poniedziałek, 13 grudnia 2010

Zwykły dzień w szkole

Nasza szkoła nie jest już moją szkołą, odkąd weszły w nią stałe napięcia. Ja wiążę początek złego z kampanią wyborczą sprzed 8 lat. Wtedy szkoła została wciągnięta w walkę polityczną. Chciano ją wykorzystać w walce wyborczej. Wtedy się zaczęło niszczenie szkoły przez dwa obozy, z zewnątrz i od wewnątrz.

A przecież to była moja szkoła, moje oczko w głowie. Jak zresztą cała gmina. Wtedy gdy podejmowaliśmy w I kadencji odważną i trudną decyzję o przejęciu oświaty, kiedy szukaliśmy kandydata na dyrektora i znaleźliśmy Adama Balę, wtedy, gdy walczyliśmy heroicznie o jej ocalenie przed zakusami Łapki na jej likwidację, kiedy stanąłem w obronie konkursu przeciw intrygom, gdy startowała Emila, kiedy ponownie heroicznie walczyliśmy o prawo obywatelskie wystartowania w konkursie przez Grażynę, znów przeciwko bezczelnym knowaniom Łapki.... Za swoją postawę i całkowite zaangażowanie dostawaliśmy podziękowania, słowa podziwu, a nawet pościel, koce lub kołdry od grupy rodziców. Nie pamiętam takich rzeczy, ale tak było. Sytuacja zaczęła się zmieniać od kampanii wyborczej w 2002 roku, kiedy wystartowała Krystyna i Jadwiga, tego samego nazwiska. Całym sercem byliśmy za otwartą Jadwigą, przeciwni zaś skrytej Krystynie, ale obiektywni. Grażyna, dla dobra szkoły, nie przyjęła propozycji stanięcia na czele komitetu Jadwigi. Nie mogła angażować szkoły w walkę. Jadwiga z tym się pogodziła, a przecież liczyła na większe, jakby bardziej oficjalne wsparcie. Druga strona takich skrupułów nie miała. Szkoła ocalała. Dyrektor nadal zgodnie współpracuje z niezłomną przewodniczącą Rady Rodziców. Ona nie jest pamiętliwa, w tym złym znaczeniu. Z drugiej strony co i rusz powstają koalicje (jawne, albo anonimowe) bijące w szkołę. Biją telefonami, anonimami, donosami, zatruwaniem atmosfery między nauczycielami, rodzicami. Kto przeanalizował, jak się to przenosi na uczniów i całe rodziny?

Odtąd i ja stałem się przedmiotem ataków. Mogłem przy tym obserwować paskudny mechanizm. Ludzie, którzy byli nam przyjaźni, albo zwyczajnie mili i bezstronni, w chwili związania się z drugą stroną, albo Łapką, stawali się opryskliwi, nieprzyjemni, często wprost wrodzy. Kiedy "liderzy" przestawali ich potrzebować znów nie mieli nic przeciwko nam. Mechanizm fatalnego zawłaszczania ludzkich sumień. A i zaprzedawania się z ciałem i duszą komuś, kto miał coś do zaoferowania. Czy mam przypominać spór o język rosyjski, potem angielski, o mnie - jako nauczyciela języka angielskiego. Teraz nawet - jako nauczyciela religii. Każdy pretekst był dobry, żeby w nas (i szkołę) uderzyć. Stało się regułą, że takie grupy tworzyły się w klasach, których wychowawczynią była Krystyna. Przywołuję ten fakt i to sformułowanie. Nie mówiłem, nie piszę, że ona wpływa na rodziców, albo w inny sposób te ugrupowania tworzy. Nie wciskajcie mi czegoś, czego nie napisałem.

I tak oto, w swojej szkole, już się swojo nie czuję. Gdy idę do niektórych klas, czuję niewidzialne oczy i uszy szpiegujące każde moje słowo i zachowanie. I nie są to oczy i uszy Boga. Jego też czuję, w sobie. Błądzę? Źle oceniam sytuację? Jestem przewrażliwiony na swoim punkcie? Policzcie, ile razy moje nazwisko było zawożone, albo telefonowane do kuratorium. Ostatnim razem także. Czy ktoś walczy takimi metodami z Krystyną? Znów nie ma symetrii. Ale ona powie, że jest inaczej. I co gorsza wielu jej uwierzy. Wbrew faktom. Ja, co myślę, to mówię i piszę otwarcie, publicznie. Każdy może poznać moje zdanie i do niego się ustosunkować. Kto zna jej poglądy? Chciałem zbliżyć nasze światy, dać szansę na wymianę informacji, wysłałem na Facebooku prośbę, żeby uznała mnie za swojego znajomego (no przecież pracujemy razem). Odrzuciła. Przecież wie, że będę to przypominał. I nie dlatego, że jestem pamiętliwy, w tym złym znaczeniu, ale, że mam szacunek dla faktów. Wielki! Bo dla mnie fakty piszą sens życia, a nie poglądy i spekulacje myślowe. Jeśli ktoś chce sam sobie szkodzić, nikt nie jest w stanie go powstrzymać. Ale pamiętaj Krystyna, że ja nie odrzucam, nie wyklinam, nie nienawidzę. Mogę się złościć, użyć słów uznanych za nieparlamentarne, ale nigdy nie odmówię poważnej dyskusji, zwłaszcza publicznej.

Historia zatacza koła. Znów weszliśmy w czas demokracji i otwartych dyskusji o sprawach szkoły i gminy. Już nie tylko ja będę przypominał i wypominał konieczność szczerości w życiu publicznym. Skończył się czas sprzyjający (uprzywilejowujący - piękne słowo) szu-szu-szu po kątach. Tacy nie mają przyszłości w społeczeństwie obywatelskim. Sami skazują się na życie na marginesie wspólnoty lokalnej. Prawdziwa wspólnota odrzuci każdy fałsz. Tego się nie boję.

To, co napisałem, to nie był początek mojego szkolnego dnia. Początek był dobry i Boży. Zacząłem katechezą w klasie 4-tej. Kuba był dzisiaj normalnym uczniem. Muszę go pochwalić. A przecież ostatnią lekcję kończył w gabinecie dyrektora i rozmową z mamą. Czyli może. Oby, jak najdłużej. Gotów jestem odnotowywać to z radością za każdym razem.
Temat mieliśmy - "Moja opowieść o Bożym Narodzeniu". To sformułowanie okazało się bardzo urodzajne. Mieli rozmawiać w parach jako Strachowianie i Afrykanie i Chińczycy, którzy znają i nie znają historii o Bożym Narodzeniu. Trzy pary odważyły się stanąć ze swoim zdaniem/poglądem przed innymi.

W klasie 5 wątek rozwinął się rewelacyjnie. Dostawiłem dwa pytania pomocnicze:
1) Dlaczego narodziny Jezusa z Nazaretu 2000 lat temu nazywamy Bożym narodzeniem?
2) Co to dziś znaczy, kiedy mówimy, że Bóg się rodzi?
Mieli pogadać (nie odstąpię od tej formy wymuszania myślenia i świadczenia), a potem przedstawić owoce klasie. Zgłosiły się cztery osoby:
1) Boże Narodzenie to narodzenie Boga.
2) Wierzymy w Trójcę Świętą, więc skoro rodzi się Jezus, to działa cała Trójca, czyli Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty.
3) Nazywamy Bożym Narodzeniem tzn., że przychodzi Bóg z krwi i kości. Z Boga Ojca i Ducha Świętego, a sam jest taki, jak każdy człowiek. Wszyscy się spodziewali, że przyjdzie z nieba i każdy będzie od razu wiedział, że to On. A przyszedł w niespodziewanej postaci!
4) Tak można powiedzieć, bo matką była Maryja, a ojcem Bóg.
REWELACYJNY przykład myślenia trynitarnego!

Po tej lekcji zachwycony wszedłem do pokoju nauczycielskiego. Pokazałem nawet kartkę z zapisanymi wypowiedziami nr. 1, 2, 3 i 4. A Mila dołożyła relacje-rewelacje z wyprawy naszych synów z pedagogiem Marianem, z "Poniatówki", w góry. Z najlepszym pedagogiem na świecie!
W tym to momencie weszła do pokoju Krystyna, żeby coś powiedzieć. Że nie ma nic wspólnego z zakusami na katechetę, tzn, żeby mnie wywalić z klasy 1-szej. Dlaczego weszła akurat wtedy, nie wiem. Dlaczego to miało taką formę? Nie wiem. Komu? Nie wiem.
Mało kulturalnie powiedziałem, że ględzi brednie. Bo jeśli to ma być polemika ze mną, to proszę ze mną, na blogu, skoro chce odnieść się do czegoś, co tam zostało opublikowane. A jeśli chce publicznej dyskusji, to nie na przerwie, w przelocie. Rozmowa prywatna, blog, i dyskusja publiczna to trzy różne formy. Nie stosowanie się do zasad dialogu między równoważnymi podmiotami wprowadza szum informacyjny. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Skoro wpadła z emocjonalnym oświadczeniem, to uzyskała emocjonalne reakcje. Sorry! Taka jest logika dziejów :-0

W klasie 6-tej musiałem zacząć od opanowania własnych emocji. Ale po co jest modlitwa? Zwłaszcza modlitwa odpocznienia? Bóg rodzi się tu i teraz, albo nigdzie i nigdy. Rozum i wiara muszą iść w parze. Emocje nie powinny ich rozchwiać. Zdaję sobie sprawę, że trudne to są słowa nawet dla siebie-mnie samego.
Temat nie przyniósł w tej klasie wielkich odkryć, są w trudnym wieku. Mają blokady myślowe i nadmiar hormonów. Pytania były te same. Co się dało, zapisałem:
1) Bo jest jedną z Trzech Osób Boskich.
2) To było ważne wydarzenie i chcemy je co roku przeżywać na nowo.
3) Bo był Zbawicielem świata.
4) Bo Syn Boży kolejny raz przychodzi na świat.

Pierwsza klasa modliła się, słuchała, oglądała slajdy z projektora, rysowała. Patrząc na rysunki z innej lekcji, rozwieszone na tablicy, nie robili nic innego (oprócz modlitwy) niż na innych lekcjach. O co więc chodzi grupie rewolucjonistów anty-katechetycznych? Nie pojmuję. Zapraszam ich na swoją lekcję, nie przychodzą.

W klasie 3-ciej temat lekko zmodyfikowałem - "Moje Boże Narodzenie". Notatka jest kwintesencją dnia:
1) Jezus urodził się ok. 2000 lat temu w Betlejem.
2) Dzisiaj może się rodzić tylko we mnie każdego dnia.
3) 25.12 - jest tylko kartką w kalendarzu i wspomnieniem.

Moje katechezy są często pod prąd tradycyjnego bez-myślenia. Religijność musi być rozumna, a nie tylko tradycyjna.

Jak się czuje nauczyciel-katecheta w klasie 1-szej? Warte opisania. Co bym nie robił, i tak komuś nie będzie się podobało. Zastanawiam się, kiedy nastąpi atak. Tak było, i jest. Kiedyś w klasie za świetlicą, dzisiaj za sala gimnastyczną. Przed paru laty cenzurowane były nawet moje wpisy w dzienniku. To było znów tam, gdzie dzisiaj uczy się klasa 3-cia. Tuż przed wizytacją z kuratorium!

Więc choć to już nie jest moja szkoła, idę do niej z całą wiarą, nadzieją, miłością. Tak, jak na każdą katechezę od 28 lat. Często modlimy się całą rodziną za każdą lekcję. Zawsze warto się modlić!

Żal mi, szkoda, trochę smutno, że nie odbył się w szkole choć króciuteńki apel w rocznicę stanu wojennego. Ja się cicho upomniałem, ale to nie wystarczy. Jak nowe pokolenie ma się nauczyć historii? Łzy ojców wsiąkają w niewdzięczną ziemię. Narracja generała ciągle jeszcze zwycięża.

1 komentarz:

  1. Panie Józefie sądze że zle ocenia Pan ,Pania Krystynę.
    Przed laty uczyla moje dzieci i nie mam jej nic do zarzucenia.
    Jednego też nie moge pojąc.Dla czego nikt sie za nia nie wstawi,przecież ma tyle koleżanek w pracy,dla czego nikt jej nie pomoże.Wszyscy milczą choc jak sądzę nie wszystkim ta sytuacja sie podoba.Zapewne obawiaja sie Pani Dyrektor.
    Dziwi mnie to że nauczyciele z tytułami nie potrafią wyrazic glośno swojej opinii.Nie może jej Pan winic za brak otwartości,gdyż kiedy ją wyraza natychmiast jest atakowana,z tego co zauważyłam.
    Tak Panie Józefie"kto sieje wiatr ten zbiera burze"Tylko kto jest w tym przypadku siewcą?

    OdpowiedzUsuń