sobota, 31 grudnia 2011

Uzasadnienia ostateczne

W Berlinie kończy się Spotkanie Młodych, organizowane corocznie przez wspólnotę ekumeniczną z Taize. Czuję się duchowo z nimi związany, są trwałą wartością w moim życiu.
W łączności z nimi organizowaliśmy(łem) lokalne spotkania, w tym duchu. Kiedyś w Legionowie, później także w Strachówce. Bywałem regularnie także u św. Aleksandra w Warszawie, gdzie w podziemiach mieliśmy swoje modlitwy. Z tamtych czasów zapamiętałem Agnieszki: Kuraś, Pawlikiewicz, Grzegorczyk, Cezarego Gawrysia, Marcina Przeciszewskiego, Jedlińskiego, Żurawskiego. Patronowała nam pani Aniela Urbanowicz z pobliskiego mieszkania na Nowym Świecie, której zdjęcie z bratem Roger ciągle mamy, jak nie na ścianie, to na półce. Większość wymienionych osób (nazwisk) jest aktywna i znana w życiu publicznym lub kościelnym.

Po latach sam muszę pokiwać nad sobą głową z uznaniem i niedowierzaniem, bo zorganizować spotkania i wzajemne pielgrzymki, od parafii do parafii, z grupy do grupy, w Legionowie było z kim, ale żeby w Strachówce porwać się na to, trzeba było być szalonym idealistą - "zagorzałym" wyznawcą JEDNEGO świata wyznawców i uczniów Jezusa z Nazaretu. Byliśmy wystarczająco szaleni i zagorzali, skoro sprowadziliśmy się jako rodzina z małym Jaśkiem na rękach na wieś, do starego domu, wybudowanego jako letnisko, do którego nie było dojazdu. Jasiek miał parę tygodni/miesięcy, my nie mieliśmy pracy. JAKA SIŁA, JAKIE IDEAŁY nam przyświecały, że porwaliśmy się na coś takiego? - POLSKA I KOŚCIÓŁ!

Oczywiście było także coś, co nas "wypychało" z Legionowa - brak mieszkania, konieczność wynajmowania. Na chybił trafił określiłbym stosunek sił ciągnąco-wypychających jak 80/20 w procentach, (4/1). Była, pewnie głównie we mnie, wiara, że znajdzie się dla nas (mnie) miejsce (pracy) w łonie Ojczyzny odbudowującej się i odnajdującej swoją tożsamość po komuniźmie. Zakładałem wszak Solidarność w gminie, rozumiałem, czułem, utożsamiałem się z duchem nadchodzących zmian. Nie doceniłem (ciągle nie doceniamy?) jednak spustoszenia, jakie zrobił stan wojenny. We mnie przeżyły ideały Polski Solidarnościowej, Piastowsko-Jagiellońskiej itp. A w ludziach?

Gdyby nie Jan Paweł II, łącznik ponadczasowy, kto wie, jak potoczyłyby się losy Polski i Europy w 1989???
W Nim była moc ponad historyczna z 1978, z której przelał wiele w nas w 1979, 80, że w ogóle powstaliśmy i się uchowaliśmy przez rok! A potem w Nim, jak forma przetrwalnikowa, i dzięki Niemu (zwieńczenie i szczyt Kościoła) zachowaliśmy resztkę wiary, nadziei, miłości (?) i szaleństwa do zmiany świata. Przeciw fałszowi komunizmu. Na wszystkich frontach. Także, a może przede wszystkim, ideologiczno-filozoficznym. Kto nie sięgnął w swoim obrzydzeniu starym systemem do podstaw, czyli fałszywej, zakłamanej, diabelskiej wizji człowieka, umaterializowanego do szpiku kości i w związku z tym poddawanego krańcowej manipulacji, ten był na powierzchni zmian.

Anty-ludzka ideologia była równocześnie anty-religijna. Walczący ateizm był ich Bogiem i religią.
"Rozumowanie Marksa w tej sprawie można streścić następująco: człowiek nie jest wolny dopóki wierzy w istnienie Boga, więc aby człowieka wyzwolić trzeba zniszczyć religię. Religia jest częścią kultury, a kultura jest zdeterminowana przez ekonomię. Aby zniszczyć kulturę, która zawiera w sobie religię, trzeba zniszczyć system społeczno-gospodarczy, który ją determinuje. Tym systemem jest każda ekonomia oparta na własności prywatnej. Więc aby zniszczyć religię, trzeba zniszczyć ustrój gospodarczy oparty na własności prywatnej. Jedyną drogą do tego celu jest rewolucja. Rewolucja marksistowska ma więc na celu zniszczenie systemu gospodarczego, zbudowanego na własności prywatnej i wprowadzenie systemu gospodarczego, opartego na własności społecznej, czyli komunizm. Komunizm przeto, dla Marksa, przedstawia się jako ustrój laicki, jako system gospodarczy, który wyklucza możliwość istnienia religii i wiary w istnienie Boga . Marksa interesują zagadnienia gospodarcze tylko z punktu widzenia walki z religią z wiarą człowieka w istnienie Boga. Rewolucja przeto, którą planuje ma na celu walkę o wyzwolenie człowieka z wiary w istnienie Boga. Jest to więc rewolucja szatańska... "Komunizm nie odnawia, lecz niszczy doszczętnie prawdy wieczne, religię i moralność". A w Manuskryptach cytuje zdanie, wzięte z pism Owen'a: "Komunizm zaczyna się zaraz z ateizmem".

Cytowany autor, ksiądz prof. Michał Poradowski, wykazywał dystans do nurtu reform w Kościele, ja przeciwnie, jestem ich zagorzałym po-soborowym zwolennikiem. Autor ma ciekawy życiorys i niebagatelną wiedzę o komunizmie, w którym niejako się specjalizował. Polityczne poglądy są sprawą drugorzędną.
Zaświadczam, że w czasach PRL i światowego komunizmu, które znam, bo przeżyłem świadomie w nich 20 lat (wcześniej byłem ciut za młody na cało-osobowe uwrażliwienie i własne poglądy) na eksponowanym publicznie miejscu był "Kapitał" Karola Marksa, a "Manifest komunistyczny" był dla bardziej wtajemniczonych i "poszukujących".

Zacząłem od Berlina i Taize, które wstrząsnęło moim życiem, a zatrzymałem się na dłużej na komunizmie! Bo on też odegrał (odgrywa) ważną rolę w moim życiu. Jego fałsz i zakłamanie mnie ciągle jeszcze odrzuca. Już w klasie maturalnej myślałem o podjęciu studiów, które pozwoliłyby mi z nim walczyć. Myślałem o teologii. Wyszła Politechnika i po 4-letnim odroczeniu (2+2) - filozofia. Gdyby nie śmierć ks. prof. K.Kłósaka znalazłbym pewnie swoje miejsce po akademickiej stronie istoty człowieka i ciągnąłbym do dziś. Ale Pan życia i śmierci chciał inaczej. Musiałem pisać od nowa, zaczynać od nowa - w duchu starych anty-komunistycznych przeczuć i przeznaczeń. Ksiądz prof. B.Hałaczek zaproponował mi "Antropologiczne aspekty rewolucji naukowo-technicznej w pismach polskich marksistów". I musiałem zmierzyć się jakby z innej strony ze znienawidzonym ustrojem. Od strony techniki i nauki (po coś jednak ta politechnika była w moim życiu). Ale to tak wygląda tylko z pozoru.
Marksiści fałszowali, zakłamywali wszystko. Nie tylko filozofię, teologię, także naukę i technikę. Wszystko musiało być poddane ideologii. Stworzyli więc puste pojęcie Rewolucji Naukowo-Technicznej. Posługiwali się nim dla dalszego zniewalania umysłów. Bo kto myślał inaczej niż oni, opowiadał się, według nich, przeciwko nauce i osiągnięciom techniki. Bzdura. Ale ich totalitaryzm (nie tylko polityczny, także umysłowo-całościowy) tak działał, że większość ludzi nie była w stanie nawet sobie tego uświadomić. Wiem, bo się trochę naczytałem i narozmawiałem. Nawet promotor był zaskoczony moją tezą, że "nie ma takiego zwierzęcia".
Trik marksistów polegał na "połączeniu z myślnikiem". Przecież nikt nie mógł (nie mogłem i ja, mizerny magistrant) negować wielkiego postępu nauki i techniki. Można nawet mówić o ich rewolucyjnym skoku. Tak, ale wtedy mówmy o rewolucji naukowej i o rewolucji technicznej. Nie można negować także związków między jedną i drugą dziedziną ludzkiej działalności. Ale marksistowska Rewolucja Naukowo-Techniczna to było coś innego. To było (musiało być!!) coś więcej. I właśnie to ich musiało już zdradza niezdrowy element ich teorii. Każdy element, czy przejaw działalności komunistów był czymś pionierskim, rewolucyjnym i zbawczym. Dzisiaj widzieliśmy jak to samo założenie (jeden z komunistycznych dogmatów) objawia się w zachowaniach ludzi i całych społeczeństw, przy okazji pogrzebu Kim Dzong Ila (wcześniej jego ojca itd).

Rewolucja naukowo-techniczna była odkryciem tylko komunistów. Inni czegoś takiego nie stwierdzali, choć mogli cytować i używać pojęcia za swoimi radzieckimi przyjaciółmi. RNT była jakby zobiektywizowanym mechanizmem (ba, nawet pewnym bytem), który dowodził wyższości wszystkiego, co robią komuniści. Wszystkiego, co się dzieje w części świata, którą rządzą ich partie (Z Komitetami Centralnymi i ich nieomylnymi Biurami Politycznymi). Oczywiście w przeciwieństwie do biednych burżuazyjnych społeczeństw, ich demokratycznie wybieranych despotów, w tym także - tak, tak - socjalistycznej nauki i techniki. Bo ich działalność dostawała wyróżnik "socjalistyczny/komunistyczny". Był więc humanizm socjalistyczny, socjalistyczna demokracja, komunistyczna praworządność. Najwyższą formę uzyskiwało to wszystko u sąsiadów, u Wielkiego Brata, czyli w ZSRR. Oni byli Zeusem, Herą, Trójcą Święta i wcieleniem wszystkich bogów w dziejach Ludzkości. Bo niby w socjalizmie (komunizmie) wszyscy byli równi, ale Związek Radziecki był (musiał być) ponad wszystko. To był podstawowy aksjomat. Z niego należało wysnuwać - i na nim opierać - wszystkie tezy i twierdzenia.

Tricki komunistów-marksistów były tak chytre, że masę ludzi nie potrafi ich z siebie strząsnąć i od nich się uwolnić. Niestety.

Pomyślałem o pewnej metodzie, pozwalającej wykazać pozostałości dawnej ideologii i ustroju, który był jej egzemplifikacją.
Otóż - według mnie - walka rozegrała się na płaszczyźnie wiary i rozumu. Wielką rolę odegrało papiestwo. Leon XIII dostał światło, niezbędne, aby napisać i opublikować encyklikę (każda staje się w pewien sposób źródłem wiary, jako część tzw. uroczystego nauczania papieża, "co w encyklikach wykłada się i z naciskiem podkreśla, to najczęściej już skądinąd do nauki katolickiej należy", PiusXII). Tą encykliką jest "Rerum novarum", czyli rzecz o rzeczach nowych (głównie społecznych). Prześwietlił w niej zamierzenia socjalistów. Zawołał "gore"! Przewidział wszystkie negatywne konsekwencje - polityczne, społeczne i gospodarcze XIX wiecznego socjalizmu - "Oprócz niesprawiedliwości sprowadziłby ten system jeszcze bez wątpienia zamieszanie i przewrót całego ustroju, za czym by przyszła twarda i okrutna niewola obywateli. Otwarłaby się brama zawiściom wzajemnym, swarom i niezgodom; po odjęciu bodźca do pracy jednostkowym talentom i zapobiegliwościom wyschłyby same źródła bogactw; równość zaś, o której marzą socjaliści, nie byłaby czym innym, jak zrównaniem wszystkich ludzi w niedoli. Z tego jasno widać, że się należy ze wszystkich sił przeciwstawić dążności socjalizmu do wspólnego posiadania; zaszkodziłoby ono nawet tym, którym socjaliści chcą pomóc; sprzeciwia się zaś naturalnym prawom jednostek, a wstrząsa ustrojem państwa i powszechnym pokojem."

Odtąd wszyscy papieże nawiązują do podjętej przez Leona XIII problematyki w kolejne jej wielkie rocznice. Najsławniejsza jest encyklika JPII wydana w stulecie Rerum novarum, w 1991 pt. "Centesimus annus". I otóż w tym dokumencie widzę papierek lakmusowy na wykazania pozostałości doktryny komunistycznej w umysłach i instytucjach XXI wieku. Proponuję sięgnąć do janowo-pawłowych ostatecznych uzasadnień spraw społecznych. Czyli - do natury człowieka i istoty rzeczy. Do istotowych i konstytutywnych składowych osoby ludzkiej. Dokument nie jest wykładem akademickim, nie ma w nim jednej metody. Papież stosował metodę fenomenologiczną i "natchnienia teologicznego" związanego nierozerwalnie z Objawieniem (zastrzegam się, że jestem tylko wiejskim katechetą i piszę na własną odpowiedzialność). Świat zewnętrzno-materialny i wewnętrzno-(duchowo)-osobowy muszą się dopowiadać.

Kto z ludzi przyznających się do wartości i tradycji chrześcijańskich nie chce zaakceptować łańcucha wniosków logicznych wyprowadzanych z pojęcia wolnej osoby, obdarzonej niezwykłą godnością, zdolnej do myślenia i ponoszenia osobistej odpowiedzialności za swoje czyny (a nawet za głoszone publicznie poglądy), a nawet odrzucają wysiłek potrzebny do zapoznania się z nimi i ich zrozumieniem - działa bardziej lub mniej świadomie na rzecz mętnego, pełnego przesądów i nowych "dogmatów" świata - stając się kapłanem lub tylko menedżerem agnostycyzmu i sceptycznego relatywizmu.
Rozsiewają oni także twierdzenia, "że ci, którzy żywią przekonanie, że znają prawdę, i zdecydowanie za nią idą, nie są, z demokratycznego punktu widzenia, godni zaufania, nie godzą się bowiem z tym, że o prawdzie decyduje większość, czy też, że prawda się zmienia w zależności od układów politycznych." (JPII).

„Pragnę zwłaszcza, by upowszechniano ją [naukę społ. k-ł] i realizowano w krajach, które po załamaniu się socjalizmu realnego napotykają na wielkie trudności w dziele odbudowy... Stanąć więc każdemu trzeba na właściwym stanowisku i to jak najprędzej, aby odwlekanie leczenia nie uczyniło zła nieuleczalnym"(JPII). Wiedział, czego nam trzeba. Gdzie my, Polska, byśmy byli bez Niego!...

Nauka JPII w ogóle nie jest na rękę większości rządzących i aspirujących do liderowania społeczeństwom, nawet jeśli często się posługują wyrażeniem "nasz umiłowany papież". Papież analizował przyczyny upadku komunizmu i dostrzegł, że choć nie istnieje on już jako system, to jednak (komunizm) pozostał w świadomości ludzi jako swoista świecka „religia", pozbawiona pierwiastka boskiego. W ustrojach totalitarnych zmuszano człowieka do poddania się światopoglądowi narzuconemu siłą, a nie wypracowanemu przez wysiłek własnego rozumu i korzystanie z własnej wolności. „Socjalizm realny" unicestwił "podmiotowość" społeczeństwa razem z podmiotowością jednostki. KTÓŻ Z RZĄDZĄCYCH CHCE PODMIOTOWOŚCI JEDNOSTEK (może nie w ogóle, ale jednostek przez siebie rządzonych).

Totalitaryzm, w formie marksistowsko-leninowskiej, utrzymywał, że niektórzy ludzie z racji głębszej znajomości praw rozwoju społeczeństwa, czy kontaktu z najgłębszymi źródłami kolektywnej świadomości nie mylą się, a zatem mogą sobie rościć prawo do sprawowania władzy absolutnej. Totalitaryzm zawsze rodzi się z negacji obiektywnej prawdy: jeżeli nie istnieje prawda transcendentna, przez posłuszeństwo której człowiek zdobywa swą pełną tożsamość, to nie istnieje też żadna pewna zasada, gwarantująca sprawiedliwe stosunki pomiędzy ludźmi.

Błędna koncepcja natury osoby i "podmiotowości" społeczeństwa poprzedniego ustroju brała się z ateizmu. Marksizm zapowiadał, że wykorzeni potrzebę Boga z serca człowieka. Podstawowy błąd socjalizmu ma charakter antropologiczny. Rozpatruje on pojedynczego człowieka jako zwykły element i cząstkę organizmu społecznego. Marksistowski ateizm jest zresztą ściśle związany z oświeceniowym racjonalizmem, który pojmuje rzeczywistość ludzką i społeczną w sposób mechanistyczny. Neguje on najgłębsza intuicję prawdziwej wielkości człowieka, „jego transcendencję wobec świata rzeczy oraz napięcie, jakie odczuwa on w swoim sercu pomiędzy pragnieniem pełni dobra a własną niezdolnością do osiągnięcia go, przede wszystkim zaś zostaje zanegowana wynikająca stąd potrzeba zbawienia” (JPII).

Dlatego nie ma innej drogi do przemiany społecznej jak moralność, rozwój kulturalny i demokracja. Tak to widział papież i przedkładał jako propozycję, zwłaszcza krajom postkomunistycznym odciętym przez dziesięciolecia nawet od źródeł własnej kultury.(tutaj)

I tak oto wracam do Strachówki. Moje/nasze ideały wyrastają nie tyle z Jego działalności, co mają wspólne korzenie. Wspólne jest zainteresowanie hiszpańskim mistycyzmem, fenomenologią, myśleniem o źródłach komunistycznego zniewolenia i o tym, jak go zwalczyć. Nie powinno dziwić wysłanie naszego osobistego "posłańca" do Watykanu z listem, w którym była prośba o papieskie błogosławieństwo dla Rzeczpospolitej Norwidowskiej.
Wydestylowaną z papieskiej encykliki nauką o człowieku i prawach jego rozwoju mierzę swoje rozumienie rzeczywistości, swój realizm i zakłamanie tych, którzy nie chcą uznać istnienia (i poznawalności) prawdy obiektywnej.

Zacząłem Berlinem i Taize, znów do nich wrócę. Brat Marek z Taize modlił się z nami w szkole w Rozalinie, w naszym domu i w świetlicy OSP (dzisiaj wiejskiej). Większym jeszcze wyczynem było porwanie się na zaproszenie gości z zewnątrz i namówienie rodzin w gminie, aby ich przyjęły na obiad. Takie mieliśmy ideały. Taka była Strachówka. Ja byłem wtedy na obiedzie na Księżykach, u państwa Czerwińskich (brata Czesława). Innym razem zaprosiliśmy dziewczyny, które spędziły jakiś czas w Taize jako tzw. permanentki. Zawiozłem je do Domu Dziecka w Równym. Szukaliśmy "miejsc nadziei", gdzie wśród cierpień rodzi się dobro.
Spotkania modlitewne w naszym domu i po domach znajomych były sposobem nawiązywania więzi w nowym środowisku. Szczytowym zamierzeniem była grupa pięciu małżeństw, które podjęły trud przedzierania się przez Biblię i wspólnego przeżywania sakramentów. TO SĄ NAJWIĘKSZA OFIARY ŁAPKOWEJ ZDRADY. Nie całkiem jednak zwyciężył i nie zabił wszystkich ideałów - powstała Rzeczpospolita Norwidowska (2001) - po 7 latach jego rządów.

Tam gdzie skarb twój, tam i serce twoje. Na wieki. Niektóre są odkryte, inne czekają. Jest nim Hilaria i Józef Sobiescy, Życie okolicznych dworów w II RP, Maria i Andrzej Królowie,
Solidarność (w tym zapiski z 1981, najgłębsze korzenie "projektu'81"), Dęby pamięci...
Muszę o tym pisać, żeby dzieci i młodzież (i następne pokolenia) poznały ideały jakie nam przyświecały - wspólnota duchowa, nie własne plany, interesy i kariery.

Nie wszystko da się - na szczęście - zniszczyć. Pieśń ujdzie cało. Mamy relikwie, w których Strachówka jest wspomniana. Zaliczam do nich:
1) List Józefa Sobieskiego do żony Hilarii z czasów Sejmu Wielkiego
2) Kartka z Katynia ("Jakże jestem wdzięczny Bogu, że cała moja rodzina żyje i że Muzeum ocalało. Wielkie szczęście, że Zosieńka z najbliższymi pozostała w Annopolu..." - w dolnej części kartki)
3) List Szkoły Rzeczpospolitej Norwidowskiej do Jana Pawła II

Szukajmy jeszcze, dalej, cierpliwie prawdziwych "relikwi" historii i kultury. To jest nowoczesna turystyka historyczno-kulturowa i jej główne szlaki. A dopiero później idą bliny, pierogi i swojska gorzałka. Na deser, do biesiady. Najpierw zawsze trzeba się spotkać, nim się zasiądzie do stołu. Najlepszą okazją i miejscem spotkań są WARTOŚCI. Wtedy Polska jest Polską, i Strachówka jest wtedy najpiękniejsza. Nie dajmy się ściągać w dół. Pnijmy się wciąż w górę, choć wymaga to większego wysiłku.
Warto zadbać o reprodukcje naszych relikwii, aby były eksponowane (i budowały nie tylko naszą tożsamość ale i nasz image) na wszystkich publicznych wydarzeniach. Tak jak towarzyszące im smaczne potrawy i napitki. Pamięć i tożsamość są warunkiem rozwoju. Prawda jest warunkiem rozwoju. Nie ma wolności bez prawdy.

Mój Anioł Stróż stoi i adoruje przy tabernakulum w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Strachówce. Wniebowzięte są także nasze ideały. Z nieba przyszły i do nieba zmierzają.

piątek, 30 grudnia 2011

Żeby Polska była Polską, a Strachówka najpiękniejszą Strachówką (2)

Kiedy dam mocny wpis, przeżywam. To znaczy, żyję wraz z nim i w nim. Słabszy post tak mnie nie angażuje. Ot, takie spostrzeżenie. Tam twoje serce, gdzie i skarb twój. Można i w drugą stronę, tylko tam jest skarb prawdziwy, gdzie jest zaangażowane serce (podmiot osobowy). Sercem rozpoznać możemy wartość naszych skarbów. No, no. Dochodzimy z innej strony do mojej tezy ontologiczno-metafizycznej i gnozeologicznej. Odkąd zaistniał człowiek na ziemi możliwym się stało (i koniecznym) poznanie wszelakie i jest ono zawsze podmiotowo-przedmiotowe. Adequtio nie tylko rei et intelectus ale także świata przedmiotowego i osobowego (duchowego?). Nie ma pozaustrojowego poznawania przez człowieka. Instrumenty zewnętrzne są tylko do pomocy.

Mnie interesuje poznanie istotowe, tzn. tego, co jest (jakoś) ostateczne. Konstytutywnych elementów, a nie drugorzędnych, czy uzupełniających. Czyż wymiar ostateczności w naszym życiu, nie jest wymiarem cudowności?? I czy zarazem nie odsłania zarazem cudownej perspektywy jedności. Ostateczność i jedność zbiegają się!! Może ich analogią jest Ens et verum convertuntur!! Np. małżeństwo. Dano nam klucze królestwa - każda decyzja podejmowana raz na zawsze ma taki atrybut! A my mamy władzę i możliwości podejmowania decyzji ostatecznych. Dano nam klucze królestwa.

Czy wglądu w takie podejście przedmiotowo-podmiotowe i ostateczne nie daje nam Jezus z Nazaretu?? Przecież On jest ze wszech miar wyjątkowy. Możemy, co więcej, jako Jego uczniowie MAMY się uczyć od Niego i Go naśladować! Próbujmy opowiedzieć (opowiadać) Jezusa w warunkach współczesnej wiedzy o człowieku, kulturze, świecie, kosmologii itd.
W tym związku osobowym (w związku z tym, z tymi relacjami)– także zredefiniować swoje życie!!
Muszę spróbować i ja. Ale już dziś, na samym początku, czy tylko przymierzając się do tego zadania, mogę odpowiedzieć czego żałuję?! Co chciałbym zmienić?! Co chciałbym zrobić (przeżyć) inaczej?

Że dobrowolny dar z siebie, nie był świadomym motywem
wszystkich moich działań i decyzji życiowych,
np. w wychowaniu, małżeństwie itd.

Ale już dziś mogę za to (styl.) powiedzieć, że zamiast umierać – chcę iść do nieba. Bo? I co to za różnica?
Dawno odrzuciłem kategorię kulturową „przemijania”. Zupełnie w inny spsób doświadczam swojego życia. Jako wypełnianie. Coś, co się wypełnia, dochodzi do celu, do swojej pełni, całości (nieba) - a nie działa przeciwko sobie, umierając!
Pójdę do nieba. To nie jest antycypowanie (ani deklarowanie wiedzy, której mieć nie mogę) wyroku sądu ostatecznego, tylko stwierdzenie, że mam świadomość upływającego czasu. Mojego czasu. Mój czas się wypełnia. I, że w związku z tym, nastąpi, w którymś momencie istotna zmiana mojego istnienia.
Nic nadzwyczajnego. Implikacje tej formy określania końca życia biologicznego są nadzwyczajne. Głównie z religijnego punktu widzenia.
1) Jak mówi Jezus (jeszcze krótko i nie będziecie mnie widzieli..., muszę odejść do Ojca itp.)
2) JPII „pozwólcie mi odejść do Domu Ojca”
3) Na przytłaczającej większości pogrzebów kaznodzieje też używają tej stylistyki „wierzymy, że zmarły...”

No więc wierzmy bardziej konsekwentnie – taki jest mój postulat (nie tylko chyba językowy).

Zmiana języka jest konsekwencją wiary i doświadczenia cało-życiowego zewnętrzno-wewnętrznego (osobowego).
Stary sposób nazywania wiązał się pewnie z koncepcją Boga, jako Sędziego Sprawiedliwego i Sądu Ostatecznego. Moja propozycja kładzie nacisk na W-Pełni-Osobowego-Boga (i Prostotę), nie instytucjonalnego. Osoba, to nie sąd. Ani sędzia.
Wgłębiając się, wżywając coraz i coraz bardziej w osobowy wymiar istnienia (poza-fizykalny? ponad?) mogę zbliżać się do Osoby. Do Pełnej Osoby, a nie kolejnego bytu we Wszechświecie.

Skoro Jezus w takiej perspektywie mówi o życiu i śmierci? I Papież? I skoro o tym mówi moje doświadczenia życia osobowego?
Nie wynosimy się w ten sposób nad nikogo, także nad starą koncepcję Boga-Sędziego. Powierzamy się Temu-Samemu-Bogu-Osobowemu całkowicie. Bez lęku. Bez jakiejś formy uprzedmiotowienia, czy zinstytucjonalizowania. Miłość miłości. Tak przecież doświadczamy Boga. Nawet jako najwięksi grzesznicy. W sytuacjach nawrócenia cóż nas obchodzi sąd? I prawnicze ujęcie Najwyższej Rzeczywistości? Nawet nazwa Najwyższej Rzeczywistości brzmi oschle i zimno. Nie-osobowo! Ojciec i Dom Ojca - dużo lepiej. Może nowa generacja homo sapiens sapiens sapiens (x3) będzie się lepiej wyrażała w cyber języku?!

W którymś momencie pójdę do nieba. Korzystam z języka, logiki i wiedzy wypracowanej przez kulturę, ale nie jestem przez nie zniewolony. Jeśli chcemy używać deterministycznych wizji człowieka, to beze mnie. Ja pójdę do Domu Ojca. Jeśli miałbym zaakceptować jakąś formę determinizmu – to przez całą kulturę człowieka, z religią, jako jej nieodłączną częścią. Wiara i rozum, nigdy rozłącznie. Nie jestem (tylko) cząstką elementarną, ani polem sił. Jestem osobą.

Jezus rozmawia o swoim odejściu do Ojca. Ja też chcę. Bardzo, bardzo, bardzo. Z dziećmi, żoną, przyjaciółmi. Jeszcze bardziej uczłowieczyć nasze relacje, pogłębić, ujezusowić. To inny wątek, a może wariacje na temat, wczorajszych myśli „do poduszki”.

Niestety, nie potrafię dzisiaj oddać w pełni źródłowego przeżycia „odchodzenia do Ojca”, tak, jak było mi wczoraj dane „do poduszki”. Było bardziej kontekstowo. W jakimś kontekście uczuć, myśli, wyobrażeń cało-życiowo-osobowo. Musiały być w tym jakieś osobowe relacje. Rodzinne i szerzej? Na pewno. Teraz zostało tylko hasło – „idę do nieba”, zamiast „śmierć? Był świat relacji-więzi-wartości osobowych. Było wejrzenie w... - jest przypominanie, odtwarzanie, rozumowanie.
Chyba najlepszą metodą odnajdywania zagubionych tropów jest powrót za kurtynę. „Szmatka” na oczy, stopery w uszy. Świat duchowy nie znika, zasłaniają go przeważnie bigosy, przelewy, przecieki, remonty i niedopłaty. Trzeba lekkiego wysiłku, by nim żyć. Medytacja, modlitwa są niezastąpione, by być i korzystać ze swoich wszystkich psycho-cielesno-duchowych wymiarów.

Spojrzałem na ścianę, na której wiszą trzy wizerunki przodków, portrety wykonane różną techniką, zdjęcie, dagerotyp i szkic w ołówku i pomyślałem - „oni są już w niebie”. Konkretnie są to: śp. ojciec (1912-1982), pradziadek (1847-1917) i Andrzej Król (1870-1952).
W książce biograficznej „Na skróty” wuja-profesora Aleksandra Jackowskiego (syn brata babci Emilii i Marii Królowej) jest taki akapit -
„W całej okolicy wuja i ciotkę bardzo szanowano za ich dobroć i religijność. Gdy wuj umarł, ciocia zadepeszowała, podając datę pogrzebu. Przyjechałem do Jadowa, wszedłem do kościołą, nabożeństwo już się rozpoczęło. Przycupnąłem obok kuzyna,za ławkami, pod ścianą. Na środku kościoła stał katafalk, udekorowany wieńcami i kwiatami. Ciotunia uśmiechnięta, nie bacząc na modlitwy księdza, co chwila wstawała z krzesła, aby wygładzić jakąś wstążkę, poprawić koronki wystające spod wieka trumny. Była jeszcze bardziej rumiana niż zwykle, wręcz radosna. Podbiegła do mnie, ucałowała w policzek. - Bolunio! Nasz drogi Bolunio przyjechał. A Andziuś już w niebie! W niebie!”
Jej wiara była ufna i niezachwiana, bez śladu wątpliwości. Wszystko było proste. Już wkrótce i ona umrze, pójdzie do nieba i będą odtąd z Andziusiem zawsze razem! Jej konkretną i niezachwianą wiarę zdawał się podzielać ksiądz. Podniósł dłoń, spojrzał w górę i, tak jakby zobaczył tajemny znak pod sklepieniem, skonstatował:
- Dobry był z niego pan. Królem był przecież. Dobry! Dał dwadzieścia siedem sosen na budowę kościoła w Strachówce. I jest już w Niebie.”


Wuj-legenda-rodzinna-profesor miał Aleksander na pierwsze, a Bolesław na drugie. Ponieważ jego ojciec też był Aleksander i dziadek również, zwano go częściej Bolkiem.
Andrzej Król był jego ojcem chrzestnym (i bratem księdza Józefa, na zdjęciu obok).
Dzisiaj, mimo że wuj ma 91 lat, można go zwać również Jackiem. Łazarz najczęściej z nas wszystkich wuja odwiedza. Nawet zawozi mu swoje pisanie pod osąd. Dobry jest z niego pan. Król był przecież jego padrino (ojciec chrzestny, sekundant życiowy, świadek dokonań, a nawet mecenas i protektor).

Tekst z wuja książki jest wielo-znaczący, w sensie - wielopoziomowy. Rzuca światło na przed-wojenno- i po-wojenną historię naszej serdecznie od-wiecznie rodzinnej okolicy. Choćby o sosnach na budowę naszego kościoła i tworzoną parafię. Wiele mówi i o naszej sytuacji we współczesnej Strachówce.
Królowie byli powszechnie szanowani. Kapaonowie też.
Dziadek Władysław Kapaon rozsławiał Annopol i okolice wierszami.

"Na Mazowszu za Urlami,
kędy trakt na Ostrów bieży
za lasami i polami
cicha wieś Annopol leży.

Na dojazd utracisz siły,
ociężałość, bolą kości.
Za to pobyt tak tu miły
jak u Boga Jegomości.
....................."

Tak było do 1994 roku. Potem wójt Kazik rozpoczął 16-letnią pracę, by nas szacunku pozbawić, by zerwać związki z II RP i spychać prawdę o historii dalej, dalej,dalej. W połowie mu się udało. Dzisiaj już go nie ma, ale schedę po nim przejęła inna liderka (inni liderzy?). Łączy ich klasowa wiedza o społeczeństwie. I pragmatyzm życiowy - „Dziel, buduj - nawet posługując się fałszem – swoją pozycję i rządź, na ile ci się uda stworzyć twój własny (nie)rząd dusz.”

PS.
Przepraszam, że znów wklejam zdjęcie Emilii Kapaonowej, żony Władysława, z wdową po Bolesławie Prusie przy grobie pisarza. Nie za to należy nam się szacunek, ale za to, kim jesteśmy i co robimy. Zdjęcie tylko pokazuje korzenie. Pokazują istotę sporu między nam - dwie wizje Polski i dwie wizje Strachówki. Ciągłość i łączność z przedwojenną Polską i jej ideałami. Żeby Polska była Polską. Żeby przepadły w proch i w pył widma klasowego społeczeństwa po-PRL-owskiego, które zakłamują co i rusz nasze życie publiczne (kontr-rewolucja). I tak Ewangelia zwycięży na końcu czasów.

czwartek, 29 grudnia 2011

Żeby Polska była Polską, a Strachówka najpiękniejszą Strachówką (1)

Będę "do końca" upominał się o całą historię najnowszą gminy Strachówka i jej samorządu. Żeby Polska była Polską.

Jest piękna Polska, jest piękna Strachówka i piękny świat. Byle człowiek był szczery, wierzył w prawdę i miał jakieś ideały.

Zacząłem rano coś pisać w tym duchu. Jedną z okoliczności (natchnień) była dzisiejsza sesja Rady Gminy. Chce się wierzyć w dobrych ludzi, prostolinijnych, także wtedy, gdy podejmują działalność publiczną.

Grażyna wróciła z sesji. Nic pięknego nie przyniosła. Jej wpis wystarczy. Na świadectwo. Do swojego powrócę? Może jutro?

środa, 28 grudnia 2011

Uparte faraony i Mojżesze

Mojżesz chodził i prosił faraona (Totmes III?) "wypuść naród mój". Uparte było serce faraona i zbyt dumne, by słuchać proroka. Faraonowie i chyba wszyscy, którzy sprawują władzę "tak mają". Myślą, że wraz z mandatem do wykonywania władzy dostali też mandat nieomylności. A nie ma przecież takiego zapisu w żadnych dokumentach, nawet w konstytucjach. Nieomylność - o dziwo - w większym lub mniejszym stopniu przysługuje ich petentom, prorokom, nawet jeśli tylko w randze katechetów. Bo prorocy i katecheci nie mają żadnych własnych planów i interesów. Mówią tylko to, co im Duch Prawdy i Miłości Odwiecznej i Uniwersalnej głosić pozwala.

Wczorajszy wpis przeżywałem dość długo. Nawet Grażyna kręci nosem. A ja zastanawiam się nad stosownością połączenia głębi o-b-j-a-w-i-e-n-i-a i pozornej powierzchowności doczesności. Pozornej. Prawda żyje w ciele. Adequatio rei et intelectus a nie słyszałem o inteligencjach pozaustrojowych (niczym zakażenie), choć prace nad nią trwają. Sztuczna inteligencja brzmi głupio. Żywa prawda, to jest coś. Nie każdy chwyta (i nie musi) zawiłości mojego myślenia. Kto się zainteresuje, może dopytać.

Tu się zatrzymałem, otworzyłem i przeczytałem wczorajszego posta. Nie znalazłem nic niestosownego. Aluzje do koleżanki-radnej od WOS nie są oburzające. Tchną smutnym realizmem. Oczywiście, zawsze jest możliwość uzgodnienia w publicznej dyskusji wspólnej wersji historii Strachówki i w ogóle wizji człowieka, kościoła i świata, ale na razie pisujemy na dwóch różnych adresach. Ja na ogólnie dostępnym, ona tylko dla swoich.
Niczego zmieniać nie muszę. Dziś napisałbym tak samo, gdybym dostał podobne natchnienie. Co więcej, muszę nawet pewne zdania powtórzyć", na przykład:
- "Duch może nie przemówi do ciebie przez brata, siostrę, kogoś, albo coś. Ale nie może nie przemówić do ciebie przez ciebie samego! Przez twoje własne myśli, które cię nawiedzają bezustannie. Tylko je złap. Zauważ. Poświęć im trochę namysłu. Napisałem Duch, bo jak mam to powiedzieć? Cyfrowo uobecniająca się kultura? Cyber-kultura? Kwant kultury człowieka (ludzkości)? Niech wymyślają swój język ci, którzy wychowali się z daleka od kultury judeo-chrześcijańskiej. Ja nie muszę. Tkwię w niej po same uszy."

Dzisiaj podobnymi ścieżkami-pułapami-zakolami krążą mój duch i myśli. Czy mogą inaczej? Homo sum et nihil humanum... Homo sapiens sum. Nie mogę nie myśleć. Nie mogę nie być duchem. Tak mniej więcej mawiał CS Lewis "nie - człowiek ma duszę. Człowiek jest duszą,która ma ciało". Po krótkiej chwili zastanowienia - nikt już chyba starego dogmatu bezkrytycznie nie wypowie. "Jestem" - mówi moje wewnętrzne "ja", posługując się dość zewnętrznymi narządami mowy.

Podobnie rzecz się ma z samorządowcami. Żeby naprawdę nim być, trzeba czuć całość. Trzeba szukać całości. Ona nie jest ani przestrzenna, ani czasowa. Trzeba wejść w dialog z całą - dostępną poznaniu w żywych świadkach lub pisanych i innych dokumentach - naszą małą ojczyzną! Gmina to ogół mieszkańców i terytorium. NIE WOLNO NIKOGO POMIJAĆ. Trzeba wejść w dialog nawet z przeszłymi pokoleniami i przyszłymi. Kto tego nie rozumie, ten dupa, jak mówią młodzi, nie samorządowiec. Nie ma co się obrażać, tylko nawzajem sobie pomagać w rozumieniu tego wielkiego, jak na nasze możliwości, dziedzictwa. Wot szto! Kto nie chce uznać tych reguł, tego historia wypluje.

Gryząc się wczoraj dość, po słowach Grażyny o poście, że może za dużo, że może nie trzeba za każdym razem "jej tykać"... szukałem pokoju. Po pierwsze - mam swoją "mantrę". Po drugie - zasady, m.in. "sąd Boży". Kiep, kto myśli, żem sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Nie. Uznaję Siłę Wyższą. Szukam obiektywizacji.
Nie ja, Ty. Ty mówisz faktami. Ty rozstrzygaj, faktami w czasie i przestrzeni. Rzadziej wewnętrznymi. Zbieżna jest ta metoda z "wynalazkiem" świętego Ignacego Loyoli, czyli "rozeznawaniem duchów". Wszystko pochodzi od dobrego, albo złego ducha.

Rano odebrałem ciekawy tekst od Jaśka na temat demokracji. Przeczytałem z zainteresowaniem i ekscytacją, bo dotyczy to naszych spraw. Jak być wspólnotą, jak rozumieć i egzekwować demokratyczne reguły życia publicznego, co z partycypacja itd. Całość spojrzenia na samorządność wymaga także uwzględniania wyników badań naukowych. Potem dostałem niespodziewanego maila od Andrzeja. Andrzej jest częścią legendy o początkach samorządu w Strachówce. Ne widzieliśmy się od wieeelu lat. Na Facebooku dostałem potwierdzenie znajomości, tzw. akceptację od posła z Legionowa Zenona Durki. Zenek był dyrektorem MOK. Napisał wstęp do książki Mariusza Kraszewskiego "Żal", w której także są epizody wiele mówiące o odzyskiwaniu podmiotowości przez ludzi i całą naszą wspólnotę samorządową. W tym, jak został wyproszony z naszej szkoły przez przyjaciela (obecnego starosty). Żal, że nikogo to z dzisiejszych radnych i władz nie interesuje. Swoją drogą, jak można mieć dobre samopoczucie nie interesując się początkami - czasem wręcz legendarnymi - samorządności we własnej gminie? To nie tylko ignorancja. To szkodnictwo. Mogą przegapić i zmarnować niejedną szansę. Jeśli ktoś się z radnych i władzy odblokuje - jestem do dyspozycji.

Po obiedzie firma kurierska przywiozła przesyłkę z Włoch. Matteo, Francesco i Ricardo, podpisując się zbiorczo "Włosi" przypomnieli o sobie. Wzięli udział w sierpniowym projekcie stow. RzN "Wóz Drzymały", zrobiliśmy także naszą tradycyjna trasę turystyki historyczno-kulturowej: Treblinka, Drohiczyn, Korczew, Góra Grabarka. Wzniesiemy za nich noworoczny toast winem "Il Paggio" z Toskanii, szampanem "Blanc de blancs", zagryzając ich sławną babką drożdżową "Panettone", z okolic Mediolanu, wypiekaną na okres Bożego Narodzenia i Nowego Roku i makaronem "Riccole" z ich sosem pomidorowym i serem "Parmigiano". Będziemy przeżywać Sylwestra bardzo po włosku!
Jasiek podrzucił popołudniu na Fb link na Europejskie Spotkanie Młodych w Berlinie. Rozważany jest tam tekst o potrzebie nowej solidarności, w rodzinach, wspólnotach, miastach, wsiach, między krajami i kontynentami. Kijem Wisły nie da się (już) zawrócić.

Uparty był faraon, uparty był też Mojżesz. On nie przez zatwardziałość serca. On musiał. Bo ilekroć słabł na duchu, Bóg go ponaglał. Czy w tej sytuacji faraony mogą kiedykolwiek wygrać z prorokami?

PS.
Ja też będę "do końca" upominał się o całą historię najnowszą gminy Strachówka i jej samorządu. Żeby Polska była Polska także w naszej gminie. Jest to do zrobienia "bez-kosztowo". Wystarczy dobra chęć - do dialogu. Nie warto opierać się zbyt długo Duchowi Prawdy i Miłości Bezkresnej i Uniwersalnej.

wtorek, 27 grudnia 2011

O-b-j-a-w-i-e-n-i-a

Duch może nie przemówi do ciebie przez brata, siostrę, kogoś, albo coś. Ale nie może nie przemówić do ciebie przez ciebie samego! Przez twoje własne myśli, które cię nawiedzają bezustannie. Tylko je złap. Zauważ. Poświęć im trochę namysłu. Napisałem Duch, bo jak mam to powiedzieć? Cyfrowo uobecniająca się kultura? Cyber-kultura? Kwant kultury człowieka (ludzkości)? Niech wymyślają swój język ci, którzy wychowali się z daleka od kultury judeo-chrześcijańskiej. Ja nie muszę. Tkwię w niej po same uszy.

Te nagłe myśli, nie wiadomo skąd i jak, są bardzo ulotne. Trzeba je szybko zanotować. Są podatne na szybką anihilację. I potem ich nie złapiesz. Może dlatego, że są bardzo osobiste, osobowe, więc znikają wraz ze zmianą osobowego przekroju czasowego? Ja jestem układem dość płynnym (bardzo?). Za chwilę jakiś głos z drugiego pokoju, smak odgrzewanego bigosu, lub coś tam, coś tam, zmieni warunki osobowo-cielesno-duchowo-psycho-coś tam i szukaj wiatru w polu. Kodeksy i katechizmy zostaną, ale ulotności, które bywają ogromne ważne (personalnie najpierw, potem dopiero cywilizacynie-kulturowo) odfruną. Nie mamy nad nimi władzy nieskończonej.
Samo zastanawianie się nad naturą tych myśli (treścią przede wszystkim) jest pasjonujące. One właśnie najbardziej są o-b-j-a-w-i-e-n-i-a-m-i!

Kiedy takie myśli objawiające coś istotnego się pojawią, wszystko w wieczności się zanurza i jak psałterza wiersze dom, rodzina itd. powagą ogarniają nas. To jest właściwie niebo. Niebo jakby nas zaprasza na wizytę. Niczego się (więcej) nie chce. Jakby wszystko jest. Jakby wszystko się miało i wszystkim było.

No, ale to może tylko ja, podmiot przeżyć, tak mam. Z innych źródeł wiem, że ktoś w tych samych moich przeżyciach widzi piekło i przeżywa męki na swoim Fb. Bidulka, współczuję, ale reguł obiektywnego świata dla niej nie zmienię. Ciekawe, że kiedy katecheta KK (Kościoła Katolickiego) widzi niebo, nauczyciel wiedzy o społeczeństwie widzi piekło. To przejaw klimaciku bardzo lokalnego.
Przy jakiejś wcześniejszej okazji uświadomiłem sobie, że bohaterem tych zapisków jest także dom. Wybudowany na ojcowiźnie Andrzeja, z posagu Marii w 1908 roku. Stawiał majster Grabowski z Zofinina. W 1910 "Matkę Bożą sprowadzili, ideały swe wcielili." "Kapaoni tu wzrastali, pomocy jej doznawali". Itd.itp. Dom w Annopolskim Ogrodzie jest zabytkiem czasów i kultury II RP (oby kiedyś doczekał się remontu). Jeszcze bardziej ludzie, którzy w nim mieszkali, bywali, mieszkają.
W 1980/81 dom w Annopolu był szańcem Solidarności. W latach 1990-94 był miejscem niezliczonych spotkań rodzącej się samorządnej gminy i Ojczyzny. Tak, jako wójt, pojmowałem swoją służbę. Zapraszałem do domu, który akurat wtedy zapełniał się małymi dziećmi (1989, 1990, 1992, 1994), księży, prostych ludzi i elity, aby odrodzić (odtworzyć) normalną wspólnotę lokalną, która, jak całe społeczeństwo została w Polsce zdewastowana przez programowo klasową, chłopo-robotniczą dyktaturę PRL.

Bywali więc u nas na imieninach i przy innych okazjach liczni goście, miejscowi lekarze, okoliczni proboszczowie, małżeństwa z sąsiedztwa spotykały się przy lekturze Biblii. Poseł RP Krzysiek Szymański przywiózł raz nam kartofli, poseł Marian Piłka jadł z nami zupę ogórkową, obecny senator Henryk Górski wpadł, żeby pogadać, a Szymon Kobyliński podziwiał Matkę Bożą w rogu ogrodu. Ojciec Andrzej Madej OMI i Brat Marek z Taize zasiadali przy prostokątnym stole z przedwojennych czasów w gronie duchownych z całej okolicy. Odbywały się msze święte domowe, a nawet spowiedź.
Szczególną rolę odgrywały spotkania w Trzech Króli, z przeciwnikiem, poprzednikiem, z proboszczem Antonim, z przewodniczącym Kazikiem. Przecieraliśmy szlaki pojednania. Wyznaczaliśmy nową SZLACHETNĄ tradycję. Nie byliśmy dla swoich, ale dla całej wspólnoty. To jest, jak na razie niedościgły wzór dla kolejnych samorządowych kadencji i ekip.

Wójt nie jest (tylko) urzędnikiem. Ma być sługą wspólnoty. Z jego pomocą (o ile możliwe, także wokół niego) ma krystalizować wspólnota lokalna. To żadna jego łaskawa łaska, albo łaskawość. To jego powinność. "Do wszystkich, a w szczególności do tych, którzy w stosunku do innych pełnią różne odpowiedzialne funkcje polityczne, prawne i zawodowe, należy troska o to, by być czujnym sumieniem społeczeństwa i w pierwszym rzędzie świadkami kulturalnego oraz godnego człowieka współżycia międzyludzkiego."

"Człowiek bowiem dzięki swojemu życiu wewnętrznemu przewyższa cały świat (chciany przez Boga dla niego samego). Z tego powodu ani jego życie, ani rozwój jego myśli, ani jego dobra, ani też ci, którzy współdzielą jego życie osobiste i rodzinne, nie mogą być poddawani niesprawiedliwym ograniczeniom w korzystaniu ze swoich praw i swojej wolności."
Osoba nie może być podporządkowywana realizacji planów narzucanych przez jakąkolwiek władzę, choćby miały one służyć domniemanemu postępowi wspólnoty obywateli jako całości albo innych osób. Konieczne jest zatem, aby władze publiczne bacznie czuwały, aby żadne ograniczenie wolności lub chociażby zobowiązanie narzucone osobistemu działaniu nie było nigdy krzywdzące dla godności osoby i aby zagwarantowane było zachowanie praw człowieka.
Zaprowadzenie prawdziwego ładu moralnego w życiu społecznym nigdy nie będzie możliwe inaczej, jak tylko przez rozpoczynanie od osób i czynienie z nich punktu odniesienia."

Moje/nasze prawo nie jest uszanowane. Żyjemy w wolnej Polsce, ale ci, którzy przyczynili się do odzyskania wolności nie są szanowani. To jest skandal. Czuję się zdradzony przez własną gminę. Ba, ale nie ja jestem najważniejszy. POLSKA JEST U NAS ZDRADZONA. Jest Rzeczpospolita Norwidowska, dumna ze swojej przeszłości, szukająca korzeni i rozumienia "co to jest Ojczyzna" i jakaś (z wyboru) grupa bez tożsamości, odwołująca się głównie do PRL i tego, co po nim przetrwało.
Moje prawo do szacunku i wdzięczności nie jest uszanowane. Czy nie jestem śmieszny i bombastyczny w takim upominaniu się o szacunek i sprawiedliwość?
NIE. Bo nie o mnie tu (tylko) chodzi. To, co się u nas (wśród nas) wydarzyło i w czym miałem szczęście wziąć udział było niepomiernie czymś większym, niż moim dokonaniem. Nie byłem i nie pojawiłem się na historycznej scenie jako naturalny "element" tej gminy. Spadłem z nieba :-) I na mnie to wszystko spadło z nieba. Dałem się porwać i niektórzy z was dali się porwać do czegoś wielkiego. Mnie porwało aż z Francji - z ziemi francuskiej do wymarzonej Polski, która upomniała się o godność i wypowiedziała bezwolne posłuszeństwo diabelskiemu ustrojowi PRL i światowego komunizmu.
Pozwoliłem się porwać i dałem się przyprowadzić do Annopola i Strachówki. I na początku w pojedynkę stanąć przeciwko zdeprawowanemu 45-letniemu demonowi na małym skrawku Polski. Sam szedłem do sołtysów, ustalałem miejsce i czas zebrania, malowałem plakaty, sam rozwieszałem i wracałem do pustego domu w zdziczałem ogrodzie pod lasem. Porwałem się na ustrój i jego potęgę. Na rowerze zjeździłem całą gminę, po błotach i bezdrożach. W imię ludzkich i patriotycznych ideałów. Miałem 27 lat.

To nie była rutynowa droga i szablonowe działanie. Nie było szablonów, nie mogło być rutyny. BYŁA EKSTREMALNA SZCZEROŚĆ SERCA. JEDNOŚĆ MYŚLI, IDEAŁÓW I CZYNÓW. Jedność zakorzeniona w spójnej wizji Boga, człowieka, prawdy i historii. Nie mogło być mowy o rutynie, bo to my wyznaczyliśmy drogę reszcie Europy Środkowo-Wschodniej.

Dzisiaj specjalista od wiedzy od społeczeństwa raczej na mnie napuści innych i obszczeka za plecami (a na pewno ocenzuruje w Internecie) niż spyta o Polskę, Europę, wolność, samorządność, ideały i tajemniczą JEDNOŚĆ, która spina wszystko.

Na szczęście dla kolejnych pokoleń XXX rocznica wybuchu stanu wojennego stała się przełomem w najnowszej (od 17 lat) historii gminy. Bo historia - o dziwo - daje się dotknąć. Kiedyś odkryłem tę niezwykłą prawdę słuchając opowiadania śp. prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. Oprowadzał po swoim Białymstoku. Opowiadając dzieciństwo, namalował słowami niezapomniany obraz. Przez plac, na którym się bawił z rówieśnikami, czasem przechodził stary, brodaty człowiek. Biegli za nim, wołając "powstaniec". Chyba z szacunkiem, nie wyobrażam sobie, że ich domowi wychowawcy (nauczyciele wiedzy o społeczeństwie) nie nauczyli ich szacunku dla tych, którzy walczyli o wolność Ojczyzny. Najpierw wydało mi się to niemożliwe, ale sprawdziłem, obliczyłem - zgodziło się. Ryszard Kaczorowski jako kilkuletni chłopak mógł spotykać na ulicach powstańca urodzonego w latach 40-tych XIX wieku. Historii można dotknąć. Chodzę po ulicach Strachówki, chodzą inni, w większości dla współczesnych wolnych rodaków bezimienni. Przynajmniej ja czuję się POWSTAŃCEM. Mówię więc, że to wstyd i zdrada Polski.

W 1994 roku, w 50-tą rocznicę Akcji Burza, odbyła się uroczystość w szkole w Strachówce (dyrektorem był wtedy Adam Bala) dla kombatantów Armii Krajowej z naszego terenu. Stali w szeregu na środku świetlicy z biało-czerwonymi opaskami na ramieniu. Przed nimi przechodził ich dowódca z lat wojny, członek władz Światowego Związku Żołnierzy AK, i wręczał im awans na wyższy stopień wojskowy. Wzruszające. Byłem dumny z gminy Strachówka, cząstki-miniaturki państwa.

Niedojrzałe postawy obywatelskie niszczą nie tylko gminę, ale i Polskę.

Myśli "objawione" są często początkiem dłuższego pisania. To, co ode mnie, może być wyostrzone jednostronnie i czeka na wypełnienie miejsc częściowo niedookreślonych przez innych i z innych punktów widzenia.

PS.
Cytaty i fragmenty przepisane, choć nie zaznaczone graficznie, pochodzą albo z encyklik JPII, albo z "Kompendium nauki społecznej KK".
Jestem autorem jednego tematu. I tak pewnie będzie, dopóki normalność nie znormalnieje wśród nas :)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Powszechne doświadczanie... Boga

Nie można Go nie doświadczać. Doświadczamy, nawet nie zdając sobie sprawy. Bo, żeby zdać sobie z czegoś sprawę, trzeba mieć jakieś instrumentarium, trzeba móc rozumieć. Nie ma wiary bez myślenia. Bo tak definiujemy człowieka - homo sapiens. Trzeba umieć ująć w jakieś kategorie poznawcze rzeczywistość (świat), której doświadczamy całym sobą, całe życie.

Nie żyjemy tylko tym, co sami wymyślamy i planujemy. Przeciwnie, większość bodźców dochodzi do nas, nie pytając nas o zdanie. Chyba 99.99% z tego, co przeżyjemy w życiu, jest nam dane. Musimy mieć jakiś sposób ich klasyfikowania.
Pytamy "co słychać", "co tam" itp. we wszystkich chyba językach świata. W tych pytaniach chodzi nam o wszystko, co tyczy drugiej osoby. WSZYSTKO. Co nam zechce ujawnić druga osoba? - to jej sprawa (jej kultury).
Przeważnie odpowiadamy "dobrze". W tej zwyczajowej wymianie zdań (pozdrowień) DOBRO jest więc (przeważnie) podstawowym doświadczaniem świata.

Brat Roger, założyciel wspólnoty w Taize, napisał książeczkę "Vivre l'inespere", "Żyć tym, co niespodziewane". Tak na marginesie, to jest chyba podstawowy sposób, w jaki świat przychodzi do nas. Ale trzeba to rozumieć i zaakceptować, czyli żyć w harmonii ze światem zewnętrznym, czyli... być zwyczajnie mądrym człowiekiem. "Człowiek [bez żadnych kwantyfikatorów] bowiem dzięki swojemu życiu wewnętrznemu przewyższa cały świat."

Wczoraj usypiałem w podłym nastroju. Przez gminę Strachówkę. Nie całą, ale tę jej część, która mieni się oficjalną, bo piastuje jakieś tytuły i mandaty. Oni tak fałszują nasze wspólne życie, że aż zęby bolą. Łamią podstawowe reguły i jeszcze każą wierzyć w swoje wizje i konstrukcje. TEGO NIE MAJĄ PRAWA OD INNYCH OCZEKIWAĆ. To jest próba łamania sumień. Ostatnio, swoją oficjalną propagandę drukują na karteczkach A4 i rozdają mieszkańcom. Oczywiście bez podpisu, jak największa anonimowość - to jeden z ich znaków rozpoznawczych. A gmina jest w grupie pilotażowej ogólno-polskiego programy partycypacji publicznej "DECYDUJMY RAZEM" (wypracowującego program rozwoju turystyki w gminie!). Z karteczki dowiedziałem się m.in. że 15 grudnia odbyła się konferencja poświęcona szansom, rozwojowi i atrakcyjności powiatu i naszej gminy. Widocznie organizatorzy widzą taką przepaść między inwestycjami a turystyką, że nie czuli obowiązku zaproszenia gminnego animatora "Decydujmy Razem".

Na karteczce propagandowo-informacyjnej powielają, że 2+2=5 albo 6. Że jak zrobią swoją imprezę, na którą zaproszą swoich gości, to będzie według nich np. "opłatek gminny i poświęcenie wiejskiej świetlicy". Pamiętamy, że dwadzieścia parę lat temu rządzący też robili. Mieli na to hasło "Partia to naród". Utożsamiali część z całością. Gwałcili sumienia i logikę.
A w Europie promują politykę przeciw wykluczeniu! Miał rację były wójt, pod tym względem Strachówka nie weszła do Europy. Może to potrwać jeszcze przez jakiś czas, nie za długi, na szczęście. Nie da się zawrócić kijem Wisły. Część zawsze będzie częścią, całość - całością. 2+3=5, a 2+2=4. Sps jest tylko sps-em, a OSP w Strachówce, tylko OSP w Strachówce. Gmina to ogół mieszkańców, wieś tak samo. Jeśli coś ma być gminne, albo wiejskie, to musi mieć pełną ich reprezentację. Nie jest to takie trudne. Wystarczy mieć aktualny wykaz organizacji i instytucji działających na danym terenie, plus osoby znaczące z różnych innych racji. A jeśli jako główny organizator podpisuje się nauczycielka (WOS!!) ze Szkoły Rzeczpospolitej Norwidowskiej, to musi zaprosić także reprezentację szkoły! Polska piękna tradycja mówi jeszcze o jednym wolnym miejscu dla niespodziewanego gościa lub wędrowca. Ale trzeba do tego mieć niezablokowany uprzedzeniami rozum i polską duszę.

"Do wszystkich, a w szczególności do tych, którzy w stosunku do innych pełnią różne odpowiedzialne funkcje polityczne, prawne i zawodowe, należy troska o to, by być czujnym sumieniem społeczeństwa i w pierwszym rzędzie świadkami kulturalnego oraz godnego człowieka współżycia międzyludzkiego." - CZEKAMY!!

No więc, ponieważ jesteśmy wykluczeni na różne sposoby (w tym ekonomicznie) z życia własnej gminy i parafii, trawiłem tę treść i zasypiałem w podłym nastroju. Ale obudziłem się w niebie. Nawet nauczycielka WOS i inni ważni w gminie, nie są w stanie powstrzymać normalnych procesów działających w świecie. Z Facebooka wyjrzała zwyczajna, uśmiechnięta i chrześcijańska twarz CZŁOWIEKA. Camino z Hiszpanii odezwała się zupełnie nieoczekiwanie. Życzy wesołych świąt Bożego Narodzenia i spełnia obietnicę sprzed trzech lat! Daną mi w Canterbury, na wakacyjnym kursie języka angielskiego. Cantebury żyje w cieniu katedry. I jest z tego dumne. I czerpie niezliczone korzyści. Katedry były rozsadnikami kultury i Europy. Przy katedrach powstawały uniwersytety.

W Canterbury rozmawiałem z Camino o katechezie. W kontekście katechetycznych doświadczeń własnych dzieci i pracy w szkle. Że jest kiepsko. Piękno życia wewnętrznego (duchowego) nie bardzo chce się spotkać i rozwijać z realiami katechezy. To nie jest problem polski. To jest problem kościelny i światowy.
Camino ma księdza w rodzinie. Był kimś nawet ważnym, pracował w kurii, był sekretarzem biskupa. Prosiłem ją o kontakt ze znajomymi zaangażowanymi w katechezę szkolną. Widocznie nie było łatwo jej znaleźć kogoś z tej grupy spełniającego zarazem warunek jakiej takiej znajomości języka angielskiego.
I właśnie znalazła. I właśnie napisała o nim w Boże Narodzenie! Wykłada socjologię na Uniwersytecie w Leon. Jest jeszcze starszy ode mnie, ale na pewno dużo lepiej wygląda. I pewnie jemu chce się żyć, działać i dzielić mądrością, czego mnie już bardzo mało. W takiej gminie?! W której nikt nie chce słowem nawiązać ze mną dialogu, nie pomagając mi szlifować mojego pisania. Każdy dialog pomaga obu stronom. Zżerają nas 50-letnie zacofanie i wyrosłe na nim kompleksy.
Kijem Wisły nie zawrócisz. Nie zawrócą. Natomiast ja z przyjaciółmi z Lincoln i z Hiszpanii i z przyjaciółmi Łazarza z Poniatówki może - może nadamy światu większy sens, w promieniu naszego dialogicznego istnienia. Przynajmniej rozmawiamy jak ludzie wolni od zabobonów XX wieku.

Jeśli to, co przychodzi niespodziewanie, ma moc zamienić piekiełko w świętowanie, i jest to potwierdzony życiorysami świętych rytm całego życia, to znaczy, że ten świat jest dobry. Że DOBRO przeważa. Że choć na świecie jest zło, to DOBRO zwycięży. Dla wierzących jest to dogmat zbawionego świata. Odkupionego Człowieka. Boga mieszkającego między nami i w nas - Emmanuela.

W DRUGI (POLSKI) DZIEŃ BOŻEGO NARODZENIA ŻYCZĘ WSZYSTKIM MIESZKAŃCOM GMINY STRACHÓWKA GODNEGO CZŁOWIEKA WSPÓŁŻYCIA MIĘDZYLUDZKIEGO. (bez otwartego dla i na wszystkich szczerego dialogu jest to niemożliwe)

niedziela, 25 grudnia 2011

Równo-czesność

Siedziałem przy wigilijnym stole, było już na nim pozamiatane, nastał czas kolędowo-post-trawienny, gdy zdałem sobie sprawę z dwupoziomowego przeżycia. Byłem na krześle przy stole, z rodziną, za nimi choinka, a jednocześnie żyłem równie doświadczalnie na poziomie wyższej realności. Coś z tego, co gdy jest dawane, zaraz zapisuję. Było dawane, nie zapisywałem, tylko w tym byłem. Bardziej jakby w refleksji, a raczej odsłonie innego poziomu dziania się tych samych rzeczy. Nic nadzwyczajnego, bo i stół z rodziną wokół i choinką przed oczami, ogólne zadowolenie i błogostan wręcz, jaki przecież rzadko się zdarza i dla którego tak czekamy na święta - to wszystko jest oczekiwane, pożądane, opisane, pokazane itd. na tysiąc sposobów. Głębsze refleksje i zaglądanie za kurtynę spraw też znamy - z kazań, poezji, w ogóle ze sztuki i natchnionych wiarygodnych mówców. Niezwykła była równoczesność. Często podkreślam "tu i teraz", a tym razem było "tu i tam". Oczywiście przy zachowanej jak najbardziej trzeźwej podmiotowości i jak najbardziej pełnej tożsamości.

Myślę, że nie ma w tym doświadczeniu niczego nadzwyczajnego i że każdy tak miewa, ale może nie być tak wytrenowany, jak ja, w auto obserwacjach. Ja muszę, bo piszę, albo odwrotnie.
Drugim skarbem wczorajszego dnia są konsekwencje intelektualne spotkania Mizina o 5.00 rano na Facebooku. Wielkość dwufazowa to była. Najpierw w kompie, potem w samo-czuciu i reflektowaniu w pozycji horyzontalnej. Dobrobyt, dobrostan, dobroć, miłość (intelektualna?), nadzieja - wszystko w jednym. Której konsekwencją był post, jego dalszy ciąg.
To są tylko i aż przepiski z papieża (ew. papieży i soboru). Nie za każdym razem zaznaczam, że cytuję, bo chodzi mi o kwintesencjonalne ujęcie, a nie o dyplom magistra. Chcę Go tak długo czytać, przepisywać, czytać, aż nie uronię niczego i zawsze tak będę mówił, niezależnie, w której części wywodu, a nawet zdania zacznę, albo skończę. Taką ma dla mnie wartość Jego nauka (filozofia człowieka). Aż do UTOŻ-SAMIENIA. Tekst, jego logiczny sens, staje się mną, a ja nim. O, gdybym mógł być niemilknącą tubą tekstów soborowych i na nich wyrosłych tekstów janowo-pawłowych!!! DLACZEGO KOŚCIÓŁ TEGO NIE ROBI? NIE WIEM.

A z wczorajszego-wigilijnego przepisywania zostało mi na wierzchu stwierdzenie, tak naturalne jak i objawione - o biologicznej słabości i kulturowej mocy człowieka. Często mieszają się te płaszczyzny i bywają traktowane jakoś zamiennie. Zależy pewnie od poziomu znajomości obu. Są tacy, którzy tak świetnie znają subtelności poziomu biologicznego, aż do najmniejszych cząstek i oddziaływań, że im wystarczy. Drudzy mogą zaś znać tę drugą stronę kulturową, aż do najdelikatniejszych tchnień ducha i na niej głównie przebywają.

Do tej pory może było z tą dwoistością jako tako. Ale gdy materialiści pójdą dalej po bozony Higgsa i kto ich tam wie, gdzie, to może nam się gatunek homo sapiens tak rozdwoić i wzajemnie wyobcować, że będziemy dla siebie niczym kolejne mutacje. A ja chcę dożyć w ramach jednego gatunku. Z jego osiągnięciami naukowymi, z jego kulturą i przede wszystkim z Bogiem Który Się Nam OBJAWIŁ, Z JEGO TAJEMNICĄ WCIELENIE, OBECNOŚCI MIĘDZY NAMI, JEGO ZBAWCZEJ OFIARY I Z JEGO MIŁOŚCIĄ MIŁOSIERNĄ. A na ziemi z pokojem w nas i między nami, ze zdolnością poznawczą, z tzw. zdolnością do miłości intelektualnej, aż po współ-odczuwanie, przebywanie, kon-templowanie.

Ze wszystkim, co już napisałem, znów muszę skonkludować - absolutem jaki możemy dotknąć, doświadczyć całym sobą, jest OSOBA I RODZINA. Innych światów poznawać nie chcę. Dziękuję. Nie rozumiem trans-osobowości, związków partnerskich, samotnych matek z wybory itp. To znaczy każdy przypadek zasługiwać może na szacunek (o ile swoim zachowaniem nie przeczy ludzkiej godności i moralności) i pomoc, ale nie na popularyzowanie i równo-uprawnianie. Staram się przy tym mieć szerokie pojęcie normy i dość płynne pojęcie patologii. Dla mnie OSOBA I RODZINA są najwyższą formą i owocem ludzkiej (teologicznie wzbogaconej lub ukierunkowanej) kultury. Amen.

Zaglądając często do tekstów soborowych dochodzę do bardzo ciekawego wniosku. Że Sobór był poprzednikiem naszej SOLIDARNOŚCI. Biorąc pod uwagę wszystkie różnice. Policzcie, ile razy Sobór mówi o solidarności. Przepiszę tylko odnośniki ze skorowidza wydania dokumentów soborowych przez Pallotinum z 1968 (właśnie tak wygląda obwoluta, zdj. obok).
SOLIDARNOŚĆ:
- wypływa z natury ludzkiej i sposobu działania Boga
- udoskonalona przez Słowo Wcielone słowem i przykładem, modlitwą i śmiercią za wszystkich
- solidarność trzeba ciągle zwiększać aż osiągnie pełnię w niebie
- Kościół [jest] braterską wspólnotą solidarności
- poczucie solidarności narodów należy popierać i obracać w szczere i prawdziwe poczucie braterstwa

Czy solidarność nie jest formą równoczesności? Czy nie jest formą transcendencji? Jedni są ku drugim i z drugimi.

sobota, 24 grudnia 2011

Lubię to

Jak ja lubię takie chwile! Nie, nie wigilie i kalendarzowe Boże Narodzenia, choć je też, bo sprzyjają lekkiemu lub większemu uduchowieniu. Lubię zdarzenia, czyli fakty, które przynoszą wielką treść. Rano coś mnie obudziło lub nie dało spać, wstałem. Była 5.00. Cap laptopa pod pachę i hyc do kuchni. A na Facebooku czeka świeżutkie zaproszenie na fanpage, na stronę "Myślimy". I życzenia - "Chyba powoli wracam do formy... a jeszcze się nawet na dobre nie zaczęły święta! :)
A propos - życzę ciepłych i spokojnych (bo dość już może tej "wesołości"...) Świąt Bożego Narodzenia wszystkim czytelnikom!". Za'like'owałem natychmiast. Ba, żeby na tym się skończyło. Wpłynąłem na szerokiego przestwór oceanu i żeglowałem po stronie bloga Mizina. Tam jest CAŁA RZECZYWISTOŚĆ OSOBOWO-PRZEDMIOTOWA przyjaciela Łazarza z Poniatówki. Kto się z nią nie zapozna będzie bardzo uboższy. Możemy być naprawdę bogaci i ubodzy tylko rzeczywistością, a nie jej ekwiwalentami emitowanymi przez banki narodowe (dzisiaj chyba się mówi 'centralne').

No więc poczytałem-żeglowałem, wpisałem komentarz, coś tam, coś tam jeszcze i znów byłem dysponowany do snu. Zwłaszcza, że przeziębienie zaczęło mnie trząść. Co tam choroby, skoro cała rzeczywistość się gdzieś rodzi i dopuszcza mnie na świadka!
Tak to na mnie działa. Wtedy się dopiero żyje. I od razu poza czasem, doczesność rozpływa się. Rozmywają się granice między teraz i wiecznie. Tak na mnie działają fakty, które mogę zakwalifikować do kategorii "mowa Boga".

To nie jest może za częste, spotykać w innych ludziach siebie. Kiedyś najsilniej przeżyłem to przy lekturze Tomasza Manna. Dzisiaj w młodym myślicielu. Wiek nie ma tu w ogóle nic do czynienia. Czyto jest tylko psychologia, czy już ontologia? Skłaniam się ku drugiemu. Czekam nawet na odkrycie lub wysnucie uzasadnione bardzo jakiejś struktury w ludzkim bycie. Może niepotrzebnie, bo może wystarczy ciało, dusza i duch, o których mówią św. Paweł, św. Tresa, a także z innej strony Roman Ingarden. Może bardziej chodzi ni etyle o odkrycie, tylko powszechne uznanie także ze strony nauk filozo-psycho-logiczno-medyczno itd. Badanie mózgu i kognitywistyka mają wiele pracy przed sobą.

Kiedy odnajduje się tak wiele z własnych przeżyć, pytań, poszukiwań (na przestrzeni dotychczasowego życia) to MUSI wywoływać ważkie refleksje. I samo staje się nowym ważnym doświadczeniem. De facto transcendentnym. Bez transcendencji ani rusz, przy poznawaniu tak człowieka, jak i świata.

Skutkiem pierwszym porannego doświadczenia (osobistego, więc i osobowego przeżycia) był wielki dar wewnętrznego pokoju, wypełnienia, radości... O jak się wtedy błogo czuję i mogę sobie leżeć, spać, czy nie spać - żadna różnica. Jak spowicie obłokiem sensu. Może jest w tym nawet daleki cień zdarzeń biblijnych? Tak w Starym, jak i w Nowym Testamencie są opisane zdarzenia jak jeden rozpoznaje w drugim kogoś ważnego. Tak, po namyśle, odnajduję w tym głęboki ślad sensu ponadczasowego, może właśnie tę mało rozpoznaną strukturę osobową?

Skutkiem drugim jest sięgnięcie do tekstów JPII. Parę miesięcy temu żyłem Jego tekstami o społecznym wymiarze naszego bytowania. Wtedy może najczęściej powtarzałem, że UZNANIE, ŻE JEST PRAWDA, MOŻE BYĆ PODSTAWOWYM WARUNKIEM, OD KTÓREGO ZALEŻY JAKOŚĆ NASZEGO ŻYCIA I JAKOŚĆ NASZYCH WSPÓLNOT. Bez gotowości uznania tej zasady, psu na budę świętowania Bożego Narodzenia (ale to tylko przy okazji, nie chcę nikomu psuć świąt :)

To, co jest poniżej, jest przepisanym fragmentem podstrony "Wspólnota samorządowa". A z kolei to, co jest na niej, jest prawie dokładnie przepisane z encyklik JPII i Soboru Watykańskiego II, który jest nierozpoznanym i nieuznanym do końca fundamentem współczesności.

***
Żeby zrozumieć człowieka trzeba wejść na pole kultury, języka, historii. Kultury narodów są różnymi odpowiedziami na pytanie o sens osobistej egzystencji.

Człowiek stworzony do wolności nosi w sobie słabość wrodzoną, którą można nazwać czystym "naturalizmem", nieprzepracowanym kulturą. Teologia mówi o grzechu pierworodnym, który stale pociąga nas ku złu i sprawia, że potrzebujemy odkupienia. Nauka ta jest integralną częścią chrześcijańskiego Objawienia, ma również dużą wartość hermeneutyczną gdyż pozwala zrozumieć ludzką rzeczywistość. Człowiek dąży do dobra, ale jest również zdolny do zła.

Kim jest zatem człowiek? Jak staje się pełną, dojrzałą jednostką ludzką? Wszystko wskazuje i prowadzi do rodziny. Jest ona pierwszą i podstawową komórką "ekologii ludzkiej", w której człowiek otrzymuje pierwsze i decydujące wyobrażenia związane z prawdą i dobrem, uczy się, co znaczy kochać i być kochanym, a więc co konkretnie znaczy być osobą. Rodzina oparta na małżeństwie, gdzie „wzajemny dar z samego siebie, mężczyzny i kobiety, stwarza takie środowisko życia, w którym dziecko może się urodzić i rozwijać swe możliwości, nabywając świadomości własnej godności i przygotować się do podjęcia swego jedynego i niepowtarzalnego przeznaczenia”. Rodzina jest „sanktuarium życia.” Jest ona święta: jest miejscem, w którym życie, dar Boga, może w sposób właściwy być przyjęte i chronione przed licznymi atakami, na które jest ono nieustannie narażone i może rozwijać się zgodnie z wymogami prawdziwego ludzkiego wzrostu. Wbrew tak zwanej kulturze śmierci, rodzina stanowi ośrodek kultury życia. Nie jest to jednak model powszechny. Często człowiek skłania się do traktowania siebie samego i własnego życia bardziej jako „zespołu doznań, których należy doświadczyć, aniżeli dzieła, które ma wypełnić.” Stąd się wywodzi brak wolności. (różne zniewolenia).

W hierarchii wartości społecznych najpierw jest osoba, nierozerwalnie związana z rodziną.
Pojęcie alienacji da się zastosować także do chrześcijańskiej wizji człowieka - alienacja polega na odwróceniu relacji środków i celów. W takiej fałszywej sytuacji człowiek, nie uznając wartości i wielkości osoby w samym sobie i w bliźnim, pozbawia się możliwości przeżycia w pełni własnego człowieczeństwa. Taki człowiek nie nawiązuje relacji solidarności i wspólnoty z innymi ludźmi (dla której został stworzony). Człowiek staje się naprawdę sobą poprzez wolny dar z siebie samego. Człowiek jest obdarzony "zdolnością transcendencji" jako osoba. Można do tego dojść własnym rozumem, jak Roman Ingarden w „Książeczce o człowieku” („jestem siłą, która sama siebie tworzy... jeśli odda się dobrowolnie na wytwarzania dobra, piękna i prawdy – wówczas dopiero istnieje”).

Bardzo wyobcowany jest człowiek, który nie chce wyjść poza samego siebie, uczynić z siebie daru ani stworzyć autentycznej ludzkiej wspólnoty, Człowiek, który troszczy się wyłącznie albo głównie o to, by mieć i używać, niezdolny już do opanowywania własnych instynktów i namiętności oraz do podporządkowania ich sobie przez posłuszeństwo prawdzie. Taki człowiek nie może być wolny. Posłuszeństwo prawdzie o Bogu i człowieku jest pierwszym warunkiem wolności, pozwala człowiekowi uporządkować własne potrzeby, własne pragnienia i sposoby ich zaspokajania według właściwej hierarchii.

Coraz częściej mówimy o kapitale ludzkim i kapitale społecznym. Dochodzi wreszcie do naszej świadomości, że głównym bogactwem człowieka jest - wraz z ziemią - sam człowiek. To właśnie jego inteligencja pozwala odkryć możliwości produkcyjne ziemi i różnorakie sposoby zaspokojenia ludzkich potrzeb. To jego zdyscyplinowana praca i solidarne współdziałanie z innymi umożliwia tworzenie szerszych i godnych zaufania wspólnot życia i pracy, mających dokonywać przekształceń środowiska naturalnego i środowiska społecznego.

„Człowiek jest przede wszystkim istotą, która szuka prawdy, usiłuje nią żyć i pogłębiać ją w dialogu, który obejmuje dawne i przyszłe pokolenia”. Poszukiwanie prawdy charakteryzuje też kulturę narodu i jest procesem odnawiającym się w każdym pokoleniu. Dlatego pierwszą i najważniejszą jest praca, która dokonuje się w ludzkim sercu. Każdy człowiek buduje własną przyszłość i wpływa na losy innych ludzi, w zależności od tego, jak pojmuje siebie samego i swoje przeznaczenia. Żaden człowiek nie może twierdzić, że nie wpływa i nie jest odpowiedzialny za los drugiego człowieka, swego brata.

"Aby poznać człowieka, człowieka prawdziwego, człowieka integralnego, trzeba poznać Boga", mówił papież Paweł VI, a święta Katarzyna ze Sieny (współ-patronka Europy) wyrażała w modlitwie tę samą myśl: "W Twojej naturze, wieczne Bóstwo, poznam moją naturę".

Antropologia chrześcijańska jest zatem w istocie jednym z działów teologii; z tej samej racji nauka społeczna Kościoła, zajmując się człowiekiem, interesując się nim samym i jego sposobem postępowania w świecie, "należy (...) do dziedziny (...) teologii, zwłaszcza teologii moralnej" (JPII). Wniosek stąd prosty, że „rozwiązanie aktualnych problemów ludzkiego współżycia wymaga uwzględnienia ich wymiaru teologicznego”. Inne systemy zamykają go w egoizmie, we własnych, ciasnych granicach i pożądaniach zmysłowo-instynktownych, co ostatecznie szkodzi jemu samemu i innym. Kościół konsekwentnie i systematycznie przyczynia się do ubogacenia godności człowieka i pozostaje "znakiem i zabezpieczeniem transcendentnego charakteru osoby ludzkiej".

Jeśli człowiek zaniedba, albo wręcz wyrzeknie się postawy bezinteresownej, szlachetnej, wrażliwej na wartości estetyczne, która się rodzi z zachwytu dla istnienia i dla piękna, oraz pozwala odczytywać w rzeczach widzialnych przesłanie niewidzialnego Boga, który je stworzył, łatwo zmienia się w tyrana dla innych.

Kościół popiera i sprzyja na różne sposoby demokracji. Demokracja wymaga spełnienia koniecznych warunków, jakich wymaga promocja zarówno poszczególnych osób, przez wychowanie i formację w duchu prawdziwych ideałów, jak i "podmiotowości" społeczeństwa, przez tworzenie struktur uczestnictwa oraz współodpowiedzialności. Nie może zaś demokracja sprzyjać powstawaniu wąskich grup kierowniczych. Takie myślenie jest przejawem skłonności do totalitaryzmu, czego doświadczyliśmy w czasach PRL. Totalitaryzm zawsze rodzi się z negacji obiektywnej prawdy: jeżeli nie istnieje prawda transcendentna, przez posłuszeństwo której człowiek zdobywa swą pełną tożsamość, to nie istnieje też żadna pewna zasada, gwarantująca sprawiedliwe stosunki pomiędzy ludźmi.
Podstawowy błąd socjalizmu typu PRL-owskiego ma charakter antropologiczny. Rozpatruje on pojedynczego człowieka jako zwykły element i cząstkę organizmu społecznego. Marksistowski ateizm jest związany z oświeceniowym racjonalizmem, który pojmuje rzeczywistość ludzką i społeczną w sposób mechanistyczny. Neguje on najgłębsza intuicję prawdziwej wielkości człowieka, „jego transcendencję wobec świata rzeczy oraz napięcie, jakie odczuwa on w swoim sercu pomiędzy pragnieniem pełni dobra a własną niezdolnością do osiągnięcia go, przede wszystkim zaś zostaje zanegowana wynikająca stąd potrzeba zbawienia” (JPII).

PS.
Facebook pozwala uczłowieczać świat. W dniu pogrzebu Vaclava Havla dałem świadectwo utożsamiania się z Nim i z pewnym pokoleniem. Lisa z Lincoln dała swoje świadectwo, że jej mama ma wiele publikacji Havla. Przypomniałem sobie, że w Nebrasce zamieszkuje największa populacja Amerykanów czeskiego pochodzenia.

czwartek, 22 grudnia 2011

Misja madrycka i rozważania o sensie i nienawiści

Zgodziłem się, przez telefon, lecieć do Madrytu, a potem się gryzłem. Dawniej bym się nie zastanawiał, a tym bardziej łamał. Dawniej byłem głodny świata na tyle, żeby nie widzieć dwuznaczności i nie mieć za wiele wątpliwości.

Musiałem sobie jakoś wytłumaczyć wylot. Po pierwsze, skoro będzie na Polsko-Hiszpańskiej konferencji ambasador Rzeczpospolitej Polskiej, to muszę mu wręczyć "dokument" upoważniający Jego Ekscelencję do reprezentowania również Rzeczpospolitej Norwidowskiej. O takich zaślubinach obu rzeczypospolitych myślę od początku naszej RzN. Miałem więc w Madrycie do wypełnienia poważną misję dyplomatyczną. Mocno się mobilizowałem, żeby przywieźć jakiś pożytek dla innych. Tylko w ten sposób mogłem odsunąć wątpliw- i dwuznaczn-ości.
Obawy, jak przed każdym lotem, pomogły mi pokonać także bardzo proste myśli i obserwacje. Najbardziej, że wypadki wiążą się z odszkodowaniami, a to najprostszy sposób, żeby pomóc żonie i dzieciom. Ja już się naprawdę nażyłem, a przede wszystkim znalazłem sens. No, ale nie mogę życzyć sobie wypadku, ze względu na innych pasażerów, chyba żeby mnie wypchnęli, jak Jonasza.
Pocieszało mnie także, że tego samego dnia premier leci do Strasburga. I inne drobne dobra rozrzucone dokoła. Albo kwitnące. Zakwitł w przeddzień wyjazdu nowy wpis na stronie szkolnej - wizytówka Krzyśka, kolegi z pracy. Wizytówka ciekawa - coś mówi, coś pokazuje. Nawet dużo. Tylko prawda ma taką wagę znaczeniowo-informacyjną. Nie szminki i retusze.

W autobusie do dworca lotniczego zaskoczyła mnie ilość publicznych rozmów przez prywatne telefony o prywatnych sprawach. Dziwny paradoks. W sprawach publicznych Polacy milczą (vide mój blog i Fb), a w prywatnych taki ekshibicjonizm! Nie akceptuję tego. Nauczono mnie innej kultury. W sprawach publicznych musisz zająć jasne stanowisko, niezależnie, ile cię to będzie kosztowało. To kwestia rozumienia powinności moralnej. Natomiast przeciwnie - staram się nie rozmawiać wśród innych, jeśli oni nie rozumieją języka i spraw. Naprawdę, tak mnie wychowywano (nie w domu) i tak rozumiem szacunek dla innych ludzi, nawet mimowolnych świadków moich spraw. Są mi bliższymi lub dalszymi braćmi i siostrami. Takie rozumienie życia (filozofia?) pozwoliło mi kiedyś przeżyć z honorem trudne godziny przesłuchań i wywożenia w nieznane miejsce przez SB. Potrafiłem w nich dojrzeć ludzi, wyobrażałem sobie ich, może po godzinach pracy, może konspiracyjnie biorących ślub kościelny, chrzczących dzieci, może jako moich współ-braci na jakiejś eucharystii, z którymi mógłbym teoretycznie wymienić znak pokoju. A nawet gdyby miało dojść do najgorszego, to mógłbym tylko powtarzać "Panie przebacz im, bo nie wiedzą co czynią". Tak mnie wychowano. Taki przyjąłem najwyższy sens rozumienia i uczestniczenia w życiu prawdziwym, nie na niby. To nie heroizm, to zwyczajność dla kogoś tak wychowanego. Taką siłę ma dom rodzinny i ideały w jego fundamentach. To nie byłby heroizm także dlatego, że takie podejście odwdzięcza się człowiekowi wielką REALNĄ I BARDZO KONKRETNĄ siłą. Wielką REALNĄ pomocą w najcięższych momentach. Nie znam innej. Jak mógłbym zrezygnować z NAJWIĘKSZEJ PRAWDY SWOJEGO ŻYCIA I ŚWIATA CAŁEGO? W imię czego? Świętego spokoju? Lepszych notowań u współmieszkańców mojej gminy i Ojczyzny? Kto tak myśli, musi być strasznie biednym człowiekiem, zagubionym w świecie wartości, a nawet w całym Wszechświecie ludzkich spraw. Zagubionym na własne życzenie, we własnych planach i matactwach.

„Nie zrozumiemy życia śmiertelnego i nie pojmiemy jego prawdziwej wartości, jeśli się nie wzniesiemy do poznania drugiego, nieśmiertelnego... [i co] filozofia zapoczątkowała, dopiero Kościół jednak do doskonałości doprowadził”(Leon XIII).
Bo Kościół ma największe możliwości je znaleźć i określić, bo środki, których używa się do poruszenia dusz, otrzymał od niezwykłego przedstawiciela rodzaju ludzkiego, Jezusa z Nazaretu. „Tylko te środki sięgać mogą aż do najgłębszych tajników serca, i tylko one skłonić mogą człowieka do tego, by był posłuszny głosowi obowiązku, by opanowywał swą pożądliwość, by Boga i bliźniego kochał miłością szczególną i najwyższą, i by mężnie usuwał wszystko, co przeszkadza w drodze cnoty”.

Zarówno jednostki jak i całe społeczności poszukując własnej tożsamości i sensu życia odkrywają religijne korzenie kultury swych narodów oraz samą „osobę Jezusa, jako adekwatną egzystencjalnie odpowiedź na pragnienie dobra, prawdy i życia, obecne w sercu każdego człowieka”.
Kościół naucza i przypomina, że „Człowiek jest przede wszystkim istotą, która szuka prawdy, usiłuje nią żyć i pogłębiać ją w dialogu, który obejmuje dawne i przyszłe pokolenia”.

Pokażcie zatem jak wygląda nasz dialog? Jak pamięć o własnej historii buduje tożsamość mieszkańców Strachówki? Gdzie w gminie można poznać historię najnowszą? Czy Polska jest Polską, zapominając o Solidarności roku 1980/81, pokojowej rewolucji w 1989, pierwszych wolnych wyborach, reformie samorządowej i wyborach do samorządu gminnego z 1990? Czy Polska może być Polską nie wspominając i nie honorując Lecha Wałęsy (pierwszego przewodniczącego Solidarności i pierwszego prezydenta RP) i Tadeusza Mazowieckiego - pierwszego premiera pierwszego nie-komunistycznego rządu?
Czy się to komuś podoba, czy nie, Opatrzność przeznaczyła mi rolę gminnego Wałęsy i Mazowieckiego.
Ja - mogę żyć bez sprawiedliwości, Strachówka (także RzN)- bez pamięci nie ma tożsamości i traci sens.

Nie można zrozumieć człowieka, analizując jedynie jego aktywność gospodarczą, przynależność klasową i polityczne poglądy - trzeba wejść na pole kultury, języka, historii. Trzeba przemyśleć jego postawy przyjmowane wobec podstawowych faktów egzystencjalnych, takich jak narodziny, miłość, zagrożenie życia, albo śmierć. W efekcie naszych konkretnych odpowiedzi, wyborów, pracy i zaangażowania w procesy historyczne tworzymy kulturę. Kultury narodów są różnymi odpowiedziami na pytanie o sens osobistej egzystencji.

Próbowałem te nauki zgłębić życiem i przemyśleć. Nic więc dziwnego, że dzisiaj na mszy potrafię podejść do Kazika albo Kryśki z wyciągniętą dłonią, przekazując na wezwanie kapłana (Jezusa) znak pokoju. NIKOMU ŹLE ŻYCZYĆ NIE POTRAFIĘ. Ale prawdy też nigdy nie zaniecham, co nie ma nic wspólnego z nienawiścią, co tak chętnie jednak mi wmawiają niby-autorytety. Gdyby odbyli nocną podróż z trójką (czwórką) funkcjonariuszy SB, z lufą uwierającą w żebra, to spytałbym ich, jak oni to przeżyli i jak sobie poradzili? Ewentualnie, co im pomogło? W jakie wartości wierzą - ponad zagrożenie życia i strach? Łatwo jest bredzić o nienawiści do Kryśki, Kazika, albo kogoś tam, czegoś tam, co im (tam) ślina na język przyniesie. NIE, PANOWIE I PANIE. JESTEM OCHRZCZONYM CZŁOWIEKIEM, KTÓRY PRZYJĄŁ WSZYSTKIE PRZEWIDZIANE DLA SIEBIE - NA TEN MOMENT ŻYCIA - SAKRAMENTY I TRAKTUJĘ JE - JAK I CAŁE JEDNORAZOWE ŻYCIE WE WSZECHŚWIECIE - CHOLERNIE (ŚMIERTELNIE) POWAŻNIE. Nie idę na łatwizny i skróty, a raczej mielizny intelektualno-duchowe. Na buduję obrazu świata ani relacji z ludźmi na wiejsko-gminnych - zmiennych i przemijających - kliszach pojęciowo-językowych.
Żadnej nienawiści - żywić do drugiego człowieka nie jestem w stanie. Przeciwnie - dana mi została miłość prawdy i zdolność do miłości intelektualnej świata, człowieka i Boga (nieliczni są do niej dopuszczeni). Basta, bo bzdury, jakie niby poważni ludzie powtarzają, robią w tym naszym małym świecie, w naszej małej Ojczyźnie śmieszno i straszno.

W samolocie nagle pojąłem, że nie mam plakatu Rzeczpospolitej Norwidowskiej, gdzieś zawieruszyłem. Nie wiedziałem, kiedy i gdzie. Okazało się, że cztery rzeczy w rękach i prawie rozbieranie się podczas kontroli bezpieczeństwa to zbyt wiele dla mnie. Rozpacz spadła jak grom z nieba. To po co ja tam jadę? Poczułem się jak Niechcicowa na wózku Szymszela uciekająca przed frontem wojennym z Kalińca bez portretu ukochanego Bogumiła. Rozpacz starych ludzi.
A przecież sam dojazd na lotnisko kosztował z 25 zł (śmieszna kwota, nie dla nas), ranne wstawanie Grażyny, dojazd samochodem, a wcześniej pakowanie plakatu z miłością. Więc po co to wszystko?

Przypomniał mi się kalendarzowy i znaczeniowy kontekst wyjazdu. Poprzedniego dnia przeżyłem silne emocje w związku z 30 rocznicą stanu wojennego. Piękną uroczystość w szkole, która zdecydowanie byłą czymś dużo większym niż zwykły rocznicowy apel szkolny. To była wielka manifestacja miłości Ojczyzny i prawdy. Dla mnie, punktem kulminacyjnym - niczym atak szczytowy dla himalaisty - był atak z krzesła, jak z obrabiarki w zakładach Waryńskiego 14 grudnia 1981 roku. Atakowałem własną pamięć, emocje, zakłamanie i dulszczyznę niektórych obecnych, przemilczenie - jak zdradę przez własną gminę. Wielkie sprawy działy się i dzieją wśród nas. Mimo maluczkich przemilczywaczy.
Nowe pokolenie mieszkańców Strachówki dostaje w Zespole Szkół m. Rzeczpospolitej Norwidowskiej paszport do życia w godności, z pełnym obywatelstwem w Europie i świecie. Z początkującą i rozwijającą się przyjaźnią z Lincoln w USA. Tego SAMO-LOTU nie da się już zatrzymać krętaczom i manipulatorom gminną świadomością (podkreślam ich rolę, bo zło nigdy samo się nie dzieje). Ewangelia może być (jest) szkołą realizmu. "Jest przy stole ten, który nas zdradzi".
Na szczęście refleksje, lektury i notatki robione w samolocie pomogły mi odzyskać wiarę w sens wyjazdu. Ciągle powtarzałem sobie pytanie - co przywiozę innym? Jaki pożytek będą mieli inni z mojego pobytu w królewskim Madrycie? No i na szczęście miałem publikacje o Rzeczpospolitej Norwidowskiej "Tu się poznali rodzice Norwida" - nieoceniony wkład byłego vice-starosty Grzegorza Dudzika w dzieje naszej gminy. Dobro też ma zawsze swoje imię i oblicze. Stosunki dyplomatyczne między Rzeczypospolitymi zostały nawiązane (chyba przez inkorporację)? Kości zostały rzucone, do następnej wielkiej gry :-)

PS.
Pokażcie mi moją nienawiść, a ja pokażę waszą małość :)

środa, 21 grudnia 2011

Moja szkolna wigilia 2011

Królami ich zwiemy, a to byli Magowie, albo z dzisiejsza, Mędrcy. Mamy z ich okazji dzień wolny. Choć to nie ich świętujemy. Cóż za paradoksy się z nimi powiązały! Świętujemy Objawienie. To zrozumiałe, z mędrcami kojarzy się mądrość. Objawia się mądrość. Mądrość odwieczna, miłość przenajwyższa, a nawet Słowo wcielone. Słowo wcielone było dziś leitmotivem katechez. Bo mój dzień katechetyczny zaczął się kolędą, "Bóg się rodzi". A Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami. Masa tajemnic, i idę o zakład, że nie tylko dla dzieci z podstawówki.

Co się stało ciałem? Nawet kiedy zapisane na tablicy, trudno im skojarzyć słowo z ciałem. Słowo i narodzenie? Nawet jeśli Boże? Tyle tajemnic, dogmatów, Judaszów, Herodów, ostów i kwiatów, zdrad i nawróceń! Ciągle i ciągle, od zawsze w naszej religii. Szczególnie na Boże Narodzenie. Był Bóg, było Słowo, była tajemnica Wcielenia, był - niestety - Herod i Judasz. Było ewangelicznie. Śmierć i cierpienie wpisane w radość narodzin. Było prawdziwie.
I tak było we wszystkich klasach. W klasie czwartej, korzystając z dostępu do Internetu, było jeszcze kolędowe karaoke.
Acha, a w klasie drugiej musiały być kolorowanki, dzieci wymusiły. Znalazłem najpiękniejszą, z dwuletnim już Jezusem, do którego przyszli Magowie z darami. Rysunek ze szczegółami, dający wiedzę i możliwości interpretacyjne. No to jeszcze dopowiem, że z klasą pierwszą szukaliśmy po całej szkole drogi do Betlejem. Przy akompaniamencie Arki Noego. Może niektórzy napotkani na korytarzu się dziwili, ale nam było dobrze. Chcieli i chcieli ciągle iść. Chyba znaleźliśmy dróżkę do wyznaczonego celu - jest nią dobry człowiek i dobry czyn. Więcej nie trzeba, żeby było w nas Betlejem. Bożego Narodzenia nie ma, ani na mapie, ani w kalendarzu. Jest w nas.

Zapowiadany przez wieki (proroków) wcielił się w człowieka. Mądrość się wcieliła, miłość ucieleśniła, mieszka w nas, z nami, Emmanuel. Koniec, kropka.

A jednak nie wszystko było dziś radością. Jest zgrzyt, jest żółć, mam poczucie wielkiego fałszu. Nie zostałem na szkolną wigilię. Nie potrafiłem sobie wytłumaczyć, że to jest jakoś możliwe.
Nawet moja praca wzmogła to uczucie. Dorzuciła Herodów, Judaszów i ciężki klimat zdrady i spisku, jaki wisiał nad życiem Jezusa od narodzin do Ostatniej Wieczerzy.
Jak zasiąść do stołu z kimś, kto zdradza wspólnotę szkolną? W Wieczerniku tak to się odbyło - Jezus powiedział, że jest wśród nich ktoś, kto Go (ich) zdradzi. Jakoś Jezus nie kierował się fałszywą litością, że zdrajcy zrobi się przykro. Tamten nie wytrzymał i wyszedł. Nie musieli siedzieć przy jednym stole.

Ja (też) nie potrafię. Jeszcze niedawno, w wyobraźni, przymierzałem się i znalazłem nawet sposób, by w zgodzie ze sobą przeżyć tę chwilę. Wyobrazić sobie nawet potrafiłem, że podchodzę do nieprzyjaciela i składam mu życzenia. Z pełną szczerością mówiłem (w myślach) - zdrowia i szczęśliwych świat.
A jednak dzisiaj nie byłem już w stanie wykonać ambitnego planu. Od momentu, gdy zaczęły do mnie docierać jej wpisy na Facebooku. Tworzy w nich swoją narrację gminy. Ma prawo. Gdyby tylko jej publiczne opinie i poglądy były dostępne do oceny i komentarzy przez wszystkich mieszkańców gminy! Są - anty-demokratycznie, anty-wychowawczo, anty-samorządowo - tylko dla swoich!! W ten sposób są jawną lub niejawną manipulacją. Typowym mówieniem za plecami. Co gorsza, pisząc tylko dla swoich czuje się zupełnie zwolniona z logiki i odpowiedzialności za słowa. Przykłady? Proszę bardzo:

1)"Każdy, kto jest przyjaźnie nastawiony do świata zobaczył cały kunszt spotkania, piękną salę, dobrych ludzi, poczuł pozytywne emocje i wyszedł zachwycony. Wszyscy, którzy lubią "babrać, taplać" się w błocie nie mogąc znaleźć wad wymyślają na swój prywatny, polityczny użytek kłamstwa i pomówienia."

Tak może napisać ktoś zupełnie zepsuty cynizmem, albo niezdrowy, mający problem z realizmem. "Zobaczył cały kunszt spotkania, piękną salę, dobrych ludzi i poczuł pozytywne emocje i wyszedł zachwycony" - tylko ten, kto miał szczęście być wyróżniony przez główną organizatorkę i otrzymał od niej bezcenne zaproszenie. Kto nie został przez nią pominięty, albo wykreślony świadomie! Jeśli jej wybraniec dodatkowo jest przyjaźnie nastawiony do świata - brawo, gratuluję. Nic poza tym.
Zrozumiałe, że ci, którzy tam nie byli, nic powiedzieć nie mogą. Mogą być pewnie wśród nich także ci, "którzy lubią "babrać, taplać" się w błocie". Przecież nie była cała reszta Polaków (czyli ok. 38 mln)! Ale nawet najwięksi miłośnicy błotnych taplań i babrań nie mogą podziwiać i czuć pozytywnych emocji do głównej organizatorki, bo po prostu nie byli, więc nie widzieli. W związku z tym, dalszy ciąg wywodu autorki, że "nie mogąc znaleźć wad wymyślają na swój prywatny, polityczny użytek kłamstwa i pomówienia" nijak zrozumieć pozytywnie się nie da. I jak można mieszać użytek prywatny z politycznym? O jakie partie chodzi?

Główna organizatorka, gdyby nie myślała sekciarsko, ale współcześnie-samorządowo, zaprosiłaby przedstawicieli wszystkich organizacji działających w gminie (to jedna z zasad NGO), w tym, OBOWIĄZKOWO, kogoś (?) ze szkoły w tejże wsi gminnej, której jest pracownikiem, szkoły rozsławiającej gminę na województwo, Polskę i świat. Wtedy byłoby wspólnotowo, samorządowo, gminnie i wiejsko. A tak, nawet mieszkańcy Strachówki, dla których głównie podobno tę świetlicę wyszykowano za publiczne pieniądze nie wiedzą, że coś takiego się odbyło. Powtórzę głośno, żeby wszyscy słyszeli - TO JEST NIESŁYCHANY SKANDAL. Popytajcie ludzi! Więc niech teraz radna-główna-organizatorka nie żali się na jakichś wszystkich, którzy lubią babrać się, taplać. Tak nie postępuje gminny radny (samorządowiec, członek a nawet prezes stowarzyszenia, czyli NGO!)! Tak nie postępuje nauczyciel Rzeczpospolitej Norwidowskiej? Tak nie postępuje ktoś, kto rozumie współczesną Polskę, Europę i świat? Tak postępuje mały manipulator, sekciarz - kierując się ich nieśmiertelną zasadą "dziel i rządź".

2) "Najważniejsze, że na koncercie były dzieci i młodzież. To głównie dla nich on się odbył". Jak to pięknie brzmi! Szkoda że tak samo nie myśli o ich dobru i przyszłości, żeby włączyć się w przygotowania mszy szkolnych niedzielnych (raczej odciągnie na swoje, o 12.00). A ile w tym jest krętactwa i mrugania okiem do wyborców! Bo jakże, to ona zaprosiła dzieci i młodzież (pytanie według jakiego klucza?), a nie zaprosiła nikogo ze szkoły, skąd te dzieci wzięła? Taka dobrotliwa gminna matka-dobrodziejka? Jak zwykle, kpi i o drogę pyta. To odpowiadam - najważniejsze, że te dzieci i młodzież mają normalną szkołę i nauczycieli i nie są skazane tylko na łaskę jednej radnej (która nota bene w tej szkole znalazła pracę i zarobek). Jej nielojalność wobec prawdziwej matki-żywicielki jest ogromna, aż można ją nazwać zdradą.

Po takich i podobnie obłudnych wpisach za plecami nie byłem w stanie podejść do niej i łamać się z nią opłatkiem. Skorzystałem z daru wolności. Ona też w pełni korzysta z wolności, którą dla Polski i dla niej wywalczyła Solidarność. Ale NIE MA PRAWDZIWEJ WOLNOŚCI BEZ PRAWDY. A prawdy bez dialogu. Dialog jest możliwy między ludźmi, którzy mają odwagę się spotkać i otwarcie (publicznie) słuchać i dzielić sobą (swoim realizmem, widzeniem i rozumieniem świata).

Nie chcę się rozpędzać w słowach. Chciałbym zachować pewną powściągliwość. Uszczypliwy? Jestem. Staram się nie obrażać epitetami. Brak dialogu, brak innych wypowiedzi mi w tym nie pomaga. Każdy uczestnik publicznego dialogu moderuje pozostałych. Milczenie, albo co gorsza, wybieranie "swoich" jako jedynych interlokutorów NISZCZY DEMOKRACJĘ. Demokrację można budować tylko z poszanowaniem realizmu i logiki. Fechtujmy się w dyskusjach na realizm i logikę.

Słuchając i śpiewając dzisiaj w klasach kolędy, po wielekroć przeżywałem smutne prawdy (ich fragmenty) - "Herod spisek knuje", "Józef usłyszał - weź dziecko i Jego Matkę i uciekaj", mędrcy usłyszeli "idźcie inną drogą z powrotem", no i doszedł obraz Ostatniej Wieczerzy (taki teologiczny pendant do naszej Wieczerzy Wigilijnej) i słowa "ten mnie zdradzi".
Dlaczego stosuję porównania z Ewangelii, z Jezusem? Odpowiedź jest prosta - a z kim? Z Mao-tse-Tungiem? Stalinem? Poprzednim wójtem?
Życie rozumiem w świetle Biblii. Z Biblią w ręku nauczam. Kiedyś sobie nawet obiecałem, że na wszystkie ważne spotkania będę szedł z Biblią pod pachą. Nie znalazłem innego (lepszego) światła w życiu. By kroczyć w dzisiejszych ciemnościach. Jakiej Polski chciałem? Jest w Ziarnie Solidarności.

Zajrzałem, sprawdziłem - "kiedyś zapisałem sobie w notatniku: człowiekowi duszę - światu przywrócić ducha! Więc teraz nie wolno mi milczeć i iść do swoich spraw... Więc ja chyba dla nich jestem niczym dawny dziedzic, nie z tytułu, ale z pozycji i rangi społecznej. Więc - majowa noc, polska historia i tradycja. Żal, że pusty dom i samotność. Rekompensatą są myśli o Polsce i o Człowieku... Ukradkiem, czekając na ludzi, widziałem u sołtysa film o Karolu Wojtyle. Te same mamy drogi, zamyślenia, pejzaże, szczyty do zdobycia. Te same korzenie i soki. I powołanie do służby. Rozumiem przez wczucie... Inaczej nie można. Bo co? Zostawić? To skazać ich na dalsze opóźnienie [cywilizacyjne], degradację, i, żeby tak powiedzieć, pozbawić możliwości doczłowieczania się... Do szkoły daleko, drogi nie ma, miasta gdzieś za mgłą. Daleko kultura i XX wiek. A cóż dla mnie? Noc, świerszcze, Pan Tadeusz i Litwa? Może dla nich - ja... Ej Papieżu, Papieżu. Wiem, że coś im muszę. Jak matka. A przez nich - coś Polsce. I kulturze światowej.
... Kiedy ludzie podchodzą i rzeźbią litery swojego nazwiska na deklaracji członkowskiej Solidarności, a ja, pochylony nad papierem patrzę na spracowane, trzęsące się dłonie .... trzęsie mną miłość do nich i odpowiedzialność za ich sprawy. I wiem, że możemy się uczyć od nich i uczyć się może świat. Dobra, prostoty, otwartości i dziecięcej duszy. Jak w Ewangelii. Taka jest ich wiara, i tacy są oni sami. Nie wszyscy. Ale ci, moi profesorowie. Widać, że o wielkie rzeczy idzie. Odrzucić plewy - i pozwolić zajaśnieć tym twarzom, tym sercom. Ich radość, uśmiech, trochę zadowolenia i satysfakcji z życia, z dzieła własnych rąk - daje mi spokój i poczucie spełnionego obowiązku. W takiej chwili, nie żadam dla siebie niczego więcej. A potem znów napada mnie samotność.

Moim osobistym szczęśliwym trafem jest to, że trafiłem tutaj, na wieś i mogę się uczyć ponownie Polski, ze spracowanych rąk chłopów. Może pomogą mi odrzucić odium Zachodu, europejskości i "postępu" na siłę. Może jest w tym jakieś zanegowanie nowoczesności - taki ostatni polonez. Resztki ducha narodowego. Ale dla tych resztek, rozrzuconych po starych, spracowanych ludziach, warto podjąć każdą służbę. Są oni przygięci do ziemi, mają uśmiech i dobre słowo dla każdego - kiedy się odemkną - i mają szczere, wpatrzone w ciebie oczy. A to Polska właśnie!
- "Tak pan ładnie mówił, że się zapiszę".
- "Podobało mi się, bo to było z Panem Bogiem".

Tak było przed 30 laty. Dzisiaj i ja i Grażyna, dyrektor Zespołu Szkół im. Rzeczpospoliej Norwidowskiej (w której pracuje pani radna, tego powtarzać chyba nigdy za wiele) jesteśmy personami non grata dla wielkich politykierów gminnych. NIE CHCIANI - taką etykietę przypinał nam przez 16 lat Kazik Łapka, a teraz to samo powiela Krysia, radna, prezes sps, nauczyciel WOS, wychowawca dzieci i młodzieży i cenzor gminny w jednej osobie.

FAŁSZ niszczy wolność i demokrację. Fałsz zabija wspólnotę. Fałsz niszczy wysiłek i pracę wychowawczą całego zespołu szkolnego! Bo w szkole sprawia wrażenie, jakby nigdy nic się nie stało? Jakby wszystko było normalne? A po powrocie do domu wypisuje (kreuje, wymyśla) dla swoich nową historię Strachówki!

Dobrze, że szkoła jest odmłodzona. Że jest nowa kadra, która współtworzy rzeczywistą historię nie tylko „Wiecznie młodej szkoły Rzeczpospolitej Norwidowskiej” ale i rzeczywistą współczesną i nowoczesną historię gminy. Dynamiczną i bez uprzedzeń. Oni mogą być wolni (są) od historycznych obciążeń "starych" (mnie, Grażyny, Krystyny...).

A dodatkowo, ktoś musi nieustannie dawać świadectwo prawdzie. Widać, że ja na to się narodziłem. Stety, czy niestety? Nie ma jednej odpowiedzi.

PS.
W bezpośredniej, publicznej dyskusji będę słowa polerował, z pomocą wypowiedzi i kultury pozostałych uczestników. Tak działa zbiorowość, która ustala i przyjmuje jakieś reguły. A cóż dopiero wspólnota. Niebagatelną rolę w pojednaniu i budowaniu wspólnoty mogą odegrać wójt i ksiądz proboszcz, albo autorytety z zewnątrz. Niechaj żywi nie tracą nadziei.