swą
bezczynnością, aby triumfowało zło.”
Benedykt
XVI, Liban 2012
Tytuł
nie jest precyzyjny, a nawet jest niewłaściwy. Powinno być „dialog
w kościele”, ale niestety nie może. Kłamałbym sobie i Wam.
Mógłby być - „O dialogu w kościele”, ale chciałem nawiązać
do innego postu „W rozmowie z księdzem”. Problemem jest to, że
dialogu w moim kościele nie ma, albo - poza akcjami - pełni rolę marginalną.
Kościół jest moim domem, nie mogę się z tym problemem pogodzić
ani, jak większość z nas, milczeć o tym. Moim nakazem życia
(wewnętrznego i zewnętrznego?) jest pisanie. Nie jest to – co
muszę podkreślać jako najbardziej oczywiste – atak na kościół,
ale jego uwielbienie i praca przy fundamentach. Nie chcę, broń
Boże, urazić lub skrzywdzić żadnego księdza, ani biskupa, choć
myślę, że opisywany przeze mnie stan rzeczy dotyczy większość
parafii i diecezji w Polsce. Chciałbym natomiast z każdym z nich
rozmawiać, w wolności, jak z bratem. Mam, niestety,
przeświadczenie, że gdybym podlegał władzy kościoła, jakiejś
„ich” władzy, uciszyliby mnie zakazem. Nałożyliby
niemiłosierny zakaz wypowiadania się publicznego. A ja wiem i
czuję, że wypełniam swoją misję i że mieszczę się w myśleniu
soborowym, w całym tego słowa znaczeniu (dzisiaj mogę powiedzieć,
że i w myśleniu franciszkowym) :-)
Mam
60 lat, z czego 32 pracy w i dla kościoła. Nie można pracować („w
pocie swego czoła”) w jakimś fachu przez 32 lata i nie mieć
wielu ważkich doświadczeń i przemyśleń. Ta praca wchłonęła
mnie wprost z roli świeckiego rewolucjonisty wolnościowego w
Solidarności, dla Polski i świata całego! Co podkreślę
i dołożę wykrzyknik!
Przemoc w świecie świecko-państwowo-publicznym rzuciła mnie na
resztę życia w objęcia prawd duchowych, wspólnot religijnych,
wyznawców i poszukiwaczy Prawdy-Drogi-i-Życia, w uświadomionym
braterstwie z Jezusem z Nazaretu. Czy na tych dwóch(?) polach
zachodzą współzależności i implikacje?!
Nie
mógłbym niszczyć czegoś, co jest moim życiem-prawdą-drogą.
Ratuj(ę) mój kościół od bezsensownego, okrutnego, wymyślonego
kiedyś i po coś „przykazania” milczenia. Zniewolenia
milczeniem. Nakładanego na podległych i rozpowszechnionego wśród
wiernych Rodaków, do bólu. Pomimo możliwości technicznych
wzajemnej powszechnej i głębokiej bliskości – przez
upublicznianie, objawianie, poznawania swojego myślenia - żyjemy w
pseudo-kulturze skrytości i przemilczeń. Nie głosząc prawdy,
piękna, dobra, wartości... zostawiamy miejsce na zło. A potem
stwierdzamy, ba! głosimy w mediach i z ambon, że świat i Internet
zagrażają... kościołowi? Nam-milczącym?
Mam
wrażenie, że mówię także za innych, którzy albo podlegają
władzy i mają się czego bać, albo milczą, bo nie wprawili się w
zabieraniu publicznie głosu. Ja mogę więcej, mam to we krwi, z
wykształcenia i doświadczenia życiowego byłem i jestem
rewolucjonistą w myśleniu i działaniu za PRL, SOLIDARNOŚCI, stanu
wojennego, urzędzie gminy I Kadencji (1990-94)... jestem na salach
katechetycznych od 32 lat, od wielu lat w Internecie. Publiczny
zawsze, dostępny. To mój obowiązek, powinność, misja. A moja
religia też jest przecież religią słowa! Wypowiadanego! Rodzącego
się! Wcielanego! Paradoks? Sprzeczność. Niemiłosierna. To jest –
oczywista oczywistość – moje zdanie, którego jednak jestem gotów
bronić po grób. Na początku było słowo i Bogiem było słowo.
„W
dialogu z moim kościołem” jest jakby dalszą częścią postu pt.
„W rozmowie z księdzem”. Życie tak sprawiło, nie mój zamysł.
Staram się całe życie iść za faktami i głosem wewnętrznym.
Życie prowadzi. Prawda i droga. Ja tylko notuję. Jestem uważnym,
mam nadzieję, obserwatorem i notownikiem. To pewnie niezasłużony
niczym, darmowy, dar. Tak mam. Skoro jest dar, jest (musi być) i
dawca. Od razu ciśnie się pytanie – czy dawca daje tylko dla
satysfakcji obdarowanego, czy jest w tym większy zamysł o naturze
społecznej WSPÓLNOTOWEJ. Przecież nikt z nas nie żyje i nie
umiera dla siebie. Nikt z nas nie wymówiłby, nie napisał, ani
jednego słowa w izolacji, w braku drugiej (kochającej)
osoby/osób/wspólnoty. Także wspólnoty języka, kultury, wiary i rozumu. Możemy
żyć i rozwijać się tylko w dialogu. Milczenie jest zbrodnią
przeciwko drugiemu człowiekowi i całej kulturze (grzech jest
kategorią religijną i w tym przypadku za ciasną). Grzech jest
sądzony od wewnątrz, i może trwać i zabijać prawie w
nieskończoność. Zbrodnię osądzają inni, dla ratowania większego
lub mniejszego świata, nie tylko dla oceny. Wśród wierzących
wierzymy rozumnie, że tam gdzie grzech, tam rozlewa się też łaska
- miłosierna zawsze. Co jest grzechem, co zbrodnią, co łaską
wśród nas? W naszym realnym, konkretnym życiu!
Nigdy(?)
nie zakładam, że mam 100% racji. Nie jestem teologiem, nie mam
żadnej władzy nad innymi, nie trzeba mnie (się) słuchać, można
mi powiedzieć „nie masz racji” - zacznę wtedy myśleć od nowa.
Prawdy dochodzi się w dialogu. Jej się „zarazem dochodzi i
czeka”.
Tekst
„ W rozmowie z księdzem” wyrósł, napisał się z dobra, jakim
było odezwanie się księdza, niespotkanego i nieznanego w realu,
spotkanego i poznanego tylko(?) w Internecie. Nie miejsce tutaj
rozwijać, dlaczego ten ksiądz mnie zafrapował. Każdy (każda
osoba) ma jakieś frapujące strony, aspekty, niepowtarzalne dobro,
piękno, prawdę. Bogu i nauce dzięki, że dożyliśmy takiego etapu
rozwoju ludzkiej inteligencji i technologii, że możemy wysłać
swoje zainteresowanie, prawdziwą ciekawość serca, wiary i rozumu
jednym kliknięciem. Gdybym zaczął wymieniać powody ciekawości
każdym znajomym, przyjacielem, sąsiadem, bliźnim... nie zdążyłbym
do własnej śmierci i w trakcie tej czynności przeszedłbym bramy
raju (lub tylko poczekalni na sąd prawdziwy) :-)
Spotkaliśmy
się! Zechciał mi ów ksiądz odpowiedzieć kiedyś na prośbę o
znajomość (a-k-c-e-p-t-a-c-j-ę zaproszenia osobowego w „księdze
twarzy”, a epifania oblicza to ta sama akceptująca, nie uciszająca, epoka), na Facebooku, a
teraz zechciał wpisać swój komentarz, postawić pytanie...
Jak wielkie znaczenie ma w życiu „zechciał”
drugiej osoby! W teologii biblijnej „Bóg zechciał i...” stało
się! - świat, wszechświat, prawa natury, osoba ludzka i świat
osobowy, w wolności osób (największego obrazu i podobieństwa)
współ-kreowany w nieskończoność („Osoba i czyn”). Zechciał
podzielić się sobą i swoją wszechmocą. Miłością,
miłosierdziem... i nigdy Mu dość objawiania i dzielenia się sobą,
swoim słowem (mądrością), (wszech)obecnością, które od
jakiegoś momentu są największym potencjałem ludzi myślących (homo sapiens).
Wszystkich, którzy zechcą z tego źródła czerpać, pytać,
korzystać. Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch
ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Jest możliwa postawa
miłości intelektualnej, która poznaje aspekty istotowe i
konstytutywne rzeczywistości (świata, człowieka, i Boga, jeśli
ktoś jest wierzący). Nie jestem teologiem, ja tylko cytuję
świętego (naszych czasów).
Dzisiejszy
wpis powstawał w głowie, raczej w moim życiu, przez parę dni, od ostatniego piątku listopada. Jest zapisem doświadczenia (konkretu).
Tamto przeżycie jest ciągle motorem napędowym. Oby nie tylko dla
mnie. Oby nie przepadło w zapomnieniu i przemilczeniu. Jestem, moja
osoba, pamięć i tożsamość jego strażnikiem.
Byłem
u lekarza.
Wizyta polega na tym, że mówię, a ktoś, lekarz, mnie słucha.
Tylko tyle? Tak tyle. Mówienie i słuchanie jest przywilejem,
atrybutem człowieka (istoty myślącej). Bardziej niż patrzenie i
inne zmysły. Bez mówienia i słuchania nie rozwiniemy siebie i
relacji między sobą i światem całym. Pamięć, tożsamość,
relacje społeczne... Mówienie i słuchanie to przekaz, przepływ
między osobami i światem całym. Czasem, wyjątkowo, może być
mówieniem i słuchaniem obrazkowym, dotykowym i innymi znakami.
Mówienie i słuchanie jest komunikowaniem, transcendowaniem. Moje w
tobie zasieje. I na odwrót. Albo z moim pośrednictwem. Nie dziwota,
że mówienie i słuchanie jest istotnym mechanizmem w „mojej”
religii słowa i obecności Boga, wspólnoty z Bogiem i między nami, braćmi i siostrami.
????
Kiedy
utknę w procesie pisania na przeszkodzie zmęczenia, znużenia,
stracę siły i ochotę dalszej pracy, ratunkiem jest słowo
zapisane, prawie objawione. Słowem uchwycony i zapisany fakt.
Konkret. Dobrze mieć notatki, rejestrację danych: przeżyć, odczuć,
słów, refleksji, natchnień... tego, co zostało uchwycone,
zatrzymane w siatce (samo)świadomości. Każdej adoracji,
kontemplacji, medytacji życia, w życiu – nie tylko rozumianej
religijnie dosłownie - towarzyszy słowo. W wieczność
za-chwycenie. Rzadko – nie. Wiara i rozum potrzebują słów
(pojęć), inaczej się nie da. Jeśli nie na poziomie przeżycia,
doświadczenia – to na pewno na etapie przekazu, świadectwa. Można
promieniować pewnie w jakiś inny sposób, ale to rzadkość i
ekstrema :-)
Pierwsze
słowa notatek - „Choć jest, dzieje się, tysiąc spraw na świecie,
moim świecie, naszym świecie, to najważniejsze jest w tej chwili,
w samochodzie, którym mnie wiozą na PKP, skupienie się na sprawie
najbliższej. Przynajmniej do jej zakończenia, a zakończeniem jest
świadomość tego, co się dzieje, co się stanie w danej sprawie i
jej zanotowanie – co będzie świadectwem, że rozumiem to, co się
ze mną dzieje i światem całym :-)
„
Zawierzając
i powierzając się notatkom, jak leci, jak życie leciało wtedy, w
piątek, zgubi się ład i logiczność dotychczasowa. Zacznie się
samo życie. Będzie rozwlekle, przeskakująco i powtarzająco. Życie
jest laboratorium, w którym dostajemy więcej danych, niż jesteśmy
w stanie uporządkować i wykorzystać.
Podstawową,
czyli zasadniczą i fundamentalną prawdą, relacją mojego istnienia
jest to, że mam udział
w rzeczywistości,
niezależnie jak ją widzę, poznaję, rozumiem, opiszę, zdefiniuję,
uporządkuję. Został mi dany, podarowany, udział w rzeczywistości.
Bo byłem chciany. Ktoś mnie zechciał. Rodzice. Helena i Jan. Oboje
byli wierzący, także więc ich Bóg. Mój Bóg, nasz Bóg. „Ojcze
nasz...”.
Dojechałem, gdzie trzeba, z postojem przed placem Bankowym, przed „stacją
Ratusz”, z powodu wypadku. Po 40 minutach ruszyliśmy,
przejeżdżając widziałem policjanta fotografującego czyjś but na
torach tramwajowych. Wizytę odbyłem, wyspowiadałem się z życia
mojego, rodzinnego, społecznego, także z tego niby wspólnotowego.
Wyszedłem znów umocniony. Jakaś siła została mi dana. Do życia.
Dają ją nie tylko Bóg i rodzice, także medycyna, która jest
ratunkiem zwłaszcza wtedy, gdy nie daje jej tzw. wspólnota lokalna
tzn. gmina, parafia, zakład pracy (szkoła), miejsce zamieszkania i
realizowania praw i potrzeb większych obywatelskich, społecznych,
uczestnictwa, przynależności... Jak by nie wymieniał i nie
rozszerzał przymiotników, dopełnień... chodzi o to, czy jesteśmy
gdzieś, przez kogoś chciani i czy nam dają to do zrozumienia
(głównie słowem mówionym i pisanym). Bez tego żyć się nie da. Bez tego nie ma wspólnoty! Tak skonstruowany i powołany
do istnienia jest człowiek-osoba, ciało uduchowione, duch
ucieleśniony, który nie powstaje przecież sam z siebie, ale
dostaje udział w czymś już istniejącym. Przychodząc na świat
stajemy się niejako ogniwem dialogu .
Moje
ciało i duch są na swoim miejscu w gabinecie współczesnej
medycyny. Czuję się tam dobrze. Bezpiecznie. Z całą osobową
godnością. Mogę mówić, lekarz nie mówi mi 'zamilcz', 'nie mów',
'nie pisz' – ba! a nawet, jak niektórzy „nie masz prawa mówić,
pisać, dzielić się sobą, swoim myśleniem”. Właśnie po to się
tam idzie, jedzie – by
mówić.
Pokazać swoje myślenie, siebie, pamięć, wartości, uczucia,
tożsamość, wiarę i rozum... W mówieniu jesteśmy nie tylko dla
lekarzy, dla świata - także dla siebie samego. Słowo wypowiedziane
wraca odbite w zwierciadle rozmówcy, wszechistnienia? Wszechświata?
Uobecnianego w osobie i wiedzy, dobrych chęciach, intencjach drugiej
osoby (i świata całego). Tak (też) objawia się miłosierdzie nad
nami. Bóg nie chciał nigdy zasłonić sobą lekarzy, medycyny,
nauki. Ani, tym bardziej, siebie. Jest przecież mówiącym i
słuchającym najbardziej.
Kiedy
mój strumień świadomości spowalnia, lekarz stawia pytania.
Wdzięczny jestem za każde pytanie pani doktor. Pytania pomagają w
dialogu. I jeszcze dużo więcej - przywracają do normalności moje
poczucie godności i obywatelskości, tak bardzo zachwiane w naszej
tzw. wspólnocie lokalnej: gmina, parafia, zakład pracy...
Trudno
się dziwić zachwianemu poczuciu godności,
obywatelskości, pracowały na to – oczywiście oprócz moich
osobistych wad i błędów - od 19 lat konkretne osoby, wielkomożne
w naszej społeczności, prócz rozsiewania plotek, rozmów za
plecami, wykorzystały obficie anonimy w Internecie, anonimy do
prokuratury, anonimy (i nie?) do biskupa diecezji, Kuratora Oświaty
i Bóg wie gdzie jeszcze, ale znając niektórych, wiem, że
wszędzie. Od domu do domu, od osoby do osoby. Totalitaryzm zła. Totalitaryzm (szeptanego) fałszu. Nikt im się nie
przeciwstawił jawnie? Nie postawił tamy!
Oprócz
takich oczywistości panującego nad nami procesu deprawacji
publicznej (w naszej tzw. wspólnocie lokalnej), jeden aspekt jest
szczególnie ważki. Katechetę oskarża się o to, że jest „siewcą
nienawiści”, „zdrajcą dzieci komunijnych i rocznicowych (tylko
w jednej klasie)”, że jest „terrorystą językowym (mentalnym?),
którego boją się mieszkańcy, więc nie wchodzą w dialog i milczą
jak grób”, i że żonę DyrKa szkoły, która rozsławia gminę i
nie tylko, trzeba „wywieźć na taczce gnoju”, gorzej, ta żona
DyrKa, odznaczona Brązowym Krzyżem Zasługi, powszechnie lubiana i
ceniona daleko ponadlokalnie JEST OSKARŻANA O SPOWODOWANIE ŚMIERCI
CZYJEGOŚ NIENARODZONEGO DZIECKA! Nie ma granic (na)grania
fałszu/fałszywych melodii na strunach negatywnych emocji. Posuną sie dokażdej nieprawości i absurdu.
Więc
katecheta idzie na emeryturę, a DyrKa jest wysłana przez Szkołę
Liderów Polsko Amerykańskiej Fundacji Wolności do Ameryki w
oficjalnej „delegacji” (wizyta studyjna), która ma poznać i
przywieźć do Polski zdobycze amerykańskiej demokracji i wiedzy o
społeczeństwie (przepiszę z programu zakres tematyczny: młodzież
i wolontariat, programy
na rzecz rozwoju młodzieży w szkołach, programy pozalekcyjne,
programy dla młodzieży wiejskiej, edukacja obywatelska, nowe
technologie i media społecznościowe, młodzież i
przedsiębiorczość, miejskie programy młodzieżowe).
TO NIE JEST
PRYWATNY WYJAZD/WYCIECZKA. To jest oficjalna polska delegacja
(Grażyna reprezentuje
przecież także naszą tzw. wspólnotę lokalną: szkołę, gminę,
parafię itd.)
w programie współpracy międzynarodowej USA. Program „odpowiada
celom
polityki zagranicznej U.S.A... Departament Stanu U.S.A. pragnie, aby
uczestnictwo w tym programie było niezapomnianym, wzbogacającym
edukacyjnym doświadczeniem... Pośród tysięcy wybitnych osobowości
uczestniczących w International Visitor Leadership Program od
początku jego istnienia, przeszło pięć dekad temu, było ponad
200 obecnych i byłych głów państw, 1 500 ministrów oraz wielu
innych wyróżniających się liderów sektora publicznego i
prywatnego... Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Bronisław
Komorowski uczestniczył w programie w 2006 roku jako Wicemarszałek
Sejmu. W ramach programu pogłębiał wiedzę na temat polityki
zagranicznej Stanów Zjednoczonych oraz stosunków
polsko-amerykańskich”. W
tegorocznej
polskiej grupie jest także siostra zakonna. Nic - tylko byc dumnym. I umieć to okazać!
Pod
nieobecność DyrKa odbędzie się promocja książki, którą
przygotowała do druku, zawierającej materiały zorganizowanej przez
nią konferencji „Rzeczpospolita w twórczości Norwida” w ramach
powiatowych obchodów 130 rocznicy śmierci Czwartego Wieszcza
Narodowego. Także foto-reprezentację wystawy, którą zrobiła z tej samej okazji. O
rzeczy wspólnej, wspólnym dobru, ideałach nieśmiertelnych, które
są skarbem naszego narodu, kultury świata i kościoła (mówimy o
„jednym z największych chrześcijańskich myślicieli Europy”
JPII). Wydawcą
książki pod tytułem „Rzeczpospolita Norwidowska” jest powiat
wołomiński.
14
grudnia mają zostać wręczone
wyróżnienia Anioł Stróż Ziemi Wołomińskiej, także bardzo ważnej osobie w naszej diecezji. Rok temu otrzymał je były Ordynariusz abp Sławoj-Leszek Głódź. Taka sama statuetka stoi w naszym kościele przy tabernakulum „na wieczną rzeczy
pamiątkę” za udział naszej gminy w wolnościowym zrywie i dziele
Solidarności (RI). To nasze zostało także obśmiane przez anonimów i ich liderów w gminie.
???
A
kościół lokalny nie BRONI DOBRA nazywając go wprost, także
osobowo!
Pewnie
tak się dzieje nie tylko na naszym terenie (vide: problemy z teologią wyzwolenia) co nie jest
pocieszające. Wszędzie tam można powtórzyć
słowa Papieża-Polaka wypowiedziane na Błoniach w Krakowie.
Oczywiście, w naszym przypadku nie chodzi o odwołanie się do
tysiąca lat i tożsamości narodowej, bo te mamy wspólne, w naszym
przypadku chodzi „tylko” o ostatnie 33 lata i to, co wniosły do
naszej tożsamości, w naszej Małej Norwidowskiej Ojczyźnie.
- „Człowiek jest istotą rozumną i wolną, jest świadomym i
odpowiedzialnym podmiotem. Może i powinien osobistym wysiłkiem
myśli docierać do prawdy. Może i powinien wybierać i
rozstrzygać... cały ten historyczny proces świadomości i wyborów
człowieka - jakże bardzo związany jest z żywą tradycją jego
własnego narodu... Człowiek wybiera świadomie, z wewnętrzną
wolnością... Czy można odepchnąć to wszystko? Czy można
powiedzieć "nie"?... Oczywiście, że można. Człowiek
jest wolny. Człowiek może powiedzieć Bogu: nie. Człowiek może
powiedzieć Chrystusowi: nie. Ale - pytanie zasadnicze: czy wolno? I
w imię czego "wolno"? Jaki argument rozumu, jaką wartość
woli i serca można przedłożyć sobie samemu i bliźnim, i rodakom,
i narodowi, ażeby odrzucić, ażeby powiedzieć "nie"
temu, czym wszyscy żyliśmy przez tysiąc lat?! Temu, co stworzyło
podstawę naszej tożsamości i zawsze ją stanowiło”.
Czemu
i to znalazło się w notatkach po-wyjazdowych po wizycie u lekarza!
Bo można odepchnąć to wszystko! Oto w katolickim społeczeństwie,
wspólnocie lokalnej: parafii, gminie itd. katecheta i żona
dyrektorka szkoły – a z nimi cała wielodzietna rodzina i
wartości, na których zbudowali swoje życie, i którym służą,
jak potrafią - są pozostawieni sami sobie, niech się bronią,
popatrzymy, pomilczymy, czasem zabierzemy głos, ale nie w tzw.
przestrzeni publicznej. NIE STANĄŁ W ICH OBRONIE KOŚCIÓŁ –
WSPÓLNOTA WIERZĄCYCH. Przed kilkunastoma i przed paru laty taka
sytuacja byłaby niemożliwa?! Kiedy w latach 80-tych Służba
Bezpieczeństwa zatrzymała mnie na komisariacie Milicji
Obywatelskiej w Legionowie pod zarzutem przywództwa młodzieżowej
grupy terrorystycznej, czułem wprost namacalnie towarzyszącą mi
modlitwę księży, sióstr i wielu młodych i starszych ludzi dobrej
woli - to trzymało mnie na duchu. Grażyny praca też trzyma(ła) na
duchu wspólnotę lokalną w Strachówce (9
lat przygotowywała I Komunię, 6 lat prowadziła scholę na potrzeby
niedzielnej „szkolnej” liturgii, zorganizowała wiele spotkań
kulturalno-religijnych i darmowych pielgrzymek do miejsc kultu w
Polsce).
A dzisiaj pisze się, żeby ją wywieźć na taczce, a na terenie gminy, parafii, nawet szkoły są osoby, które ją mają
za nic, oczerniają za plecami, niweczą jej pracę i klimat
społeczny.
Co się stało (i dzieje) w mojej parafii/parafiach,
dekanacie/dekanatach, diecezji/diecezjach, w Polsce 2013??
Wiem, takie pytania - jak dotąd - pozostają u nas bez odpowiedzi. Rok Wiary i Rozumu też przeminął z wiatrem, obok prawdziwych wyzwań?!
Wiem, takie pytania - jak dotąd - pozostają u nas bez odpowiedzi. Rok Wiary i Rozumu też przeminął z wiatrem, obok prawdziwych wyzwań?!
Człowiek-osoba
jest D-I-A-L-O-G-I-E-M, bez dialogu ginie. A cóż to jest prawda –
pytał Piłat. A cóż to jest dialog? A czym jest unikanie dialogu?
Blokowanie na Facebooku? Cenzurowanie komentarzy? W religii słowa i
obecności, dawcy i wspólnoty najwyższej z możliwych, z Bogiem i
między sobą, takie pytania to ignorancja? Prowokacja? Abnegacja?
Święty Jan Paweł II powiedział raz do fenomenologów (w tym samym miesiącu, w którym siostra Alina Merdas SRCJ wręczyła Mu publicznie list od naszej szkoły o błogosławieństwo dla Rzeczpospolitej Norwidowskiej, nb. fenomenologia może pomagać w
metafizycznych dociekaniach sensu): - „jest możliwa postawy
miłości intelektualnej, sięgająca aspektów istotowych i
konstytutywnych rzeczywistości, [czyli] człowieka, świata i Boga
[dla wierzących]”. Święty Augustyn zaś - „nie ma wiary bez
myślenia”. Myślenia, rozmowy, spotkania, dialogu, miłości
intelektualnej, zatem także wiary i rozumu, nie ma bez użycia
pojęć, słów, obecności akceptującej inne osoby. Dialog nie musi
być prosty, łatwy i przyjemny. Prawda jest wymagająca. Ale poznana
- daje wolność.
Nikt
nie chce rozmawiać w mojej okolicy, w tzw. wspólnotach lokalnych, w
Realu albo w Internecie. Takich udogodnień i środków
ewangelizacyjnych nie miały żadne pokolenia przed nami! Doceniają
to niektórzy biskupi - „We're
excited that so many young Catholics are generous in the Church,
especially using the tools of the digital age” (konferencja
biskupów amerykańskiech).
Na szczęście mamy także u nas dobrych lekarzy, medycynę,
naukę, wyjazdy studyjne do USA i dobrych znajomych na Facebooku...
Nie jesteśmy sami na świecie, zwłaszcza w zderzeniu z fałszem,
przemilczeniami i bezosobowymi tworami (instytucjami, deprawacją
publiczną...).
Moje
piątkowe doświadczenie stało się czymś dużo większym, niż
tylko wizytą u lekarza. Skoro porządkuje aż taki zakres spraw? Na
tak dużym terenie i odcinku historii narodowej?! Kiedy osoba dla
ratowania poczucia godności i obywatelskości (nie wartości, tę
znam, ale związek obywatelskości i godności też jest u nas, a
może we wszystkich pokomunistycznych krajach, zapoznany) musi szukać
ratunku w rozmowie z lekarzem, to znaczy, że w jej otoczeniu,
przeważnie w tzw. wspólnocie lokalnej, dzieje się coś bardzo
złego. Czy znów mam powtarzać, że w każdej cząstce tej tzw.
wspólnoty, we wszystkim, co się na nią składa: gmina (samorządna
z wybieralnymi organami), parafia, zakłady pracy, stowarzyszenia...
Gmina
jest cząstką Ojczyzny.
Parafia
jest cząstka Kościoła Powszechnego. Jest nie tylko jakimś jej odbiciem, nie tylko łodygą tego samego krzewu nad krzewami, ale aż członkiem jednego Ciała Jezusa.
Więc ta większa wspólnota też wpływa na jakość naszego życia
- wszystko,
co Polskę [i gminę] stanowi, stosunki w kościele included
(dla ludzi wierzących).
Jest tutaj sprzężenie zwrotne. Żeby to zrozumieć, warto czytać
encyklikę „Centesimus annus” o sprawach społecznych, jest jak
abecadło. Jest w encyklice klarownie pokazany łańcuch powiązań,
zależności, celów, wartości, osób, grup, całości,
reprezentacji itp. itd. Dobrze by nam, każdemu i całej wspólnocie,
zrobiła wspólna lektura tekstu Papieża-Polaka, wszystkim ludziom
dobrej woli, ponad wyznaniowo, ponad politycznie, linijka po linijce.
Dobrze by nam zrobiło wiele lektur i poznawanie, dyskutowanie we
wspólnotowym kręgu wszystkich bieżących spraw naszego kościoła,
od Watykanu, przez diecezje po parafie (także w naszych dekanatach), raczej w odwrotnym porządku :-)
Żyjemy tymi samymi sprawami przeważnie, bo czym innym mogą
zajmować się zgromadzenia biskupów z papieżem w Rzymie - życiem
kościoła, naszym życiem! Gdyby była w nim wspólnota, nie byłoby
konfliktu z biskupem Limburga, żeby podać przykład świeży i
bliski. Żaden biskup, ani proboszcz nie może brać takich spraw
tylko na siebie (swoje barki), nic dobrego z tego nie wyniknie. To
nie są sprawy prywatne, ale wspólnotowe sensu
stricte.
Tego typu konflikty (Limburg, Strachówka, Jasienica?...) są konfliktami w
KOŚCIELE, W NASZYM KOŚCIELE, co przyznaje zgodna w tej (Limburg)
sprawie opinia wiernych i papieża.
Nie
można być wspólnotą bez otwartości, bez dialogu o wszystkich
sprawach żywotnych i bez informacji o sprawach bardziej skrytych,
jeśli takie są w kościele (kiedy, jakie, gdzie, na jakim
poziomie?). NIE MOŻNA MÓWIĆ, ŻE JESTEŚMY WSPÓLNOTĄ, JEŚLI NIE
ROZMAWIAMY O NASZYCH SPRAWACH. JEŚLI NIE ROZMAWIAMY ZE SOBĄ (W
PARAFIACH... DIECEZJACH) O TYM, CZYM ŻYJE NASZ KOŚCIÓŁ
PARAFIALNY, DEKANALNY, DICEZJALNY, GLOBALNY. NIE JESTEŚMY
WSPÓLNOTĄ, JEŚLI W RODZINACH NIE ROZMAWIAMY O TYM, CZYM ŻYJĄ
POSZCZEGÓLNI JEJ CZŁONKOWIE... itp. itd?!!!
Jeśli
kościół, mój kościół tego nie wie, to coś się stało z jego
zbiorową mądrością.
Może
dołączymy do „Les
Veilleurs”
tego świata? Bo gdzie i jak ma się odnajdywać i odbudowywać serce
wspólnot lokalnych? Tam, gdzie jest miejsce i akceptacja dla każdego
człowieka-osoby dobrej woli i gdzie żyje się tym, co
najważniejsze, najbardziej uniwersalne, sięgające tego, co
istotowe i konstytutywne (naszej) rzeczywistości. Kościół nasz –
niestety - w większości miejscowości jest propozycją ograniczoną.
Ogranicza się do porządku nabożeństw i sprawowania sakramentów.
Gdzieniegdzie tylko stał się nie tylko przestrzenią sakralną z
dobudówkami, ale i organiczną jednością z dziedzińcem pogan,
dziedzińcami dialogu („Dialogi
w Katedrze”, „Dialogi Młodych” itd.).
U
nas w okolicy nie było jeszcze nic z tego. Kościół jest ciągle darem
nieodkrytym w perspektywie nauki Soboru Watykańskiego II, z
naczelnym miejscem osoby i wspólnoty. Dominuje porządek nabożeństw
i łaski rozdawane „z góry”, przez kapłanów, jednostkom
wyizolowanym prawie i nieprzemakalnym, co do świadczeniu o tychże
łaskach (słowa, obecności...?). Milczenie dominuje, prawie jest
nakazane. W kościele hierarchicznym panuje lęk przed
„demokratyzacją” wiary i rozumu (bo władzy nie chcemy). Ale
wiara i rozum nie podlegają żadnej instytucjonalnej władzy. Jest
Bóg, wiara, religia – w takiej kolejności. Człowiek jest drogą
kościoła! Osoba i wspólnota najpierw, potem instytucja.
To
jest siła i duch szczególnie naszych czasów. W pewnych aspektach
kościół to uznaje, raczej na górze, w innych nie chce przekroczyć
granicy wolności. „Powszechna
Deklaracja Praw Człowieka,
pozostaje jedną z najwznioślejszych wypowiedzi ludzkiego sumienia
naszych czasów” powiedział Jan Paweł II w 1995 roku w ONZ, ale
ciągle nie można powołać się na ten cytat domagając się tychże
praw w swoim kościele, pragnąc najprościej o tym rozmawiać na
forum parafialnym, dekanalnym, diecezjalnym.
Prawa
człowieka utknęły na granicy profanum?
Oczywiście są prawa Boże,
objawione, nazwane w Biblii, ale są takie same prawa społecznej
natury w każdej wspólnocie wiary, które nam przynależą na mocy osobowej
natury ludzkiej, bez dyskusji. "Papież Franciszek ma jasną
świadomość społecznego charakteru człowieka i wagi
kulturowych uwarunkowań jego życia. A chrześcijanie nie mogą
zamknąć się w prywatnej pobożności i tylko do takiej
pobożności innych prowadzić” (Piotr Sikora, TP).
Takim
prawem – według mnie - jest prawo głosu w realnej wspólnocie
kościoła. Prawo myślenia i dzielenia się swoim myśleniem. Nie
narzucając się nikomu, ale ŻEBY SŁUŻYĆ DAREM MYŚLENIA
OSOBOWEGO i PODMIOTOWEGO. Pokaż mi swoje myślenie, abym mógł Cię poznać jak
najlepiej i kochać jeszcze bardziej. Także miłością
intelektualną sięgającą samej istoty rzeczy. Gdyby Bóg nie dał się poznać, poprzez Objawienie, poprzez narodzenie, wcielenie,
zamieszkanie między nami, także w słowie, w czynie, w
(wszech)obecności! Jak można powołując się na Bożą miłość
miłosierną nakładać na ludzi nakaz milczenia w różnych
zakresach?! Kto przypisuje sobie taką moc unicestwiania?! - niech
najpierw wypróbuje na sobie. Myślenie
drugiego człowieka jest darem Boga.
Dla niego i dla mnie! Dla świata całego! Ograniczanie wolności
dzielenia się myśleniem jest pogwałceniem podstawowego prawa osoby
i okradaniem nas wszystkich. Można je objaśniać, interpretować...
a jeśli myślenie drugiego człowieka jest zaprawdę, zaprawdę
zagrożeniem dla innych, to najpierw trzeba to udowodnić,
przynajmniej uzasadnić, a następnie go izolować medycznie?
Sądownie? - czy ja wiem jak? Wie wspólnota.
Nie
jestem i nie będę prawnikiem, świeckim ani kościelnym. Jestem,
kim jestem.
Możecie to (mnie) poznać po owocach, w słowie i życiorysie. Przez
życie całe, i teraz też, wierzę w sens życia i świata.
Najpełniejszą jego formą, treścią, zakresem jest zbawienie. W
każdej chwili chcę mówić JEST SENS, JEST DOBRO, To Co Jest - Jest
Dobre, dostałem w nim udział, jestem wdzięczny, przepełnia mnie
dziękczynienie, owszem jest też we mnie, w nas ciut zła, słabości,
grzechów, zaniechania. Jest to w mojej „mantrze” od wielu-wielu
lat „nie-ja-Ty...”. Człowiek jest drogą i opoką kościoła,
jego myślenie i odpowiedzialność, nie instytucji. Szkoda wielka,
że nie możemy tą prawdą się dzielić i rozmawiać ze sobą Dobrą
Nowiną na co dzień w parafiach, dekanatach, diecezjach. Że –
według jakiejś niepisanej, narzuconej(?) tradycji – nie po to są
:-)
Że też ciągle nie znaleźliśmy na to sposobu (ruchy
kościelne nie wystarczą, może były tylko dobrym rozpoznaniem?),
pomimo 50 lat od Soboru Watykańskiego II i Roku 2013 Wiary i Rozumu,
dla jego upamiętnienia. Liczę, liczymy na całym świecie na
papieża Franciszka (i ośmiu kardynałów).
Popłynąłem.
Płynę zbyt długo obok wyznaczonej sobie ścieżki. Wracam do
wyjazdowych notatek. Układają się właściwie w dwa punkty: 1)
dlaczego wizyty u lekarza, terapeuty, są tak silnym pozytywnym
przeżyciem, 2)
w związku z tym (implikacje) - natłok myśli o moim kościele.
Ad
1.
-
Dlaczego wychodzę z nich tak wzmocniony? Nie przestaję sobie
stawiać tego pytania.
Staram
się przypomnieć, odtworzyć minuta po minucie, mój tam pobyt.
Wizyta dobrze brzmi, w tym kontekście. Wizyta u lekarza. Nie idziemy
z wizytą do urzędów! Do lekarza – TAK. Czy trzeba jeszcze
długich rozważań na ten temat? Oczywiście, każdy ma swoje doświadczenia, ze
względu na miejsce, ludzi i inne uwarunkowania, bywa, że znaczenie
ma nawet budynek, wystrój, wyposażenie działu rejestracji i samego
gabinetu. Nakładają się nam złe skojarzenia z tzw. Funduszem
Zdrowia, finansowaniem służby zdrowia itd. ale nie zmienia to
podstawowego aspektu, którym jest relacja
osobowa
pacjenta z lekarzem (i wielką mądrością medycyny) i nadzieja na
zdrowie. Mówiąc o wizycie, myślę o dwustronnym nawiedzeniu. Poza
interesownymi aspektami, uzyskania porady, recept, zwolnień...
Nawiedzenie ma wielką wymowę. Nawiedzenie jest intencjonalne,
trzeba chcieć. Spotkanie nieprzypadkowe. „Doświadczamy innego,
spotykając go... Ten, kto spotyka, wykracza – transcenduje poza
siebie... spotkać
to do-świadczyć Transcendencji....
Doświadczenie innego nie może już być traktowane jako jedno z
wielu doświadczeń tego, co znajduje się poza człowiekiem, ale
jako doświadczenie
kluczowe, od którego zależy sens świata”
(ks. J.Tischner, Filozofia dramatu).
ad.2
Natłok
myśli o moim kościele.
Moim – w podwójnym znaczeniu. Bo żyję w nim od naturalnego
poczęcia do tej pory. Bo mówię w pierwszym rzędzie o mojej
parafii, dekanacie, diecezji.
-
Dlaczego tak nie jest w moim kościele? Dlaczego na co dzień nie
daje tego, co daje wizyta u lekarza? Daje czasami, w przeżyciach
okazjonalnych(?), w sakramentach i przy innych okazjach, ale nie na
co dzień! A żyjemy każdego dnia, w sposób płynny (strumień
świadomości!), nie podzielony na dni tygodnia, niedziele, święta
i okresy świąteczne. I Jezus chciał być naszym chlebem
codziennym, naszym życiem, drogą, prawdą, niezależnie, ile
kilometrów mieszkamy od budynków sakralnych i jak często możemy
uczestniczyć w zbiorowych wydarzeniach (zwołaniach liturgicznych).
Mój kościół jest CODZIENNY, wszędzie. A skoro dookoła prawie
sami wierzący (katolicy), to czemu nie ma wśród nas kościoła? -
który daje sens. Który jest sensem świata! Dlaczego nie ma między
nami niekończącej się rozmowy
Dobrą Nowiną!
W
Realu i w Necie?!
-
Kościół potrzebuje terapeuty,
-
księża (wszyscy) potrzebują regularnych wizyt u terapeutów, jeśli nie osobiście, to
po to, żeby umieli z nami się spotykać i rozmawiać, nas rozumieć
i siebie LEPIEJ
-
nie można żyć i rozwijać się bez nauki; medycyna i teologia też
jest nauką, zatem... wyciągnijmy wnioski
-
musimy, także jako kościół, oswoić się ze światem, ciągle, na
nowo oswajać się z kulturą całą
-
inaczej kościół nie daje, nie może dać tego, po co jest, aby na
ziemi żył pełnią życia pełny człowiek w relacji z Bogiem i
braćmi
-
wyrywkowo, wycinkowo można znaleźć ideał, jak ja kiedyś spowiedź
u ks. Jana Twardowskiego („czy robisz coś [dobrego] z [innymi]
ludźmi”)
Właściwie
ciągle piszę to samo. Od dawna. Powtarzam się. W głuchej martwej
ciszy ludzkiej pustyni i puszczy lokalnie i ponad 2013 :-)
Mimo
wszystko przepiszę dalsze notatki z kartki:
-
mój pogubiony kościół (vide: komisja ośmiu kardynałów) głównie
poucza mnie, ale nie chce mnie słuchać (w osobach, nie instytucji),
nie przychodzi do mnie i nie chce zamieszkać między nami, wzywa
raczej, by dyscyplinować, zarzuca mnie „pogubienie”. Nie jest to
nic szczególnego, takich przeważnie widzimy w telewizji, (nie)dobrym ich
przykładem/reprezentantem jest ksiądz profesor Dariusz Oko
(doktoraty z filozofii i teologii, podobnie jak Karol Wojtyła) –
zarozumiałość? Pycha? Wykłady zamienia w propagandowe pogadanki?
-
praktyki pobożnościowe, nawet sakramenty nie załatwią wszystkiego
w świecie osobowym, świecie osoby, osób (nie tylko w wymiarze
egzystencjalnym, także w wymiarze społecznym), bo gdyby tak było, świat byłby stworzony jako jeden klasztor, a po milionowych
zgromadzeniach z papieżami do dzisiaj unosiłby się dym kadzidła,
nie tylko pamięć i tożsamość wielu?!
-
potrzebne są spotkania zwyczajne, po ludzku, i takież rozmowy, w
różnych miejscach, ale najbardziej tam, gdzie mieszkamy,
pracujemy... i
w Internecie.
Takie wzajemne poznawanie i już przez to samo wspieranie w bycie
bardzo egzystencjalnym, nie abstrakcyjnym jest możliwe. Papież to rozumie, można
zajrzeć mu przez ramię (tutaj Pope2You @Pope2YouVatican31m).
I ja wiedziałem to już od młodości, ślad został w wierszyku pt. „Zaproszenie”, którego początek mówi o chwilach dramatycznych, które każdego nachodzą i prostym ratunku (lekarstwie):
I ja wiedziałem to już od młodości, ślad został w wierszyku pt. „Zaproszenie”, którego początek mówi o chwilach dramatycznych, które każdego nachodzą i prostym ratunku (lekarstwie):
(…)
przyjdź do mnie
będę czekał przed drzwiami
bez słów
nie powiem słowa
którego nie chcesz
usłyszę słowo
którego nie powiesz
będę czekał przed drzwiami
bez słów
nie powiem słowa
którego nie chcesz
usłyszę słowo
którego nie powiesz
(1982?)
-
człowiek, aby być w pełni człowiekiem musi o wszystkim (móc)
rozmawiać bez obaw, pokazywać siebie, czyli swoje myślenie i działanie,
do-świadczyć sobie-siebie, świata... Boga, bo takie spotkania i
mówienie jest rodzajem objawiania, zapalania światła, które są
nam dawane, nikt z nas nie wymyśli najgłębszych w nas spraw i
rzeczy (siódmej komnaty twierdzy wewnętrznej).
-
przemilczanie słów dawanych, spraw opisywanych, publikowanych
przez ludzi wierzących, szukających, wątpiących jest ZBRODNIĄ
naszych czasów (łatwo jest nam oskarżać świat, nie widząc
belki w swoim oku)
-
tak sobie wyobrażam parafie, dekanaty, diecezje, kościół - na obraz mówiącego i słuchającego Ojca
-
dlaczego nasz życiowo najbliższy kościół-wspólnota nie daje
tego, po co żyjemy, czego potrzebujemy, z istoty gatunkowej
„rzeczy” i osoby jakimi jesteśmy (duch ucieleśniony, ciało
uduchowione)
Kościół
nie potrafi upomnieć się i obronić prawdy na jakimś terenie?! Czy
naprawdę my-ludzie wierzący w Jezusa możemy zrozumienie i poczucie
godności odnajdywać i obronić tylko z pomocą zewnętrzną w
stosunku do naszych wspólnot wiary, rozumu i życia?? NIE WIERZĘ!
Może go (kościół lokalny) najwyżej coś powstrzymywać, mogą
ludzie nie mieć odpowiedniej jasności, ale po co jest rozum, dobra
wola i dialog - dary nieba!
To
dlatego parafie, dekanaty, diecezje nie chcą, nie dążą do
stanowienia żywych wspólnot żywych ludzi, bo trzeba w nich umieć
i chcieć mierzyć się z takimi wyzwaniami? Łatwiej powiedzieć
kazanie „kochajmy się”? "Dobrzy
ludzie nie powinni dopuścić swą bezczynnością, aby triumfowało
zło”
(Benedykt XVI, Liban 2012).
Kościół-wspólnota
to także wymiar społeczny (socjologia się kłania!)! I w pełni
stosują się do nas wierzących słowa i rady wygłaszane do świata
całego np. w ONZ.
Po
raz któryś powtórzę, bo nie pojmę do śmierci, dlaczego o tym
nie rozmawiamy ze sobą? Na spotkaniach w parafii kościoła lokalnego i powszechnego zarazem, w szkole...
stowarzyszeniach ludzi wierzących? W Internecie? Przecież to jest
jedna z podstawowych potrzeb człowieka XXI wieku, nawet jeśli u nas
o tym milczą, trzeba zacząć. Nie wolno przespać? Odwrócić się
plecami do swojego czasu (JPII, ONZ, 1995). Parafia jako punkt usług
duchowo-religijnych to projekt przebrzmiały. Parafia jako miejsce
życia, drogi i prawdy rozwijanych, interpretowanych, dochodzonych
ciągle na nowo w duchu czasu i z pomocą osiągnięć kultury i
cywilizacji. Tak, jak Jezus konkretny i ponad-czasowy, nie tylko
archeologicznie. Jezus między nami, w słowie i działaniu, także
naszych słowach i działaniu, bo się nam udziela, nie pytając
struktur kościelnych o pozwolenie. Mówi o tym sławny już fragment dokumentu papieża
Franciszka „owce też mają swój węch”.
Parafia
wiary i rozumu, nie tylko zwyczajowych praktyk pobożnościowych,
zaspokajania indywidualnych potrzeb i lęków jednostronnych
liturgii, bez świadomości większości uczestników? Dużej części?
Nie ma katechezy raz na zawsze. Żyjący człowiek nie jest kopią
poprzedników. Tym bardziej klonem. Parafia życia, drogi, prawdy –
których nie da się wieść (od wiódł życie...), iść,
pielgrzymować, szukać i poznawać, zdobywać bez słowa dzielonego
w obie strony, bez zwykłych ludzkich spotkań przy kawie i herbacie,
bez rozmów o tym samym w kółko, na okrągło: życiu, drodze,
prawdzie (fraktale się kłaniają z pomocą i historia, droga
ludzkiej współczesnej myśli...), bez dyskusji, gdy dyskutanci
prawdziwi się zjawią między nami, jak Trzej Mędrcy? W każdej
parafii są myślący ludzie. Choćby na mocy definicji gatunkowej,
nie muszą być na poziomie świętego Augustyna i Jana Pawła Karola. Czy
księża znają myślenie swoich parafian? Czy rozmawiają w mądrych
kole na swoim terenie (w mieście jest ich z pewnością więcej, ale
są w każdej, także wiejskiej, gminnej, dekanalnej, powiatowej
okolicy).
W
tym, że tak nie jest w moim/naszym kościele nie ma z pewnością
złej woli, jest niewybaczalna bezrefleksyjność? brak
samodzielności myślenia? jest na pewno jawny lub skryty lęk. Przed
nieznanym. Jest stan wyobcowania wobec mojego/naszego świata,
kultury, nauki... choć chyba każdy dzisiaj ma komputer i korzysta z
Internetu. Jest niezasłużony stan zagubienia wobec realiów
współczesności. Jest chyba niezrozumienie
swojego miejsca w WOLNYM DEMOKRATYCZNYM społeczeństwie. Chyba w
Polsce (i innych krajach dawnego Bloku Wschodniego) nie wyrosło
jeszcze pokolenie księży wykształconych i uformowanych dla
funkcjonowania w wolnym świecie. W świecie wolności! Ot,
widocznym/jawnym przykładem jest choćby cytowany już przeze mnie
ruch/strona www na rzecz obrony polskiej szkoły, którym różni
(hierarchicznie itd.) księża kibicują. Po 23 latach od tzw.
powrotu religii do szkół, w których teraz są pełnoprawnymi
członkami Rad Pedagogicznych! A przecież to, jak te szkoły pracują
na różnych polach zależy też od nich (katechetów). Spytajmy
siebie (jestem katechetą) i ich, co wnoszą, co wnieśli w życie i
działalność szkół? Tworzymy ją, rozwijamy, bronimy
nie tylko modlitwą, bo nie powstałyby taka i podobne strony, ale
pracą, dyskusjami, projektami, wspólnymi działaniami (akcjami)...
Będąc członkami Rad Pedagogicznych
księża mogą wnosić w nie (szkoły, wspólnoty szkolne: uczniów,
rodziców, pracowników dydaktycznych i nie-) Lumen
Gentium i
Gaudium et spes. I
wszystkie
mądre teksty, dokumenty, samą i całą Dobrą Nowinę. I
osiągnięcia z najwyższej półki myśli współczesnej (filozofii,
teologii, socjologii, nauki społecznej kościoła itd) bo na nich owe teksty i nauki bazują (intelektualista
Paweł VI, Karol Wojtyła podwójnych doktoratów, profesorski
Benedykt...). Sytuacja obecności religii i księży (katechetów) w
szkołach jest niebywałą szansą na osadzenie parafii w realiach
życia wspólnot lokalnych, na ich rozwój zgodny z aspiracjami ludzi
i świata XXI wieku. WNOŚMY ŚWIATŁO W ŻYCIE NASZYCH TZW. WSPÓLNOT
LOKALNYCH, nie tylko lampiony adwentowe.
Jak
to się wszystko ma do „nie lękajcie się – non abbiate paura”
sprzed 50 i 35 lat? Czy dzisiaj, po latach funkcjonowania w wolnym
świecie, po soborowym, po Roku Wiary i... po encyklikach Jana Pawła
II, Benedykta i Franciszka, hierarchowie – trzymający władzę -
sami sobie nie powinni powtórzyć tych słów, przede wszystkim?!
Nie
bójmy się w kościele lokalnym nauki i dialogu! Teologii, filozofii,
medycyny, psychologii. Nie bójmy się kultury, poezji, literatury,
Internetu, blogów i Facebooka. Wszystko „to” chce służyć
człowiekowi. Człowiek chce(my) służyć człowiekowi, sobie i
Bogu. PO TO JEST/SĄ. Jak posłużyć się w tym celu technologiami
(profilami społecznościowymi)? Są już przykłady i podpowiedzi jak z ich pomocą znaleźć i połączyć z Bogiem i między sobą współ-braci i współ-siostry 2013?
Nie jesteśmy sami, nie tylko dzięki
Ewangelii, ale także dzięki tym mediom żyjemy w globalnym Kościele. Są
ludzie sprawni, wykształceni, utalentowani, którzy chcą pomóc i traktują to jako swoje powołanie.
-
"Czymże jestem ja, nie ów kawał mięsa i kości, lecz ja z
krwi kości mych wyrastający, człowiek działający? Raz powstały,
bez względu na to, z jakich sił i na jakim podłożu, jestem siłą,
która sama siebie mnoży, sama siebie buduje i sama siebie
przerasta, o ile zdoła się skupić, a nie rozproszy się na drobne
chwile ulegania cierpieniu lub poddawania się przyjemności. Jestem
siła, która - w ciele żyjąca i ciałem się posługująca - ślady
ciała na sobie nosi i jego działaniu nieraz podlega, ale zarazem,
raz to ciało ujarzmiwszy, wszystkie jego możliwości na wzmożenie
samej siebie obraca. Jestem siłą, która raz w świat sobie obcy
rzucona, świat ten sobie przyswaja i ponad to, co zastaje, nowe -
dla swego życia niezbędne - dzieła wytwarza. Jestem siła, która
się chce utrwalić - w sobie, w swym dziele, we wszystkim, z czym
się spotyka - czując, że wystarczy tylko jedna chwila odprężenia
czy zapomnienia, a samą siebie rozbije, samą siebie zatraci,
unicestwi. Jestem siła, która największe skarby zachwytu i
szczęścia w tęsknocie sobie uraja i do ich urzeczywistnienia dąży,
ale wszystkich ich zrzec się gotowa za samą możność przetrwania.
Jestem siła, która się ostaje w przeciwnościach losu, gdy czuje i
wie, że swobodnym swym czynem z niebytu wywoła to, co po niej
pozostanie, gdy sama się już w walce spali. Jestem siłą, co chce
być wolna. I
nawet trwanie swoje wolności poświęci (podkr.moje
jk).
Ale zewsząd pod naporem sił innych żyjąca, niewoli zaródź sama
w sobie znajduje, jeśli się odpręży, jeżeli wysiłku zaniedba. I
wolność swoją utraci, jeżeli się sama do siebie przywiąże.
Trwać i być wolna może tylko wtedy, jeżeli siebie samą
dobrowolnie odda na wytwarzanie dobra, piękna i prawdy. Wówczas
dopiero istnieje (...)." (R.Ingarden, Człowiek i czas)
Nie
bójmy się w kościele lokalnym nauki, współczesności i... samych
siebie. „Pope Benedict
XVI had attributed the decline in priestly vocations to “a lack of
theological and sociological motivations” for answering God's call”
(abp Mueller) – kto może, niech dokłada swój głos i poszerza
krąg
refleksji teologicznej-filozoficznej-socjologicznej... kulturowej. Także głosem sztuki, mediów i równie wolnych blogerów. Doświadczanie
Boga nie zatrzymało się w żadnych granicach czasu i przestrzeni.
Cieszy
i daje mi siłę to, że nie myślę ani nie piszę koniunkturalnie,
mając jakieś doraźne oczekiwania. Nie mam chyba już takich. Nie
po to porywam się na takie bezpardonowe pisanie (myślenie), by
cokolwiek osiągnąć, ale żeby dobrze umrzeć, z poczuciem
wypełnionego zadania. Myślę i piszę testamentalnie. Bo muszę. Po
to przyszedłem na świat? - używając znanego cytatu.
Niedorozwój tzw. wspólnot lokalnych jest skazą na naszym katolickim
sumieniu w Polsce (pewnie i poza). Nie można wytykać błędów,
grzechów, niedostatków organizacyjnych, moralnych, politycznych itd. tzw. światu, także polskiemu światu polityki i mediów (choćby z okazji 11 Listopada) jakby się nie było częścią tego świata. Podkreślamy chętnie, że jesteśmy katolickim (w
wielkiej mierze) społeczeństwem, narodem. Więc mamy większy
udział w tym, co się dzieje dookoła nas, niż chcemy się
przyznać. Norwid nam przetarł oczy już dawno, wystarczy (się)
przyznać, że jesteśmy „jako naród wielcy, a jako społeczeństwo
– żadni”.
Po stwierdzeniu faktów nie musimy się załamywać,
tylko wziąć do roboty, od tzw. wspólnot lokalnych zaczynając
(gmin, parafii, zakładów pracy, stowarzyszeń...). Pomocy nie brak.
Ostatnio dołączył papież Franciszek.
Ścisłego,
najściślejszego powiązania życia osobowego i tego, co się dzieje
w tzw. wspólnocie lokalnej dostarczyło mi życie. Dawno, dawno temu
poznałem stan tzw. nieszczęśliwej miłości. Skutkiem czego nie
chciałem (nie chciało mi się) wychodzić na ulice, zdawać
egzaminów itd. Chciałem wyjechać na długo. Poza miasta, ulice i
kraj, gdzie mógłbym ją spotkać. Pojechałem do Francji, chciałem
się rzucić za Ocean, dookoła globu i gdzie się da. Wybuchła jednak w tym czasie Solidarność i wróciłem (człowiek i jego czas!). Ile spraw i żyć naprawiła Solidarność!
Dała nam wolność, Polsce i połowie (naciągając co-nie-co)
Europy.
Dzisiaj
mam podobnie. Ktoś! Odrzucony? Wyklęty (na pewno przez dziesiątki
anonimów), pozbawiony właściwego miejsca w tzw. wspólnocie
lokalnej chce zniknąć. Nie wychodzić, nie pokazywać się. Mogę o
tym napisać w Internecie, albo porozmawiać z panią doktor.
Jak
to możliwe, że my-kościół, nie potrafimy zdefiniować (nazwać)
wartości wspólnoty, w której dane jest nam żyć, którą w
Strachówce i okolicy nazywamy Rzeczpospolitą Norwidowską? Nazwać
dobra? Składać za nie dziękczynienia? Nazwać drogi, którą
chcemy iść? Nie ma wspólnej drogi bez nazwania PAMIĘCI I
TOŻSAMOŚCI. Nie potrafimy ich obronić? O czym to świadczy? Że
nie czujemy się i nie jesteśmy zaiste podmiotem w naszych
wspólnotach kościelnych! 2 tysiące lat po Chrystusie! 50 lat po
Soborze Watykańskim II!
Nie
dzieje się to w abstrakcyjnej czasoprzestrzeni, ani w grupie
wyznawców jakiejś innej religii, może jakiejś sekty w dalekim
punkcie globu. Dzieje się to nam, konkretnym ludziom i obywatelom
2013, z całym ich/naszym życiowym i bytowym wyposażeniem (wiara i
rozum, wielodzietność, role społeczne w społeczeństwie i
kościele...) w tzw. wspólnocie lokalnej, w tym: w parafii
Strachówka, w dekanacie jadowskim, w diecezji warszawsko-praskiej, w
wolnej i demokratycznej Polsce, w Europie realizującej nowe rozdanie
budżetowe do 2020, z Ukrainą aspirującą do wielkiej wspólnoty
(wolności i demokracji, nie tylko żelaza, stali i budżetu rolnego)
w świecie globalnym 2013, za pontyfikatu Jorge Bergoglio, czyli
papieża Franciszka Pierwszego.
PS.1
Czy
to tak musi się kończyć?
http://tygodnik.onet.pl/wiara/dylemat-ksiedza-sukcesu/zwfg3#.Upz653np6s8.facebook
PS.2
Zdjęcie nr 1 z tej strony (film w załączniku!)
Abp St. Gądecki przychodzi mi w sukurs. Mówi o Parafialnych Radach Duszpasterskich (od 1 godz. 20 min. nagrania) prawie to samo co ja w poście o ... braku rzeczywistego dialogu w parafiach, albo pozorowanym. Długa droga przed nami. Dialogu nie spsóbnauczyć się ad hoc! Ale jeśli natychmiast nie zaczniemy...
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=_XQguKxolZs#t=5876