlić z nimi w intencji mszy szkolnych. Wierzę, że po jednym, po dwoje będzie rosła liczba. Jeśli nie włączą się w namawianie, wyjaśnianie i modlitwę wszyscy nauczyciele, będzie szło opornie. Ale głównie rodzice. To ich sprawa. Bez nich nie wychowamy dzieci i młodzieży. Jesteśmy ich asystentami, wyręczyć nie możemy.

Korespondencję między mną i Lucy położyliśmy na ołtarzu, zawierzyłem Bogu. Zawsze było tak, że gdy rodziło się coś wielkiego w kościele, to kościół przez jakiegoś swojego przedstawiciela prosił o sprawozdanie pisemne. Aby mogła je zbadać komisja teologiczna. Współpracę Rzeczpospolitej Norwidowskiej i św. Teresy z Lincoln od samego początku poddajemy pod osąd kościoła.


Patronem mszy szkolnych niedzielnych chcemy uczynić dzisiejszego świętego Stanisława Kostkę. Nie wiedziałem, umknęło mi, że ksiądz proboszcz ma jego relikwie, którymi nas dzisiaj pobłogosławił. Jesteśmy bogatsi, niż się nam wydaje!


Wiersz Norwida "Na pomnik grobowy św. Stanisława Kostki w Rzymie" przeczytałem po mszy. Brakuje nam aktywnych uczestników, jestem gotów wyręczać, jak długo będzie taka potrzeba. Dziś "wziąłem" także czytania liturgiczne i jedno wezwanie z modlitwy powszechnej. Dobrze, że czytała także studentka, licealistka, gimnazjalista i uczennica klasy 4. Teksty będą na Agatologii, a może kiedyś w zakładce na stronie szkolnej - co będzie właściwsze. Wszyscy zacznijmy wychowywać. Msza szkolna niedzielna jest wielką szansą.
Oby znaleźli się liturgicznie odważni nauczyciele i rodzice. Mogą mi się trząść nogi, mogę nawet zejść przed ołtarzem - ach jaka by to byłą piękna śmierć. Mamy dawać świadectwo. Żyjemy na świadectwo. Na mszach świętych spotykamy się dlatego, że Ktoś 2 tysiące lat temu położył swoje życie na ołtarzu, dał się dla nas zabić. Msza św. jest szczytem działalności dla człowieka wierzącego. Jest, i wtedy namówimy na nią także dzieci, albo nie jest, i wtedy namowy niewiele dadzą. Żyjemy na świadectwo.


Prosto z kościoła zawieźliśmy chłopaków, ministrantów na turniej piłkarski, o którym nawet ich matka i dyrektorka szkoły nie wszystko wie. Dostałą jakieś przecieki, nie rzetelną wiedzę do współorganizowania. A widziałem, że szkolny pawilon namiotowy się przydał i WC pewnie też by się przydały. Ale rozumiem też niedoróbki, gdy nie wiadomo, kto za co odpowiada.


Straszną rzecz usłyszałem w "Między Niebem a Ziemią", że dopiero przy rozwodzie poznaje się, z kim się żyło w związku małżeńskim. Brr. Albo się życie zbuduje na biblijnej wierze i wiedzy o człowieku, albo trzeba szukać szansy "poznania" dopiero w rozwodzie, przed sądem.

Oto spontaniczne notatki do psychodramy - "Grażyna, chodź tutaj, zostaw te pierogi, musimy porozmawiać :)"
W programie usłyszałem "masz prawo mieć rodzinę" od Rzecznika Praw Dziecka. Usłyszałem też, że gdzieniegdzie udało się stworzyć "Świat bez rywalizacji, żądzy władzy i sukcesu, świat serca" - od Jean Vanier, założyciela wspólnot L'Arche-Arka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz