poniedziałek, 12 grudnia 2011

12.12 - wigilia 13 Grudnia

Czuję się przez cały dzień, jak żuczek na plecach. Tak w szkole, jak i poza. Ślepnę, poddaję się. I szkoda mi każdej niepisanej minuty, może godziny.

Pojąłem w pracy rzecz niezwykłą i ciekawą. Że rozmowa z Jankiem, szwagrem, w grudnia 1980, ma dalekie echo. Zrozumiałem, że jednak spełniły się w pewien sposób tamte najczarniejsze obawy i … moje „ślubowanie”? Że jeśli to ma się nie udać [wolność i Solidarność] to nie warto dalej żyć. Przeżyłem, ale okazało się, że to było odroczenie wyroku. Nacieszyłem się trudną po stanie wojennym wolnością, zostałem nawet wójtem I Kadencji Samorządowej w Polsce. Potem znów trzeba było powrócić do nieustanego wojowania w imię obrony podstawowych praw do życia w wolności. Zwłaszcza do prawdy. Było to przede wszystkim podyktowane tym, co stało się w naszej gminie. Żyje się przede wszystkim w gminie, potem w państwie.

W gminie symbolem długiego (16 lat!) zniewolenia (tzw. „łapszczyzny”) jest historia konkursu na dyrektora szkoły. On – wzorem wszystkich dyktatorów – miał za nic prawo państwowe i prawa obywatelskie. Powiedział „niet” i żadna wyższa władza w Polsce nie była w stanie naprawić jego bezprawia. Ba, on bezczelnie zbierał haki na nich, konkretne na kuratora oświaty! Słabość państwa. Ale nie nas. Wywalczyliśmy – jako szkolna wspólnota – prawo do przeprowadzenia normalnego konkursu. Z czasem, po 5 latach starań, zdobyliśmy nawet prawo nazwania się szkołą Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Szubrawiec poległ. A dzisiaj ma czelność przyjść na obrady Rady Gminy i pouczać wójta, radnych, dyrektora Zespołu Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej i wszystkich, którzy położyli kres jego panowaniu. Sił mu dodaje jego klub radnych (sześciu? siedmiu? w tym brat i kuzyn). Są dinozaurami starej epoki, starego myślenia.

Na raty odzyskiwaliśmy formalno-prawną wolność. Ducha wolności i jedności z 1981 roku nie odzyskaliśmy. Więc w takim stopniu nie powrócił już nigdy tamten sen o wolności. Festiwalem Solidarności zwanym. Więc żyć nie warto. Tak żyć nie warto. I doszło 30 lat na kark.
Aż tyle zrozumiałem – patrząc w komputer i wypatrując adresów w Internecie. Ślepnę, ale nie mam zamiaru nic z tym robić. Ani z zębami, ani z nogami, ani, ani. Po co? Żeby dłużej dogorywać? Nie boli już mnie to, co było 30 lat temu. Boli to, co dzisiaj jest między nami. Jakby prawdy nie było.

Ktoś pozdrawia „naszą piękną rodzinkę” w mailu, ktoś inny wspomina po 22 latach „cudowne spotkania z Bogiem i ludźmi w legionowskiej parafii i życzy takich swoim dzieciom”, dzięki Facebookowi poznałem fantastycznych ludzi i rodziny w Lincoln, w USA, obchody „Las posadas” w Glasgow, choć hiszpańskiego rodowodu, znalazłem prawdziwą rewelację w przed-i-pośmiertnym Janie Pawle II o miłości intelektualnej. Są cudowne sprawy w tym świecie, ale trzeba mieć możliwości nimi się zająć.

Nie powinienem odchodzić od komputera. Zamiast, powinienem mieć obok niego rozłożony styropian i termos z kawą. Bo jednak dana mi została jakaś mądrość. Nabyłem ją, żyjąc. Przylepiła mi się do podeszwy i wplątała we włosy na przebytych szlakach.
Dobrze sobie radzę z metafizyką. Z metafizycznym światem obaw i lęków człowieka-osoby. Z wiarą i rozumem. Na pewno lepiej niż ogół. Tym mógłbym służyć, ale nie ma zapotrzebowania. Globalnie jest lepiej, niż lokalnie. Działa trucizna wlewana w krwiobieg gminy przez 16 lat.

Nie zarabiam. Cały ten nieludzki ciężar przelewania z pustego w próżne spadł na żonę. Z pustych kont rodziców, na puste konta dzieci. Obłęd.
Program o wypadkach lotniczych, ulubiony nasz program w niedzielę przed snem, pomógł mi zrozumieć, a może tylko zobrazować nasz los. Odrzut-owiec Fokker nie może się poderwać z oblodzonymi skrzydłami. Nie może osiągnąć odpowiedniej siły ciągu. Pokazali dwa takie, ledwo odkleiły się od pasa startowego, by rozbić się zaraz potem. Wiem, że nawet się nie odkleję.

Pędzimy jeszcze po pasie startowym, choć ekonomicznie już nie istniejemy. Wierzę, że lepsza przyszłość jest w rękach nowego pokolenia.

Ciągle próbuję zrozumieć naturę mojego wzruszenia na bazie materiałów rocznicowych stanu wojennego. To problem z zakresu kognitywistyki. Nie każda projekcja tych samych materiałów wywołuje potok łez. To nie sprawa samych bodźców wzrokowych. Ważne są dodatkowe okoliczności. Samotność? Tak. Wczucie, Einfulung? Tak.
Warunki osobowe raczej, niż środowiskowe. Osobowe świadectwo (dotknięcie) prawdy. Duch pobudza ducha. Głębia przyzywa głębię. Inaczej mówiąc trzeba „uruchomić” miłość intelektualną. Tylko ona sięga danych istotowych i konstytutywnych rzeczy i spraw. Jak zawsze, ważne jest przypomnienie, że jest prawda i że jest poznawalna. Można co prawda dodać „w danym układzie warunków”, ale skoro podstawowym jest Bóg, to jest to zarazem prawda obiektywna (absolutna), nie sprowadzająca się tylko do jakiegoś (w tym przypadku mojego) subiektywnego umysłu.

Do takich wniosków prowadzi mnie dzisiejsze doświadczenie. Otwieram zasoby internetu dla zobrazowania uczniom, jak świat zapisał i pamięta nasze wydarzenia. Nikt się w świecie nie rozczula jakimś generałem Jaruzelskim. Nie poświęcają mu więcej miejsca niż mignięciu meteorytu na historycznym firmamencie. Króluje na nim Papież, Solidarność, Lech Wałęsa, Polska, w której się wszystko zaczęło. Polska zmieniła świat. Każdy z nas, kto przyłożył rękę i serce do tego festiwalu zmienił świat.
W Polsce i może w wielu z nas też jest chyba podobny zapis – z jednej strony zobiektywizowany-światowy o wielkich wydarzeniach (cudach) 16.10.1978 i Sierpnia 1980 i drugi zupełnie wymyślany na siłę „zsubiektywizowany-generalsko-jaruzelski” o mniejszym złu. Wcale nie zamierzam pastwić się nad generałem. Niech ma lekki koniec. Nawet wbrew poecie wieszczącemu „każdemu daj śmierć jego własną Panie.”

Podobnie według mnie jest z walczącymi ateistami. Bardzo podobnie. Co włączę Youtube, to albo słyszę tęsknotę za Bogiem-Emmanuelem w irlandzkiej pieśni, albo w marszu meksykańskich dzieci szukających miejsca dla Maryi i Józefa (Los posadas). Dzielę z nimi tę wspólnotowo-masową pokorną zobiektywizowaną tęsknotę. Nie samotną ego-centryczną zsubiektywizowaną arogancką pychę tych drugich.

Jaka pustka wionie w społecznościach, w tzw. wspólnotach lokalnych i krajowych, jeśli władza nie wywiązuje się ze swojego podstawowego obowiązku „przedłożenia [tym wspólnotom] motywów życia i nadziei”. Nawet największe inwestycje i infrastruktura nie zapełni tej pustki. Pustka i fałsz. Żyć się nie chce. Na swoją miarę i możliwości zmieniłem świat, choć poległem w gminie (tu zwyciężyła "łapszczyzna").

Jakie życie jest proste, kiedy się wierzy w istnienie prawdy! Nie muszę być najmądrzejszy, jeśli wierzę w prawdę i wiem, gdzie jej szukać.
W tym kontekście nabiera jeszcze większej wartości fakt wpisania encyklik społecznych Jana Pawła II - jako źródeł i wzorów realizacji wartości chrześcijańskich - do programu Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej. O motywach życia i nadziei, jako obowiązku rządzących, powtarzał Nasz Papież, za Soborem Watykańskim II, różnym władcom, bardziej lub mniej demokratycznym, albo wcale, jak generał Wojciech Jaruzelski.

Jak łatwo przychodzi różnej władzy ignorowanie faktu, że istnieje prawda obiektywna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz