środa, 29 maja 2013

Poniedziałek zapowiedziany – pies, zanurzeni w Dobru i gorzki chleb


Na kartce mam zapisane niewiele słów, zdań, w porównaniu do niedzieli, ale w mojej świadomości zajmują równie ważne miejsce. Nie dałem rady połączyć ich we wczorajszym poście, choć miałem taki zamiar. Łaczą się te dwa przeżyte i zanotowane dni - egzystencjalnie, religijnie, patriotycznie. Życie. Takie jest życie. Płynie. Jednym nurtem. W moim przypadku bardzo (dość) świadomie. Nie rozrywam życia na rodzinne, zawodowe, religijne, samorządowe, narodowe i jakieś jeszcze?! Jestem “ludzkim świadomym 'ja'” z kazania ks. Marka, Rektora.

Moje poniedziałkowe rano najbardziej sie rozświetliło psem przy misce strawy. On “Brad” (przywędrował w dniu siostry i brata, dzieci zmieniły mu tylko jedna literę”) był zabawny, ja – rozbawiony. Czemu to takie “wielkie”? Życie jest wielkie w każdym (różnych) zdarzeniu. Bodziec może być mały, reakcja wielka. “Przez wszystko do mnie przemawiałeś Panie...”. Całość jest wielka, objawić się może nawet w psie. Okruch chleba jest chlebem. Dla mrówki - ogromnym bochnem.

Zapamiętałem z młodzieńczej lektury, dużo czytałem, obraz psa bawiącego się szmatą. Dla utora, Mikołaja z Kuzy(?), ta scenka odegrała wielką rolę w odczytywaniu własnej duchowości. Inni pisali o korku na falach oceanu. Bądź szmatą w pysku psa, bądź korkiem unoszonym przez większą moc.
Przez wszystko Bóg przemawiać może do poetów, mistyków. Do bloggera także.

W szkole (Rzeczpospolitej Norwidowskiej) dzień zaczynam w klasie komunijnej, drugiej. Katecheza! Moja wyśmiewana katecheza (patrz: komentarze na blogu). A ja zdaję sobie sprawę, że rodzi je cisza. Rodzą się w ciszy. Z ciszy?! Przed krzyżem. Rodzi się – najpierw we mnie – słowo. Spontanicznie zrodzone słowo rodzi ciąg dalszy. “Złoty łańcuch”?

Trochę, “coś”, robimy z podręcznika, trochę oglądamy dalszą część Filipa Neri. Oni z mniejszym zainteresowaniem niż poprzednio, ja - z rosnącym. Filip jechał do Indii, wylądował w Rzymie. Śpiewać, ewangelizować młode Wieczne Miasto własną metodą, wziętą tęczą zachwytu z Ducha Świętego?! My przyjechaliśmy z Legionowa. Tutaj. Śpiewać, hymny i pieśni pełne ducha. Najchętniej i z założenia, i z wiary, we wspólnocie. I zapalać światło przed Matką Bożą Annopolską. Odkrywać i powoływać nowe lądy. Filipowi próbowała przeszkodzić kuria watykańska, nam - różni, różniaści. Jego poczucie humoru mnie bawi i umacnia. - “Wiele o tobie słyszałem” - mówi jakiś niechętny mu kardynał. - “Wierzę, że jak najlepiej” - odpowiada Neri.
Gdybym ja tak zażartował w Strachówce, to wielu by zęby rozbolały, ale ja też znalazłem miejsce na oratorium... w Internecie :-)

Filippo Neri świetnie się dogadywał z Persiano Rosa. Jak biedny z biednym. Byli nawet dla siebie spowiednikami. Nam też trudno znaleźć wspólny język, z tymi, którzy się dobrze mają. “Syty głodnego nie zrozumie”. Nawet w konfesjonale?! Dlatego pamiętam słowa dominikanina z ulicy Freta - “czemuś do mnie wcześniej nie przyszedł”?

Persiano podpowiada Filippo, jak obejść zaporowe pomysły kurii, a nawet papieża. Mnie kiedyś ksiądz wikary w pewnej parafii radził tak, “nie zawracaj głowy proboszczowi, rób swoje, postaw go przed faktami”. Rada była świetna. Sam odkryłem drugą skuteczną zasadę, szedłem do proboszcza rano, kiedy odchodził od ołtarza, podrzucałem pomysł, mówiłem o sprawie i odchodziłem. Po jakimś czasie sam mnie przywoływał i wracał do sprawy rzeczowo i konstruktywnie. Ewangelia także nas uczy, jak postępować jako roztropni rządcy (nie tylko w sprawach królestwa, ale i w swoich).

Film o Filipie to buntowniczy film, jak chyba każdy - o świętych.
W klasie drugiej i szóstej usłyszałem od uczennic “obejrzałam/obejrzeliśmy w domu cały film, obie części”. Cieszy. Wiele jest zaproszonych, ale mało wybranych.

Na korytarzu szkolnym w RzN mogłem złożyć podpis na gipsie Karoliny z klasy piątej. Mało miejsca zostało. Gipsów u nas - ostatnio - dostatek. Ale korytarz jest także dla mnie miejscem nieustannego zachwytu. Mam sporo czasu podczas dyżurów. Przemawiają do mnie twarze, sytuacje, wydarzenia, tytuły, dyplomy, ordery, sztandar, list do Papieża, historia ponad 20 lat, zapisana w pamięci, sercu i w dziesiątkach, setkach zdjęć. Jesteśmy zanurzeni w Dobru. Ślepy nie widzi, głupi i zły się sprzeciwi.
Przychodzi mi do głowy, przelatuje, myśl bardziej teologiczna, w związku z tajemnicą chrztu, sakramentem pojedyńczym i potrójnym – jakbyśmy ich wszystkich ochrzcili. A może to? - to światło, zapalane przed Matką Bożą Annopolską!? Ona też jest na korytarzu Rzeczpospolitej Norwidowskiej, modli się, zwłaszcza za ofiary katyńskie, za powołanych do kapłaństwa, zakonów, małżeństwa... a wszystkich do świętości (nie mylić z bezgrzesznością). Byle usłyszeć ten głos, byle poczuć i rozpoznać tchnienie, byle pozwolić się prowadzić. Do końca (?!). “On was wszystkiego nauczy... z mojego weźmie i wam objawi”. Można to usłyszeć w ciszy, pod krzyżem... już wiek XXI.

W poniedziałek w szkole RzN obchodziliśmy Dzień Matki. Była uroczysta godzina na sali/hali sportowej. Wszystkie klasy młodsze coś przygotowały, gimnazjaliści też. Szkolna strona www to pokaże, jak wszystko, co się w niej (dobrego) dzieje. Dreptałem, kluczyłem po sali/hali z aparatem fotograficznym. Chciałem wszystko utrwalić. Zobaczyć i utrwalić całe PIĘKNO, DOBRO, PRAWDĘ aktualizujące się na naszych oczach. Możność i akt. Akt i potencja. Z możności przechodzić w akt istnienia.
Taka moja misja. Takie powołanie. Takie talenty, patrzeć, widzieć, słyszeć, czuć... rozumieć i przekazać. Szkole, gminie, parafii i całemu światu. Tomizm, egzystencjalizm, fenomenologia...

Dreptałem, kluczyłem z ciężarem na plecach i w sercu. Zdając sobie sprawę, że dla wielu obecnych jestem SN – siewcą nienawiści i ZDK – zdrajcą dzieci komunijnych. Dla względów historycznych powinni jeszcze przywrócić ZKR – zapluty karzeł reakcji. Wszystko można doprowadzić do absurdu, wywracając rozum na drugą stronę. Kto zaprzeczy? 
"Jeno wyjmij mi z tych oczu szkło bolesne...".

Kto zaprzeczy, że gdzieś za plecami też ktoś opisuje, utrwala, może jeden na jeden, może dwa na jedno ucho, może inaczej. “... w tym życiu / Nic s t r a c o n e g o nie ma na jawie, ni w skryciu, / I wszystko jest z m i e n i a n e tylko – na toż samo, /
Wyższe lub niższe, bliższe albo oddalone; /A co zginęło – myślisz – zakryte jest bramą / Lub cieniem jej, i z czasem będzie wyświecone! / I żadna łza, i żadna myśl, i chwila, i rok / Nie przeszły, nie przepadły, ale idą wiecznie, / Ulotną myśl z czasami zamieniając w wyrok, / A wyrok w treść istniącą bardzo niestatecznie. / I nie ma grobów… oprócz w sercu lub w sumieniu...”.


Choć jest na ziemi kultura i anty-kultura, religia i anty-religia, kościół, anty-kościół, wspólnota, anty-wspólnota, światłość i ciemność... to Bóg, prawda, Kościół, prawdziwa wspólnota żyją i działają w dialogu objawiającym.

Jadąc po południu do Strachówki po Grażynę lub dzieci, a może tym razem wracali razem, rozmawiałem z zielenią pól, lasów, z moją gminą, Ojczyną małą i wielką, Polską. Ona zaczęła tę rozmowę, obrazami, słowami, “tęczą zachwytu” sprzed 32 lat i od “zarania dziejów”. Cyprian Norwid odkryty dla tych ziem i dla naszego życia kilkanaście lat temu włączył się w dialog. On znajdywał adekwatne słowa dla każdej sprawy i rzeczy. "Gorzki to chleb jest polskość".

Dzisiaj, nad czym innym myślą pracując, dopiszę kolejną myśl wieszcza, co nie-nowa:
Naród [gmina, wspólnota, społeczność], tracąc przytomność - traci obecność - nie jest - nie istnieje... Głos prawdy - ludzie prawdą żyjący i dla prawdy - mogą znowu powołać go do życia.”

wtorek, 28 maja 2013

Jest, bo było

Siądź człowieku w ciszy,
rozmyślaj i notuj”
(SN, zdk jk)

Tytuł jest mało wyszukany, ale i tak jest inny, niż pierwotny. Na początku były tylko notatki ze mszy niedzielnej. Trudno jest mi pisać, gdy cała rodzina na głowie - w rzeczywistości było 5/9, ale i to o cztery zbyt wiele. 'Dużo' jest dobre do świętowania życia i innych powodów, religijnych przeważnie. Do siedzenia w ciszy, rozmyślania i notowania najlepiej być samemu, choć są wyjątki, przeorowi Niedźwiadkowi świetnie się medytowało na placu apelowym w Dachau. Nie jestem jednak kamedułą i na szczęście nie ma wojny, hitlerowców, komunistów i innych totalitarowców realnych. Ukryci pewnie są, ale nie mają władzy i możliwości. 
W naszym świecie coraz bardziej rozszerza się rewolucja słowa. Słowa wolności, slowa prawdy, które/którą można poznać, dotknąć, wziąć pod swój dach (zaprosić), z nim/nią zamieszkać na wieczność. Jest możliwa postawa miłości intelektualnej. Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.

Miałem notatki z niedzieli, dość dużo, a doszły obficie w poniedziałek. Roboczo myślałem, “RR - religia realna”, ale chyba liczba mnoga byłąby lepsza. Jest nas wielu, a nikt nie żyje i nie umiera dla siebie, choć mało jest piszących, mało - pragnących się objawić.

W niedzielę jechałem na mszę z Andrzejem. Reszta wolała później. Po drodze, jak zawsze, mówiliśmy “dziesiątek”. To pozostałość(?), DAR od kogoś, bardzo ważnego w moim/naszym życiu. Dar z roku 1979, otrzymany w Tours, w starym Peoguot'cie z czerwoną blaszaną skrzynią na dachu, przypiętą łańcuchem i kłódką do bagażnika. “Je Vous salue Marie...” - tak zaczynali każdą podróż pięciu Kanadyjczyków, Quebecois, którzy zwali sami siebie, a moze jeszcze ich duchowi opiekunowie jezuici, świeckimi misjonarzami. Po przejściach. Nie potrafię bez tej podarowanej asystencji ruszyć przed siebie samochodem. Cieszę się, że dzieci, pomimo doroślenia, odpowiadają, nie milczą. Kiedy prowadzi Grażyna, jest tak samo. Niechby pozostało na wieki w rodzinie Kapaonów.
W samochodzie dowiedziałem się, że Andrzej wybrał na bierzmowanie Tomasz, wielkiego Akwinatę. Ja dawno temu, wziąłem przy tej okazji Andrzej (przygotowywał nas ks. Zygmunt Wudarkiewicz).

Po przodkach pozostało u nas pierwsze witanie w rodzinie “bądź pochwalony” i modlitwa przed jedzeniem. Acha! sporadycznie także “NbpJChr” w narożniku listu. Nikt z nas nie żyje i nie umiera dla siebie.

Jadąc w niedzielę, także gdzieś, w piątek i w sobotę, myślałem o tym, “czemu nie ma nas w Kodniu, na XXX Spotkaniu Ekumenicznym” (na jednym z nich Andrzej był ochrzczony, a każde z dzieci było tam błogosławione przed urodzeniem przez Andrzeja Madeja).
Chciałem tam być. Uważałem za swój obowiązek. Ze względu na dar “widzenia” przeżycia Boga Prostoty na pierwszym spotkaniu. To była wielka chwila po komunii świętej i wierzę, że nie tylko dla mnie.
Pieniądze na paliwo wydałem jednak na zakupy spożywcze (dziwna równowartość?!), prognozy pogody też były groźne, ostrzegał wojewoda Jacek Kozłowski (który wsparł nas przed II turą wyborów samorządowych w dawnej sali OSP, dzisiaj świetlicy wiejskiej przy remizie) i starosta. Trzeba było pilnowac dobytku i drogi. Swoje świadectwo muszę spisać i przesłać do sanktuarium.

Dojechaliśmy do kościoła. Nie chciałem siadać w tym samym miejscu, co zwykle. Schowałem się do zakrystii. Czekałem na słowa księdza proboszcza o sprawach parafialno-szkolnych, zapowiedzianych w klasie trzeciej. Bałem się, że emocje mogą być zbyt duże.
Dobrze mi się w zakrystii notowało. Osiem ćwiartek dwustronnych A-4. Punktuję gwiazdkami:

* “Jeden jest tylko Pan” - na wejście. Często zaczynaliśmy tak msze młodzieżowe “Na górce” w Legionowie, tzn. schola, Hubert i Stefan grali na gitarach, Ania, śp. Agnieszka i reszta śpiewali pięknie, kolana same się zginały


* obchodzimy dziś święto Trójcy Świętej, dla mnie norwidowskie, ze względu na ślub jego rodziców w Sulejowie i z pewnością dwa chrzty: siostry i brata Cypriana

* gośćmi są dzisiaj w parafii siostry Westiarki (zał. bł. H.Koźmiński), jedna z nich pochodzi ze Strachówki, s. Chychłowska, córka pani Wiesi i p. Kazimierza. Nierozpakowana fioletowa stuła leży na komodzie w zakrystii

* materia wiary użycza nam języka, obrazów, porównań, stylistyki... nie da się jej oderwać, rozerwać od mojego myślenia i pisania. W Jezusie stała się życiem, prawdą i drogą. Nie mogę siebie inaczej wyrazić, jak właśnie materią życia i kultury, które są moją - i we mnie - jednością.

* Eucharystia – to dar, to najpierw REALIZM, rzeczywistość, która się nam daje. Jak prawda, dobro i piękno. Ich istotą jest dawanie siebie – obdarowywanie.

* siostra czyta od pulpitu i śpiewa psalm, głos ma wyrobiony, można poznać po tym, jaką rolę w ich życiu odgrywa liturgia, piękno liturgii, dla którego szyją szaty. A dla mnie, dla nas? One uzewnętrzniają swój stosunek (miłość) do liturgii w szatach, które projektują i wykonują, w krawiectwie artystyczny. Ja – w pisaniu. “Pozwól się sobą zachwycić”. I drugi cytat natychmiast przychodzi do głowy, w Strachówce “Bo to piękno na to jest by zachwycało.... aż po Zmartwychwstanie”

* najlepiej się opisuje w trakcie doświadczania, przeżywania, oglądu, dlatego cierpię, gdy nie mam pod ręką kartki, gługopisu, laptopa, aparatu fotograficznego. Cierpię, tak, gdy – z jakichś powodów – nie mogę opisać, zapisać, utrwalić

* siostra poprosiła, by dzieci podeszły do ołtarza, a ja nie mam aparatu! Nie wziąłem, skoro miałem się ukryć wśród mebli i szat w zakrystii. To jeden z gorzkich i szkodliwych owoców naszych lokalnych napięć i konfliktów.

* siostra Chychłowska wspomniała swoją drogę powołania, byli na niej i siostra Leszczyńska z naszej parafii i dawny nasz proboszcz ksiądz Mieczysław Iwanicki. Bez kiędza Iwanickiego trudno sobie też wyobrazić mojego Anioła Stróża, w formie votum wdzięczności przy tabernakulum. Bywają postaci historycznej rangi już za życia.

* siostra “weszła” na temat powołania, czym jest, skąd się bierze, czy szata czyni człowieka i zakonnika/zakonnicę, czym się wyróżniają jedni od drugich w swoim powołaniu i drodze życia... Mnie interesuje, skąd się wzięło rozróżnienie na tzw. duchownych i tzw. świeckich, skorośmy duchowi wszyscy? Duchem ucieleśnionym, ciałem uduchowionym... podział na konsekrowanych i inaczej konsekrowanych, i niekonsekrowanych jest dla mnie bardziej uzasadniony i zrozumiały, ale to tylko wątek poboczny, historia języka i wierzeń... powołanie a wybór i decyzja, które “rodzą się w rodzinie” itd.itp... ocean dociekań, pytań, roz-ważań... w sam raz na święto Trójcy Świętej

* chcemy co-nie-co pojąć tajemnicę Trójcy Świętej, a sami siebie? A ducha naszej wspólnoty lokalnej? Nic, tylko siąść w ciszy, rozmyślać i notować... na wieki wieków. Amen.

* błogosławiony ojciec Honorat Koźmiński był specjalistą od zakładania nowych zgromadzeń zakonnych. Okoliczności sprawiły, że głównie bezhabitowych. Dla każdego musiał wskazać charyzmat, szczególny rys duchowości i działalności. Podoba mi się ten wątek, którego siostra już nie rozwijała, może nie chciała mnożyć trudności przy dzieciach. Mnie jednak to fascynuje. Ten wątek, rys, charyzmat naszej religijności, jej konretność. Tak samo jak konkretność powołania (np. św. Comboni “Afryka albo śmierć”), powiązanie z życiem osoby, rodziny, z pięknem , prawdą i dobrem miejscowego ducha i kultu (genius loci). “Piękna nasza Polska cała, piękna, piękna i nie mała” - Kraków, Wadowice... dawny Lwów, Wilno, Zakroczym, Kodeń, Strachówka, Ossów, Klembów, Radzymin, Rzeczpospolita Norwidowska...

* A po co ja zostałem powołany? Do czego? Chyba po to, żeby upominać sie o wiarę rozumną rodaków, o duszę człowieka i ducha świata, o odwagę myślenia (bez ktorego nie ma wiary) i rozmawiania o niej i o życiu konkretnym (Rozmowa Dobrą Nowiną!) w 2013 w Roku Wiary (i Rozumu). O życiu pobłogosławionym konkretnością! - nawet jeśli trudną, coraz trudniejszą, bo się o niej nie rozmawia, nawet w kościele, we wspólnocie(?) wiary i tzw. wspólnocie lokalnej.

* dobry wstęp siostra dała, by wspomnieć wszystkich powołanych, wyświęconych, konsekrowanych z naszej parafii i gminy. Pewnie nie o wszystkich słyszałem. Zacznę, może ktoś, w ramach jakiegoś projektu(?) dokończy? - ks. Dziekan Józef Król, ksiądz Czerwiński, siostra Leszczyńska, siostra Chychłowska, ksiądz Mariusz Wierzba SAC. Czy nie należy napisać historii gminy Strachówka, z punktu widzenia duchowości? W tym horyzoncie pojawi się miejsce i na Solidarność i na Marię królową, na groby powstańców z 1863, na OSP z 1918, może na inne osoby, rodziny, wątki, zdarzenia. Nie zrozumiemy sami siebie bez Chrystusa. Ani, kim jesteśmy, ani jakie jest nasze powołanie, ani... (JPII, Plac Zwycięstwa, Warszawa, 1979). PAMIĘĆ I TOŻSAMOŚĆ jest warunkiem zdrowia psychicznego (wszelakiego, społecznego) osoby, wspólnot lokalnych i narodowych. To jest doktryna realnej religii i realnego życia.

* siedzę w zakrystii, jestem u siebie, spojrzałem na fragment mojej odzieży, na nogach. Na skarpety, nogawkę spodni i buty. Wszystko czarne. Noga osłonięta, amerykańskie standardy. Vestiaire (fr.) – to 'changing-room' (Grande-Bretagne), 'locker-room' (USA)w języku polskim to 'szatnia', 'przebieralnia', 'przymierzalnia', w teatrze 'garderoba'. Po łacinie 'vestes' to 'odzież'. Alba vestis”, znaczy 'biała szata' - w języku zakrystii, księży i ministrantów używamy, po prostu 'alba'.

* “Płyną przeze mnie dni na przestrzał”, płynie liturgia, krew, życie, duch, kultura, styl, style, słowo, słowa, obrazy, strumień świadomości... w “ludzkim świadomym 'ja'”. To ostatnie usłyszałem od ks. dr. Marka Szymuli w kazaniu w naszej parafii, w zastępstwie naszego ks. proboszcza pewnej niedzieli adwetowej. Poszedłem wtedy po mszy do zakrystii, podziękowałem księdzu-gościowi-zastępcy, jako wdzięczny czytelnik tekstów różnych fenomenologów, szczególnie Romana Ingardena. Ksiądz Marek jest Rektorem Seminarium Propedeutycznego w Urlach, jego śp. Ojciec był katechetą w Otwocku.

* nie wiem dlaczego kolejny punkt, gwiazd(k)a, znalazł się na papierze, najpierw musiał się znaleźć we mnie, co na mszy dziwić nie może. Eucharystia – Dziękczynienie – pamiątka Ostatniej Wieczerzy – tajemnica Życia Śmierci Zmartwychwstania Życia Wiecznego!!! - oto literalnie przepisany tekst z kartki - “kiedy “sprawdzam” jak czuję(?), wierzę, patrzę... na inną (drugą) stronę życia, odwołuję się (od stycznia br. Roku Wiary (i Rozumu) do Mamy Babci Heli – JAK ONA JEST. JAK ONA (I OJCIEC) SĄ?! W rzeczywistości całej! Nie tylko mierzalnej materialnie, matematycznie, rozpoznanej do tej pory przez naukowo-inną działalność człowieka. ONI SĄ – w pamięci, w genach, zapisach, zdjęciach, w dokumentacjach wszelakich, modlitwie, miłości... “Bo krzyż jest życie, już wiek…” XXI!

* jestem w zakrystii, czy w nawie głównej – jestem na uczcie z Jezusem z Nazaretu. Z Jezusem Chrystusem. Jedni na uczcie jedzą, inni rozmawiają, inni patrzą, nie mogą uwierzyć w swoje szczęście, inni coś notują, śpiewają. Jesteśmy na uczcie z Jezusem, jesteśmy u siebie. Dziś czytania zapraszają nas do medytacji nad potrójną tajemnicą. Poczwórną. Wielokrotną. Nieskończoną! - co za szczęście. Krotność dotyka tylko stylu(?), tła(?), co na tle rozdarwszy... podobnie jak śmierć(?) - “A jednak ona, gdziekolwiek dotknęła, / Tło - nie istotę, co na tle – rozdarłszy, / Prócz chwili, w której wzięła, nic nie wzięła - Człek od niej starszy!” Człek od własnej niewiedzy też jest starszy.

* przy komunii Świętej nie tylko istota była ważna, także (jednak?) styl. Szedłem procesyjnie obok, w równoległym rzędzie, dzieci z klasy drugiej, po-komunijnej! Szliśmy razem do ołtarza, po chleb życia wiecznego. Stary katecheta (jeszcze żyję) i jego uczniowie! Jak o tym nie mówić, nie śpiewać, nie pisać. Czy ktoś może mnie wyręczyć? Proszę!

* a organista gra i śpiewa “Za miłość Twoją Panie Jezu... Tyś Zbawcą moim Panie...”  – wspominam pielgrzymki piesze i niezastąpione piosenki ojca Duvala. Pieśni, muzyka, muza – są, mogą być, bywają prawdziwym błogosławieństwem teolo- i psycho-logicznym. Na miarę bardzo osobistej wrażliwości. Ojciec Duval mówił o sobie: "Jestem Lucien... to moje imię oficjalne. Bracia i siostry nazywają mnie Aime (Kochany). Jestem śpiewakiem, poetą, jezuitą, jestem też alkoholikiem. To znaczy nie istnieje dla mnie ani wino, ani piwo, ani wódka. Już od czternastu lat." Ja mogę być Ziutek, Ziutkiem :-)

* na zakończenie mszy śpiewamy “Wszystkie nasze dzienne sprawy”, co przed południem należy interpretować jako “wszystkie nasze życiowe sprawy”. A potem jeszcze tzw. Suplikacje, czyli “Święty Boże, święty mocny...” itd. zarządzeniem biskupa, po włamaniu i świętokradztwie w sąsiedniej parafii i gminie Klembów. Suplikacje – hymn pochwalny na cześć Trójcy Świętej (gr. Triságios – trzykroć święty), choć my bardziej znamy jako hymn przebłagalny.


* na mszy nie było nic o sprawie szkolno-parafialnej. Życie zadecydowało?! Wizyta sióstr?! REALIZM. Można by powiedzieć, w związku z tym, że niepotrzebnie się skryłem w zakrystii, ale ja myślę, że potrzebnie. Może w nawie głównej nie dostałbym, aż tyle! I nie mógłbym się z Wami podzielić, realną religią bardzo (RR). Bo religia jest o tym, co jest. Może nawet jest tym, co jest. Co JEST!

PS.1

O poniedziałku już nie dałem rady. Sorry! Szkoda, bo bardzo się wiąże i postrzegam, jako bardzo ważne. A jednak... Nie pierwszy raz tak się kończy. Mam jakąś miarę (dawkę) dobową sensu, przeżyć, myślenia, pisania.

PS.2
Skróty: SN, zdk itd. jutro, bardziej będzie pasowało.

PS.3
Początkowa grafika (rys.3) jest propozycją z UKSW, wszystko jest bardzo osobiste i tylko propozycją lektury i nieustannym zaproszeniem do rozmowy :-)

sobota, 25 maja 2013

Rewolucja słowa



Spojrzenie w oczy dziecka (każde?) może dać radość i inne głebokie przeżycia. Na katechezie są wręcz niebem. Na katechezie mogą mieć wymiar Absolutu. Bo:
- nie mogę go, jej oszukać, ani nawet zawieść świadomie, między nami musi być prawda
- poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli
- jeśli nie staniecie się jak one... kiedy bardziej, niż na katechezie?... gdy Boży Duch...

Dobry pasterz zna owce swoje, a one go znają też. Nie każdy pasterz jest (musi być) – dla tego – ideałem. Świętość buszuje między pasterzami i owcami. Świętość, to nie bezgrzeszność. Kto bez grzechu, może mieć (wtedy) inne zajęcia... rzuca np. kamieniami.

I tak oto wróciłem do początku wczorajszego posta, na początku dnia i pisania. Bo przecież zapowiedziałem post pt. “Rewolucja słowa”, a tu ciężko jest mi się rano rozkręcić, więc wracam do tego, co dobre, co sprawdzone, co się naprawdę zdarzyło. Raz realizm, zawsze realizm. Raz się zdarzyło, więc jest. Dobry dawca nie odbiera daru. To, co się wydarzyło – zwłaszcza rozpoznane jako dobro – jest darem. Nie wymyśliłem sobie tego. “Bo zbyt jest piękne”.

Wczoraj, choć miałem opisać dzień czwartkowy, dostałem rano przeżycie innego słowa/słów/prawdy. O mocy słowa, które jest nam dawane. Zacząłem więc tak:
Dałbym tytuł “Rzecz o wolności słowa”, ale jest już zajęty.
Ale po kolei:
Miałem zasiąść dzisiaj do klawiatury i zapisać piękny dzień wczrajszy, dany mi w szkole. Dany do przeżycia mnie, innym, każdemu, kto ma oczy do patrzenia, uszy do słuchania, głowę do myślenia, wiarę i rozum pracujące razem, nie oddzielne. Serce do kochania, ale z tym chyba problem najmniejszy, każdy kocha (lepiej ode mnie) i może być moim nauczycielem. Ja [mogę być chyba nauczycielem] w myśleniu, tzn. w odwadze myślenia i pisania/mówienia tego, co myślę.

Po kolei. Nim zacznę w końcu o wczoraj, muszę o słowie, ktore mnie zrodziło rano, które rodzi się we mnie, każdego dnia. Rodzi mnie słowo. Słowo rodzi się we mnie. Ten fakt uświadomiony dał tytuł. O nim chcę (muszę!) napisać słów parę, ale wreszcie chcę zacząć o dniu i słowie wczorajszym, które na szczęście mam na kartce w paru punktach, więc może się uda. Bez zapisania wszystko ginie. Bez wypowiedzenia, nie ma miedzy nami.... czegoś, ale nie ma pustki, zawsze wciśnie się coś innego.

Wczoraj dane, wczoraj powinno być obrobione myślą i piórem, ale zrobiłoby się zbyt dużo, za ciężko, dla mnie i dla Was. Dlatego zostawiłem tylko to, co było o “katechetycznym bardzo czwartku, a “to” przeniosłem na dzisiaj.

Czy można się obudzić bez słowa? Czy można obudzić się w swojej świadomości bez słowa? Czy świadomość budzi się i jest bez słów? Bez obrazów, pojęć, pamięci, tożsamości...? No nie! Budzę się i jestem w świetle dnia, w świetle (samo)świadomości, budzę się i jestem, bo...!
Nastroje mogą być różne. Mało kto lubi przebudzenia poranne i wstawanie do pracy, szkoły, obowiązków... choć bywają wyjątki. Niektórzy mają radosne wstawanie wpisane w regułę lub postanowienia. - “Bierzmy krzyż” - “I nieśmy go z radością” mówią sobie Franciszkanki Krzyża w Laskach. Ale jednak “krzyż”.

Jest jeden sprawdzony sposób na rozświetlenie poranków, używają go osoby wierzące, zwłaszcza te bardziej pobożne. Jest nim modlitwa. To słowo zawsze mnie rodzi. Odradza. Słowo, modlitwa, wcielenie słowa, przed 2 tysiącami lat Słowa Boga Jezusa z Nazaretu, teraz w każdym homo sapiens, cóż dopiero ochrzczonym. Słowo ciszy przed krzyżem rodzi także moje katechezy, nawet te słabiutkie, słabiuteńkie. Jesteśmy ciałem uduchowionym, duchem ucieleśnionym. Jesteśmy całością (osobową). Czy można poznać ducha, bez słowa, nawet nienazwanego, niewypowiedzianego? Jak?

I oto, po modlitwie, jestem odrodzony słowem. Napełniony! Czym? Duchem. Duchem Słowa Wcielonego? Słowem z krainy pokoju, królestwa niebieskiego, łąk zielonych i pastwisk, wód spokojnych... I nie wolno mi w Strachówce o tym mówić, świadczyć?! Dlatego od razu wczoraj stanęła przede mną sprawa wolności słowa w Strachówce, Kościele, Polsce. Jeśli tyle osób chce mnie uciszyć, wszelakimi sposobami, naciskami, zakazami... to gdzie jest nasza wolność?! wolność między nami? TAK OTO WIELKI TEMAT opanował mnie na długo. Wolność słowa! Co to jest wolność? Co to jest słowo?

Może jest Absolutem, kształem absolutu? Kształtem miłości? Darem osoby dla drugiej osoby? Darem osobowym – na pewno. Objawieniem tajemnicy, którą jesteśmy, i która mieszka w nas i między nami?

Głębia Rzeczpospolitej Norwidowskiej ujawnia i odsłania przed nami coraz nowe wymiary. A ja już prawie myślałem, że w zasadzie jest pozamiatane ;-)
Gmino moja, szkoło moja, parafio moja, Ojczyzno moja! Gdzie jest Twoja wolność! Czemu milczycie?! Niepodległość wywalczyliśmy, przez Solidarność, Okrągły Stół, umowy społeczne, modlitwę wierzących, pomoc Opatrzności. A wolność? Wolność każdego z nas, do uświadomionej obecności we wspólnocie narodowej, samorządowej, kościelnej, mentalnej?! W świecie, w którym żyjemy. We współczesności. W Roku Wiary (i Rozumu) ogłoszonym przez jednego papieża, kontynuowanej przez drugiego.

Współczesność szła długo do tej części Europy. Doszła. Ale czy znamy jej drogi? Jej ścieżki w naszych okolicach?
Współczesność szła drogą odkrywania wolności i osoby. Przez etapy personalizmu, egzystencjalizmu, fenomenologii, filozofii dramatu (i spotkania), filozofii drugiego (z epifanią twarzy), z prawami człowieka i obywatela, z Wielkim Świętym Soborem Watykańskim II... Wiele jeszcze na pewno zostało do odkrycia... całego człowieka. Choćby rozpracować lepiej nasz mózg. 
A już wszystko wydawało się w drugiej połowie XX wieku takie proste! Zwłaszcza marksistom i różnym pozytywistom. Że znają człowieka z atomów, komórek, wyposażonego w pięć zmysłów... dookreślonego stosunkami społecznymi. 

Po co komu jeszcze wiara (i rozum), dzięki którym możemy się współkreować (kończyć dzieło stworzenia) do końca swoich dni na ziemi. Ogłoszono, że wiara to przesąd i irracjonalizm. Na takim gruncie wkrótce wyrosły pseudo-wiary np. w jedno-płciowe para-małżeństwa, w para-płeć społeczną...
Karol Wojtyła opublikował w tym czasie "Osoba i czyn" i "Miłość i odpowiedzialność", a pod koniec wieku alfabet społeczny "Centesimus annus". Nie ma osoby bez czynu. Każdy czyn współ-kształtuje osobę, podmiot czynu. Osoba i czyn, miłość i odpowiedzialność, wiara i rozum idą w parze i nigdy nie powinny dać się rozerwać. Modlitwa jest czynem, słowo jest czynem, wiara i myślenie są czynem. W pocie swego czoła. Aby “odpowiednie dać rzeczy słowo”. Verbum et verum convertuntur? Może! Skoro Słowo staje się Ciałem! Verbum caro panem verum / verbo carnem efficit, czyli: Słowem, więc Wcielone Słowo / chleb zamienia w Ciało Swe”, Słowo i Ciało przez dużą literę, to dar od Ojca. Te, przez małą literę, to praca zamierzona dla nas przez Stwórcę. “Abyście posiedli ziemię, którą wam dałem.” Nie ma wiary bez myślenia, nie ma homo sapiens, ani homo religiosus. Nie ma kultury, nie ma Polski, nie ma gminy, nie ma Kościoła, nie byłaby możliwa szkoła Rzeczpospolitej Norwidowskiej, ani żadna inna. Słowo i prawda potrzebują siebie, nie mogą bez siebie żyć! Potrzebują spotkania. W kościele - Eucharystii. We wspólnocie braci, sióstr, przyjaciół Jezusa i SIEBIE nawzajem. Słowo, Życie, Prawda, Droga i my. Rewolucja słowa.

Dlaczego tyle osób chce mnie uciszyć w mojej małej ojczyźnie!
Zrozumiałem wczoraj, że powodem ich frustracji są oni sami, nie ja. Ich frustracje są rezultatem nie słów, które ja wypowiadam, ale słów niewypowiedzianych przez nich (których oni nie potrafią wypowiedzieć!) Ja wiem, dlaczego mówię i piszę, oblekając swoje słowa w "ciało", realizując swoje duchowo-osobowo-obywatelskie powołanie. Nie mnie mówić, dlaczego oni milczą. Mogę mieć swoje teorie, ale nie chcę nikogo urazić.

Jak długo to pokolenie, lub następne(?) nie zdobędzie się na odwagę wolności wewnętrznej i nie zrodzi (objawi) SIEBIE, obrazu Najwyższego, i z siebie słowa prawdy, z głębi własnej pamięci i tożsamości (choćby w formie "pokaż mi swoje myśłenie"), tak długo nie będzie pokoju, który zamierzył dla nas Bóg Stwórca i Zbawiciel. Czy doczekam rewolucji słowa? Norwid nie doczekał - "Jak niewiele jest ludzi i jak nie ma prawie pragnących się objawić".

Na koniec ta sama anegdota, co wczoraj. Przypadek z siostrą dominikanką (contemplata aliis tradere, nawet na odległość tak wielką jak z Kamerunu do Strachówki) Tadeuszą Heleną FRĄCKIEWICZ ilustruje moc i niezwykłość słowa dostrzeżonego. Słowo dostrzeżone, realnie obecne, przyjęte i dzielone między osobami, staje się widzialnym znakiem uniwersalnego braterstwa, siostrzeństwa, macierzyństwa (“kto jest moją Matką...”), ojcostwa, człowieczeństwa. przyjętego jako dar. Rodzi wspólnotę zbawionych.

PS.
Śniło mi się dzisiaj, że byłem w Watykanie. Jakimś innym, niż ten znany ze zdjęć. Był niewyszukany, na poziomie (standardzie) naszego domu. Najpierw byłem oprowadzany przez jakąś siostrę (s.THF?), potem nawet przez nią zbadany. Papież Franciszejk chodził tu i tam, coś złatwiał, spacerował? - drzwi oszkolone, wszystko było widać, żadnego odgradzania się tzw. "duchownych" od tzw. "świeckich". Pojawiła się kolejna siostra, w bardzo prostym habicie, mało dbałym o elegancję zakonną, raczej o normalność. Ta nowa siostra była ważniejsza, jakby nadrzędnym, pierwszym sekretarzem papieża, ale zupełnie nie dawała odczuć swojej pozycji, przeciwnie. Ona też mnie zbadała, poprzednia siostra chciała się upewnić w diagnozie, zniepokojona(?), przedstawiła siostrze (przełożonej?) swoją opinię medyczną. Dostałem jakieś zalecenia. Znów pojawił się papież, tym razem chyba z potrzeby uspołecznienia. Lepiej mu się myślało w kontakcie wzrokowym, fizycznym z innymi. Posiedzieć z ludźmi, swoimi współpracownikami, raczej współ-siostrami i braćmi. Usiadł przy stoliku przed filarem, po prawej stronie w kącie stało łóżko,to, na którym przeszedłęm badania. Prostota umeblowania i zachowań. Żadne jakieś wydumane bariery ochronne przed kobietami (siostrami) i “obcym” tzw. świeckim (mną). My robiliśmy swoje w dobrej komitywie. Papież wstał, wrócił, ale już po cywilnemu, w kremowych (ecru) lnianych(?), bawełnianych(?) koszuli i spodniach. Znów tam usiadł. Potem przesiadł się do sporego zastawionego stołu po prawej stronie, chyba do obiadu, w dość licznym towarzystwie. Ja już chyba załatwiłem, co miałem do załatwienia(?) pożegnałem się i wyszedłem. Z wiedzą, świadomością, że tak samo wyglądało to (życie osoby papieża, osób-mieszkańców watykańskich) za Jana Pawła II. Wychodziłem jak od siebie, jak ze wspólnoty (Jezusa z Nazaretu, po wsze czasy), z domu wspólnoty, nie z pałacu papieża, biskupa lub prześwietnej, ale całkiem mi/nam obcej kurii, z kościoła władzy, przykrojonego do zwyczajów tego świata.
Dożyję? Dożyjemy?

piątek, 24 maja 2013

Czwartek katechetyczny (bardzo)


Przed wyjazdem do szkoły zapisałem “z wewnętrznego musu” na Facebooku - "W szkole spotkam szczere twarze dzieci, spojrzenia, przysłowiowe "oczy dziecka". Czy usłyszę szczere słowa?”. Emila, współ-nauczycielka w RzN, wpisała po południu komentarz - "A rysunek?", do którego wrócę na dole posta.

Wpis na fb miał związek z trudną środową rozmową dyscyplinującą w gabinecie dyrektorki RzN. Sporo sobie powiedzieliśmy – w czwórkę – ale dla mnie jeszcze ważniejsze jest to, co się dzieje, nie tylko to, co mówimy. Noc miałem kiepską. Pod wpływem tego, co się wydarzyło, czy tego, co powiedzieliśmy?! Na razie zbyt to subtelne dla mnie, bym odpowiedział. Pewne jednak, że “coś” sie wydarzyło. Mój poranny wpis na fb, był jakąś odpowiedzią, pomocą. Oczywiście wpisy nie biorą się z pustki. Najpierw jest rzeczywistość, zewnętrzna lub wewnętrzna. Rzeczywistość oczu dziecka, konkretnych dzieci, konkretnych twarzy, spojrzeń, uśmiechów, nawet słów, choć dużo, dużo rzadziej. To była moja moc i światełko w drodze do pracy (staż: 31 lat) i zbyt ważna i wielka rzecz, by przepadła nie zapisana, nawet tylko - sobie a muzom. Pozwólcie mi sie karmić zachwytami, które ni stąd, ni zowąd zlatują nade mnie.

Do klasy drugiej, (po)komunijnej, wszedłem z kartami pracy z podręcznika (ksiądz proboszcz mnie namówił i sprowadził), jeszcze o Zesłaniu Ducha Świętego. Dzieci jednak chciały oglądać dalszy fragment filmu o świętym Filipie Neri. Radośnie mnie zaskoczyły. Bo na moje wcześniejsze namowy nie reagowały entuzjazmem. To była trzecia próba, tym razem wyszła od nich. Za pierwszym razem tłumaczyłem sobie, “są zbyt rozgorączkowani uroczystością komunijną, prezentami, wrażeniami...”, mają dość. OK. Na następnej lekcji badałem, czy coś się zmieniło, parę osób (uczniów) było gotowe rzucić okiem. Coś mi kazało spróbować, choć w innych podobnych sytuacjach nie podjąłbym próby. Chyba film i jego bohater (i aktor występujący w głównej roli) mają coś takiego w sobie. Puściłem krótki fragment dla tych kilku osób, reszta malowała, rysowała, wypełniała kartę pracy, w mało kinowej ciszy.
Miałem więc powód przygotować na wczorajszą lekcję temat i karty z podręcznika (dopinguje mnie także stres nacisków na karty, podręczniki I tematy... od 31 lat). "Stres", znaczy "nacisk", ale od wewnątrz.
A tu od progu “film, film”! To prawda, dzień był także inny na zewnątrz, chłodny, zachmurzony. Ale skąd ta wewnętrzna cisza?! - rzadkie zjawisko w młodszych klasach na moich lekcjach. Choć zawsze – od 31 lat – jest na początku, kiedy stajemy przed krzyżem, często także na końcu, na końcu zdarzają się odstępstwa.

Trickiem pedagogicznym z mojej strony było zaitrygowanie, tych kilku, wiekiem bohaterów, ich łobuzerskim charakterem etc. Nie przypuszczam jednak, by ktoś wtedy usłyszał mój głos, tym bardziej zwrócił uwagę na takie drobiazgi. Próba pedagogizowania każdej sytuacji w klasie i w szkole jest odwiecznym zadaniem pedagogów, ale nie zawsze mi wychodzi, no może takiemu Filipowi Neri i Edwardowi z Brukseli i jeszcze paru uzdolnionym dyrektorkom i nauczycielom.
Edward, absolwent zachodniej pedagogiki (Louvain), na koloniach w Kosarzyskach, w Dniu Norwidowskim, chciał wziąć tak samo aktywny udział, jak wszyscy wychowawcy. Stał na którymś stanowisku trasy-spaceru edukacyjnego, wymyślił własne zadanie, uczestnicy/koloniści układali napis NORWID swoimi ciałami, kształtem miłości, na podłodze. Jak widać, Edward, przyjaciel naszej rodziny i szkoły od 1999 roku, zrobił na mnie duże wrażenie, jego lekcję ciągle mam przed oczami, z wyrzutami sumienia. Edward animuje dzisiaj duszpasterstwo młodzieżowe na ulicach i placach Brukseli.

Nieoczekiwane oglądanie filmu stało sie nowym przeżyciem dla starego katechety. Nie ma jednej metody, dwóch takich samych lekcji, ani dobrych podręczników, na sto procent. Życie się dzieje. Bóg jest Żywy. Żywa jest religia Słowa, które nieustanie się objawia, chce stanąć przed nami, narodzić się i zamieszkać wśród nas. Byleśmy je zobaczyli, usłyszeli, dotknęli, poczuli węchem i smakiem, myśleniem - wiarą, rozumem, czyli całym sobą, osobą, duchem ucieleśnionym, ciałem uduchowionym.

Filip – ulubiony święty naszego księdza proboszcza – pociągnął i nas. Swoim poczuciem humoru, swoją prostą teologią, psychologicznym talentem wychowawcy młodzieży, nietuzinkowością, wolnością wewnętrzną, nawet wobec sławnej i przemożnej kurii watykańskiej. A było to wtedy, gdy dopiero kryto kopułą Michała Anioła bazylikę św. Piotra.

Na następnej lekcji w tzw. klasie “zero” i ja, mały, mierny strachowski katecheta zwany przez niechętnych siewcą nienawiści i zdrajcą dzieci komunijnych, robiłem trochę z siebie Filipa (podróbkę). Dzieci łapały się za brzuchy i pokładały na podłodze, gdy śmiałem się, śpiewałem itd. jak Dawid z piosenki. No cóż, widać Duch Święty ma poczucie humoru i dużą tolerancję, skoro daje się nawet mnie :-)

W klasie czwartej uczniowie też leżeli na podłodze. Taki napisali scenariusz na scenkę kabaretową na Dzień Matki. Byłem świadkiem nie tylko ich próby, ale także powstawania scenariusza na poprzedniej lekcji religii. Utalentowany autor nie dał się zagonić katechecie z 31 letnim stażem do pobożności programowo-podręcznikowo-katechetycznych, musiał pisać. Rozumiem, nie bardzo przeszkadzałem. Tylko ten stres przed uprawnionymi i nieuprawnionymi recenzentami mojej pracy,mojej pobożności i mojego/naszego życia. Eh! To są brzemiona indywidualnie brane na siebie. I tak być musi, choć się tak nie stanie miłości mojej. Tęskno mi Panie.

Klasa trzecia stała się dla mnie problem i wyzwaniem. Na szczęście, po środowej rozmowie, nie tylko dla mnie. Uzgodniliśmy, że ksiądz proboszcz lub dyrektorka (DyrKa) pomogą mi się na nowo odnaleźć w tej klasie. DyrKa wyjechała jednak na szkolenia. Gdyby i ksiądz nie mógł, miałem znów poprosić o zastępstwo. Jednak w klasie drugiej, podczas oglądania filmu, przyszła mi nowatorska myśl, pewnie od Filipa Neri. - Szkoda, żeby klasa trzecia miała dalej być odsunięta od tych przeżyć. Wejdę więc i powiem, że ksiądz i dyrektorka mają im coś ważnego do powiedzenia, ale dzisiaj nie mogli. I, że jednak i ich włączę do radosnego przeżywania wiary (świętych) w wolności słowa, poruszeń duchowych, spontanicznych zachowań, nawet przed papieżem. Nie tylko święty Filip i Persiano Rosa dali mi siłę i pomysły. Na środowym spotkaniu i rozmowie (wreszcie!!) "coś" się wydarzyło, co dało mi nową moc. Najpierw życie i fakty, rzeczywistość sama - powtarzam i powtarzam - najpierw REALIZM, potem teorie, programy, własne pomysły itd.

Ksiądz jednak mógł. Znalazł czas, przyszedł do klasy, pomodlił się z nami, przedstawił pomysł "Biblijnej Akademii Najmłodszych", odniósł się też krótko do zamętu przed Rocznicą. Zapowiedział chyba coś jeszcze w szerszej perspektywie parafialnej, niedzielnej, poczekajmy, nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło... w prawdzie i radości pełnej. "Abyście radość mieli i mieli ją w obfitości"! :-)
Klasa trzecia oglądała swój fragment Filipa Neri w skupieniu.

Klasa pierwsza wykorzystała to, co było dla klasy drugiej, rozpoznawali znaki Ducha Świętego, na swojej kartce i na obrazach z Internetu (dobrodziejstwo projektora, ekranu i dostępu do Internetu, OHP, WiFi). Drugie zadanie, przygotowane przez autorów podręcznika, polegało na dopasowaniu charakterystycznych elementów scenograficznych (symboli) do nazw słownych największych świąt chrześcijańskich. Szopka, świeca paschalna, gołąb. Nasza szkoła zrobiła skok cywilizacyjny. Przede wszystkim w metodach, OK i pochodnych, ale także w “usprzętowieniu”. Czekam jeszcze na jeden etap, “pokaż mi swoje myślenie” i pochodne; wizyta studyjna DyrKa w Stanach powinna przybliżyć i tę perspektywę do Rzeczpospolitej Norwidowskiej.

Kto prawidłowo wykonał pracę intelektualną (oni też wiedzą, że nie ma wiary bez myślenia) zabrał się  do własnej pracy artystycznej. Wszyscy rzucili się do rysowania dużego gołębia. Moim wsparciem pedagogicznym było znalezienie odpowiedniego tła muzycznego – kanony z Taize o Duchu Świętym, “Gdy Boży... jak Dawid” w wykonaniu Gabrysi Golec i innych, Majki Jeżowskiej śpiewającej o Matce itp.
Niektóre dzieci lubią przynosić swoje rysunki i dawać nauczycielom. Dostałem parę wczoraj. Do jednego uśmiechnąłem się serdecznie, gołąb przemienił się w orła z korona w obramowaniu rycerskiej tarczy. Piękny – pomyślałem. Dopiero po chwili zwróciłem uwagę na słowa powyżej – Kocham Boga! I dedykację. Oczy mi się otworzyły, zobaczyłem dużo więcej. Królestwo Boże?! Na pewno królestwo Ducha Świętego. W konkretnej scenerii chrzcielnej kościoła na Trawach. Pamiętny chrzest. Święto dzieci, rodziców, duszpasterzy, katechetów, DyrKa, przyjaciół, małej chrześciajańskiej wspólnoty. Trzy takie chrzty przeżyłem w trakcie katechetycznej posługi, drugi w Strachówce w par. WNMP. Dawno temu także w Domu Dziecka w Chotomowie. Chrzest jest najpierwszym przygotowaniem do I Komunii Świętej i tajemniczym (najbardziej?) etapem budowania królestwa ducha na ziemi.

Szedłem z tym rysunkiem, obrazem (scenariuszem napisanym przez Życie!) przez korytarz, pokazywałem spotykanym na drodze: wychowawczyni, księdzu, Emilii. Na katechetycznej drodze w “Osobnym świecie”. Mam teraz ten rysunek przed oczami, przed komputerem, co mam z nim zrobić? Chyba nie mogę nie pisać.

Dwie ostatnie lekcje przeszły jak burza. Klasa szósta miała jakieś testy na “Orliku”. Piąta dostała na ekranie (i w modlitwie przed krzyżem) swój fragment dziejów kościoła i świętości na ziemi przez działanie Ducha Świętego (nie grzechów, nie rozporządzeń kurii i kuratoriów takich i innych, nie programów, podręczników, urzędników, funkcjonariuszy, korporacji, anonimowych wpisów w Internecie... choć wszystkich, proporcjonalnie i analogicznie, trzeba słuchać z pokorą, zachowując własne myślenie). Życie się dzieje. Mój Bóg jest Bogiem Żywym. Religia i praca katechetyczna też.

Na koniec anegdota:
- nie dawno była w naszej szkole Rzeczpospolitej Norwidowskiej misjonarka, siostra Tadeusza z Kamerunu. Poznałem ją, a jakże, na Facebooku. Siostra ma imię tak wyraziste, jak... jest sama. Energiczna, otwarta, przebojowa, pracowita, niezwykła. Mało kto pewnie zwraca uwagę na nazwisko. Tak i ja. Aż, za którymś razem uderzyło mnie po oczach. Frąckiewicz! - przecież mam takiego pra-pradziadka. Napisałem do siostry. Oto część naszej korespondencji:
Ja, jk, - “Z jakich to siostra jest Frąckiewiczów? Bo ja też. Michał Frąckiewicz (ur 1809) był moim prapradziadkiem ze strony Ojca. A to wszystko wiem dzięki kuzynowi, który zajmuje sie genealogią. Czy zna siostra tę stronę?”:
s.THF odpisała:
A wiec słuchaj kuzynie Józku, to ja dodałam te dane, bo sie trochę zajmowałam genealogią, ale tylko doszłam do pradziadka Vincentego, bo na grobie dziadka było imię jego ojca. Podobno ten Vincenty miał dużo synow, nie tylko Augustyna, a my nic o nich nie wiemy... Poszłam do Archiwum w Wilnie, bardzo mi chcieli zrobic genealogie tego Vincentego i Austyna Frackiewicz, ale chcieli także sporo pieniedzy, a ja ich nie miałam i tak zostało... to było 5 lat temu”
JK:
R-e-w-e-l-a-c-j-e czekają na każdym kroku nasz ludzki ród. Po Adama, Abrahama.... CUD!”

To chyba wszystko o czwartku. Jeszcze tylko o komentarzu Emilii. Jest krótki, ale bardzo wymowny. My dwoje znamy treść, która jest w nim zawarta. Jeszcze parę osób.
Mój komentarz, pod jej, był taki: “Właśnie! Dostałem [dzisiaj] więcej, niż dałem! I oczy [dziecka], i słowo (pytania) [w pokoju nauczycielkim, o spotkanie środowe czwórki w gabinecie dyrektorki], i podpowiedź, co zrobić, gdyby [ksiądz nie mógł przyjść z posługą i "słowem jednania" do klasy trzeciej] (plan alternatywny) i message od nowej znajomej na Fb, zaczynający się NbpJChr, na który jeszcze nie odpowiedziałem... [a który był przeżyciem i siłą na wyjazd do szkoły] i obiad w miłym towarzystwie i mus, by wszystko opisać, ale chyba jutro. "Wielki jest Bóg, potężny i pełen łaski"

PS.
Dzisiaj mam już nowy pilny temat (teoretyczny), ale byłoby za dużo pracy i dla Was i dla mnie. Jutro?

wtorek, 21 maja 2013

W imię czego? - homo homini... est


Musiałem wczoraj poprosić o zastępstwo na katechezie w klasie trzeciej szkoły podstawowej Zespołu Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Dlaczego? W ciągu ostatnich dwóch tygodni coś się wydarzyło, co zostawiło - dla mnie – stan, jak po trzęsieniu ziemi. Co się wydarzyło, jest opisane głównie w postach na moim blogu, teraz także w piśmie (donosie) na i do dyrektorki szkoły autorstwa Krystyny, z powiadomieniem Mazowieckiego Kuratorium Oświaty, kurii biskupiej diecezji Warszawsko-Praskiej i Wójta. Co jeszcze ma się wydarzyć? Odwołanie konkursu na dyrektora(kę) szkoły w Strachówce? Kolejne powiadomienie prokuratury przeciwko nam, bo mobbing, zwany też psychoterrorem, o który jestem notorycznie oskarżany, to przestępstwo i do CBA, bo nepotyzm, to forma korupcji... ?!

Co jeszcze ma się na tym polu zdarzyć, żebyście uwierzyli, że to trzęsienie ziemi trwa i trwa i trwa, a większość udaje, że nic się nie stało, że to prywatna sprawa Kapaona, który całe życie sprzeciwia się fałszowi i opisuje na blogu, w wierszach, artykułach... Kapaony wychowali sódemkę dzieci na ludzi, to wytrzymają? - taką mają motywację jawni i anonimowi oskarżyciele! Albo ja jestem nienormalny przez całe dorosłe życie, albo ktoś inny/inni.

Nie można tak dalej żyć. Nie można żyć w fałszu, w fałszywych sytuacjach w życiu społecznym i nieustannym klimacie oskarżeń, bez mała o czary. Przekazując takistan myśłenia następnemu pokoleniu.
Mam wrażenie, że uczyniliśmy z naszej tzw. wspólnoty lokalnej legoland albo folwark zwierzęcy, gdzie nie można rozmawiać o najważniejszych sprawach, jak ludzie, bo się któraś lalka albo pajacyk nachmurzy, zadąsa. Że stworzyliśmy pseudo-kulturę prawną, obyczajową, teologiczną... w której już nic nie jest tym, czym jest. Że prawda nie jest kochana.

Jeśli skutkiem donosów będzie pomoc ze strony Wójta, Kuratora i (Arcy)Biskupa, to wszystko pójdzie w niepamięć, a ze zła wyrośnie dobro (logika klasyczna nie dopuszcza tylko sytuacji odwrotnej). Jeśli bez zasłon i ucieczek nagadamy się raz szczerze do końca, słuchając siebie i szanując inne zdanie. Jeśli poznamy swoje myślenie, wartości, cele, motywy, całą pamięć i tożsamość, nie rozrywając świadomości na religijną, państwową, samorządową, szkolno-oświatowo, cało-osobową i jeszcze jakąś inną - zwycięstwo będzie wspólne. Nie będzie pokonanych. Zwycięży homo sapiens, ze wszystkim swoimi zaletami, wadami, wiarą, rozumem, emocjami, grzechami, żalem za nie i mocnym postanowieniem poprawy. Patrona i pomocnika myślenia w pocie czoła mamy także w Wielkim Darze od Opatrzności, Cyprianie Norwidzie.

Trzęsienia ziemi to ruchy i napięcia w płytach tektonicznych, na których opiera się cały nasz ludzki los. To także górotwory, nie zarysowania na skale i wstrząsy kolejne, wtórne dla nas, pierwotne w kolejnym już pokoleniu. Sięgają wód podwodnych i samego nieba.

Katecheza nie jest kolejną lekcją, tematem, jednostką, cegłą, dowolnie podmienianą, z której buduje się mury. Katecheza jest wędrówką ciągłą. Z punktu alfa, do punkt omega. Katecheza ma ramiona trójkąta równobocznego(?): Bóg – uczniowie – katecheta. W aspekcie najistotniejszym, ramiona są takie same. Jak ramiona krzyża, przed którym stajemy, katecheta na końcu, by nie przesłaniać. Stajemy w ciszy, która także wszystkich zrównuje. Oczywiście, życie wewnętzrne i doświadczenia życiowe każdy ma inne, swoje. I o to chodzi, by każdy przed krzyżem, w ciszy, poczuł się sobą.

Nie ma modlitwy bez Ducha Świętego. W modlitwie WIĘC najlepiej poznajemy Boga i siebie. Mogę wyłagodzić to zdanie, na “w modlitwie mamy – otrzymujemy ten dar - możliwość najlepiej poznawać Boga i siebie”. Modlitwa jest czynem. Każdy czyn odsłania i kształtuje coś w podmiocie (“Osoba i czyn”). Jakie czyny nasze, tacy i my. Jakie czyny twoje Polsko, taka i nasza Ojczyzna. Gmina też, dlatego od zawsze podkreślam znaczenie naszego gminnego czynu z 3 Maja 1981. Od 12 lat także istnienie Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Każdy ma prawo zwracać uwagę na to, co jest mu dane (powierzone) w sposób szczególny. Wszystko razem złożone w zbiorową pamięć i tożsamość wyznacza fundament (płytę tektoniczną) naszego życia wspólnego (tzw. wspólnoty lokalnej, zapisanej w ustawie państwowej i historii Kościoła).

Ale dlaczego nie mogłem iść w poniedziałek, po mszy rocznicowej, na katechezę. Na mszy rocznicowej też nie byłem. Zacznę od mszy:
- żeby nie tworzyć warunków do zamętu i możliwego fałszu. Dano mi do zrozumienia, że jestem dla nich obcym ciałem, a nie daj Bóg, padłyby słowa podziękowania dla mnie (“siewcy nienawiści”, “zdrajcy dzieci komunijnych”), może nawet dzieci by mnie szukały, żeby wręczyć kwiatki. Święty Jan Vianney wyciął drzewa owocowe, żeby chłopaki nie mogli z nich kraść. Nie dlatego, żeby im żałował!
- na katechezie poniedziałkowej zeszłyby się dwa światy, a jeden o drugim “nic” by nie wiedział. Jak mielibyśmy stanąć przed krzyżem w równoramiennym trójkącie?

Dzieci pod koniec klasy trzeciej nie są niemowlakami. Prawie na każdej katechezie powtarzam, że “nie ma wiary, bez myślenia”. Co myślą? KTO WIE? Czy bez tej wiedzy można się rozwijać religijnie, obywatelsko...
Będę mógł wejść do ich klasy na katechezę i stanąć przed krzyżem w ciszy, jeśli najpierw ksiądz proboszcz, albo dyrektorka, albo oboje, wytłumaczą dzieciom, co się stało i co jest, i co, i jak ma być.

Mój świat się zawalił. Nie wiem, czy jeszcze czyjś. Trzeba znów uporządkować fundamenty.

PS.
"Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem, ani nie stawia pod łóżkiem; lecz stawia na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło. Uważajcie więc, jak słuchacie. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą i to, co mu się wydaje, że ma".

niedziela, 19 maja 2013

Inni i my. Inni my i nasze 'religio'.


Inni pomagają nam lepiej rozumieć siebie. Ich los, wybory, wartości... myślenie. Telewizja bombarduje nas innymi, dobieranymi dla wzrostu medialnej oglądalności i zysków.
W niedzielę pamiątki Zesłania Ducha Świętego to: zwycięzca losowania Lotto na Florydzie z 590 milionami dolarów, ktoś, ktomusiw swojej pracy podróżować po całym świecie...

Mnie to już nie bierze. Ale przecież też  muszę mieć swój punkt odniesienia, punkt odniesienia dla swojego życia. Latarnię morską. Port bezpieczny dla nawigacji moich dni i nocy. Dla wszystkich spraw życia i śmierci. I mam. Jest nim mój - i milionów ludzi wierzącychpunkt Omega. Nie wędrowałem przez życie do mety w banku, ani na mapie. Wędrowałem przez życie do mety sensu. Największego możliwego do osiągnięciaw moim rozumieniusensu. Marketingowe miary i techniki stosować można do gospodarki, nie do ludzkiego osobowego życia.

Odpowiednikiem 590 milionów dolarów i podróży po świecie (ile różnych hoteli, linii lotniczych, lotnisk, portów, stacji przesiadkowych, biwaków, kultur, ludzi... ach!) zdarzenia w mojej/naszej ojczyźnie małej i wielkiej, w tym - w naszej Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Wczoraj na przyklad: spontaniczne ministrantowanie na mszybiałej,organistowanie, asystowanie katechetyczne dzieciom i całej wspólnocie liturgicznej.
Co w tym było/jest takiego?! WSZYSTKO, o co w życiu chodzić może człowiekowi – takiemu jak ja - wierzącemu i żyjącemu rozumnie, z całą pamięcią i tożsamością, z całą dostępną w moim osobowym życiu i przemyślaną Wiarą i Rozumem (Fides et Ratio). Wszystkood momentu osiągnięcia pewnego poziomu rozwoju świadomości syna Heleny i Jana. Wczoraj (nie tylko) przy ołtarzu, i w kościele, byłem całym sobą, od małego Józia, po tego siwego, którego (jeszcze) widzicie.
Każda świadomie przeżywana chwila, tu i teraz, styka mnie z tamtym światem, który jest z punktu Alfa, do punktu Omega. Pytajcie Jezusa, jak to jest. Po to jest Dobra Nowina, ale nie ma między nami rozmowy Dobrą Nowiną. rozmowy telewizją i innymi mediami.

Chyba pointuję swoją filozofię na koniec, po sześćdziesiątce.
Co mogę powiedzieć o (moim) punkcie Alfa I Omega? Po pierwsze i przede wszystkim, że jest. Że nie jest punktem urojonym. Gdyby to było urojenie, to ja byłbymwczoraj w kościeleurojonym człowiekiem, a wraz ze mną tam obecne dzieci,ksiądz, rodzice... i setki milionów, miliardy innych ludzi przez wieki. Żylibyśmy w urojonym świecie, urojonej kulturze. Rodzilibyśmy dzieci dla urojonej rzeczywistości, dla własnych urojeń i zaślepień zmysłowych? A ostatecznie - dla śmierci i niebytu! Który ojciec i matka rodziliby dzieci dla niebytu i doświadczeń po drodze wielu śmierci. Rodzimy z miłości. Do życia. Dla sensu wielkiego, możliwie największego. Więc czym jest śmierć?! Pytajcie/pytajmy Jezusa. Nikt inny nie dał lepszej odpowiedzi. Ba! Ale my nie chcemy rozmawiać Dobrą Nowiną. Naszą religię uczyniliśmy religią symboli, zgromadzeń, liturgii i nawoływań do dobrych uczynków.


Kościół ubogi papieża Franciszka?! Znalazłem punkt styczny z moim Bogiem Prostoty, danym mi w Kodniu 1983. Ubogi... po wielkie uproszczenie form. Uproszczenie, po samą Dobrą Nowinę. Porzucenie nie tylko czerwonych butów papieży, ale i strojów, dekoracji itd. Dla mnie najbardziej ukochaną mszą świętą byłaby ta w domu, albo na szlaku, przy stole stałym lub zaimprowizowanym. Tak, jak stoimy. Jak chodzimy na  co dzień, jak chodził Jezus w swoich czasach, ale jak by nie chodził w naszych. Ze zwyczajnym chlebem. Przez 2 tysiące lat wszystko w kościele poprzykrawaliśmy na modłę (a)historyczną, czyniąc naszą religię głównie religią kultu - nie życia - w oderwanych od życia dekoracjach historycznych. Trudno potem wypracować kompatybilność z nami homo sapiens kolejnych wieków i ze światem całym (koronka do Miłosierdzia). Łatwiej powiedzieć i zapisać, żeczłowiek jest drogą kościoła, niż konsekwentnie iść drogą. Postawa miłości intelektualnej poznaje aspekty istotowe i konstytutywne, ale przed taką postawą bronią się tradycjonaliści, dla których (odziedziczona) forma i ich przyzwyczajenia ważniejsze. A dla mnie religia, to nie forma, ale życie.