czwartek, 5 grudnia 2013

W dialogu z moim kościołem



"Dobrzy ludzie nie powinni dopuścić
swą bezczynnością, aby triumfowało zło.”
Benedykt XVI, Liban 2012

Tytuł nie jest precyzyjny, a nawet jest niewłaściwy. Powinno być „dialog w kościele”, ale niestety nie może. Kłamałbym sobie i Wam. Mógłby być - „O dialogu w kościele”, ale chciałem nawiązać do innego postu „W rozmowie z księdzem”. Problemem jest to, że dialogu w moim kościele nie ma, albo - poza akcjami - pełni rolę marginalną. Kościół jest moim domem, nie mogę się z tym problemem pogodzić ani, jak większość z nas, milczeć o tym. Moim nakazem życia (wewnętrznego i zewnętrznego?) jest pisanie. Nie jest to – co muszę podkreślać jako najbardziej oczywiste – atak na kościół, ale jego uwielbienie i praca przy fundamentach. Nie chcę, broń Boże, urazić lub skrzywdzić żadnego księdza, ani biskupa, choć myślę, że opisywany przeze mnie stan rzeczy dotyczy większość parafii i diecezji w Polsce. Chciałbym natomiast z każdym z nich rozmawiać, w wolności, jak z bratem. Mam, niestety, przeświadczenie, że gdybym podlegał władzy kościoła, jakiejś „ich” władzy, uciszyliby mnie zakazem. Nałożyliby niemiłosierny zakaz wypowiadania się publicznego. A ja wiem i czuję, że wypełniam swoją misję i że mieszczę się w myśleniu soborowym, w całym tego słowa znaczeniu (dzisiaj mogę powiedzieć, że i w myśleniu franciszkowym) :-)

Mam 60 lat, z czego 32 pracy w i dla kościoła. Nie można pracować („w pocie swego czoła”) w jakimś fachu przez 32 lata i nie mieć wielu ważkich doświadczeń i przemyśleń. Ta praca wchłonęła mnie wprost z roli świeckiego rewolucjonisty wolnościowego w Solidarności, dla Polski i świata całego! Co podkreślę i dołożę wykrzyknik! Przemoc w świecie świecko-państwowo-publicznym rzuciła mnie na resztę życia w objęcia prawd duchowych, wspólnot religijnych, wyznawców i poszukiwaczy Prawdy-Drogi-i-Życia, w uświadomionym braterstwie z Jezusem z Nazaretu. Czy na tych dwóch(?) polach zachodzą współzależności i implikacje?!

Nie mógłbym niszczyć czegoś, co jest moim życiem-prawdą-drogą. Ratuj(ę) mój kościół od bezsensownego, okrutnego, wymyślonego kiedyś i po coś „przykazania” milczenia. Zniewolenia milczeniem. Nakładanego na podległych i rozpowszechnionego wśród wiernych Rodaków, do bólu. Pomimo możliwości technicznych wzajemnej powszechnej i głębokiej bliskości – przez upublicznianie, objawianie, poznawania swojego myślenia - żyjemy w pseudo-kulturze skrytości i przemilczeń. Nie głosząc prawdy, piękna, dobra, wartości... zostawiamy miejsce na zło. A potem stwierdzamy, ba! głosimy w mediach i z ambon, że świat i Internet zagrażają... kościołowi? Nam-milczącym?

Mam wrażenie, że mówię także za innych, którzy albo podlegają władzy i mają się czego bać, albo milczą, bo nie wprawili się w zabieraniu publicznie głosu. Ja mogę więcej, mam to we krwi, z wykształcenia i doświadczenia życiowego byłem i jestem rewolucjonistą w myśleniu i działaniu za PRL, SOLIDARNOŚCI, stanu wojennego, urzędzie gminy I Kadencji (1990-94)... jestem na salach katechetycznych od 32 lat, od wielu lat w Internecie. Publiczny zawsze, dostępny. To mój obowiązek, powinność, misja. A moja religia też jest przecież religią słowa! Wypowiadanego! Rodzącego się! Wcielanego! Paradoks? Sprzeczność. Niemiłosierna. To jest – oczywista oczywistość – moje zdanie, którego jednak jestem gotów bronić po grób. Na początku było słowo i Bogiem było słowo.

W dialogu z moim kościołem” jest jakby dalszą częścią postu pt. „W rozmowie z księdzem”. Życie tak sprawiło, nie mój zamysł. Staram się całe życie iść za faktami i głosem wewnętrznym. Życie prowadzi. Prawda i droga. Ja tylko notuję. Jestem uważnym, mam nadzieję, obserwatorem i notownikiem. To pewnie niezasłużony niczym, darmowy, dar. Tak mam. Skoro jest dar, jest (musi być) i dawca. Od razu ciśnie się pytanie – czy dawca daje tylko dla satysfakcji obdarowanego, czy jest w tym większy zamysł o naturze społecznej WSPÓLNOTOWEJ. Przecież nikt z nas nie żyje i nie umiera dla siebie. Nikt z nas nie wymówiłby, nie napisał, ani jednego słowa w izolacji, w braku drugiej (kochającej) osoby/osób/wspólnoty. Także wspólnoty języka, kultury, wiary i rozumu. Możemy żyć i rozwijać się tylko w dialogu. Milczenie jest zbrodnią przeciwko drugiemu człowiekowi i całej kulturze (grzech jest kategorią religijną i w tym przypadku za ciasną). Grzech jest sądzony od wewnątrz, i może trwać i zabijać prawie w nieskończoność. Zbrodnię osądzają inni, dla ratowania większego lub mniejszego świata, nie tylko dla oceny. Wśród wierzących wierzymy rozumnie, że tam gdzie grzech, tam rozlewa się też łaska - miłosierna zawsze. Co jest grzechem, co zbrodnią, co łaską wśród nas? W naszym realnym, konkretnym życiu!

Nigdy(?) nie zakładam, że mam 100% racji. Nie jestem teologiem, nie mam żadnej władzy nad innymi, nie trzeba mnie (się) słuchać, można mi powiedzieć „nie masz racji” - zacznę wtedy myśleć od nowa. Prawdy dochodzi się w dialogu. Jej się „zarazem dochodzi i czeka”.

Tekst „ W rozmowie z księdzem” wyrósł, napisał się z dobra, jakim było odezwanie się księdza, niespotkanego i nieznanego w realu, spotkanego i poznanego tylko(?) w Internecie. Nie miejsce tutaj rozwijać, dlaczego ten ksiądz mnie zafrapował. Każdy (każda osoba) ma jakieś frapujące strony, aspekty, niepowtarzalne dobro, piękno, prawdę. Bogu i nauce dzięki, że dożyliśmy takiego etapu rozwoju ludzkiej inteligencji i technologii, że możemy wysłać swoje zainteresowanie, prawdziwą ciekawość serca, wiary i rozumu jednym kliknięciem. Gdybym zaczął wymieniać powody ciekawości każdym znajomym, przyjacielem, sąsiadem, bliźnim... nie zdążyłbym do własnej śmierci i w trakcie tej czynności przeszedłbym bramy raju (lub tylko poczekalni na sąd prawdziwy) :-)

Spotkaliśmy się! Zechciał mi ów ksiądz odpowiedzieć kiedyś na prośbę o znajomość (a-k-c-e-p-t-a-c-j-ę zaproszenia osobowego w „księdze twarzy”, a epifania oblicza to ta sama akceptująca, nie uciszająca, epoka), na Facebooku, a teraz zechciał wpisać swój komentarz, postawić pytanie... Jak wielkie znaczenie ma w życiu „zechciał” drugiej osoby! W teologii biblijnej „Bóg zechciał i...” stało się! - świat, wszechświat, prawa natury, osoba ludzka i świat osobowy, w wolności osób (największego obrazu i podobieństwa) współ-kreowany w nieskończoność („Osoba i czyn”). Zechciał podzielić się sobą i swoją wszechmocą. Miłością, miłosierdziem... i nigdy Mu dość objawiania i dzielenia się sobą, swoim słowem (mądrością), (wszech)obecnością, które od jakiegoś momentu są największym potencjałem ludzi myślących (homo sapiens). Wszystkich, którzy zechcą z tego źródła czerpać, pytać, korzystać. Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Jest możliwa postawa miłości intelektualnej, która poznaje aspekty istotowe i konstytutywne rzeczywistości (świata, człowieka, i Boga, jeśli ktoś jest wierzący). Nie jestem teologiem, ja tylko cytuję świętego (naszych czasów).

Dzisiejszy wpis powstawał w głowie, raczej w moim życiu, przez parę dni, od ostatniego piątku listopada. Jest zapisem doświadczenia (konkretu). Tamto przeżycie jest ciągle motorem napędowym. Oby nie tylko dla mnie. Oby nie przepadło w zapomnieniu i przemilczeniu. Jestem, moja osoba, pamięć i tożsamość jego strażnikiem.

Byłem u lekarza. Wizyta polega na tym, że mówię, a ktoś, lekarz, mnie słucha. Tylko tyle? Tak tyle. Mówienie i słuchanie jest przywilejem, atrybutem człowieka (istoty myślącej). Bardziej niż patrzenie i inne zmysły. Bez mówienia i słuchania nie rozwiniemy siebie i relacji między sobą i światem całym. Pamięć, tożsamość, relacje społeczne... Mówienie i słuchanie to przekaz, przepływ między osobami i światem całym. Czasem, wyjątkowo, może być mówieniem i słuchaniem obrazkowym, dotykowym i innymi znakami. Mówienie i słuchanie jest komunikowaniem, transcendowaniem. Moje w tobie zasieje. I na odwrót. Albo z moim pośrednictwem. Nie dziwota, że mówienie i słuchanie jest istotnym mechanizmem w „mojej” religii słowa i obecności Boga, wspólnoty z Bogiem i między nami, braćmi i siostrami.

????
Kiedy utknę w procesie pisania na przeszkodzie zmęczenia, znużenia, stracę siły i ochotę dalszej pracy, ratunkiem jest słowo zapisane, prawie objawione. Słowem uchwycony i zapisany fakt. Konkret. Dobrze mieć notatki, rejestrację danych: przeżyć, odczuć, słów, refleksji, natchnień... tego, co zostało uchwycone, zatrzymane w siatce (samo)świadomości. Każdej adoracji, kontemplacji, medytacji życia, w życiu – nie tylko rozumianej religijnie dosłownie - towarzyszy słowo. W wieczność za-chwycenie. Rzadko – nie. Wiara i rozum potrzebują słów (pojęć), inaczej się nie da. Jeśli nie na poziomie przeżycia, doświadczenia – to na pewno na etapie przekazu, świadectwa. Można promieniować pewnie w jakiś inny sposób, ale to rzadkość i ekstrema :-)

Pierwsze słowa notatek - „Choć jest, dzieje się, tysiąc spraw na świecie, moim świecie, naszym świecie, to najważniejsze jest w tej chwili, w samochodzie, którym mnie wiozą na PKP, skupienie się na sprawie najbliższej. Przynajmniej do jej zakończenia, a zakończeniem jest świadomość tego, co się dzieje, co się stanie w danej sprawie i jej zanotowanie – co będzie świadectwem, że rozumiem to, co się ze mną dzieje i światem całym :-)

Zawierzając i powierzając się notatkom, jak leci, jak życie leciało wtedy, w piątek, zgubi się ład i logiczność dotychczasowa. Zacznie się samo życie. Będzie rozwlekle, przeskakująco i powtarzająco. Życie jest laboratorium, w którym dostajemy więcej danych, niż jesteśmy w stanie uporządkować i wykorzystać.
Podstawową, czyli zasadniczą i fundamentalną prawdą, relacją mojego istnienia jest to, że mam udział w rzeczywistości, niezależnie jak ją widzę, poznaję, rozumiem, opiszę, zdefiniuję, uporządkuję. Został mi dany, podarowany, udział w rzeczywistości. Bo byłem chciany. Ktoś mnie zechciał. Rodzice. Helena i Jan. Oboje byli wierzący, także więc ich Bóg. Mój Bóg, nasz Bóg. „Ojcze nasz...”.

Dojechałem, gdzie trzeba, z postojem przed placem Bankowym, przed „stacją Ratusz”, z powodu wypadku. Po 40 minutach ruszyliśmy, przejeżdżając widziałem policjanta fotografującego czyjś but na torach tramwajowych. Wizytę odbyłem, wyspowiadałem się z życia mojego, rodzinnego, społecznego, także z tego niby wspólnotowego. Wyszedłem znów umocniony. Jakaś siła została mi dana. Do życia. Dają ją nie tylko Bóg i rodzice, także medycyna, która jest ratunkiem zwłaszcza wtedy, gdy nie daje jej tzw. wspólnota lokalna tzn. gmina, parafia, zakład pracy (szkoła), miejsce zamieszkania i realizowania praw i potrzeb większych obywatelskich, społecznych, uczestnictwa, przynależności... Jak by nie wymieniał i nie rozszerzał przymiotników, dopełnień... chodzi o to, czy jesteśmy gdzieś, przez kogoś chciani i czy nam dają to do zrozumienia (głównie słowem mówionym i pisanym). Bez tego żyć się nie da. Bez tego nie ma wspólnoty! Tak skonstruowany i powołany do istnienia jest człowiek-osoba, ciało uduchowione, duch ucieleśniony, który nie powstaje przecież sam z siebie, ale dostaje udział w czymś już istniejącym. Przychodząc na świat stajemy się niejako ogniwem dialogu .

Moje ciało i duch są na swoim miejscu w gabinecie współczesnej medycyny. Czuję się tam dobrze. Bezpiecznie. Z całą osobową godnością. Mogę mówić, lekarz nie mówi mi 'zamilcz', 'nie mów', 'nie pisz' – ba! a nawet, jak niektórzy „nie masz prawa mówić, pisać, dzielić się sobą, swoim myśleniem”. Właśnie po to się tam idzie, jedzie – by mówić. Pokazać swoje myślenie, siebie, pamięć, wartości, uczucia, tożsamość, wiarę i rozum... W mówieniu jesteśmy nie tylko dla lekarzy, dla świata - także dla siebie samego. Słowo wypowiedziane wraca odbite w zwierciadle rozmówcy, wszechistnienia? Wszechświata? Uobecnianego w osobie i wiedzy, dobrych chęciach, intencjach drugiej osoby (i świata całego). Tak (też) objawia się miłosierdzie nad nami. Bóg nie chciał nigdy zasłonić sobą lekarzy, medycyny, nauki. Ani, tym bardziej, siebie. Jest przecież mówiącym i słuchającym najbardziej.

Kiedy mój strumień świadomości spowalnia, lekarz stawia pytania. Wdzięczny jestem za każde pytanie pani doktor. Pytania pomagają w dialogu. I jeszcze dużo więcej - przywracają do normalności moje poczucie godności i obywatelskości, tak bardzo zachwiane w naszej tzw. wspólnocie lokalnej: gmina, parafia, zakład pracy...
Trudno się dziwić zachwianemu poczuciu godności, obywatelskości, pracowały na to – oczywiście oprócz moich osobistych wad i błędów - od 19 lat konkretne osoby, wielkomożne w naszej społeczności, prócz rozsiewania plotek, rozmów za plecami, wykorzystały obficie anonimy w Internecie, anonimy do prokuratury, anonimy (i nie?) do biskupa diecezji, Kuratora Oświaty i Bóg wie gdzie jeszcze, ale znając niektórych, wiem, że wszędzie. Od domu do domu, od osoby do osoby. Totalitaryzm zła. Totalitaryzm (szeptanego) fałszu. Nikt im się nie przeciwstawił jawnie? Nie postawił tamy!

Oprócz takich oczywistości panującego nad nami procesu deprawacji publicznej (w naszej tzw. wspólnocie lokalnej), jeden aspekt jest szczególnie ważki. Katechetę oskarża się o to, że jest „siewcą nienawiści”, „zdrajcą dzieci komunijnych i rocznicowych (tylko w jednej klasie)”, że jest „terrorystą językowym (mentalnym?), którego boją się mieszkańcy, więc nie wchodzą w dialog i milczą jak grób”, i że żonę DyrKa szkoły, która rozsławia gminę i nie tylko, trzeba „wywieźć na taczce gnoju”, gorzej, ta żona DyrKa, odznaczona Brązowym Krzyżem Zasługi, powszechnie lubiana i ceniona daleko ponadlokalnie JEST OSKARŻANA O SPOWODOWANIE ŚMIERCI CZYJEGOŚ NIENARODZONEGO DZIECKA! Nie ma granic (na)grania fałszu/fałszywych melodii na strunach negatywnych emocji. Posuną sie dokażdej nieprawości i absurdu.

Więc katecheta idzie na emeryturę, a DyrKa jest wysłana przez Szkołę Liderów Polsko Amerykańskiej Fundacji Wolności do Ameryki w oficjalnej „delegacji” (wizyta studyjna), która ma poznać i przywieźć do Polski zdobycze amerykańskiej demokracji i wiedzy o społeczeństwie (przepiszę z programu zakres tematyczny: młodzież i wolontariat, programy na rzecz rozwoju młodzieży w szkołach, programy pozalekcyjne, programy dla młodzieży wiejskiej, edukacja obywatelska, nowe technologie i media społecznościowe, młodzież i przedsiębiorczość, miejskie programy młodzieżowe). 

TO NIE JEST PRYWATNY WYJAZD/WYCIECZKA. To jest oficjalna polska delegacja (Grażyna reprezentuje przecież także naszą tzw. wspólnotę lokalną: szkołę, gminę, parafię itd.) w programie współpracy międzynarodowej USA. Program „odpowiada celom polityki zagranicznej U.S.A... Departament Stanu U.S.A. pragnie, aby uczestnictwo w tym programie było niezapomnianym, wzbogacającym edukacyjnym doświadczeniem... Pośród tysięcy wybitnych osobowości uczestniczących w International Visitor Leadership Program od początku jego istnienia, przeszło pięć dekad temu, było ponad 200 obecnych i byłych głów państw, 1 500 ministrów oraz wielu innych wyróżniających się liderów sektora publicznego i prywatnego... Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Bronisław Komorowski uczestniczył w programie w 2006 roku jako Wicemarszałek Sejmu. W ramach programu pogłębiał wiedzę na temat polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych oraz stosunków polsko-amerykańskich”. W tegorocznej polskiej grupie jest także siostra zakonna. Nic - tylko byc dumnym. I umieć to okazać!

Pod nieobecność DyrKa odbędzie się promocja książki, którą przygotowała do druku, zawierającej materiały zorganizowanej przez nią konferencji „Rzeczpospolita w twórczości Norwida” w ramach powiatowych obchodów 130 rocznicy śmierci Czwartego Wieszcza Narodowego. Także foto-reprezentację wystawy, którą zrobiła z tej samej okazji. O rzeczy wspólnej, wspólnym dobru, ideałach nieśmiertelnych, które są skarbem naszego narodu, kultury świata i kościoła (mówimy o „jednym z największych chrześcijańskich myślicieli Europy” JPII). Wydawcą książki pod tytułem „Rzeczpospolita Norwidowska” jest powiat wołomiński.

14 grudnia mają zostać wręczone wyróżnienia Anioł Stróż Ziemi Wołomińskiej, także bardzo ważnej osobie w naszej diecezji. Rok temu otrzymał je były Ordynariusz abp Sławoj-Leszek Głódź. Taka sama statuetka stoi w naszym kościele przy tabernakulum „na wieczną rzeczy pamiątkę” za udział naszej gminy w wolnościowym zrywie i dziele Solidarności (RI). To nasze zostało także obśmiane przez anonimów i ich liderów w gminie.


???
A kościół lokalny nie BRONI DOBRA nazywając go wprost, także osobowo!
Pewnie tak się dzieje nie tylko na naszym terenie (vide: problemy z teologią wyzwolenia) co nie jest pocieszające. Wszędzie tam można powtórzyć słowa Papieża-Polaka wypowiedziane na Błoniach w Krakowie. Oczywiście, w naszym przypadku nie chodzi o odwołanie się do tysiąca lat i tożsamości narodowej, bo te mamy wspólne, w naszym przypadku chodzi „tylko” o ostatnie 33 lata i to, co wniosły do naszej tożsamości, w naszej Małej Norwidowskiej Ojczyźnie. 
- „Człowiek jest istotą rozumną i wolną, jest świadomym i odpowiedzialnym podmiotem. Może i powinien osobistym wysiłkiem myśli docierać do prawdy. Może i powinien wybierać i rozstrzygać... cały ten historyczny proces świadomości i wyborów człowieka - jakże bardzo związany jest z żywą tradycją jego własnego narodu... Człowiek wybiera świadomie, z wewnętrzną wolnością... Czy można odepchnąć to wszystko? Czy można powiedzieć "nie"?... Oczywiście, że można. Człowiek jest wolny. Człowiek może powiedzieć Bogu: nie. Człowiek może powiedzieć Chrystusowi: nie. Ale - pytanie zasadnicze: czy wolno? I w imię czego "wolno"? Jaki argument rozumu, jaką wartość woli i serca można przedłożyć sobie samemu i bliźnim, i rodakom, i narodowi, ażeby odrzucić, ażeby powiedzieć "nie" temu, czym wszyscy żyliśmy przez tysiąc lat?! Temu, co stworzyło podstawę naszej tożsamości i zawsze ją stanowiło”.

Czemu i to znalazło się w notatkach po-wyjazdowych po wizycie u lekarza! Bo można odepchnąć to wszystko! Oto w katolickim społeczeństwie, wspólnocie lokalnej: parafii, gminie itd. katecheta i żona dyrektorka szkoły – a z nimi cała wielodzietna rodzina i wartości, na których zbudowali swoje życie, i którym służą, jak potrafią - są pozostawieni sami sobie, niech się bronią, popatrzymy, pomilczymy, czasem zabierzemy głos, ale nie w tzw. przestrzeni publicznej. NIE STANĄŁ W ICH OBRONIE KOŚCIÓŁ – WSPÓLNOTA WIERZĄCYCH. Przed kilkunastoma i przed paru laty taka sytuacja byłaby niemożliwa?! Kiedy w latach 80-tych Służba Bezpieczeństwa zatrzymała mnie na komisariacie Milicji Obywatelskiej w Legionowie pod zarzutem przywództwa młodzieżowej grupy terrorystycznej, czułem wprost namacalnie towarzyszącą mi modlitwę księży, sióstr i wielu młodych i starszych ludzi dobrej woli - to trzymało mnie na duchu. Grażyny praca też trzyma(ła) na duchu wspólnotę lokalną w Strachówce (9 lat przygotowywała I Komunię, 6 lat prowadziła scholę na potrzeby niedzielnej „szkolnej” liturgii, zorganizowała wiele spotkań kulturalno-religijnych i darmowych pielgrzymek do miejsc kultu w Polsce). A dzisiaj pisze się, żeby ją wywieźć na taczce, a na terenie gminy, parafii, nawet szkoły są osoby, które ją mają za nic, oczerniają za plecami, niweczą jej pracę i klimat społeczny. Co się stało (i dzieje) w mojej parafii/parafiach, dekanacie/dekanatach, diecezji/diecezjach, w Polsce 2013??
Wiem, takie pytania - jak dotąd - pozostają u nas bez odpowiedzi. Rok Wiary i Rozumu też przeminął z wiatrem, obok prawdziwych wyzwań?!

Człowiek-osoba jest D-I-A-L-O-G-I-E-M, bez dialogu ginie. A cóż to jest prawda – pytał Piłat. A cóż to jest dialog? A czym jest unikanie dialogu? Blokowanie na Facebooku? Cenzurowanie komentarzy? W religii słowa i obecności, dawcy i wspólnoty najwyższej z możliwych, z Bogiem i między sobą, takie pytania to ignorancja? Prowokacja? Abnegacja? Święty Jan Paweł II powiedział raz do fenomenologów (w tym samym miesiącu, w którym siostra Alina Merdas SRCJ wręczyła Mu publicznie list od naszej szkoły o błogosławieństwo dla Rzeczpospolitej Norwidowskiej, nb. fenomenologia może pomagać w metafizycznych dociekaniach sensu): - „jest możliwa postawy miłości intelektualnej, sięgająca aspektów istotowych i konstytutywnych rzeczywistości, [czyli] człowieka, świata i Boga [dla wierzących]”. Święty Augustyn zaś - „nie ma wiary bez myślenia”. Myślenia, rozmowy, spotkania, dialogu, miłości intelektualnej, zatem także wiary i rozumu, nie ma bez użycia pojęć, słów, obecności akceptującej inne osoby. Dialog nie musi być prosty, łatwy i przyjemny. Prawda jest wymagająca. Ale poznana - daje wolność.

Nikt nie chce rozmawiać w mojej okolicy, w tzw. wspólnotach lokalnych, w Realu albo w Internecie. Takich udogodnień i środków ewangelizacyjnych nie miały żadne pokolenia przed nami! Doceniają to niektórzy biskupi - „We're excited that so many young Catholics are generous in the Church, especially using the tools of the digital age” (konferencja biskupów amerykańskiech). Na szczęście mamy także u nas dobrych lekarzy, medycynę, naukę, wyjazdy studyjne do USA i dobrych znajomych na Facebooku... Nie jesteśmy sami na świecie, zwłaszcza w zderzeniu z fałszem, przemilczeniami i bezosobowymi tworami (instytucjami, deprawacją publiczną...).

Moje piątkowe doświadczenie stało się czymś dużo większym, niż tylko wizytą u lekarza. Skoro porządkuje aż taki zakres spraw? Na tak dużym terenie i odcinku historii narodowej?! Kiedy osoba dla ratowania poczucia godności i obywatelskości (nie wartości, tę znam, ale związek obywatelskości i godności też jest u nas, a może we wszystkich pokomunistycznych krajach, zapoznany) musi szukać ratunku w rozmowie z lekarzem, to znaczy, że w jej otoczeniu, przeważnie w tzw. wspólnocie lokalnej, dzieje się coś bardzo złego. Czy znów mam powtarzać, że w każdej cząstce tej tzw. wspólnoty, we wszystkim, co się na nią składa: gmina (samorządna z wybieralnymi organami), parafia, zakłady pracy, stowarzyszenia... Gmina jest cząstką Ojczyzny

Parafia jest cząstka Kościoła Powszechnego. Jest nie tylko jakimś jej odbiciem, nie tylko łodygą tego samego krzewu nad krzewami, ale aż członkiem jednego Ciała Jezusa. Więc ta większa wspólnota też wpływa na jakość naszego życia - wszystko, co Polskę [i gminę] stanowi, stosunki w kościele included (dla ludzi wierzących). Jest tutaj sprzężenie zwrotne. Żeby to zrozumieć, warto czytać encyklikę „Centesimus annus” o sprawach społecznych, jest jak abecadło. Jest w encyklice klarownie pokazany łańcuch powiązań, zależności, celów, wartości, osób, grup, całości, reprezentacji itp. itd. Dobrze by nam, każdemu i całej wspólnocie, zrobiła wspólna lektura tekstu Papieża-Polaka, wszystkim ludziom dobrej woli, ponad wyznaniowo, ponad politycznie, linijka po linijce. 

Dobrze by nam zrobiło wiele lektur i poznawanie, dyskutowanie we wspólnotowym kręgu wszystkich bieżących spraw naszego kościoła, od Watykanu, przez diecezje po parafie (także w naszych dekanatach), raczej w odwrotnym porządku :-)
Żyjemy tymi samymi sprawami przeważnie, bo czym innym mogą zajmować się zgromadzenia biskupów z papieżem w Rzymie - życiem kościoła, naszym życiem! Gdyby była w nim wspólnota, nie byłoby konfliktu z biskupem Limburga, żeby podać przykład świeży i bliski. Żaden biskup, ani proboszcz nie może brać takich spraw tylko na siebie (swoje barki), nic dobrego z tego nie wyniknie. To nie są sprawy prywatne, ale wspólnotowe sensu stricte. Tego typu konflikty (Limburg, Strachówka, Jasienica?...) są konfliktami w KOŚCIELE, W NASZYM KOŚCIELE, co przyznaje zgodna w tej (Limburg) sprawie opinia wiernych i papieża.

Nie można być wspólnotą bez otwartości, bez dialogu o wszystkich sprawach żywotnych i bez informacji o sprawach bardziej skrytych, jeśli takie są w kościele (kiedy, jakie, gdzie, na jakim poziomie?). NIE MOŻNA MÓWIĆ, ŻE JESTEŚMY WSPÓLNOTĄ, JEŚLI NIE ROZMAWIAMY O NASZYCH SPRAWACH. JEŚLI NIE ROZMAWIAMY ZE SOBĄ (W PARAFIACH... DIECEZJACH) O TYM, CZYM ŻYJE NASZ KOŚCIÓŁ PARAFIALNY, DEKANALNY, DICEZJALNY, GLOBALNY. NIE JESTEŚMY WSPÓLNOTĄ, JEŚLI W RODZINACH NIE ROZMAWIAMY O TYM, CZYM ŻYJĄ POSZCZEGÓLNI JEJ CZŁONKOWIE... itp. itd?!!!
Jeśli kościół, mój kościół tego nie wie, to coś się stało z jego zbiorową mądrością.

Może dołączymy do „Les Veilleurs” tego świata? Bo gdzie i jak ma się odnajdywać i odbudowywać serce wspólnot lokalnych? Tam, gdzie jest miejsce i akceptacja dla każdego człowieka-osoby dobrej woli i gdzie żyje się tym, co najważniejsze, najbardziej uniwersalne, sięgające tego, co istotowe i konstytutywne (naszej) rzeczywistości. Kościół nasz – niestety - w większości miejscowości jest propozycją ograniczoną. Ogranicza się do porządku nabożeństw i sprawowania sakramentów. Gdzieniegdzie tylko stał się nie tylko przestrzenią sakralną z dobudówkami, ale i organiczną jednością z dziedzińcem pogan, dziedzińcami dialogu („Dialogi w Katedrze”, „Dialogi Młodych” itd.).

U nas w okolicy nie było jeszcze nic z tego. Kościół jest ciągle darem nieodkrytym w perspektywie nauki Soboru Watykańskiego II, z naczelnym miejscem osoby i wspólnoty. Dominuje porządek nabożeństw i łaski rozdawane „z góry”, przez kapłanów, jednostkom wyizolowanym prawie i nieprzemakalnym, co do świadczeniu o tychże łaskach (słowa, obecności...?). Milczenie dominuje, prawie jest nakazane. W kościele hierarchicznym panuje lęk przed „demokratyzacją” wiary i rozumu (bo władzy nie chcemy). Ale wiara i rozum nie podlegają żadnej instytucjonalnej władzy. Jest Bóg, wiara, religia – w takiej kolejności. Człowiek jest drogą kościoła! Osoba i wspólnota najpierw, potem instytucja.

To jest siła i duch szczególnie naszych czasów. W pewnych aspektach kościół to uznaje, raczej na górze, w innych nie chce przekroczyć granicy wolności. „Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, pozostaje jedną z najwznioślejszych wypowiedzi ludzkiego sumienia naszych czasów” powiedział Jan Paweł II w 1995 roku w ONZ, ale ciągle nie można powołać się na ten cytat domagając się tychże praw w swoim kościele, pragnąc najprościej o tym rozmawiać na forum parafialnym, dekanalnym, diecezjalnym. Prawa człowieka utknęły na granicy profanum? 
Oczywiście są prawa Boże, objawione, nazwane w Biblii, ale są takie same prawa społecznej natury w każdej wspólnocie wiary, które nam przynależą na mocy osobowej natury ludzkiej, bez dyskusji. "Papież Franciszek ma jasną świadomość społecznego charakteru człowieka i wagi kulturowych uwarunkowań jego życia. A chrześcijanie nie mogą zamknąć się w prywatnej pobożności i tylko do takiej pobożności innych prowadzić” (Piotr Sikora, TP).

Takim prawem – według mnie - jest prawo głosu w realnej wspólnocie kościoła. Prawo myślenia i dzielenia się swoim myśleniem. Nie narzucając się nikomu, ale ŻEBY SŁUŻYĆ DAREM MYŚLENIA OSOBOWEGO i PODMIOTOWEGO. Pokaż mi swoje myślenie, abym mógł Cię poznać jak najlepiej i kochać jeszcze bardziej. Także miłością intelektualną sięgającą samej istoty rzeczy. Gdyby Bóg nie dał się poznać, poprzez Objawienie, poprzez narodzenie, wcielenie, zamieszkanie między nami, także w słowie, w czynie, w (wszech)obecności! Jak można powołując się na Bożą miłość miłosierną nakładać na ludzi nakaz milczenia w różnych zakresach?! Kto przypisuje sobie taką moc unicestwiania?! - niech najpierw wypróbuje na sobie. Myślenie drugiego człowieka jest darem Boga. Dla niego i dla mnie! Dla świata całego! Ograniczanie wolności dzielenia się myśleniem jest pogwałceniem podstawowego prawa osoby i okradaniem nas wszystkich. Można je objaśniać, interpretować... a jeśli myślenie drugiego człowieka jest zaprawdę, zaprawdę zagrożeniem dla innych, to najpierw trzeba to udowodnić, przynajmniej uzasadnić, a następnie go izolować medycznie? Sądownie? - czy ja wiem jak? Wie wspólnota.

Nie jestem i nie będę prawnikiem, świeckim ani kościelnym. Jestem, kim jestem. Możecie to (mnie) poznać po owocach, w słowie i życiorysie. Przez życie całe, i teraz też, wierzę w sens życia i świata. Najpełniejszą jego formą, treścią, zakresem jest zbawienie. W każdej chwili chcę mówić JEST SENS, JEST DOBRO, To Co Jest - Jest Dobre, dostałem w nim udział, jestem wdzięczny, przepełnia mnie dziękczynienie, owszem jest też we mnie, w nas ciut zła, słabości, grzechów, zaniechania. Jest to w mojej „mantrze” od wielu-wielu lat „nie-ja-Ty...”. Człowiek jest drogą i opoką kościoła, jego myślenie i odpowiedzialność, nie instytucji. Szkoda wielka, że nie możemy tą prawdą się dzielić i rozmawiać ze sobą Dobrą Nowiną na co dzień w parafiach, dekanatach, diecezjach. Że – według jakiejś niepisanej, narzuconej(?) tradycji – nie po to są :-) 
Że też ciągle nie znaleźliśmy na to sposobu (ruchy kościelne nie wystarczą, może były tylko dobrym rozpoznaniem?), pomimo 50 lat od Soboru Watykańskiego II i Roku 2013 Wiary i Rozumu, dla jego upamiętnienia. Liczę, liczymy na całym świecie na papieża Franciszka (i ośmiu kardynałów).

Popłynąłem. Płynę zbyt długo obok wyznaczonej sobie ścieżki. Wracam do wyjazdowych notatek. Układają się właściwie w dwa punkty: 1) dlaczego wizyty u lekarza, terapeuty, są tak silnym pozytywnym przeżyciem, 2) w związku z tym (implikacje) - natłok myśli o moim kościele.

Ad 1.
- Dlaczego wychodzę z nich tak wzmocniony? Nie przestaję sobie stawiać tego pytania.
Staram się przypomnieć, odtworzyć minuta po minucie, mój tam pobyt. Wizyta dobrze brzmi, w tym kontekście. Wizyta u lekarza. Nie idziemy z wizytą do urzędów! Do lekarza – TAK. Czy trzeba jeszcze długich rozważań na ten temat? Oczywiście, każdy ma swoje doświadczenia, ze względu na miejsce, ludzi i inne uwarunkowania, bywa, że znaczenie ma nawet budynek, wystrój, wyposażenie działu rejestracji i samego gabinetu. Nakładają się nam złe skojarzenia z tzw. Funduszem Zdrowia, finansowaniem służby zdrowia itd. ale nie zmienia to podstawowego aspektu, którym jest relacja osobowa pacjenta z lekarzem (i wielką mądrością medycyny) i nadzieja na zdrowie. Mówiąc o wizycie, myślę o dwustronnym nawiedzeniu. Poza interesownymi aspektami, uzyskania porady, recept, zwolnień... Nawiedzenie ma wielką wymowę. Nawiedzenie jest intencjonalne, trzeba chcieć. Spotkanie nieprzypadkowe. „Doświadczamy innego, spotykając go... Ten, kto spotyka, wykracza – transcenduje poza siebie... spotkać to do-świadczyć Transcendencji.... Doświadczenie innego nie może już być traktowane jako jedno z wielu doświadczeń tego, co znajduje się poza człowiekiem, ale jako doświadczenie kluczowe, od którego zależy sens świata” (ks. J.Tischner, Filozofia dramatu).

ad.2
Natłok myśli o moim kościele. Moim – w podwójnym znaczeniu. Bo żyję w nim od naturalnego poczęcia do tej pory. Bo mówię w pierwszym rzędzie o mojej parafii, dekanacie, diecezji.
- Dlaczego tak nie jest w moim kościele? Dlaczego na co dzień nie daje tego, co daje wizyta u lekarza? Daje czasami, w przeżyciach okazjonalnych(?), w sakramentach i przy innych okazjach, ale nie na co dzień! A żyjemy każdego dnia, w sposób płynny (strumień świadomości!), nie podzielony na dni tygodnia, niedziele, święta i okresy świąteczne. I Jezus chciał być naszym chlebem codziennym, naszym życiem, drogą, prawdą, niezależnie, ile kilometrów mieszkamy od budynków sakralnych i jak często możemy uczestniczyć w zbiorowych wydarzeniach (zwołaniach liturgicznych). Mój kościół jest CODZIENNY, wszędzie. A skoro dookoła prawie sami wierzący (katolicy), to czemu nie ma wśród nas kościoła? - który daje sens. Który jest sensem świata! Dlaczego nie ma między nami niekończącej się rozmowy Dobrą Nowiną! W Realu i w Necie?!

- Kościół potrzebuje terapeuty,
- księża (wszyscy) potrzebują regularnych wizyt u terapeutów, jeśli nie osobiście, to po to, żeby umieli z nami się spotykać i rozmawiać, nas rozumieć i siebie LEPIEJ
- nie można żyć i rozwijać się bez nauki; medycyna i teologia też jest nauką, zatem... wyciągnijmy wnioski
- musimy, także jako kościół, oswoić się ze światem, ciągle, na nowo oswajać się z kulturą całą
- inaczej kościół nie daje, nie może dać tego, po co jest, aby na ziemi żył pełnią życia pełny człowiek w relacji z Bogiem i braćmi
- wyrywkowo, wycinkowo można znaleźć ideał, jak ja kiedyś spowiedź u ks. Jana Twardowskiego („czy robisz coś [dobrego] z [innymi] ludźmi”)

Właściwie ciągle piszę to samo. Od dawna. Powtarzam się. W głuchej martwej ciszy ludzkiej pustyni i puszczy lokalnie i ponad 2013 :-)
Mimo wszystko przepiszę dalsze notatki z kartki:
- mój pogubiony kościół (vide: komisja ośmiu kardynałów) głównie poucza mnie, ale nie chce mnie słuchać (w osobach, nie instytucji), nie przychodzi do mnie i nie chce zamieszkać między nami, wzywa raczej, by dyscyplinować, zarzuca mnie „pogubienie”. Nie jest to nic szczególnego, takich przeważnie widzimy w telewizji, (nie)dobrym ich przykładem/reprezentantem jest ksiądz profesor Dariusz Oko (doktoraty z filozofii i teologii, podobnie jak Karol Wojtyła) – zarozumiałość? Pycha? Wykłady zamienia w propagandowe pogadanki?
- praktyki pobożnościowe, nawet sakramenty nie załatwią wszystkiego w świecie osobowym, świecie osoby, osób (nie tylko w wymiarze egzystencjalnym, także w wymiarze społecznym), bo gdyby tak było, świat byłby stworzony jako jeden klasztor, a po milionowych zgromadzeniach z papieżami do dzisiaj unosiłby się dym kadzidła, nie tylko pamięć i tożsamość wielu?!

- potrzebne są spotkania zwyczajne, po ludzku, i takież rozmowy, w różnych miejscach, ale najbardziej tam, gdzie mieszkamy, pracujemy... i w Internecie. Takie wzajemne poznawanie i już przez to samo wspieranie w bycie bardzo egzystencjalnym, nie abstrakcyjnym jest możliwe. Papież to rozumie, można zajrzeć mu przez ramię (tutaj Pope2You ‏@Pope2YouVatican31m).
I ja wiedziałem to już od młodości, ślad został w wierszyku pt. „Zaproszenie”, którego początek mówi o chwilach dramatycznych, które każdego nachodzą i prostym ratunku (lekarstwie):
(…) przyjdź do mnie
będę czekał przed drzwiami
bez słów
nie powiem słowa
którego nie chcesz
usłyszę słowo
którego nie powiesz
(1982?)

- człowiek, aby być w pełni człowiekiem musi o wszystkim (móc) rozmawiać bez obaw, pokazywać siebie, czyli swoje myślenie i działanie, do-świadczyć sobie-siebie, świata... Boga, bo takie spotkania i mówienie jest rodzajem objawiania, zapalania światła, które są nam dawane, nikt z nas nie wymyśli najgłębszych w nas spraw i rzeczy (siódmej komnaty twierdzy wewnętrznej).

- przemilczanie słów dawanych, spraw opisywanych, publikowanych przez ludzi wierzących, szukających, wątpiących jest ZBRODNIĄ naszych czasów (łatwo jest nam oskarżać świat, nie widząc belki w swoim oku)
- tak sobie wyobrażam parafie, dekanaty, diecezje, kościół - na obraz mówiącego i słuchającego Ojca
- dlaczego nasz życiowo najbliższy kościół-wspólnota nie daje tego, po co żyjemy, czego potrzebujemy, z istoty gatunkowej „rzeczy” i osoby jakimi jesteśmy (duch ucieleśniony, ciało uduchowione)
Kościół nie potrafi upomnieć się i obronić prawdy na jakimś terenie?! Czy naprawdę my-ludzie wierzący w Jezusa możemy zrozumienie i poczucie godności odnajdywać i obronić tylko z pomocą zewnętrzną w stosunku do naszych wspólnot wiary, rozumu i życia?? NIE WIERZĘ! Może go (kościół lokalny) najwyżej coś powstrzymywać, mogą ludzie nie mieć odpowiedniej jasności, ale po co jest rozum, dobra wola i dialog - dary nieba!
To dlatego parafie, dekanaty, diecezje nie chcą, nie dążą do stanowienia żywych wspólnot żywych ludzi, bo trzeba w nich umieć i chcieć mierzyć się z takimi wyzwaniami? Łatwiej powiedzieć kazanie „kochajmy się”? "Dobrzy ludzie nie powinni dopuścić swą bezczynnością, aby triumfowało zło” (Benedykt XVI, Liban 2012).
Kościół-wspólnota to także wymiar społeczny (socjologia się kłania!)! I w pełni stosują się do nas wierzących słowa i rady wygłaszane do świata całego np. w ONZ.

Po raz któryś powtórzę, bo nie pojmę do śmierci, dlaczego o tym nie rozmawiamy ze sobą? Na spotkaniach w parafii kościoła lokalnego i powszechnego zarazem, w szkole... stowarzyszeniach ludzi wierzących? W Internecie? Przecież to jest jedna z podstawowych potrzeb człowieka XXI wieku, nawet jeśli u nas o tym milczą, trzeba zacząć. Nie wolno przespać? Odwrócić się plecami do swojego czasu (JPII, ONZ, 1995). Parafia jako punkt usług duchowo-religijnych to projekt przebrzmiały. Parafia jako miejsce życia, drogi i prawdy rozwijanych, interpretowanych, dochodzonych ciągle na nowo w duchu czasu i z pomocą osiągnięć kultury i cywilizacji. Tak, jak Jezus konkretny i ponad-czasowy, nie tylko archeologicznie. Jezus między nami, w słowie i działaniu, także naszych słowach i działaniu, bo się nam udziela, nie pytając struktur kościelnych o pozwolenie. Mówi o tym sławny już fragment dokumentu papieża Franciszka „owce też mają swój węch”.

Parafia wiary i rozumu, nie tylko zwyczajowych praktyk pobożnościowych, zaspokajania indywidualnych potrzeb i lęków jednostronnych liturgii, bez świadomości większości uczestników? Dużej części? Nie ma katechezy raz na zawsze. Żyjący człowiek nie jest kopią poprzedników. Tym bardziej klonem. Parafia życia, drogi, prawdy – których nie da się wieść (od wiódł życie...), iść, pielgrzymować, szukać i poznawać, zdobywać bez słowa dzielonego w obie strony, bez zwykłych ludzkich spotkań przy kawie i herbacie, bez rozmów o tym samym w kółko, na okrągło: życiu, drodze, prawdzie (fraktale się kłaniają z pomocą i historia, droga ludzkiej współczesnej myśli...), bez dyskusji, gdy dyskutanci prawdziwi się zjawią między nami, jak Trzej Mędrcy? W każdej parafii są myślący ludzie. Choćby na mocy definicji gatunkowej, nie muszą być na poziomie świętego Augustyna i Jana Pawła Karola. Czy księża znają myślenie swoich parafian? Czy rozmawiają w mądrych kole na swoim terenie (w mieście jest ich z pewnością więcej, ale są w każdej, także wiejskiej, gminnej, dekanalnej, powiatowej okolicy).

W tym, że tak nie jest w moim/naszym kościele nie ma z pewnością złej woli, jest niewybaczalna bezrefleksyjność? brak samodzielności myślenia? jest na pewno jawny lub skryty lęk. Przed nieznanym. Jest stan wyobcowania wobec mojego/naszego świata, kultury, nauki... choć chyba każdy dzisiaj ma komputer i korzysta z Internetu. Jest niezasłużony stan zagubienia wobec realiów współczesności. Jest chyba niezrozumienie swojego miejsca w WOLNYM DEMOKRATYCZNYM społeczeństwie. Chyba w Polsce (i innych krajach dawnego Bloku Wschodniego) nie wyrosło jeszcze pokolenie księży wykształconych i uformowanych dla funkcjonowania w wolnym świecie. W świecie wolności! Ot, widocznym/jawnym przykładem jest choćby cytowany już przeze mnie ruch/strona www na rzecz obrony polskiej szkoły, którym różni (hierarchicznie itd.) księża kibicują. Po 23 latach od tzw. powrotu religii do szkół, w których teraz są pełnoprawnymi członkami Rad Pedagogicznych! A przecież to, jak te szkoły pracują na różnych polach zależy też od nich (katechetów). Spytajmy siebie (jestem katechetą) i ich, co wnoszą, co wnieśli w życie i działalność szkół? Tworzymy ją, rozwijamy, bronimy nie tylko modlitwą, bo nie powstałyby taka i podobne strony, ale pracą, dyskusjami, projektami, wspólnymi działaniami (akcjami)... Będąc członkami Rad Pedagogicznych księża mogą wnosić w nie (szkoły, wspólnoty szkolne: uczniów, rodziców, pracowników dydaktycznych i nie-) Lumen Gentium i Gaudium et spes. I wszystkie mądre teksty, dokumenty, samą i całą Dobrą Nowinę. I osiągnięcia z najwyższej półki myśli współczesnej (filozofii, teologii, socjologii, nauki społecznej kościoła itd) bo na nich owe teksty i nauki bazują (intelektualista Paweł VI, Karol Wojtyła podwójnych doktoratów, profesorski Benedykt...). Sytuacja obecności religii i księży (katechetów) w szkołach jest niebywałą szansą na osadzenie parafii w realiach życia wspólnot lokalnych, na ich rozwój zgodny z aspiracjami ludzi i świata XXI wieku. WNOŚMY ŚWIATŁO W ŻYCIE NASZYCH TZW. WSPÓLNOT LOKALNYCH, nie tylko lampiony adwentowe.

Jak to się wszystko ma do „nie lękajcie się – non abbiate paura” sprzed 50 i 35 lat? Czy dzisiaj, po latach funkcjonowania w wolnym świecie, po soborowym, po Roku Wiary i... po encyklikach Jana Pawła II, Benedykta i Franciszka, hierarchowie – trzymający władzę - sami sobie nie powinni powtórzyć tych słów, przede wszystkim?!
Nie bójmy się w kościele lokalnym nauki i dialogu! Teologii, filozofii, medycyny, psychologii. Nie bójmy się kultury, poezji, literatury, Internetu, blogów i Facebooka. Wszystko „to” chce służyć człowiekowi. Człowiek chce(my) służyć człowiekowi, sobie i Bogu. PO TO JEST/SĄ. Jak posłużyć się w tym celu technologiami (profilami społecznościowymi)? Są już przykłady i podpowiedzi jak z ich pomocą znaleźć i połączyć z Bogiem i między sobą współ-braci i współ-siostry 2013? 
Nie jesteśmy sami, nie tylko dzięki Ewangelii, ale także dzięki tym mediom żyjemy w globalnym Kościele. Są ludzie sprawni, wykształceni, utalentowani, którzy chcą pomóc i traktują to jako swoje powołanie.

- "Czymże jestem ja, nie ów kawał mięsa i kości, lecz ja z krwi kości mych wyrastający, człowiek działający? Raz powstały, bez względu na to, z jakich sił i na jakim podłożu, jestem siłą, która sama siebie mnoży, sama siebie buduje i sama siebie przerasta, o ile zdoła się skupić, a nie rozproszy się na drobne chwile ulegania cierpieniu lub poddawania się przyjemności. Jestem siła, która - w ciele żyjąca i ciałem się posługująca - ślady ciała na sobie nosi i jego działaniu nieraz podlega, ale zarazem, raz to ciało ujarzmiwszy, wszystkie jego możliwości na wzmożenie samej siebie obraca. Jestem siłą, która raz w świat sobie obcy rzucona, świat ten sobie przyswaja i ponad to, co zastaje, nowe - dla swego życia niezbędne - dzieła wytwarza. Jestem siła, która się chce utrwalić - w sobie, w swym dziele, we wszystkim, z czym się spotyka - czując, że wystarczy tylko jedna chwila odprężenia czy zapomnienia, a samą siebie rozbije, samą siebie zatraci, unicestwi. Jestem siła, która największe skarby zachwytu i szczęścia w tęsknocie sobie uraja i do ich urzeczywistnienia dąży, ale wszystkich ich zrzec się gotowa za samą możność przetrwania. Jestem siła, która się ostaje w przeciwnościach losu, gdy czuje i wie, że swobodnym swym czynem z niebytu wywoła to, co po niej pozostanie, gdy sama się już w walce spali. Jestem siłą, co chce być wolna. I nawet trwanie swoje wolności poświęci (podkr.moje jk). Ale zewsząd pod naporem sił innych żyjąca, niewoli zaródź sama w sobie znajduje, jeśli się odpręży, jeżeli wysiłku zaniedba. I wolność swoją utraci, jeżeli się sama do siebie przywiąże. Trwać i być wolna może tylko wtedy, jeżeli siebie samą dobrowolnie odda na wytwarzanie dobra, piękna i prawdy. Wówczas dopiero istnieje (...)." (R.Ingarden, Człowiek i czas)

Nie bójmy się w kościele lokalnym nauki, współczesności i... samych siebie. „Pope Benedict XVI had attributed the decline in priestly vocations to “a lack of theological and sociological motivations” for answering God's call” (abp Mueller) – kto może, niech dokłada swój głos i poszerza krąg refleksji teologicznej-filozoficznej-socjologicznej... kulturowej. Także głosem sztuki, mediów i równie wolnych blogerów. Doświadczanie Boga nie zatrzymało się w żadnych granicach czasu i przestrzeni.

Cieszy i daje mi siłę to, że nie myślę ani nie piszę koniunkturalnie, mając jakieś doraźne oczekiwania. Nie mam chyba już takich. Nie po to porywam się na takie bezpardonowe pisanie (myślenie), by cokolwiek osiągnąć, ale żeby dobrze umrzeć, z poczuciem wypełnionego zadania. Myślę i piszę testamentalnie. Bo muszę. Po to przyszedłem na świat? - używając znanego cytatu.
Niedorozwój tzw. wspólnot lokalnych jest skazą na naszym katolickim sumieniu w Polsce (pewnie i poza). Nie można wytykać błędów, grzechów, niedostatków organizacyjnych, moralnych, politycznych itd. tzw. światu, także polskiemu światu polityki i mediów (choćby z okazji 11 Listopada) jakby się nie było częścią tego świata. Podkreślamy chętnie, że jesteśmy katolickim (w wielkiej mierze) społeczeństwem, narodem. Więc mamy większy udział w tym, co się dzieje dookoła nas, niż chcemy się przyznać. Norwid nam przetarł oczy już dawno, wystarczy (się) przyznać, że jesteśmy „jako naród wielcy, a jako społeczeństwo – żadni”. 
Po stwierdzeniu faktów nie musimy się załamywać, tylko wziąć do roboty, od tzw. wspólnot lokalnych zaczynając (gmin, parafii, zakładów pracy, stowarzyszeń...). Pomocy nie brak. Ostatnio dołączył papież Franciszek.

Ścisłego, najściślejszego powiązania życia osobowego i tego, co się dzieje w tzw. wspólnocie lokalnej dostarczyło mi życie. Dawno, dawno temu poznałem stan tzw. nieszczęśliwej miłości. Skutkiem czego nie chciałem (nie chciało mi się) wychodzić na ulice, zdawać egzaminów itd. Chciałem wyjechać na długo. Poza miasta, ulice i kraj, gdzie mógłbym ją spotkać. Pojechałem do Francji, chciałem się rzucić za Ocean, dookoła globu i gdzie się da. Wybuchła jednak w tym czasie Solidarność i wróciłem (człowiek i jego czas!). Ile spraw i żyć naprawiła Solidarność! Dała nam wolność, Polsce i połowie (naciągając co-nie-co) Europy.
Dzisiaj mam podobnie. Ktoś! Odrzucony? Wyklęty (na pewno przez dziesiątki anonimów), pozbawiony właściwego miejsca w tzw. wspólnocie lokalnej chce zniknąć. Nie wychodzić, nie pokazywać się. Mogę o tym napisać w Internecie, albo porozmawiać z panią doktor.
Jak to możliwe, że my-kościół, nie potrafimy zdefiniować (nazwać) wartości wspólnoty, w której dane jest nam żyć, którą w Strachówce i okolicy nazywamy Rzeczpospolitą Norwidowską? Nazwać dobra? Składać za nie dziękczynienia? Nazwać drogi, którą chcemy iść? Nie ma wspólnej drogi bez nazwania PAMIĘCI I TOŻSAMOŚCI. Nie potrafimy ich obronić? O czym to świadczy? Że nie czujemy się i nie jesteśmy zaiste podmiotem w naszych wspólnotach kościelnych! 2 tysiące lat po Chrystusie! 50 lat po Soborze Watykańskim II!

Nie dzieje się to w abstrakcyjnej czasoprzestrzeni, ani w grupie wyznawców jakiejś innej religii, może jakiejś sekty w dalekim punkcie globu. Dzieje się to nam, konkretnym ludziom i obywatelom 2013, z całym ich/naszym życiowym i bytowym wyposażeniem (wiara i rozum, wielodzietność, role społeczne w społeczeństwie i kościele...) w tzw. wspólnocie lokalnej, w tym: w parafii Strachówka, w dekanacie jadowskim, w diecezji warszawsko-praskiej, w wolnej i demokratycznej Polsce, w Europie realizującej nowe rozdanie budżetowe do 2020, z Ukrainą aspirującą do wielkiej wspólnoty (wolności i demokracji, nie tylko żelaza, stali i budżetu rolnego) w świecie globalnym 2013, za pontyfikatu Jorge Bergoglio, czyli papieża Franciszka Pierwszego.

PS.1


PS.2
Zdjęcie nr 1 z tej strony (film w załączniku!)
Zdjęcie nr 2 z tej strony.

1 komentarz:

  1. Abp St. Gądecki przychodzi mi w sukurs. Mówi o Parafialnych Radach Duszpasterskich (od 1 godz. 20 min. nagrania) prawie to samo co ja w poście o ... braku rzeczywistego dialogu w parafiach, albo pozorowanym. Długa droga przed nami. Dialogu nie spsóbnauczyć się ad hoc! Ale jeśli natychmiast nie zaczniemy...
    https://www.youtube.com/watch?v=_XQguKxolZs#t=5876

    OdpowiedzUsuń