niedziela, 10 lutego 2013

Nie-życie i Obecność


Wierszyki pozwalają odpoznać aż tyle (bez przecinka przed „aż”). Te, które były. Które są. I te, które będą.

Wczoraj. Położyłem się. Zasnąłem, nie zasnąłem. Obudziłem się, nie obudziłem. Nie żyłem. Nie, żebym umarł, nie żyłem w ogóle.

Życie przeleciało mi przed oczami. Nagle, (niespodzianie?), wbrew prawom naturalnego wieczoru i nocy. Dlaczego i po co. Grażyna była na imieninach starego przyjaciela. Ja już nie bywam. Gdzieś obok, w tej samej wsi parafialnej bawił się charytatywnie Caritas. Balował.
Życie przeleciało mi przed oczami w pewnych scenach. Najwyraźniej zapamiętałem tę z pierwszego miejsca zamieszkania, gdy jako ministrant chodziłem z Mamą Babcią Helą na roraty i inne nabożeństwa do kościoła „na Górce” (cmentarz w Legionowie też jest na górce, 1 Listopada, w dzieciństwie oglądaliśmy z okien pierwszego adresu łunę nad nią od zniczy). Były jeszcze jakieś inne nieliczne sceny? Były, nie pamiętam. Nie sceny były najważniejsze, tym razem. Ich klimat? Oprawa? Ich duch albo dusza? Może. Na pewno. Tworzywo i twórca? Coś mocniejszego, bardziej trwałego, bardziej istniejącego, warunkującego istnienie wspomnień. Tak było i było to nieprzyjemne. Że mnie nie było, że (w ogóle) nie żyłem.
To nie był żal, że nie żyłem. To było patrzenie zza szyby, jak w opisach śmierci klinicznej? To,to, chyba tak było.

Potem było jeszcze gorzej. Może, gdy wróciłem na tę stronę poduszki? Czucia? Czuć? Odczuwania?
Może to zła dieta? Wszystko się liczy, zła dieta także, ale gdzież jej do takiej nieprzyjemnej egzystencjalnej głębi.

Co uratowało? Że coś musiałem wstać zapisać (czynności przechodnie?). Oto, co zapisałem:

Jubileusze

liść zimowej akacji
zimno opadł w dłonie
    żyję nie żyję
    zacząłem (głośno) odliczać
nawet echa nie było

za trzydzieści lat pracy
państwo wypłaciło pieniądze
za trzydziści jeden lat bycia katechetą
nawet echa nie było

tu już nie mam Polski
się przyzwyczaiłem
ale co z Kościołem

może pogrzeb
będzie mi/nam Jubileuszem

Zapisywanie pomaga. Jak pisanie na piasku? Oczywiście, choć pisanie na piasku jest wyborem i pisaniem na trzeźwo, bardzo, ale to bardzo świadomym. Pisanie na piasku jest czynnością ratującą duszę od zamętu. Od zamętu uciekamy w akt najwyższego wyznania wiary, podziwu, uwielbienia. Pierwszy raz mi się przytrafiło to rozwiązanie – zaiste – na sierpniowej odprawie katechetycznej u proboszcza imiennika 'Schabowszczaka', „na Górce”.
To, że wstałem wczoraj, było raczej uczepieniem się ratunkowej liny. Podanej z zewnątrz. Ze strony Obecności, nie – życia.

Tuż potem Grażyna wróciła. Obecność swojej połowy ratuje najbardziej, bardziej niż pisanie. To większa realność. Fizyczno-psychiczno-osobowa.

Jubileusze napisałem przed powrotem z Jadowa (sakramentalnej) żony. Zanim przywiozła ze sobą obraz z lotu ptaka dwóch innych jubileuszy lokalnych. I jak widzicie, nie chodzi o sposób obchodzenia imienin, rocznic i bali charytatywnych, ale o samo Źródło Wszystkiego – Jubilate Deo - na melodię tego kanonu z Taize (na)pisałem teksty, chcę, chciałbym napisać Całe życie.

Swoją drogą! Takie obchodzenie 30-lecia pracy podkreśla, że nie-ludzka to firma. I, że trzeba krzyczeć, na wszelkie sposoby, żeby świat był kiedyś lepszy. Dla ludzi (nie czuję, jak te dwa wyrazy powinny być napisane - i czy w ogóle - tak jak jest, po kropce? a może w nawiasie dołączone do poprzedniego zdania?). I cóż, że minęło dopiero 2013 lat od narodzenia pierwowzoru naszych ideałów. Był w każdym z tych miejsc. (Jest, będzie.) I wszędzie.

PS.
Zgłaszam propozycję konstytucyjną. Po 30 latach pracy w jednej firmie powinno się zostawać dożywotnim jubilatem. Nie uważam, żeby to było jakieś widzi-mi-się. W końcu, w tym czasie, następuje wymiana całego pokolenia. Zegara nie oszukasz. Zegar bije minuty, godziny, noce i dni, życia, pokolenia. Jezus z Nazaretu tyle żył. Coś trzeba zachować, żeby była ciągłość, pełnia, jedność... a nie anarchistyczna roz....ducha. Wybrałem, ona też mnie wybrała, i głosuję ciągle, do końca, na „Pamięć i tożsamość” - Obecność, nie – na siłę – życie. Chwałę i cześć i uwielbienie (Bogu) śpiewaliśmy na pogrzebie Mamy Babci Heli. Innych śpiewów nie wybrałbym, za życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz