sobota, 6 kwietnia 2013

Kapryśna (zawodna) natura prawdy?


Od razu udzielę odpowiedzi, NIE – chodzi o kapryśną i zawodną naturę odbiornika (osobowego rejestratora) prawdy homo sapiens, człowieka myślącego.
Pokażę to na trzech przykładach i zakończę konkretną propozycją.

I

(Nie)zapomniany sen z Poniedziałku Wielkanocnego (wielkiego inaczej?)

Niezapomniany, bo zapisany. W notatniku jeszcze bardziej pod-ręcznym, papierowym, spod poduszki. Notatkę spisałem przy latarce, którą także zawsze staram się w nocy mieć przy sobie – pozostałość po obozie harcersko-wychowawczo-resocjalizacyjnym w okolicach Świętajna w roku 1974. Wtedy była warunkiem przetrwania, i tak chyba pozostało.
Choć sen zrobił na mnie wielkie wrażenie, to mógł przepaść w otchłani niepamięci, albo pod naporem kolejnych dni i nocy zostać przysypany piaskiem wielu spraw bardziej aktualnych, także wołających o refleksję i zapis.

Spraw zebrało się wielce-prawdziwych zebrało się do dzisiaj aż trzy. Dzień podarował wołanie/natchnienie/poczucie zobowiązania do pisania. Jako czwarte? - chyba tak, co sugeruje tytuł. Kapryśną naturę i zawodność mnie, homo sapiens przecież, w zdawaniu relacji z prawd, które są mi dawane (objawiane). Byle co wystarczy, bym nie (za)pisał.

Bo pisanie jest wysiłkiem, pracą. W pocie czoła?! Jest pracą (raczej) odtwórczą. Twórcza jest prawda, objawienie. Pisząc muszę tylko odtworzyć treści i okoliczności (można je określić jako wewnętrzne i zewnętrzne). Zarówno te dawane na jawie, jak i we śnie.

Uciekam przed wysiłkiem. Duchu Święty zmuś mnie (no dobrze, skłoń, pomóż).

We śnie byłem nachylony nisko, w kucki, do ziemi na podwórku ziemnym na ulicy Kościuszki 26 w Legionowie. Przyglądałem się ubitemu klepisku? Co chciałem zobaczyć? W tę pozycję wcisnął mnie chyba ogrom wyzwania, niewykonalność zadania, które chciałem podjąć – zasadzić i wyhodować tam trawnik. Aby ta jałowa ziemia się zazieleniła!
Takie pragnienie miała chyba także sąsiadka, Grażyna, dwa lata starsza ode mnie(?), siostra kolegi z podwórka, Irka. Ona już chyba dwa razy siała bezskutecznie nasiona traw.
Dlaczego mnie miałoby się udać? Jednak! Gdybym nie miał gorczycznego ziarna wiary, to bym nie kucał i się nie wpatrywał z mocą w tę jałową ziemię.

W kolejnym ruchu wstałem i szedłem do Grażyny, by znaleźć sprzymierzeńców. Na odcinku między połową ściany wschodniej budynku, prostopadłym do ulicy, a winklu z rynną i skrętem wzdłuż ściany północnej, przypomniało mi się coś niebywałego. Przyszedł z siłą i wyrazistością skalpela sen we śnie. Zdarzenie (i motywacja) wcześniejsze niż moje kucki i wpatrywanie się w klepisko podwórka. Sen o świętości. O tym, że świętość równa się obecność. O świętości, która jest obecnością?! Zalałem się łzami. Ale nie ztrzymałem się. Wszedłem po schodach, oni mieszkali na tym samym piętrze (jednym, jedynym), byli sąsiadami przez ścianę. Wytarłem oczy, nie dbając jak wyglądają, co mówią, co zdradzają, a niech tam, zapukałem. Była matka Grażyny i Irka. Wyjaśniłem o co mi chodzi. Że gdyby pomogli, to może uda się tym razem, warto spróbować.

Znów nie mogę usiedzieć, wstaję, chodzę po mieszkaniu. Dobrze, że zachował się niby prosty, ale jakby szyfrowany zapis z nocy z Wielkiej Niedzieli na Poniedziałek Wielkanocny (wielki inaczej). Żeby (znów) pisać muszę się jakby wysublimować z okoliczności tego świata. Żeby włączyć, uruchomić proces zapisywania muszę wyłączyć różne procesy ucieczkowe i stan rozpraszania zamienić (skupić) w stan koncentracji. A emocje i tak się uruchamiają, grzeją, wprowadzają maksymalne nieuporządkowanie. Duchu (Święty) przybądź.

Zastanawiałem się pewnie już nie raz, kiedy i jak wróci i przemówi sprawa świętości Mamy Babci Heli. Mówiło się o niej dużo podczas pogrzebu, zaczął nieznany mi ksiądz z Legionowa, z parafii św. Józefa Oblubieńca. Czym zaskoczył mnie/nas kompletnie, bo, żeby ktoś nieznający, nie będący świadkiem całego życia, a jedynie ostatnich miesięcy, namaszczenia chorych i I Piątkowej Eucharystii roznoszonej chorym! To, że Klara i jej mama miały podobną estymę od 50 lat, wiedziałem. Że także miała i okazywała ją śp. Lilka, (współ)założycielka Instytutu Prymasowskiego, zmarła w opinii świętości, wiedziałem. Swój hymn miłości, wiary i nadziei wyśpiewałem jeszcze raz, na wiadomość o śmierci.
Wysłałem list do Jej parafii w Szczucinie o okoliczności Jej chrztu, ksiądz obiecał przesłać xero aktu chrztu, ale jeszcze nie mam, może przepadło w drodze?

Zastanawiałem się potem, w lutym, marcu, kiedy i jak wróci, przemówi i zadziała sprawa Jej świętości. Bo, że będzie wracać, jestem pewny. Wróciła wielo-piętrowo – jako sen we śnie, przebudzenie, głęboki pokój, radość, refleksje w nocy z Niedzieli Zmartwychwstania na Wielkanocny Poniedziałek.

Wróciła historią obecności. Historia świętości na pewno jest historią obecności, ale czy historia obecności jest historią świętości? Muszę spytać teologów.

Co to znaczy, otworzyć się na czyjąś obecność?
Mam przykład matki - każdy z nas chyba ma taki - tak stworzony jest świat, tak my jesteśmy stworzeni, urodzeni i wychowani. To co naturalne, jest (bywa) także mocno teologiczne. Każdy myślący homo sapiens może przerobić materiał doświadczalny na obecność Kogoś, na przykładzie matki, ojca lub innej bliskiej osoby.

Dochodzę do ciekawego i zaskakującego mnie, katechetę, wniosku, że w katolickich rodzinach stykamy się ze świętością jeszcze przed chrztem. Czemu to zaskakujące? Bo katecheta naucza, że życie Boże dostajemy w sakramencie chrztu. Owszem, niech tak będzie, ale to nie znaczy, że nie mamy wcześniej kontaktu ze świętością!
Nim się urodziłem, byłem wymodlony nowenną. Byłem przyjęty z miłością w oczekiwaniu i bólu, cierpieniu i szczęściu porodowym. Może moje przyjście na świat, jak i inne, stały się dla kogoś przeżyciem religijnym, nie tylko dla rodziny. Tak bywa. Porodówki to wieczne Betlejem.

Hela ze Świdrówki też była tak oczekiwana. Nim została zaniesiona do chrztu w kościele w Szczucinie była na wiele sposobów ofiarowana Bogu. Każdy człowiek przynosi w sobie i sobą obraz i podobieństwo Stwórcy. Chrzest jest etapem, nie początkiem, a jeśli początkiem, to teologowie muszą mi to mocniej wytłumaczyć. Z chrztem Jezusa w Jordanie też tak było. Które sakramenty są inwencją człowieka? A które Jezusa jako Boga? Jest o czym rozmawiać, ale nie ma płaszczyzny, zwyczaju, potrzeby(?) ustawicznej rozmowy o sprawach Królestwa Bożego między nami :-(

Powinienem opisać obecność świętości w życiu Heli na Świdrówce i w Legionowie na Kościuszki 26, we własnym życiu, w życiu własnych dzieci, naszego małżeństwa i dziejów rodzinnych z obu stron.
O! gdybyśmy chcieli dawać sobie historię obecności (świętości) w naszym życiu, a nie płaskie jak naleśniki CV!!!

Czy zdziwi jeszcze kogoś wyznanie, że mój Bóg (i) Jezus są bardziej miedzy nami, niż w tabernakulum. Zgorszonych co prędzej uspokajam, ze nie nie mam najmniejszego zamiaru podważać komplementarnej nauki Kościoła o obecności Ciała i Krwi Jezusa poza eucharystią, dzielę się jedynie moim doświadczeniem wewnętrznym, co jest moim obowiązkiem moralnym, religijnym, ludzkim itd. Miejsce Świątyni w Starym Testamencie i Nowym jest zupełnie inne. Żyję(my) w czasach ostatecznych, zapoczątkowanych Nowym Testamentem, czyli życiem, nauczaniem, męka i zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa, a po Zesłaniu Ducha Świętego także Apostołów, szczególnie Matki Jezusa Maryi.
Czyż nie uczymy dzieci, że “Kościół to nie budynek z kamieni i złota, Kościół Żywy i prawdziwy to jest serc wspólnota”. Bądźmy konsekwentni – konsekwentnie wierzący i myślący. Ze względu na rozszerzoną naukę o obecności eucharystycznej nie należny przywracać – wbrew Jezusowi – starotestamentalnej roli Świątyni (w związku z tym i tamtej wizji kapłaństwa) w naszym życiu.

„Człowiek to kapłan bezwiedny” napisał Cyprian Norwid, a Jan Paweł II wyznając swoja miłość do Poety powtórzył za nim “Człowiek to kapłan, jeszcze "bezwiedny i niedojrzały", którego życiowym zadaniem jest od samego początku budowanie mostów (ponti-fex) łączących człowieka z człowiekiem, a wszystkich z Bogiem. Marne są społeczeństwa, w których zanika ów kapłański charakter osoby ludzkiej. Ta myśl zawsze była mi bliska. Mogę powiedzieć, że w pewnym stopniu kształtuje ona społeczny wymiar mojego pontyfikatu”. Nie poprawiajmy wieszcza i papieża. Szukajmy lepiej w sobie kapłaństwa, niech dojrzewa wraz naszą samoświadomością.

II

Poczucie więzi i wspólnoty z ludźmi z Lincoln

To się zdarzyło dwa dni temu, w czwartek. Znalazłem na Facebooku post z linkiem do artykułu opublikowanego na FOCUS (stowarzyszenie studentów uniwersytetów katolickich). Tytuł zaciekawiał - „Jak szalejące dziewczyny i prezerwatywy Trojana pogłębiły moją wiarę” (luźne tłumaczenie). Nie pamiętam, czy do FOCUSA trafiłem przez Rachael z Lincoln, ale ona odgrywa w całej sprawie rolę wiodącą i jeszcze do końca się nie objawiło jaką.

Rachael spotkałem na fejsbukowym koncie Kevina z Glasgow. Kevin mnie porwał swoim postem na Fb, w dniu kiedy Watykan ogłosił datę beatyfikacji Jana Pawła II. On perwszy zakrzyknął „błogosławiony Janie Pawle, módl się za nami”. Kevin znalazł się na mojej fejsbukowej liście znajomych dzięki Jaśkowi, który zaryzykował studia na uniwersytecie, który ma w swoim motcie „Drogę – Prawdę – Życie” (nie wiem, czy wiedział o tym podejmując decyzję). Kevina poznał w duszpasterstwie uniwersyteckim, przy księdzu Johnie.

Kevin udostępnił kiedyś (a może tylko zalajkował) post na koncie Rachael. To było wielkie świadectwo wielkiej przemiany życiowej amerykańskiej 17-latki. Jej świadectwo natychm,iast włączyłęm do kanonu swoich katechez. Potem poprosiłem Kevina, by opowiedział swoją drogę wiary i też je (wielkie świadectwo) włączyłem do kanonu. Tak mam. Nie ma wiary bez myślenia. Moja wiara jest życiem, prawdą, drogą. Wierzę w Boga Żywego i tylko dlatego jestem katechetą. Tylko dlatego mogłem wytrzymać na tej drodze 31 lat. Bóg prowadzi moją katechezę. Bóg Żywy, Duch Święty, którego sobie wymodlamy w ciszy na początku katechez (lekcji religii) stojąc przed krzyżem. Od 31 lat.

Pod jakimś moim komentarzem pod którymś postem Rachael (nie ma znajomości bez wpisywania lajków i komentarzy) wpisała się Lucy, także mieszkanka Lincoln. Zainteresował ją gość z Polski, pod postem jej młodej przyjaciółki. Jeszcze bardziej zszokowało to, co znalazła w mojej wizytówce. Jak można wypisywać wśród swoich inspiracji, fascynacji itd. Noama Chomskiego, Jana Pawła II i kult eucharystyczny?! Lucy myślała, że tylko jej się takie rzeczy (przygody intelektualno-duchowe) przytrafiły i dalej trafiają. SPOTKALIŚMY SIĘ. A wraz z nami spotkały się Strachówka (Rzeczpospolita Norwidowska) z Lincoln, Ne, USA (parafią i szkołą św. Teresy od Dzieciątka Jezus). Dzisiaj nasi uczniowie włączyli się do rozmowy korespondencyjnej, do bratersko-siostrzanego spotkania w tej samej kulturze wiary i rozumu. O tym spotkaniu mogliśmy opowiedzieć już w naszej szkole także dyplomacie z amerykańskiej ambasady w Wielki Poniedziałek 2013. Rzeczy się dzieją. Świat się dzieje. Prawda się objawia. Jest możliwa postawa miłości intelektualnej, sięgająca aspektów istotowych i konstytutywnych rzeczywistości (człowieka, świata i - dla osób wierzących – Boga).

Kiedy w czwartek artykuł w FOCUS przyciągnął moją uwagę, zajrzałem i ja do wizytówki autorki. Szczęka mi opadła, skopiowałem w całości:
„Amanda Teixeira hails from Nebraska, aka "The Good Life". She graduated from University of Nebraska-Lincoln with a degree in Nursing in 2008. She was a member of Alpha Phi on campus and served in many leadership roles in the house. Amanda is serving as the FOCUS Greek Director nationally. She and her husband, Jonathan, are entering their fifth year as staff members in the FOCUS apostolate.
Where I serve: University of Illinois
Years in FOCUS – 5
Favorite Scripture: „For to me life is Christ, and death gain” (List do Filipian)
Confirmation Saint: St Dymphna
Inspired by: Blessed John Paul II and St Jeanne Jugan”

Co mogłem zrobić? Natychmiast UDOSTĘPNIĆ, z takim oto wykrzyknikiem „Amanda Teixeira hails from Nebraska... She graduated from University of Nebraska-Lincoln!”. Wybiłem na czoło swój podziw dla opatrznościowego spotkania z ludźmi ze stolicy stanu Nebraska. Po paru minutach, raczej kilkudziesięciu sekundach, lajkneła Rachael i dopisała komentarz „She actually discipled me in college, Jozef” dołączając wielki promienny uśmiech.
Błyskawiczność, natychmiastowość, reakcji jest symptomatyczna w obrębie (nowej) kultury wiary i rozumu między nami. Szkoda, że nie jest powszechną.

Rozgadałem się w wyniku tych micro/macro zdarzeń. W rozmowie z Grażyną-żoną przypomniałem, że Rachael zdążyła, od czasu pierwszych lajków, świadectwa i komentarzy, być w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, po drodze poznać Jaśka w Glasgow, a Kevin wylądował w szkockim konwencie w Rzymie. Rachael zaś działa dzisiaj z posługą misyjną FOCUS na uniwersytecie w Miami na Florydzie. Trudno nie wspomnieć o uczniowskim-naszym projektowym zadaniu, które sami sobie wymyśliliśmy – w Roku Wiary (i Rozumu) pojedziemy do Domu św. Faustyny tuż obok nas w Ostrówku, gmina Klembów i zdamy Ameryce sprawę ze swoich przeżyć (arkusz obserwacyjny pięciu zmysłów, wiary i rozumu). Tak się stało, amen.

Częścią przeżyć związanych z artykułem o szalonych dziewczynach... i konsekwencjach/reperkusjach były smutne refleksje (bardzo) lokalne. W tej samej bowiem godzinie maiło miejsce Spotkanie Wielkanocne do niedawna naszej Mazowieckeij Wspólnoty Samorządowej, z której już jednakowoż zostaliśmy wypchnięci (zdarzenie bardzo gminne), choć należeliśmy od samych początków do ojców i matek założycieli/lek. „Praeterit figura huius mundi”. Jak na ironię pozostaną w dokumentach stowarzyszenia (wartości i cele) zapisy o źródłowym znaczeniu encyklik społecznych Jana Pawła II i wspieraniu demokracji partycypacyjnej (partycypacji publicznej), które na mój wniosek zostały zgłoszone i przegłosowane na Zjeździe Programowym.
Co ludzi łączy naprawdę, jak, gdzie, co ich napędza i kieruje ich życiem? Z moich doświadczeń, tylko Słowo Życia, Droga-Prawda-Życie i rozmowa Dobrą Nowiną ze sobą i z całym światem.

III
Spotkanie, rozmowa i brak dialogu

Wiem, że ten podtytuł wydaje się paradoksem. Jednak jest to moje życiowe doświadczenie. Nie teoria, nie miałbym śmiałości głosić takich teorii.
Ta część tryptyku ma być o moim wpisie w tzw. notatkach na Facebooku pt. „Zmartwychwstanie (i ustrój mądrościowy)” i rozmowie/dyskusji pod nią. Dyskusji nieoczekiwanej i zbawiennej (dla mnie). Nieoczekiwanej, bo „jak niewiele jest ludzi i jak nie ma prawie pragnących się objawić” (CKN). Zbawiennej – bo żyję w izolacji intelektualno-społecznej, więc rozmowa jaką możemy toczyć w trójkę pod postem jest dla mnie świętem, świętym zbawiennym wydarzeniem. Spotkanie osób ma dla mnie aż takie znaczenie. Spotkanie i rozmowa w duchu wiary?! - jest zamierzeniem zbawczym Boga Stwórcy, który stworzył nas na swój obraz i podobieństwo i odwiecznym zamiarem i działaniem Boga Zbawiciela – bo jest manifestacją i działaniem wcielonego Słowa, przez które stało się nam zbawienie. Nie ma wiary bez myślenia. Nie ma wiary bez spotkania osób i ich rozmowy (dialogu, udziału w zbawczym dialogu Boga z Historią i z każdym z nas).

Tylko Piotr i Norbert zechcieli poświęcić trochę czasu, serca, wiary i rozumu sprawie, która właściwie jest moim/naszym życiem. Nie chcę, by brzmiało to jak wyrzut. To są smutne fakty w moim/naszym życiu. Powszechny prawie BRAK (chęci) DIALOGU. Zwłaszcza o sprawach ważnych, wielkich. O pogodzie, zakupach i tzw. d... M... gada się bez wytchnienia.
W tym kontekście spotkania i rozmowy, sięgające aż pułapu niebiańskiego dialogu z ludźmi z Lincoln i Piotrem i Norbertem, są czymś absolutnie niezwykłym. Niech będą zwiastunem czasów, które już nadchodzą! Które już przebiły się przez bariery polityczne, technologiczne... Muszą jeszcze przebić powłokę mentalności w społeczeństwach postkomunistycznych, zablokowanych dziedzicznie, z niedorozwojem pewnych połaci mózgu :-)

Nie dotyczy to tylko sfery publicznej świeckiej. Tacy jesteśmy cali, także my kościelni. Kiedy mówię, piszę o braku dialogu np. w poście na Fb „w moim świecie (w mojej okolicy?) zarówno w tzw. wspólnocie lokalnej (samorządowej) gminnej, jak i kościelnej (wspólnocie wiary) cierpimy na deficyt dialogu. A u Was? Jak go ożywić, zrodzić, animować? Przecież mamy globalny Rok Wiary (i Rozumu)? - dla wielu ostatni rok życia na ziemi”, a potem dokładam i rozwijam w auto-komentarzu - „Czy można (jak) budować wspólnotę duchową, pozostając a jakiejś formie izolacji intelektualnej? Wspólnota duchowa to inaczej wspólnota osób. Osoba to CAŁOŚĆ, cała pamięć i tożsamość... WIARA I ROZUM! - po drugie. Czy religijność redukowana (przeważnie? nadmiernie? bezrefleksyjnie?) do form liturgicznych i katechetyczno-kaznodziejskich nie jest skazywana na marginalizację? Czy formy liturgiczne nie wymagają uprzednich spotkań, pełnej (ludzkiej) obecności i rozmowy, a kaznodziejstwo czyż nie domaga się zakorzenienia w dialogu? Czy może być dialog z kulturą, bez spotkania i dialogu z b.różnymi osobami?” - to mogę założyć z 99% pewnością, że nie doczekam się żadnej reakcji, pomimo że jestem katechetą od 31 lat, a większość księży w moim dekanacie i diecezji chyba korzysta z Internetu, bo przecież papież Benedykt XVI zalecał to duszpasterzom w oficjalnym piśmie.

Ciężko jest żyć jednocześnie w sercu Kościoła (publiczna katecheza w stanie wojennym i w czasie pokoju i liberalnej wolności) i na jego marginesie, w strefie ciszy (przemilczania) - jakby się wcale nie żyło. To żadna rewelacja na gruncie psychologii, ale na gruncie teologii (zwłaszcza pastoralnej) to ciężkie oskarżenie, co wcale nie jest moją intencją. Moją intencją jest służba, moje świadczenie, w porę i nie w porę.

Łatwo jest dzisiaj mówić „papież Franciszek to, papież Franciszek tamto”. Każdy z nas jest dla siebie papieżem na polu myślenia. On, w Watykanie, ma „tylko” większą wiedzę, z wielu stron, i wielki ciężar odpowiedzialności za obowiązek stanu - podejmowanie decyzji. Wszyscy musimy być papieżami na polu (własnego) myślenia. Wtedy także Jemu będzie lżej, Jemu tym ulżymy!Każdy z nas, tzw. świeckich i tzw. duchownych musi zauważyć śmieszność jakichś butów i pelerynek, niestosowność pewnych objawów bogactwa - i odrzucić je do lamusa na poziomie diecezji, dekanatów, parafii, szkół, gmin, życia osobistego.
Bóg się chce tak samo w nim, i w nas, OBJAWIAĆ, a nie celebrować. Jezus urodził się jako Słowo wcielone między nami, w SZOPIE. Słowo, które może paść, być wypowiedziane, usłyszane, a przede wszystkim zrozumiane i przyjęte przez osobę, osoby! Słowo zamieszkało między nami. Słowo musi mieszkać między nami, jeśli mamy być homo sapiens, a nasz świat i kultura światem i kulturą człowieka myślącego.

W ilu parafiach i innych wspólnotach lokalnych odbyło się – na przykład – spotkanie po wielkanocnych celebracjach, aby poznać (i świętować), to, co Bóg nam objawił na poziomie osobowym? Gdyby każdy opowiedział swoje przeżycia, swoją Wielkanoc, ze swojego punktu widzenia (zwłaszcza tych, którzy wzięli kawałek współodpowiedzialności za przebieg przygotowań i celebracji) – to byśmy poznali przeżycia Boga w tych niezwyczajnych dniach w naszych parafiach. Bóg nie ma (nie może mieć?) innych przeżyć, niż te, w swoich obrazach i podobieństwach. Bez względu na wiek. Każdy świadczy, tak jak umie. „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili” i „kto podał kubek wody.... mnie podał... i umycie nóg Apostołom... i...i...”.
Kto czuł wtedy coś, Ja też to czułem – mówi mój Bóg, choć nie ma takich słów w Biblii. Są w mojej wierze i rozumie. Nie ma wiary bez myślenia.

Pod iloma postami wpisałem/wpisaliście komentarz lub chociażby lajk? Żeby ktoś po drugiej stronie monitora, w jakimś zagubionym w przestrzeni i czasie oczku sieci spraw ludzkich (ludzko-boskich) nie przeżywał samotności, odrzucenia, depresji, rozpaczy...???
Dla kogo okazaliśmy się człowiekiem, (współ)bratem? siostrą? Komu podaliśmy wirtualny kubek wody, który zamienia się w realny bodziec, tlen, impuls, obraz i podobieństwo drugiego człowieka, a nawet Boga?
-----------
No to na koniec, bo czas kończyć, wzmiankowana propozycja, a może nawet prośba. Jeśli nie – marzenie. NIE PRZERYWAJMY TEJ ROZMOWY.
Nie musi być kontynuacją rozmowy o konkursie na dyrektora(kę) Zespołu Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej w Strachówce, a nawet wątków, zgodnych i spornych, z wcześniejszych wypowiedzi/komentarzy. Oczywiście, dobrze jeśli będą. Ale moja propozycja/prośba/marzenie dotyczy wiecznie nowej i wiecznie trwającej (continuum) ROZMOWY DOBRĄ NOWINĄ, Boga z nami, nas ze sobą... i z całym światem. Uczciwie mówię, że choć namawiam na to od dłuższego czasu, nikogo jeszcze nie namówiłem.

Punktem wyjścia miałyby być codzienne czytania biblijne z mszy. Dość często zaglądam i komentuję je na takimże blogu księdza Tomasza, polsko-włoskiego proboszcza nurka-poety itd. Stały się dla mnie inspiracją takiegoż myślenia. Można oczywiście spytać gospodarza blogu, co o takiej zmowie sądzi, albo założyć oddzielną stronę.

Wiele osób ma praktykę codziennej tzw. lektury liturgicznej. W słowach Jezusa i ewangelistów jest cały kosmos ludzkich spraw. One mogą być jak najbardziej naturalnym punktem zaczepienia rozmowy. Dla nas i dla wszystkich otwartych ludzi (dobrej woli). Z dobra nie można wywieźć zła, według klasycznej logiki!

PS.
Ta wypowiedź miała być tylko komentarzem pod notatką „Zmartwychwstanie (i ustrój mądrościowy)”, ale skoro tak się rozrosła, muszę ją dać na blogu, a pod notatką tylko link do niej. Kapryśna i zawodna jest natura nawet myślącego człowieka. Byle co może odwieść od zapisania natchnienia, myśli lżejszej od babiego lata, która przyjść może z każdej strony, ale najczęściej pod wpływem spotkania ze Słowem wcielonym, mieszkającym między nami, byle co może przerwać pisanie, dobrze, jeśli wyrzut sumienia moralnego pod wpływem burczenia na żonę lub dzieci... Przepraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz