Tytuł
jest prowokacją. Mógłby być "rozważania o skórce od
pomarańczy" albo "o T-shirt'cie" (tiszercie). Post,
tekst, rozmyślania... ma w sobie, niesie w sobie jakąś
konieczność. Fatalniej bym się czuł, gdybym go nie napisał. Bo jeśli - i jak - myśl się w ciele żyjącym rodzi? Nagle jest i obradza chmurą
światła, ciemności, pół-cieni... Jak ziarnko piasku tej ziemi wprowadzone do
muszli, do ciała mięczaka. Budzę się, budzi mnie? myśl i rośnie.
Urasta do pewnej całości, która nie może (nie powinna) rozpaść
się, zaniknąć, odlecieć w nie-byt. Bo skoro się pojawiła! Skoro
JEST! Taką mam logikę, że skoro coś jest...! Ach! - to kłaniam mu się, cześć oddaję, a to, co jest prowadzi mnie aż... do końca. I początku, wszystkich rzeczy.
Ta myśl początkowa, początku, obrastająca ciałem perły (masy perłowej) trzyma
mnie jak prędkość kosmiczna na orbicie sfer niebieskich. Krążę
w sile oddziaływań ciał niebieskich, więc jestem, więc żyję.
Jest we mnie konieczność zapisania tego, co w myślach się
rozkręciło, od ziarnka piasku do perły, bo uwiera jak małżę.
Prędkość
kosmiczna nie jest koniecznością dla bytu, koniecznością jest
siła oddziaływań. Są siły oddziaływań, które powołują do
istnienia i w danej sferze, bo powiedzenie, że w danym punkcie, to
chyba za mało. Punkcie czego? Na ziemi? W kosmosie? Przestrzeni?
Wszechświata? Najbardziej Wszechbytu. Bo jesteśmy cząstką,
ziarnkiem, Wszechbytu - to oczywista i najbardziej matematyczna z
matematycznych prawd życia (bytowania) człowieka.
To
nie są rozważania o Papieżu. Z dużej litery, bo ten ostatni
stworzył precedens, choć już kiedyś coś takiego zrobił, jak
Józef Ratzinger, papież przed siedmioma wiekami. Ale teraz już
każdy następny bardziej będzie mógł, choć mógł każdy
dotychczasowy.
Ja
nie o nich. Ja mam dostęp tylko do materiałów własnego życia
(jego wolności, pewności i konieczności). O tym chcę, muszę
napisać ileś słów.
Dzisiaj
mam zasiąść po południu w Radzie. Na posiedzeniu Rady
Pedagogicznej szkoły. Po co? Z konieczności. Moje zdanie nie jest
potrzebne nikomu. Od dawna żyję, bo muszę. Żyję za grubą
życio-jakoś-szczelną szybą. Właściwie w niebycie. Żyję, bo
funkcjonują organy biologiczne.
Ale
nie tak było na początku. Na początku było pragnienie Heleny i
Jana Kapaonów, by mieć syna. Odprawili nowennę. Do świętego
Antoniego. Nie wiem, czy przed moim poczęciem, czy już po, choć
pewnie i to jest jakoś do ustalenia, ale nieistotne. Chcieli. Byłem
chciany. Gdzieś zachował się list wielbiący po moim urodzeniu,
Jana do Heleny. Napisany na Kościuszki 26m5, zaniesiony do porodówki
na Krasińskiego w Legionowie, przechowany przez ponad pół wieku.
Rzadka
okoliczność w sumie, w świecie wpadek rodzicielskich, co w 99.98%
też mało istotne, bo ciąg seksualny naszego ludzkiego życia jest
wielki, rodzi dzieci (poczyna), ta większość bierze pełną
odpowiedzialność za swoje poczynania płciowe. Nieliczni, na
szczęści, znęcają się nad dziećmi, bo są wpadką porywów, bez
rozumu i odpowiedzialności potem, więc niedojrzałymi choć
dorosłymi, dzieci życie przeszkadza im (łobuzom nad łobuzami) w
karierze, standarcie wyposażenia domu, i tak w nieskończoność, bo
nie tylko tak dalej. Dalej dokąd? Do absurdu zaprzeczenia swojej
ludzkiej naturze? Do zezwierzęcenia? Tak, chyba zezwierzęcenie jest
kresem tego dalej, dalej.
Jaki
procent nas, z wyglądu i chromosomów, ludzi - jest ludźmi z
gatunku homo sapiens?
Sapię,
nie śpię, piszę, myślę, piszę bo myślę, a myślę, bo nie
śpię... bo wszystko się porwało na strzępy, więc choć to
zapiszę, ten stan.
A w
jakim stanie jest teraz ten, który poruszył wczoraj cały świat? A
co mnie to obchodzi? Obchodzi, to jest mój świat. To jest
reprezentant tego samego gatunku, tego samego losu w wielkiej części,
choć on bezżenny i raczej w dobrobycie materialnym, i obdarzony
(obciążony?) wielką odpowiedzialnością wobec spraw ludzi
wierzących w tego samego Boga i. Ja nie. Ja tylko wobec własnej
żony i dzieci. U nas, Strachowian? Polaków? sprawa
odpowiedzialności za większą całość jest bardzo rozmyta. O czym
powie podrozdział o skórce od (po) pomarańczy i tiszercie.
Ale
najpierw o Solidarności.
Polska
Solidarność 1980 zrodziła dorosłego Józefa Kapaona. W Niej powiązały się wszystkie następne kroki i etapy. Wszystkie, nawet ten wyjątkowy małżeński-rodzinny. Polska Solidarność ma niezbadane jeszcze pokłady. Nie tylko przecież mnie zrodziła i rodzinę Grażyny i Józefa.
Bo
na początku, jak wiecie, było chciane przez Helenę i Jana, wymodlone dziecię, syn. Jadł,
spał, wydalał, rósł. Musiał się bawić, jak każdy na początku.
Bawiono się z nim. Tak to jest zapisane w naturze i kulturze
gatunku. Potem jest nauka. Poznawanie bliskiego, dalszego, dalekiego
świata, najdalszego też. Oczywiście z apetytem i etapem poznawania
siebie, cielesności, płciowości, seksualności, które zresztą
będą polem odkryć, eksploracji całe życie. Tak, lub inaczej.
Poznawanie
świata, to nauka w szkole i książki. Ma się też wtedy kolegów,
koleżanki, przyjaciół, bywa, że na całe życie, a przynajmniej,
do jakiegoś czasu.
Wszystko
to miałem, robiłem. Częścią ważną było, nieodłączną w moim
pokoleniu(?) środowisku(?) epoce(?) wychowanie i poznawanie (nauka)
spraw religijnych. Dom, szkoła i kościół. I Polska.
Czas
nauki szkolnej kończy się studiami. Była politechnika i filozofia.
OK.
Ale
czas studiowania, to także czas napięć wewnętrznych. Czasem(?),
na pewno i z bezwzględną koniecznością, kryzysów. Wykluwa się
samodzielność pełna. Samostanowienie. Odpępowienie, choć nigdy
do końca, nawet po śmierci rodziców, jesteśmy z nimi i nimi
związani. Z nimi, ze światem, z całym poznawalnym bytem i z
Wszechbytem. Taka jest natura ludzkiego istnienia w świecie osób i
rzeczy (kultury). Dotyczy to każdego, nawet, gdy in vitro.
Mnie,
do samodzielnego, dorosłego życia zrodziła Solidarność 1980,
polski fenomen w dziejach świata.
O ile
wyjazd do Taize (1979, 1980) był w ciągu wcześniejszych zdarzeń i
etapów, to Solidarność była nieciągłością, punktem osobliwym.
Taize było, jak widać to z dystansu, zakończeniem, źle brzmi,
bardziej zwieńczeniem. Zwieńczeniem drogi rozwoju
intelektualno-duchowego i poszukiwań. Znalazłem perłę, ona mnie
znalazła i mi się dała. Religijnie i rozumnie byłem wtedy już
ukształtowany. To znaczy, tam, na wzgórzu Burgundii został mi dany
szlif końcowy etapu nauki, poznawania. Symbolicznie i faktycznie tam
przeczytałem pierwszy raz całą Dobrą Nowinę i zobaczyłem, jak
ona działa we mnie, w osobie i we wspólnocie ludzi w wymiarze
globalnym, ponad granicami narodów, kultur, ras. Tak chciałem żyć.
Znalazłem.
A
jednak to nie był etap końcowy, lecz jakby przygotowawczy do czego
innego. Albo inaczej, wszystko już miałem na wyposażeniu, czego
trzeba, by żyć życiem dorosłego człowieka, ale nie sam wybrać
niałem miejsce konkretne i zadanie do zrealizowania. Zostały mi
dane. Przez wszystko, co wcześniej się stało. Przez wszystko,
co wydarzyło się od czasu modlitwy moich Rodziców o syna, poprzez
miejsca i czas im najpierw dany i przeżyty, a potem we mnie. Nasze
życie działo się w Polsce. Polskę Rodzice wybrali ponowym
świadomym wyborem (może najpierwszym?), gdy nastała wolność
1945. Wrócili z Niemiec, nie wyjechali do Ameryki. Ta ziemia, jej
kultura, wiara, religia zadecydowały o ich życiu i losie i o moim.
Mnie
dopadła Solidarność. Nam objawiła się Solidarność, najpierw w
Papieżu i przez Papieża Polaka. W Nim staliśmy się papieżami.
Solidarność największa nas, mnie porwała. Wyznaczyła miejsce i
zadania na resztę życia. Tak się objawiła – jak się okazało –
życiowa konieczność i wolność zarazem i miłość. Nie mogłem
zostać we Francji, ani dalej jechać w świat. Wróciłem do Polski,
w grudniu 1980. Wolność!!! Który raz? - została wtedy dana nam,
Polakom. Wróciłem dla Solidarności. Dla tego porywu, który
zdmuchnął komunizm, czyli powojenne zniewolenie ludzi i narodów.
Stałem się jego częścią. Cząstką. Pyłem. W Strachówce. W
mojej gminie. Na moim skrawku Polski, Ojczyzny moich rodziców,
mojego dzieciństwa, moich poszukiwań życiowych i marzeń.
Wczoraj
na korytarzy szkolnym, podczas tzw. dyżuru, w rojnym otoczeniu
myślałem o tym, czy wielu ludzi doświadczyło, tak jak ja,
konieczności, która wyznacza zadania i prowadzi przez życie. Bo
pewnie wielu wydaje się, że najważniejsze są ich wybory. W moim
życiu była konieczność. Błogosławiona konieczność.
Konieczność czyni z nas wybrańców. Paradoks?!
Broń
Boże, nie mieszać z uświadomioną koniecznością marksistów, choć
pozornie zdanie wygląda tak samo. Moje stwierdzenie mówi o
konieczności wyższej, etycznej, duchowej, oni – o
materialistycznej. Konieczności, której korzeń jest z ducha. W
Duchu. W całości powiązań, relacji, oddziaływań, rozumień,
kultury, odczuć, wyborów, rachunków sumienia, spowiedzi, grzechów
odpuszczonych i łaski. Tak zadziałała Solidarność. Tym była.
Strachówka
została mi przeznaczona. Od kiedy? Od wystawienia figury Matki Bożej
w Ogrodzie? „Wymarzyła Cię Jackowska, a gdy z mężem tu
przybyła, ideały swe wcieliła i figurę wystawiła (1910)”.
Jackowska, też Maria, marzyła o świętości, zapisała to w swoim
pamiętniku dziesięć lat wcześniej, na początku wieku.
Bez
wakacji w Annopolu nie byłoby rodziny Kapaonów, spytajcie moich
sióstr. NIE RECYTOWALIBYŚMY JEDNYM GŁOSEM NAD GROBEM MAMY BABCI
HELI PSALMU 91!
Bez
annopolskiego ducha (mszy w kaplicy na Trawach) nasza polskość też
byłaby inna. Bez książek, fortepianu, opowieści i wierszy Ojca z
obozu w Neumunster, bez obrazu Polski i rodziny z czasów II RP i z
legendy rodzinnej i lektury Prusa...
Strachówka
była mi przeznaczona na długo przed rokiem 1980. TUTAJ NIE MOGŁO
ZABRAKNĄĆ SOLIDARNOŚCI Z DNIA 3 MAJA 1981. Potem była agresja
Jaruzelskeigo przeciwko nam, przeciw odradzającej się Polsce (w
imię jakiejś innej, jego, ich).
Wtedy
Kościół zawołał, ustami proboszcza Józefa, że szuka i
potrzebuje, zostałem katechetą, znów byłem potrzebny, z całym
wyposażeniem bytowym.
Ot,
taka była moja cała życiowa konieczność. Żadne jakieś
tam moje plany. Taka była, tylko tyle - dwa wyraźne wezwania.
Jeszcze jest, choć strasznie dziś gorzka. Jestem skórką po
pomarańczy. Choć w kategorii „użyteczność”, poniżej
skórki, żadna. Może raczej ziarnkiem piasku wyrzuconym na brzeg,
deptanym przez wiele nóg. Piasek, jak wiadomo, może być także
użyty przez kogoś do zaprawy murarskiej, nawet w innej epoce. W tym
akurat przypadku nieorganiczność może mieć przewagę. W życiu
osobistym i społecznym organiczności nie da się niczym zastąpić.
Bez organiczności życie jest podróbą.
To
jest moje odkrycie - nie tylko zobaczyłem i zrozumiałem konieczność
w moim życiu. KONIECZNOŚĆ SIĘ OBJAWIŁA W MOIM ŻYCIU.
Podjąłem ją. Stałem się koniecznością. Konieczność, która
jest dobrem, miłością, wolnością największą z możliwych, bo
nie z "tego świata" ludzkich planów, ale dobra wspólnego
i zbawienia z podręczników teologii i Dobrej Nowiny. Ponad
pojęciami cielesności, grzechu... jak w dialogu Nauczyciela z
uczniem Piotrem. - "Odejdź ode mnie Panie, bo jestem człowiek
grzeszny." - "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił".
A co
z T-shirtem?
Zobaczcie
na stronie Lucy z Lincoln, Ne, USA. Zdjęcie zamieściła córki,
GRACE, uczennicy szkoły świętej Teresy. GRACE przypomniała
koleżankom i kolegom ze swojej szkoły, aby włożyli coś
niebieskiego w któryś dzień, aby było jak w niebie, w ich szkole
w Roku Wiary (i Rozumu, co dopisać muszę, zgodnie z wewnętrznym nakazem). I tak wyszło, że choć wszystkim przypomniała, sama tego
dnia nie mogła iść do szkoły, z powodu choroby, co dobrze
dokumentuje zdjęcie. Ale ta koszulka! Ten T-shirt! Jest na nim
monstrancja. W środku, w miejscu hostii, jest
zaokrąglone imię Jesus,
oprawione
widełkami
litery
"Y" od słowa "year". W
promienie są wpisane trzy słowa – znać, kochać, pokazywać. W
podstawie jest zapisany Rok Wiary, a pod spodem nazwa szkoły - Saint Teresa School 2012 - 2013.
Na
pytanie w komentarzach (bo tam, w Ameryce – choć pewnie nie wszyscy - rodzice
i nauczyciele dzielą się swoimi opiniami w komentarzach!), "kto
zaprojektował tę/tego T-shirta", padło wyjaśnienie: uczennica
ostatniej klasy, z imieniem i nazwiskiem.
To
tylko T-shirt, a mnie się smutno zrobiło, bo uświadomiłem sobie,
jak martwą staliśmy się (stajemy? jesteśmy?) gałęzią kościoła,
dzisiaj - w Polsce, w gminie, w parafii? w diecezji?
Cośmy
dotychczas wymyślili w Roku Wiary (i Rozumu)? Jakie są nasze
propozycje, projekty, owoce, przemyślenia, rozmowy, dialog, choć
głos? Nasza Solidarność? Gdzie możemy ją/je zobaczyć, usłyszeć,
poznać, nią/nimi się dzielić... między sobą i ze światem całym
(ten wymiar, to globalne wyzwanie utrwaliła koron(k)a do
miłosierdzia pewnej dziewczyny ze wsi, z długim lnianym
warkoczem, którą odwiedziliśmy projektową
grupą/reprezentacją szkoły 9 listopada w Ostrówku, gmina Klembów, powiat wołomiński).
Czy
nasza religijność i rozumność polega już tylko na tym, że
czekamy(?), co nam biskupi wymyślą i zaproponują? Że może
jeszcze (na pewno) coś nam kapnie w tym roku z globalnego stołu
poblemów i łaski.
Mniej
mówmy o papieżu, a więcej o wierze (rozumnej). Ale tego się nie
da zrobić, bez mówienia o sobie. Wiara nie jest produktem
instytucjonalnym, tak się tylko wydaje. Wiara jest możliwa tylko w
osobie. W osobnym, osobowym świecie. Wspólnotowym. To nie
zaprzeczenie. Bez wspólnoty (dialogu) nie ma osób. Bez wspólnoty
osób (Trzech) nie byłoby Kosmosu i Wszechświata. No, ale to już,
poza doświadczeniem, jest przedmiotem wiary.
PS.1
Jak z
tym, co napisałem, między 3.00 a 5.00 (to przeważnie zajmuje dwie
godziny) iść na posiedzenie ciała pedagogicznego w Strachówce?
Będę się (chyba) męczył.
PS.2
Prędkości
kosmiczne są potrzebne do przekraczania orbit. Kiedy ustają
oddziaływania niższych sfer (i własna siła ciągu), a byt ma
nieprzyjemność znajdowania się między galaktykami, odlatuje w
zimną przestrzeń, bez ratunku. Był, i nie ma.