niedziela, 30 października 2011

Msza - zbawcze działanie, spektakl, czy kabała


Czy jutro się idzie do kościoła? A we wtorek (1.11.2011)?
Ilu wierzących rodziców musi odpowiadać na takie pytania?

Co mówią takie pytania?
Wiem z doświadczenia, że pewnie grzeczne, posłuszne dzieci przyjmą odpowiedź, jaka będzie. - "Że jutro nie, ale we wtorek jest 1 Listopada, więc tak." Uszczęśliwione prawdopodobnie odpowiedzią nie są, ale posłuszne grzeczne dzieci tego nie powiedzą, nawet nie pokażą po sobie.
Innym razem, tylko delikatnie krzywiąc nosy na kolejne ogłoszenie, że uroczystość rozpocznie się mszą świętą, spytają - "A długa będzie?"
Męka dzieci powinna nam coś ważnego powiedzieć.
Pamiętam z własnego dzieciństwa (w pobożnej rodzinie), że unikałem sumy jak ognia. Nawet jeśli była dłuższa tylko o 15 minut. Każda niezrozumiała minuta ciągnie się jak wieczność. Nawet dzisiaj, jako dorośli, którzy czasem się mszą delektują, wolelibyśmy, żeby trwała 50 minut, niż 70. Można mówić o jakimś religijnym timingu.

Kościół i katecheza nie znalazły jak dotąd rozwiązania tego problemu. Mało jeszcze przejmujemy się myślą przewodnią Soboru Watykańskiego II, że "człowiek jest drogą kościoła". Nieliczni duchowni chcą ją upowszechniać. Jan Paweł II wcielał ją całym swoim posługiwaniem jako biskup Krakowa i Papież Kościoła Powszechnego.
Nie można współcześnie wychować religijnie dzieci, nie kierując się tą zasadą. Aby nie zanudzić, nie zniechęcić, nie zdeformować długimi, częstymi, niezrozumiałymi mszami na całe życie.

Dlatego dziwię się postawie księdza Wiesława Niewęgłowskiego i redaktora Tomasza Terlikowskiego w dyskusji o "Mszy" Artura Żmijewskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Nie byłem na spektaklu. Bardzo bym chciał. Pytania dzieci pokazują, jak bardzo potrzebne jest spojrzenie z boku na mszę, żeby umieć im odpowiedzieć na wiele "dlaczego" w sprawie religii. Że właściwie każdy myślący wierzący powinien chcieć odprawić taką teatralną mszę. Bo w kościele nie może, nie wypada i nie miałby odwagi. Konieczny jest spektakl "Msza", albo msza jako spektakl. Żeby zobaczyć mszę.

Dla mnie msza jest realnym działaniem. Jest realną aktywnością w świecie. Czy tylko w świecie? Czy nie bardziej we Wszechświecie? Wobec Wieczności!
Ale czyje działanie? Gdyby autorem scenariusza był ktoś z nas lub naszych przodków, poprzedników, to byłoby to nasze działanie.
Nie jesteśmy autorami. Nie mamy praw autorskich. Prawa autorskie należą tylko do Jezusa z Nazaretu. On zrobił autorskie prapremierowe wystawienie/wydarzenie. Włożył w nie wielki sens. A nawet, w pewien sposób, całego siebie. Chciał, żeby tak było i pozostało na zawsze. Zostawił nam prawo do Jego naśladowania w tym działaniu. Zachęcał, żebyśmy to robili na Jego pamiątkę.

Potem doszły zwyczaje z wielu rejonów kultury człowieka, tradycje się uświęciły. Rozwinęła się nawet nauka wokół tejJezusowej propozycji, czy projektu, jak to byśmy dzisiaj powiedzieli. Ta nauka wskazuje na obecność Autora w słowach, gestach i znakach powtarzanych za Nim. Najbardziej w słowach "to jest Ciało moje, i moja krew, które za was będą przelane. To czyńcie na moją pamiątkę". Gdybyśmy powtarzali tylko to wydarzenie z Wieczernika i słowa, które tam Jezus wypowiedział, nikt by Arturowi Żmijewskiemu nie miał prawa wyrzucać, że powtarza je w teatrze.

Ale po prapremierze wydarzyło się dużo więcej, co każe inaczej spojrzeć na scenariusz mszy. Jezus został zdradzony, osądzony, zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstał. Scenariusz nabrał innego znaczenia.
Nie każdy uwierzył we wszystko, co się potem wydarzyło, pewnie nie od razu i nie koniecznie w ten sam sposób. Słowa, gesty i znaki można powtarzać prawie w identyczny sposób. Znaczenie odsłania się stopniowo. Nikt nie może twierdzić, że pojął już całe znaczenie wydarzeń zbawczych - jak je nazywamy w kręgu osób, które uwierzyły we wszystkie słowa i zapowiedzi Jezusa. Ani tamtych wydarzeń sprzed 2 tysięcy lat, ani mszy, która jest aktualizacją, wiecznym "teraz", tego co się wydarzyło raz w konkretnym miejscu dziejów i przestrzeni historii ludzkości - w Jerozolimie.

Jeśli mamy sami uczestniczyć dzisiaj w wydarzeniu nazywanym mszą świętą ze zrozumieniem i pełnym zaangażowaniem, to trzeba włożyć trochę pracy wiary i rozumu. Msza jest i pozostanie tajemnicą. W kościele jest odprawiana z zachowaniem ciągłości tradycji (trochę na zasadzie prawa dziedziczenia) i zdobyczy nauk wokół mszy i całego dziedzictwa wiary (w Jezusa Chrystusa).
Artur Żmijewski ma prawo wystawić to, co wydarzyło się w Wieczerniku, po swojemu, w teatrze. Nasze małe dzieci też "wystawiały" niejednokrotnie msze po powrocie z kościoła (nigdy nie mówiliśmy "kościółka", brrr).

Nie powinno się tylko szydzić i wyśmiewać z czegoś, co dla innych jest święte.
Ponieważ nie widziałem inscenizacji, to tylko eksperymentalnie mogę sobie pomarzyć, żeby wszyscy moi uczniowie, powiedzmy od 4 klasy i wszyscy ich rodzice i sąsiedzi i parafianie zobaczyli ten spektakl. Wyobrażam sobie, że wtedy zaczęlibyśmy rozmawiać o mszy świętej kościelnej z większą gotowością i zrozumieniem. Myślę, że to mógłby być jeśli nie przełom, to przynajmniej dobry punkt zaczepienia.
W dzisiejszym (czy tylko polskim?) kościele chyba wszyscy są zablokowani na myślenie. Chyba tak nas wychowano. Tak nam przekazano wiarę. Jako coś bez-apelacyjnego. Jako świętą kabałę. Więc na nic jest przekonywanie, żeby uczestnicy mszy inaczej się zachowywali i myśleli przed, na i po niej w kościele.
To niech spojrzą na nią w teatrze, a może zobaczą w niej realne działanie w realnym świecie.

"The Didache (I,II ne) states: "Let none eat or drink of your Eucharist but such as have been baptized into the name of the Lord, for of a truth the Lord hath said concerning this, Give not that which is holy unto dogs."
"Justin Martyr states: "This food is called among us Εὐχαριστία [the Eucharist], of which no one is allowed to partake but the man who believes that the things which we teach are true, and who has been washed with the washing that is for the remission of sins, and unto regeneration, and who is so living as Christ has enjoined."
Christians came to describe the Eucharist as a sacrifice, specifically an unbloody sacrifice. It was said to be particularly beneficial when undertaken for the aid of the dead.
In the Greek Church, priests came to use leavened bread, in order to further distinguish Christianity from Judaism, and its tradition of unleavened bread at Passover."

Podkreślone fragmenty kładą nacisk na to, co dzieli i wyłącza w związku z mszą. Tak jak ksiądz Niewęgłowski i red.Terlikowski. Ostatni zaś uzasadnia wystawienie spektaklu "Msza" przed 1 i 2 Listopada.

W 1997 Katechizm Kościoła Katolickiego dał obowiązującą wykładnię nauczania na temat Eucharystii.
"Pierwsza zapowiedź Eucharystii [też] podzieliła uczniów, podobnie jak zgorszyła ich zapowiedź męki: "Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?" Eucharystia i Krzyż są kamieniem obrazy. Chodzi o to samo misterium, które nie przestaje być przyczyną podziału. "Czyż i wy chcecie odejść?"(nr 1336).

Niekonsekwencje można znaleźć i w katechiźmie i praktyce. Praktyka sprawiła, że komunię przyjmujemy tylko pod jedną postacią chleba. Ale praktyka nie sprawiłą, żebyśmy łamali i przyjmowali "do ręki".
"Skosztowałeś Krwi Pana, a nie zauważasz nawet swego brata. Znieważasz ten stół, jeśli nie uznajesz za godnego udziału w twoim pożywieniu tego brata, który był godny zasiadać przy tym samym stole Pana. Bóg uwolnił cię od wszystkich grzechów i zaprosił do swego stołu, a ty nawet wtedy nie stałeś się bardziej miłosierny" (Św. Jan Chryzostom, za KKK) - tymi starożytnymi wskazaniami też bardzo powszechnie chyba się nie przejmujemy.

I tak dzięki pomyłce - Artura Żmijewskiego reżysera wziąłem za Artura Żmijewskiego aktora - trochę poczytałem, doszkoliłem się, popisałem. Gdybym od początku wiedział, że to redaktor "Krytyki Politycznej" pewnie tylko dyskusji bym się przysłuchiwał. Błogosławiona wina :)

Ale ciągle najbardziej mnie frapuje zdanie - "CZYŃCIE TO na moją pamiątkę". A nie - przyglądajcie się, słuchajcie??!

PS.
"Ὁ θεὸς ἀγάπη ἐστίν" = "Bóg jest Miłością", napis na wielkim kamiennym bloku na Mojżeszowej Górze Nebo

2 komentarze:

  1. Ponownie chciałbym zadać kilka pytań, do których postawienia natchnęła mnie lektura tego wpisu :)

    - Jakie jest Pana zdanie w kwestii uczestnictwa dzieci we Mszy Świętej? O co mi chodzi: Generalnie dzieci nie pałają zwykle gorącym uczuciem do coniedzielnych mszy, chyba z tego prostego powodu, że jest to dla nich ceremonia niezwykle niezrozumiała i tajemnica, a także "niedziecięca" z uwagi na styl i charakter śpiewanych pieśni i głoszonych tekstów. Dlatego z takim zniecierpliwieniem wyczekują końca mszy, a dodatkowo w kościele trzeba być przecież cicho, a dzieci roznosi energia, wola życia, którą rodzice często skutecznie zdławiają "żeby nie przeszkadzać innym". I jest w tym trochę racji, bo niesforne dzieci, szczególnie te małe, bardzo małe i w wózkach, lubią sobie bez powodu popłakać czy pokrzyczeć, co naprawdę przeszkadza. Osobiście uważam, że z wózkiem do kościoła przychodzić się nie powinno, ale rozumiem, że czasem nie ma innego wyjścia. Podobnie z małymi dziećmi - czy nie lepiej byłoby uczynić z "pierwszego pójścia na mszę" jakiś ważny moment w życiu dziecka i nie zabierać go na nią tak po prostu od najmłodszych lat, leż jakoś bardziej uroczyście wprowadzić go w ten zwyczaj? Mnie się to wydaje rozsądniejsze, a jednak... Małe, żywe dzieci w kościele zawsze poprawiają mi humor, chyba z tego dziwnego powodu, że innych drażnią swoją nad-żywością. Ale prędzej czy później przychodzi ten smutny moment, kiedy rodzic karci dziecko i każe mu "być cicho", i mi też się wtedy jakoś smutno robi. A dziecko, uciszone, zaczyna wyczekiwać z utęsknieniem końca "tej nudnej mszy", ceremonii której nie rozumie. Zresztą, nie tylko małe dzieci tak mają ;). Więc - jak się Pan zapatruje na sprawę chodzenia dzieci na mszę?

    - Utkwiło mi w głowie takie, z chrześcijańskiego punktu widzenia smutne, hasło: "Prayer - a way to do nothing and still think you're helping". I nie umiem go od siebie odrzucić... bo czy modlitwa nie służy bardziej modlącemu niż temu, za kogo się modlimy? I ta myśl wróciła do mnie czytając fragment "(...)msza jest realnym działaniem. Jest realną aktywnością w świecie." Jak to rozumieć? Dla mnie w sumie msza to "tylko" msza: wspomnienie ofiary Chrystusa na krzyżu, pogłębianie znajomości Pisma Świętego przez czytania i kazania, moment refleksji nad sobą, swoją wiarą i grzesznością oraz możliwość "wyśpiewania" swojej miłości do Boga, jakiegoś przeżycia, doświadczenia boskości, a przy okazji Komunia "gwarantuje nam" stan łaski na najbliższy tydzień i (mam nadzieję) w jakiś tajemniczy, nadnaturalny sposób zbliża nas do Boga. Więc... jak to - działanie? Czemu realne?

    OdpowiedzUsuń
  2. - Ostatnio przeczytałem jakiś artykuł o Niebie i poruszył mnie pewien problem, mianowicie coś takiego, co roboczo mógłbym nazwać "argumentacją metafizyczną". Artykuł pochodzi z Gościa Niedzielnego, chodzi mi głównie o fragmenty typu:
    "A: W niebie będą też inne kolory? B: Jasne!"
    "A: Niebo to kreatywność na maksa? B: A dlaczego nie?"
    "A:(...)na półkuli południowej ludzie nurkują na rafie koralowej. (...) W niebie będą jeszcze większe atrakcje? B: A dlaczego nie?"
    "A: Znajomej przyśnił się zmarły ojciec. Podróżował po Oceanii. "A skąd wiesz?" - powiedział jej spowiednik. "Może Pan Bóg spełnia właśnie jego marzenia?"" B: I być może tak właśnie zrobi."
    Przykłady można by mnożyć. I chodzi mi o to, że... wygląda to tak, jakby o Bogu można było powiedzieć niemal wszystko, co tylko nie jest sprzeczne z Jego doskonałością. Że prawdą będzie, jeśli powiemy o Bogu, że jest kochającym ojcem, dobrym przyjacielem, maksymalnym dobrem, rozwinięciem i zwinięciem wszystkiego, sensem wszystkiego... Czyli że jest "doskonały", a tą doskonałość to niech każdy sobie interpretuje jak chce. Tak samo z Niebem - "W niebie będzie nam dobrze", i niech to sobie każdy interpretuje po swojemu, każda interpretacja jest dobra, grunt żeby nie była sprzeczna z tym, w co wierzymy. A mi się wydaje, że niesprzeczność z założeniami nie oznacza, że dane twierdzenie jest prawdziwe "z automatu". Niesprzeczność z założeniami to dopiero pierwszy krok, który trzeba wykonać badając prawdziwość twierdzenia. Gdzie się podziały pozostałe kroki?

    - Czy Eucharystia jest ofiarą tylko Chrystusa, czy także naszą? Bo z tekstu mszy świętej odnosiłem zwykle wrażenie, że to jest też nasza ofiara. Pech chciał, że podczas mszy zbiega się to w czasie ze zbieraniem na tacę, i kuszące jest rozumienie tej "ofiary" tylko w znaczeniu materialnym, wręcz finansowym. A jednak mam przeczucie, że kryje się za tym coś więcej. Tylko... co?

    - Słyszę sprzeczne opinie na temat przyjmowania Eucharystii, raz że "lepiej przyjąć Komunię niż nie przyjąć" a innym razem że "Komunia przyjęta w stanie grzechu jest mega-grzechem", i sam już nie wiem, co o tym myśleć, zwłaszcza powołując się na przytoczone przez Pana cytaty. Ja musiałbym mieć ogromne, przytłaczające poczucie swojej grzeszności żeby odmówić sobie Eucharystii. Ale może to nie jest najlepsze myślenie... co Pan o tym sądzi?

    -Czy z tymi niekonsekwencjami Biblia-praktyka nie można walczyć, pokonywać ich? Może np. wino mszalne w pastylkach? Jak Kościół, poza względami praktycznymi, jest w stanie wytłumaczyć to, że tylko księża piją Krew Chrystusa podczas mszy? I - o co chodzi z przyjmowaniem "do ręki"?

    Celowo nie nawiązuję do samego przedstawienia, ponieważ nie wiem nawet, o co pytać, nie widziałem go... Ale może jest jeszcze grane i warto byłoby się wybrać :)

    OdpowiedzUsuń