Dzień raczej do dupy. Już w Warszawie się zgubiłem. Metro mnie włóczyło jakimiś upiornymi alejami. To znaczy jego plac budowy na Pradze. Autobusy i tramwaje nie te, co zwykle, to znaczy przed rokiem. Schody mnie ciągle ganiały z góry na dół, z dołu na górę i vice versa. Po trzech godzinach od wyjazdu ze wsi dotarłem na lotnisko. Samolot dołożył kolejne pół godziny opóźnienia. W hotelu byliśmy ok 17.00. Miałem dość. Nie poszedłem w nocne miasto-wieś Madryt. Puerta Madrid, bo miasto nie wykupiło do końca od króla praw miejskich. Za drogo.
Ale klimacik bardziej mnie męczy niż przebyta czaso-przestrzeń. Jest 13 stopni Celsjusza i do 19.00 bardzo widno. Podobno to miasto nie zasypia. Ja tak, żeby zapomnieć. Że wyjechałem z nie-europejskiej Strachówki, i po wielu godzinach ciągle nie opuściłem naszej niezbyt ciekawej lokalności. Są całe delegacje gminno-LGD-owskie, nawet ludzie ze szczebla marszałkowskiego dwóch województw. Chyba jeden taki siedział za mną w samolocie i miał pretensje, że mój fotel nie pozwala mu nóg rozprostować. Chyba samolot pomylił mu się z samochodem służbowym. Jest wiele pań. Niektóre uśmiechają się słodko i tańczą wokół wójtów, jak księża wokół biskupów. Dupeerelne poziomy i układy, układziki czuje się aż do układu limfatycznego. Całym sobą. Jestem na to uczulony, więc choruję.
Impreza jest - jak na razie - bardzo lokalna, tzn krajowa, tyle że obchodzona zagranicą. W Hiszpanii. To Jarkowa sieć fundacji i stowarzyszeń obchodzi tutaj 10-ciolecie. Reszta to właściwie kwiatki do kożuchów. Słuchamy, potakujemy, podpisujemy listę obecności. On bryluje. Po polsku, po hiszpańsku, po angielsku. Fajny facet.
Więc po co?
Z potulnej uległości. Zadzwonili z biura w Tłuszczu, spytali, czy nie zechcę. Zechciałem. Zrozumiałem, że w czyimś zastępstwie. W takiej sytuacji się nie odmawia. I tak wyszło coś pomiędzy szczęściem a łaską. Po zbyt łatwej, wręcz usłużnej zgodzie miałem duży zgryz, albo kaca dzień w dzień. Ale w domu nie dłużej niż przez tydzień, teraz w hotelu to tylko kontynuacja. Ale nie może być aż tak źle. Wielu mi pewnie zazdrości. Ich w szczególności przepraszam.
Na lotnisku w Warszawie zdążyłem jeszcze zapisać:
- Dom może się walić, byle ludzie byli w nim serdeczni. Łazienka może być byle jaka, byle dzieci się uśmiechały. To są wartości osobowe. Nawet mój ojciec, choć nie żyje biologicznie od 29 lat, jest zawsze ze mną - wartością osobową. Jest też przecież we mnie: biologicznie, kulturowo... - ciągle brak nam właściwych pojęć do zrozumienia i opisania życia osobowego.
Możesz nie mieć nogi, albo mieć ich sześć, byleś był ciekawą i dobrą osobą.
Pojęcie "człowiek" - kojarzy się z całym sztafażem materialnym. Jego wygląd, ubiór i stan konta się liczą. Kiedy mówimy o "osobie" - liczą się tylko wartości ogólno-duchowe i typowo osobowe.
Ciąg dalszy - hotelowy:
Po co ja to wszystko piszę?
Bo w Księdze Nam Wszystkim Objawionej są różne gatunki: księgi historyczne, księgi mądrościowe, księga liczb...
Dawno znalazłem swój gatunek, teraz muszę go "uprawiać", jak rolnik pole, nie daj Boże ugorować. Jeśli nie zapiszę tego, co mi jest dane (objawione), to będzie mała luka w księdze (jakichś danych) ludzkości.
Przecież nie chodzi mi o to, żeby się popisywać (raczej wypisać, i to do końca), jeszcze mniej, żeby kogoś obrażać, urażać itp. Dostarczam danych danych mi osobiście, uzupełniam record. Przecież i ja ziemi pod stopą tyle mam, powietrza tyle zużywam, wody pitnej, kcal itd. dopokąd idę. Jeśli urażam, zawsze gotów jestem przeprosić. Ale najpierw muszę usłyszeć to, co wam jest dane - można się skutecznie przepraszać będąc chyba na tym samym poziomie nad poziomem morza, albo pułapie pod niebem. Jeśli coś się w danych telemetrycznych nie zgadza, trudno sobie podać rękę :)
Ale bez wygłupów językowo-stylistycznych, kłóćmy się i nie zgadzajmy, byle kulturalnie i szanując Prawdę Wyższą i Większą od nas obustronnie.
Impreza się umiędzynarodowiła. Zarys Rzeczpospolitej Norwidowskiej został przekazany w ręce ambasadora RP w Madrycie! Ten fakt został już odnotowany na Facebooku. Hiszpanie dali mi mądrze do myślenia. Polskie marszałki nudzili i nic nie wnieśli, wypełnili tylko zadane im zadanie. Do obiadu było wyborne wino Rioja, ono też dużo znaczy. A dla mnie osobiście nawet dużo więcej (z perspektywą na katedrę w Cantenbury), ale o tym, potem.
PS.
Skandal z zakamuflowanym przyjazdem Marszałka Adama Struzika i pokątnym otwarciem (ponownym) świetlicy wiejskiej(???) dotarł aż tutaj i jest żywo komentowany w samorządowo-stowarzyszeniowym gronie (są wójtowie, prezesi LGD i innych stow., itd. itd). Wstyd nie tylko na Mazowsze, Polskę, ale i pół Europy:(
Pocieszające jest tylko, że ci, którzy są dłużej w UE i LIDERZE (od liaison fr. - tworzyć więzi, współpracę, nie liderów) mówią, że konflikty to sprawa normalna, byle mieć wypracowane reguły ich rozwiązywania i zapewniony ciągły przepływ informacji (o co najbardziej chyba tylko ja się troszczę :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz