Te nagłe myśli, nie wiadomo skąd i jak, są bardzo ulotne. Trzeba je szybko zanotować. Są podatne na szybką anihilację. I potem ich nie złapiesz. Może dlatego, że są bardzo osobiste, osobowe, więc znikają wraz ze zmianą osobowego przekroju czasowego? Ja jestem układem dość płynnym (bardzo?). Za chwilę jakiś głos z drugiego pokoju, smak odgrzewanego bigosu, lub coś tam, coś tam, zmieni warunki osobowo-cielesno-duchowo-psycho-coś tam i szukaj wiatru w polu. Kodeksy i katechizmy zostaną, ale ulotności, które bywają ogromne ważne (personalnie najpierw, potem dopiero cywilizacynie-kulturowo) odfruną. Nie mamy nad nimi władzy nieskończonej.
Samo zastanawianie się nad naturą tych myśli (treścią przede wszystkim) jest pasjonujące. One właśnie najbardziej są o-b-j-a-w-i-e-n-i-a-m-i!
Kiedy takie myśli objawiające coś istotnego się pojawią, wszystko w wieczności się zanurza i jak psałterza wiersze dom, rodzina itd. powagą ogarniają nas. To jest właściwie niebo. Niebo jakby nas zaprasza na wizytę. Niczego się (więcej) nie chce. Jakby wszystko jest. Jakby wszystko się miało i wszystkim było.
No, ale to może tylko ja, podmiot przeżyć, tak mam. Z innych źródeł wiem, że ktoś w tych samych moich przeżyciach widzi piekło i przeżywa męki na swoim Fb. Bidulka, współczuję, ale reguł obiektywnego świata dla niej nie zmienię. Ciekawe, że kiedy katecheta KK (Kościoła Katolickiego) widzi niebo, nauczyciel wiedzy o społeczeństwie widzi piekło. To przejaw klimaciku bardzo lokalnego.
W 1980/81 dom w Annopolu był szańcem Solidarności. W latach 1990-94 był miejscem niezliczonych spotkań rodzącej się samorządnej gminy i Ojczyzny. Tak, jako wójt, pojmowałem swoją służbę. Zapraszałem do domu, który akurat wtedy zapełniał się małymi dziećmi (1989, 1990, 1992, 1994), księży, prostych ludzi i elity, aby odrodzić (odtworzyć) normalną wspólnotę lokalną, która, jak całe społeczeństwo została w Polsce zdewastowana przez programowo klasową, chłopo-robotniczą dyktaturę PRL.
Bywali więc u nas na imieninach i przy innych okazjach liczni goście, miejscowi lekarze, okoliczni proboszczowie, małżeństwa z sąsiedztwa spotykały się przy lekturze Biblii. Poseł RP Krzysiek Szymański przywiózł raz nam kartofli, poseł Marian Piłka jadł z nami zupę ogórkową, obecny senator Henryk Górski wpadł, żeby pogadać, a Szymon Kobyliński podziwiał Matkę Bożą w rogu ogrodu. Ojciec Andrzej Madej OMI i Brat Marek z Taize zasiadali przy prostokątnym stole z przedwojennych czasów w gronie duchownych z całej okolicy. Odbywały się msze święte domowe, a nawet spowiedź.
Szczególną rolę odgrywały spotkania w Trzech Króli, z przeciwnikiem, poprzednikiem, z proboszczem Antonim, z przewodniczącym Kazikiem. Przecieraliśmy szlaki pojednania. Wyznaczaliśmy nową SZLACHETNĄ tradycję. Nie byliśmy dla swoich, ale dla całej wspólnoty. To jest, jak na razie niedościgły wzór dla kolejnych samorządowych kadencji i ekip.
Wójt nie jest (tylko) urzędnikiem. Ma być sługą wspólnoty. Z jego pomocą (o ile możliwe, także wokół niego) ma krystalizować wspólnota lokalna. To żadna jego łaskawa łaska, albo łaskawość. To jego powinność. "Do wszystkich, a w szczególności do tych, którzy w stosunku do innych pełnią różne odpowiedzialne funkcje polityczne, prawne i zawodowe, należy troska o to, by być czujnym sumieniem społeczeństwa i w pierwszym rzędzie świadkami kulturalnego oraz godnego człowieka współżycia międzyludzkiego."
"Człowiek bowiem dzięki swojemu życiu wewnętrznemu przewyższa cały świat (chciany przez Boga dla niego samego). Z tego powodu ani jego życie, ani rozwój jego myśli, ani jego dobra, ani też ci, którzy współdzielą jego życie osobiste i rodzinne, nie mogą być poddawani niesprawiedliwym ograniczeniom w korzystaniu ze swoich praw i swojej wolności."
Osoba nie może być podporządkowywana realizacji planów narzucanych przez jakąkolwiek władzę, choćby miały one służyć domniemanemu postępowi wspólnoty obywateli jako całości albo innych osób. Konieczne jest zatem, aby władze publiczne bacznie czuwały, aby żadne ograniczenie wolności lub chociażby zobowiązanie narzucone osobistemu działaniu nie było nigdy krzywdzące dla godności osoby i aby zagwarantowane było zachowanie praw człowieka.
Zaprowadzenie prawdziwego ładu moralnego w życiu społecznym nigdy nie będzie możliwe inaczej, jak tylko przez rozpoczynanie od osób i czynienie z nich punktu odniesienia."
Moje/nasze prawo nie jest uszanowane. Żyjemy w wolnej Polsce, ale ci, którzy przyczynili się do odzyskania wolności nie są szanowani. To jest skandal. Czuję się zdradzony przez własną gminę. Ba, ale nie ja jestem najważniejszy. POLSKA JEST U NAS ZDRADZONA. Jest Rzeczpospolita Norwidowska, dumna ze swojej przeszłości, szukająca korzeni i rozumienia "co to jest Ojczyzna" i jakaś (z wyboru) grupa bez tożsamości, odwołująca się głównie do PRL i tego, co po nim przetrwało.
Moje prawo do szacunku i wdzięczności nie jest uszanowane. Czy nie jestem śmieszny i bombastyczny w takim upominaniu się o szacunek i sprawiedliwość?
NIE. Bo nie o mnie tu (tylko) chodzi. To, co się u nas (wśród nas) wydarzyło i w czym miałem szczęście wziąć udział było niepomiernie czymś większym, niż moim dokonaniem. Nie byłem i nie pojawiłem się na historycznej scenie jako naturalny "element" tej gminy. Spadłem z nieba :-) I na mnie to wszystko spadło z nieba. Dałem się porwać i niektórzy z was dali się porwać do czegoś wielkiego. Mnie porwało aż z Francji - z ziemi francuskiej do wymarzonej Polski, która upomniała się o godność i wypowiedziała bezwolne posłuszeństwo diabelskiemu ustrojowi PRL i światowego komunizmu.
Pozwoliłem się porwać i dałem się przyprowadzić do Annopola i Strachówki. I na początku w pojedynkę stanąć przeciwko zdeprawowanemu 45-letniemu demonowi na małym skrawku Polski. Sam szedłem do sołtysów, ustalałem miejsce i czas zebrania, malowałem plakaty, sam rozwieszałem i wracałem do pustego domu w zdziczałem ogrodzie pod lasem. Porwałem się na ustrój i jego potęgę. Na rowerze zjeździłem całą gminę, po błotach i bezdrożach. W imię ludzkich i patriotycznych ideałów. Miałem 27 lat.
To nie była rutynowa droga i szablonowe działanie. Nie było szablonów, nie mogło być rutyny. BYŁA EKSTREMALNA SZCZEROŚĆ SERCA. JEDNOŚĆ MYŚLI, IDEAŁÓW I CZYNÓW. Jedność zakorzeniona w spójnej wizji Boga, człowieka, prawdy i historii. Nie mogło być mowy o rutynie, bo to my wyznaczyliśmy drogę reszcie Europy Środkowo-Wschodniej.
Dzisiaj specjalista od wiedzy od społeczeństwa raczej na mnie napuści innych i obszczeka za plecami (a na pewno ocenzuruje w Internecie) niż spyta o Polskę, Europę, wolność, samorządność, ideały i tajemniczą JEDNOŚĆ, która spina wszystko.
Na szczęście dla kolejnych pokoleń XXX rocznica wybuchu stanu wojennego stała się przełomem w najnowszej (od 17 lat) historii gminy. Bo historia - o dziwo - daje się dotknąć. Kiedyś odkryłem tę niezwykłą prawdę słuchając opowiadania śp. prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. Oprowadzał po swoim Białymstoku. Opowiadając dzieciństwo, namalował słowami niezapomniany obraz. Przez plac, na którym się bawił z rówieśnikami, czasem przechodził stary, brodaty człowiek. Biegli za nim, wołając "powstaniec". Chyba z szacunkiem, nie wyobrażam sobie, że ich domowi wychowawcy (nauczyciele wiedzy o społeczeństwie) nie nauczyli ich szacunku dla tych, którzy walczyli o wolność Ojczyzny. Najpierw wydało mi się to niemożliwe, ale sprawdziłem, obliczyłem - zgodziło się. Ryszard Kaczorowski jako kilkuletni chłopak mógł spotykać na ulicach powstańca urodzonego w latach 40-tych XIX wieku. Historii można dotknąć. Chodzę po ulicach Strachówki, chodzą inni, w większości dla współczesnych wolnych rodaków bezimienni. Przynajmniej ja czuję się POWSTAŃCEM. Mówię więc, że to wstyd i zdrada Polski.
W 1994 roku, w 50-tą rocznicę Akcji Burza, odbyła się uroczystość w szkole w Strachówce (dyrektorem był wtedy Adam Bala) dla kombatantów Armii Krajowej z naszego terenu. Stali w szeregu na środku świetlicy z biało-czerwonymi opaskami na ramieniu. Przed nimi przechodził ich dowódca z lat wojny, członek władz Światowego Związku Żołnierzy AK, i wręczał im awans na wyższy stopień wojskowy. Wzruszające. Byłem dumny z gminy Strachówka, cząstki-miniaturki państwa.
Niedojrzałe postawy obywatelskie niszczą nie tylko gminę, ale i Polskę.
Myśli "objawione" są często początkiem dłuższego pisania. To, co ode mnie, może być wyostrzone jednostronnie i czeka na wypełnienie miejsc częściowo niedookreślonych przez innych i z innych punktów widzenia.
PS.
Cytaty i fragmenty przepisane, choć nie zaznaczone graficznie, pochodzą albo z encyklik JPII, albo z "Kompendium nauki społecznej KK".
Jestem autorem jednego tematu. I tak pewnie będzie, dopóki normalność nie znormalnieje wśród nas :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz