sobota, 20 lipca 2013

WSPÓLNOTA LOKALNA i “zmysł przewidywania i uczestnictwo” :-)



Bezdomny. Bezrobotny. Bez wspólnoty lokalnej, albo podstawowej. Czy można tak żyć? Można. Ale co to za życie.

Różnymi historiami dochodzi się do w/w stanów. Z osobistych zasług lub nieporadności. Ze zbiegów złych okoliczności. Z wyroków sądów, ale także rodzinnych nieporozumień. Z powodu różnych kataklizmów.

Co dziwne, wspólnoty lokalnej albo podstawowej nigdy zabraknąć nam nie powinno. Mamy ją prawie zapisaną w ustawach i w prawie kanonicznym, o ileśmy wierzący i poczuwamy się do przynależności do kościoła Jezusa Chrystusa.

Wspólnota lokalna jest chyba moją ideą fix. Spróbuję nakreślić jej krótką lub długą, ale zawsze osobistą historię.
Początki wiążą się, na pewno, nie chyba, z pracą katechetyczną w Legionowie. W trakcie poznawałem fenomen wspólnoty. Najpierw posłania do niej z mocy wyższej, w której zanurzony zostałem przez wybór papieża Polaka, czyli Polaka na papiestwo, w konsekwencji - Solidarność, wolna Polska i wolna Europa (no, pół), wolny Kościół(?) w Polsce i świecie(?), stan wojenny, wołanie kościoła, spotkanie potrzeby z gotowością służby. Takimi koleinami potoczyło się życie. Oczywiście musiałem mieć wyposażenie bytowe, by podjąć, zrozumieć(?), udźwignąć. Wyposażenie otrzymałem w genach, wychowaniu, (auto)kształceniu, studiowaniu, podróżach. Osiągnąłem ten stan wiary, rozumu, samoświadomości.

Wtręt, na gorąco – dlaczego ta oczywistość nie jest faktem, punktem zaczepienia, podkładką pod kurą nioską? naszego lokalnego Roku Wiary i Rozumu? Takie rozmowy? świadectwa... 
Jaka jest nasza pamięć i tożsamość, jako osób i jako wspólnoty lokalnej?! Koniec wtrętu. Wracam do koryta, głównego wątku, rozważania, do wspólnoty lokalnej i najbardziej - oczywiście - podstawowej. Życia i wiary. Życia wiary. Czy jest bardziej podstawowa, dla dorosłego człowieka, niż WSPÓLNOTA WIARY (ROZUMNEJ)? A w niej spotkanie współ-braci, współ-siostry i rozmowa z nimi Dobrą Nowiną (bez podziału na tzw. duchownych i tzw. świeckich)!

Katecheta bywa powołany do zadania przekazywania i podtrzymywania wiary. Programy, podręczniki, kanony... są instrumentarium. Oprzyrządowaniem. Masło, maślane. Łacina. Instrumentum. Źródłosłowy. Etymologia?

Myślę, że ksiądz proboszcz Józef Schabowski szukał w 1982 nie tylko nauczyciela religii. Może i szukał tylko nauczyciela, ale potrzebował chyba kogoś więcej(?). Miał trzech księży wikarych i siostrę katechetkę. Fakt, ze parafia była bardzo duża, dynamiczna (ludność napływająca z całej Polski, ze względu na bujne budownictwo mieszkaniowe, bloki, całe osiedla do zaludnienia) i miał na głowie budowę kościoła. W konsekwencji dostałem całe duszpasterstwo młodzieżowe (studenci included). Oczywiście oprócz posługi sakramentalnej :-)
Chociaż! - przygotowanie do bierzmowania też mi powierzył (co rok ponad 200 osobowe grupy młodzieży szkół średnich).

Chwalę się? Niedobrze, że tak może wyglądać. Chcę tylko spisać to, co istotowe i konstytutywne, z tego, co się wśród nas zdarzyło, dostojni Teofilowie. Taka jest historia najnowsza moich wspólnot lokalnych i bardzo podstawowych. Komuś może się przydać. TAK BYŁO / TAK JEST. To mój(?) realizm. Szkoda, jeśli tylko mój.

W legionowskich parafiach (w drugiej inny ks. prob. też zachęcił do pracy z młodzieżą “bo on musi się zająć budową”, dziś zastąpił pierwszego, jako dziekan) zdobyłem wiedzę o parafii, jako wspólnocie podstawowej dla ludzi wierzących i aktywnie szukających (sensu) na danym terenie, że może – jako wspólnota – być perpetuum mobile. Wspólnota wspólnot. Nie – wspólnota liturgiczna, od czasu do czasu, bez zrozumienia.

Tę moją wiarę (doświadczalną) przypomniał mi po latach były proboszcz w Urlach. Rozmawialiśmy dość często w czasach legionowsko-jabłonowskich, odwiedzaliśmy się, spotykaliśmy modliliśmy na podłodze, "po domach". Trzech naraz trafiło się wtedy takich księży i trochę nas tzw. świeckich. Potem nawet, na skutek dyslokat, gdy odeszli dalej, w granicach ówczesnej diecezji, trafił nam się jeden – dzisiaj rektor - ale równie otwarty i skory do rozmów i modlitw na dywanie (wtedy, skąd mam wiedzieć, jak jest dzisiaj, godności usztywniają z reguły, ale mam nadzieję i przesłanki, po przelotnym spotkaniu, że tak pozostało, proporcjonalnie i analogicznie ;-)
Jaki potworny regres czuję dzisiaj, w moim - polskim - kościele.

Wspólnoty dokonywały cudów, albo cuda działy się i dzieją zawsze we wspólnotach – czego przykładem były biwaki chrześcijańskie, z mszą codzienną wieczorną, nad Jeziorakiem. Zaczął je Andrzej, ojciec, zakonnik, Madej. Od Maryi Immaculata oblat. Pompy się reperowały w buszu, gdy była potrzeba, bo zwyczajnie nie truła woda z jeziora. Z buszu poszliśmy raz świadczyć w kościele. Z buszu wyruszyliśmy – za nim – do Brodnicy, ewangelizować (Nowa Ewangelizacja, z nim zawsze, nim ktoś pomyśli, a papieże ogłoszą). Do świętości zostaliśmy wezwani, ni mniej ni więcej - według niego. I Dobrej Nowiny o grzesznikach. Z grzesznością nam przyrodzoną, na którą się nie zgadzamy, na ile umiemy. Na pewno nie kościół walczący, tym bardziej nie tryumfujący. Skromny, pokorny, służebnie rozdający ser od Reagana, albo co ma. Spotkanie i słowo. Bliskość i rozmowa. Życie w dialogu, nie wsobne.

Ustawa samorządowa wpisała wspólnotę w prawo. Dają nam prawo do życia we wspólnocie. Ba! Ale kto rozumie, że wspólnota się rodzi wśród ludzi, którzy przyjmują dar?! Jakiś dar. Im większy, im bardziej uświadomiony – tym lepsza wspólnota. Prawem się nie da dać (niczego). To tylko zapisy, na które się można powołać, gdy nam zabierają. Na przykład prawo do myślenia i dzielenia się własnym samodzielnym myśleniem. Każda władza nie cierpi ludzi obdarzonych rzadkim darem samodzielnego odważnego myślenia? Boję się, że może ich być 99% :-(

Gmina to samorządowa wspólnota mieszkańców i terytorium. Jak więc być bezdomnym, bezrobotnym, bez wspólnoty podstawowej dla życia, do życia w gminie? Można. Tak jak w parafii można być/żyć bez braci i sióstr. Nominalnie. Intencjonalnie?

PRAWO DO SPOTKANIA I ROZMOWY DOBRĄ NOWINĄ JEST NAJWAŻNIEJSZYM PRAWEM CZŁOWIEKA WIERZĄCEGO W KOŚCIELE/PARAFII. Oczywiście, według mnie :-)

Wszystko się bierze z dialogu. Czasem jest to dialog w zastępstwie (Monika za Augustyna, Helena za Józefa...). Nie z obrzędu. Słowo zamieszkało między nami. Nie da się go/GO zawłaszczyć. Izolowane umiera. W ogóle się nie rodzi.

O TYM TEŻ NIKT NIE BĘDZIE CHCIAŁ ZE MNĄ ROZMAWIAĆ W MOJEJ WSPÓLNOCIE PODSTAWOWEJ (M.IN. W NOMINALNEJ POLSKIEJ PARAFII, CZYLI W KOŚCIELE POLSKIM 2013), NAWET W INTERNECIE.

Jadąc pożyczonym od rodziny samochodem odebrać córkę po skończonym udanym podarowanym obozie sztuk wszelakich, z amerykańską kadrą, słuchaliśmy radia rozlicznych lokalnych i ogólnopolskich rozgłośni, co się nawinęło. Był różaniec z Radiem Maryja, w jakiejś innej stacji kazanie z Jasnej Góry(?), dla pielgrzymów wadowickich, ale i z Warmii, pobożne gadanie, rodzaj religijnej taśmy radiowej (żeby nie powiedzieć plepleple). Najwięcej dało mi do myślenia grzeczne, zwyczajowe podziękowania “wiernym świeckim, którzy włączyli się...” Zupełnie nie mogłem logicznie rozebrać tej sekwencji. Czy to znaczyło, że pielgrzymka nie mogłaby się bez nich odbyć, bo wypełnili sobą rzeszę/masę/tłum/Lud Boży? Za pomoc organizacyjną? Nie pamiętam konkretnego sformułowania, ale to był przykład pustej? mylnej? (dez)nformacji!? Bo co – czy duchownych i nieduchownych było pół na pół? A może świeckich i nieświeckich? O co chodziło kaznodziei?
W moim odczuciu miało to być inne zdanie/zdania, którego jednak duchowni/kaznodzieje/pasterze/przewodnicy nazbyt często nie rozumieją - “podziękujmy sobie za pielgrzymkę. Wszyscy pielgrzymi są równi, jak siostry i bracia w drodze na spotkanie i w spotkaniu/życiu z Jezusem z Nazaretu. Chcę imiennie podziękować tylko nn/NN. Za wkład pracy takiej a takiej, ale bez przesady, bo trzeba by wszystkich wymieniać po kolei, nikt się tu nie lenił. Pielgrzymki się organizuje w wolności i w wolności się w nich uczestniczy. Amen”

Czym jest kościół? Wspólnota? Czy ten kaznodzieja umiałby i chciał usiąść ze mną, z nami i rozmawiać Dobrą Nowiną?! O życiu? Drogach? Bezdrożach? Celach, środkach, sensie? Przeznaczeniu? To jest w zasięgu każdego myślącego człowieka, homo sapiens, ale nie ma parcia na ten intelektualno-duchowy wymiar. Wydaje mi się, że jest poprzestanie, zaprzestanie, przyzwolenie, zwolnienie się z …? rozwoju? nadążania za światem i kulturą? z nieustannej (ciężkiej) pracy, w pocie swego czoła, aby utrzymywać w harmonijnej równowadze wiarę i rozum! Na miarę możliwości każdego zdrowego homo sapiens. Nie trzeba cudów. Jest prawda. Prawda jest poznawalna. Jest możliwa postawa miłości intelektualnej. Są wiarygodni i błyskotliwi teologowie, czujący świat, nie bujający w przestworzach na jednym skrzydle pobożności (jeszcze gorzej, jeśli na kartkach i literze prawa). Ich trud i odwagę myślenia, owoce ciężkiej pracy "czoła" trzeba wnosić, znosić na poziom wspólnot podstawowych, w których żyją ludzie-obywatele XXI wieku (parafie, gminy, szkoły, NGO'sy, portale internetowe itd), łącząc - nie przeciwstawiając przecież - z pobożnością. Mamy dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy.

Nie wypada? Nie można? Nie wolno? Poprzestać na odziedziczonej, wyuczonej pobożności. W góry się idzie, bo są. Skoro nauczyciel musi się stale dokształcać, rozwijać, doskonalić i szkoła - świadoma siebie, swoich zadań, misji - również, to księża i kurie też. Z profilu nauczycielki, koordynatorki programu rozwoju innych nauczycieli wziąłem auto-prezentację “we design and run professional development programs for teachers in Turkey and in Turkish schools abroad. I love watching teachers learn more about education so that they can help their students better “. Stąd (z tej strony)! 

PS.
Podtytuł “zmysł przewidywania i uczestnictwo” pochodzi z wypowiedzi o. Federico Lombardi S.J. - zdj. po lewej - dyrektora Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, przed pielgrzymką papieża Franciszka na Spotkanie Młodzieży w Rio de Janeiro. Przewidywania i uczestnictwo – bo papież z tego kontynentu pochodzi. Zna. To była jego wspólnota lokalna i podstawowa.

Zdjęcie/plakat u góry wziąłem stąd! uważając, że "prawie wszystko", co wpadnie w ręce w trakcie pisania posta może być kamieniem węgielnym. Samo życie. Zaufałem większej sile, która prowadziła i doprowadzi do celu. Ostatecznego. "Ad maiorem Dei gloriam". Post, to nie traktat, raczej zbiór żywych i pobożnych notatek. Do dyskusji, której nie ma. Ciągle nie ma. POMIMO ROKU WIARY I ROZUMU! Nie gasi to jednak mojego zmysłu "p i u" we wspólnocie Kościoła, którego jestem członkiem już 60 lat!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz