Mnie interesuje poznanie istotowe, tzn. tego, co jest (jakoś) ostateczne. Konstytutywnych elementów, a nie drugorzędnych, czy uzupełniających. Czyż wymiar ostateczności w naszym życiu, nie jest wymiarem cudowności?? I czy zarazem nie odsłania zarazem cudownej perspektywy jedności. Ostateczność i jedność zbiegają się!! Może ich analogią jest Ens et verum convertuntur!! Np. małżeństwo. Dano nam klucze królestwa - każda decyzja podejmowana raz na zawsze ma taki atrybut! A my mamy władzę i możliwości podejmowania decyzji ostatecznych. Dano nam klucze królestwa.
Czy wglądu w takie podejście przedmiotowo-podmiotowe i ostateczne nie daje nam Jezus z Nazaretu?? Przecież On jest ze wszech miar wyjątkowy. Możemy, co więcej, jako Jego uczniowie MAMY się uczyć od Niego i Go naśladować! Próbujmy opowiedzieć (opowiadać) Jezusa w warunkach współczesnej wiedzy o człowieku, kulturze, świecie, kosmologii itd.
W tym związku osobowym (w związku z tym, z tymi relacjami)– także zredefiniować swoje życie!!
Muszę spróbować i ja. Ale już dziś, na samym początku, czy tylko przymierzając się do tego zadania, mogę odpowiedzieć czego żałuję?! Co chciałbym zmienić?! Co chciałbym zrobić (przeżyć) inaczej?
Że dobrowolny dar z siebie, nie był świadomym motywem
wszystkich moich działań i decyzji życiowych,
np. w wychowaniu, małżeństwie itd.
Ale już dziś mogę za to (styl.) powiedzieć, że zamiast umierać – chcę iść do nieba. Bo? I co to za różnica?
Dawno odrzuciłem kategorię kulturową „przemijania”. Zupełnie w inny spsób doświadczam swojego życia. Jako wypełnianie. Coś, co się wypełnia, dochodzi do celu, do swojej pełni, całości (nieba) - a nie działa przeciwko sobie, umierając!
Pójdę do nieba. To nie jest antycypowanie (ani deklarowanie wiedzy, której mieć nie mogę) wyroku sądu ostatecznego, tylko stwierdzenie, że mam świadomość upływającego czasu. Mojego czasu. Mój czas się wypełnia. I, że w związku z tym, nastąpi, w którymś momencie istotna zmiana mojego istnienia.
Nic nadzwyczajnego. Implikacje tej formy określania końca życia biologicznego są nadzwyczajne. Głównie z religijnego punktu widzenia.
1) Jak mówi Jezus (jeszcze krótko i nie będziecie mnie widzieli..., muszę odejść do Ojca itp.)
2) JPII „pozwólcie mi odejść do Domu Ojca”
3) Na przytłaczającej większości pogrzebów kaznodzieje też używają tej stylistyki „wierzymy, że zmarły...”
No więc wierzmy bardziej konsekwentnie – taki jest mój postulat (nie tylko chyba językowy).
Zmiana języka jest konsekwencją wiary i doświadczenia cało-życiowego zewnętrzno-wewnętrznego (osobowego).
Stary sposób nazywania wiązał się pewnie z koncepcją Boga, jako Sędziego Sprawiedliwego i Sądu Ostatecznego. Moja propozycja kładzie nacisk na W-Pełni-Osobowego-Boga (i Prostotę), nie instytucjonalnego. Osoba, to nie sąd. Ani sędzia.
Wgłębiając się, wżywając coraz i coraz bardziej w osobowy wymiar istnienia (poza-fizykalny? ponad?) mogę zbliżać się do Osoby. Do Pełnej Osoby, a nie kolejnego bytu we Wszechświecie.
Skoro Jezus w takiej perspektywie mówi o życiu i śmierci? I Papież? I skoro o tym mówi moje doświadczenia życia osobowego?
Nie wynosimy się w ten sposób nad nikogo, także nad starą koncepcję Boga-Sędziego. Powierzamy się Temu-Samemu-Bogu-Osobowemu całkowicie. Bez lęku. Bez jakiejś formy uprzedmiotowienia, czy zinstytucjonalizowania. Miłość miłości. Tak przecież doświadczamy Boga. Nawet jako najwięksi grzesznicy. W sytuacjach nawrócenia cóż nas obchodzi sąd? I prawnicze ujęcie Najwyższej Rzeczywistości? Nawet nazwa Najwyższej Rzeczywistości brzmi oschle i zimno. Nie-osobowo! Ojciec i Dom Ojca - dużo lepiej. Może nowa generacja homo sapiens sapiens sapiens (x3) będzie się lepiej wyrażała w cyber języku?!
W którymś momencie pójdę do nieba. Korzystam z języka, logiki i wiedzy wypracowanej przez kulturę, ale nie jestem przez nie zniewolony. Jeśli chcemy używać deterministycznych wizji człowieka, to beze mnie. Ja pójdę do Domu Ojca. Jeśli miałbym zaakceptować jakąś formę determinizmu – to przez całą kulturę człowieka, z religią, jako jej nieodłączną częścią. Wiara i rozum, nigdy rozłącznie. Nie jestem (tylko) cząstką elementarną, ani polem sił. Jestem osobą.
Jezus rozmawia o swoim odejściu do Ojca. Ja też chcę. Bardzo, bardzo, bardzo. Z dziećmi, żoną, przyjaciółmi. Jeszcze bardziej uczłowieczyć nasze relacje, pogłębić, ujezusowić. To inny wątek, a może wariacje na temat, wczorajszych myśli „do poduszki”.
Niestety, nie potrafię dzisiaj oddać w pełni źródłowego przeżycia „odchodzenia do Ojca”, tak, jak było mi wczoraj dane „do poduszki”. Było bardziej kontekstowo. W jakimś kontekście uczuć, myśli, wyobrażeń cało-życiowo-osobowo. Musiały być w tym jakieś osobowe relacje. Rodzinne i szerzej? Na pewno. Teraz zostało tylko hasło – „idę do nieba”, zamiast „śmierć? Był świat relacji-więzi-wartości osobowych. Było wejrzenie w... - jest przypominanie, odtwarzanie, rozumowanie.
Chyba najlepszą metodą odnajdywania zagubionych tropów jest powrót za kurtynę. „Szmatka” na oczy, stopery w uszy. Świat duchowy nie znika, zasłaniają go przeważnie bigosy, przelewy, przecieki, remonty i niedopłaty. Trzeba lekkiego wysiłku, by nim żyć. Medytacja, modlitwa są niezastąpione, by być i korzystać ze swoich wszystkich psycho-cielesno-duchowych wymiarów.
Spojrzałem na ścianę, na której wiszą trzy wizerunki przodków, portrety wykonane różną techniką, zdjęcie, dagerotyp i szkic w ołówku i pomyślałem - „oni są już w niebie”. Konkretnie są to: śp. ojciec (1912-1982), pradziadek (1847-1917) i Andrzej Król (1870-1952).
W książce biograficznej „Na skróty” wuja-profesora Aleksandra Jackowskiego (syn brata babci Emilii i Marii Królowej) jest taki akapit -
„W całej okolicy wuja i ciotkę bardzo szanowano za ich dobroć i religijność. Gdy wuj umarł, ciocia zadepeszowała, podając datę pogrzebu. Przyjechałem do Jadowa, wszedłem do kościołą, nabożeństwo już się rozpoczęło. Przycupnąłem obok kuzyna,za ławkami, pod ścianą. Na środku kościoła stał katafalk, udekorowany wieńcami i kwiatami. Ciotunia uśmiechnięta, nie bacząc na modlitwy księdza, co chwila wstawała z krzesła, aby wygładzić jakąś wstążkę, poprawić koronki wystające spod wieka trumny. Była jeszcze bardziej rumiana niż zwykle, wręcz radosna. Podbiegła do mnie, ucałowała w policzek. - Bolunio! Nasz drogi Bolunio przyjechał. A Andziuś już w niebie! W niebie!”
Jej wiara była ufna i niezachwiana, bez śladu wątpliwości. Wszystko było proste. Już wkrótce i ona umrze, pójdzie do nieba i będą odtąd z Andziusiem zawsze razem! Jej konkretną i niezachwianą wiarę zdawał się podzielać ksiądz. Podniósł dłoń, spojrzał w górę i, tak jakby zobaczył tajemny znak pod sklepieniem, skonstatował:
- Dobry był z niego pan. Królem był przecież. Dobry! Dał dwadzieścia siedem sosen na budowę kościoła w Strachówce. I jest już w Niebie.”
Wuj-legenda-rodzinna-profesor miał Aleksander na pierwsze, a Bolesław na drugie. Ponieważ jego ojciec też był Aleksander i dziadek również, zwano go częściej Bolkiem.

Andrzej Król był jego ojcem chrzestnym (i bratem księdza Józefa, na zdjęciu obok).
Dzisiaj, mimo że wuj ma 91 lat, można go zwać również Jackiem. Łazarz najczęściej z nas wszystkich wuja odwiedza. Nawet zawozi mu swoje pisanie pod osąd. Dobry jest z niego pan. Król był przecież jego padrino (ojciec chrzestny, sekundant życiowy, świadek dokonań, a nawet mecenas i protektor).
Tekst z wuja książki jest wielo-znaczący, w sensie - wielopoziomowy. Rzuca światło na przed-wojenno- i po-wojenną historię naszej serdecznie od-wiecznie rodzinnej okolicy. Choćby o sosnach na budowę naszego kościoła i tworzoną parafię. Wiele mówi i o naszej sytuacji we współczesnej Strachówce.
Królowie byli powszechnie szanowani. Kapaonowie też.
Dziadek Władysław Kapaon rozsławiał Annopol i okolice wierszami.
"Na Mazowszu za Urlami,
kędy trakt na Ostrów bieży
za lasami i polami
cicha wieś Annopol leży.
Na dojazd utracisz siły,
ociężałość, bolą kości.
Za to pobyt tak tu miły
jak u Boga Jegomości.
....................."

PS.
Przepraszam, że znów wklejam zdjęcie Emilii Kapaonowej, żony Władysława, z wdową po Bolesławie Prusie przy grobie pisarza. Nie za to należy nam się szacunek, ale za to, kim jesteśmy i co robimy. Zdjęcie tylko pokazuje korzenie. Pokazują istotę sporu między nam - dwie wizje Polski i dwie wizje Strachówki. Ciągłość i łączność z przedwojenną Polską i jej ideałami. Żeby Polska była Polską. Żeby przepadły w proch i w pył widma klasowego społeczeństwa po-PRL-owskiego, które zakłamują co i rusz nasze życie publiczne (kontr-rewolucja). I tak Ewangelia zwycięży na końcu czasów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz