czwartek, 8 grudnia 2011

Chwila wieczności i epifania twarzy

„Wszyscy chcą być ofiarami?” − pytała kiedyś redakcja „Więzi”. „Czemu?”. „Pewnie dlatego, że jest to dosyć wygodna pozycja negocjacyjna” – odpowiadał psycholog społeczny. Numer dotyczył konfliktów między narodami, ale taki sam blok można by przygotować o nawarstwiających się uprzedzeniach między grupami o różnych światopoglądach. Najwyraźniej lubi się publicznie pozować z krzyżem. W zależności od opcji − dźwiganym w każdej ręce lub takim, którym ktoś bije nas po głowie." (Laboratorium Więzi)

Podpisałem wczoraj list "Wspólnie w sprawie ks. Adama Bonieckiego, przez wzgląd na dobro Kościoła". Z opóźnieniem, bo nie jestem na bieżąco w wielu sprawach medialnych. Miałem więc dodatkowe powody by dobrze zastanowić się nad własną decyzją.
Podpisałem z pełnym przekonaniem.
List w obronie obecności ks. Adama Bonieckiego w mediach jest toporny, może się nawet wydawać prostacki przy galanterii stylistycznej (duchowej) odpowiedzi Generała Marianów.
Nie o elegancję i kościelną dyplomację jednak idzie, a o prawa człowieka-osoby zbawionej. I nie o księdza Bonieckiego, jest w zakonie, który sobie wybrał. Chcącemu nie dzieje się krzywda :)
Ja bronię własnego prawa do księdza Adama. Do księdza. Do jego wiary rozumnej, zamiłowanie do której podzielam. Ja się czuję słabszy bez niego. Ograbiony, leżący przy drodze do Jerycha.
Ani mi w głowie zamach na autonomię zgromadzenia Marianów, ani nie mam armat. Szukam całe życie człowieka, który stanie obok mnie w samotnym wszechświecie. Instytucje w tej sytuacji mnie nie uratują. A nawet całe Prawo Kanoniczne. Człowiek jest drogą Kościoła (nie instytucje)!

Jak trudne są te sprawy, doświadczam od dawna. Czuję przez to pewną samotność. Wczoraj trochę się rozlałem w komentarzu do postu na profilu ojca Knotz - " Dopóki osoba nie stanie się właściwym fundamentem naszego życia religijnego (RELACJI OSOBOWEJ Z OSOBOWYM BOGIEM) będziemy nie-w-pełni-pełnoprawnymi członkami KK. Ciągle będziemy czekać, że ktoś coś (za nas) rozstrzygnie. Duuuugo jeszcze człowiek nie będzie drogą kościoła, bo człowiek jest ciągle nie pewny siebie samego. Nawet przed Bogiem, a właściwie głównie przed Bogiem. To właśnie przed Bogiem Ojcem Miłosiernym i Wzorem Prostoty choć w Trzech Osobach ma się narodzić samodzielnie myślący człowiek-osoba - skarb dla świata. "Jak długo ś-cierpieć to muszę :)"

Kto, w tym zmaganiu o osobę, jako podstawę duszpasterstwa, chce stanąć przy mnie?
Wszystko jest cacy do pewnej granicy. Tą granicą są osobiste przekonania, za które warto życie dać. Większość głosi bezpieczną tradycję i nauki seminaryjne. Z czasem dochodzą przyzwyczajenia i korporacyjna solidarność. Gdzież jesteś, o Janie, który nie chciałeś pewnego chorego pana profesora nawracać, ani mnie, tylko wyznać swoją osobistą wiarę i miłość do Boga?!
Jak łatwo jest niektórym mówić kazania. Jak niewiele jest ludzi, pragnących się objawić (CKN). Przechodzą, przechodzą - jak w przypowieści pod Jerychem.

Samarytanin z PiS-u opatrzyłby post kogoś z PO miłosiernym komentarzem i na odwrót. Nie trzeba nawet tak górnolotnych pułapów, wystarczy zejść na nizinę życia gminno-samorządowego, a może i szkolno-parafialnego, by objąć się w dobrej, choć trudnej rozmowie. Można sobie i całej szkole i całej gminie i całej parafii powiedzieć wszystko, od Adama i Ewy do ustanowienia Eucharystii. Czy gdzieś tak już jest lub bywa? Czytałem o pewnym wyjątku - "Kardynał Stefan Wyszyński wiele lat modlił się za Bolesława Bieruta". Czyli, można. Czy ktoś słyszy w rozszerzającym się i zimnym Wszechświecie mój głos?
Jak trudno. Mój Boże. Jak trudno. Prawie wcale. Idzie za to dziś przez kraj lubowanie się w obrażalstwie i targaniu po - choćby fejsbukowych - szczękach.

Sobie a muzom piszę. Panu Józiowi, pani Krysieńce, kawalerowi Zbysiowi i panience z okienka. Każdy z nich pewnie zasiada przed telewizorem, niewielu chce rozmawiać przy stole, jak człowiek z człowiekiem, biorąc wzory z Oksfordu, albo z Ingardena ("O rozmowie owocnej słów kilka"). Niewielu mogło poznać ks. prof. Kazimierza Kłósaka, który Ingardena zadawał swoim studentom, a sam zwracał się do nich - "czy szanowny prelegent nie uważa, że można by to samo wyrazić inaczej, na przykład tak...". Był autorytetem. Był także wychowawcą Karola Wojtyły w tajnym seminarium księcia kardynała Sapiehy. Kościół jest powołany do arystokratycznych manier Ducha Świętego (i jednocześnie najbardziej demokratycznych).

Na szczęście taki bywa kościół na Fb. Dzisiaj o "Godzinie łaski" też mi przypomniał post na profilu Ksawerego Knotz. Nie tylko w seksie się specjalizuje. Żeby służyć mądrością w tej dziedzinie musi bardzo kochać Niepokalane Poczęcie. Nieprawdaż?
Przypomniał, zajrzałem na wskazaną stronę, bardzo skorzystałem. Mogłem nawet połączyć się duchowo z synem pierworodnym w dalekim i bardzo sztormowym Glasgow.
Modlitwa, to przede wszystkim - kiedy jestem z dziećmi w klasie - "zapanuj nad sobą". Podaruj sobie choć trochę całkowitej wolności (od świata i mediów). Tym jest dla mnie modlitwa. Ja tylko wyłączam ten świat. W zamian dostaję wieczność. Przychodzi, przychodzi... aż przyjdzie na zawsze. Ale na razie jeszcze tu mnie macie :)

Więc ścierpieć mnie musicie. Jeszcze to wam powiem, że nie lubię języka prywatnych objawień. Tego - "Życzę sobie, aby każdego roku w dniu 8 grudnia, w południe obchodzono Godzinę Łaski dla całego świata. Dzięki modlitwie w tej godzinie ześlę wiele łask dla duszy i ciała. Będą masowe nawrócenia. Dusze zatwardziałe i zimne jak marmur poruszone będą łaską Bożą i znów staną się wierne i miłujące Boga. Pan, mój Boski Syn Jezus, okaże wielkie miłosierdzie, jeżeli dobrzy ludzie będą się modlić za bliźnich. Jest moim życzeniem, aby ta Godzina była rozpowszechniona. Wkrótce ludzie poznają wielkość tej Godziny łaski. Jeśli ktoś nie może w tym czasie przyjść do kościoła, niech modli się w domu".
Wytłuściłem największe dla mnie niestrawności. Te wskazywania magicznych wprost miejsc, godzin, słów i gestów. Moja wiara się całkowicie chyba już uduchowiła.
Wybacz, Maryjo, jeśli Cię uraziłem - mówię, jak myślę i czuję. Jestem szczery z Tobą (Wami) w niebie i z ludźmi na ziemi. Preferuję inny język. Moim ukochanym mistrzem był Tomasz Mann, NIEMIEC, ten od autoironii, bez której można się zadusić nie-całkiem-zdrowymi emocjami (w tym religijnymi). Boże, chroń nas od egzaltacji, nawet egzaltacji twoim krzyżem. Chciałeś być człowiekiem, a my z nadmiernej "pobożności(?)" chcemy Cię z niej odrzeć. Z sobie tylko wiadomych względów.

A może u nas, w starym annopolskim domu (w Ogrodzie), wieczność dzisiaj (za)mieszkała przez chwilę? Miała choćby ten pretekst, że w Ogrodzie stoi Matka Boża Annopolska - "Murillowska"

PS.
Facebook jest internetową wersją bardzo poważnej epifanii twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz