niedziela, 24 lutego 2013

Moje rozważania o wierze


Rok Wiary, zapowiedziany i ogłoszony przez Papieża Benedykta, od pierwszej informacji zadziałał na mnie elektrycznie. Palę się i świecę. Od razu uzupełniłem tytuł wydarzenia o brakujący człon – i Rozumu. Za każdym razem, kiedy o tym piszę lub mówię, mówię i piszę „Rok Wiary (i Rozumu)”. Co Bóg złączył – Jan Paweł II w encyklice „Fides et Ratio” – człowiek niechaj nie rozdziela. „Nie ma wiary bez myślenia” - powiedzenie św. Augustyna jest moim katechetycznym hasłem od 31 lat.

Od samego początku traktowałem tę akcję kościelną jako wezwanie do mnie osobiście. Akcję kościelną o tyle, że zaadresowaną do każdego wierzącego na tej ziemi, a nie – program uroczystości kościelnych na różnych poziomach. Zupełnie inaczej niż np. Rok Jubileuszowy 2000. Jubileusze są miłe, dają okazję do pięknych wydarzeń i przeżyć, sięgając także wymiaru wiary osobistej, ale...
Rok Wiary (i Rozumu) jest całkowicie zaadresowany do osoby. Wymiar instytucjonalny nie odgrywa w nim najważniejszej roli. Jubileusze są bardziej wydarzeniem zewnętrznym, w którym możemy uczestniczyć (nawet współorganizować), a wiara i rozum dzieją się w wymiarze wewnętrznym osobowym i stąd wypływają na wierzch, na zewnątrz. Wiara i rozum działają wewnątrz osób i zasilają zewnętrzne wobec nich instytucje.

Od Roku Wiary (i Rozumu) nie oczekuję nowych dokumentów doktrynalnych! Nie oczekuję wielkich teologicznych kongresów międzynarodowych i regionalnych i nowych definicji (wiary). Oczekiwałem i oczekuję tryskających źródeł wody żywej (wiary rozumnej), z wnętrza osób. Oczekuję świadectw i rozmów o życiu wewnętrznym, duchowym, o doświadczaniu Boga w swoim życiu. Do tego są potrzebne spotkania i dialog. TEGO NIE MA. To jest moje wielkie bolesne smutne rozczarowanie od ponad czterech miesięcy.

Wielką pomocą może być rezygnacja papieża i wybór nowego. Może, ale i to niekoniecznie. Zastoina tradycji jest wielką przeszkodą. Wiara (i religia) głównie jako tradycja i przynależność. Co mnie obchodzi kolor szat papieży i kardynałów! To tylko dekoracja. Papież zrzucił uniform i wskoczył w garnitur prywatności, jest znów sobą, nie najwyższą władzą (funkcjonariuszem) instytucji. Znów liczą się tylko jego osobowe wiara i rozum, nie władza i instytucjonalny dogmat nieomylności. Zamieszka na osobności i będzie się modlił (medytował) jako osoba ludzka, nie papież. Nieinstytucjonalnie, bo na tym właśnie polega wiara. On (my) i Bóg. Tradycja jest podporą, ale nie wierzymy w tradycję, tylko w osobowe relacje między Bogiem Żywym Osobowym i nami, w tym moją skromną osobą. To jest (prze)piękna egzemplifikacja zasady, że CZŁOWIEK JEST DROGĄ KOŚCIOŁA. Nie, odwrotnie. Na naszych oczach – w Benedykcie XVI - dokonuje się przeniesienie akcentu (przejście) z poziomu instytucjonalnego na poziom osobowy.

W wierze są elementy: ja – Bóg – wspólnota (instytucja). Dlaczego ja na pierwszym miejscu? Bo mówię (mówimy) tutaj o mojej osobowej wierze, nie o wierze Pana Boga we mnie :-)
Każdy z trzech elementów zasługuje na obszerniejszą analizę. A także wzajemne relacje między nimi. Charakter tych relacji nie jest symetryczny. Między mną i Bogiem są relacje osobowe. Między mną a wspólnotą (Kościołem) są relacje wiary – mojej wiary i wiary kościoła. Może niedokładnie, ale tak to jest (tak widzę).

Są miliardy doświadczeń Boga, w każdym z nas wierzących. To jest niewyobrażalne bogactwo świata. Na dzisiaj wydaje się niewykorzystanym kredytem. Perły wiary w nas. Gdyby wszystkie zajaśniały?! Blask biłby od naszej planety.

Ale nie dają pełnego blasku, bo są ukryte głęboko w roli (glebie) tradycji. Zamiast miliarda - świeci jedna, wielka, ale instytucjonalna. My, schowani za niewiarą, że coś znaczymy, zadowalamy się tylko udziałem. A jesteśmy podmiotem. Mamy być podmiotem. Pomyślani jesteśmy – w naszej biblijnie zakorzenionej wierze i religii – jako obraz i podobieństwo Boga, Bytu Najwyższego. Jesteśmy – również biblijnie obrazując – świątyniami Ducha Świętego.

Na obliczu świata widać blask kościoła (mistycznego Ciała Jezusa Żyjącego Zmartwychwstałego), ale z naszym (od)blaskiem jest kłopot. Mamy kłopot? Bo, generalnie, jesteśmy schowani za plecami instytucji. Co gorsza, myślenie przekazaliśmy instytucji. Nie ma – powszechnie, globalnie? - myślenia, spotkania, rozmowy, dialogu o wierze. To jak ma być kościół w pełni potencjału, bez myślących osób, tym, czym zamierzył go Stwórca i Zbawiciel? Na początku było Słowo, koncepcja, mądrość. Dało się nam. Cośmy z Nim zrobili? Co robimy ze Słowem, koncepcją, mądrością, rozmową, spotkaniem, dialogiem?

Oddaliśmy myślenie instytucji kościoła (władzy duchownej), schowani jesteśmy za nimi. Oni, instytucja, nie poradzi dyskusjom współczesnego świata o najwrażliwszych sprawach naszego życia – bez naszego głosu, od dołu, do góry. Miliard pereł nie świeci, bez rozumu. Wiara i Rozum. Ale nasz rozum nie wykształcony, przyzwyczajony przez wieki milczeć w sprawach wiary. Wiara nie zeszła, tak jak powinna, na poziom osobowy (tu musi spotkać się i współpracować z rozumem). Dobrze, ze papież wziął na siebie odpowiedzialność za spowodowanie wstrząsu. Podjął akt osobowy, nieinstytucjonalny. I cóż, że wprawiając cały świat w zakłopotanie!
Może następny papież potrafi lepiej skierować nurt odwiecznej rzeki wiary rozumnej w korytarzyki osobowych żyć. Chciałbym zobaczyć nowego papieża choć raz w garniturze.

U mnie, wiara i rozum, zapisały się, w skrócie, w „mantrze”.
Nie-ja-Ty-Bóg-Miłość-Chrystus-Pokój-Dobro-Bóg-Miłość-Amen.

1. Nie ja -
   - realizm, jest świat, Wszechświat i ja, ja jestem w nim gościem, nie jestem światem, nie jestem najważniejszy
2. Ty -
   - to wszystko, co „nie ja”, wszyscy „ty” osoby, a przede wszystkim Najwyższa Osoba Boga, Ty Racjonalne, Kochające, Pomocne, Działające
3. Bóg Miłość -
   - "Ty" Boga jest Miłością, inne "Ty" innego boga mnie nie zadowoli, nie pomoże, nie wyjaśni, nie jest przyjacielem, ojcem, bratem, ze wszystkimi bliskimi, którzy już nie żyją, z całą nadzieją, wszystkimi wspomnieniami, pamięcią, tożsamością...
4. Chrystus -
   - najdoskonalszym wcieleniem takiej miłości jest Jezus z Nazaretu, teologiczny Chrystus
5. Pokój -
   - spotkanie i poznanie osoby Jezusa daje pokój, jest pokojem
6. Dobro -
   - taka miłość i pokój jest największym dobrem, którego mogę smakować, doświadczyć i dawać innym, światu całemu
7. końcowe powtarzające się „Bóg Miłość”, chyba jest tylko ze względu na rytm (biorytm?), nie wiem sam, ale tak mi się powtarza, międli we mnie, samo. Amen.

niedziela, 17 lutego 2013

Nocne obrachunki


Nie mogłem zaprzepaścić tego doświadczenia, tej nocnej pracy myśli, czyli wiary i rozumu. Musiałem w końcu wstać i zapisać. W myśleniu są nierozdzielne, jak ja sam, czyli mój podmiot myślenia i jego (moja) tożsamość. Nie dajmy sobie wmawiać irracjonalizmów (głupoty), że są rozdzielone i w konsekwencji żyją w nas dwa podmioty – jeden myślący podług wiary, a drugi – rozumu?! Myśli ten sam podmiot (jedność w różnorodności?). Rozbicie tej zasady rozbija cały nasz świat.

Najpierw był sen, z którym się obudziłem, przed drugą. Pierwszy raz, od dość dawna, pozytywny. Przyjechaliśmy w trójkę do Annopola, był ze mną K i A. Były też w domu dzieci, ale chyba spały. Dom był sprzed dziesiątków lat, ze starą szafą w kuchni, pamiętającą Królów, zamykała się na haczyk, wewnątrz półki były wyłożone ceratą. Przyjechaliśmy jakby do starych czasów, kiedy dom był tylko wakacyjny. K i A, reprezentowali dwa światy, legionowski i tutejszy, ale to dopiero teraz zrozumiałem. Wtedy byli tylko gośćmi, którym trzeba było chociaż dać herbaty, a tu nie wiadomo, czy jest. Znalazłem w szafie, gorzej było ze szklankami. Byłem zestresowany. Zaniosłem, co miałem, na werandę. A oni, jakby nigdy nic, rozmawiali o pięknym widoku. Choć była wiosna-lato drzewa miały już żółcienie i złocienie. Słońce schodziło za drzewami - między Ogrodem a lasem - na pół wysokości i kładło ciekawe kolory na liście. Gdybym miał aparat, zrobiłbym kolorom zdjęcie, ale to były czasy sprzed aparatów.
To pozytywne spojrzenie na estetykę przyrody – widoku przed naszymi oczami – bardzo mnie pokrzepiło, było wyzwalające. Uff! Moje zakłopotanie i stres uzasadniony, minęły.

Potem nastąpiła faza nicości i negacji, część przeżyć przedśmiertnych? Że życie przelatuje? Tak miewam. Choć nie wiem, czy gorsze nie było to niedawne wrażenie patrzenia z zewnątrz na swoje nie-życie, jak w śmierci klinicznej. Ale i z tego się wychodzi.
Próbowałem mantry, nie za bardzo działała, trudno przywoływać (produkować?) słowa. Świętej pamięci Mama Babcia Hela radziła odmawiać różaniec w takiej chwili, sama zawsze miała ten przedmiot pod poduszką, w jej życiu był bardzo skuteczny. Może i dla mnie znów będzie pomocny? Kto wie. Tajemnice są piękne w nim zapisane, dopisane przez mojego papieża. Rozmyślać ojcu o zwiastowaniu małżeństwa i „rodzeniu” dzieci – zachwycające zaproszenie. I tak dalej, dalej, dalej.

Ale jeszcze nie tej nocy. Na czymś się jednak zatrzymałem, choć trudno drobiazgowo opisać łańcuszek (koronkę) myśli. Bo to musi być szukanie sensu, żeby przeżyć te nocne obrachunki. Nocami dawane doświadczenie całości życia i dziennego nie-życia. Sens leczy lęk śmierci. Takie jest jedno z moich kluczowych doświadczeń – od lęku śmierci w dzieciństwie, do zrozumienia większego sensu, od niej. Bo moje oczy widziały... tyle. Tyle dobrego. Pięknego. Większego od niszczycielki. To jest.

To jest, zbudziło kiedyś starego Miłosza, zapisał „To”.
Ale u mnie jest bardzo konkretnie. Doświadczyłem. Kiedy myślami szukam i wracam, zawsze jest. Zawsze to jest, jest to. W Kodniu przeżycie/doświadczenie Prostoty Boga. Duchowej asystencji wspólnoty kościoła - na komisariacie Milicji Obywatelskiej w Legionowie i jeszcze bardziej miłości przebaczającej miłosiernej w samochodzie między UB-ekami, w obliczu zagrożenia życia. Że można przekroczyć strach, że może dać się taka siła wewnętrzna, która strach śmierci odsuwa. Mam taki obraz, wyobrażenie, o śmierci Jana Chrzciciela, że kiedy oni przychodzą po niego, żeby ściąć mu głowę, on widzi promienistego Jezusa, bardziej widzi chwałę, niż grozę. Tego sami nie wymyślamy, to bywa nam dane. To, co bywa nam dawane, jest dużo większe niż to, co sami wymyślamy. Niby oczywiste, ale w tym jest cały problem wiary, by tym żyć. Tą prawdą o nas, o życiu, o świecie.

Trzecie z przeżyć niewzruszonych przyplątało się dziś (bo nigdy nie wiadomo, co pamięć wyrzuci na brzeg w takiej nocnej chwili) dotknięcie wieczności w sakramencie małżeństwa. Konkretny obraz – jedziemy z Grażyną windą na jej ulicy Norwida, w trakcie obiadu ślubnego, żeby się przebrać (?), odświeżyć(?)... winda jedzie w dół, potem w samochód i na moją ulicę Warszawską. Winda! Jesteśmy w niej unoszeni, w górę i w dół, na wieczność. Małżeństwo skojarzone z windą. Windowanie. Wtedy właśnie przyszła ta myśl, że oto dotykamy wieczności, wyrzekliśmy słowo na wieczność. Słowo „tak”.

Trzy obrazy: Kodeń, MO i nocny strasznie samochód UB, winda. Bóg się daje na różne sposoby. Bo, co się daje? Co się dało wtedy? I jest!

Bóg się daje za darmo, za odrobinę wiary. Daje się także bez sakramentów instytucjonalnych (instytucjonalnie administrowanych, co gorzko brzmi, poprawnie powinienem napisać sprawowanych we wspólnocie kościoła, ale gdzie ta wspólnota?). Wspólnota była w Kodniu, było parę osób modlących się za mnie w Legionowie. Pokażcie mi wspólnotę wiary w Strachówce i w innych, bliższych i dalszych parafiach. Szafujemy pustym pojęciem wspólnoty. Gdyby była wspólnota tu i tam (Polska katolicka?), nie byłoby odrzuconych, wypchniętych, przeżywających nie-życie za życia. Nie byłoby piszących anonimów i milczących faryzeuszy. Nie musiałbym w nocnym doświadczeniu ratować całości życia wspomnieniami i przechodzić w dzienne nie-życie, nie-byt.

Bóg się daje za darmo. Nieinstytucjonalnie też! Może nawet niedogmatycznie. Czy nie przyszedł do mnie dzisiaj w nocy? Nie tylko we wspomnieniach trzech, ale w samym procesie myślenia! Czy nie wyspowiadał mnie z życia? (jak w pamiętnej spowiedzi u ks. Jana Twardowskiego, albo w sprawozdaniach pisanych przed laty dla ks. Bronisława Mokrzyckiego SJ). Przesadzamy z instytucjonalizowaniem wiary. Postawiliśmy instytucję kościoła jak strażnika między Bogiem a nami. Niczym srogiego strażnika, który wpuści, nie wpuści, dopuści, rozgrzeszy... lub nie.
A Jezus odwiedzał grzeszników, siadał z nimi przy stole, rozmawiał i jadł i nie rzucał kamieniami potępień. I dalej to robi. Takiego Boga nie odrzuci świat. Takiego kościoła nie będzie negował nasz świat. Czy po to ustąpił Benedykt? Żebyśmy przemyśleli wiarę jeszcze raz. W Roku Wiary (i koniecznie Rozumu). WIARA PRZYCHODZI PRZEZ TO, CO RACJONALNE. Dzisiaj do mnie przyszła, przywróciła pokój. Po myśleniu i w myśleniu szła. Ale niczego nie wymyślała, tylko zbierała w kupę to, co realne, co się wydarzyło i trwa.

PS.1
Nie mam wrażenia, że piszę nie na temat, i że te rozmyślania nie mają żadnej wartości.

PS.2
Zdjęcia pięknego "gołego" ołtarza, którego z przyczyn technicznych nie mogłem dać w Środę Popielcową. Nadrabiam.

piątek, 15 lutego 2013

Błogosławieństwo popiołem


Nim się obudzi świat stref czasowych, ja powiję swój świat, spoza ich stref. Dostałem łyk nowego dnia, w ciszy, w modlitwie uspokojonej na skroś głębi. Modlitwa - to zawsze teologia i antropologia, wiara i rozum. Nie ma wiary bez myślenia. Wiara - jak arka. Myślenie - jak ocean. My - w środku.
Dostałem łyk nowego dnia, haust ciszy, ocean myślenia. W zakorkowanej butelce unosi się na falach karteczka od dwóch dni. Czekała na szczęśliwego marynarza, który ją wyłowi.

Karteczka z mszy popielcowej

Jechać, nie jechać? Wyjazd ma silną konkurencję - mszę telewizyjną  z papieżem Benedyktem, który stał się obiektem medialnym numer jeden, od czasu rezygnacji. Sensacja, papież ogłosił, że rezygnuje. Ciekawe, czy tę transmisję mieli w planach sprzed rezygnacji, czy chcą transmitować właśnie rezygnację!
Ja miałem w planach jednak wyjazd, był we mnie. Warto wracać do tego, co było w nas wcześniej. Jakoś było i jest, bo... Bo jakiś ważny nowy początek? Znak pełen znaczeń i odniesień? I nie osobny, indywidualistyczny, ale rodzinny i w ciut większej wspólnocie?! Wszystko razem, tak.

Taki był punkt wyjścia (wyjazdu), wartość początkowa, stan posiadania (egzystencjalnego) - wiara i rozum, w dialogu. Co lepsze, co która msza daje, dlaczego - tu papież, na którego są skierowane oczy pół świata, tu mały wiejski kościół i szara, pół-cicha liturgia.

Przebieg mszy

Pierwsza myśl – czas jest obojętny. Jest continuum na rejestratorze zewnętrznym. W nas ma zabarwienie emocjonalno-intelektualno-duchowe. Chcemy go nacechować znaczeniami kultury, której czujemy się częścią. Msza w środę popielcową ie różni się niczym od mszy w inny dzień, a każdy inny dzień, jest jednostką jakichś kalendarzy (Majów, Chin, bliżej nas - prawosławnych itd.). Kalendarz jest tylko kalendarzem, pomocnym znakiem dla danych społeczeństw (kręgów kulturowych).

Co jest zatem obiektywne, a co subiektywne w religii, w tzw. Roku Kościelnym? Kalendarz – dla mnie – jest sprawą drugorzędną. Pierwszorzędną, za to, jest czas przeznaczony świadomie na bycie z Bogiem (wierząc, że w sakramentach On bardziej się daje i jakoś działa). Kalendarz jest pretekstem i mobilizacją.

Ołtarz dziś przyciąga uwagę. Jego prostota i biel obrusa, aż bije w oczy. Żadnych ozdóbek, żadnych dekoracji. Uff! - nawet szmatka/kapka zdjęta z tabernakulum, ogołocony, może jaśnieć w całej krasie. Jak u protestantów. Bogu dzięki za taki znak, za takie działania. Nie tylko oczy nie mają się czego uczepić, my nie mamy się za co skryć. Czysta teologia. Dlaczego! I antropologia – kim jesteś człowieku i po coś tu przyszedł?

Byłem jeszcze nie rozgrzany wewnętrznie, jeszcze uważnie czujny, trochę drżący, zdyszany, rozdarty(?), niedomyty duchowo(!). Aż do wyśpiewanej głośno, wyraźnie aklamacji „Chwała Tobie Słowo Boże”! To był mój osobisty przełom w tej mszy. Czuję, jak to działa. Poczułem moc. Zrozumiałem w jednej chwili – MSZA TO TAKŻE MOJE/NASZE DZIAŁANIE - tu i teraz i w świecie całym. Poczułem jak to działanie (w tym przypadku śpiew i słów wymowa) działa na mnie!

Ksiądz kazanie zbudował na modlitwie początkowej mszy popielcowej, chyba tzw. kolekcie - "Panie, nasz Boże, daj nam przez święty post zacząć okres pokuty, aby nasze wyrzeczenia umocniły nas do walki ze złym duchem. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa...”.

Kazanie o złym duchu było jak element egzorcyzmu. Czysta teologia. Zły Duch tyle może, ile Bóg mu pozwoli. Ksiądz przytoczył naukę księgi Hioba. Nie jesteśmy bezbronni. Mamy narzędzia obrony: post, modlitwę i jałmużnę. Trzy świadome akty osobowe – dodam swoim językiem. Nie ma wiary bez myślenia. Bez myślenia nie ma obrony przed złym duchem.
Słucham uważnie i uważnie widzę czysty ołtarz, w kazaniu czysta teologia, wszystko razem mi mówi i daje przeżycie czystej obecności, czystego sam na sam z Bogiem.

Usłyszeliśmy, usłyszała Strachówka, mocne kazanie popielcowe o działaniu złego ducha, antycypujące niedzielną ewangelię o kuszeniu Jezusa. Nie lękajmy się mocnego kazania. Nawet Jezus był kuszony. Możemy czytać po wielekroć jego opis i brać jako inspirację dla siebie, dla naszych rozmów (których między nami nie ma) słowo po słowie, zdanie po zdaniu dialogu Boga ze złym duchem. Na czym wzorujemy nasze życie (i rozmowy?). Jest możliwa rozmowa między nami i ze światem całym Dobrą Nowiną (słowami, zdaniami, obrazami, scenami...).

Wraca do mnie pytanie: dlaczego jestem na tej mszy, a nie z B16 przed telewizorem?
Takiego kazania w telewizorze bym nie usłyszał (mówię w ciemno, bo nie czytałem jeszcze kazania B16 w Watykanie).

Zły duch - ksiądz kontynuuje - nigdy nie manifestuje swojej obecności. Działa z ukrycia, jak szpieg (albo anonim, dodam od siebie).

Msza popielcowa była dla mnie czystą teologią, schowaniem dekoracji, sam na sam z Bogiem, w pełnej świadomości złego ducha, który drzemie we mnie, w nas, w naszej tzw. wspólnocie lokalnej (parafia, gmina, szkoła). Przez przejęzyczenie moje, słuchacza, usłyszałem - „błogosławienie popiołem”, zamiast „teraz pobłogosławię popiół”, co bardzo mi się spodobało na tytuł.

Ale na naszej mszy popielcowej zobaczyłem także inne znaki.
- Strachówka zaludnia się nowymi ludźmi (symbolicznie i realnie)
- na mszy rodzi się czas. Na mszy nie mam(y) swoich lat, ale lata Jezusa (jezusowe).

Tu następuje koniec zapisów na karteczce, ale nie refleksji. Karteczka w butelce zakorkowanej na falach oceanu milczenia Strachówki mówi mi od dwóch dni, jakie małe jest to z czym my walczymy, jak wielkie to, co walczy z nami. Nie powinienem chyba robić innych rzeczy, tylko pakować karteczki do butelek i rzucać na fale.

Ponieważ z różnych względów nie dało się tego posta puścić od razu, w Środę Popielcową, życie dopisało... post scriptum? Wręcz przeciwnie - "Via, Veritas, Vitae" !!!
Ponieważ jestem od 31 lat katechetą, prowadzę katechezy. Wielkopostne także!
Na czwartek miałem krzyżówkę na temat kuszenia Jezusa na pustyni. To moje życie. Życie - Prawda - Droga.

Dopingowałem także w starszych klasach, żeby odważyli włączyć się do rozmowy ze sobą i z całym światem (z imieniem i obliczem) na blogu księdza, na stronie "katecheza online", gdziekolwiek i wszędzie. Żeby nie wierzyli, że są nikim, albo anonimem. W klasie 6-tej przeprowadziłem na ich oczach całą procedurę otwierania bloga biblijnego, czytania i komentowania. Wyszło tak:

"ICH BYŁO 72 [tych, których rozesłał po okolicy Jezus]. UCZNIÓW W KLASIE 6-TEJ "RzN" JEST 23, POCHODZĄ Z 10 WSI I JEDNEGO MIASTA.

Nie wiem dlaczego słowa o małej liczbie robotników przeważnie (kaznodziejsko?) interpretowane jest, jakby chodziło tylko o osoby ze święceniami lub ślubami zakonnymi.

Te zdania są dla wszystkich. Także to "uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże".

PS."0"
Wpisane na katechezie (programowo lekcji religii) w kl.6 Zespołu Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej, celem zachęcenia uczniów do czytania i komentowania, rozmowy ze sobą i z całym światem Dobra Nowiną."

Przez pomyłkę wpisałem pod środowym postem księdza Tomasza, a nie pod czwartkowym, jak być powinno.

W Środę Popielcową uaktywnił się też głos anty-katechetyczny, "anonima111", w komentarzu do moich "Rozważań o życiu" na blogu. Wybieraj Strachówko.

PS.1
Sensacji dookoła może być bez liku. W każdej chwili, wszystkich stref czasowych. Wszystko może się zatrząść i obalić. Jest punkt stałego oparcia. Ty nim jesteś i Twój Bóg. Można to powiedzieć inaczej – Bóg i Jego Obraz i Podobieństwo (w Tobie).

PS.2
Zdjęcie jest z tej strony, w tekście "Papież zachęcał do pójścia pod prąd" - co dzisiaj nabrało dużo większej wymowy, niż Mówca przed trzema laty zamierzył! Prawda nie zna granic czasowych, nie zatrzymała się także na granicy naszej gminy. Prawda poprzedza nas w drodze do Swojego Źródła,  przetrwa nas wszystkich :-)

czwartek, 14 lutego 2013

wtorek, 12 lutego 2013

Rozważania o życiu



Tytuł jest prowokacją. Mógłby być "rozważania o skórce od pomarańczy" albo "o T-shirt'cie" (tiszercie). Post, tekst, rozmyślania... ma w sobie, niesie w sobie jakąś konieczność. Fatalniej bym się czuł, gdybym go nie napisał. Bo jeśli - i jak - myśl się w ciele żyjącym rodzi? Nagle jest i obradza chmurą światła, ciemności, pół-cieni... Jak ziarnko piasku tej ziemi wprowadzone do muszli, do ciała mięczaka. Budzę się, budzi mnie? myśl i rośnie. Urasta do pewnej całości, która nie może (nie powinna) rozpaść się, zaniknąć, odlecieć w nie-byt. Bo skoro się pojawiła! Skoro JEST! Taką mam logikę, że skoro coś jest...! Ach! - to kłaniam mu się, cześć oddaję, a to, co jest prowadzi mnie aż... do końca. I początku, wszystkich rzeczy.

Ta myśl początkowa, początku, obrastająca ciałem perły (masy perłowej) trzyma mnie jak prędkość kosmiczna na orbicie sfer niebieskich. Krążę w sile oddziaływań ciał niebieskich, więc jestem, więc żyję. Jest we mnie konieczność zapisania tego, co w myślach się rozkręciło, od ziarnka piasku do perły, bo uwiera jak małżę.
Prędkość kosmiczna nie jest koniecznością dla bytu, koniecznością jest siła oddziaływań. Są siły oddziaływań, które powołują do istnienia i w danej sferze, bo powiedzenie, że w danym punkcie, to chyba za mało. Punkcie czego? Na ziemi? W kosmosie? Przestrzeni? Wszechświata? Najbardziej Wszechbytu. Bo jesteśmy cząstką, ziarnkiem, Wszechbytu - to oczywista i najbardziej matematyczna z matematycznych prawd życia (bytowania) człowieka.

To nie są rozważania o Papieżu. Z dużej litery, bo ten ostatni stworzył precedens, choć już kiedyś coś takiego zrobił, jak Józef Ratzinger, papież przed siedmioma wiekami. Ale teraz już każdy następny bardziej będzie mógł, choć mógł każdy dotychczasowy.

Ja nie o nich. Ja mam dostęp tylko do materiałów własnego życia (jego wolności, pewności i konieczności). O tym chcę, muszę napisać ileś słów.

Dzisiaj mam zasiąść po południu w Radzie. Na posiedzeniu Rady Pedagogicznej szkoły. Po co? Z konieczności. Moje zdanie nie jest potrzebne nikomu. Od dawna żyję, bo muszę. Żyję za grubą życio-jakoś-szczelną szybą. Właściwie w niebycie. Żyję, bo funkcjonują organy biologiczne.

Ale nie tak było na początku. Na początku było pragnienie Heleny i Jana Kapaonów, by mieć syna. Odprawili nowennę. Do świętego Antoniego. Nie wiem, czy przed moim poczęciem, czy już po, choć pewnie i to jest jakoś do ustalenia, ale nieistotne. Chcieli. Byłem chciany. Gdzieś zachował się list wielbiący po moim urodzeniu, Jana do Heleny. Napisany na Kościuszki 26m5, zaniesiony do porodówki na Krasińskiego w Legionowie, przechowany przez ponad pół wieku.

Rzadka okoliczność w sumie, w świecie wpadek rodzicielskich, co w 99.98% też mało istotne, bo ciąg seksualny naszego ludzkiego życia jest wielki, rodzi dzieci (poczyna), ta większość bierze pełną odpowiedzialność za swoje poczynania płciowe. Nieliczni, na szczęści, znęcają się nad dziećmi, bo są wpadką porywów, bez rozumu i odpowiedzialności potem, więc niedojrzałymi choć dorosłymi, dzieci życie przeszkadza im (łobuzom nad łobuzami) w karierze, standarcie wyposażenia domu, i tak w nieskończoność, bo nie tylko tak dalej. Dalej dokąd? Do absurdu zaprzeczenia swojej ludzkiej naturze? Do zezwierzęcenia? Tak, chyba zezwierzęcenie jest kresem tego dalej, dalej.

Jaki procent nas, z wyglądu i chromosomów, ludzi - jest ludźmi z gatunku homo sapiens?

Sapię, nie śpię, piszę, myślę, piszę bo myślę, a myślę, bo nie śpię... bo wszystko się porwało na strzępy, więc choć to zapiszę, ten stan.

A w jakim stanie jest teraz ten, który poruszył wczoraj cały świat? A co mnie to obchodzi? Obchodzi, to jest mój świat. To jest reprezentant tego samego gatunku, tego samego losu w wielkiej części, choć on bezżenny i raczej w dobrobycie materialnym, i obdarzony (obciążony?) wielką odpowiedzialnością wobec spraw ludzi wierzących w tego samego Boga i. Ja nie. Ja tylko wobec własnej żony i dzieci. U nas, Strachowian? Polaków? sprawa odpowiedzialności za większą całość jest bardzo rozmyta. O czym powie podrozdział o skórce od (po) pomarańczy i tiszercie.

Ale najpierw o Solidarności.
Polska Solidarność 1980 zrodziła dorosłego Józefa Kapaona. W Niej powiązały się wszystkie następne kroki i etapy. Wszystkie, nawet ten wyjątkowy małżeński-rodzinny. Polska Solidarność ma niezbadane jeszcze pokłady. Nie tylko przecież mnie zrodziła i rodzinę Grażyny i Józefa. 
Bo na początku, jak wiecie, było chciane przez Helenę i Jana, wymodlone dziecię, syn. Jadł, spał, wydalał, rósł. Musiał się bawić, jak każdy na początku. Bawiono się z nim. Tak to jest zapisane w naturze i kulturze gatunku. Potem jest nauka. Poznawanie bliskiego, dalszego, dalekiego świata, najdalszego też. Oczywiście z apetytem i etapem poznawania siebie, cielesności, płciowości, seksualności, które zresztą będą polem odkryć, eksploracji całe życie. Tak, lub inaczej.

Poznawanie świata, to nauka w szkole i książki. Ma się też wtedy kolegów, koleżanki, przyjaciół, bywa, że na całe życie, a przynajmniej, do jakiegoś czasu.

Wszystko to miałem, robiłem. Częścią ważną było, nieodłączną w moim pokoleniu(?) środowisku(?) epoce(?) wychowanie i poznawanie (nauka) spraw religijnych. Dom, szkoła i kościół. I Polska.

Czas nauki szkolnej kończy się studiami. Była politechnika i filozofia. OK.
Ale czas studiowania, to także czas napięć wewnętrznych. Czasem(?), na pewno i z bezwzględną koniecznością, kryzysów. Wykluwa się samodzielność pełna. Samostanowienie. Odpępowienie, choć nigdy do końca, nawet po śmierci rodziców, jesteśmy z nimi i nimi związani. Z nimi, ze światem, z całym poznawalnym bytem i z Wszechbytem. Taka jest natura ludzkiego istnienia w świecie osób i rzeczy (kultury). Dotyczy to każdego, nawet, gdy in vitro.

Mnie, do samodzielnego, dorosłego życia zrodziła Solidarność 1980, polski fenomen w dziejach świata.
O ile wyjazd do Taize (1979, 1980) był w ciągu wcześniejszych zdarzeń i etapów, to Solidarność była nieciągłością, punktem osobliwym. Taize było, jak widać to z dystansu, zakończeniem, źle brzmi, bardziej zwieńczeniem. Zwieńczeniem drogi rozwoju intelektualno-duchowego i poszukiwań. Znalazłem perłę, ona mnie znalazła i mi się dała. Religijnie i rozumnie byłem wtedy już ukształtowany. To znaczy, tam, na wzgórzu Burgundii został mi dany szlif końcowy etapu nauki, poznawania. Symbolicznie i faktycznie tam przeczytałem pierwszy raz całą Dobrą Nowinę i zobaczyłem, jak ona działa we mnie, w osobie i we wspólnocie ludzi w wymiarze globalnym, ponad granicami narodów, kultur, ras. Tak chciałem żyć. Znalazłem.

A jednak to nie był etap końcowy, lecz jakby przygotowawczy do czego innego. Albo inaczej, wszystko już miałem na wyposażeniu, czego trzeba, by żyć życiem dorosłego człowieka, ale nie sam wybrać niałem miejsce konkretne i zadanie do zrealizowania. Zostały mi dane. Przez wszystko, co wcześniej się stało. Przez wszystko, co wydarzyło się od czasu modlitwy moich Rodziców o syna, poprzez miejsca i czas im najpierw dany i przeżyty, a potem we mnie. Nasze życie działo się w Polsce. Polskę Rodzice wybrali ponowym świadomym wyborem (może najpierwszym?), gdy nastała wolność 1945. Wrócili z Niemiec, nie wyjechali do Ameryki. Ta ziemia, jej kultura, wiara, religia zadecydowały o ich życiu i losie i o moim.

Mnie dopadła Solidarność. Nam objawiła się Solidarność, najpierw w Papieżu i przez Papieża Polaka. W Nim staliśmy się papieżami. Solidarność największa nas, mnie porwała. Wyznaczyła miejsce i zadania na resztę życia. Tak się objawiła – jak się okazało – życiowa konieczność i wolność zarazem i miłość. Nie mogłem zostać we Francji, ani dalej jechać w świat. Wróciłem do Polski, w grudniu 1980. Wolność!!! Który raz? - została wtedy dana nam, Polakom. Wróciłem dla Solidarności. Dla tego porywu, który zdmuchnął komunizm, czyli powojenne zniewolenie ludzi i narodów. Stałem się jego częścią. Cząstką. Pyłem. W Strachówce. W mojej gminie. Na moim skrawku Polski, Ojczyzny moich rodziców, mojego dzieciństwa, moich poszukiwań życiowych i marzeń.

Wczoraj na korytarzy szkolnym, podczas tzw. dyżuru, w rojnym otoczeniu myślałem o tym, czy wielu ludzi doświadczyło, tak jak ja, konieczności, która wyznacza zadania i prowadzi przez życie. Bo pewnie wielu wydaje się, że najważniejsze są ich wybory. W moim życiu była konieczność. Błogosławiona konieczność. Konieczność czyni z nas wybrańców. Paradoks?!
Broń Boże, nie mieszać z uświadomioną koniecznością marksistów, choć pozornie zdanie wygląda tak samo. Moje stwierdzenie mówi o konieczności wyższej, etycznej, duchowej, oni – o materialistycznej. Konieczności, której korzeń jest z ducha. W Duchu. W całości powiązań, relacji, oddziaływań, rozumień, kultury, odczuć, wyborów, rachunków sumienia, spowiedzi, grzechów odpuszczonych i łaski. Tak zadziałała Solidarność. Tym była.

Strachówka została mi przeznaczona. Od kiedy? Od wystawienia figury Matki Bożej w Ogrodzie? „Wymarzyła Cię Jackowska, a gdy z mężem tu przybyła, ideały swe wcieliła i figurę wystawiła (1910)”. Jackowska, też Maria, marzyła o świętości, zapisała to w swoim pamiętniku dziesięć lat wcześniej, na początku wieku.

Bez wakacji w Annopolu nie byłoby rodziny Kapaonów, spytajcie moich sióstr. NIE RECYTOWALIBYŚMY JEDNYM GŁOSEM NAD GROBEM MAMY BABCI HELI PSALMU 91!

Bez annopolskiego ducha (mszy w kaplicy na Trawach) nasza polskość też byłaby inna. Bez książek, fortepianu, opowieści i wierszy Ojca z obozu w Neumunster, bez obrazu Polski i rodziny z czasów II RP i z legendy rodzinnej i lektury Prusa...

Strachówka była mi przeznaczona na długo przed rokiem 1980. TUTAJ NIE MOGŁO ZABRAKNĄĆ SOLIDARNOŚCI Z DNIA 3 MAJA 1981. Potem była agresja Jaruzelskeigo przeciwko nam, przeciw odradzającej się Polsce (w imię jakiejś innej, jego, ich).
Wtedy Kościół zawołał, ustami proboszcza Józefa, że szuka i potrzebuje, zostałem katechetą, znów byłem potrzebny, z całym wyposażeniem bytowym.

Ot, taka była moja cała życiowa konieczność. Żadne jakieś tam moje plany. Taka była, tylko tyle - dwa wyraźne wezwania. Jeszcze jest, choć strasznie dziś gorzka. Jestem skórką po pomarańczy. Choć w kategorii „użyteczność”, poniżej skórki, żadna. Może raczej ziarnkiem piasku wyrzuconym na brzeg, deptanym przez wiele nóg. Piasek, jak wiadomo, może być także użyty przez kogoś do zaprawy murarskiej, nawet w innej epoce. W tym akurat przypadku nieorganiczność może mieć przewagę. W życiu osobistym i społecznym organiczności nie da się niczym zastąpić. Bez organiczności życie jest podróbą.


To jest moje odkrycie - nie tylko zobaczyłem i zrozumiałem konieczność w moim życiu. KONIECZNOŚĆ SIĘ OBJAWIŁA W MOIM ŻYCIU. Podjąłem ją. Stałem się koniecznością. Konieczność, która jest dobrem, miłością, wolnością największą z możliwych, bo nie z "tego świata" ludzkich planów, ale dobra wspólnego i zbawienia z podręczników teologii i Dobrej Nowiny. Ponad pojęciami cielesności, grzechu... jak w dialogu Nauczyciela z uczniem Piotrem. - "Odejdź ode mnie Panie, bo jestem człowiek grzeszny." - "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił".

A co z T-shirtem?
Zobaczcie na stronie Lucy z Lincoln, Ne, USA. Zdjęcie zamieściła córki, GRACE, uczennicy szkoły świętej Teresy. GRACE przypomniała koleżankom i kolegom ze swojej szkoły, aby włożyli coś niebieskiego w któryś dzień, aby było jak w niebie, w ich szkole w Roku Wiary (i Rozumu, co dopisać muszę, zgodnie z wewnętrznym nakazem). I tak wyszło, że choć wszystkim przypomniała, sama tego dnia nie mogła iść do szkoły, z powodu choroby, co dobrze dokumentuje zdjęcie. Ale ta koszulka! Ten T-shirt! Jest na nim monstrancja. W środku, w miejscu hostii, jest zaokrąglone imię Jesus, oprawione widełkami litery "Y" od słowa "year". W promienie są wpisane trzy słowa – znać, kochać, pokazywać. W podstawie jest zapisany Rok Wiary, a pod spodem nazwa szkoły - Saint Teresa School 2012 - 2013.
Na pytanie w komentarzach (bo tam, w Ameryce – choć pewnie nie wszyscy - rodzice i nauczyciele dzielą się swoimi opiniami w komentarzach!), "kto zaprojektował tę/tego T-shirta", padło wyjaśnienie: uczennica ostatniej klasy, z imieniem i nazwiskiem.

To tylko T-shirt, a mnie się smutno zrobiło, bo uświadomiłem sobie, jak martwą staliśmy się (stajemy? jesteśmy?) gałęzią kościoła, dzisiaj - w Polsce, w gminie, w parafii? w diecezji?
Cośmy dotychczas wymyślili w Roku Wiary (i Rozumu)? Jakie są nasze propozycje, projekty, owoce, przemyślenia, rozmowy, dialog, choć głos? Nasza Solidarność? Gdzie możemy ją/je zobaczyć, usłyszeć, poznać, nią/nimi się dzielić... między sobą i ze światem całym (ten wymiar, to globalne wyzwanie utrwaliła koron(k)a do miłosierdzia pewnej dziewczyny ze wsi, z długim lnianym warkoczem, którą odwiedziliśmy projektową grupą/reprezentacją szkoły 9 listopada w Ostrówku, gmina Klembów, powiat wołomiński).

Czy nasza religijność i rozumność polega już tylko na tym, że czekamy(?), co nam biskupi wymyślą i zaproponują? Że może jeszcze (na pewno) coś nam kapnie w tym roku z globalnego stołu poblemów i łaski.

Mniej mówmy o papieżu, a więcej o wierze (rozumnej). Ale tego się nie da zrobić, bez mówienia o sobie. Wiara nie jest produktem instytucjonalnym, tak się tylko wydaje. Wiara jest możliwa tylko w osobie. W osobnym, osobowym świecie. Wspólnotowym. To nie zaprzeczenie. Bez wspólnoty (dialogu) nie ma osób. Bez wspólnoty osób (Trzech) nie byłoby Kosmosu i Wszechświata. No, ale to już, poza doświadczeniem, jest przedmiotem wiary.

PS.1
Jak z tym, co napisałem, między 3.00 a 5.00 (to przeważnie zajmuje dwie godziny) iść na posiedzenie ciała pedagogicznego w Strachówce? Będę się (chyba) męczył.

PS.2
Prędkości kosmiczne są potrzebne do przekraczania orbit. Kiedy ustają oddziaływania niższych sfer (i własna siła ciągu), a byt ma nieprzyjemność znajdowania się między galaktykami, odlatuje w zimną przestrzeń, bez ratunku. Był, i nie ma.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Początek katechez, po feriach (Jubilate Deo et Ratio)


Obudziłem się, wstałem, ubrałem itd. - skończyły się ferie, jedziemy do szkoły. Muszę. Z czym? Bez obrazków. Dlaczego nie przygotowałem obrazka na początek? Na pierwszą choć lekcję z drugą klasą, która w maju przystąpi do I Komunii?

Obrazki (i podręczniki) to ciąg dalszy jakiejś opowieści, rozwinięcie, może dopełnienie. Ale na początku jest co innego. Co? To, co JEST. Oni, ja, osoby i rzeczy wokół nas. Staniemy przed krzyżem. Staniemy w ciszy, by to znaleźć, nazwać, i się pokłonić. By wychwalać, to, co już wiemy o największej tajemnicy, którą przyjęliśmy, tak lub inaczej, choćby przez decyzję rodziców, i która jest już FAKTEM w ich i moim życiu. To zobaczyć, ten FAKT, nazwać go (GO) w przestrzeni klasy w ciszy, przed krzyżem. Nie ma wiary bez myślenia. Myślenie musi być pierwsze w wierze. Choć przeważnie, prawie w stuprocentowej w większości, wiarę przyjmujemy  z mlekiem matki, nim wiemy, że myślimy. Ale kiedy zaczynamy myśleć...!!

Ot, stan początkowy. Jaki prosty. Tak się dzieje moja katecheza od 31 lat. Nie mogłem więc szukać obrazków, w takiej chwili, powrotu i definicji stanu rzeczy od początku, stanu wspólnej drogi.

Będę miał ze sobą swoją teczkę, w niej laptop, książeczkę do nabożeństwa, którą już dostali w kościele od księdza proboszcza jako pomoc przed I Komunią, a którą im "zadałem" na ferie, jako zadanie się zaprzyjaźnienia. Ciekawe, jak wyszło.

No i jest nowy sprzęt w ich klasie, projektor i ekran! Teraz chyba są we wszystkich klasach. Standard osiągnięty. Teraz pozostaje nam już tylko podciągnąć standardy myślenia :-)

Wypróbujemy, jak działa. Nie będę już musiał wyciągać kilku kabli i łączyć całego majdanu. Wystarczy "się" podłączyć! Jak zadziała?

Jadę więc raczej z radością oczekiwań. Ekscytacją? Mamy myślącą dyrektorkę i dzięki temu myślącą przestrzeń do zagospodarowania. Zalążek wspólnoty? Z tym najtrudniej. Może.

PS.1
Myślę, więc jestem wierzący ;-)
Myślenie staje się modlitwą. Wychwalaniem racji i racjonalności i relacji i relacjonalności :-)
Myślenia nigdy nie nazywajcie w wierze sprawą wtórą!

Chciałbym, żeby nastał choć Miesiąc Myślenia, może w Roku Wiary (i Rozumu) dałoby się zawiesić czas na chwilę (rok) i ustanowić propedeutyczny Miesiąc Myślenia. Mam nawet obrazek patronalny, czyli wiodący, na ten czas – Jezus piszący palcem na (po) piasku. Zrozumieć, opisać jakoś trzeba najpierw sytuację! A potem niech każdy pomyśli, co mógł wtedy pisać Jezus? Jeśli pomyślimy o tym, i cały miesiąc o sprawach podobnych i POROZMAWIAMY o myśleniu i pisaniu po piasku, to potem Rok Wiary (i Rozumu) będzie prawdziwym nowym istnieniem, świętowaniem. Jubilate Deo.

&&&&&&&&&

A potem były katechezy. Czyli realizacja tego, co napisane powyżej i co robię od 31 lat, tak samo.
W kasie drugiej było to, co napisane, ale też coś nowego, w związku z projektorem i ekranem. Oni wiedzą, że najpierw jest cisza na stojąco przed krzyżem. Na ekranie wyświetliłem piosenkę katechizmową w wykonaniu Kapeli Brodów (z wyjaśnieniem organiczności tego śpiewu, o naszych warsztatach z Brodami w Nadliwiu). Wyszła metodologia słuchania ze zrozumieniem. BYCIA CZŁOWIEKIEM. Bo, żeby być nim, trzeba umieć słuchać, patrzeć, smakować, wąchać, dotykać, aby myśleć i wierzyć rozumnie.

W piątej, szóstej wskazałem na katechezę online. Katecheza nie powinna być ograniczona do 45 minut. Powinna być live, online, non-stop, powinna być życiem moim, Twoim, Waszym, Naszym.

W trzeciej i pierwszej poszło tym samym, mniej więcej, torem. Z ciekawostką. W utworach Brodów, wykonywanych przez nich, znalazł się taki, który był najbliższy moich wspomnień z Nadliwia i mnie wzruszył. Wzrusza. Jest tutaj. Dobrze, jeśli patrzę na nich przez oczy załzawione i chyba dobrze, jeśli oni widzą. Uczmy się patrzenia, słuchania itd,. od naturalnego poczęcia do naturalnej śmierci :-)

A w przerwie przed lekcją ostatnią wystrzeliła sensacyjna wiadomość, Grażyna mi podała - Papież abdykował. Ucieszyłem się, spodziewałem. Natychmiast wszedłszy do klasy im zapowiedziałem, siadajcie, mamy sensacyjną wiadomość. Po modlitwie. Na ekranie. Zdążyliśmy (kto? my?) wyposażyć szkołę w odpowiednie urządzenia, żeby być na czasie ze swoim czasem. Wypchajcie się podręcznikami do religii! Podręcznikiem religii jest ŻYCIE I ŻYWY KATECHETA (najpierw oczywiście BÓG ŻYWY PRAWDZIWY, nie - wypchany trocinami i inną celulozą).

Po modlitwie pokazałem na ekranie, znaleźli sami, wśród masy śmieci. Przeczytaliśmy oświadczenie Papieża.
Wziąłem się za redagowanie posta na Facebooku. Na ekranie mi kibicowali. Byłem zaskoczony tym ich zaangażowaniem. Tu jeszcze przestawić trzeba literki, tam poprawić odstępy, bo się rozjechały. Jeszcze serce na końcu. Nawet któraś z dziewczyn sugerowała, żebym użył liczby ,mnogiej (Przeczytaliśmy ze dwa, albo trzy razy, kliknąłem i poszło. A oni krzyknęli, sprawdzamy! - jakby jeszcze bardziej podkreślając swój udział - "współredagowanie" życia wspólnoty wiary i kościoła globalnego - w wydarzeniu publikowania na gorąco komentarza o życiu kościoła i wiary. POKAŻ MI SWOJE MYŚLENIE! Sprawdzamy, wszystko jest OK:

"Jesteś godny podziwu. Nie kryjesz, nie kryłeś ostatnio niczego. Tak odbierałem większość Twoich ostatnich wypowiedzi, jako rzut na taśmę, jak mowę testamentalną. Twoja decyzja stała się dla mnie największym darem w Roku Wiary (i Rozumu). Jesteśmy bytem rozumnym, jest prawda, prawda jest poznawalna, jest możliwa postawa miłości intelektualnej do człowieka, świata i Boga, umożliwiająca poznanie aspektów istotowych i konstytutywnych. Piszę te słowa, ja katecheta, na lekcji religii w klasie czwartej, Zespołu Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Twoja decyzja jest wielkim zaufaniem Bogu i racjonalności nas, wierzących. Wkraczamy w wiek dojrzalszej wiary i Kościoła XXI w? Dziękuję. Stałeś mi się bliższy ♥".


Dlaczego się cieszę? Jestem katechetą. Wiem, że wiary nie można oprzeć tylko na tradycji niewzruszonej (i strukturze), ale na myśleniu.

Wiem, że bardziej medialnego zakończenie dzisiejszego posta nie mógłbym wymyślić. Ale czy większego? Nie sądzę. Każda katecheza jest wielką sprawą, jedną ręką opiera się o Boga samego, drugą o człowieka, na ziemi.

PS.2
Na zdjęciu - dzisiejsza katecheza (ich praca, ich myślenie będzie na "katecheza online"). Arystoteles z prezentacji ze strony "Katecheza Młodych z Kopernika".

niedziela, 10 lutego 2013

Nie-życie i Obecność


Wierszyki pozwalają odpoznać aż tyle (bez przecinka przed „aż”). Te, które były. Które są. I te, które będą.

Wczoraj. Położyłem się. Zasnąłem, nie zasnąłem. Obudziłem się, nie obudziłem. Nie żyłem. Nie, żebym umarł, nie żyłem w ogóle.

Życie przeleciało mi przed oczami. Nagle, (niespodzianie?), wbrew prawom naturalnego wieczoru i nocy. Dlaczego i po co. Grażyna była na imieninach starego przyjaciela. Ja już nie bywam. Gdzieś obok, w tej samej wsi parafialnej bawił się charytatywnie Caritas. Balował.
Życie przeleciało mi przed oczami w pewnych scenach. Najwyraźniej zapamiętałem tę z pierwszego miejsca zamieszkania, gdy jako ministrant chodziłem z Mamą Babcią Helą na roraty i inne nabożeństwa do kościoła „na Górce” (cmentarz w Legionowie też jest na górce, 1 Listopada, w dzieciństwie oglądaliśmy z okien pierwszego adresu łunę nad nią od zniczy). Były jeszcze jakieś inne nieliczne sceny? Były, nie pamiętam. Nie sceny były najważniejsze, tym razem. Ich klimat? Oprawa? Ich duch albo dusza? Może. Na pewno. Tworzywo i twórca? Coś mocniejszego, bardziej trwałego, bardziej istniejącego, warunkującego istnienie wspomnień. Tak było i było to nieprzyjemne. Że mnie nie było, że (w ogóle) nie żyłem.
To nie był żal, że nie żyłem. To było patrzenie zza szyby, jak w opisach śmierci klinicznej? To,to, chyba tak było.

Potem było jeszcze gorzej. Może, gdy wróciłem na tę stronę poduszki? Czucia? Czuć? Odczuwania?
Może to zła dieta? Wszystko się liczy, zła dieta także, ale gdzież jej do takiej nieprzyjemnej egzystencjalnej głębi.

Co uratowało? Że coś musiałem wstać zapisać (czynności przechodnie?). Oto, co zapisałem:

Jubileusze

liść zimowej akacji
zimno opadł w dłonie
    żyję nie żyję
    zacząłem (głośno) odliczać
nawet echa nie było

za trzydzieści lat pracy
państwo wypłaciło pieniądze
za trzydziści jeden lat bycia katechetą
nawet echa nie było

tu już nie mam Polski
się przyzwyczaiłem
ale co z Kościołem

może pogrzeb
będzie mi/nam Jubileuszem

Zapisywanie pomaga. Jak pisanie na piasku? Oczywiście, choć pisanie na piasku jest wyborem i pisaniem na trzeźwo, bardzo, ale to bardzo świadomym. Pisanie na piasku jest czynnością ratującą duszę od zamętu. Od zamętu uciekamy w akt najwyższego wyznania wiary, podziwu, uwielbienia. Pierwszy raz mi się przytrafiło to rozwiązanie – zaiste – na sierpniowej odprawie katechetycznej u proboszcza imiennika 'Schabowszczaka', „na Górce”.
To, że wstałem wczoraj, było raczej uczepieniem się ratunkowej liny. Podanej z zewnątrz. Ze strony Obecności, nie – życia.

Tuż potem Grażyna wróciła. Obecność swojej połowy ratuje najbardziej, bardziej niż pisanie. To większa realność. Fizyczno-psychiczno-osobowa.

Jubileusze napisałem przed powrotem z Jadowa (sakramentalnej) żony. Zanim przywiozła ze sobą obraz z lotu ptaka dwóch innych jubileuszy lokalnych. I jak widzicie, nie chodzi o sposób obchodzenia imienin, rocznic i bali charytatywnych, ale o samo Źródło Wszystkiego – Jubilate Deo - na melodię tego kanonu z Taize (na)pisałem teksty, chcę, chciałbym napisać Całe życie.

Swoją drogą! Takie obchodzenie 30-lecia pracy podkreśla, że nie-ludzka to firma. I, że trzeba krzyczeć, na wszelkie sposoby, żeby świat był kiedyś lepszy. Dla ludzi (nie czuję, jak te dwa wyrazy powinny być napisane - i czy w ogóle - tak jak jest, po kropce? a może w nawiasie dołączone do poprzedniego zdania?). I cóż, że minęło dopiero 2013 lat od narodzenia pierwowzoru naszych ideałów. Był w każdym z tych miejsc. (Jest, będzie.) I wszędzie.

PS.
Zgłaszam propozycję konstytucyjną. Po 30 latach pracy w jednej firmie powinno się zostawać dożywotnim jubilatem. Nie uważam, żeby to było jakieś widzi-mi-się. W końcu, w tym czasie, następuje wymiana całego pokolenia. Zegara nie oszukasz. Zegar bije minuty, godziny, noce i dni, życia, pokolenia. Jezus z Nazaretu tyle żył. Coś trzeba zachować, żeby była ciągłość, pełnia, jedność... a nie anarchistyczna roz....ducha. Wybrałem, ona też mnie wybrała, i głosuję ciągle, do końca, na „Pamięć i tożsamość” - Obecność, nie – na siłę – życie. Chwałę i cześć i uwielbienie (Bogu) śpiewaliśmy na pogrzebie Mamy Babci Heli. Innych śpiewów nie wybrałbym, za życia.

sobota, 9 lutego 2013

Odprysk spraw wielkich i nijakich


Daję tu to, co wczoraj, już nawet przedwczoraj! pojawiło się najpierw we mnie, potem ze mnie, z mojego myślenia, w które dałem się wciągnąć... na Facebooku, księdze twarzy, z imieniem, obliczem, nazwiskiem i innymi danymi. Facebook nie jest - na szczęście - księgą anonimów - to jest Non-anonymous book :-)

TAK TO (PRZED)WCZORAJ LECIAŁO:
Demokracja jest wielką uznaną wartością. Ale jest widoczna głównie w wygranych. Czy znacie badania nt. w jaki sposób porażki i przegrani wpływają na życie (osobiste, rodzinne, tzw. wspólnot lokalnych, ż. społeczne, publiczne...)????

Mechanizmy demokratyczne (zwłaszcza wyborcze) produkują większą rzeszę osobistych przegranych (kandydatów) niż wygranych. Oni nie znikają. Po ogłoszeniu (lub nie) wyników wyborów dominują wygrani osobnicy i ich wyborcy, ale wpływ porażki? wypchnięcia? zanegowania? potępienia?... w tych drugich może być (jest) skazą na całe życie. Według zapisów ustawowych są tylko 'przegrani', ale w rzeczywistości często aż 'skazani' na... . Tego nie ma zapisanego w ustawie. To egzekwujemy my - brak zapisów, brak kultury, brak wyrobienia wszelakiego.
Lubię to! ·  · Promuj · 
  • Jan Kapaon lubi to.
  • Jozef Kapaon Jest Prawda. Przychodzi ciągle do swoich, ale swoi jej nie przyjmują, są czymś pochłonięci, mają swoje plany (a mimo to i do nich prawda przyszła, przychodzi, nie pytając "którędy przyjść do Ciebie"). Prawda się daje, ale żeby ją zachować trzeba szybko wszystko na chwilę porzucić (sprzedać pole) by ją kontemplować lub inaczej zapisać (oprawić perłę w każdej chwili jedną, jedyną). Prawda nie ma co liczyć na większe przyjęcie, przyjmuje się najchętniej tę, którą samemu można autoryzować, która przyjdzie z pokorną prośbę o autoryzację).
  • Jozef Kapaon Zaczynam coraz lepiej rozumieć ludzi, którym religia źle się kojarzy. My wierzący, uważamy, że religia jest miejscem światła. Ale kiedy się widzi "zakapturzone" tłumy uczestniczące w tajemnych obrzędach...? Zakapturzone, bo nawet nie wiadomo, co oni myślą o większości spraw życiowych - o Cudzie Życia na Ziemi, o Bogu, który ma związek ze wszystkim, co istnieje, który wnosi (daje, napełnia...) "a universe of goodness, harmony and beauty", które są dla nas dostępne, ba! są dla nas właśnie, najwspanialszego bytu we Wszechświecie (homo sapiens), o niezaprzeczalnej godności! 
  • Jozef Kapaon "W wieku 16 lat będziemy wybierać sobie płeć"! Czy to także chcemy wpisać do pakietu demokracji popularnej? Wyrzekając się rozumu, wprowadzić królowanie woluntaryzmu powszechnego (wszechobejmującego)? I tak wyjątki chcą zaowocować normą ogólną! - dla własnego (egoistycznego) lepszego samopoczucia? Nastanie czas paranoi zalegalizowanej... Rozumność do kąta.
  • Jozef Kapaon Ilu/ile z nas może - po zastanowieniu - powiedzieć (i cóż, że powtórzyć) -"Królestwo moje nie jest z tego świata"? Temu, kto powtórzy, zaraz chcę postawić kolejne pytanie, zaproszenie - "Opowiedz je!" Tylko nie wykręcaj się, że jest niewidzialne. Coś jednak widać - "In the work of creation, God is seen as the almighty Father who by his eternal Word brings into existence a universe of goodness, harmony and beauty."(B16, wczoraj), co szybko wpiszę na stronie grupy "Katecheza online", opowiem uczennicy (uczniowi) z klasy piątej w Zespole Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej, że tak Papież Watykański jej/jemu/nam odpowiedział. To nic, że nas to mało interesuje, ona - uczennica/uczeń 5 klasy w RzN - Właśnie o to pytała!



Dołożę też inny post, wpisany jako samodzielny, nie będący prostym komentarzem tego, co powyżej, ale jednak organicznie zrośnięty. Nie tylko podmiotowo, przeze mnie, autora tego bloga i administratora/właściciela konta na Fb, ale także przez Autora, którego tak chętnie i obficie cytowałem (i nadal cytuję). Bez którego nasza jedność rozsypałaby się, jak domek z kart, karteczek, profili i kont. Jest jeszcze jeden głos na świecie, i cóż, że nie wszechogarniający, to już niemożliwe. Ale jeszcze to, co ogarnia, jest ho-ho-ho! I nie ukrywa się, jak osobniki mojego(?) ćwierci-ćwierć-pół-światka. Jest i daje się nawet na Twitterze!

Zaryzykuję bulwersującą tezę - TAM GDZIE NIE MA ROZMOWY, NIE MA WIARY. W NIC. TAM WYJE PUSTKA DO ZŁOWIESZCZEGO KSIĘŻYCA POST-CHRYSTIANIZMU. Bo Chrystus to jedność widzialna Jego braci i sióstr, a nie tzw. wyznawców z wklepanymi gdzieś danymi ojca, matki i chrzestnych (postacią czego jest zakapturzona obecność na obrzędach zbiorowych). Definicja wyznawcy-chrześcijanina-katolika nie może być sprzeczna z definicją gatunkową człowieka. Homo-sapiens-sapiens, myślący podwójnie. Niemyślący nierozmawiający - to nijaki osobnik, pewnikiem zaprzeczenie tych dwóch. Niwelator cywilizacyjny. Zabójca.

Dołożę (więc) inny przedwczorajszy post:

TYM RAZEM LECIAŁO TO TAK:

"Coś tu (poniżej) jest nie tak i chyba wiem, co :-)

1) "Tak więc Pismo Święte mówi nam, że świat, że my sami nie pochodzimy z tego co irracjonalne i z konieczności, lecz z myśli, miłości i wolności. Alternatywą jest więc albo to co racjonalne, konieczność, lub też prymat myśli, wolności i miłości – jak wierzymy."(tł. zhttp://ekai.pl/biblioteka/dokumenty/x1506/katecheza-wygloszona-przez-benedykta-xvi-podczas-audiencji-ogolnej-lutego-r/)

2) "So the Scripture tells us that the origin of the world, our origin is not irrational or out of necessity, but reason and love and freedom. And this is the alternative: the priority of the irrational, of necessity or the priority of reason, freedom and love. We believe in this position. (tł. z http://maronite-blogger.blogspot.com/2013/02/pope-benedict-xvis-weekly-general.html)

PS.
Chyba nie chodzi tylko o zgubione "ir" ale o większy zamęt :-)

***

Nie odmówię sobie czystej przyjemności zacytowania innego fragmentu wczorajszej katechezy!!!) Benedykta 16:

3) "Istota ludzka jest relacjonalna: jestem sobą jedynie w relacji do „ty” i poprzez „ty”, w relacji miłości z „Ty” Boga i „ty” innych."

4) "The human being is relational: I am myself only in you and through you, the relationship of love with the You of God and the you of others"
Lubię to! ·  · Promuj · 
  • Marcin Holdenmajer "Nasze pochodzenie nie jest z tego, co racjonalne" - tak powinno być.
  • Jozef Kapaon Ależ Bóg jest racjonalny  Gmatwa się nam coraz bardziej 
  • Jozef Kapaon Szkoda, że nikt więcej się nie zainteresował tak KAPITALNYM zagadnieniem  ... Piłka jest ciągle nad siatką


    • Marcin Holdenmajer To drugie stwierdzenie jest arcyciekawie powiedziane, choć wydaje się arcybanalne. 
      Jestem sobą z Tobą-Bogiem i przez Ciebie-człowieka, czyli przez innych ludzi. To wszystko w relacji z Tobą-Bogiem i z Tobą-innymi 

      (Btw. Zdaje się, że powinno być przetłumaczone: "relacyjna" a nie "relacjonalna")


To wszystko, co powyżej, było i nie było już wczoraj. Tak, jak napisałem u samej góry, chciałem jedynie zachować sobie odprysk myślenia wywołanego w konkretnym czasie, w konkretnej sytuacji myślącego podmiotu (jk) i ujawnionego na Fb, nim zniknie w jego odmętach. Mam wrażenie, że na stronie bloga bardziej jest. No więc usiadłem i trochę wbrew sobie złożyłem do kupy. Nim jednak kliknąłęm "opublikuj" przepadło. Ginę nieuchronnie nie tylko w realu mojej tzw. wspólnoty lokalnej (gminy, szkoły, parafii, NGO...), ale także w wirtualnej. I to nawet łatwiej ginę w tej drugiej, między jej kartami, oknami, przeglądarkami (dwoma?), kontami, profilami, Fb raz tak, raz owak, przeważnie bardzo-bardzo totalnie nijak, co jest powodem tysiąca katastrof netowo-życiowych, także przy przejściach z "nowego posta" na "HTML" w rój znaczników na bloggerze, modemami, serwerami i wszystkim tym wręcz przeciwnie, przeciwieństwami, w zaplątanych palcach, nieumiejętnościach, rozproszeniami zewnętrznymi, od-głosami świata rodzinno-medialnymi i nazbyt wysilonym wzroku. Tak, czy owak, ginę. Nowe pokolenie lepiej sobie z tym (po)radzi.


Było i nie było, bo coś odtworzyłem pomiędzy, na pewno bulwersującej tezy jeszcze wczoraj nie było, choć ona z ducha tam ściśle przynależy i jednej wypowiedzi Marcina (pozdrawiam, oficjalnie nie przechodziliśmy na "Ty", ale jakżeby inaczej?).


Teraz spróbuję odtworzyć inny fragment zagubionego wpisu, bo chyba nie myślenia ściśle związanego (zrodzonego?) w dialogu wirtualnym z Autor(em)ytetem.


Jesteśmy bytem racjonalnym i relacyjnym (po angielsku 'relational', w tłumaczeniu na e-kai jest relacjonalnym). W relacjonalnym są dwie litery więcej, ale w sumie i tak sprawa jest oczywista, chodzi o relacje. Na Fb jest rubryka 'w związku'. I relacje i związki tworzą jakieś spokrewnienie i zależności. O tym jednak nikt, oprócz Marcina, nie chciał ze mną rozmawiać, spychając mnie - większość pewnie bez intencji, oceanicznie nieświadoma siebie i drugiej osoby - do niebytu.


Nie ma więc z kim toczyć czegoś, co się nie zaczęło. Pod górę! Syzyf?! Nie ma z kim wejść w szczelinę bytu myślącego, powiększonego specjalnie dla nas przez tłumacza na e-kai.pl.
Bo Papież, Autor-Autorytet nie postawił przed nami alternatywy "tego co racjonalne, konieczności, lub też prymatu myśli, wolności i miłości". Tak wyszło tylko tłumaczowi e-kai i przeszło przez redaktora strony (konta, profilu...?).

Papież raczej powiedział tak - "this is the alternative: the priority of the irrational, of necessity or the priority of reason, freedom and love". 
W tłumaczeniu na język jest alternatywa, której tak naprawdę w polskiej wersji nie ma! W naszej znika, przez (bezmyślne) użycia myślnika. Bo skoro zdanie, pozornej alternatywy, kończy się mocnym stwierdzeniem "jak wierzymy", to wszystko wydaje się jasne i robimy z Papieża nieudacznika. A tak nie jest.

Papież jest Autorem poważnym, starym człowiekiem, profesorem od myślenia, Autorytetem, nie tylko od wiary. Język angielskiego tłumacza mu tego nie zakwestionował. Nie wiem jak jest w niemieckim (niechybnie) oryginale, a wszak wiadomo, że język niemiecki został stworzony dla myśli precyzyjnie filozoficznej. Jest alternatywa. Irracjonalnych konieczności tego świata i rozum, wolność i miłość świata Biblii. To znaczy, my sobie wybieramy i przyszłym pokoleniom, naszym dzieciom... priorytety. Demokratycznie, od jakiegoś czasu.

Tak się mi i nam życie ułożyło, że ja nie pochodzę z tego, co irracjonalne i z konieczności, lecz z myśli, miłości i wolności. Co do Was? Macie wybór.

Papież Joseph Ratzinger, Niemiec, ma swoje Niemcy, znów w całości, dzięki Solidarności i Watykan, teologię, filozofię, wiarę i ze wszystkim tym jest w dobrych relacjach. Więc chociaż stary, jeszcze dobrze żyje.
Józio Kapaon, Polak, założyciel Solidarności w gminie Strachówka, ma swoją gminę i swój Annopol, ale fatalne relacje z tzw. wspólnotą lokalną, więc dobrze nie żyje, właściwie nie żyje. 

Człowiek-osoba jest racjonalnym i relacjonalnym bytem (bytowaniem) na ziemi. Koniec, kropka, amen.

PS.
Mniej lub więcej, tak to leciało wczoraj, przedwczoraj i dawniej. Ciężko, a właściwie się nie da, żyć i pisać na Berdyczów.

"po włosku: addio!
Po polsku: pisuj do mnie na Berdyczów.
Okropne słowa! jeśli nie zabiją,
To serce schłoszczą tysiącami biczów" - po Słowacku-Beniowsko :-)