Jednak spróbuje coś napisać. Żona Grażyna wyjechała z domu. To ważny czynnik sprzyjający. Czemu? Bo jej obecność, to także namacalność problemów życiowych - brak lodówki, zepsuty kran, śmieci pod nogami, albo tym podobne. Mniejszego i grubszego kalibru. Ona jest ich wykrzyknikiem. Nie da się zepchnąć gdzieś. Za firanę świadomego oglądu okolnego świata, w zakamarki sumienia itp.
Gdy wyjedzie troszczyć się o nasz byt, zostaję sam w wieczności spraw. Rozmawiam z nimi, jakby nigdy nic. Jestem za pan brat. Sumienie wtedy nie gryzie, bo mam świadomość, że też załatwiam ważne sprawy człowieka. O których inni milczą. A może nie wiedzą? Biedni zaganiani, nie dają przystanku myślom. Chyba chodzę po alejach niewidocznych ogrodów, łąkach anielskich. Zielonych pastwiskach? Chyba tak, bo zapachy i pyłki same do mnie zlatują.
Chodzę po obrzeżach, ale jednak ludzkich spraw. Ważnych ludzkich spraw. Dobrze opisane - mogą być użyteczne. Byle dobrze. A do tego trzeba warunków ciszy i jakiejś samotności.
Pył wieczności z jakiegoś wybuchu osiadł na wszystkim i nadal osiada. Jest i będzie o czym pisać zawsze. Tak wczoraj, jak i dzisiaj, i jutro też. Ledwie kliknąłem w komputerze "publikuj post", a już się rozglądałem na werandzie bytu za kartkę i długopisem. Bo jakby komentarz do własnego bloga przyszedł mi do głowy - "taką mam naturę". Bo znów śladem nagłej prawdy szczęście i zachwyt przeze mnie przeleciały. Zadowolenie - to za mało powiedziane. Tak samo spaść też może na mnie modlitwa. Taką mam naturę. Bywali za to na mnie źli przyjaciele z grupy modlitewnej przed laty. Bo gdy oni jeszcze chcieli cmokać i się kiwać, ja juz zaczynałem dziękować i wielbić. Mogę w każdej chwili. Zawsze jest za co. Zawsze są powody i okazja. "W każdych okolicznościach". I tyle. Wychodziłem na spacer, by doszli do siebie. I do Stwórcy wszystkiego (!). Także naszego ułomnego, niesprawnego neuro-psycho-fizyko-bio-duchowego organizmu.
Teraz też, w trakcie telewizyjnej transmisji meczu, jest jeszcze coś we mnie, oprócz sportowych emocji. Wiem to, czuję. Na innej ścieżce dostępu zaczynam dochodzić.
Jest coś, co daje (s)pokój, satysfakcję, zadowolenie. Muszę się zagłębić w siebie. Dobrze jest wiedzieć, co jest w nas, z czego utkane jest życie. Szkoda przegapić perłę jedną, jedyną. Szukam:
- chyba to wiąże się z korespondencją z Lucy. Ona jedyna podjęła ze mną dialog serdeczny, dogłębny. W jej słowach znalazłem dziś intuicyjne (uprzedzające myśl) potwierdzenie moich tez o kościele współczesnym (i w Polsce i w USA)
- chyba wiąże się ten stan (to coś) z przepisywanymi wierszykami sprzed 30 lat (jedność życia osobowego). Nie myślałem, że kiedyś po nie sięgnę. I w ogóle, jakim cudem one przetrwały na pożółkłych, rozsypanych kartkach?
Ad. tego, co powyżej:
- widzę związek z całą moją filozofią (życiową) momentu, chwili. MOMENTOLOGIA - TAK. AMEN. W niej (nich) jest wszystko. A nie w ilości, długości trwania, rooooozciągłości.
JEST COŚ - możemy w różny sposób doświadczać. W medytacji, adoracji, po komunii świętej... W różny sposób - zależnie od tego, ile wiary i rozumu w to zaangażujemy, dwóch skrzydeł, na których duch ludzki wznosi się do kontemplacji prawdy. Con - temple(atio) (współ-światynia). "Czyż nie wiecie, że jesteście światynią?!". Matematycznie można to wyrazić - jest punkt styczny dwóch nieskończoności, człowieka i Boga.
Do punktów poszukiwań muszę dopisać:
- i to, że przyszło na meczu
- i to, że teraz zapisana kartka leży na stole i jeśli jutro się obudzę, będę już połączony z większą całością.
Ile cudów! Żyjemy w wielu wymiarach. Tylko kontemplacja jest w stanie je połączyć. Żadna monada. Tylko współ-świątynia.
piątek, 5 sierpnia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz