piątek, 24 maja 2013

Czwartek katechetyczny (bardzo)


Przed wyjazdem do szkoły zapisałem “z wewnętrznego musu” na Facebooku - "W szkole spotkam szczere twarze dzieci, spojrzenia, przysłowiowe "oczy dziecka". Czy usłyszę szczere słowa?”. Emila, współ-nauczycielka w RzN, wpisała po południu komentarz - "A rysunek?", do którego wrócę na dole posta.

Wpis na fb miał związek z trudną środową rozmową dyscyplinującą w gabinecie dyrektorki RzN. Sporo sobie powiedzieliśmy – w czwórkę – ale dla mnie jeszcze ważniejsze jest to, co się dzieje, nie tylko to, co mówimy. Noc miałem kiepską. Pod wpływem tego, co się wydarzyło, czy tego, co powiedzieliśmy?! Na razie zbyt to subtelne dla mnie, bym odpowiedział. Pewne jednak, że “coś” sie wydarzyło. Mój poranny wpis na fb, był jakąś odpowiedzią, pomocą. Oczywiście wpisy nie biorą się z pustki. Najpierw jest rzeczywistość, zewnętrzna lub wewnętrzna. Rzeczywistość oczu dziecka, konkretnych dzieci, konkretnych twarzy, spojrzeń, uśmiechów, nawet słów, choć dużo, dużo rzadziej. To była moja moc i światełko w drodze do pracy (staż: 31 lat) i zbyt ważna i wielka rzecz, by przepadła nie zapisana, nawet tylko - sobie a muzom. Pozwólcie mi sie karmić zachwytami, które ni stąd, ni zowąd zlatują nade mnie.

Do klasy drugiej, (po)komunijnej, wszedłem z kartami pracy z podręcznika (ksiądz proboszcz mnie namówił i sprowadził), jeszcze o Zesłaniu Ducha Świętego. Dzieci jednak chciały oglądać dalszy fragment filmu o świętym Filipie Neri. Radośnie mnie zaskoczyły. Bo na moje wcześniejsze namowy nie reagowały entuzjazmem. To była trzecia próba, tym razem wyszła od nich. Za pierwszym razem tłumaczyłem sobie, “są zbyt rozgorączkowani uroczystością komunijną, prezentami, wrażeniami...”, mają dość. OK. Na następnej lekcji badałem, czy coś się zmieniło, parę osób (uczniów) było gotowe rzucić okiem. Coś mi kazało spróbować, choć w innych podobnych sytuacjach nie podjąłbym próby. Chyba film i jego bohater (i aktor występujący w głównej roli) mają coś takiego w sobie. Puściłem krótki fragment dla tych kilku osób, reszta malowała, rysowała, wypełniała kartę pracy, w mało kinowej ciszy.
Miałem więc powód przygotować na wczorajszą lekcję temat i karty z podręcznika (dopinguje mnie także stres nacisków na karty, podręczniki I tematy... od 31 lat). "Stres", znaczy "nacisk", ale od wewnątrz.
A tu od progu “film, film”! To prawda, dzień był także inny na zewnątrz, chłodny, zachmurzony. Ale skąd ta wewnętrzna cisza?! - rzadkie zjawisko w młodszych klasach na moich lekcjach. Choć zawsze – od 31 lat – jest na początku, kiedy stajemy przed krzyżem, często także na końcu, na końcu zdarzają się odstępstwa.

Trickiem pedagogicznym z mojej strony było zaitrygowanie, tych kilku, wiekiem bohaterów, ich łobuzerskim charakterem etc. Nie przypuszczam jednak, by ktoś wtedy usłyszał mój głos, tym bardziej zwrócił uwagę na takie drobiazgi. Próba pedagogizowania każdej sytuacji w klasie i w szkole jest odwiecznym zadaniem pedagogów, ale nie zawsze mi wychodzi, no może takiemu Filipowi Neri i Edwardowi z Brukseli i jeszcze paru uzdolnionym dyrektorkom i nauczycielom.
Edward, absolwent zachodniej pedagogiki (Louvain), na koloniach w Kosarzyskach, w Dniu Norwidowskim, chciał wziąć tak samo aktywny udział, jak wszyscy wychowawcy. Stał na którymś stanowisku trasy-spaceru edukacyjnego, wymyślił własne zadanie, uczestnicy/koloniści układali napis NORWID swoimi ciałami, kształtem miłości, na podłodze. Jak widać, Edward, przyjaciel naszej rodziny i szkoły od 1999 roku, zrobił na mnie duże wrażenie, jego lekcję ciągle mam przed oczami, z wyrzutami sumienia. Edward animuje dzisiaj duszpasterstwo młodzieżowe na ulicach i placach Brukseli.

Nieoczekiwane oglądanie filmu stało sie nowym przeżyciem dla starego katechety. Nie ma jednej metody, dwóch takich samych lekcji, ani dobrych podręczników, na sto procent. Życie się dzieje. Bóg jest Żywy. Żywa jest religia Słowa, które nieustanie się objawia, chce stanąć przed nami, narodzić się i zamieszkać wśród nas. Byleśmy je zobaczyli, usłyszeli, dotknęli, poczuli węchem i smakiem, myśleniem - wiarą, rozumem, czyli całym sobą, osobą, duchem ucieleśnionym, ciałem uduchowionym.

Filip – ulubiony święty naszego księdza proboszcza – pociągnął i nas. Swoim poczuciem humoru, swoją prostą teologią, psychologicznym talentem wychowawcy młodzieży, nietuzinkowością, wolnością wewnętrzną, nawet wobec sławnej i przemożnej kurii watykańskiej. A było to wtedy, gdy dopiero kryto kopułą Michała Anioła bazylikę św. Piotra.

Na następnej lekcji w tzw. klasie “zero” i ja, mały, mierny strachowski katecheta zwany przez niechętnych siewcą nienawiści i zdrajcą dzieci komunijnych, robiłem trochę z siebie Filipa (podróbkę). Dzieci łapały się za brzuchy i pokładały na podłodze, gdy śmiałem się, śpiewałem itd. jak Dawid z piosenki. No cóż, widać Duch Święty ma poczucie humoru i dużą tolerancję, skoro daje się nawet mnie :-)

W klasie czwartej uczniowie też leżeli na podłodze. Taki napisali scenariusz na scenkę kabaretową na Dzień Matki. Byłem świadkiem nie tylko ich próby, ale także powstawania scenariusza na poprzedniej lekcji religii. Utalentowany autor nie dał się zagonić katechecie z 31 letnim stażem do pobożności programowo-podręcznikowo-katechetycznych, musiał pisać. Rozumiem, nie bardzo przeszkadzałem. Tylko ten stres przed uprawnionymi i nieuprawnionymi recenzentami mojej pracy,mojej pobożności i mojego/naszego życia. Eh! To są brzemiona indywidualnie brane na siebie. I tak być musi, choć się tak nie stanie miłości mojej. Tęskno mi Panie.

Klasa trzecia stała się dla mnie problem i wyzwaniem. Na szczęście, po środowej rozmowie, nie tylko dla mnie. Uzgodniliśmy, że ksiądz proboszcz lub dyrektorka (DyrKa) pomogą mi się na nowo odnaleźć w tej klasie. DyrKa wyjechała jednak na szkolenia. Gdyby i ksiądz nie mógł, miałem znów poprosić o zastępstwo. Jednak w klasie drugiej, podczas oglądania filmu, przyszła mi nowatorska myśl, pewnie od Filipa Neri. - Szkoda, żeby klasa trzecia miała dalej być odsunięta od tych przeżyć. Wejdę więc i powiem, że ksiądz i dyrektorka mają im coś ważnego do powiedzenia, ale dzisiaj nie mogli. I, że jednak i ich włączę do radosnego przeżywania wiary (świętych) w wolności słowa, poruszeń duchowych, spontanicznych zachowań, nawet przed papieżem. Nie tylko święty Filip i Persiano Rosa dali mi siłę i pomysły. Na środowym spotkaniu i rozmowie (wreszcie!!) "coś" się wydarzyło, co dało mi nową moc. Najpierw życie i fakty, rzeczywistość sama - powtarzam i powtarzam - najpierw REALIZM, potem teorie, programy, własne pomysły itd.

Ksiądz jednak mógł. Znalazł czas, przyszedł do klasy, pomodlił się z nami, przedstawił pomysł "Biblijnej Akademii Najmłodszych", odniósł się też krótko do zamętu przed Rocznicą. Zapowiedział chyba coś jeszcze w szerszej perspektywie parafialnej, niedzielnej, poczekajmy, nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło... w prawdzie i radości pełnej. "Abyście radość mieli i mieli ją w obfitości"! :-)
Klasa trzecia oglądała swój fragment Filipa Neri w skupieniu.

Klasa pierwsza wykorzystała to, co było dla klasy drugiej, rozpoznawali znaki Ducha Świętego, na swojej kartce i na obrazach z Internetu (dobrodziejstwo projektora, ekranu i dostępu do Internetu, OHP, WiFi). Drugie zadanie, przygotowane przez autorów podręcznika, polegało na dopasowaniu charakterystycznych elementów scenograficznych (symboli) do nazw słownych największych świąt chrześcijańskich. Szopka, świeca paschalna, gołąb. Nasza szkoła zrobiła skok cywilizacyjny. Przede wszystkim w metodach, OK i pochodnych, ale także w “usprzętowieniu”. Czekam jeszcze na jeden etap, “pokaż mi swoje myślenie” i pochodne; wizyta studyjna DyrKa w Stanach powinna przybliżyć i tę perspektywę do Rzeczpospolitej Norwidowskiej.

Kto prawidłowo wykonał pracę intelektualną (oni też wiedzą, że nie ma wiary bez myślenia) zabrał się  do własnej pracy artystycznej. Wszyscy rzucili się do rysowania dużego gołębia. Moim wsparciem pedagogicznym było znalezienie odpowiedniego tła muzycznego – kanony z Taize o Duchu Świętym, “Gdy Boży... jak Dawid” w wykonaniu Gabrysi Golec i innych, Majki Jeżowskiej śpiewającej o Matce itp.
Niektóre dzieci lubią przynosić swoje rysunki i dawać nauczycielom. Dostałem parę wczoraj. Do jednego uśmiechnąłem się serdecznie, gołąb przemienił się w orła z korona w obramowaniu rycerskiej tarczy. Piękny – pomyślałem. Dopiero po chwili zwróciłem uwagę na słowa powyżej – Kocham Boga! I dedykację. Oczy mi się otworzyły, zobaczyłem dużo więcej. Królestwo Boże?! Na pewno królestwo Ducha Świętego. W konkretnej scenerii chrzcielnej kościoła na Trawach. Pamiętny chrzest. Święto dzieci, rodziców, duszpasterzy, katechetów, DyrKa, przyjaciół, małej chrześciajańskiej wspólnoty. Trzy takie chrzty przeżyłem w trakcie katechetycznej posługi, drugi w Strachówce w par. WNMP. Dawno temu także w Domu Dziecka w Chotomowie. Chrzest jest najpierwszym przygotowaniem do I Komunii Świętej i tajemniczym (najbardziej?) etapem budowania królestwa ducha na ziemi.

Szedłem z tym rysunkiem, obrazem (scenariuszem napisanym przez Życie!) przez korytarz, pokazywałem spotykanym na drodze: wychowawczyni, księdzu, Emilii. Na katechetycznej drodze w “Osobnym świecie”. Mam teraz ten rysunek przed oczami, przed komputerem, co mam z nim zrobić? Chyba nie mogę nie pisać.

Dwie ostatnie lekcje przeszły jak burza. Klasa szósta miała jakieś testy na “Orliku”. Piąta dostała na ekranie (i w modlitwie przed krzyżem) swój fragment dziejów kościoła i świętości na ziemi przez działanie Ducha Świętego (nie grzechów, nie rozporządzeń kurii i kuratoriów takich i innych, nie programów, podręczników, urzędników, funkcjonariuszy, korporacji, anonimowych wpisów w Internecie... choć wszystkich, proporcjonalnie i analogicznie, trzeba słuchać z pokorą, zachowując własne myślenie). Życie się dzieje. Mój Bóg jest Bogiem Żywym. Religia i praca katechetyczna też.

Na koniec anegdota:
- nie dawno była w naszej szkole Rzeczpospolitej Norwidowskiej misjonarka, siostra Tadeusza z Kamerunu. Poznałem ją, a jakże, na Facebooku. Siostra ma imię tak wyraziste, jak... jest sama. Energiczna, otwarta, przebojowa, pracowita, niezwykła. Mało kto pewnie zwraca uwagę na nazwisko. Tak i ja. Aż, za którymś razem uderzyło mnie po oczach. Frąckiewicz! - przecież mam takiego pra-pradziadka. Napisałem do siostry. Oto część naszej korespondencji:
Ja, jk, - “Z jakich to siostra jest Frąckiewiczów? Bo ja też. Michał Frąckiewicz (ur 1809) był moim prapradziadkiem ze strony Ojca. A to wszystko wiem dzięki kuzynowi, który zajmuje sie genealogią. Czy zna siostra tę stronę?”:
s.THF odpisała:
A wiec słuchaj kuzynie Józku, to ja dodałam te dane, bo sie trochę zajmowałam genealogią, ale tylko doszłam do pradziadka Vincentego, bo na grobie dziadka było imię jego ojca. Podobno ten Vincenty miał dużo synow, nie tylko Augustyna, a my nic o nich nie wiemy... Poszłam do Archiwum w Wilnie, bardzo mi chcieli zrobic genealogie tego Vincentego i Austyna Frackiewicz, ale chcieli także sporo pieniedzy, a ja ich nie miałam i tak zostało... to było 5 lat temu”
JK:
R-e-w-e-l-a-c-j-e czekają na każdym kroku nasz ludzki ród. Po Adama, Abrahama.... CUD!”

To chyba wszystko o czwartku. Jeszcze tylko o komentarzu Emilii. Jest krótki, ale bardzo wymowny. My dwoje znamy treść, która jest w nim zawarta. Jeszcze parę osób.
Mój komentarz, pod jej, był taki: “Właśnie! Dostałem [dzisiaj] więcej, niż dałem! I oczy [dziecka], i słowo (pytania) [w pokoju nauczycielkim, o spotkanie środowe czwórki w gabinecie dyrektorki], i podpowiedź, co zrobić, gdyby [ksiądz nie mógł przyjść z posługą i "słowem jednania" do klasy trzeciej] (plan alternatywny) i message od nowej znajomej na Fb, zaczynający się NbpJChr, na który jeszcze nie odpowiedziałem... [a który był przeżyciem i siłą na wyjazd do szkoły] i obiad w miłym towarzystwie i mus, by wszystko opisać, ale chyba jutro. "Wielki jest Bóg, potężny i pełen łaski"

PS.
Dzisiaj mam już nowy pilny temat (teoretyczny), ale byłoby za dużo pracy i dla Was i dla mnie. Jutro?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz