Przed wyjazdem do szkoły zapisałem “z wewnętrznego musu” na Facebooku - "W szkole spotkam szczere twarze dzieci, spojrzenia, przysłowiowe "oczy dziecka". Czy usłyszę szczere słowa?”. Emila, współ-nauczycielka w RzN, wpisała po południu komentarz - "A rysunek?", do którego wrócę na dole posta.
Wpis na fb miał związek z trudną środową rozmową dyscyplinującą w gabinecie dyrektorki RzN. Sporo sobie powiedzieliśmy – w czwórkę – ale dla mnie jeszcze ważniejsze jest to, co się dzieje, nie tylko to, co mówimy. Noc miałem kiepską. Pod wpływem tego, co się wydarzyło, czy tego, co powiedzieliśmy?! Na razie zbyt to subtelne dla mnie, bym odpowiedział. Pewne jednak, że “coś” sie wydarzyło. Mój poranny wpis na fb, był jakąś odpowiedzią, pomocą. Oczywiście wpisy nie biorą się z pustki. Najpierw jest rzeczywistość, zewnętrzna lub wewnętrzna. Rzeczywistość oczu dziecka, konkretnych dzieci, konkretnych twarzy, spojrzeń, uśmiechów, nawet słów, choć dużo, dużo rzadziej. To była moja moc i światełko w drodze do pracy (staż: 31 lat) i zbyt ważna i wielka rzecz, by przepadła nie zapisana, nawet tylko - sobie a muzom. Pozwólcie mi sie karmić zachwytami, które ni stąd, ni zowąd zlatują nade mnie.
Do klasy drugiej, (po)komunijnej,
wszedłem z kartami pracy z podręcznika (ksiądz proboszcz mnie namówił
i sprowadził), jeszcze o Zesłaniu Ducha Świętego. Dzieci jednak
chciały oglądać dalszy fragment filmu o świętym Filipie Neri.
Radośnie mnie zaskoczyły. Bo na moje wcześniejsze namowy nie
reagowały entuzjazmem. To była trzecia próba, tym razem wyszła od nich.
Za pierwszym razem tłumaczyłem sobie, “są zbyt rozgorączkowani
uroczystością komunijną, prezentami, wrażeniami...”, mają
dość. OK. Na następnej lekcji badałem, czy coś się zmieniło,
parę osób (uczniów) było gotowe rzucić okiem. Coś mi kazało
spróbować, choć w innych podobnych sytuacjach nie podjąłbym
próby. Chyba film i jego bohater (i aktor występujący w głównej
roli) mają coś takiego w sobie. Puściłem krótki fragment dla
tych kilku osób, reszta malowała, rysowała, wypełniała kartę
pracy, w mało kinowej ciszy.
Miałem więc powód przygotować na
wczorajszą lekcję temat i karty z podręcznika (dopinguje mnie
także stres nacisków na karty, podręczniki I tematy... od 31 lat). "Stres", znaczy "nacisk", ale od wewnątrz.
A tu od progu “film, film”! To prawda,
dzień był także inny na zewnątrz, chłodny, zachmurzony. Ale skąd
ta wewnętrzna cisza?! - rzadkie zjawisko w młodszych klasach na
moich lekcjach. Choć zawsze – od 31 lat – jest na początku,
kiedy stajemy przed krzyżem, często także na końcu, na końcu
zdarzają się odstępstwa.
Trickiem pedagogicznym z mojej
strony było zaitrygowanie, tych kilku, wiekiem bohaterów, ich
łobuzerskim charakterem etc. Nie przypuszczam jednak, by ktoś wtedy
usłyszał mój głos, tym bardziej zwrócił uwagę na takie
drobiazgi. Próba pedagogizowania każdej sytuacji w klasie i w
szkole jest odwiecznym zadaniem pedagogów, ale nie zawsze mi
wychodzi, no może takiemu Filipowi Neri i Edwardowi z Brukseli i
jeszcze paru uzdolnionym dyrektorkom i nauczycielom.
Edward, absolwent zachodniej
pedagogiki (Louvain), na koloniach w Kosarzyskach, w Dniu
Norwidowskim, chciał wziąć tak samo aktywny udział, jak wszyscy
wychowawcy. Stał na którymś stanowisku trasy-spaceru edukacyjnego, wymyślił własne
zadanie, uczestnicy/koloniści układali napis NORWID swoimi ciałami,
kształtem miłości, na podłodze. Jak widać, Edward, przyjaciel
naszej rodziny i szkoły od 1999 roku, zrobił na mnie duże wrażenie,
jego lekcję ciągle mam przed oczami, z wyrzutami sumienia. Edward
animuje dzisiaj duszpasterstwo młodzieżowe na ulicach i placach
Brukseli.
Nieoczekiwane oglądanie filmu stało
sie nowym przeżyciem dla starego katechety. Nie ma jednej metody,
dwóch takich samych lekcji, ani dobrych podręczników, na sto
procent. Życie się dzieje. Bóg jest Żywy. Żywa jest religia
Słowa, które nieustanie się objawia, chce stanąć przed nami, narodzić się
i zamieszkać wśród nas. Byleśmy je zobaczyli, usłyszeli, dotknęli,
poczuli węchem i smakiem, myśleniem - wiarą, rozumem, czyli całym
sobą, osobą, duchem ucieleśnionym, ciałem uduchowionym.
Filip – ulubiony święty naszego
księdza proboszcza – pociągnął i nas. Swoim poczuciem humoru,
swoją prostą teologią, psychologicznym talentem wychowawcy
młodzieży, nietuzinkowością, wolnością wewnętrzną, nawet
wobec sławnej i przemożnej kurii watykańskiej. A było to wtedy,
gdy dopiero kryto kopułą Michała Anioła bazylikę św. Piotra.
Na następnej lekcji w tzw. klasie
“zero” i ja, mały, mierny strachowski katecheta zwany przez
niechętnych siewcą nienawiści i zdrajcą dzieci komunijnych,
robiłem trochę z siebie Filipa (podróbkę). Dzieci łapały się
za brzuchy i pokładały na podłodze, gdy śmiałem się, śpiewałem
itd. jak Dawid z piosenki. No cóż, widać Duch Święty ma poczucie
humoru i dużą tolerancję, skoro daje się nawet mnie :-)
W klasie czwartej uczniowie też
leżeli na podłodze. Taki napisali scenariusz na scenkę kabaretową
na Dzień Matki. Byłem świadkiem nie tylko ich próby, ale także
powstawania scenariusza na poprzedniej lekcji religii. Utalentowany
autor nie dał się zagonić katechecie z 31 letnim stażem do
pobożności programowo-podręcznikowo-katechetycznych, musiał pisać. Rozumiem, nie bardzo
przeszkadzałem. Tylko ten stres przed uprawnionymi i nieuprawnionymi
recenzentami mojej pracy,mojej pobożności i mojego/naszego życia. Eh! To są brzemiona
indywidualnie brane na siebie. I tak być musi, choć się tak nie
stanie miłości mojej. Tęskno mi Panie.
Klasa trzecia stała się dla mnie
problem i wyzwaniem. Na szczęście, po środowej rozmowie, nie tylko
dla mnie. Uzgodniliśmy, że ksiądz proboszcz lub dyrektorka (DyrKa)
pomogą mi się na nowo odnaleźć w tej klasie. DyrKa wyjechała
jednak na szkolenia. Gdyby i ksiądz nie mógł, miałem znów
poprosić o zastępstwo. Jednak w klasie drugiej, podczas oglądania
filmu, przyszła mi nowatorska myśl, pewnie od Filipa Neri. - Szkoda,
żeby klasa trzecia miała dalej być odsunięta od tych przeżyć.
Wejdę więc i powiem, że ksiądz i dyrektorka mają im coś ważnego
do powiedzenia, ale dzisiaj nie mogli. I, że jednak i ich włączę
do radosnego przeżywania wiary (świętych) w wolności słowa,
poruszeń duchowych, spontanicznych zachowań, nawet przed papieżem. Nie tylko święty Filip i Persiano Rosa dali mi siłę i pomysły. Na środowym spotkaniu i rozmowie (wreszcie!!) "coś" się wydarzyło, co dało mi nową moc. Najpierw życie i fakty, rzeczywistość sama - powtarzam i powtarzam - najpierw REALIZM, potem teorie, programy, własne pomysły itd.
Ksiądz jednak mógł. Znalazł
czas, przyszedł do klasy, pomodlił się z nami, przedstawił pomysł "Biblijnej Akademii Najmłodszych", odniósł się też krótko do zamętu przed
Rocznicą. Zapowiedział chyba coś jeszcze w szerszej perspektywie parafialnej, niedzielnej, poczekajmy, nie ma
bowiem
nic
ukrytego,
co
by
nie
miało
być
ujawnione,
ani
nic
tajemnego,
co
by
nie
było
poznane
i
na
jaw
nie
wyszło...
w prawdzie i radości pełnej. "Abyście radość mieli i mieli ją w obfitości"! :-)
Klasa
trzecia oglądała swój fragment Filipa Neri w skupieniu.
Klasa
pierwsza wykorzystała to, co było dla klasy drugiej, rozpoznawali
znaki Ducha Świętego, na swojej kartce i na obrazach z Internetu
(dobrodziejstwo projektora, ekranu i dostępu do Internetu, OHP,
WiFi). Drugie zadanie, przygotowane przez autorów podręcznika,
polegało na dopasowaniu charakterystycznych elementów
scenograficznych (symboli) do nazw słownych największych świąt
chrześcijańskich. Szopka, świeca paschalna, gołąb.
Nasza szkoła zrobiła skok
cywilizacyjny. Przede wszystkim w metodach, OK i pochodnych, ale
także w “usprzętowieniu”. Czekam jeszcze na jeden etap, “pokaż
mi swoje myślenie” i pochodne; wizyta studyjna DyrKa w Stanach
powinna przybliżyć i tę perspektywę do Rzeczpospolitej
Norwidowskiej.
Kto
prawidłowo wykonał pracę intelektualną (oni też wiedzą, że nie
ma wiary bez myślenia) zabrał się do własnej pracy artystycznej.
Wszyscy rzucili się do rysowania dużego gołębia. Moim wsparciem
pedagogicznym było znalezienie odpowiedniego tła muzycznego –
kanony z Taize o Duchu Świętym, “Gdy Boży... jak Dawid” w
wykonaniu Gabrysi Golec i innych, Majki Jeżowskiej śpiewającej o
Matce itp.
Niektóre
dzieci lubią przynosić swoje rysunki i dawać nauczycielom.
Dostałem parę wczoraj. Do jednego uśmiechnąłem się serdecznie,
gołąb przemienił się w orła z korona w obramowaniu rycerskiej
tarczy. Piękny – pomyślałem. Dopiero po chwili zwróciłem uwagę
na słowa powyżej – Kocham Boga! I dedykację. Oczy mi się
otworzyły, zobaczyłem dużo więcej. Królestwo Boże?! Na pewno
królestwo Ducha Świętego. W konkretnej scenerii chrzcielnej
kościoła na Trawach. Pamiętny chrzest. Święto dzieci, rodziców,
duszpasterzy, katechetów, DyrKa, przyjaciół, małej
chrześciajańskiej wspólnoty. Trzy takie chrzty przeżyłem w trakcie katechetycznej posługi,
drugi w Strachówce w par. WNMP. Dawno temu także w Domu Dziecka w
Chotomowie. Chrzest jest najpierwszym przygotowaniem do I Komunii
Świętej i tajemniczym (najbardziej?) etapem budowania królestwa
ducha na ziemi.
Szedłem
z tym rysunkiem, obrazem (scenariuszem napisanym przez Życie!) przez
korytarz, pokazywałem spotykanym na drodze: wychowawczyni, księdzu,
Emilii. Na katechetycznej drodze w “Osobnym świecie”. Mam teraz ten
rysunek przed oczami, przed komputerem, co mam z nim zrobić? Chyba
nie mogę nie pisać.
Dwie
ostatnie lekcje przeszły jak burza. Klasa szósta miała jakieś testy na
“Orliku”. Piąta dostała na ekranie (i w modlitwie przed krzyżem) swój fragment dziejów kościoła
i świętości na ziemi przez działanie Ducha Świętego (nie
grzechów, nie rozporządzeń kurii i kuratoriów takich i innych, nie programów, podręczników,
urzędników, funkcjonariuszy, korporacji, anonimowych wpisów w
Internecie... choć wszystkich, proporcjonalnie i analogicznie, trzeba słuchać z pokorą, zachowując własne myślenie). Życie się dzieje. Mój Bóg jest Bogiem Żywym. Religia i praca katechetyczna też.
Na
koniec anegdota:
-
nie dawno była w naszej szkole Rzeczpospolitej Norwidowskiej misjonarka, siostra Tadeusza z
Kamerunu. Poznałem ją, a jakże, na Facebooku. Siostra ma imię tak
wyraziste, jak... jest sama. Energiczna, otwarta, przebojowa,
pracowita, niezwykła. Mało kto pewnie zwraca uwagę na nazwisko.
Tak i ja. Aż, za którymś razem uderzyło mnie po oczach.
Frąckiewicz! - przecież mam takiego pra-pradziadka. Napisałem do
siostry. Oto część naszej korespondencji:
Ja, jk, - “Z
jakich to siostra jest Frąckiewiczów? Bo ja też. Michał
Frąckiewicz (ur 1809) był moim prapradziadkiem ze strony Ojca. A to
wszystko wiem dzięki kuzynowi, który zajmuje sie genealogią. Czy
zna siostra tę stronę?”:
s.THF odpisała:
“A wiec
słuchaj kuzynie Józku, to ja dodałam te dane, bo sie trochę
zajmowałam genealogią, ale tylko doszłam do pradziadka Vincentego, bo
na grobie dziadka było imię jego ojca. Podobno ten Vincenty miał
dużo synow, nie tylko Augustyna, a my nic o nich nie wiemy...
Poszłam do Archiwum w Wilnie, bardzo mi chcieli zrobic genealogie
tego Vincentego i Austyna Frackiewicz, ale chcieli także sporo
pieniedzy, a ja ich nie miałam i tak zostało... to było 5 lat
temu”
JK:
“R-e-w-e-l-a-c-j-e czekają na każdym kroku nasz
ludzki ród. Po Adama, Abrahama.... CUD!”
To
chyba wszystko o czwartku. Jeszcze tylko o komentarzu Emilii. Jest
krótki, ale bardzo wymowny. My dwoje znamy treść, która jest w
nim zawarta. Jeszcze parę osób.
Mój
komentarz, pod jej, był taki: “Właśnie!
Dostałem [dzisiaj] więcej, niż dałem! I oczy [dziecka], i słowo
(pytania) [w pokoju nauczycielkim, o spotkanie środowe czwórki w
gabinecie dyrektorki], i podpowiedź, co zrobić, gdyby [ksiądz nie
mógł przyjść z posługą i "słowem jednania" do klasy trzeciej] (plan alternatywny) i
message od nowej znajomej na Fb, zaczynający się NbpJChr, na
który jeszcze nie odpowiedziałem... [a który był przeżyciem i
siłą na wyjazd do szkoły] i obiad w miłym towarzystwie i mus, by
wszystko opisać, ale chyba jutro. "Wielki jest Bóg, potężny
i pełen łaski"
PS.
Dzisiaj mam już nowy pilny temat (teoretyczny), ale byłoby za dużo pracy i dla Was i dla mnie. Jutro?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz