czwartek, 30 czerwca 2011

Dialog ze światem, dialog ze Strachówką (z wiecznością)



Jasiek przyjechał. Z Bolonii, przez Legionowo. Z pośredniego przystanku przywieźli go Krzysiek z Zosią. Posiedzieliśmy na 100-letniej werandzie, zjedliśmy gołąbki, które zamówił sobie z drogi. Pogadaliśmy ździebko. Tak o niczym i wszystkim. Taki luzik, chaosik, a la italiana przed burzową porą.
Mam kaca (osobistego, nie fizjologicznego). Trochę mam wstręt do siebie. Za to, co gadałem, trzy po trzy, za mało słuchałem, jak patrzyłem w oczy, jak reagowałem. Ale ten stan jest też okazją dla pozytywki. Odgrywam starą płytę - „To, że mam się tam gdzie mam, przywraca mi rozmach i siły. Bo gdzie i kim jestem ja sam”. Taki mądry jestem od dawna. Z wychowania w chrześcijańskiej rodzinie. "Zaakceptuj świat i siebie". Nie jesteś najważniejszy. Ani piękny, ani młody, ani uroczy. Ani za dobry, ani zbyt mądry. Ot, taki sobie dziadek-dziadyga. Moja moc jest poza mną. Mówię więc tej mocy – dziękuję. Dziękuję za wszystko, także za taki stan. Dziękuję za niedoskonałość, za niezręczności, za własną niemoc. Ale świat przez nie nie staje się - na szczęście - gorszy. Ktoś wziął moje słabości na siebie. Za mnie odpokutował. Korzystam z tej pracy nieswojej, bo przyznaję i uznaję siebie jakim jestem. Resztę nie ja – „bo ja się tam kończę, gdzie możność moja”. Jest świat niezależny ode mnie. Jest dobro, jest piękno, jest prawda. To jest fundamentem świata – nie ja. Ty. Bóg-Miłość. Jak w mojej mantrze - „Chrystus-pokój-dobro-Bóg-Miłość-Amen”.

Moja mantra zaczyna przynosić owoc dwudziestokrotny. Tak patrzę dziś na świat, nie w porywach, ale w stałości myśli, przekonań, twierdzeń, uczuć. A z drugiej strony (właściwie tej samej), ta mantra przynosi to, co wyraża, w każdej chwili, w której się do niej odwołam, tzn. jej użyję.

***

Siedzę sobie jak Bóg ojciec. W fotelu. Patrzę na świat. Zieleń drzew widzę przez firanki. Jest w różnych odcieniach. Za sprawą światła. Przed oknem jest pokój, nasz dom. Co jest w nim, i jaki, i jak? Mniejsza. To nie ma w tej chwili znaczenia. Jest pokój, jest dom.
Siedzę jak Bóg ojciec. Jest dobro. Jest wiara, nadzieja i miłość. Nie myślę o nich, ani rozmyślam. One są. One są mną, ja nimi... w tej (takiej) chwili.
Najpierw je się otrzymuje. Potem się dopiero w nie wierzy i rozumie. Rozumie, o ile się poznaje. To znaczy, o ile się chce poznać.
Złe ideologie i własna gnuśność może zburzyć ten porządek rzeczy. Mogą zburzyć, ale nie zniszczyć całkowicie - w to nie wierzę. To jest i zawsze się odrodzi, bo to jest naturalne. Nawet ekolodzy muszą się ze mną zgodzić :)
Ojciec wszelkiego fałszu (deprawator logiki) jest największym nieprzyjacielem człowieka.

***

Napisałem o bardzo poważnych sprawach żartobliwym językiem. Dlaczego? Bo tak zjawił się ten obrazek we mnie. Tak przyszedł mi do głowy. Myśli się dostaje. Można powiedzieć "przychodzą", można "rodzą się" w nas. Albo, że są nam "dane". Wybierajcie.
Mógłbym snuć poważne rozważania, może, gdybym pisał do pism naukowych. Na swoim blogu, bardzo osobistym, pozostawiam taką formę, w jakiej myśli przychodzą. "Formy nie nazywaj rzeczą wtórą" - napisał mistrz Cyprian. Nie tylko w sztuce. W sztuce życia także. Miewa się także talent religijny.

Mój dialog ze światem trwa (jeszcze). Co mi się uda, co do mnie dotrze, co zaobserwuję - przekażę. To moja powinność. Do mnie przecież też przekaz przychodzi non-stop.
1) "Siedzę jak Bój ojciec" - przyszło, kiedy zasiadłem obok Grażyny w fotelu. Ona od rana drukuje, poprawia, znów drukuje, znów poprawia dokumentację finansową "Vademecum". My w większości tylko idziemy w korowodzie, ona nad nim pracuje dniami, nocami, tygodniami, miesiącami. Trzeba jeszcze do tego bardzo dużo telefonować, jeździć tu i tam, zbierać kwity, zawozić do Wołomina, Warszawy, po drodze przez Urle itd.
2) mail od Sebastiana ze Starych Jabłonek - "W Ameryce o nas wiedzą". Spotkał Douglasa Adesa - sekretarz Rady Dyrektorów PAFW wspomina wizytę w Strachówce. Pamięta obiad na plebanii! Mówił w referacie do ponad 400 uczestników z całego kraju, że "fundacje i nauczyciele zmieniają oblicze Polski". Dodał po polsku - "Święta prawda". Zgadzam się z nim co do słowa. Cytowałem jego wiersz o Polsce (we własnym przekładzie) w Wołominie, kiedy wręczano mi "Anioła Stróża Ziemii Wołomińskiej" (jak dotąd ziemia strachowska omija prawdę własnej historii!). Świadkiem był ówczesny przewodniczący rady gminy, obecny wójt. I zgadzam się z zachwytem Sebastiana nad ET Market. Byłem cztery razy.
3) mail od administratora strony "Cyprian Norwid". Przesłałem natychmiast link do strony Andrzejowi Madejowi. On towarzyszy przy łóżku śmiertelnie choremu Ojcu. Autorka artykułu cytuje tekst wieszcza (niedokończonej rozprawy)- " Sztuka w obliczu dziejów (1850)... [której] Celem jest znalezienie wspólnego dla całej ludzkości, uniwersalnego źródła sztuki... Charakterystyczne dla Norwida pojęcie sztuki jako ,,pracy stanowiącej symboliczną ekspresję przekonań i uczuć religijnych” oraz jako „zachowania o wysokiej wartości moralnej, zazwyczaj powiązanego z religijnością człowieka i nadnaturalną inspiracją” można odnieść do terminu proto-sztuki, która jest jej pierwotnym stadium, wywodzącym się z potrzeb religijnych człowieka."
4) komentarz Jakuba Ruszniaka do mojego wczorajszego posta.

Mój dialog ze światem trwa. Przepływa przeze mnie. Skończy się wraz ze śmiercią. Ale wtedy nie będę go potrzebował. Będę oglądał twarzą w twarz.

Ciąg dalszy przez życie i śmierć dopisane:
5) zmarł ojciec Andrzeja Madeja. Jadę na pogrzeb.
6) byłem na sesji Rady Gminy. Odbieram to jako swoją powinność. Jestem świadkiem najważniejszych wydarzeń w jej najnowszej historii. Chcę jej dobra. Dobrze życzę wójtowi, radnym, sołtysom i wszystkim mieszkańcom. Jestem jednym z nich. Obecności w sali obrad towarzyszy - niestety - ciągłe napięcie. Cóż?! Czekam na ostatni punkt - "zapytania i wolne wnioski", który w Szklarskiej Porębie przyjął formę-"wnioski i wystąpienia mieszkańców", ale oni tam czują i realizują partycypacyjny model gminy. My jesteśmy na początku tej drogi. Zgłosiłem pomysł na gablotę pamięci (przynajmniej samorządowej) w hallu Urzędu Gminy. O formę dialogu nt. pamięci i historii 30-lecia ja pytałem, oni milczeli. Nie dostałem żadnej (wy)odpowiedzi. Dziwne? To po co jest taki punkt w porządku obrad? Może trzeba zmienić go na "zapytania i brak odpowiedzi?" Będę chodził, będę pytał. Pamięć i tożsamość jest fundamentem wspólnoty lokalnej (każdej, JPII). Przypominałem sobie dzisiaj podczas (ich sesji, a powinienem myśleć "naszej" wspólnotowej), wielki moment na tej sali. Gminna Rada Narodowa (tak to się wtedy nazywało) w Strachówce odrzuciła 30 lat temu kandydata na naczelnika gminy (takie było nazewnictwo) mianowanego przez władze wojewódzkie (wojewoda i partia - PZPR). Byłem "prowodyrem", choc moja jedyną bronią były argumenty rozumu i czapka z nadrukiem "Solidarność". Ryzykowaliśmy, ale poczucie godności, honor, patriotyzm, duch wolności był silniejszy od lęku. Ile było takich przypadków w PRL? Czy wiecie, co to znaczyło w tamtym ustroju? Dzisiejszy wójt (Piotrek) ma tyle lat, co najnowsza historia gminy. Niektórzy sołtysi są jeszcze młodsi. Następuje zmiana pokoleniowa. Nie są ciekawi skąd się wywodzą? Skąd się wzięła wolność? Nie chcą znać początków podmiotowości własnej wspólnoty? Czekają, aż wymrzemy? Wstydzą się nas? Chcą się wyobcować z dzisiejszej Polski? Z Unii Europejskiej? Jednocześnie chcą korzystać z unijnych projektów? I słyszą przy różnych okazjach, w tym od władz najwyższego szczebla, podziw dla osiągnięć Rzeczpospolitej Norwidowskiej. NIC Z TEGO NIE ROZUMIEM. Oni chyba jeszcze mniej.

PS.
Dziękuję tym, którzy (niestety w złej wierze) kopiują i zanoszą Piotrkowi "co ciekawsze" fragmenty mojego bloga. Robią niedźwiedzią przysługę. Czytając wyrywki, wyrywkowo się rozumie . Trzeba czytać w kontekście CAŁOŚCI. Zacząć np. od "siedzę jak Bóg ojciec", albo od pstryknięcia w ucho :)
Ale i tak dziękuję, choć wolałbym i z nim, i z nimi prowadzić otwarty (przyjacielski) i publiczny (oksfordzki) dialog. Dzisiaj nie zostałem na toaście, bo klimat nie jest jeszcze zbyt zachęcający (vide: brak odpowiedzi na moje zapytanie). Mam nadzieję, że za którymś razem zostanę. W samorządzie, we wspólnocie lokalnej (także w LGD) nie ma miejsca na tajemnice, wszystko musi być jawne. Wierzę, że dożyję. Nie powinno być powrotu do dawnych ustrojów i starej mentalności. Mamy skarby. Tkwią w nas, we wspólnocie. Nie bójmy się po nie sięgać.

środa, 29 czerwca 2011

Pstryknięcie w ucho i sprawa Caritasu



Pstryknięcie w ucho

Spałem. Wstałem. Łazienka zajęta, idę na dwór. Przechodząc przez kuchnię pstryknąłem Olka w ucho. Spontaniczne niby nic. A jednak poczułem/zrozumiałem, że w tym pstryknięciu było jeszcze coś. Ktoś? Bóg? Bo... wszystko przeżywam, i na wszystko patrzę sub specie aeternitatis. To wiecie, pisałem nie raz. A skoro tak, to było jedno takie pstryknięcie w wieczności. Tylko teraz i tylko moje. Mogłoby tak być i właśnie jest. Bo za ułamek chwili, ani ja, ani czas nie jest taki sam. Ale dlaczego i od razu - Bóg?
Bo w tym pstryknięciu była czułość? Było uczucie człowieka? A jeśli to było jedyne w czasie i przestrzeni ludzkiej i w ogóle w wieczności wszelkiego istnienia, to tą miłością mógł być - oprócz mnie - tylko Bóg. Zgadza się?!

Jak najlepiej opisać tę wielką wiekopomną chwilę? Ułamek chwili?

To było mgnienie, błysk. Przechodziłem przez kuchnię. Olek mi się trafił. Był pod ręką niejako. Musisz kochać rzeczywistość, wobec której jesteś (okazujesz się, zachowujesz, przejawiasz, objawiasz) człowiekiem - w gestach, decyzjach, odpowiedzialności.
Była godz. 22.30, we wtorek, 28 czerwca 2011. Jesteśmy jedyną i niepowtarzalną historią tej Ziemi. Jeśli ktoś się nauczy patrzeć sub specie aeternitatis. W perspektywie ostateczności.

Kto nigdy się na nią nie otworzy, nie złapie ułamka chwili (jako cząstki wieczności), może żyć obok ciebie całe życie i pozostać dla ciebie anonimowy. Ja nie. Ja wręcz przeciwnie - chcę być przejrzysty. Dla wieczności i dla ciebie. Tak m.in. rozumiem moją misję na ziemi. To jest wielka praca, choć niepłatna :)
"Nic dwa razy się nie zdarza". Każdy ułamek chwili "boskiego w siebie coś wziął". "Ludzkość bez boskości samą siebie zdradza".

Alternatywą jest utylitaryzm. Hence - anonimowość. Rozliczenie idzie w koszty, mówiąc współczesnym językiem biznesu. Jest się wtedy zapisem księgowym. Nie pomnym, nie baczącym na księgę wieczności. Księga Wieczności jest Księgą Życia. Hence - wiecznego! Jest Księgą Bardzo Dobrej Nowiny.

Zapisałem, ale usnąć nie było już łatwo. Posiedziałem, podumałem, pooglądałem TV. Dali smutny reportaż o tragedii. Rówieśnik zabił koleżankę z klasy. Mieli po 18 lat. Wszyscy nauczyciele, znajomi, przyjaciele zadawali sobie pytanie "jak mogło do tego dojść". Wydawał sie normalnym uczniem 3kl Technikum Gastronomicznego. Kiedy sięgali głębiej w pamięć znajdowali sygnały zła. Jako 14 latek zabójca groził katechetce. W gimnazjum przyniósł siekierę do szkoły, straszył innych, wyznaczał im daty śmierci. Miał okres fascynacji satanizmem. Niektórzy dorośli powtarzali "gdybyśmy to wszystko wiedzieli". Może by to coś zmieniło, może nie.

Poczułem wielką odpowiedzialność, wielkie zobowiązanie. Leżąc w łóżku zapisałem sobie w komórce "głoś to, co ci zostało dane i powierzone. Że jest prawda, że jest dobro". Myślałem o wielu młodych ludziach spotkanych na różnych drogach życia. Niektórzy nosili widoczną mroczność w sobie. Gdzieś, od kogoś nabytą. Wyrastającą ze strzępów półprawd, m.in. że nie ma dobra, nie ma miłości, nie ma prawdy. JEST. JEST. JEST. Czy zdążę ją przekonująco przekazać?

Dotknięcie prawdy jest dotknięciem Absolutu. Nawet pstryknięcie w ucho. "Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli". "Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem". Tak po prostu jest. Dziękuję. Amen. Gdy taka myśl krążyła mi po głowie, a bardziej prawdziwie po mnie całym zrobiło mi się błogo, ciepło, relaksacyjnie, aż usnąłem w pełnej szczęśliwości.

Sprawa Caritasu

Przez 16 lat Kazik Łapka mówił ludziom, że jest fajnym facetem i ludzie mu wierzyli. Większość. I wybierali go wójtem na kolejne kadencje. W grudniu 2011 zdarzył sie cud wyborczy. Większość się zmieniła. Kazik przestał być wójtem. Okazało się, że król jest nagi. Niby zwykła demokratyczna kolej rzeczy, ale... Wielu zadaje sobie pytanie, jak to było możliwe, wierzyć przez 16 lat w całkiem niefajną prawdę. Dawać się oszukiwać? Żyliśmy w społeczności "zniewolonych umysłów"? To są największe pytania po 16 latach. Nie brak infrastruktury i inwestycji. Pewne sprawy można naprawić, doinwestować, ale nie rozwiąze to naszych najgłębszych problemów. To nie wójt, lub inna władza decyduje o przetrwaniu jakiejś wspólnoty. O przetrwaniu narodu - kultura. Każda wspólnota ma siły twórcze, zapewniające żywotność, ale i siły destrukcji. Autodestrukcji. Podobnie jak każda osoba ludzka.

Caritas jest organizacją kościelną. Jest instytucją charytatywną Konferencji Episkopatu Polski. "CARITAS - to miłość bratnia, podnosząca, wspierająca, akceptująca.".
Kościół - dla ludzi wierzących - jest jedną z największych wartości. Caritas działał w Polsce przed wojną, po wojnie był zawieszony (na poziomie krajowym). Komuniści chcieli, by działał, pod ich kontrolą, by legitymizował ich władzę w oczach opinii publicznej. Prymas Tysiąclecia miał wielkie wyczucie polityczne. Nie poszedł na takie rozwiązania. Uznał, że lepiej, żeby nie działał, niż stwarzał pozory i stał się narzędziem dezorientacji ludzi. Prawda, albo fałsz. Nie ma półprawd. Caritas w Polsce został przywrócony oficjalnie w 1989 roku.

Caritas diecezji warszawsko-praskie powstał wraz z nowym podziałem administracyjnym Kościoła w Polsce w 1992 rok. Na wiosnę 1998 roku w odpowiedzi na pismo z kurii biskupiej ksiądz proboszcz Antoni Czajkowski skierował mnie na diecezjalny kurs kierowników kolonijnych. W jego następstwie zorganizowałem pierwsze kolonie dla ministrantów w Krasnobrodzie. Utrwalił się wtedy schemat organizacyjny i program kolonii. Od 13 lat działamy w oparciu o dwie instytucje: kościół i szkołę.
Celem kolonii Caritas jest radosny wypoczynek w braterskiej wspólnocie w ewangelicznym duchu. Życie na kolonii opisujemy, pokazujemy w Internecie. Chcemy się dzielić radością, pięknem i prawdą.
W trakcie kolonii codziennie łączymy się duchowo z ks. dyrektorem i pracownikami centrali diecezjalnego Caritas w Warszawie na ul. Kawęczyńskiej. A oni modlą się za nas. Takim rytmem i taką odpowiedzialnością żyje kościół.
Na zakończenie akcji letniej corocznie we wrześniu odprawiana jest w Warszawie uroczysta msza święta (przeważnie przez biskupa). Dziękujemy Bogu, dziękujemy sobie nawzajem w wielkiej wspólnocie. Kierownikom i wychowawcom (wszyscy są wolontariuszami!) wręczane są dyplomy za wkład pracy w wypoczynek dzieci i rozwój kościoła diecezjalnego. Naszym patronem jest święty brat Albert Chmielowski.
Później powstało - także z inspiracji kościoła diecezjalnego - szkolne koło Caritas. Przeżywa ono teraz okres rozkwitu pod kierunkiem Basi Janus. Dla uczniów jest szkołą odpowiedzialności za większy kawałek świata, niż własne podwórko, szkoła, wieś, gmina. Uczy jak widzieć siebie i świat sercem, rozumem i wiarą. Siebie - w rodzinie ludzkiej! Na przyszły rok Basia i koło stawia sobie cel - jeszcze większy nacisk na formację duchową.

Do pisania o historii Caritasu w naszej parafii skłonił mnie epizod sprzed niewielu dni. W kościele parafialnym usłyszeliśmy dwa ogłoszenia:
1) Szkoła (i parafia) w Strachówce organizuje w Murzasichlu koło Zakopanego, we współpracy z Caritas diecezji warszawsko-praskiej, kolonie dla dzieci w dniach 12-25 lipca. Podpisano - dyrektor szkoły (wśród wychowawców przeważają nauczyciele).
2) Stowarzyszenie Przyjaciół Strachówki organizuje wyjazd w góry dla dzieci w dniach 8-15 lipca. Główny organizator - nauczyciel szkoły w Strachówce.

Nie wiem, czy i na ile inicjatywa stowarzyszenia utrudni organizację kolonii. Nie to akurat jest w tej sprawie najważniejsze. Nie chodzi też o odsądzanie od czci i wiary organizatorów.
Chcę uzmysłowić nienormalność sytuacji. Postawmy się w sytuacji bezstronnego odbiorcy tych ogłoszeń (mogą być podane nawet na różnych mszach, tak jak mogą wisieć po dwóch stronach słupa). Jaka może być pierwsza reakcja zupełnie nieuprzedzonego słuchacza? Że coś w tej wspólnocie jest nie tak. Coś jest chore. "Żadne skłócone królestwo się nie ostoi" - przypomni sobie bardziej osłuchany w Ewangelii wierzący.

Takie epizody mogą się zdarzyć tu i tam. Są sygnałem. Są wołaniem o głęboką analizę. O dialog. Nim diabeł nie zrobi sobie w takim miejscu szabatu.
Wiążę tę sytuację z ostatnimi 16 latami historii naszej gminy. Wmawiano wtedy ludziom niestworzone rzeczy. Zatracono wrodzoną potrzebę prawdy i naturalne (zdroworozsądkowe) postrzeganie siebie i naszych wspólnych spraw (szkolnych, parafialnych, gminnych).

Kiedy kończę ten wpis, rośnie we mnie wewnętrzny spokój. Czuję, że spełniam swoją powinność. Jestem od 29 lat katechetą kościoła katolickiego. Służę Prawdzie, nauczam Prawdy. Mam jej służyć "w porę i nie w porę". Bez oglądania się na względy ludzkie. Mam wyczucie wspólnoty. Znam prawa osoby i samorządności. Przemilczana prawda stwarza miejsce dla nieporozumień (a nawet krętaczy) różnej maści.
Musimy uporać się ze strasznym dziedzictwem 16-lecia (a nie przebrzmiało jeszcze do końca dziedzictwo 45-lecia komunizmu!). Coś bardzo złego stało sie w tym czasie wśród nas. Odczułem to na własnym przykładzie i rodziny. W 1980/81 roku ludzie mówili do mnie "zapisuję się do Solidarności, bo to pan ją zakłada... zapisuję się, bo to jest z Panem Bogiem... itp". Nie byłem jeszcze wtedy katechetą! Ja się od tej pory nie zmieniłem. Zmądrzałem, dokształciłem się, zdobyłem wielkie kościelne i światowe doświadczenie.

Co sie zatem później stało? Stan wojenny, zastój lat 80-tych, I Kadencja samorządu, a po niej 16 lat rządów Kazika Łapki i jego "ustroju". Skutki są odczuwalne na każdym poziomie życia gminy. Wielu jest takich, którzy prawdę chcą zagłuszyć, zagmatwać, sprowadzić na grunt kompromisów, względności, zależności od własnych pomysłów na karierę i "rząd dusz" (swoją pozycję i obraz w społeczności lokalnej). Mówią "bo takie jest życie... trzeba było jakoś żyć... ideałami nie wykarmię rodziny... wiesz, byłem z nim związany rodziną, pracą... obiecał mi/nam to, tamto itd.
Warto by zrobić na ten temat debatę oksfordzką. Pełną elegancji, szarmanckiej uprzejmości i bezwarunkowego otwarcia na prawdę.

Nie wolno nam chować głowy w piasek i zostawić tego balastu następnemu pokoleniu. W imię odpowiedzialności i wyznawanych przekonań religijnych. Jeśli nie moglibyśmy sobie poradzić w ramach wspólnoty lokalnej (parafialnej przede wszystkim) poprośmy o pomoc jakąś komisję kościelną (z diecezji, Episkopatu...?). Nie jesteśmy bezradni. Kościół nie jest bezradny. Jest prawda. Są specjaliści i eksperci. Rzecz jest wielkiej wagi. Może mieć fatalne konsekwencje. Sprawy zaszły za daleko.

PS.
Zdjęcie zrobione oczywiście na zakończeniu akcji letniej Caritasu diecezji warszawsko-praskiej

wtorek, 28 czerwca 2011

Appreciative Inquiry w RzN


W istocie jest wszystko. Bóg jest w całości. Takie slogany mi się napisały. Ładne. W skrócie łatwiej zapamiętać wielkie prawdy.

Przeżyłem mały dramat. Przyszło coś wczoraj, zapomniałem. Żarło mnie to pół wieczoru. Przestroga dla wszystkich - dostajesz, natychmiast zapisuj. To jest powinność i wielka odpowiedzialność. Co innego, gdy sam coś wymyślisz. Nawet jak zapomnisz, widocznie nie warte było. Ale gdy dostajesz z wysoka! Przyjdzie się kiedyś rozliczyć.

Do tej pory wraca wewnętrzny niepokój. Co to było? Przeszukuję całą pamięć i wszystkie okoliczności wieczorne. Czy to było związane z robieniem herbaty, czy z kotkiem na stole. Kotek miauczał u Marysi za pazuchą, ale postawiony w zamęcie stołu wykazywał dużą werwę. Zbywał obawy i nurkował w nieznanym mu świecie. Myszkował między komputerem, książkami, szklanką itd. Instynkt poznawczy zwyciężył stres rozdzielenia z rodziną. Może wtedy pomyślałem, że poznawanie ma swój początek i kres. Początkiem jest matka, a kresem Bóg. Matka - bo najbliżej. Bóg - bo jest największym wyzwaniem dla rozumu i wiary i całego bytu ludzkiego. Także dla kultury. Jan Paweł II pisał, że "osią każdej kultury jest postawa człowieka wobec największej tajemnicy: tajemnicy Boga!".

Z Bogiem zaczęliśmy dzisiejsze posiedzenie Rady Pedagogicznej. Ogieńkiem świecy. "Oto światło Chrystusa". Nie jeden raz będzie mnie ratowało od frustarcji. Choć rada była piękna. Pokazała głębię. Wójt był na początku.
Świadomość dobra zwycięża pokusy złorzeczenia. Appreciative inquiry! Tej zasady nie tknęliśmy jeszcze od strony teoretycznej, ale w praktyce przyświeca większości naszych działań.

Najpiękniejsza była runda samozadziwień, odkryć, uświadomień. Czy dostrzegam jakąś zmianę? - brzmiała zachęta do wynurzeń (w bardzo dobrym znaczeniu, w najlepszym). To dzielenie się sobą. Osobowy wymiar naszej wspólnej pracy.
Padły piękne słowa - "dobrze mi tutaj". Ktoś inny się "zadomowił". Słuchaliśmy się w ciszy, w skupieniu i poszanowaniu. W poszanowaniu tajemnicy, którą powierzaliśmy sobie nawzajem. Tajemnicy, która przemawiała przez nasze osobowe losy. Świeca paliła się jasno.

W dużej beczce bratersko-siostrzanej wspólnoty, nawet przysłowiowa łyżka dziegciu nie jest w stanie popsuć smaku wartości trwałych, odwiecznych, które przechadzały się pomiędzy nami. Jak przybrane w greckie chitony: MIŁOŚĆ, DOBRO, WYTRWAŁOŚĆ, PRAWDA, MĄDROŚĆ, NIEŚMIERTELNOŚĆ(RELIGIA), WIEDZA, PIĘKNO, SZTUKA na festynie rodzinnym 5 czerwca. Kto nie był, nie rozumie o czym mówię. Gdy frustracja rosła, płomień świecy przyciągał spojrzenie. Przywracał pokój wewnętrzny.

Największy aplauz zgotowaliśmy CARITAS-owi. Szkolnemu - prowadzonemu przez Basię. To fenomen zasługujący na osobny artykuł. Pomagali pogorzelcom i afrykańskiej adoptowanej na odległość. Dobro (i pieniądze) rosły także przez zbiórkę w Renaty Stanisławowie. W tym kontekście nie mogłem nie upomnieć się o kolonie letnie Caritas diec. warszawsko-praskiej. One są dobrem od 12 lat. Są dobrem zakorzenionym. W ponad 2-tysiącletnim kościele. Dzisiaj się chwieją w sytuacji powiększającego się rynku usług wakacyjnych. Ale kolonie Caritas to nie tylko wypoczynek. To także formacja chrześcijańska w chrześcijańskiej wspólnocie (kościoła diecezjalnego i powszechnego). Oferty różnych organizacji, stowarzyszeń, projektów dziś są, jutro może nie być. Granty się skończą, skutki grantozy możemy odchorowywać bardzo długo. A Kościół trwa. Caritas jest czymś dużo więcej.
W moim apelu nie było podtekstów, choć przykłady mamy na swoim terenie. To jest obiektywna prawda. Jej analiza powinna stać się sprawą nas wszystkich - w szkole, parafii, gminie.

Moją zmianą, zmianą we mnie, w kontekście pracy w szkole, jest odnalezienie wspólnego korzenia katechezy, partycypacji publicznej, Oceniania Kształtującego i Appreciative Inquiry. Jest nim chrześcijańska wizja osoby, jako fundamentu cywilizacji współczesnej. Nie jakieś teorie od lewa do prawa, tylko koncepcja osoby - miary wszystkich rzeczy. Zarówno w oświacie, jak i w politykach społecznych. Jako katecheta wyczytałem to w dokumentach Soboru Watykańskiego i encyklikach Jana Pawła II. Jako kombatant-animator społeczny zobaczyłem na konferencji inaugurującej "Decydujmy razem" w warszawskim Novotelu, na szkoleniu nt. turystyki w Franciszkowie, na X Spotkaniu Organizacji Działających na Wsi w Marózie i na XIII Forum Animatorów Społecznych (CAL) Augustowie. Doliczyć trzeba warsztaty "Making the change happen" w Dobkowie i prymicje Mariusza, absolwenta-pallotyna. A spoza szkoły, chrzest Marianny przez Andrzeja Madeja. W istocie jest wszystko. Bóg jest w całości.

Jeśli ktoś kołował dzisiaj motolotnią nad naszą szkołą między 9.00 a 14.00, to musiał zauważyć, że jesteśmy szkoła niezwykłą. Grażyna ukończyła VI edycję Szkoły Liderów PAFW. Congratulations!!!

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Re-mini-scencje (scientia!)





Bóg jest w całości. Nie jest to panteizm Spinozy. Bóg jest w mojej osobistej całości. Mój Bóg? Bóg dla mnie? Jest to owoc, pointa nocnej bezsennosci.

Nie było tak pogodnie, jak powinno być po pięknym dniu, ale kto odgadnie meandry myśli i nastrojów bezsenności (świadomości przymglonej). Ciemności podkreślały ogólną beznadziejną sytuację materialną i różne trudne sprawy szczegółowe. Wakacje - a nad perspektywą dalszego kształcenia dzieci zebrały się strasznie czarne chmury. O mojej osobistej perspektywie szkoda gadać. Koniec.
Ważne, że doszedłem do pointy, i że ją zapamiętałem.

Jak rozumiem tę całość? Nie bardzo filozoficznie, ale życiowo. Że te same problemy, które wyglądają beznadziejnie w samotności nocy, nabiorą bardziej ludzkiego wyglądu, kiedy dzień nadejdzie i wszyscy aktorzy zbiorą się na scenie (w kościele domowym). Kiedy uruchomimy wszystkie nasze moce. Także te, z wysoka. Kiedy zajaśnieje moc instytucji (sakramentów) małżeństwa, rodziny, przyjaźni, wspólnoty. Tyle razy już doświadczaliśmy, że wtedy nie z jednym damy sobie radę. Nawet w sprawach publicznych, za które ponosimy część odpowiedzialności - kolonie, festyny, projekty, programy... Ile razy skuteczność okazała modlitwa rodzinna, z dziećmi! Chrześcijaństwo, to nie teoria. Miłość i wiara świat zwyciężają.

Wracałem nocą myślą do tego, co widziały moje oczy w Legionowie i Jabłonnie. Jakim cudem w tym świecie jest Kościół! Braterską wspólnotą. Oczywiście najbardziej tam, gdzie świętość jest osią. Kościół-tradycja - jest słabą pociechą. Braterstwo ludom dam - pisał Norwid - gdy już się znam. Gdy wiem kim jestem, czym jest całość, czym cierpienie, gdy umiem rodzić dobro mimo to, dorastając do dobrowolnego i bezinteresownego daru z siebie. W skrócie - świętość.
Może coś podobnego przeżywają na zjazdach partii i zgromadzeniach udziałowców, ale czy także po powrocie do domu?!

Andrzeju, wiele lat musiało upłynąć, właściwie życie, żebym poukładał sobie to wszystko. Do twoich pierwszych kazań doszły doświadczenia, przykłady, lektury (JPII), przemyślenia. Masz rację - inne drogi są półśrodkami.
Szczęśliwy kościół, że ma takiego misjonarza. Szczęśliwa ziemie, że cię nosi. Szczęśliwa Polska, Turkmenistan. I my. Szczęśliwe Legionowo i Strachówka. Jesteś Jego Magnificencją Rektorem naszego Obywatelskiego Uniwersytetu LGD Ziemi Wołomińskiej.
W niedzielę słuchało cię wiele setek w kościele, szkoda, że nie tysiące w największej katedrze, albo miliony na jakichś błoniach. W tobie chrześcijaństwo pokazało najpiękniejsze oblicze człowieka i Ludzkości. W pełni - w Jezusie z Nazaretu. Zaraz potem - wybacz, my musimy tak powiedzieć - w tobie. Wiem, wiem, po drodze było wielu podobnych, ale my żyjemy akurat w twoich czasach. Więc, jeszcze raz, wybacz. Módl się i za nas przy łóżku ojca, patrzącego już w perspektywę wieczności. Nauczyłeś nas radosną piosenką, że "z Nim być chcemy, w Jego chwale wiecznie żyć". Towarzyszymy wam: tobie, ojcu, mamie, rodzinie, jak umiemy, modlitwą (zwłaszcza psalmem 91).

Andrzej Madej (aż trudno mówić o nim tytułami: ojciec, ksiądz, attache kulturalny, przełożony, prawie-biskup, autor...) zacytował w kazaniu chrzcielnym Sobór Watykański II ("powszechne powołanie do świętości") i Cypriana Norwida ("ludzkość bez boskości samą siebie zdradza"). W czasie spaceru po książęcym parku dzielił się refleksją z lektury dzienników Yves Congar, sławnego francuskiego teologa, który zanotował swój podziw dla młodego biskupa z Krakowa, profesora z Lublina, Karola Wojtyły, bardzo aktywnego podczas wiekopomnego soboru, który wyznaczył drogę kościołowi w świecie współczesnym.
Dlaczego aż z Azji musi przyjechać brat-chrześcijanin, żeby słuchać takich słów w kościele i prowadzić takie rozmowy w parkach (na plebaniach)? Za dużo jest tradycji i hierarchii w naszej codzienności. Za mało Ewangelii. A tak jej potrzebujemy, także w tym wymiarze. Wtedy żadna (moja) noc nie byłaby zbyt ciemna. "Ludu mój, ludu...".

Najmniej oczekiwanym rezultatem wyjazdu niedzielnego było naukowe potwierdzenie, żeśmy jednością cielesno-psychiczno-duchową. Otóż w Legionowie-Jabłonnie czułem się świetnie. Nie tylko w kościele i przy stole, także podczas spaceru, a nawet w Mac-Larenie (jak pieszczotliwie nazywamy naszego staruszka na czterech kółkach). Kiedy wracam w annopolskie (bardziej adekwatnie - w strachowskie) krzaki, wiotczeję, staczam się, staję się do niczego. Nie mam motywacji do dbania o zdrowie, tym bardziej o tzw. przyszłość. O życiorysie mówię już tylko w czasie przeszłym. Tak działa otoczenie, nisza, środowisko kulturowo-społeczne. Tak działa 16-letnie przekleństwo, istne reminiscencje dawnego ustroju. Tak niszcząco działa (każda) społeczna nienormalność. Nie tylko na mnie. Na człowieka w społeczeństwie. Bo przecież to samorząd wspólnoty lokalnej ma zapewniać warunki pełnego rozwoju każdej osoby zamieszkującej dany teren. Taka jest ustawa sejmowa i taka jest encyklika "ukochanego" papieża. Nienormalność nie tylko łamie zapisy prawa. Łamie ludzkie losy.

Wiara i miłość zwycięży - taka jest moja wiara. Taka jest wiara Kościoła.

niedziela, 26 czerwca 2011

Andrzeja Madeja wykład chrześcijaństwa







Wróciłem z uroczystości chrześcielnych Marianny Sowińskiej. Dziecię ma parę miesięcy, jeszcze nie wie, co się dzisiaj wydarzyło. Ale jej rodzice, liczni przyjaciele i znajomi zachowają wszystko w sercu swoim.

Jeszcze przed wyjazdem przyszła do mnie myśl, która oczywiście zanotowałem - chyba w charakterze preludium z wysoka - że "w życiu dużo więcej dostajemy wielkich przekazów, niż jesteśmy w stanie załapać, a na pewno gdzieś, jakoś, zanotować.
W mojej głowie dzisiejsza uroczystość zapisała się w trzech fazach: dojazd, chrzest, powrót. Nie w samej głowie. Na szczęście dysponuję jeszcze zapisem cyfrowym.
O dziwo nie było we mnie wielkiego entuzjazmu wyjazdowego. Aż się dziwię, bo dotąd hasło 'Andrzej Madej' działało na wszystkie poziomy mojej świadomości, percepcji, recepcji i czego się da. Może dlatego, że miałem jechać sam. Grażyna ma zakończeniu "Liderów PAFW", starszyzna rozjechana, chciałoby się pozostać z młodszyzną w wiejskiej ciszy.
Jadę, jadę i nadziwić się nie mogę. Taki piękny dzień. Chciałbym zatrzymywać się w wielu miejscach, zdjęcia robić. A to klacz ze źrebakiem, a to pejzaż z chmurami, a to, a tamto. Już dziękuję w duchu Mariannie i jej rodzicom, że mnie zaprosili i wyciągnęli z krzaków. Dali mi okazję, aby się cieszyć pięknem świata i życia wewnętrznego. Nie zatrzymuję się, twardo mknę nowymi, europejskimi szosami (27-letnią "beczką"). Prowadzi mnie od środka sprężyna mojego chrześcijaństwa. Andrzej, spotkany w Kodniu 28 lat temu, ją nakręcał każdym spotkaniem. On mógłby być miarą wszystkich rzeczy. Tak wiarygodne jest chrześcijaństwo w nim. Bezapelacyjne. To znaczy, on jest bezapelacyjnym uosobieniem człowieka wiary.

Dojechałem. Cieszyłem się, że miałem nakazane wcześniejsze przybycie, aby uzgodnić z kim trzeba możliwość czytania liturgicznego. W Sławków parafii obowiązują pewne rygory. "Posiedzę sobie spokojnie w pięknym kościele - myślałem. Lubię to". Nie wiedziałem, że aż tak pięknym. Może coś będzie widać na zdjęciach.

Dostałem przypadkiem I czytanie. Nie przyszedł drugi parafialny lektor. Fuks. Czytanie o świętym mężu Elizeuszu, który zawsze się zastanawiał, co może zrobić dla innych. Dla mnie wielki zaszczyt.

Andrzej w kazaniu cieszył się, że chrzest to zaproszenie do świętości. To odwaga rodziców, aby dziecko wprowadzić w krąg świętości. A świętość wyznacza horyzont człowieczeństwa.
Andrzeja można rozpoznać po kazaniu. Jego pierwsze kazanie, jakie słyszałem, i potem wiele, zawsze nawiązuje do największego powołania człowieka, jakim jest świętość.

To go odróżnia, wyróżnia, cechuje. I nie są to słowa dla innych. Mówi to z mocą świadectwa. Mówi sobie i wieczności. Tak też odprawia mszę święta, tak sprawuje wszystkie posługi, tak żyje.

W jego posłudze najlepiej można go poznać. Po Ewangelii podnosi wysoko nad głowę Księgę Życia. To jest jego scenariusz i rozpiska żizni. Ktoś może woli go poznawać i smakować jego dobroci i intelektu przy stole biesiadnym, w rozmowie o wierze i rozumie? Wspominał dzisiaj swoje spotkanie (wykład) na Uniwersytecie Łomonosowa w Moskwie. Profesorowie dopytywali się o jego prostą, radosną wizję chrześcijaństwa. Kiedyś wspominał toast z prezydentem Władymirem Putinem w gronie całego korpusu dyplomatycznego w Aszchabadzie.

Chrześcijaństwo nie jest teorią. Jest drogą, prawdą i życiem. Dla tych, którzy je przyjmują prostym sercem. Można także oczywiście pogłębiać nawet najbardziej wykształconym rozumem. Jako teoria, jest do zawieszenia na kołku, a nawet do odrzucenia. Tyle jest w końcu teorii! Tyle jest pokus wygodnego życia! Jako droga, prawda i życie chrześcijaństwo jest ratunkiem (kołem ratunkowym) dla Ludzkości. Jest drogą prawdy, wolności, a przede wszystkim miłości. Miłości miłosiernej. Wybaczającej, ofiarowującej się dla i za drugiego człowieka. Wzorem i gwarantem ostatecznej skuteczności tej drogi (zbawienia) jest Jezus z Nazaretu. Jezus Chrystus, nie jako nauczyciel, może nawet nie jako cudotwórca, ale jako najpełniejsza (najpiękniejsza) osoba.(*) Amen.

Gromadka zaproszonych gości mogła po obiedzie w pałacowej restauracji spacerować z mistrzem alejami parku w Jabłonnie. Przeszliśmy pod Łukiem Tryumfalnym wystawionym dla ks. Józefa Poniatowskiego po zwycięstwie pod Raszynem. Z nami był ktoś większy, niż bohater narodowy.
Andrzej jest dłużej tym razem w Ojczyźnie. Jego ojciec przebywa w szpitalu, w stanie terminalnym. Miałem szczęście poznać jego rodziców, podczas ich złotych godów. Wypytywałem wtedy jego ojca o małego Andrzejka. Był prawie taki jaki znamy go dzisiaj. W jednej z młodszych klas chciał oddać połowę swoich ocen koledze, któremu groziła drugoroczność. A w Adwencie na roraty chodził do kościoła w Wilkowie tropem ojca, który zakładał mu szlak w kopnym śniegu (świecie?).

Przez całą mszę w kościele dochodził mnie zapach miodu. Dziwiłem się i rozglądałem. Skąd pszczoły i łąki w murowanym kościele, błyszczącym od marmurów? Myślałem nawet, że od tego bursztynowo-słodkiego wystroju wnętrza. Chyba zauważyłem wcześniej, że ojciec chrzestny Marianny trzyma woskową świecę, ale nie kojarzyłem obrazu z zapachem. Dopiero przy ogłoszeniach parafialnych. No i ja miałem coś osobnego, swoją wieś w mieście.

Zupełnie nie a propos i dopiero przy przeglądaniu zawartości aparatu fotograficznego przyszła do mnie kolejna myśl, że "żaden ksiądz nie może mi podać Pana Boga. Ksiądz podaje tylko hostię, komunikant. Bóg musi się narodzić we mnie. Tylko we mnie i aż we mnie. Oto tajemnica wiary. Osobo - czy rozumiesz kim jesteś? Czy rozumiesz siebie? Swoją godność? Jesteś jedyną wolnością na świecie. Ba, w całym Wszechświecie! I to taką wolnością, która może Bogu powiedzieć "tak", lub "nie". A On - zależny w tym względzie od ciebie - zrodzi się w tobie, lub nadal będzie czekał." (jak widać, w żadnych okolicznościach nie mogę przestać być sobą, jestem fotografującym katechetą :-)

(*) "Z racji godności swojej wszyscy ludzie, ponieważ są osobami, czyli istotami wyposażonymi w rozum i wolną wolę, a tym samym w osobistą odpowiedzialność, nagleni są własną swą naturą, a także obowiązani moralnie do szukania prawdy, przede wszystkim w dziedzinie religii. Obowiązani są też trwać przy poznanej prawdzie i całe swoje życie układać według wymagań prawdy." (Sobór Watykański II, Deklaracja o wolności religijnej)

sobota, 25 czerwca 2011

Piękno świata wewnętrznego







Do poduszki przyszło, że każdy z nas ma kontakt z absolutem. Z małej litery? Tak, bo chodzi o absolut w sobie. Nikt go nie zna, tylko my. Jesteśmy jego jedynym suwerenem. Kto poznał i przyjął z wiarą ewangelie, powie za papieżem "nawet sami siebie do końca nie możemy poznać bez Chrystusa", ale początkiem tego zdziwienia powinniśmy być sami sobie. Nasz cały świat wewnętrzny.

Kiedy pytają się mnie o adres, powinienem odpowiadać, nie "Annopol 3", ale "Józef Kapaon", tam mieszkam naprawdę.

Z dzieciństwa i z młodości pamiętam zapatrzenia na graniczne łąki Strachówki i Ludwikowa. I drugie takie miejsce w Rozalinie, granica z Józefowem i Młyniskiem. Zapatrzenia w marszu, albo stojąc, z roweru, samochodu, autobusu. One coś mi mówiły ważnego, często przystawałem.
Dzisiaj nad wasze uroki wyrósł inny świat, wewnętrzny. Mogę przystanąć, ale wszystko jakby się przybliżyło do mnie, drzewa, pastwiska, miedze. Zmalało. Niektóre punkty widokowe zarosły. Za to świat wewnętrzny zwielokrotniał. Wybija się ponad wszystkie prawie doznania zewnętrzne.

Lubię gesty pełne powagi. Konferencje, obrady i głosowania ciał statutowych itp. Spotkania prezydentów, premierów, różnych reprezentacji, odgrywanie hymnów, sztandary, symbole.
Czymże jest nasze życie i cały świat wobec Wszechświata i wieczności - - jak nie gestem? Mogą zaś one być wszechświatem i wiecznością dla drugiej osoby. Jesteśmy bytem dialogicznym.
Kosmos i wieczność (matematyczna nieskończoność) nie zmierzą twojej wielkości. Nie mają takich instrumentów (albo są za małe). Wszystkie potrzebne do tego miary mamy w sobie, jeśli weszliśmy w dialog z własną głęboką kulturą.

Przeczytałem wczorajszego posta i jednego z poprzednich pt. "Prawda (osoba) niewygodna dla władzy". Dałbym sobie za nie gminnego Nobla, za twórcze rozwinięcie nauki społecznej we wspólnocie lokalnej.
Chciałem dzisiaj zagościć przez chwilę na festynie "Przyjaciół Strachówki", ale nie udało mi się nikogo namówić do towarzystwa. Samemu głupio. Tak się czujemy w ich gronie. Głupio. Ale prawdziwie. Oni niby są reprezentowani w szkolnej wspólnocie przez Kryśkę, ale ona (oni) są tak tajemniczy, że nic nie wiemy o ich poczynaniach, choć jesteśmy niby koleżeństwem z pracy. Niestety czysto zewnętrznie. Głupio. Ale prawdziwie. Jak to inaczej wygląda z jutrzejszym wernisażem rzeźby w Jadowie. Nie mówiąc o chrzcinach Marysi Sowińskiej przez Andrzeja Madeja w Bożym Ciele w Legionowie. Może jakiś cud sprawi i u nas przemianę serc - jak w piosence pielgrzymkowej.

Popracowałem sobie za to w spokoju nad małą aktualizacją strony internetowej naszego stowarzyszenia. Na razie bardzo chaotycznie. Coś w aktualnościach i coś w galerii. Muszę się uczyć i uczyć. Zajmuje mi to godziny.

czwartek, 23 czerwca 2011

Prawdziwe wyzwania - osoba, nauki społeczne i praktyka






Uroki życia na wsi? Dzieci się zjeżdżają w wakacje i jeśli akurat są małe kotki, każdy się nimi bawi. Bez wyjątku. Nawet duża Hela usnęła z kotkiem pod jednym kocem.

Kardynał Kazimierz Nycz objaśnia Boże Ciało w telewizji. Odwołuje się do jego historii. Do czyjegoś objawienia prywatnego. Upominało się ono o jeszcze jeden wymiar kultu eucharystycznego, wymiar publicznego hołdu. W tej historii występuje nawet księżyc. Ładne.
W moim objawieniu prywatnym występuje Kodeń. A dokładnie - I Ekumeniczne Spotkanie w Kodniu pod przewodnictwem Andrzeja Madeja. Moje objawienie upomina się o uzupełnienie obrazu Boga o wymiar prostoty. Cieszyłbym się, gdyby częściej się o tym mówiło. Może by komuś pomogło?

Kardynał mówi współczesnym językiem. Między innymi o kulturowym opakowaniu chrześcijaństwa, w kontekście inkulturacji, która jest wielkim wyzwaniem dla misjonarzy. Dopowiedziałbym - bo "człowiek jest drogą Kościoła". A człowiek formuje się i żyje w jakiejś kulturze. Nie wolno abstrahować od realiów ziemi "tej ziemi". Wiara i rozum muszą ukształtować język kościoła w XXI wieku - hurra!

Mam warunki do zachowania ciągłości pisania (zapisywania). Brzmi jak prawo fizyki - np. prawo zachowania momentu pędu.
Coś wczoraj zanotowałem, dzisiaj mogę kontynuować. Albo mogę zacząć z innego brzegu. Ale ocean nie wysycha. Jest bezmiar.

Bezmiarem jest każda osoba. Ale bezmiar osoby ciągle nie jest jednostką miary dla nauk (społecznych). Od długiego czasu miar szuka się w innych rejonach - społeczno-gospodarczych, społeczno-ekonomicznych, w postępie technicznym, w eko-rozwoju (lub w połączeniu tych idei np. energooszczędnych technologiach i niekonwencjonalnych źródłach energii) itp. Dzisiaj obowiązującą jest tzw. "koncepcja zrównoważonego rozwoju" (w Polsce jest nawet wpisana do Konstytucji).
W każdym z tych ujęć człowiek zależny jest od czegoś - rozwoju gospodarczego, technik, przyrody... Co jest prawdą, ale prawdą cząstkową. Prawdą nie sięgającą istoty rzeczy, w tym przypadku istoty człowieka.
Kiedy odeszliśmy od "człowiek miarą..."? Po rewolucji przemysłowej, czy jeszcze przed?

Dożyłem łaski, żeby odczytywać w każdej rzeczy i sprawie jego istotę. Przynajmniej się staram. Próbuję. To bezmiar. Nie jest to coś nadzwyczajnego, ani ja jakimś rarogiem. To - śmiem twierdzić - jest powołaniem człowieka. Jeśli nie powołaniem, to najwyższą z form istnienie na Ziemi.
"Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się do kontemplowania prawdy". Łatwo zacytować, ale za takie zdanie kiedyś i Jana Pawła II (autora) i mnie (za częste cytowanie) spalono by na stosie. Jakimś stosie. Nie wiem, kto by go rozpalił, ale ktoś by się znalazł.
A przecież to zdanie jest prawie tożsame z bardzo uznanym i usankcjonowanym kanonem wiary - "tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość. Z nich zaś największa jest miłość". Gdzie jest tożsamość? Na przykład w kontemplacji, której nie ma bez miłości. W prawdzie. W koncepcji osoby?

Koncepcja "osoba fundamentem cywilizacji współczesnej" wymaga dopracowania. Konieczne jest położenie większego akcentu na znajomość siebie samego, samoświadomość - by być sobą dla innych. Braterstwo możemy innym dać, "gdy się sami poznamy". Gdy możemy innym ofiarować dojrzałego siebie, zbudowanego na trwałym fundamencie przemyślanych i przeżytych wartości. Kościół (powszechny, parafialny) może odegrać na tym polu wielką rolę, jeśli przemyśli słowa JPII "czlowiek jest drogą kościoła". Dominująca ciągle tradycyjna wiara i wychowanie w jakby odwrotnym duchu (choć z dobrą wolą), nakłada - zwłaszcza na małego, młodego człowieka - ciężary, które mogą go zdeformować. Nie ma osoby bez poczucia pełnej wolności, także wobec religii! Tylko wolna osoba może złożyć pełny dar z siebie. W pewien sposób przeżycie pełnej wolności jest warunkiem narodzenia się osoby. Idea ponownego narodzenia jest obecna w Ewangelii.

Praca w ramach koncepcji zrównoważonego rozwoju jest wdzięcznym polem do popisu dla wszystkich otwartych umysłów. Ciasnym wstęp wzbroniony.
Strachówka płaci straszną cenę za 16 lat "łabszczyzny", czyli zamknięcia na świat zewnętrzny, na współczesność i nowoczesność także na polu rozwiązań systemowych. "Realizacja koncepcji zrównoważonego rozwoju to obowiązek konstytucyjny wszystkich partnerów lokalnych i regionalnych - samorządu, biznesu, organizacji pozarządowych, środowisk twórczych, partii politycznych." "Łabszczyzna" to był chów wsobny, "sami swoi", wdeptywanie w glebę każdego źdźbła, które wyrastało ponad poziom wodza. Białoruś. Skutki widoczne sa nie tylko w sferze infrastruktury. Najgorsze skutki uwidaczniać się będą latami na polu społecznym. Choroba zwana umownie "łabszczyzną" (może ktoś wymyśli lepsze określenie) dotknęła każdego poziomu życia. Rodzin,wsi, sołectw, rady gminy i jej komisji, współpracy mieszkańców, organizacji itd. Niektórzy obserwatorzy z zewnątrz bywają bardzo pomocni, zauważają i dziwią się pewnym zjawiskom np. w szkole. Nazywają to syndromem "zaniżonych aspiracji". Trafne spostrzeżenie. Czy może nas to dziwić po 16 latach wmawiania wszystkim, "że jesteśmy tylko małą, biedną gminą", więc wójt i jego wąska grupa władzy nic nie robią. Bo na nic nie ma pieniędzy. Ale zawsze były na podwyżki i nagrody dla wójta. Niech dalszą analizę pociągną uczeni socjologowie itd.
Ważkie słowa o Strachówce powiedział wczoraj w Jadowie Marszałek województwa Adam Struzik - "od 10 lat nie wiem kim był poprzedni wasz wójt". To samo mówił wojewoda.

"Celem zrównoważonego rozwoju jest dobra jakość życia dla wszystkich ludzi obecnych i przyszłych pokoleń. Zrównoważony rozwój może być osiągnięty jedynie przez ludzi, którzy czują, że mają udział w dobrobycie, bezpieczeństwie i podejmowaniu decyzji. Nadrzędnym założeniem nie jest indywidualna korzyść (np. władzy), ale zapewnienie sprawiedliwego wzrostu, w którym swój udział ma całe społeczeństwo, każdy obywatel. Zakłada to wsparcie ze strony społeczeństwa obywatelskiego, jego zaangażowanie w rozwiązywanie wszystkich kwestii społecznych oraz udział w procesie decyzyjnym na różnych szczeblach."
Na tym polu dokonywana była wśród nas prawdziwa masakra przez 16 lat. Tego nie da się odrobić bez wielkiego, świadomego wysiłku wszystkich, władzy i całej wspólnoty lokalnej. Niezastąpiona jest rola prawdziwych liderów. Musi powstać rzetelny dokument "strategia rozwoju gminy" wypracowany metodami partycypacyjnymi. Tylko tak możemy nadrobić stracony czas.

My potrzebujemy świata, świat potrzebuje nas. Wartości muszą być zapisane na naszych sztandarach, jeśli chcemy być naprawdę nowocześni. "Dążenie do zrównoważonego rozwoju to dokonywanie wyborów, co w praktyce przekłada się na poruszanie w sferze wartości." W Rzeczpospolitej Norwidowskiej mamy ku temu wszystkie dane.

Od początku przemian wolnościowych w Polsce jesteśmy w ich czubie i "na bieżąco". Najpierw jako Solidarność RI, potem jako samorząd I Kadencji, przejmując odpowiedzialność za szkoły, szukając form partycypacyjnego modelu gminy (spotkania oświatowe, ODR...), znajdując i rozwijając ideę Rzeczpospolitej (rzeczy wspólnej) Norwidowskiej, budując więzi międzypokoleniowe i między szkołą i parafią (m.in. CARITAS I "MSZA SZKOLNA"). Staraliśmy się - jak mogliśmy - wybiegać ponad poziomy. Dotrwaliśmy do czasu wyzwolenia. Nie wolno spocząć na laurach. Postęp, rozwój, wolność domaga się prawdy (rzetelnej diagnozy). Pomoc leży pod ręką - nauczanie społeczne Jana Pawła II. Także dokumenty ONZ, UE, III RP itd. sprzyjają tym, którzy chcą iść z duchem czasu. Trzeba tylko chcieć z nich skorzystać (w sposób komplementarny).

"Przez pryzmat rozwoju człowieka, żyjącego w społeczeństwie bądź we wspólnocie, obecnie i w przyszłości, patrzymy na rozwój wszystkich dziedzin jego życia. W rozwoju zrównoważonym chodzi o uzyskanie równowagi pomiędzy rozwojem wewnętrznym człowieka a zewnętrznym, na który składa się jego funkcjonowanie na płaszczyźnie społecznej, kulturowej, ekonomicznej, przyrodniczej, itd. Trzeba dodać, że te różne płaszczyzny zewnętrznego funkcjonowania człowieka nie są od siebie niezależne, lecz współtworzą jedną rzeczywistość, która powinna rozwijać się w sposób zrównoważony, a więc z poszanowaniem dynamiki rozwoju każdej z nich."

PS.
Porównajcie dwa zapisy:
1."Zrównoważony rozwój oznacza zatem znalezienie harmonii między aspektem społecznym, przyrodniczym, kulturowym i gospodarczym w każdym ludzkim działaniu, przy czym aspekt społeczny jest filtrem, poprzez który powinna się przesączyć każda decyzja dotycząca środowiska przyrodniczego i gospodarki. To poszukiwanie harmonii dotyczy ludzi obecnie żyjących, ale ma znaczące, podstawowe znaczenie dla przyszłych pokoleń." (więcej...)
2."Kolejnego dnia w jednym z głębokich kanionów natrafiliśmy na jaskinię – pustelnię zwaną Randżung. Wewnątrz stał kamienny monolit przypominający czorten powstały – jak głosi wiekowa tradycja – w cudowny sposób. Wokół niego ze ścian spoglądały figury buddyjskie. Legenda mówi, że jeśli część czortenu lub figur ulegnie zniszczeniu, to samoistnie się odtworzą. W pobliskiej grocie bije źródło, woda o mlecznej konsystencji ma moc uzdrawiania. Zakątek ten odwiedza wielu pielgrzymów i sławnych mędrców, którzy spędzili tu lata na medytacji." (więcej...)

Caritas nade wszystko






Miłość ma wiele imion. Jednym z najpiękniejszych jest właśnie Caritas - miłość miłosierna.

W naszym życiu miłość różnie dochodzi do głosu, albo się objawia. W szkolnej i parafialnej wspólnocie przyszła w ostatnich dniach przez Caritas diecezji warszawsko-praskiej. Grażyna szuka (inni przeszkadzają) zgłoszeń na kolonie letnie współorganizowane od 12 lat we współpracy Caritas - szkoła w Strachówce (Rzeczpospolita Norwidowska). W niedzielę chciała dać ogłoszenie w parafii w Jadowie. W zakrystii spotkała młodego księdza w pelerynce. Rozpoznaliśmy się, to ksiądz Mariusz, pallotyn z Jadwisina, absolwent naszej szkoły, niezapomniany Józef z jasełek. Grażyna zaprosiła Mariusza do szkoły. Następnego dnia klasa trzecia gimnazjalna miała zakończenie roku. Wizyta księdza absolwenta w takim dniu jest szczególnym darem i wzorem osobowym. Rodzice i wychowawcy powinni całować po rękach - Opatrzność Bożą i Mariusza. We wspomnieniach będzie się pojawiać druga (oprócz ks. proboszcza) postać w sutannie, młodego, uśmiechniętego, spontanicznego pallotyna (rozpoznawalnego właśnie dzięki pelerynce). To się nazywa znak kulturowy.

Dzięki Caritasowi i zaproszeniu do szkoły dostaliśmy wszyscy w darze mszę i błogosławieństwo prymicyjne. W prymicjancie przychodzi Bóg w jego pierwszym wzruszeniu własnym kapłaństwem, w entuzjazmie, w zapale posługi... Łaska udziela się podczas posługi. Wzruszenie udziela się wszystkim. Odczuwamy na sposób pierwszych i najgłębszych religijnych poruszeń. Stajemy się obrazem pierwotnego kościoła. Oni, tamci, byli tacy sami. Człowiek z natury jest taki sam. Tylko czasem rozum z wiarą (potrzebą wiary) nie mogą się dogadać. A czasem wręcz blokują.

Mariusz jest szczerym, dojrzałym człowiekiem. Dzieli się sobą (wiarą) w sposób osobowy, z własnego dna, nie z wyuczonych formułek. Chwała ci za to. Jesteś znakiem nadziej, że przyjdą całe pokolenia takich kapłanów. Posoborowych, jak ja to nazywam. W których wiara i rozum są nierozdzielne. Którzy dzięki temu mogą zawsze być sobą. "Jak się Ojciec Święty czuje? - Sobą, odpowiadał Jan Paweł II". Nie dla wszystkich jest to oczywiste. Są tacy, którzy chowają się za godności, nieśmiałości, i inne maski lęku (przed byciem sobą). Wielu się boi, że naga prawda nie zyska im uznania i poklasku. Przed Bogiem jesteśmy nadzy, tak jak nas stworzył. On zna nasze myśli, przenika serce i nerki itd. Tylko człowiek szczery, otwarty - jest dla innych dzieckiem Bożym. Bratem naszego Boga. Apostołem. Caritasem. Tym, który "nadziwić się nie może swej duszy tajemnicą".

Wróciliśmy z mszy prymicyjnej. Ksiądz proboszcz wprowadził. Mariusz pięknie śpiewa. Ja wziąłem czytania liturgiczne. Edyta z chóru psalm. Kazanie się zaczęło oedr zdania - "Był mały chłopak...". Wyrósł na wysokiego księdza.

Po komunii zawsze duch przemawia do wnętrza człowieka. Mnie przypomniał komunie ze starego legionowskiego drewnianego kościoła. Chciałem zobaczyć jak Jezus zbliża się do mnie "mijając łąki, góry, lasy...". Mija pola zbożne. Jak w norwidowskich wierszach. "Hostię - przez blade widzę zboże... w obłokach cichych Hostia bladolica - świeci i leci--". Tak i ja chciałem zobaczyć i przeżywałem komunię w czasach przeobrażania się z dziecka w młodzież.
Za sprawą organisty przypomniało mi się jak przy pieśni "Panie pragnienia ludzkich serc...“gift of wheat,” “bread of life” podchodziłem do komunii w katedrze św. Patryka w New York, za ołtarzem stał kardynał O'Connor. Pragnienia, ojczyzna, emigracja, chleb pszeniczny, Irlandia, Polska, papież, tablicę upamiętniająca pobyt papieża-Polaka w tej samej katedrze miałem za plecami. Ile Duch Święty mówi każdemu - i przez każdego - w ciszy po komunii świętej!? Ciekawy jestem co mówi tobie Mariuszu, tobie Andrzeju, Olku,Helu, Marysiu.... co mówi każdemu z nas. To jest święto. To jest niebo. Tu i teraz. Zakryte, jeśli nie nabędziemy samoświadomości i się nią nie podzielimy. Jeśli nie będziemy chcieli być sobą dla innych (osobą!).

Przed błogosławieństwem były wiązanki kwiatów. Od dyrektorki i przewodniczącej rady rodziców - w imieniu szkolnej wspólnoty i od nauczycielki - wychowawcy Mariusza w klasach 1-3.

Po kwiatach podchodziliśmy procesyjnie po błogosławieństwo prymicyjne. Nie mam żadnych oporów całować wtedy rąk świeżo wyświęconego kapłana. Tak mnie kiedyś nauczyły poprzednie pokolenia.

Cieszę się, że nasze dzieci mogły być świadkami takiego wydarzenia. Że poszerzył im się horyzont świata i życiowe doświadczenie. Wszyscy w kościele byli wzruszeni i pod wrażeniem nieoczekiwanego przeżycia. A cóż my, dopiero! To był wielki dzień dla całej naszej pracy w Strachówce i dla całego naszego życia. CARITAS. Amen.

środa, 22 czerwca 2011

Plon niesiemy plon






Zakończenie roku szkolnego to plonowanie nauczycielskiej pracy. Co nie przeczy stwierdzeniu, że obie strony zmagań chętnie od siebie odpoczną.

Piękną wymowę ma marsz całej szkoły (Zespołu Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej) z pocztem sztandarowym na czele do kościoła. Idziemy podziękować za rok pracy i prosić o udane wakacje. Dziękować i prosić o to, co zależne jest nie tylko od wysiłków człowieka. Jaka wiara jest prosta!

Ksiądz podkreślał od ołtarza dobre zachowanie naszej rebiaty i młodzieży podczas liturgii. Tak jest w istocie. Było to zawsze w centrum pracy szkoły. Msze szkolne, rekolekcje, katechezy (parafialna katecheza liturgiczna), cisza jako punkt wyjścia każdej modlitwy w klasie - po latach muszą wydać dobry owoc. Ksiądz dostrzegł w naszej wspólnocie dobre drzewo. Taka była dzisiaj Ewangelia. Po owocach poznacie ich.

Modlitwę powszechną z dzisiejszej mszy dam w zakładce "Agatologia". Wezwania, które uczniowie czytają przy ambonce, zawsze zbudowane sa na czytaniach liturgicznych. Uważam, że to ważne, aby dzieci, młodzież, dorośli stawali do służby lektorskiej i innej, aby współtworzyli liturgię i brali na siebie cząstkę odpowiedzialności za głoszenie prawdy ewangelicznej w świecie (wspólnocie lokalnego kościoła). "Agatologia" jest naszą agatologią, czyli zapisem dobra. Wykładnią celów nam przyświecających. Ideałów, którym chcemy służyć, jak umiemy.
Dziwię się, gdy po wyjściu z kościoła, treści przed chwilą przeżyte i wyznane staja się mgłą ulotną. Trzeba je zatrzymać w kadrze myśli, pamięci, duszy, aparatu fotograficznego. Przecież prawda nie znika po przekroczeniu drzwi. Jest ta sama. Obowiązuje.
Przecież człowiek staje się człowiekiem dopiero wtedy, gdy szuka, poznaje i pozostaje wierny prawdzie. BYĆ WIERNYM. Poświęciłem temu jeden z postów.

Nie dziwią mnie napięcia, które mimo pięknego dnia zrodziły się w kimś, zaiskrzyły. Szkoła, zwłaszcza w dniu zakończenie roku jest dużą maszynerią. Pośpiech, duchota... - można znaleźć wiele usprawiedliwień. Niepokoi inna rzecz - łatwopalność naszych emocji. Zbyt łatwa. Wspólnota ideałów powinna dawać większą wzajemną wyrozumiałość. Z większym luzem powinniśmy (piszę w 1 os. l.mn.) przechodzić nad drobnymi kolizjami.
Są też grubsze sprawy. Te powinny spotkać się z naszymi przemyślanymi reakcjami.

wtorek, 21 czerwca 2011

Z lotu ptaka i dinozaura






Widzieć rzeczy z wysoka jest przywilejem pewnego wieku. Jeśli się dożyje.
Dzieci dorastają, Polska się rozwija. Stażu małżeńskiego mam tylko 23 lata, narodowego znacznie dłużej. Widziałem narodziny. Dosłownie, tylko raz. Zawsze starałem się być najbliżej, wpuszczali za drzwi, za ścianę, na koniec do sali. Marysia sprawiała niejakie kłopoty, Olek raźno wyskoczył na świat. Polska współczesna miała długi poród, może trudny, ale cudowny.

Współczesna Polska ma 31 lat. Moja współczesna gmina ma 31 lat. Liczyć trzeba od Solidarności. Wielu to kole w...

Kiedy zabieram głos na różnych konferencjach, zjazdach i forach wyróżnia mnie właśnie ta długa perspektywa. Moje rozumienie świata, Polski i gminy nie zaczyna się od danego projektu, kadencji, albo unijnego rozporządzenia. Mogę za Cyprianem Norwidem powtórzyć "ja sponad chaosu się wziąłem itd."
I mnie klucz dawidowy pomógł ukształtować wrażliwość i wyobraźnię, Rzym nazwał człowiekiem-osobą, Arystoteles uczył metafizyki.

Moją współczesność i być może poczęcie się współczesnej Polski wiążę z datą 16 października 1978 roku. Dla mnie przyjęły formę zobowiązania i poczucia wielkiej odpowiedzialności wobec całego globu, całej Ludzkości i całego czasu. Mówiąc językiem dzisiejszej polityki społecznej i demokracji - wtedy zaczęła się nasza (globalna) partycypacja.

W Augustowie miałem szczęście spotkać i usłyszeć ludzi, których życie nabierało rozpędu po jakimś spotkaniu z Papieżem. W Ełku, Drohiczynie, na jeziorach i kanale Augustowskim. W różnych miejscach i na różne sposoby. Ile dobra się wtedy rodziło nie zliczą pewnie żadne badania naukowe. Ale powinny być drobiazgowo prowadzone, żebyśmy zrozumieli "kraj nad Wisłą" i siebie samych. W rodzinach (przyjaciele ustalali datę ślubu na dzień pobyty papieża w Warszawie), gminach, regionach, nawet w Europie i za oceanem.

Wczoraj dostałem obrazek prymicyjny od Mariusza SAC. Byłem jego katechetą w 1994-98. Na obrazku jest stary schorowany papież. Mariusz przypomniał mi, że u nich na lekcjach stawiałam zapaloną świecę. Tajemnicy ciszy i światła zawsze potrzebowałem podczas katechez, zwłaszcza na początku lekcji, "na stojąco", przed krzyżem.

Widzę żyzne pole życia i ziarna, które w nie wpadły. Kiełkują, wzrastają, owocują. Nikt nie zobaczy wszystkiego. Jeden orze, drugi sieje, trzeci zbiera. Ale jeśli ziarno nie obumrze... - usłyszałem w bardzo osobistej rozmowie w Taize (1979).

Miałem się pożalić na milczenie wobec moich apeli o pamięć w Strachówce, a wyszło pogodzenie z losem i apologetyka.
Dobrze jest się godzić z wyższymi siłami, ale oni muszą odpowiedzieć: Piotrek, przewodnicząca rady, radni - jako osoby, jako sprawujący funkcje publiczne i jako instytucje. Każdy z nich może podjąć w tej sprawie inicjatywę. Pojedynczo, lub w grupie. Do licha z tytułami. Mamy być przede wszystkim ludźmi. Rodziną ludzką. Jesteśmy zdefiniowani w ustawie samorządowej i w kościele jako wspólnota, nie urzędnicy i funkcjonariusze. Oj mamy z tym kłopot w polskim życiu publicznym, zarówno świeckim, jak i kościelnym. Smieszno i straszno brzmi, gdy stary i młody urzędnik zwracają się do siebie "po tytułach". Zwłaszcza w małych wspólnotach lokalnych. W Strachówce mamy na przykład trzech (w porywach czterech) wójtów. Obecny, dwóch byłych i jeden były "wice". Czy jak się wszyscy spotkają mają się tytułować? Śmieszno!
W ten sam sposób mamy byłych i obecnych dyrektorów, przewodniczących itd. Konwencja konwencję goni. Byle dla dobra wspólnot, którym mamy służyć.
Z lotu ptaka i dinozaura widać ogromne dobro w Polsce i w gminie. Obroniło się przez złem. Zakwitło. Nie widzą tego często młodsze egzemplarze naszego gatunku i ich instytucjonalne organy centralne i pośrednie (tak świeckie, jak kościelne). Słuchają moich zachwytów z niedowierzaniem. A dobro się działo, dzieje i dziać będzie. Dobrze, jeśli je dostrzegamy i wychwalając tworzymy klimat, aby się rozrastało.

PS.1
Starzy potrzebują energii młodych (i coraz rzadziej im towarzyszącego entuzjazmu), młodzi powinni potrzebować naszej szerokiej perspektywy widzenia i doświadczenia. Wszyscy mi przytaknęli na warsztacie o partycypacji w Szklarskiej Porębie.
Pani animator partycypacyjnego projektu ("Decydujmy razem") w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego zwróciła uwagę na rolę animatorów gminnych. Że należy na nich chuchać i nosić ich (je) na rękach, bo oni są pośrednikami między mieszkańcami a władzą. Od nich zależy powodzenie projektu. Ludzie się bardzo dziwią, że gdzieś może być inaczej. Nie wolno blokować dobra! Chwała tym, którzy je "rodzą". Biada tym, którzy je ograniczają.

Kocham cały piękny świat. Najbardziej oczywiście (poza rodziną) własną gminę i ojczyznę. Niepamięć zawsze kogoś zaboli i jest słabym punktem każdej wspólnoty.

PS.2
Otwieram nową stronę na blogu - "Wierszyki". Dziś tylko parę, będzie dużo więcej. Pisałem sobie a muzom w pierwszej młodości. Wybaczcie. Czasem nazywałem je "katechezami".

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Satysfakcja i kaliber spraw





Obrobiłem co nie co zdjęcia z Augustowa. Filmików nie zdążyłem, odkładam na potem. Spieszyłem się, gdyby panie chciały dziś. Prawie 4 godz. Śledzenie kilku punktów na ekranie i klikania na czas nieskończoną liczbę razy wykańcza.

O 13.00 było "zakończenie klas trzecich" gimnazjalnych. Jak dobrze, że wczoraj przeżyłem Wniebowzięcie. Zaprosiliśmy absolwenta Mariusza, księdza pallotyna do szkoły. Jego i naszej szkoły. Szkoły Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Bożej szkoły? Na pewno szkoły publicznej.

Młodzież przedstawiła swój program. Pośmialiśmy się, są udani. Lepiej to widać na koniec, niż w trakcie. Dorośleją!

Potem był pełny spontan. Grażyna poprosiła gości absolwentów, Mariusza prymicjanta i Piotrka wójta, o wspomnienia z lat szkolnych. Dobrze wyszło. Nie ma to jak dobry przykład. Nie nauczycielskie, ani rodzicielskie gderanie, ale starszych kolegów, którzy dobrze wybrali, którym się udało. Mam nadzieję, że ich słowa pójdą z młodymi przez kawał życia. Przemówił jeszcze rodzic, prezes Małgorzata.

Czyż nie czuć opieki Opatrzności Bożej nad nami?

Jest we mnie satysfakcja, a może mam satysfakcję. Wolę ją z "być", niż z "mieć". Trwa od dłuższej chwili. Partycypacja mi się przydarzyła! Przed programami unijno-rządowymi. Wiem, że to, co zapisuję ostatnio, jest dużego kalibru.

Złapałem się na dziwnym stwierdzeniu, że dzieci mi dają poczucie bezpieczeństwa! Nie w potocznym rozumieniu. W sensie egzystencjalno-metafizycznym. Co tam konflikty, malizna itp. w bliższych i dalszych okolicach.
Dzieci są nie z tego świata. Pisał o tym Khalil Gibran. Wracam ze szkoły z nimi i do nich. Są. No i ta niesamowita nierozerwalność małżeństwa (święceń małżeńskich!). W nich jedność. JEDNOŚĆ. A wczoraj było Trójcy Świętej. Szaradami piszę, no nie? Wszystko dobre (przypowieść), co daje do myślenia. W tym znaczeniu także śmierć. W istocie rzeczy jest wszystko.

niedziela, 19 czerwca 2011

Partycypacja życiem pisana



Pierwotnie tytuł miał brzmieć - "Historia partycypacji w Strachówce", ale zaszło zdarzenie, które wpłynęło na kształt wywodu.

To, o czym piszę, objawiło mi się na Forum Animatorów Społecznych w Augustowie. Wiele prezentacji i warsztatów prowadzonych było przez pracowników MOPS-ów. Nie wiedziałem, że są tak istotnym graczem, partnerem na polu polityki i działalności społeczno-kulturalnej. Właśnie wymiar animacji kulturalnej i szerzej - społecznej, był dla mnie bardzo ważnym odkryciem.
Siłą rzeczy (faktów) przypomniałem sobie czas I-szej kadencji samorządu w Polsce. Wtedy powołano Gminne (i inne) Ośrodki Pomocy Społecznej. Uczestniczyłem w tym procesie. Przekonywaliśmy dziewczyny pracujące w gminie, aby zdecydowały się na zmianę w swoim życiu. Wymagało to pójścia w nieznane. Warunkiem było podjęcie studiów w tym kierunku. Wiązało się to nie tylko ze zmiana stanowiska pracy, ale wyjazdów, wysiłku intelektualnego itd. Złożony proces - właśnie zmiana. O zmianie w życiu (społecznym, wspólnocie...) rozwinęła się dziś prawie cała nauka. Wtedy musiałem/musieliśmy przekonywać się dysponując własnym jeno rozumowaniem. Udało się.

Do czasu. Konsekwencje zmian po wyborach w 1994 roku dotknęła także tego wymiaru życia w społeczności lokalnej. Nie było potem warunków do rozwinięcia skrzydeł. Broń Boże zachęty, raczej zniechęcanie. Nowe wyzwania, motywacje i inspiracje zatrzymywały się na granicach gminy. W wielu dziedzinach zatrzymaliśmy się, w wielu cofnęliśmy.

Szok, bo tak muszę nazwać przeżycia z Augustowa, przywołały samoczynnie inne wspomnienia. PRZECIEŻ CAŁA I KADENCJA, CZYLI TWORZENIE SAMORZĄDU W GMINIE (WSPÓŁTWORZENIE W POLSCE) MIAŁA CHARAKTER PARTYCYPACYJNY. To pojęcie nie znane było wtedy (nie używane) na polu polityki społecznej gminy (samorządu). Ale taka była logika. Takie było źródło. Źródłem był ruch Solidarności z 1980/81. A jeszcze głębsze korzenie tkwiły w polskiej duchowości, polskich tęsknotach, marzeniach o wolności. Przybrały one kształt ruchu solidarnościowego z ogromnym komponentem duchowości papieskiej, zawartej w zawołaniu "Niech zstąpi Duch Twój, i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!". Wytropiłem ślad jeszcze wcześniejszego działania ducha. W samym dniu 16 października 1978 roku. To był najbardziej przełomowy moment dziejów Polski (jak Sobór Watykański II dla Kościoła) i Europy w drugiej połowie XX wieku. Ileż się wtedy poczęło, co jeszcze się nie objawiło w pełni. Ale już jest. Choćby w glebie - "w tej ziemi" - w korzeniach kultury.

Takie są też moje korzenie, moje inspiracje. Mojej działalności. Mojego dorosłego życia. Dlatego wróciłem w 1980 z Francji i zacząłem tworzyć Solidarność wśród rolników naszej gminy. Odnieśliśmy sukces. Nie wszystkie gminy w Polsce miały 100% "zorganizowania".
Potem był stan wojenny. Wojna polsko-jaruzelska. Wojna z narodem. Ja zostałem katechetą, chciałem kontynuować pracę wśród ludzi i z ludźmi. Nie wyobrażałem sobie życia bez wspólnoty. Za sobą miałem wszak także pobyt w Taize.
Był to okres, który zniszczył siłą strasznie dużo, ale wiele się obroniło. W podziemiu, w kościołach, w tzw. drugim obiegu. Powstała wtedy np. solidarność artystów z "ludem wiernym" i wszelakim, mającym chęć zajrzeć do kościoła. Te procesy, a zwłaszcza ich konsekwencje nie sa zbyt dobrze zbadane. Za wcześnie. Wiem po sobie, jak głęboka była więź w nas tego, co społeczne, z tym, co historyczno-patriotyczne, z tym, co duchowe, i z tym, co dziedziczne w wymiarze indywidualnym i narodowym. Czy to tylko idealizm młodości? Raczej skała. Kefas, Petrus, opoka.

Przez siedem lat katechezy i pracy "duszpastersko-organizacyjnej" w parafii św. Jana Kantego w Legionowie dostałem nie szkołę, ale Akademię Wspólnoty, personalizmu, kwintesencję działalności społeczno-kulturalnej. Miałem nieoczekiwany przywilej zajrzenia Panu Bogu za kurtynę. Widziałem w młodych, w dorosłych, w osobistych bardzo i innych, bardzo gromadnych wydarzeniach. Z bierzmowaniem grup ponad 200 osobowych włącznie. "List do Papieża" dobrze oddaje nasze życie i przeżycie siebie, świata i kościoła.

Tak ubogacony i przygotowany zostałem wójtem I-szej kadencji samorządu w Polsce. W takich duchu pojmowałem swoja służbę. Zinwentaryzowaliśmy majątek komunalny. Wydawało mi się, że także "zinwentaryzowaliśmy" bogactwo duchowe wspólnoty lokalnej. W budowaniu wspólnoty zeszliśmy na najgłębszy poziom ze wszystkich możliwych w naszym kręgu kulturowy. Andrzej Madej OMI, odprawił mszę dla młodych małżeństw w naszym otwartym domu. Zainaugurowała ona spotkania nad Biblią i pracę nad własna formacja osobową (duchową). Łamaliśmy po domach chleb z nieba, chleb eucharystyczny. Przeżyliśmy w tej wspólnocie sakrament pojednania o północy w domowym kościele. Przeżyliśmy wspólnie chrzest naszego syna. Takie mieliśmy ideały, taki obraz życia we wspólnocie. Wspólnota miała rosnąć, rosnąć...

W gminie stworzyła się wspólnota nauczycieli, księży (religia wróciła do szkół), wójta i wszystkich, którzy chcieli się włączyć we wspólne rozmowy o szkole, wychowaniu, integracji gminnej i wspólnej drodze. Mieliśmy najpiękniejsze cele. To był początek prawdziwej wspólnoty lokalnej (gminnej, chrześcijańskiej, otwartej, ekumenicznej...). To był partycypacyjny par exellence model demokracji gminnej.
Będąc wójtem byłem też częścią życia szkół, bo chodziłem zastępować księdza w zbyt trudnej klasie ósmej. Bywałem na wszystkich szkolnych uroczystościach wnosząc spontaniczność, starając się zmieniać trochę posępnego ducha korytarzy i pomieszczeń klasowych. Zwłaszcza gabinetów dyrektorskich i pokoi nauczycielskich. Udawało się. Przyszli nowi dyrektorzy i nauczyciele.
Ci, których dopiero co poznałem: Adam, Mirek, później Marek jako dyr GZEASz. wnosili często powiew nowego. "W Mławie sprzedają dla szkół promocyjnie telewizory. Nie mamy tylko czym przywieźć". Wójt dawał swój prywatny samochód. Służbowy "maluch" też stał się samochodem służbowo-wspólnotowym. Różni kierowcy zwozili nimi uczestników spotkań oświatowych, co miesiąc w innej szkole. Rosła wspólnota.

Do budowania dróg i uporządkowania galimatiasu prawno-technologicznego przy budowie szkoły (w Rozalinie) za radą i podpowiedzią miejscowych rolników, radnych, mieszkańców stworzyliśmy lokalną grupę działalności gospodarczej. Oni wozili żwir, wskazywali-wynajdywali sprawdzonych wykonawców robót takich i innych. Stało się to zalążkiem przedsiębiorstw rodzinnych.
Spotykałem się z przedstawicielami młodzieży w bibliotece. Ze starszymi ministrantami w remizie. Chcieli jeździć na mecze w lokalnej lidze piłkarskiej. Daliśmy na transport. Innym razem młodzi wyszli z inicjatywą zabawy. Zorganizowali, ja zabezpieczałem przed prawem. Zbudowaliśmy boisko przy szkole. Chcieli - mieli. Chciałem ich poznawać i pociągnąć do wielkich wizji. Do Europy. Trasę wyznaczyło mi doświadczenie europejskiego autostopowicza i bycie sobą we wspólnocie międzynarodowej w Taize.
Chciałem włączyć w ożywianie gminy Ośrodek Doradztwa Rolniczego. Bywałem na spotkaniach. Intonowałem "Błogosławiona dobroć człowieka", aby w sztywnotę popeerelowską wplatać wątek życia, rodem z uniwersytetów ludowych.
Strażaków z Ochotniczych Straży Pożarnych zaprowadziłem pod Grób Nieznanego Żołnierza. Trzymali straż przy symbolu trwania i bohaterstwa pokoleń, które wywalczyły nam wolność. Jeździliśmy na opłatki z biskupami do parafii św. Floriana (katedra praska) - patrona strażaków.
Chciałem też zarazić duchem wspólnoty pracowników z Urzędu Gminy. Zachowało sie nagranie z jednego z takich spotkań "na przełamanie". Oj bardzo się bronili przed kamerą (nie mówiąc o wypowiedzi do kamery). Wprowadziłem bardzo uroczyste świętowanie opłatka (z wieczerzą i projekcją filmu "Jezus z Nazaretu") i "jajka wielkanocnego".
Jakim ja byłem wariatem. Ze względu na obecność wątków religijnych pewnie nawet dzisiaj nie nazwaliby mnie w Teleexpressie pozytywnie zakręconym. Wytworzyła się niby mowa pseudo-nowoczesności, pseudo-postępowości. Samoograniczająca się mowa niby-personalizmu.

Odwiedził nas wtedy także brat Marek z Taize. Zorganizowaliśmy spotkanie w remizie OSP dla młodych z różnych miejsc, okolic, parafii. Tchnęło duchem. Błyskało światełko cieniutkich świeczek. Jaśniała tajemnica światła. Tchnęło otwartością. Tchnęło Europą.
W naszym Ogrodzie (tak go zwano przed wojnami, od 1908), przy figurze Matki Bożej Annopolskiej odbywały się msze święte. Zapraszaliśmy wszystkich z okolicy. Przychodzili, jak od stu lat.
Gości, których zapraszaliśmy (ściągaliśmy) do gminy, chcieliśmy też mieć zawsze w domu. Niektórzy zostawali przyjaciółmi gminy, szkoły, rodziny. Byli wśród nich Szymon Kobyliński, poseł Marian Piłka, Zbigniew Janas... Mogę chyba zaliczyć do nich także arcbp. Kazimierza Romaniuka. On był gościem honorowym rejonowego spotkania wójtów, burmistrzów, radnych, nawet rolniczego edukatora przedwojennego na naszym terenie (Janusz Dzierżawski), prasy samorządowej ("Wspólnota"). Zaproponowałem taką szeroką formułę. Nie ma dla mnie "lewo", "prawo", "góra", "dół", "niebo" i "ziemia". Jest wszystko. Prowadzi mnie integralna wizja człowieka-osoby (z niezwykłymi głębiami, wyżynami i nizinami).
Na tym pamiętnym spotkaniu jako najważniejsze osiągnięcie kadencji wskazałem pojednanie z poprzednikiem, którego wysadziłem ze stołka. Przy okazji poświęcenia szkoły w Rozalinie (nie byłem zaproszony) biskup nawiedził i naszą Matkę Bożą i nasz dom.

Cały okres I-szej kadencji nie pracowałem na dalszą kadencję. Nie walczyłem o siebie. Nie zabezpieczałem tyłów. Nie gromadziłem "argumentów wyborczych" (haków). Cios, zdrada przyszła od przyjaciół.
W 1981 byłem dla ludzi autorytetem, oparciem obrońcą. Po 1994 zrobiono ze mnie pośmiewisko, groźnego wroga "numer 1".
Dzisiaj musimy w wielu dziedzinach zaczynać od zera, albo od dna. Mentalność setek mieszkańców jest zaczadzona. Trudno będzie powoływać centra integracji, współpracy lokalnej. Ale spróbuję jeszcze raz. Wierzyłem i wierzę w osobę i we wspólnotę. Osoba jest fundamentem cywilizacji współczesnej. Niczego siłą i podstępem się na dłuższą metę nie zwojuje. Warto wierzyć, robić swoje i czekać.

W skrajnie niesprzyjającym klimacie powstała wśród nas Rzeczpospolita Norwidowska. Ona tłumaczy stałą obecność wymiaru duchowego w naszych działaniach. Norwida papież nazwał "jednym z największych chrześcijańskich myślicieli Europy".

Posługuję się trochę innym pojęciem partycypacji, niż w unijnych i ministerialnych dokumentach. Rozumiem ją nie tylko jako udział we współdecydowaniu ("Decydujmy razem"), współuczestnictwie w kreowaniu polityk społecznych. Partycypację pojmuję szerzej, jako sposób na szukanie, odkrywanie, budowanie prawdziwej wspólnoty lokalnej (choćby nawiązując wprost do ducha solidarności - solidaryzm społeczny - z 1980). Myślę, że w zgodzie z duchem wypowiedzi Jana Pawła II w encyklice "Centessimus annus", napisanej w stulecie encykliki społecznej Leona XIII, "Rerum novarum". Papież mówi tam nawet o potrzebie takiego dialogu, który obejmuje dawne i przyszłe pokolenia. Nie tylko o tych, którzy obecnie żyją i cieszą się oddechem, wodą, ziemią, duchową bliską tajemnicą własnej osoby i Transcendencji. Eko-myślenie ma nieodkryte jeszcze możliwości.

Tytuł tego posta zmienił wyjazd na niedzielna mszę. Wyjątkowo do Jadowa, bo Grażyna chciała i tam dać księdzu do odczytania ogłoszenia o koloniach. Mszę odprawiał "nowy", na wakacjach. On rozpoznał nas, my rozpoznaliśmy jego. Ja, nie tak od razu. Rozpoznałem po przywołaniu świętego Pallotiego w modlitwie. No, oczywiście - Mariusz. Ostatnio się widzieliśmy 13 lat temu. Kończył naszą szkołę. Byli z siostrą pamiętną Marią i Józefem w Jasełkach według Wandy Chotomskiej. Dlatego pamiętam go jako Mariusza-Józefa. Grażyna jako pierwsza wystawiła duży format bożonarodzeniowy, zapoczątkowując szkolną tradycję. "Józefie, Józefie co z nami będzie" - brzmi do dzisiaj w moich uszach.
Nie miałem zahamowań, by klęknąć przed nim, by otrzymać błogosławieństwo prymicyjne. Starym zwyczajem ucałowałem wnętrze dłoni błogosławiącej. Przeżyłem wniebowzięcie w dniu Trójcy Świętej. Ja tylko partycypuję w wielkim darze życia.

PS.
W jadowskim kościele wpatrywałem się w obraz Jezusa Miłosiernego. Nie tyle z pobożności, co ze względów estetycznych. W końcu zrozumiałem. To nie mógł być obraz. Miał zbyt ciekawie układające się promienie wychodzące z serca. To musi być gobelin. Tak tka tylko Kasia Bala w tej okolicy (pochodzi z Bukowiny Tatrzańskiej). Pięknie. Ładniejsze niż oryginał :-)