środa, 7 sierpnia 2013

Kleszcz i (nie)odrobiona lekcja



Złapałem się dzisiaj na... a raczej zostałem złapany w kleszcz. Kleszcz to połowa nawiasu, albo szczypiec :-)

A było to tak.
Od rana byłem, nie to, że zły, ale zdenerwowany. W stresie. Kark mnie boli od ślęczenia nad klawiaturą, oczy wylazły na wierzch, a jeszcze doszła mnie wiadomość, że po raz drugi zniknęło zdjęcie (ważne) z naszego kolonijnego bloga. Chodzi o to samo, z arcybiskupem. Arcybiskup Ordynariusz jest jak pieczątka, albo logo wszystkich naszych kolonii Caritas w diecezji.

DRUGI RAZ! Po paru dniach od zawieszenia! A przecież tam potem nie grzebałem!

Za bardzo żyję, przeżywam, kolonie od 14 lat, żeby się nie przejąć (zdenerwować). Ale wiary i miłości przez to nie straciłem. 

Myślę, że każdy ma mechanizm wychodzenia ze stresu, inaczej mówiąc, z kryzysu. Każdy, w odpowiednim wieku, z jakimś bagażem i bogactwem doświadczeń.

Też czekałem na ratunek. Jako, że jestem odrobinę wierzącym i praktykującym człowiekiem-katechetą, znam (dodatkowo) to i owo. Między innymi psalm 121:


Wznoszę swe oczy ku górom: 

Skądże nadejdzie mi pomoc? 
Pomoc mi przyjdzie od Pana, 
co stworzył niebo i ziemię. 
On nie pozwoli zachwiać się twej nodze
ani nie zdrzemnie się Ten, który cię strzeże.
Oto nie zdrzemnie się ani nie zgaśnie 
Ten, który czuwa nad Izraelem. 
Pan cię strzeże, 
Pan twoim cieniem 
przy twym boku prawym. 
Za dnia nie porazi cię słońce, 
ni księżyc wśród nocy. 
Pan cię chroni od zła wszelkiego: 
czuwa nad twoim życiem. 
Pan będzie strzegł twego wyjścia i przyjścia
teraz i po wszystkie czasy.

Nie lubię słowa Pan, zbyt często słyszałem je egzaltowane, wolę zastępować je słowem Bóg. OK - Bóg jest naszym Panem. Ale i tak wolę w rozmowach z Nim - Bóg, alby na "TY".

Oczy wznoszę ku górom? Oczywiście, ku Muszynie.
Słońce w te upalne dni mnie nie porazi, bo przodkowie wybudowali dom z okiennicami. Księżyc? - w tej strefie geograficznej na Ziemi?

No więc czekałem, nie tyle kiedy, ale jak nadejdzie pomoc.
Nadeszła prawie natychmiast. 
1) Przez dialog z M w Internecie (o życiu, wierze, kościele...).
2) Przez odnalezienie linku na spotkanie Młodzieży z Papieżem na plaży i budowanie na oczach papieża... i w wklejeniu "Kwiatków Papieża Franciszka" na bloga/stronę Caritasu jako pendant.
3) Przez zwierzaki domowe (pies i sześć kotów, z czego jeden dychawiczny, żal go nie pożałować, dokarmiać po kryjomu przed pozostałymi i psem)
4) Praca nad Słowem i Słowa nade mną (chyba nie ma lepszej, pewniejszego mechanizmu(?)) - spotkania raczej żywego, osobowego, niż mechanicznego
5) Na koncie nowego znajomego (sklep) "Formacja Duchowa" akurat był link do filmu z ojcem Raniero Cantalamessa i Duchem Świętym (można przestawić, żaden z nich się nie obrazi) 
6) Owoc pracy nad Słowem (i wzajemnie) opublikowałem na kolonijnej stronie/blogu
7) wkleiłem na stronę/bloga papieskiego kaznodzieję, w konsekwencji także poetę z Turkmenistanu, naszego JM Rektora Uniwersytetu Obywatelskiego (in spe).

Wyszło, czarno na białym, że Duch Święty i Druga Osoba Boska, mnie uratowały, tzn. ten dzień, of course, nie tak, żeby od razu wszystko. I nie to, żebym ja był jakiś wyjątkowy i świątobliwy. A skądże, zwykły śmiertelnik, grzesznik.

No to, gdzie ta lekcja? Odrobiona i nie.

Otóż, dostałem maila z głosem, że przesadzam, źle oceniam sytuację i używam nieadekwatnych słów. - "kurde żadna niszcząca siła bloga nam nie niszczy, tylko się wkradł jakiś błąd, żaden haker, nie rozumiem, po co takie rzeczy wypisywać, takim językiem na blogu kolonijnym...".

Przejąłem się i to jest właśnie ta (moja) lekcja. Przejąłem się, bo nie chcę nawet najmniejszego cienia rzucić na kolonijne dzieło. Zajrzałem, sprawdziłem. Nie było nic o hakerze. Dopisałem "błąd", "wirus" już gdzieś chyba był i jest teraz tak - "tajemna złowieszcza siła (błąd? wirus? cyborg?) wkroczyła w buciorach na naszą kolonijną stronę/bloga i wycięła zdjęcie z naszym arcybiskupem Henrykiem Hoserem. Niszcząca siła weszła z błotem tego świata w nasze sanktuarium".

Błąd, wirus, niekompetencja (moja) w dziedzinie ICT - jest całkowicie z tego świata i nie jest niczym dobrym. Snowden powiedziałby jeszcze coś?
Każdy błąd, nie tylko ocenę sytuacji, dobór słów, stylu... można poprawiać. Dlaczego nie odbyło się to tak, jak marzę? - że ktoś uwrażliwiony na jakiś aspekt rzeczywistości, każdej, także językowej, stylistycznej... napisze w otwartym komentarzu. Autor/administator może wziąć pod uwagę lub nie, naprawić, udoskonalić lub nie, ale ustosunkować się i wyjaśni może, dlaczego nie i uważa, że powinno pozostać...

Czy z powodu takiego zaniechania, unikania dzielenia się - w każdej sprawie, mniej i bardziej ważnej - swoim zdaniem, poglądami, jasno, jawnie, pod imieniem, nazwiskiem, obliczem, życiorysem... świat (nasz) ma być gorszy?! Czy takie zaniechanie, zawzięcie w uporze?, lęk, zła filozofia, socjologia? światopogląd? rozumienie "Fides et Ratio"?... nie leży u podstaw naszego piekielnego już prawie konfliktu lokalnego? Jakbyśmy woleli konflikty, niż zwyczajne ludzkie spotkania, rozmowy (i modlitwy nie nakazane, ale intencjonalne!). 

Niepojęte. Przecież z tego, co się nie spotka, pozostaje niewypowiedziane wprost, otwarcie, rosną podejrzenia, napięcia... Po co?!

Skąd ta niechęć do jasności, dialogu, wspólnego naprawiania, udoskonalanie nie tylko blogów, ale życia społecznego i świata całego! 

Appendix: PRZYCZYNEK DO MOJEJ TEOLOGII DIALOGU

Odpowiednie dawanie słowa CKN)... słowa, ktore mieszka między nami (a niewypowiedziane nie może zamieszkać "między")... aż po fragment biblijnego stwarzania świata.

"Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby przekonać się, jaką on da im nazwę". 

Taką konstrukcję myślową sobie stworzyłem i bardzo jestem jej wierny.
Bóg dzieli się z nami swoją wszechmocą, pozwalamy nam mieć udział w dziele stworzenia, poprzez nadawanie nazw. Nazwy dajemy wszystkiemu, co nas otacza, z czym się spotkamy wżyciu. Żyjąc, nie mozemy nie nazywać. Także w dziedzinie własnej pamięci i tożsamości. Nie nazwane - nie istnieje. Jakby, dla nas, w życiu społęcznym, między "ja" i "ty". Nie spsób wszystkiego wskazywać palcem i używać w kółko "to", "tamto", "owo", "owamto"... co innym językom wychodzi dużó lepiej (np. w angielskim).

Nie nazywając tego, co nam (może) jest tylko dane, a w życiu wewnętrznym/duchowym/duchowo-intelektualnym tak jest na pewno, okradamy się nawzajem. I Boga!

Więc jaką winę ponosimy za stan naszego świata?!


PS.
Grafika ze strony "Kwiatki Papieża Franciszka" :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz