- żywe świadectwo historii w gm. Strachówka -
26.1.1941, wesele w Annopolu, Maria Królowa po prawej,
obok mąż Andrzej po lewej Janina Wojnarowiczówna
8.9.1942, Annopol, Maria Królowa stoi w środku,
mąż Andrzej po prawej, Janina Wojnarowiczówna siedzi na trawie w środku,
po jej prawej stronie mój ojciec Jan Kapaon (syn chrzestny Marii Królowej)
Maria
Królowa, z domu Jackowska, urodziła się, aby być polską nauczycielką. Wzór
miała doskonały, samego Bolesława Prusa, który był jej wujkiem i mistrzem
wychowania zarazem. Był dozgonnym przyjacielem jej rodziny, zwłaszcza matki - z
domu Trembińskiej - która była jego ukochaną siostrą, to nic, że cioteczną, od
najwcześniejszego dzieciństwa, do śmierci byli nierozłączni. To ją wpisał m.in.
na karty Grzechów dzieciństwa, a jej córki - więc i moją babcię, też Emilię -
nazywał swoimi ukochanymi siostrzeniczkami.
Prowadzenie
kronik w tej rodzinie jest dziedziczne. Maria Królowa prowadziła dziewczyński
pamiętnik, w którym – z jakże symbolicznym datowaniem, antycypującym narodowe
święto - zanotowała:
"Dnia
11 Listopada 1900 roku, mam lat 21.
Jestem nauczycielką, mam 20 uczennic, które uczę 4 godziny dziennie. Zdrowa
jestem, humor i spokój serca mam, dążę do doskonałości za pomocą kształcenia
się, w przyszłości chcę zostać zakonnicą, a właściwie siostrą miłosierdzia.
Czytam teraz „Nieśmiertelność duszy człowieka” księdza Dębickiego. Mam
zamiłowanie w czytaniu rzeczy poważnych, zwłaszcza filozoficznych. Muzykę
bardzo lubię, tak świecką, jak i kościelną, śpiew również. Zapał do sztuk
pięknych również posiadam.
Jestem
dzieckiem rodziców dosyć zamożnych. Ojciec mój jest urzędnikiem w Magistracie.
Matkę, jako też i Ojca kocham nadzwyczajnie…
Usposobienia jestem poważnego, mam dużo
silnej woli w panowaniu nad sobą… Pracować w swoim zwodzie ogromnie lubię.
Zamiłowanie pedagogiczne posiadam. Zdolności do nauk nie mam ale jestem dosyć
pilną i obowiązkową. Za granicą nigdzie nie byłam. Nigdy się niczego nie bałam.
Bawić się z dziećmi małymi bardzo lubię. Najwięcej cenię spokój serca. Modlę
się o szczęście dla mej duszy. Obowiązki wypełniam sumiennie. Kieruję się
rozumem. Dzieci przede wszystkim staram
się kształcić moralnie, pogadanki moralne miewam 2 razy na tydzień. Za dużo
czasu tracę na maruderstwo, nie umiem sobie tak czasu rozłożyć, by każda chwila
była użyteczną. Powinnam się dobrze co dzień przygotować na lekcje, by
dzieciaki czasu nie marnowały. Ja zaś bym chciała wejść w tę systematyczną
rutynę nauczania, by nie dręczyć swego umysłu i nie martwić się, że dzieciaki
postępu nie robią. Zwłaszcza arytmetykę chciałabym w pierwszym roku przechodzić
bardzo systematycznie, bym w latach przyszłych, na tym dobrze przygotowanym
gruncie, zadowalające plony zbierała.
Jestem bardzo zadowolona, że mam najniższe
oddziały, które mogą według swej zasady prowadzić. A więc: z polskiego niższy
oddział ma książkę „Pierwsza czytanka” Brzezińskiego. Zadaję im po 10 linii
dziennie, uczą się dosyć pilnie, przy czytaniu powinnam objaśniać niezrozumiałe
wyrazy, rozróżniać samogłoski i spółgłoski, a gdy to doskonale pojmą, stopniowo
zaczną przechodzić części zdania co dzień. Wiersze we czwartki i soboty,
dyktando w poniedziałki, środy, piątki, przepisywanie do domów co dzień, kaligrafia
w czwartki, opowiadania we wtorki. Histori Polski w środy i soboty - „Nasi
praojcowie” i „24 obrazków” Anczyca. Rysunki w soboty. Religia w poniedziałki i
czwartki, niższy i wyższy oddział „Katechizm Filochowskiego” i „Historia
święta” Kozłowskiego. Arytmetykę mam 4 razy na tydzień i przechodzą z
„Arytmetyki Jeskiego”.
Trochę mi już lepiej lekcje z dziećmi idą, gdyż sobie
zrobiłam bardzo systematyczny plan, od którego bym długi czas, a nawet i wcale,
odstępować nie chciała. Co dzień mi nowe plany pod względem układania czasu do
głowy przychodzą, staram się więc każdy taki nowy pomysł urzeczywistnić.
Rozliczyłam sobie, że 15 godzin mam do pracy, a 8 na odpoczynek. Z tych 15
godzin: 7 godzin poświęcam na szkołę, 1 godzinę na szycie, 1 na muzykę, 1 na
przygotowane lekcji do szkoły, 1 na czytanie książek, 1 na czytanie pism i
gazet, a resztę czasu poświęcam na naukę Stacha [brata] i różne inne
drobnostki, jako to: obiad, kolację i pogawędkę. Muzyka od 9-10, czytanie pism
od 10-11, a czytanie książek, nauka do szkoły, lekcja ze Stachem i kolacja od 5
i pół do 9. Nie wypełnienie którejś z tych godzin wpisuję do oddzielnego
dzienniczka, jako dług do odrobienia w chwilach wolnych od zajęcia
obowiązkowego. Zrobiłam sobie taki plan 21 listopada tj. w środę, 1900 roku.
Przeczytałem „Kądziel” Rodziewiczówny.
Zaczęłam czytać „Sztuka i krytyka u nas” Witkiewicza. W „Kądzieli” bardzo mi
się podobał typ młodej zapalonej do samodzielnej pracy dziewczyny, która mimo
wielu niepowodzeń i przeszkód została doktorem i leczyła biednych darmo.
… Nie ma na świecie człowieka zupełnie szczęśliwego, jest to bardzo przykre, bo gdy na przykład ma chęć do pracy, a tu
mu zdrowie nie dopisuje, czuje się wtedy człowiek bardzo apatyczny i zły.
Drugiemu znów śrubki nie dopisują i muszą się ludzie obywać bez
najpotrzebniejszych rzeczy w życiu codziennym, choć troszkę do hygieny
zastosowanych, inni znów samotni i osieroceni wzdychają do ciepła rodzinnego i
rozrywki.
… Bardzo lubię się uczyć i w ogóle pracować. Ale
jakżebym chciała sumiennie pracować i pożytecznie. Robić najpierw to, co jest
koniecznie potrzebne, a wszelkie dodatki i błahostki później, w wolniejszej
chwili opracować. „Modlitwą i pracą dobijesz się celu”. Jest to moja dewiza po
wszystkie dni żywota mego, z nią żyć i umierać pragnę.
Stanowczo za mało czytam. Chciałabym się
choć na rok jeden przezwyciężyć do pism Sienkiewicza. Dziwna rzecz, wszyscy
ludzie go z takim zapałem czytają i owacye mu za tyle prac jego wyprawiają, a
ja jedna czytać go nie mogę. Może XX wiek mnie jakoś do niego lepiej usposobi,
chciałabym bardzo, bo przecież warto poznać pracę tak bardzo rozwinięty. Po
drugie, bo mam wszystkie jego dzieła w
domu. Potrzeba mi tylko wyszukać sobie czasu
i mieć silne postanowienie, by każdą z jego powieści, którą się zacznie
tylko czytać, dokończyć. Zaczynam więc po Nowym Roku 1901 od powieści „Bez
dogmatu”. Prócz tego „Kuryer” i tygodniki powinnam przeglądać co dzień,
zacząwszy od tej chwili tj. Bożego Narodzenia.
Powiastek umoralniających dla dzieci nie
mam. Chciałabym choć raz na tydzień z nimi coś czytać. Najstosowniejszy by były
Teresy Jadwigi (muszę je pożyczyć od p. Śnieg.) W młodszym oddziale mam dzieci
od lat 7 do 9. Umieją one bardzo mało, gdyż zaledwie czytają, a praca nad nimi
jest bardzo wielka, gdyż są to dzieci swojego własnego chowu. Niektóre z nich
były w ochronce i te są znacznie więcej rozwinięte umysłowo, w zachowaniu zaś
są zanadto swobodne, rozmawiają niemal ciągle, śmieją się i dowcipkują –
gwiazdki wymagały, lecz uczyć się mniej chciał, jak te dzieci, które przyszły
prosto z domu. Zauważyłam więc, że wadliwą stroną ochronek jest dawanie
dzieciom za wiele swobody. Być może, iż zakonnice, które je od czwartego roku
życia chowają, za słabe są dla nich w późniejszych latach, gdyż zupełnie
zgadzam się na prowadzenie dziecka w wielkiej swobodzie, gdy ma lat 3 lub 4,
lecz gdy już dziecko ma rok szósty powinny go do karności przyzwyczajać.
W roku 1901 dnia10 stycznia zaczęłam brać
lekcje francuskiego od panny Emilii Rajewskiej, siostry pani Rylke, lekcję mam 1 raz w tygodniu, w
czwartek po 30 kopiejek za godzinę. Uczę się literatury z Anspacha i piszę
ćwiczenia. Przeczytałam „Myśli” Prusa. Czytam teraz „Emancypantki”.
Dnia 26 stycznia byłam 1-szy
raz na balu publicznym w Dolinie Szwajcarskiej.[1]Choć
tańczyłam dużo i wesoła byłam, jednakże bal ten pozostawił po sobie ślady w
sercu moim. Przyczyną tego był K.J., który wyglądał ładniej niż zwykle. Był
zamyślony, poważny, mało tańczył – a jednakże dziwne uczucie pozostało mi po
nim. Nie wiem, czy by to mogło być miłością? Ciekawam, jak teraz przyjdzie, jak
się zachowywać będzie? A ja, tak się ciągle z myślami biję, jaką być: poważną
czy wesołą, obojętną pozornie, czy też, tak, jak zwykle? Zdaje mi się, że
powinnam być tak, jak zwykle, a Pan Bóg sam tę kwestię rozstrzygnie (w roku
1902 ożenił się z panną Horodyską).
Mam sobie do zarzucenia dużo
rzeczy: brak rzutkości w literaturze polskiej, rozwlekłość w zajęciach i
drobiazgowość, za późne chodzenie spać, gdyż o 1-szej, i za późne wstawanie,
gdyż o 9.00. Rano powinnam się francuskiego uczyć co dzień, przynajmniej od 8
do 9.Czytać, na pauzę, Kuryer, a najważniejsze, by zagłębiając się w drobiazgi,
ważniejszych i ciekawszych rzeczy nie pomijać. Z dziećmi postępować jak
najenergiczniej, by znów, zbyt rozwlekając, czasu tak drogiego nie marnować. Co
dzień dalej i dalej, by na koniec za wiele nie zostawiać. Jak przychodzę ze
szkoły, zaraz grać kawałek ze 3 do 4 razy codziennie, zacząwszy od dziś. Z
rodzeństwem żyć zgodnie. Rodziców we wszystkim słuchać. Pieniędzy zapracowanych
nie wydawać na głupstwa. Każdy grosz, który bym chciała wydać na swoją osobę,
niech włożę do puszki dla ubogich, a i tak Bóg mnie we wszystkim wspomoże. Do
końca lutego mam odrobić:
–
nauczyć się kawałka na
fortepianie
–
przepisać ćwiczenie o wstępnym
nauczaniu
–
przeczytać „Dziady”
(skończyłam „Chama” E. Orzeszkowej)
–
przeczytać wszystkie
tygodniki, a co dzień na pauzę „Kuryer”
A we wszystkim niech będzie
pośpiech i energia i dobre zużytkowanie każdej chwilki. Celem moim jest przejść
przez życie, które jest wędrówką człowieka na ziemi, czyniąc dobrze i w zgodzie
z wolą Bożą. Mam nadzieję, że Bóg Najwyższy mnie siły i ochoty do pracy udzieli
– modlić się w każdej pracy, przez dobre i sumienne jej wykonywanie.
… Czytać teraz okropnie lubię.
Rozumiejąc wszystko doskonale i mogąc na sobie doświadczenia przeczytanych
rzeczy psychologicznych i duchowych robić, zapalam się do każdej książki
ogromnie. Ach nie nie żyje ten podły francuski, że mnie tyle energii mózgowej
marnuje. Morduję się i morduję. Boże, jak mi się wszystko podług myśli szykuje.
Nabieduję się przy tem nie mało, ale dobijam celu zawsze.
Napisałam ćwiczenie do pani Lu., ale
książki „Dusza dziecka” jeszcze nie przeczytałam. Zapał w sercu do rzeczy
dobrych posiadam. Niechaj wszystko, Boże mój, czynię, co mi tylko do głowy
przyjdzie. Każdy pomysł niech obrabiam na różne
sposoby, w ten sposób rozwinie się działalność moja i chęć do pracy i pomocy we
wszystkim bliźnim moim. Niech rozpocznę od rodziców i rodzeństwa i nigdy im w
niczym nie odmawiam. A później w życiu, gdy będę zupełnie od siebie zależną,
nie odmówię nikomu pomocy i pomimo wielu przeszkód, zwyciężyć się pragnę. Każdy
człowiek wymaga szacunku i uznania. Od ludzi zamożnych i światłych
uznania dla siebie nie spodziewam się, gdyż światu imponować trzeba wielkimi
zdolnościami umysłowymi, talentem jakimś, albo urodą, a ponieważ ja żadnych
tych przymiotów nie posiadam, lecz tylko czuję w sobie serce zdolne do kochania
i współczucia wszystkim ludziom, nawet najuboższych, dlatego chcę iść za
popędem serca mego i być siostrą miłosierdzia.
Ach jakież to i wzniosłe stanowisko na tym padole płaczu. Niech sobie
świat mówi, co chce, na to, ale skoro siostry miłosierdzia i klasztory
istnieją, więc to jest instytucja Boża. Jaką bym chciała być siostrą
miłosierdzia, to tylko ja sama czuję, przede wszystkim, prócz zdrowia, wyrzec
się wszystkiego, nawet w drobiazgach, na korzyść, usługę i pomoc bliźnim. Wszak
każdy pomocy i rady potrzebuje. A tym bardziej człowiek niewykształcony i
niezamożny. Dopomóż mi w tym, o Boże!
Chciałabym koniecznie pojechać na kolonię,
i to z najmłodszymi i najbiedniejszymi dziećmi. Oby Bóg dał, żeby mi się podług
woli Bożej wszystko sprawdzało.
Odkryłam w sobie wielką wadę, jestem
dumną. Duma mi się bardzo nie podoba, gdyż odstrasza od siebie ludzi i robi
drugiemu człowiekowi wielkie zło. Co innego być poważną, a co innego dumną. … Oddam ludziom wszystko, co mam najlepszego, a
nagrody za cnotę tylko od Boga Najwyższego się mogę spodziewać. Ludzie zawsze
ludźmi zostaną, gdyż są to istoty słabe.
Największy rozum człowieka na tem polega,
żeby się człowiek sam z sobą obliczał i wiedział, co może zrobić, a często
uniknie rozczarowań i przykrości od bliźnich. Uczuciu dać folgę i serca w
niczym krępować nie trzeba, gdyż przez to człowiek poznaje życie, odczuwa
potrzebę drugich i kształci się ogólne. Trzeba tylko w tym rozwoju uczuć i
fantazji modlić się ciągle do Boga, by On pozwalając rozwijać się tym uczuciom,
kierował nasze myśli ku dobremu i pożytecznemu celowi. Miejmy nadzieję w Bogu,
a On nas z pewnością nie zawiedzie. Czynić dobrze, czuć wszystko, co kogo boli,
mówić dobrze o bliźnich, utrzymywać w czystości swe sumienie, jednym słowem
rozwijać swoje ja pod każdym względem, oto cel mojego życia. Niech nigdy nie
narzekam na brak materyału, każda praca dobrze pojęta daje nam wiele materyału
twórczego. A że nie więcej, jak kilka, takich prac dobrze pojętych i
wykonywanych zapał mam całe życie, nie szukajmy więc swego ducha daleko, w
jakichś pracach głośnych i publicznych, ale przeciwnie czyńmy w swoim ścisłym
kółku dobrze, a szczęście i zadowolenie wewnętrzne samo do nas przyjdzie.
Miejmy ludzi na oczach, Boga w
sercu, i zdrowie fizyczne, a dużo dobrego bliźnim uczynimy. Nie lękajmy się
pracy, z każdej starajmy się dobrze wywiązać, a w cichości pełnić służbę Bożą
będziemy.
Teraz dopiero zdaje mi się zaczynam trochę
rozumieć życie. Główną rolę w życiu gra energia i dobroć. Wzorem tych obydwóch
cnót jest moja matka. …
Ach życie, to życie, ile ono ma
niepowodzeń. Dopiero przeszłam jedno takie straszne cierpienie duchowe z
Różycką, matką jednej z uczennic i zdaje mi się, że to cierpienie, jako też
rozpraw z panią Lu., i ewentualne przeniesienie do innego mieszkania, i całe to
przeniesienie się rozbudziło mój rozum dotąd uśpiony. Przejrzałam na świat oczyma szeroko
otwartymi, porzuciłam to zamroczenie umysłu i zaczęłam myśleć odważnie, trzeźwo
i energiczniej. …
Ażeby się umocnić w łasce Chrystusowej pragnę ogromnie czuwać nad wszystkimi władzami mej duszy.
Wyznaczyłam więc sobie na każdy tydzień jedną cnotę. A więc na pierwszy tydzień
przyjazdu na wieś Strugę dnia 19 czerwca 1901 wyznaczam sobie energię,
na drugi cierpliwość, na trzeci wytrwałość, a we wszystkich tych
cnotach nabyta cnota poprzednio powinna być gwiazdę dla wszystkich cnót, a
spostrzeżenia i trudności nad nimi niech sobie notuję w tym oto kajecie… Dnia
16 listopada 1902 roku odbyłam pierwszy raz próbę zebrania publicznego.
Było to zebranie rodziców dzieci biednych, na Browarnej. Przyszło ich 14 osób.
Mówiłam z nimi całe dwie godziny o tem, że powinny się ze 2/3 godziny w domu
pod opieką rodziców uczyć, że powinni ich czysto ubranych i umytych przysyłać
na lekcje, ażeby się przez to dziecko samo siebie nauczyło szanować itd.” (O
miłości do Annopola, Strachówki, Polski i Kościoła, str. 20n)
***
Taki długi
przytoczony fragment pamiętnika Marii Królowej może być nużący dla zwykłego
czytelnika, ale chyba nie dla nauczycielskiego ducha, rozumu i wiary – jest to
zapis życia, a nie literackie akapity z „Emancypantek” mistrza Prusa.
W ten
fragment dziewczyńskiego pamiętnika – który brzmi prawie jak spowiedź - wejrzeliśmy zwolnieni z należnej dyskrecji po
125 latach. Jest to spowiedź naszej sąsiadki-współobywatelki i
koleżanki-nauczycielki z gminy Strachówka. Zdobyta w ten sposób wiedza jest
potrzebna, w perspektywie zakreślonej w tytule. Jest ona właściwym
wprowadzeniem w period wojennych przeżyć w Annopolu, Rozalinie i okolicy. Wszystko
ma jakąś wcześniejszą pre-historię, genetykę taką lub inną. Wszystko jest w
czymś wkorzenione, z czegoś wynika, czymś jest od środka napędzane… Aż po swój najgłębszy
Logos, albo, cytując Norwida osobista i wspólnotowa droga ku „Zenitowi wszechdoskonałości
dziejów”.
Bez
poznania duszy Marii Królowej, z domu Jackowskiej, zabrakłoby tła do zrozumienia relacji z innymi osobami z
nauczycielskiego grona IIRP w czasie narodowej nieludzkiej (okupacyjnej) próby.
Ale nie tylko same cechy osobowościowo-psychologiczne tu zaważyły. Wszystkie te
osoby miały za sobą takie i inne doświadczenia I Wojny Światowej, a także
wcześniejszego życia i działania pod zaborami. Chciałbym to mocno podkreślić,
bo nie jest to wiedza (i świadomość) powszechna w Polsce. Przez dziesięciolecia
wszystko w naszym kraju miało jakby swój początek po wojnie, wraz z
ustanowieniem siłą PRL, narzuconego modelu-ustroju przez Armię Czerwoną i
utrwalanego z udziałem polskich komunistów. A to jest nieprawda i straszne
wykrzewienie polskiej świadomości narodowej.
***
zaproszenie od historii
/jej
obiektywizacja i w nas dziać się może/
zastał na spacerze-wręczyć zaproszenie
uhonorowania tajnego nauczania 1939-45
obudził wspomnienio-kojarzenia
tak działa ludzka świadomość
przechowuje więcej niż wykorzystujemy
potrzeba klucza bodźców
takich na przykład jak to zaproszenie
kontynuując spacer medycznie nakazany
myśli wzlatywały nade mną
takie marsze stały mi się medytacyjne
kroczek oddech odepchnięcie kijków...
tajne nauczanie i II Wojna Światowa
zostawiły ślad i w naszej rodzinie
co dziwić nie może w rodzinnej historii
z Prusem i walką o szkołę i kulturę polską
zachował się dyplom Marii Królowej (nr 314)
przyznany przez Komitet XXV-lecia tej walki
ten epizod jej życia świecił pokoleniom
wspomniał go wierszem mój dziadek w 1931r
"Edukację gimnazjalną
W czasach carskich gdy przerwała
Patentu pieczęć finalną
U Łapińskiej zdobywała
Potem czas swój w tajnem kole
Pożytecznie zużywała
Gdy zdrój wiedzy dziatwie w szkole
W zakute głowy wtłaczała
Praca ta choć bardzo miła
Niebezpieczną była przecie
Narazić ją mogła była
Na katorgę o czym wiecie"
ech cieszę się że ożyli znów tutaj
oni i prawda o nich i o czasach
co dzieje się rzadko niestety
i wtedy gdy ktoś zaprosi do tego
wtedy nie tylko historia ożywa
bo dzięki niej także i my jakoś
zmotywowani do pracy
zbieramy materiały i łączymy fakty
pamięć i tożsamość nie są sierotami
w nas ożywają projektami historii
dziękuję inicjatorom akcji
jeszcze żyję i dać mogę świadectwo
i jak na moje religijne wyczucie
jest w tym jeszcze głębszy ideał
z modlitwy arcykapłańskiej Jezusa
byśmy jedno byli w czasoprzestrzeni
(czwartek, 9 października 2025, g. 13.36)
***
Czas II Wojny Światowej w Annopolu,
Rozalinie, Strachówce
- z zapisów Mecenasa Andrzeja Króla
-
28.8.39
- O godzinie dwunastej w południe
otrzymaliśmy depeszę od Kazika treści następującej: „Razem z Olesiem prosimy
bezwarunkowo pozostać, list wysyłamy. XPP Królowie, Annopol/Jadów”. (wyrazów 13
po 15 gr + opłata stała 25 gr. i doręczenie, a zatem koszt niewielki, a
wiadomość bardzo ważna i w skutkach dla nas doniosła). Rano zniosłem już z
górki kosz rzeczy Zosi do pakowania. Panie nasze pamiętają wyjazd z Annopola w
roku 1920 przed nadejściem bolszewików i teraz wobec niepokojów wojennych
pragnęłyby wyjechać wcześniej do Warszawy, jako do stałego miejsca
zamieszkania. Poza tem Zosia i Niusia (Emilia Kapaon, moja babcia) są
zdenerwowane. Zosia swoją chorobą i obawą, że nie będzie mogła się dostać do
Warszawy, a Niusia całą swą dzieciarnię ma w Warszawie i jest tam wszechwładną
panią.
Jabłka ostatnie zdjęte, grzyby wysuszone, Marynia wyszła do Bieńków, my siedzieliśmy do dziesiątej i gawędziliśmy, Ania jest w swoim łóżeczku, ale wciąż się w nim kitłasi.
29.8.39
– Oczekujemy ciągle listu od Kazia z motywami jego wczorajszej depeszy uspokajającej. Tymczasem skądinąd dowiedzieliśmy się, że na skwerze placu Zbawiciela zaczęto kopać schrony dwumetrowej głębokości, że w Jadowie też mają kopać schrony, tylko u nas w Annopolu jest cicho i spokojnie.
Niedziela 17.9.39
… O godzinie jedenastej, jak zwykle w niedzielę, odmówiliśmy wspólnie przy Zosi modlitwy mszalne. Właściwie w pokoju ja z Zosią i z Marysią odmówiliśmy mszę świętą, a przed Matką Boską [Annopolską] modlili się Marysieńka, Niusia, z Anią oraz panie Stefania, Krysia, Danusia i Marysia Kępiste, Janina Wojnarowiczówna, nauczycielka w szkole w Rozalinie. Janina Wojnarowiczówna, jest córką nieżyjącego nadzorcy cukrowni hr. Bobryńskiego za Tułą i matki warszawianki z Kraftów. Stryj był adwokatem w Ekaterynosławiu.
Piątek 22.9.39
Na naszej annopolskiej królewszczyźnie przebywa obecnie 25 osób: u nas 9, u Piotrów 9 i u Zygmuntów 7. Nie wiem, czy będzie w stanie wyżywić przez zimę i wiosnę ta ziemia tyle osób. Na sąsiednie sadyby nie możemy liczyć, o tam też są gości, których tu nazywają „warszawiakami”, chociażby pochodzili z jakiej wsi mokrej lub czerwonej.
Sobota 23.9.39
„W imię Boże niech państwo tu zostaną” - powiedział do Marysieńki nasz oficer w niedzielę, 10 września. A na Rozalinie i w Trawach w tymże czasie zarządzona była ewakuacja. Tem powiedzeniem uspokoił nas wszystkich, tem bardziej, że nie żądał naszej ewakuacji. A Piotrowej powiedział, że tu nie będą padać szrapnele, ani bomby, bo tu nie jest teren do walki. Tak samo i mnie się zdawało, bo podczas poprzedniej wojny europejskiej, nawet nie przechodziło tędy wojsko. Wprawdzie podczas wojny bolszewickiej byli tu bolszewicy, ale ta wojna była prowadzona po bandycku, a nie strategicznie.
Niedziela 24.9.39
W godzinach przedpołudniowych odprawiliśmy nabożeństwo niedzielne wraz z
przybyłymi gośćmi, a potem gości przyjmowaliśmy: cztery panie Kępiste, 3
instruktorki rolne i 1 instruktorkę oraz nauczycielkę rozalińską i Stenię
Laszczkową wraz z Zygmuntową, razem, 11 osób. Przyjmowaliśmy ich herbatą z
sokiem jagodowym i cukierkami, galaretką z nóżek i jajkami. Instruktorki chórem
śpiewały różne pieśni, a potem fotografowaliśmy się wspólnie przed figurą Matki
Boskiej [Annopolskiej]. Instruktorki
na drogę dostały jeszcze chleba z masłem i ulęgałek, a zamierzały udać się do
Julina. Szły od 10-tego spod Ciechanowa, przeszły około 120 kilometrów., ale
dzięki młodości humoru nie straciły.
Rozeszła się pogłoska, że Warszawa została zajęta. Taką wieść nieśli Niemcy, którzy byli dzisiaj wieczorem u Zygmuntów. Niemcy byli również na Rozalinie, a nawet u Wachowiczów. Do naszego domu nie wstępowali.
Poniedziałek 25.9.39
Od wczoraj zaczął się faktyczny odwrót. Z Jadowa i pobliskich wsi Niemcy wychodzą. W niedzielę byli jeszcze u Wachowiczów, Zygmuntów, Bąkowskich i innych gospodarzy w Annopolu, ale wcale nie grabili, jak przedtem straszono. Opuścili również i Węgrów, a uciekinierzy z tamtejszego obozu uciekli. Na wojnie bywa rozmaicie. Niejaki Czerwiński z Księżyk, zięć Julci, z oddziałkiem, w składzie 14 żołnierzy, wziął do niewoli 900 żołnierzy bolszewickich, którzy potem czapkami rzucali o ziemię, że się tak dali podejść. To było podczas wojny bolszewickiej. Dostał za to „Virtuti Militari” i dzisiaj jest pracownikiem na komorze warszawskiej, ale znowu poszedł na wojnę z Niemcami
Czwartek 5.10.39
Rano wyruszyła do Warszawy Powierzina od Wachowiczów. Inni uchodźcy też zaczynają powracać do Warszawy. Młody Orzechowski miał jutro jechać do Warszawy z towarem. O godzinie 9-tej wieczorem dał znać, że furmanka wyjedzie z Bielan jutro o 2-giej w nocy. Nie skorzystaliśmy z tej okazji. Pan Jerzy pożyczył od panny Wojnarowiczówny rower, wyreperował go i jutro wyrusza do Warszawy.
Sobota 7.10.39
Dzisiaj o godzinie czwartej po południu powrócił z Warszawy pan Jerzy
Łyziński i przyniósł nam autentyczne wiadomości. Ze Śniadeckich wyszedł o
godzinie 1 rano. Marysieńki wtedy jeszcze nie było w Warszawie.
W dniu 25 września zbombardowano trzy domy na Górnośląskiej Nr. 22, 24 i 26. Zniszczeniu uległo mieszkanie Kapaonów pod Nr.24. Przez 12 dni Jadzia, Janek i Lolek wywożą z gruzów ocalałe mienie na Śniadeckich 4 do naszego mieszkania, w którym zamieszkali. Tam też ich zastał nasz wysłannik p. Jerzy, który się zachwycił dzielnością Jadzi. Oczywiście ciasno jest w naszym mieszkaniu, skutkiem czego Władzio Kapaon (mój dziadek) zamieszkał w wynajętym pokoiku na Krakowskim Przedmieściu.
Niedziela 8.10.39
Modlitwy poranne i mszalne odmówiliśmy tylko w naszym gronie, bez udziału pań Kępistych. Już było za zimno modlić się pod figurą. Pan Jerzy w godzinach rannych odwiedził panią Wojnarowiczównę i oddał pożyczony rower, na którym jeździł do Warszawy.
26.11.39
- Wicher uderzył w naszą rodzinę: Kazio w niewoli, Stach bez środków, Oleś bez syna, Niusia bez dachu, my bez emerytury, ciocia Wandzia bez domu, Pieczarowie bez pracy, [por. Wacek] Osiński w niewoli [razem z mjr Kazimierzem], Janka Grabowska bez męża, Budzyńscy bez posady i nie zanosi się na poprawienie losu.
27.2.41
– Rano była pani Zygmuntowa i zakomunikował,
że w sobotę wybiera się do Warszawy p. Pani Janka [Wojnaowiczówna] otrzymała
wiadomość, że mąż jej siostry stryjecznej Skibiński, doktor filozofji umarł w
niemieckim obozie dla jeńców. Umarła też mała Pełczaneczka na Pełkowiźnie,
córka Zygmunta Pełki.
23.2.41
– Dzisiaj przypadła rocznica śmierci ś.p. Doktorowej Wiśniewskiej i na mszy był także doktor Wiśniewski.
5.3.41
–Pani Janka od swojej stryjecznej siostry dostała wezwanie do przyjazdu do Warszawy, bo chyba nie przeżyje ciosu, który ją spotkał: mąż jej umarł w obozie niemieckim. W Nowym Kurjerze Warszawskim wciąż się czyta nekrologi o inteligencji, która rozstała się z życiem w tych obozach.
18.3.41
– Pani Janka była w Warszawie. Mąż siostry
stryjecznej p. Janki Skibiński został rozstrzelany przez Niemców w obozie za
to, że rozbrajał Niemców w Warszawie 1918 i należał do strzelców. Takie podobno
zawiadomienie od władz otrzymała wdowa. Była zrozpaczona, ale już się uspokaja,
nie ją jedną spotyka taki cios.
5.1.41
– goście, nauczycielstwo z Rozalina, Stępieniowie (3), Wojnarowiczówna
14.3.41
– O godzinie trzeciej po obiedzie odprawiliśmy trzecią Drogę Krzyżową. Przed wieczorem odwiedziła nas panna Terenia Stępieniówna. Od niej dowiedzieliśmy się, że panna Janka wczoraj, pojechała do Warszawy, a więc wstąpi i na Śniadeckich z małą paczką. Pannę Jankę zastępuje w szkole pan Witold Stępień i w tym celu wprowadza wszystkie dzieci do jednej sali.
22.3.41
– W dzień wspominaliśmy różne epizody z życia wujostwa Głowackich (Bolesława Prusa i jego żony, zwanej ciocią Głowasią). Matka Głowackiego i ojciec mamy (Emilii, późniejszej Jackowskiej) Franciszek Trembińscy byli rodzeni brat i siostra. Do nich należeli jeszcze Cymanowa, Olszewska, ks. Seweryn Trembiński i jeszcze jeden Trembiński, którego rodzina osiadła w Małopolsce, i z której dotad żyją Popielowie i Arkadiusz Trembiński. Dziadek Trembiński miał brata, córką którego była Oktawia Głowacka, siostra cioteczna wujka.
2.7.41
– Pobyt w Małogoszczu. Dzisiaj przypada 50-ta rocznica prymicji ks. Józefa, którą miał w Jadowie za czasów ks. Stanisława Skowrońskiego. Na prymicji byłem wraz z doktorem Bolesławem Krasuskim i kolegą Ildefosem Friemanem.
4.7.41
– W dekanacie małogoskim jest 9 parafii. Dziewięciu proboszczów i wikarych dwóch. Wśród tych księży jeden akademik ks. Józef Magister Świętej Teologii i Kanonik Honorowy Mohylewski (czyli brat Andrzeja-prawnika z Prokuratorii Generalnej RP, ks. Józef Król z Annopola! – nasz ziomek, z którego też bardzo powinniśmy być dumni. U niego na plebanii przechowywano w czasie okupacji bibliotekę tajnego nauczania na terenie Małogoszcza).
6.8.41
– Spowiedź Zosi (ks. dziekan Franciszek
Duczyński). Ksiądz ma projekt wystawienia kościoła w naszej okolicy, na górkach
szamocińskim, na Woli lub w naszym lesie.
[Ks. dr prawa kanonicznego Duczyński Franciszek, proboszcz w Jadowie 30.06.1934 –10.09.1946]
20.12.41
– Jasio
Kapaon od wtorku 9-go b.m. bawi w Chłopkowie, i uczy tam młodego kleryka z
Niepokalanowa xx. Franciszkanów, gdzie obecnie seminarium i drukarnia są
nieczynne. Z firmy „Herbaton” dostał urlop bezpłatny nieograniczony.
[ten epizod też chyba możemy potraktować, jako tajne nauczanie pod okupacją niemiecką! Jasio Kapaon to mój ojciec. Ten sam, który zaręczył się przed wojną z córką plutonowego Józefa Czerwińskiego, ale nic z tych planów nie wyszło. Ale gdy byłem przedstawiony córce plutonowego Czerwińskiego, podczas uroczystości ku czci jej ojca, to kiedy usłyszała, że jestem Józef Kapaon, 90-letnia pani uśmiechnęła się i rzekła „to jesteśmy jak rodzina”. HISTORIA ŻYJE! Skądinąd wiem, że w czasie wojny próbowano ojca zeswatać z Janką Wojnarowiczówną, nauczycielką ze szkoły w Rozalinie.
17.1.1942
– W dniu dzisiejszym policja wraz z
rakarzami jadowskimi wybiła wszystkie psy w Annopolu i Józefowie, w celu
zabezpieczenia przed wścieklizną. U Piotrów zabito Sułtana, a u Muśków Burka,
Łyska i Muszkę. W Annopolu wściekł się podobno kot i pogryzł ludzi, skutkiem
czego ofiarą padły wszystkie psy, chociaż nikomu nic złego nie zrobiły. Zosia
[Zoch Jackowska] napisała o Łysku piękne wiersze.
***
Wspomnienie o Łysku
Czemu cię nie ma Łysku miły psiaczkuLuty 1942
– W Warszawie władze niemieckie podobno zabrały pomnik Kilińskiego dłuta naszego Stacha [Jackowskiego, brata Marii Królowej, Emilii Kapaonowej, płk. Kazimierza i in.}, podobno na bomby. A zatem jak za życia, tak i po śmierci Kiliński będzie bił Moskali, a szewcy warszawscy zabiegają o przedłużenie zimy na dwa miesiące.
28.2.1942
– O godzinie dziewiątej odprawiliśmy
nabożeństwo za ś.p. ojca Aleksandra Jackowskiego, za Mamę Jackowską, Jadzię
Sierzputowską i Oktawię Głowacką. O tej samej godzinie odprawiała się msza
święta w Warszawie, a kościele Zbawiciela, zamówiona przez Niusię [Kapaonową]. Po obiedzie odwiedziłem
Piotrów, zastałem u nich Hurleja z Woli i p. Wojnarowiczówną. Przed wizytą
przygotowałem list do kolegi Wincentego Szmidelskiego –
„Kochany
Kolego, jesteś be wątpienia największym botanikiem wśród prawników, a
największym prawnikiem wśród botaników. Pamiętam, jak zachwycałeś się
uczonością Jego Magnificencji Rektora Uniwersytetu Warszawskiego, doktora
botanika, a mojego kolegi gimnazjalnego Seweryna Krzemienieckiego,
uczestniczącego wraz z Tobą w wycieczce botanicznej w Beskidy. Wiem również, że
może jedyny w Polsce posiadasz do wyłącznego swego użytku największą na świecie
encyklopedią botaniczną. A badania przyrody zaszczepia w ludziach więcej niż jakiekolwiek inne, nadzwyczajną
wesołość i równość usposobienia. Taką wesołością przepojony jest Twój ostatni
list do mnie, z dn. 24 listopada ubiegłego roku. Przepiękny w uczuciach
rozrzewnił mnie tak bardzo, że nie tylko sam go odczytywałem po kilkakroć, ale
i innym znajomym dawałem do odczytania. Jedni poznali w nim wielkiego prawnika
(z Der Kampf ums Recht Iheringa), inni wielkiego przyrodnika (z
przeprowadzki do małego domku na łąkach). Ja się cieszyłem, bo widziałem w
Tobie jedno i drugie. Cieszyłem się, a nie odpisywałem. Na piękny list należało
pięknie odpisać, a o to piękno przez całą zimę było najtrudniej. Chciałoby się,
żeby wszystkim ludziom było nie tylko pięknie i miło, ale i dobrze, a tu bardzo
wielu ludziom było i chłodno i głodno i do domu daleko. „Polak we własnym kraju
tułaczem! Płacz duszo moja tem rzewniejszym płaczem” - pisał 100 lat temu
wieszcz (Seweryn Goszczyński, Trzy struny, wyd. 1915r, za zezwoleniem cenzury
niemieckiej z dn. 25.11.1915). Dopiero wiosna usposabia radośniej. „Słychać
przygrywkę do pieśni dziękczynnej. Dla wiosny polskiej, dla wiosny rodzinnej,
że przez jej twórcze, dobroczynne dziwy, na nowo Polskie zmartwychwstały niwy”
- śpiewał ten sam wieszcz. A wszystko się powtarza, jedno co rok, drugie częściej,
a inne rzadziej. Poza tem obchodzone na początku wiosny doroczne święto
Zmartwychwstania wszystkich rozwesela i rozczula. Mnie również zachęciło do
skreślenia do Ciebie tych kilku słów i myśli.
Przede wszystkim dziękuję Ci za życzenia
imieninowe i za tę troskę o mnie, która okazałeś przez dowiadywanie się Twego
uprzejmego i uczynnego siostrzeńca w Warszawie, co się ze mną dzieje. A, nic
złego dziać się nie może. Ja również jestem miłośnikiem przyrody, a tacy są
długowieczni. Poza tym tak samo jak Ciebie zwycięstwo mnie nie oślepia, a
klęska nie poniża. Jestem bez zawiści: istotną wielkość zawsze wielbię chętnie,
a najbardziej cenię te wysokie zalety w innych, których małą cząstkę czuję w
sobie. W Tobie właśnie widzę i poważam wiele
szlachetnych zalet, a nade wszystko pogodę ducha. Jesteś jednym z
najpogodniejszych ludzi, jakich znam. Nie ustępujesz pod tym względem
największym osobistościom historycznym. Znakomity botanik francuski Adamson,
gdy go rewolucja pozbawiła majątku i urzędu, do tego stopnia, że nie miał nawet
butów, aby iść na zebranie botaników, nie stracił ani na chwilę cierpliwości,
odwagi i spokoju. Tacy ludzie mogą być przykładem dla nas wszystkich. Dumną
musi być z Ciebie Twoja zacna, pracowita i gospodarna małżonka, jako też miłe i
grzeczne córeczki. Gorące życzenia „Wesołych Świąt” składam Tobie, jako też
całemu Twemu domowi.
Do Warszawy nie wyjeżdżałem i o nikim z
kolegów wiadomości nie posiadam, poza tem, że kolega Bolesław Ślaski z
Milanówka zmarł w grudniu [nb. Mara Królowa była matką chrzestną Zofii Ślaskiej
przedwojennej artystki filmowej]. Panie moje przesyłają pozdrowienia i życzenia świąteczne dla całego
domu.
Na zakończenie całuję Cię serdecznie, Twój Andrzej.
TE FRAGMENTY ZAPISKÓW ANDRZEJA KRÓLA Z ANNOPOLA – czyli naszego współmieszkańca, sąsiada, krajana, ziomka - OŚWIETLAJĄ GRUNT, NA JAKIM ZDOBYWAŁ – ON I JEMU WSPÓŁCZEŚNI POLKI/POLACY - SWOJE WYKSZTAŁCENIE I DAJĄ LEPSZE ROZUMIENIE PROCESÓW KULTUROWYCH-HISTORYCZNYCH PRZEMIAN W POLSCE, OD CZASÓW ZABORÓW… PRZEZ WOJNY, PRL… DO DZISIAJ – JEST JAKAŚ CIĄGŁOŚĆ HISTORII, IDEI PRAWDY I SĄ WIDOCZNE WYKRZYWIENIA DLA POTRZEB PANUJĄCYCH W DANYM OKRESIE. NAM WSZYSTKIM JEST ZADANE POSZUKIWANIE TEGO CO JEST NICIĄ-OSNOWĄ POLSKIEJ ŚWIADOMOŚCI NARODOWEJ, CZYL MÓWIĄC JĘZYKIEM PAPIESKIEJ KSIĄŻKI „PAMIĘCI I OŻSAMOŚCI”.
[O koledze z gimnazjum, Rektorze UW znalazłem tylko tyle - „W maju 1924 roku zawiązało się we Lwowie, z inicjatywy - między innymi - Juliana Brunickiego, Stanisława Dzieduszyckiego, Seweryna Krzemienieckiego, Szymona Wierdaka, Tadeusza Wilczyńskiego i Antoniego Wróblewskiego, Polskie Towarzystwo Dendrologiczne”. Więcej za to o Jheringu i jego książce „Kampf ums Recht” (Walka o prawo, 1872). Zupełnie nieoczekiwanie dostałem, dostajemy tutaj mini-wykład z filozofii prawa, podstawy myślenia o człowieku-podmiocie i społeczeństwie w czasach, w jakich żyli i działali bohaterowie tej książki (także, skądinąd Tomasz Mann, a w jakimś stopniu także Cyprian Norwid). Biogram Jheringa pokrywa się z biogramem naszego IV Wieszcza, którego niemiecki prawnik przeżył 9 lat). Poznanie założeń myśli Jheringa jest dla mnie ważne podwójnie, nie tylko dla zrozumienia Bolesława Prusa, Pozytywizmu w literaturze, Andrzeja i Marii Królów i ich bliskich, ale także poznanie źródła i ogniwa ludzkiego myślenia, które ma/miało wpływ na późniejszy rozwój rozumienia podmiotu, osoby, powszechnych praw człowiek i obywatela, które rozkwitły w drugiej połowie XX wieku, o których Jan Paweł II powiedział w 1995 wobec wszystkich narodów zorganizowanych w ONZ, że prawa te są „jedną z najwznioślejszych wypowiedzi ludzkiego sumienia naszych czasów”. Dzisiaj praca Iheringa jest kontynuowana w Instytucie jego imienia w Giessen, który prowadzi „badania naukowe w dziedzinie historycznych, filozoficznych i społecznych podstaw prawa”. Rozważania z filozofii prawa nabrały wielkiego znaczenia w Polsce 2010, ze względu na konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego…. Rudolf-von-Jhering ur. 22.8.1818 w Aurich, zm. 1892 w Getyndze – prawnik niemiecki, znawca prawa rzymskiego, cywilista i teoretyk prawa, przedstawiciel pozytywizmu prawniczego, a także twórca jurysprudencji socjologicznej.] (za wikipedią) Według Iheringa prawo to normy ochraniające interesy, a więc prawem jest to, co usuwa przykrość a zapewnia przyjemność (podobnie jak wcześniej u Jeremy Benthama). Ihering był pierwszym w Niemczech, który postrzegał prawo w kategoriach społecznych. Prawo prócz celu, któremu służy, posiada jeszcze jeden element, system urzeczywistnienia tego celu. Jest nim przymus. Ihering twierdził, że przymus to czynnik pierwotny, z którego prawo powstaje. Na tej podstawie można mówić o drugiej definicji prawa: wzór norm przymusu obowiązujących w państwie, a także o trzeciej definicji (materialnej): reguły stworzone przez przymus państwa w celu zabezpieczenia warunków życiowych społeczeństwa. Walka interesów jednostkowych w społeczności widoczna jest szczególnie w kategorii prawa podmiotowego. Zmierzanie jednostek do zwiększenia swoich praw (uprawnień) powoduje rozrost i ochronę ich praw podmiotowych... Ihering stworzył tu podstawy metody badawczej zwanej metodą formalno-dogmatyczną. Pchnęła ona naprzód nauki prawne, prowadząc do ścisłości semantycznej i porządku logicznego, szczególnie w skomplikowanej materii prawa cywilnego. To co różni prawnika od nie prawnika to sposób czytania, czyli interpretowania, analizowania materiału prawnego. Poszczególnych przepisów może się nauczyć na pamięć równie dobrze laik jak i prawnik, ale dla zrozumienia prawa, dla uchwycenia jego substancji oraz umiejętności stosowania go nie wystarczy już wrodzona inteligencja i tylko tzw. „zdrowy rozsądek”. Do tego potrzeba, zdaniem Iheringa, dwóch rzeczy: szczególnej zdolności interpretowania( zdobyć można poprzez wysiłek i wieloletnią praktykę, a także rozwijanie umiejętności abstrakcyjnego myślenia, intuicję oraz rozwijanie wyobraźni prawniczej), a także przez zręczne operowanie pojęciami prawnymi... Człowiek żyjący w społeczności ludzkiej to nie tylko jednostka, ale także element społeczeństwa, takiego jak np. państwo, wspólnota religijna, zrzeszenie etc. Prawnik w swojej pracy musi zauważać aspekt istoty społecznej w każdym z ludzi, ale też brać pod uwagę to, że społeczeństwo jest czymś, co stoi ponad poszczególnymi jednostkami. Ten dualizm życia jednostki powoduje, że człowiek dąży do zaspokojenia nie tylko potrzeb indywidualnych, ale także społecznych...] (za: wikipedia)]25.4.1942
- Wczoraj wieczorem był bandycki napad u Zygmuntów, zabrano dwa metry żyta, połeć słoniny, dwa zegarki, obrączkę ślubną, sweter. Była policja spisała raport. Mówią, że na terenie działają dwie bandy zbójeckie, jedna niejakiego Cegiełki, a druga Puchalskiego z Wołomina. Ta ostatnia była u Zygmuntów. Policja ją śledzi, ale nie może ująć. Od wczoraj zamykamy wszystkie okiennice na noc.
20.6.1942
– Byłem przywitać się z p. Zofją Wohlową, która jest z wizytą u
Zygmuntów.
Śniło mi się, że oferowano mi kierownictwo wyborów w Warszawie [Andrzej Król był przewodniczącym jednej z komisji wyborczych w pierwszych wyborach po odzyskaniu niepodległości w 1919]
22.6.1942
– Zygmuntowa opowiedziała wrażenia z wczorajszych imienin. Józefowa Stryjkowa z domu Rybakówna była nauczycielką w Strachówce i wyszła stąd za mąż. Lubi walczyć i weszła do rodziny walczącej, męża ma łagodnego. W zeszłym roku została zredukowana. Ma troje dzieci, mąż jest nauczycielem w Osęce, jest współwłaścicielem młyna i prowadzi gospodarstwo rolne.
28.6.1942
– Był u nas artysta malarz Abramowicz z Rzeszotek, który z żoną przyszedł do Zygmuntów.
12.7.1942
– Po południu przyszli do nas Bolesław i Zosia Siuchtowie z Zawiszyna, z synami Kazikiem i Jędrusiem. Panna Wojnarowiczówna zrobiła wszystkim zdjęcie, oraz mnie z Jasiem, oraz samą rodzinę Siuchtów. Później przyjechali goście z Wujówki, pani Kownacka. Była też p. Kędzierska.
19.7.1942
– Brat Cześka Geniek Orzechowski otwierał dzisiaj w domu Czajkowskich
kawiarnię, a stara się jeszcze o koncesję monopolową.
Od września ma być w Rozalinie sześcio-oddziałowa szkoła z kierownikiem i dwoma siłami pomocniczymi.
28.7.1942
– Odebrałem kwit na zdjęcia od fotografa Górzyńskiego w Jadowie. Wszystkie fotografie zdjęte przez p. Jankę w dniu 12 lipca popsuły się. Dowiedziałem się o tem dopiero dzisiaj.
2.8.1942
– Po obiedzie pani Świętochowska, państwo Stępieniowie [ze
szkoły w Rozalinie] z Terenią, Kazik
i Adam odwiedzili Zosię. Odwiedziła ją także pani Wohlowa [przymierzali ją
na gosposię ks. Józefa] przed pójściem z Zygmuntami na Rzeszotki na
imieniny do państwa Abramowiczów. Marty jest w środę, ale obchodzili w
niedzielę.
Doktor Przyrembel pisze, że p.
Szczepankowska przesyła paczki z Jadowa do brata swego w Warszawie, może ta
pani jest w majątku administratorem. Jest podobno rzeczywiście, ale w Równem. W
Jadowie jest podobno pięciu lekarzy: 1) dr Perłowski, kuzyn dra Wiśniewskiego,
2) dr Olenderczyk, zarządzający szpitalem, i 3) trzech lekarzy pomocniczych.
Wyrób masła jest podobno wzbroniony, skutkiem czego komuś z gospodarzy, który przywiózł masło na targ, skonfiskowano je i nałożono karę 400 zł.
3.9.1942
– Do państwa Stępieniów
przyjechał Wituś i opowiadał, że w Warszawie podczas ostatniego bombardowania
ucierpiał plac Kercelego, Grochów, fort Bema na Woli, szpital Dzieciątka Jezus. … Z aeroplanów zrzucano ulotki w języku
niemieckim, tak jakby Warszawa była w Niemczech. Rozchodzi się pogłoska, jakoby
wskutek nalotów sowieckich na tereny okupowanej Polski nastąpiły zmiany w
naszym rządzie londyńskim. Generał Sikorski podobno przestał być premierem i
zostaje tylko Naczelnym Wodze.
Po południu był u nas Kazik (bratanek). Wrócił z Warszawy, bo ich szkoła została zamknięta z powodu wybicia szyb. Opowiadał trochę szczegółów o wynikach bombardowań. Straty nie są duże. Bolszewicy próbowali trafić w stację telefonów, ale to im się nie udało. Za to gmach Ministerstwa Komunikacji został uszkodzony. Tak samo miejskie magazyny aprowizacyjne na Pradze, pry ulicy Zygmuntowskiej. W ulotkach zrzucanych z aeroplanów bolszewicy zapowiadają jakoby koniec wojny ma być tej jesieni.
25.9.1942
– W Jadowie odbywała się likwidacja miejscowego getta, w którym było podobno około sześciu tysięcy Żydów. Odbywały się okropne sceny. Niedawno widziałem Żydów pracujących przy regulowaniu drogi z Jadowa do Strachówki przez Borki, a więc była wykorzystywana ich siłą robocza. Likwidacja jednak odbywa się widocznie dla zmuszenia plutokracji żydowskiej państw alianckich do skierowania ich wpływów w kierunku rozpoczęcia pertraktacji pokojowych. Część Żydów i Żydówek zastrzelono zaraz na miejscu, a pozostałych pognano szosą. Lud na miejscu ukuł spostrzeżenie, że na świecie niezadługo będzie więcej łachów niż ludzi, bo przed zakopaniem trupów odzierano je.
***
O wierzbie naszej
(zdruzgotanej w roku 1941)
Gałęźmi wciąż promienna choć spiorunowana
Od rosochatej głowy po głębi korzenie
Siwa kurzem i próchnem otwarta naościerz
Prawie już kora tylko lecz tak pewna siebie
Jakbyś kolumną wsparta byłą niewidzialną
„Przetrwam i tak – powiadasz tęskniącym swoim szumem
Bo z naszej ziemi dumę wyssałam rodzimą”
3.12.1943
– Miesiąc grudzień przechodzi pod znakiem bandytów. W nocy z 3-go na
4-go u Piotrów o 23-ej zjawili się bandyci i oddali dwadzieścia kilka strzałów
(18 z karabinu, a reszta z rewolweru. Rozbili dwadzieścia kilka szyb,
poniszczyli okna, jeden ul, dwa ule uszkodzili, lampę, zabrali całe ubranie
męskie, buty, część bielizny, część ubrań kobiecych. Odeszli w stronę
Naborówki, do Sewerynowa, skąd podobno pochodzi jeden z nich, który uciekł, czy
też został wypuszczony z więzienia. Dwaj inni to wałęsający się po okolicy
bolszewicy, a czwarty to Żyd podający się, jako pochodzący ze Lwowa. Kule
przechodziły przez ściany drewniane, niektóre jeszcze w nich pozostały. Jako
szczęście w nieszczęściu jest, ze nikt od kuli nie zginął. W piątek przyjechali
policjanci z Jadowa, w pięciu, spisali protokół, ale nie udali się za
bandytami, widocznie każdemu życie miłe. Cała ta grupa bandycka kręciła się
przed napadem po okolicy i nawet podobno zachodzili do Piotrów, aby zapewne
zapoznać się z rozkładem mieszkań.
13.6.1943
– Do Szanownego Wójta w Strachówce,
Od roku jestem chorą leżącą w łóżku w takim stanie, że nie mogę nawet usiąść. Jest to końcowe stadjum artretyzmu deformującego. Uwzględniając moją chorobę poprzednie władze mleczne przyznały mi litr mleka kontyngentowego. Drugiej takiej chorej w całej gminie nie ma. Żadnego czynnie popełniłam, za który miano by mnie pozbawić w części przyznanego mi dawniej prawa. Jestem siostrzenicą Prusa, a każdy chyba wie, kim był dla narodu Prus. Cały majątek zapisał dla ludu. Tak ukochał ten lud, wszystkich, bez wyłączności. Może w ten sposób rozczulę serce Pana. Proszę o cały litr mleka. /-/ Zofia Jackowska.
14.6.1944
– Do Cioci Wandzi Dworzyńskiej
Zosiunia miała piękny pogrzeb przy
udziale zespołu muzycznego, akompaniamencie marsza żałobnego Nideckiego i
nabożeństwie kompozytora ks. Plewko- Plewczyńskiego (Kapelan Przyboczny w
Adiutanturze Generalnej Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza, był kapelanem
Piłsudskiego także w okresie wojny polsko-bolszewickiej).
Miała i piękny poczęstunek u
Stasiów, którzy tak serdecznie i gościnnie przyjęli całą najbliższą rodzinę
Zmarłej.
My po pogrzebie byliśmy w Częstochowie i u księdza Józia w Małogoszczu, który jest wprawdzie młodszy od Cioci, ale Ciocia przewyższa go zdrowiem i wspaniałym słuchem. Po drodze odwiedziliśmy Pieczarów w Koszewnicy, na koniec wróciliśmy do siebie na wieś, gdzie jesteśmy już tylko sami we dwoje.
***
Notatka bez daty wspomina ważną postać dla polskiej kultury, przy okazji rocznicowych życzeń dla jego rodziców (Maria Królowa była siostrą Aleksandra Jackowskiego, ojca prof. też Aleksandra, Jackowskiego od sztuki zwanej naiwną, papieża polskiej antropologii kulturowej), którego żona była dyrektorką administracyjną Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze”:
…
A gdy po wojnie Bolunio powróciI swych rodziców uściśnie wesoło
Nasz brat Kaziutek też do domu wróci
Przeżycia streści my siądziem wokoło…
/Zocha/
[Bolunio, a
właściwie Aleksander Jackowski, syn Aleksandra, czyli Jubilatów, chrześniak
Andrzeja Króla, późniejszy profesor od sztuki zwanej naiwną i antropologii
kulturowej, przemierzał w tym czasie cała Rosję Bolszewicką, z obozu na Syberii
do wojska polskiego. Nie zdążył do Andersa, wstąpił do polsko-rosyjskiej armii
Berlinga "kościuszkowców" w Sielcach nad Oką, 1943.
Andrzej Król,
Mecenas z Annopola, był ojcem chrzestnym profesora Bolunia, Jacka…różnie
nazywali go w rodzinie i przyjaciele. Każdy mógł do niego mówić po imieniu.
Zocha Jackowska,
siostra Marii Królowej, Emilii Kapaonowej… z powodu choroby była osobą leżącą.
Zmarła w Annopolu w maju 1944, jej pogrzeb odbył się w Warszawie, prowadził go
były kapelan Marszałka Piłsudskiego ks. Pewko-Plewczyński…
Andrzej Król,
nasz współ-mieszkaniec, owszem był prawnikiem, doszedł wysokich godności w
zawodzie, ale na zawsze był „nasz”, był trzeźwo-wyważonym i zrównoważonym
człowiekiem z chłopskiej annopolskiej natury, do której dołożył inteligencki
warszawski szlif i warsztat prawniczo-urzędniczy, który służył wszystkim
potrzebującym jego porady]
ZAKOŃCZENIE
Muszę wspomnieć jeszcze jedną postać, związaną epizodem z końca wojny ze Strachówką i z tajnym nauczaniem, księdza Hilarego Jastaka, króla Kaszubów, honorowego obywatela miasta Gdynia itd. Jeszcze jako kleryk musiał uciekać przed Niemcami z Kaszub i zawędrował do Warszawy, gdzie został przyjęty i wyświęcony. Ale nie było to takie oczywiste „prosząc natarczywie i usilnie rektora Seminarium Duchownego o łaskę dla kleryka z Pomorza, gdzie tylu kapłanów i kleryków złożyło swe życie w ofierze. W końcu, w drodze wyjątku zostałem przyjęty na szósty kurs Metropolitarnego Seminarium Duchownego w Warszawie, na Krakowskim Przedmieściu. Nie muszę dodawać, że obowiązywał formalny zakaz kształcenia kleryków i udzielania święceń kapłańskich w województwach okupowanych przez hitlerowskie Niemcy… Biskup Dominik znający mnie z Chełmna, jeszcze z czasów konwiktowych, z lat gimnazjalnych, wysłuchał moich próśb i osobiście interweniował u ordynariusza. Na skutek tych interwencji biskup Karl Maria Splett przysłał „litterae domissoriales”. Mogłem więc zostać wyświęconym w Warszawie, z zachowaniem inkardynacji do diecezji chełmińskiej. I tak też się stało. Dzięki zrządzeniu Boskiej Opatrzności. Jakże widocznej i niezaprzeczalnej. 7 czerwca 1941 roku w Warszawskiej Archikatedrze św. Jana Chrzciciela z rąk arcybiskupa Stanisława Galla przyjąłem upragnione święcenia kapłańskie…
A wolna wola i
miłość ojczyzny wzbudziły przekonanie o konieczności wstąpienia do konspiracji.
Udział księdza w ruchu oporu wymagał pseudonimu. Czy pamięta ksiądz... 48 Ks.
H. J.: (Odpowiada bez namysłu, przerywając pytanie). Abraham! A jaki inny?
Abraham! Nauka ojca nie poszła w las. K. W.: Za to w las poszło wielu młodych,
także i ci, których uczył ksiądz miłości bliźniego…
Kuria
Metropolitalna przeniosła mnie do Kamieńczyka nad Bugiem. Dekret o
przeniesieniu podpisał sam arcybiskup Stanisław Gall. K. W.: Trzecia parafia w
ciągu roku. Ks. H. J.: Najtrudniejsza. Również pod wezwaniem Przemienienia
Pańskiego. Kamieńczyk... osada, w całości prawie spalona w 1939 roku, leżała w
gruzach. Kościół dosłownie zrujnowany. Ksiądz proboszcz Stanisław Sprusiński
uprzedzał mnie o przekonaniach lewicowych wielu parafian. Byli to na ogół
prości, biedni ludzie, zajmujący się spławianiem drewna flisacy. Komunizm
wybrali z biedy. Pamiętam, jak bardzo zżymałem się, kiedy ktoś ukradł mi moją
jedyną sutannę. [poruszająca historię owej sutanny
opowiedziała mi śp nauczycielka z Ręczajów, p. Maria Ludwiniakowa, pochodząca z
Kamieńczyka, uczestniczka tajnego nauczania u ks. Jastaka (mam nagranie tej
rozmowy)]. Cóż było robić, czyż miałem porzucić pracę
duszpasterską? Przywdziałem niewieście szatki i dalej robiłem swoje. Długa
czarna spódnica i czarny żakiet, pożyczony od dobrych ludzi, zastępowały mi
czas jakiś ubiór kapłana. Mimo to wkrótce 49 znaleźliśmy wspólny język z
Kamieńczykami. Głównie poprzez dzieci i młodzież udało mi się dotrzeć do
starszych. Tajne nauczanie, sport latem i zimą, lodowiska na zamarzniętym Bugu,
wspólne śpiewanie, wszystko to sprawiło, że początkowe lody między nami zaczęły
z wolna topnieć. A potem... potem już potrzebowaliśmy się wzajemnie. Niektóre
rodziny pamiętają o mnie jeszcze do dziś.
W pobliskich lasach znalazły schronienie oddziały Armii Krajowej. Ks. H. J.: Zaopatrywałem „Jędrusiów” w sakramenty święte. Pamiętam dzień, kiedy żandarmeria otoczyła las, a ja wcześniej otrzymałem wiadomość o ciężko rannym w lesie. Prosił o ostatnie namaszczenie. Podchodzę. Stoją uzbrojeni po zęby. Halt! Więc mówię, że to duchowa pomoc. Mam na sobie sutannę. A oni: „Banditen, banditen”. Powołuję się na konwencję międzynarodową. Zgłupiał. Jak ja wtedy krzyknąłem, że mogą „męczyć ciało”, ale „ducha nie zabiją”... Sam się zdziwiłem skąd mam taką siłę. Machnął ręką. Dał mi strażnika i ruszyliśmy w stronę obozowiska. Chłopak był w tak ciężkim stanie, że tylko kiwał głową. Zaopatrzyłem go, nie przeżył. Został pochowany w sąsiedniej parafii. Ale nie tylko to... W moim mieszkaniu wikariackim odbywały się tajne komplety. Zorganizowaliśmy naukę. Uczyłem nie tylko religii, ale także łaciny i języka niemieckiego. Znać język przeciwnika, to połowa sukcesu w walce. W maju 1943 roku…
Potem przeniesiono mnie do Goszczyna koło Grójca. Współpracowałem wówczas bardzo ściśle z komendantem ośrodka, porucznikiem Władysławem Bedyńskim, pseudonim „Jur”. Współpraca wydała dorodne owoce, a przyjaźń przetrwała do dziś. Wiele mam listów od Władka, ba, dokumentów potwierdzających mój stosunek do okupanta. Wstyd o tym mówić, lecz w latach 50, próbowano zarzucić mi kolaborację. (Ksiądz sylabizuje to słowo, akcentując każdą zgłoskę). K. W.: Czy pamięta ksiądz prałat jakieś szczególne akcje? 51 Ks. H. J.: Jedną z trudniejszych było odbicie zakładników z więzienia grójeckiego. Byłem dumny z naszych chłopców. Wykonali zadanie w pełni. Nie lękali się, nie działali w popłochu. Przyjęli sakrament pojednania i eucharystii. Odbili naszych. A to wszystko dzięki Bogu. K. W.: A harcerze? Ks. H. J.: Zawsze uśmiechnięci. Przygotowywaliśmy wspólnie okolicznościowe wieczornice z okazji rozmaitych świąt i rocznic narodowych lub kościelnych: 3 Maja, 11 Listopada... nawet w szkole, co było już dużym ryzykiem. Takie chwile wzbudzały uczucia patriotyczne nie tylko u wykonawców, na ogół bardzo świadomych, ale przede wszystkim u odbiorców, którzy licznie przychodzili do kościoła, a także na dwory mazowieckiego ziemiaństwa. Najlepiej wspominam dwór Bereśniewiczów. Tam właśnie odbywały się wieczory kultury polskiej. Podobnie w Kozietułach i w Rykałach, gdzie zimą organizowaliśmy niezapomniane wieczory kolęd. Pamiętam również przedstawienia teatralne na polskich dworach, pastorałki, jasełka... Dochód ze sprzedawanych biletów przeznaczaliśmy na cele konspiracyjne…
Wiedziałem, że Niemcy mają już na mnie oko. Przez cały tydzień ukrywałem się u zaprzyjaźnionego aptekarza na strychu. Groziło mi aresztowanie. Niemcy wiedzieli o mnie sporo. Dlatego też kuria arcybiskupa postanowiła przenieść mnie do Sulejowa w powiecie wołomińskim, na drugi koniec diecezji. Stało się to z końcem czerwca 1944 roku. Tamtejszy ksiądz proboszcz z powodu działań wojennych opuścił parafię. Był to czas ucieczki Niemców i wyraźnej ofensywy wojsk radzieckich. K. W.: Za miesiąc w Warszawie miało wybuchnąć powstanie…
Tymczasem przyszło mi pracować w warunkach frontowych. Przerażony proboszcz wyjechał. Zostałem sam i sam zarządzałem parafią, na zlecenie księdza dziekana Duszyńskiego z Jadowa, mającego wszelkie uprawnienia jurysdykcyjne z kurii warszawskiej. Odprawiałem Msze i w Sulejowie i w pobliskiej Strachówce – dużej, licznie zamieszkałej wsi, odległej o kilka kilometrów. Dojeżdżałem furmanką z Sulejowa, a gdy furmanki nie było, szedłem pieszo. Zabierałem kielich, komunikanty, mszał oraz szaty liturgiczne i wędrowałem przez zaminowane pola. Proszę pamiętać, że obowiązywał wówczas święty post eucharystyczny, od północy. Otuchy dodawała mi nadzieja, że Mszę zakończy śpiewany pełnym głosem hymn Boże, coś Polskę... Wycofujący się Niemcy przestrzegali, że przyjdą Rosjanie, że są tuż, tuż. A jak przyjdą wymordują wszystkich księży... (Ksiądz milknie i zamyka oczy). K. W.: A jak wyglądało spotkanie z Rosjanami? Ks. H. J.: (Ożywia się). Kosoocy. Polityczni, mundurowi. Chodzili głównie nocą. Wódka. Wódka. Plebania była zrujnowana, kościół spalony przez uciekających Niemców. Więc nachodzili mnie. Głównie politrucy. „AK znajesz? znajesz ili nie znajesz?” Kładli pistolet i wyciągali butelkę z wódką. A ja: „niczewo nie znaju”. Przesłuchiwali mnie, ale mieli świadomość, że świeszczennik jest chroniony. Były męczące rozmowy. Wódką dodawali sobie animuszu. Bali się ataku od tyłu przez polski ruch oporu. Po upadku powstania przeniosłem się na stałe do Strachówki. Nie było tam nawet kaplicy, więc początkowo odprawiałem Msze w stodole państwa Wereszczyńskich, a następnie gdy przyszła zima w remizie strażackiej. Kwaterowało w niej wojsko rosyjskie. Mieszkańcy 53 Strachówki próbowali pertraktować, ale Rosjanie okazywali upór. W stodole trudno już było wytrzymać z powodu zimna. Rosjanie twardo „niet!” I wtedy kobiety, z całkowitą determinacją ruszyły do ataku. Nie przesadzam. Chwyciły za siekiery, grabie i miotły. Przegoniły czerwonoarmistów. Wojsko rosyjskie opuściło remizę, tak potrzebną na cele sakralne. Dziś na tym miejscu wznosi się nowy kościół parafialny pod wezwaniem Wniebowzięcia Marii Panny. Przychodzą raz do mnie, o dziwo w ciągu dnia, dwaj żołnierze rosyjscy, frontowi. Kładą pięć rubli i proszą o Mszę za rodziców. (Ksiądz wzdycha głęboko). Tak, tak... wojna ma swoje prawa. Rozpoczynał się kolejny, piąty już wojenny rok szkolny, trzeba więc było podjąć się nauczycielstwa, mimo trwających walk frontowych. Uczyłem w szkole i na kompletach, na zbiórkach harcerskich i spotkaniach plenerowych. Wtedy spotkałem się z dyrektorem szkoły Jerzym Szczechowiczem, który był łącznikiem z tajnymi polskimi władzami oświatowymi. Uczyłem młodzież pieśni religijnych i patriotycznych. Pomagała mi w tym Teresa Stępień, nauczycielka. Jej ojciec był po wojnie kierownikiem Szkoły w Orłowie. Spalenie Sulejowa było ostatnim aktem bestialstwa Niemców, jakie odczułem i którego byłem bezpośrednim świadkiem. Od października zaczęli wyraźnie się wycofywać. … - (fragmenty z „Rozmowy z księdzem”, Wójcicki z ks. H. Jastakiem - Krzysztof Wójcicki - Rozmowy z księdzem cz I.pdf)
***
O dyrektorze Jerzym Szczechowiczu - w 1938 r. został przeniesiony do Publicznej Szkoły Powszechnej w Zielonce. Zmobilizowany w 1939 r. wziął udział w kampanii wrześniowej, z której powrócił do Zielonki na zajmowane przed wojną stanowisko nauczyciela. W maju 1942 r., decyzją tajnych polskich władz oświatowych został przeniesiony do Publicznej Szkoły Powszechnej w Strachówce w powiecie radzymińskim na stanowisko kierownika z zadaniem zorganizowania tajnego nauczania w całej gminie Strachówka. Na tym stanowisku pracował do 1945 r., pełniąc równocześnie funkcję nauczyciela kompletów gimnazjalnych oraz łącznika gminy z tajnymi polskimi władzami oświatowymi. W 1939 r. zmarł ojciec Jerzemu Szczechowiczowi. Od tego momentu matka i siostra w wieku szkolnym pozostawały na jego utrzymaniu. Sam nie założył własnej rodziny. Po zakończeniu wojny Jerzy Szczechowicz wrócił na rodzinne Kujawy. W 1945 r. został przeniesiony ze Strachówki do Balczewa w powiecie inowrocławskim na stanowisko kierownika szkoły, a w 1946 r. na stanowisko kierownika Publicznej Szkoły Powszechnej w Jacewie (od 1969 r. Szkoła Podstawowa nr 16), gdzie z krótkimi przerwami pra cował aż do przejścia na emeryturę w 1974 r. Jerzy Szczechowicz poza nauczaniem zajmował wiele funkcji społecznych: m.in. pełnił funkcję kierownika Ośrodka Metodyczne go, był wiceprezesem oddziału ZNP. Cieszył się szacunkiem i uzna niem środowiska pracowników oświaty powiatu inowrocławskiego. Za pracę i działalność na rzecz rozwoju oświaty i kultury narodowej otrzymał następujące odznaczenia: Medal Komisji Edukacji Narodowej, Złoty i Srebrny Krzyż Zasługi, Złotą Odznakę Związku Nauczycielstwa Polskiego. Jerzy Szczechowicz zmarł w 1979 r. Wcześniej zmarły jego matka i siostra. Wszyscy zostali pochowani na cmentarzu Najświętszej Marii Panny w Inowrocławiu. (00105514_-_Jedynka-Dzieje-najstarszej-szkoly-w-Zielonce_-.pdf
***
I zupełnie przypadkiem zostało mi jakby objawione – ni stąd, ni z owąd, chyba duchem z nieba – że i ten poniższy list musi być z wpisany w dzisiejszą uroczystość! FAKT KTÓRY ZAWSZE BĘDZIE PROMIENIOWAŁ ŚWIATŁEM NA WSZYSTKIE POKOLENIA UCZĄCYCH SIĘ I NAUCZAJĄCYCH W SZKOLE W STRACHÓWCE! Z jednoczesnym przypomnieniem, że jako gmina należeliśmy do pionierów tzw. przejmowania oświaty przez samorządy - na co można spojrzeć także, jako na krok ku Rzeczpospolitej Norwidowskiej!
APPENDIX 1
List Szkoły w Strachówce do Ojca Świętego Jana Pawła II
(o błogosławieństwo i pomoc)
Jego ŚwiątobliwośćPapież Jan Paweł IIWatykan
W tym roku mija 120 rocznica śmierci
Cypriana Kamila Norwida. Chcemy uczcić tę rocznicę nadaniem imienia naszej
szkole. Wybraliśmy nazwę Rzeczpospolita Norwidowska. Uzasadnieniem tej nazwy
jest życiorys C. K. Norwida i jego twórczość.
Przy wyborze braliśmy pod uwagę, że z
naszymi okolicami związane jest dzieciństwo i losy rodziny wielkiego poety. W
Strachówce poznali się rodzice Cypriana, w pobliskim Sulejowie odbył się ich
ślub, tutaj po ślubie zamieszkali, tu urodziło się dwoje starszego rodzeństwa
Poety. Z losami rodziny Norwidów związane są Głuchy, Dąbrówka, Dębinki, Łochów,
Jadów, Korytnica, Niegów, Postoliska i inne. Cały ten obszar nazwaliśmy
Rzeczpospolitą Norwidowską. Nazwa ta nawiązuje też do wielkich wydarzeń i
postaci historycznych z dziejów Polski. Wydarzeń, które mają związek ze
Strachówką. Sobiescy, do których należała Strachówka w I połowie XIX wieku,
należą do najsławniejszych rodów Rzeczypospolitej i są skoligaceni z królem
Janem III Sobieskim, zwycięzcą spod Wiednia, obrońcą chrześcijańskiej Europy.
Pradziadek Józef Sobieski brał udział w pracach Sejmu Czteroletniego, który
uchwalił Konstytucję 3 Maja.
Najbardziej znany wiersz Cypriana Norwida
mówi o tęsknocie poety do kraju jaki zapamiętał z dzieciństwa – kraju ludzi
szczerych, pobożnych, mających szacunek do pracy, szczególnie do pracy na roli.
W pejzażu tej krainy zapamiętał liczne gniazda bocianie, które otoczone są
powszechną troską i opieką mieszkańców. Ten krajobraz pozostał prawie
niezmieniony do dzisiaj.
Nazwa szkoły
wskazuje na największe i najpiękniejsze postaci z historii Strachówki i na
najgłębsze ideały dla każdego człowieka i każdej społeczności, tak lokalnej,
narodowej, jak i całej ludzkości.
Pragniemy, aby nasza szkoła pomagała w
wychowaniu dzieci w duchu głębokiego patriotyzmu. Jednocześnie chcemy, aby
nazwa wyraźnie wskazywała na wartości i tradycje, które chcemy zachować i
przekazać młodemu pokoleniu w dobie jednoczącej się Europy.
Przygotowując się
do tej ważnej uroczystości odprawiliśmy w ostatnia niedzielę wraz z całą
parafią Rekolekcje Norwidowskie przeprowadzone przez siostrę Alinę Merdas RSCJ.
Prosimy Cię Ojcze Święty pobłogosław
naszym zamierzeniom. Zapewniamy Cię Ojcze o naszej miłości i stałej modlitwie
szczególnie w czasie niedzielnej, szkolnej Mszy Świętej.
W imieniu Nauczycieli,
Rodziców i uczniów, Dyrektor Szkoły Grażyna Kapaon
Strachówka, dn. 18.03.2003 r.
APPENDIX 2
***
List Oktawii Głowackiej (wdowy
po Pisarzu) do Annopola, 26 lipca 1926.
Kochane moje Siostrzeniczki
Piszę do Was trzech razem, dziękując
Zosieńce za kartkę i wiadomości o wszystkim, co się u Was dzieje. Ja od
tygodnia przeszło jestem sama, bo Wandzia pojechała do Wilna, miała wrócić
wczoraj, ale widać Bądzyńscy(?) jej nie puścili. Dobrze, że się trochę
rozerwała, bo ta robota z markami od rana do wieczora, to strasznie nudne
zajęcie. Przedtem zaś jeździła do Lublina, słowem podróżuje kobiecina.
Ja się w tym roku bałam zimna i
niepogody, dlatego nigdzie nie pojechałam, nie przeczułam, że Lipiec taki
upalny i pogodny, a teraz już za późno. Ale jak dobrze Zosieńka kochana
trafiła, tyle słońca i ciepła, może jej nożyny wygrzeją się i nie będą tak boleć.
Dobrze Wam na wsi razem, każda ma swoje obowiązki, a dzieci pomagają.
W Warszawie mało kto został, siedzę
sama i przeważnie czytam, choć powinnam oczy oszczędzać, ale nic mi już do
urozmaicenia sobie życia nie pozostało. Chodzić bardzo nie mogę, najwięcej nużą
mnie schody, a tu wszyscy mieszkają na piętrach. Obiady jadam na mieście, bo
kto by mi kazał sobie gotować, robi się
zawsze coś dla kogoś, ale dla siebie szkoda czasu, a kosztuje może nawet mniej,
bo za 1-80 mam bardzo przyzwoity obiad. To tylko ciocia Wandzia lubi pichcić w
domu, choć i w domu nie zawsze można jeść to, na co się ma ochotę, jedno za
dużo kosztuje, a drugie wymaga za dużo roboty.
Halka z Kazią z początku wakacji
były u rodziców, teraz pewnie już do Paryża, a właściwie do Francji wyfrunęły,
trochu na studja, każda w swoim zawodzie, a trochu nad ciepłe morze, Kazia jest
bardzo wyczerpana, za dużo nabrała lekcji na cały rok, a siły nie dopisują,
prawdopodobnie dlatego tak cały rok haruje, aby zebrać pieniądze na wyjazd
zagranicę i coś zobaczyć. Może i dobrze, siedzieć całe życie na jednym miejscu,
to na umysły żywe i pragnące jak najwięcej zdobyć wiadomości, poznać świat inny
i ludzi, nie pływa korzystnie mianowicie na takich, którzy muszą pracować
umysłowo i kształcić młodych. Życie samo, jest tak monotonne i nudne. Dobrze,
jeżeli się ma otoczenie w domu osób kochających i dobrych, albo wielkie
obowiązki, jak Niusia na przykład, albo tyle rezygnacji i siły woli, przy
nadzwyczajnej dobroci jak Wasza Zosieńka kochana, lub też Marysieńka pełna
poświęcenia i zaparcia się siebie.
Olesiowie podobno nie pojechali nigdzie, Kaziowie już niedługo wrócą, bo Sierpień się zacznie za parę dni, ciekawam jak Zbyszkowi Szczawnica poskutkuje na zdrowiu. Nic nie wiem, bo się z nikim nie widuję. Dobrze, że mam parę drzewek, na które ze swego okna spoglądam, zdaje mi się, że mam przedsmak letniska patrząc na nie. Otóż i cały arkusik nabazgrałam.
Całuję Was wszystkich bardzo serdecznie, Wasza Oktawia Głowacka.
(dopisane na marginesie – A
pamiętajcie o samotnej cioci i napiszcie słów parę).
Mój ojciec Jan Kapaon tak ją
wspomną: „Niedaleko nas, na ulicy Kruczej 8 mieszkała wdowa po Bolesławie
Prusie, Oktawia Głowacka, która de facto była naszą babką cioteczną. Często nas
odwiedzała, a my wszyscy też do niej często chodziliśmy. Nazywaliśmy ją „ciocią
Głowasią”. Opowiadała dużo o swym Mężu, a naszym dziadku. Lubiliśmy jej
słuchać, zawsze miała coś nowego i ciekawego, z serca i [świetnej] pamięci.
Nasza mama też czasami nam o Nim mówiła – uważał ją za najmilszą siostrzenicę i zwierzał się jej z wielu spraw. Mieliśmy w domu na Górnośląskiej dużo autentycznych rękopisów Dziadka-Pisarza. Niestety przepadły w czasie Powstania Warszawskiego”.
Z innych wspomnień mojego ojca –
„Wszyscy lubiliśmy czytać. Książek było dużo, także z różnych serii
wydawniczych i dodatków do czasopism. Przeważnie z końca XIX wieku. Także
czasopisma, wujek prenumerował ulubione gazety. Były całe roczniki Tygodnika Ilustrowanego,
Roczniki Świata, Przewodnika Katolickiego i innych. Pamiętam wyjątkowy album
„Rok Polski 1900”. Było w nim dużo rysunków Andriollego. Nie było obawy, byśmy mogli wśród nich trafić
na coś niestosownego.
Ciocia lubiła opowiadać o czasach szkolnych, o podróżach, pielgrzymkach do Ziemi Świętej, Rzymu, Kartaginy, Paryża. W swoim pokoiku na górze urządziła prawdziwe muzeum. Były tak portrety całej rodziny, pamiątki z podróży, nawet zasuszone kwiatki z Jerozolimy, korale, wisiorki i mnóstwo widokówek (Kart Pocztowych) od niej samej i do niej, od wszystkich krewnych. Lubiłem chodzić do cioci na poddasze. Często tam chodziłem.…
Annopol
jest nie tylko dla mnie fundamentem wychowania, charakteru, wiary, zdrowia i
zadowolenia z życia. Nadmienię jeszcze, że w czasie ostatniej wojny
przebywały tam dwa sztaby, oczywiście w różnym czasie, armii niemieckiej, a
potem radzieckiej. Jak tu nie dziękować Bogu, że ocalał z wojennej pożogi. I to
niejednej.
O młodości opowiem pokrótce. Uczęszczałem do gimnazjum państwowego im. Adama Mickiewicza. Należało wtedy do najlepszych. Ukończyli je m.in.: [lista rozszerzona o późniejszych wychowanków, wojenne i powojenne sławy]: Miron Białoszewski, Władysław Broniewski (poeta), Władysław Broniewski („Orsza”, Naczelnik Szarych Szeregów), Jan Lechoń, Jan Dobraczyński, Stefan Starzyński, Adam Rapacki, Jan Nowak Jeziorański, Ryszard Matuszewski, Jan Świderski, Edward Dziewoński, Jan Kobuszewski, biskup Kazimierz Romaniuk i wiele innych znanych osobistości życia publicznego. Mieliśmy wspaniałych wykładowców. Mieliśmy także własną orkiestrę, teatrzyk, chór. Czas w nim spędzony uważam za jedną z najpiękniejszych kart w moim życiu. Pamiętam jak śpiewałem w szkolnym chórze w kościele Wizytek, w czasie wspólnych Mszy Szkolnych. Przedstawienia, które dawaliśmy, zawsze miały komplet na widowni i wielkie owacje.
Kierownikiem chóru i orkiestry był znany kompozytor Tadeusz Joteyko (autor opery „Zygmunt August”). W naszej szkole były przeprowadzane pierwsze próby radia. Sala była nabita, bilety po 2 zł (to była wtedy jakąś wartość). Miałem 16 lat, był rok 1928. Prócz szumu i pisków niczego więcej nie usłyszeliśmy. Taki to był start, ale i tak cieszyłem się, że udało mi się zdobyć bilet. No, i że słuchałem radia.”
***
Pasowałaby w tym fresku relacja o wypędzonych z Warszawy po Powstaniu Warszawskim, którego autorka jest siostra ojca, ciocia Jadzia (z którym przebyła całą tę drogę, a po wojnie powrócili razem do Warszawy). Dam jednak tylko zajawkę, ze względu na zbytnią rozwlekłość mojego (broń Boże mojej cioci Jadzi) tekstu –
„Jadwiga Kapaon, Warszawa,
dnia 1.I.1946 r - Relacja z pobytu w
obozie w Niemczech, od 7.10.1944 – 12.12.1945 roku.
Po upadku Powstania Warszawskiego, jednym z punktów kapitulacji podpisanej przez wojskowe władze polskie Armii Krajowej, było bezwarunkowe opuszczenie Warszawy przez wszystkich mieszkańców-Polaków, bez wyjątku. Ewakuacja ta jednak nie mogła odbywać się na własną rękę, lecz była zorganizowana przez władze niemieckie….”
***
Kartka z obozu w Niemczech,
Neumünster, 5.12.1944
Przewielebny Księże Dziekanie
Uprzejmie prosimy o łaskawą
odpowiedź, czy Przewielebny Ksiądz nie ma jakiej wiadomości o naszej Mamusi i
ewentualnie innych członkach Rodziny. Warszawę opuściliśmy 6.X, w Pruszkowie
zostaliśmy rozdzieleni. Ja z Bratem Janem po tygodniowym pobycie pod Berlinem,
znajdujemy się obecnie w Neumunster (63 km od Hamburga). Czujemy się dzięki
Bogu dobrze, mieszkamy w barakach. Jest nas tu 30 osób z Warszawy. Zatrudniani
jesteśmy do różnych robót w polu, na kuchni itp. Powietrze wilgotne. Martwimy
się brakiem wiadomości o Rodzinie. Pisaliśmy do Łowicza, do Czerwonego Krzyża,
ale dotychczas żadnego listu nie dostaliśmy i z Annopolem kontakt został
przerwany z końcem lipca.
Łączymy serdeczne pozdrowienia i
oczekujemy rychłej odpowiedzi.
Jadwiga i Jan Kapaon
Opis:Kartka opatrzona jest znaczkiem pocztowym z podobizną Adolfa Hitlera.
Nadawca (Absender): Kapaon Jadwiga
Zamieszkała/poczta (Wohnert, Leitpostamt): Neumünster- Wittorf bei Hamburg
Ulica, numer domu (Strasse, Hausnummer)” Durchgangslager (tzw. obóz przejściowy)
Odbiorca:
Przewielebny Ksiądz Dziekan Józef Król
Małogoszcz über Kielce
Distrikt Radom
General Gouvernement

.jpg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz