wtorek, 31 maja 2011

Partycypacja czy alienacja i manipulacja









Dzień okazał swój blask. Ale najpierw niestety coś o wczoraj. Nie lubię opisywać smutnych spraw z życia wspólnoty lokalnej. Ale także milczeć nie wolno w obliczu zła. Wczoraj zacząłem, to skończę. Dlaczego tak mnie poruszyło? Bo bardzo najpierw przeżywałem dobro w szkole Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Wszedłem na wysokim duchu (entuzjaźmie?) do klasy nr.5 na tzw. radę. Wszystko przyjmowałem z dobrą wiarą i nadzieją. Każdy głos, każdy pomysł. Nawet do głowy by mi nie wpadło, że mógł tam ktoś siedzieć nieszczery. Że mógł nami manipulować! Wystarczyło powiedzieć - "mnie nie będzie, więc nie włączę się niestety w wasza pracę". Nie , przeciwnie, zgłasza pomysły, które - jak się okazało - nie miał kto realizować! Bez słowa wyjaśnienia! W głowie mi się nie mieści. Nieszczerość i brak otwarcia jest z definicji anty-rozwojowy. Wspólnota szkolna, samorządność, partycypacyjny model życia publicznego musi wyrastać nie tylko na szczerości, ale wprost na przejrzystości. Inaczej jest alienacja i manipulacja. Jaki jest ich cel? Wie tylko dana osoba. A może i ona nie wie?

Poniedziałkowy zmierzch także dorzucił napięć. Grażyna usłyszała od "pierwszego" cierpkie słowa o kolejnym wyjeździe na szkolenie, o myszach, które grasują, gdy kota nie ma... Nawet mnie to obraża, jestem według tego powiedzenia kocurem. Tak się nie traktuje przyjaciół. On też wyjeżdża na szkolenia, niech pilnuje swoich myszy, on ma dużo mniejsze doświadczenie w kierowaniu zespołem. Tak się nie mówi do przyjaciół. Przecież wszystkim nam chodzi o dobro wspólne! O rozwój gminy! Niech spyta dlaczego nie pojechali inni uczestnicy programu "Decydujmy razem"? Byli na sali przedstawicieli ministerstw, prezydenci miast, wójtowie itd. Dawali świadectwo ze swoich samorządów. Pewien sekretarz miasta powiedział - "przyjechałam, żeby koordynator z naszego miasta nie dźwigał sam tego ciężaru". Jak można w ogóle myśleć inaczej??? Podejrzliwość, a nawet brak pewnej wrażliwości niszczy nie tylko klimat współpracy. Niszczy kawał życia. Teraz trzeba będzie wypić beczkę piwa i tyleż zjeść soli, aby przywrócić szczere spojrzenie w oczy, uśmiech i klimat idealnej współpracy. To wszystko oczywiście zawsze wśród przyjaciół jest możliwe. Przyjaźń też wymaga przejrzystości i powiewu ducha z wysoka.

Dzień zajaśniał prawdą o partycypacji publicznej na konferencji w hotelu Novotel. Pojechałem tylko dlatego, że nikt się nie wybierał z gminy. Zdziwiłem się i pomyślałem - "tak być nie może. Nie można nie być tam, gdzie dzieją się ważne rzeczy". To historyczna konieczność i powinność moralna! Cieszyłem się już w autobusie, bo miałem przy sobie wybór myśli z Centessimus annus, w której jest elementarz spraw społecznych. Wydrukowałem sobie z własnego bloga i nadałem tytuł - "Partycypacja albo alienacja". Byłem silny prawdą i Janem Pawłem. Intuicja mnie nie zawiodła. Musiałem tam być. Tak jak w 1980 poszedłem za Solidarnością, w 1990 za samorządem terytorialnym. Teraz czas tzw. partycypacji.
Ho, ho, czegóż to ja nie usłyszałem!
"Teraz nie będą rozliczać władzy lokalnej z inwestycji (rozwoju nie można sprowadzać do infrastruktury), ale z partycypacji publicznej. Może im się uda jeszcze przekonać wyborców za cztery lata, ale nie za osiem... doskwiera nam brak ciągłości tradycji obywatelskiej i niska kultura życia publicznego... skupienie się na skuteczności nie sprzyja partycypacji... konieczna jest aktywność, a ta wymaga samowiedzy i budowania zaufania... nawet stowarzyszenia mogą bywać negatywnym aktorem życia publicznego, przyjmując postawę roszczeniową ... trzeba szukać czegoś więcej...".
W publikacji około-konferencyjnej znalazłem zdanie odwołujące się do Arystotelesa - "człowiek konstytuuje sferę publiczną nie po to, aby zapewnić sobie wymierne materialne korzyści, lecz aby osiągnąć pełnię swego człowieczeństwa, prowadzić 'możliwie doskonałe życie' którym kierują reguły rozumnej celowości, nie zaś zwierzęcej konieczności." A człowiek, który "nie potrafi żyć we wspólnocie albo jej wcale nie potrzebuje, będąc [w swoim mniemaniu] samowystarczalnym (...) jest albo zwierzęciem, albo bogiem".

Ho, ho ile tam usłyszałem wody na mój młyn. Zapytałem więc w dyskusji - "jak włączyć w tę dyskusję rozważania o osobie i wspólnocie?" Nikt z panelistów nie odniósł się do sprawy!

W części drugiej, warsztatowej, wybrałem zagadnienie tzw. "narzędzia do badania stopnia partycypacji". Ciekawe bardzo. I jakie ważne! Ma szanse wręcz zrewolucjonizować samorządy lokalne. Któryż wójt, burmistrz czy prezydent nie zapisze sobie z tyłu głowy, że są narzędzia do mierzenia jego działalności (polityki) społecznej? Że z tego będzie rozliczana każda władza (kadencja samorządowców różnego szczebla także). Powstaje takie narzędzie, w programie pilotażowym uczestniczy 200 gmin. Dopracowane narzędzie będzie powszechnie dostępne w Internecie (na jesieni). Mogą powstawać kolejne. Sami możemy spróbować opracować swoje własne.
I znów rwałem się do dyskusji. Chcę kontynuować wątek "osoby" w aspekcie życia publicznego i partycypacji. Zgłosiłem pomysł szalony, że będę chciał zrobić analogiczne narzędzie do "mierzenia" jakości człowieka, co moim zdaniem decyduje o jakości samorządu i wszelkiej władzy! Temat wspólnoty zaś, noszę i opracowuję w sobie od 30 lat! Nie ma wątpliwości, mam w tym zakresie swoje trzy grosze do wtrącenia. Nie dlatego, że poczułem wiatr w plecy. Życie tak mi się ułożyło - filozofia, Solidarność, katecheza, samorządność-wójtowanie, prasa lokalna i aktywność na blogu, Szkoła Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Jam nie z roli, ani z soli. Taki mam życiorys i nagromadzoną wiedzę akademicką i życiową i nikt mnie wyręczyć nie może.
W tej mniejszej grupie prowadzący (szef zespołu badawczego w Instytucie Spraw Publicznych) odpowiedział mi zwięźle, ale mądrze - "jeśli uda się opracować takie narzędzie, to będziemy wdzięczni. Ale musi ono inspirować...". Rozumiem małą wiarę naukowców w dziedzinie przełożenia koncepcji osoby na reguły życia publicznego. Ale ja nie wątpię. Nawet, nie wierzę, że jest to realne zadanie. Ja wiem - na mocy wymienionego wyżej doświadczenia życiowego.
Wiem też, i inni to wiedzą, że takie konferencje to mój żywioł. W każdym miejscu na ziemi, wobec każdego audytorium gotów jestem stanąć i przedstawiając się "Józef ze Strachówki, z Rzeczpospolitej Norwidowskiej" bronić osoby, gminy wiejskiej i upominać się dla nich właściwego miejsca w dyskusji o rozwiązaniach cywilizacji współczesnej. Przy okazji promocja gminy zapewniona :-)

Ostatniej części, podsumowania, a na koniec obiadu, Grażyna już nie doczekała. Ciągnąc w upale walizkę za sobą, poszła na kolejny dworzec, aby jechać za Olsztyn na warsztaty dla koordynatorów programu gminnego!!!. Maja tam pracować nad dobrem wspólnym, nad partycypacją, także w gminie Strachówka. Szkoła w tym czasie pracowicie przygotowuje festyn na niedzielę!!!

Starczy na dziś. Może jeszcze uda się umieścić filmik na Facebooku.

PS.
W autobusie - Dar-busie - nie stąd, ni zowąd przyszła mi myśl - "Któż to jest żona? Ma się podobać? Jak? I co jeszcze? Itd. itp. A cóż to za miara? Na przykład moja żona urodziła siedem aniołów. Stworzyła rzeczywistość, która nie ma granic. Czy można czymś wycenić całą tę rzeczywistość? Cały ten świat?
R O Z M A W I A J M Y O W A R T O Ś C I A C H.
Chyba aż głupio zabrzmiałoby doprecyzowanie - "o prawdziwych wartościach". Czy są inne?

niedziela, 29 maja 2011

Theatrum Graecum





Jaki jestem szczęśliwy, gdy piszę. Jak mi jest źle po za tym. Panie Boże, dziękuję Ci za Internet. I za moja teologię Internetu. Rozumiem go i przyjmuję jako rozszerzający, coraz bardziej powszechny dostęp do prawdy. Wręcz - do objawiania się prawdy. Możemy się włączyć w ten proces, dzieląc się sobą. "Jak mało jest ludzi pragnących się objawić".

Do szkoły dotarliśmy dziś piechotką, potem "gimbusem". Natura i krzyż przydrożny nam towarzyszyły. Katechezy dały mi dziś trzy impulsy. Pierwszy - klasa 4 podchwyciła i poparła pomysł Theatrum Graecum na szkolnym festynie w niedzielę.
Historia pomysłu:
Na sesji "Open Space" w Marózie zgłosiłem temat "Jak dyskutować w gminach na temat wartości i jedności". Na stanowisko numer 9, jakie zostało mi przydzielone, zgłosiły się dwie panie trenerki (ratunkowo?). Usłyszałem od nich wiele ciekawych spostrzeżeń i pomysłów. Jednym z nich był a la teatr grecki, aby lekko, w białych szatach wrócić do początków pomysłu na demokrację i wprowadzić wielkie tematy w tłum na ulicach, w zgromadzenia na festynach. Może w ludzi opuszczających sale obrad i kościoły? Mamy festyn, wprowadzamy. Uczniowie do moich podpowiedzi białych szat z prześcieradeł dorzucili białe alby po-komunijne. Wystarczy tabliczka z hasłowo potraktowana wartością, może parę liści laurowych na głowę i można wyjść na scenę. Ale jak wciągnąć ludzi do gry i zabawy? Czekamy na pomysły. Jest pomysł, żeby gospodarz tematu, wartość-hasło, miał blok i coś do pisania i malowania. Kto będzie chciał, będzie mógł się wpisać, lub narysować. A na koniec każdy będzie mógł zagłosować na wybrane wartości. Pewnie, że można prowadzić dyskusje i pojedynki wokół gospodarzy haseł, ale czy znaleźliby się chętni?

We wszystkich klasach klaruje się nasza modlitwa. Najważniejszą sprawą staje się w niej zachowanie, nie słowa. Słów można nauczyć papugę. Ale papugi nie nauczymy modlić się. Zachowanie - to człowiek. To dno jego serca, to jego podstawowe wyznanie wobec Wartości Najwyższej.

Temat ostatnich katechez ewoluował od "Festyn - gry i zabawy nt. wartości" do "Historia dobra dookoła". Pokazałem filmiki, które obrazują naszą najnowszą historię. Z ostatniego roku. Poruszające! Pod wpływem tych lekcji zgłosiłem pomysł na festyn - "Seans filmików z życia naszych rodzin, szkoły, gminy, parafii". JEST DOBRO. JEST PRAWDA. JEST SZCZĘŚCIE Z NICH WYNIKAJĄCE. Wartości i piękno dookoła uskrzydliło mnie. Chodziłem po korytarzu z wysoko podniesiona głową i śpiewem w duszy.

Rada Pedagogiczna też była dobra. Najpierw prezentacja Sebastiana na interaktywnej przenośnej "białej tablicy". Brawo, brawo! Potem o festynie. Kto zgłaszał pomysł, miał być jego gospodarzem (może dobrać sobie wolontariuszy). Zdumiałem się w domu słysząc, że ktoś, kogo nie będzie na festynie zgłaszał pomysły nie informując o nieobecności. Czuję się oszukany. Każdy głos na posiedzeniu rady brałem serio i z góry się cieszyłem. Jak wyrugować fałsz i grę pozorów z naszego życia?

Wielka - niedzielna - obietnica Ducha Prawdy i Pocieszyciela

Nie-dzielna Obietnica

Kiedy patrzę na ludzi w kościele, np. na mszy świętej w Łagiewnikach w niedzielnej telewizji o godz. 7.00, to zadaję sobie pytania. Co myślą? Co czują? Jak żyją? Jak wierzą? Itd. itd.
Dzisiaj za ołtarzem stoi postawny, pewny siebie, przystojny ksiądz. Elegancko celebruje. "Na kościele" niedzielnie ubrani ludzie i ludziska. Jedni wyglądają na zasobnych (większość), inni zwykli, przeciętni. Na chórze sprawny w palcach i głosie młody organista. Kamerzysta wyłapuje twarze, ładną siostrę w okularach. Druga jest zasmarkana, wyciera nos. W ławkach przykuwa uwagę dryblas w średnim wieku, spod pachy wystaje mu dużo starszy, malutki. Wśród stojących w drzwiach akurat ktoś się strasznie rozziewał. Z rana?

Opisuję to, co widzą oczy. Siostrzyczki usadzone rzędem z zamkniętymi powiekami - zagłębione w siebie po Komunii świętej – jak na mustrze niebieskiej.
Ilu obecnych w kościele (i przed telewizorami) dałoby się spytać o sprawy duchowe? Czy to są rzeczywiście "siostry i braci", jak zwraca się do nich ksiądz? Na koniec cytuje Cypriana Norwida – "Nie miecz, nie tarcz – bronią Języka, lecz - arcydzieła!". Zastosował je - słowa - do Ducha Świętego. Dziś Ewangelia zapowiada Zesłanie Ducha Kreatora i Pocieszyciela. Mistrza nad mistrzami - On nas wszystkiego nauczy.

Dzisiaj jednym z Jego darów jest Internet. Prowadzenie bloga pobudza do nieustannego myślenia. Otacza mnie świat bodźców i znaków. Spojrzę tu, tam - działa jak nakłucie albo tknięcie – rodzi się refleksja. Piszę. Tak bardzo bym chciał rozmawiać o tym egzystencjalnym wymiarze życia, ale tak trudno znaleźć rozmówców! Wymiar codzienno-ekonomiczno-problemowo-plotkarski zdominował świat.

Medialna codzienność

Na pewno 45 lat PRL nie było czasem kultury dialogicznej. Było mono-logo-kulturą. Kulturą? Czy w ogóle można rozdzielić kulturę i wolność? Czy nie trzeba stworzyć jakiegoś innego pojęcia? Mówiło się wtedy o drugim obiegu kultury. Więc może była oficjalna „niby-mowa” i kultura w drugim obiegu? Dziwacznie brzmi, ale coś w tym jest. To coś, to gigantyczny fałsz, którego świadomości nie ma dziś powszechnie.
Pustynia – to miejsce bez wody i widocznego życia biologicznego (jest w drugim obiegu). PRL i cały system komunistyczny – był pustynią (prawdy). Jeśli prawdy, to i moralności. Nie można ich rozdzielić. Człowiek, wolność, prawda, moralność, kultura. Komunizm był metodą rozerwania tego, co jest podstawa strukturalną cywilizacji (życia) człowieka na Ziemi. Nic dziwnego, że Boga traktował jako swojego największego wroga. Albo-albo. Kładę przed tobą życie i śmierć.

I co dziś mamy? Pokłosie.

Pan Marek Jurek powiedział w radio, że czuł się zażenowany, kiedy prezydent Obama nazwał Polskę liderem w tej części Europy i wspomniał sukces „zielonej wyspy” w czasie kryzysu. Szanuje Marka Jurka więc mówię, że to niemoralne. Gdyby dystansował się wobec takiej wypowiedzi w ustach Kadafiego lub Łukaszenki, rozumiałbym. Ale odcinanie się od wypowiedzi przyjaciela – tak wszyscy nazywają Amerykę i ich demokratycznych prezydentów – musi mieć żelazne podstawy, bo to zarzucanie obłudy. Ja nie podejrzewam przyjaciół o obłudę, więc mówię marszałkowi Jurkowi – „ta wypowiedź jest niemoralna”.
Moralność – to człowiek. Wymiar człowieka decyduje o poziomie polityki. Człowiek samo-się-degradujący jest głównym problemem polskiej (światowej?) polityki. W Polsce można jeszcze tłumaczyć, że to pokłosie. Bo jeśli przytrafia się nawet Markowi Jurkowi! On się pewnie połapie, jakoś z tego wybrnie, ale inni?

Prawda nie jest kochana, prawda nie jest kochana (tzn. i Człowiek i Bóg) - krzyczmy w niebo-głosy. Wyprośmy sobie ducha prawdy i pocieszenia.

sobota, 28 maja 2011

Duchowy wzrost z pomocą Internetu

Człowiek działa zgodnie ze swoim poznaniem (rozróżnianiem bytów). Na drodze mojego poznawania siebie i świata pojawiło się pytanie "lecz po co dano mi duszę" - dawno, dawno temu, kiedy jeszcze pisałem wierszyki, zwane katechezami dla niepoznaki. Ostatnio pytałem, "czym różnią się przeżycia psychiczne od duchowych?" Intuicyjnie wyczuwam, że musi być różnica. Psychiczne sa reakcja na bodźce z tego swiata, duchowe nie z tego.
Dlaczego ewolucjoniści mają taką słabą wiarę w swoją dyscyplinę naukową i nie mogą uznać, że ewolucyjnie mogą się wykształcić struktury do rozpoznawania bodźców "nie z tego swiata"?

Dusza i wartości z tej samej pochodzą parafii. Tak mi się wydaje. Wpadamy na nie co i rusz, może najbardziej w domu, który jest kopertą na te miłosne liściki bytu. Zwłaszcza od bytów najwyższych. W duszy i wartościach jest taki blask prawdy, że mogę się w nie zapatrzeć, gdzie bądź, gdzie dopadnie. Czasem, o zgrozo, wiozę je samochodem siedząc za kierownicą. Ale i tak, myśląc o duszy i wartościach jest się blisko Boga. Choć uczciwie przyznaję, że czasem bywam blisko, ale bardziej pojęciowo, niż osobowo. Choć staram się bardzo, bardzo osobowo.

Czy takie rozważania mają praktyczne znaczenie w życiu? Oczywiście! Nie mogłem zostać np. mistrzem protokołu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Nie interesuje mnie porównywanie cudzych zachowań. Nie nadaję się do sprawdzania tego co, kto, kiedy, gdzie i dlaczego. Interesuje i determinuje mnie niepowtarzalność własnego istnienia i to, co, kto, kiedy, gdzie i dlaczego - wobec spraw ostetecznych. Interesują, determinują sprawy, które się dzieją we Wszechświecie wobec Ostateczności. Tam mają siedzibę i dusza i wartości.

Siedzę sobie przed klawiaturą, to i owo sprawdzam w Internecie. Tak wpadłem na wykład profesora Anrzeja Półtawskiego. Mógłbym przed laty próbować szukać w nim promotora, po śmierci Kazimierza Kłósak, ale nie byłem aż tak zdeterminowany. Andrzej Półtawski nie należy do najbardziej zrozumiałych. Możecie sami się przekonać porównując moje streszczenie jego wykładu z oryginałem. Ale za to uznałem tekst za na tyle ciekawy i ważny, że pod jego wpływem założyłem nową stronę na moim "Osobnym świecie" pt. filozofia człowieka. Tam mnie szukajcie :-)

piątek, 27 maja 2011

Natura przeżyć duchowych

Zadaję sobie pytanie - czym się różnią przeżycia psychiczne od duchowych? Intuicyjnie wyczuwam, że musi być różnica.

Moje intuicje mają długie korzenie. Najpierw były lektury tekstów ks. profesora Kazimierza Kłósaka o metafizycznym i przyrodniczym pochodzeniu duszy ludzkiej. Szeroko otwierałem oczy, że w ogóle można prowadzić takie badania. Później - nie wiem jaka była kolejność, Roman Ingarden chyba przed św. Teresą z Avila. Oboje wywarli na mnie wielkie wrażenie. Byli moim poznawczym przełomem. Roman Ingarden opisem świadomości, w której jest miejsce na więcej struktur, niż podejrzewamy. Nie ma więc co się kłócić o duszę, bo dla każdego chętnego jest kupa roboty w tym zakresie.
Święta Teresa zaskoczyła mnie rozróżnieniem duszy i ducha w opisie własnych najgłębszych przeżyć.
Ostatnimi lekturami, które pobudzają bądź utwierdzają moje myślenie o duszy, duchu, ciele, istocie i naturze człowieka-osoby są dokumenty Jana Pawła II (z drugiej ręki i przelotnie, także św. Edyty Stein).

Mam też swoje doświadczenia źródłowe. Nie mówią one może wprost o duszy, ale są z natury psychiczno-duchowe. Przeżycie kodeńskie (o prostocie, niezłożoności Boga) nie było pewnie najpierwsze, choć należy do najmocniejszych. Sny są częścią mojego duchowo-poznawczego bogactwa - "Nim przyjdzie ktoś, pierwszy wyjdę ja...".

Ciekawe światło daje analiza ludzkiego czynu. Jesteśmy ich autorami, ale i one nas tworzą (w różnym oczywiście stopniu). Z czynem wiąże się odpowiedzialność - i znów jesteśmy na polu duchowym (etycznym? jeszcze jakimś innym?).

Ze zdziwieniem odkrywam, że pytanie o duszę - i nie pamietam co tam jeszcze - wrzucone do Google kieruje mnie do "Osobnego świata" do "Ziarna filozoficznego". Pisząc i publikując na blogu codziennie zapominam co było wcześniej. Ale osoba musi pozostać taż sama! Mam nadzieję, że tak jest. Musieć i mieć nadzieję zarazem!

Najnowsze moje obserwacje (senne?) są takie, że przeżycia psychiczne mają charakter - że tak powiem - "dynamiczny", a duchowe - raczej "statyczny". Trudno mi dać opis precyzyjny (język). Mam wrażenie, że przeżycia psychiczne "się dzieją" w nas, a duchowe "są". Psychiczne mają jakieś czasowe umiejscowienie (początek, przebieg, zakończenie), duchowe - spadają na nas i są w nas, wskazując poza nas, choć mogą być czymś przygotowane, zainicjowane, wywołane. Klasycznych zależności czasowych trudno się w nich doszukać. One nas jakby wyjmują z czasu. Na pewno nie czujemy się ich autorami, a przeciwnie, czujemy, że one wyrastają z innej rzeczywistości i nas z nią kontaktują. Jaką rzeczywistością? Wiemy, że duchową. Reszta jest sprawą rozumu, wiary i doświadczeń innych ludzi od tysięcy lat. Pierwsze opisy znajdujemy w Biblii.

PS.
Świat oddycha demokratycznym płucem i innymi wartościami. Dzisiaj Warszawa żyje wielką polityką międzynarodową, a wszystkie (?) gminy w Polsce Dniem Samorządu Lokalnego. Krew mnie zalewa, że tego nie rozumieją moi krajanie z samorządu, którego jestem - z mocy ustawy samorządowej - członkiem, i pod który kładłem z innymi podwaliny. Komu zależy dzisiaj na podziałach? Odsyłam do uchwały sejmowej, która taki wymiar nadała każdemu 27 majowi w polskim kalendarzu. Jestem/jesteśmy częścią tej ważnej daty. Świętowaliśmy-współtworzyliśmy historię samorządu 27 maja 1990 roku.
To już nie jest sprawa Solidarności, której nie wszyscy muszą lubić, ale samorządu, do którego wszyscy się przyznają. TO JEST SPRAWA NASZEJ WOLNOŚCI (i uczciwości). NASZEJ PAMIĘCI I TOŻSAMOŚCI.
Dzisiaj jesteśmy nie po drodze władzy (aż trudno nazwać ją samorządową)! Wrzód, im dłużej wzbiera, tym gorszą kończy sie chorobą. Zwykła, ludzka rozmowa kombatantów wolności i demokracji z tymi, którzy czują się odpowiedzialni za kształt życia wspólnego na samym dole polskiej rodziny samorządowej, dawno zakończyłaby się obopólną zgodą i satysfakcją (dobrem wspólnym) - bo inaczej być nie może w wolnej Polsce.

czwartek, 26 maja 2011

Dziad i baba w odcinkach (1)

Józef Kraszewski był bardzo płodny i miewał dobre pomysły. Biorę od niego nie tylko chęć na "starą baśń", ale i na "dziada z babą". W odcinkach, gdzieżby inaczej. Z moja płodnością?

Baba mówi - "chciałabym umierać w domu". To dziad jej odpowiada - "to się nie chowaj i wyjdź po nią. Wystarczy, żebyś tylko otworzyła drzwi, dyć puka." Znów się posprzeczali.

Tak się składa, że słyszałem ich wcześniejsze rozmowy. Dużo wcześniejsze. Były bardzo ciekawe. Nawet ja nie mogłem im odmówić rozumności.

"Wiesz babo - mówił dziad - gdyby co do czego, to nie wieź mnie do szpitala. Ja bym chciał tutaj."
- Znowu zaczynasz - obruszyła się. Nie chcę tego słuchać.
- Ale posłuchaj-że tym razem. Wcale się już nie wybieram, chcę ci tylko objaśnić.
- Żeś taki samolub i nie myślisz o nas? Dziękuję-ć za takie objaśnienia. Nieraz już próbowałeś.
- Alem obmyślił znowu wszystko od początku, posłuchaj mnie proszę. Zda mi się, że to całkiem nowe.
- Znam twe nowości, jak twe złote gody, któreś obiecywał, a wyszły parciane, takiś ty mi nowy.
- Cha, cha, cha - złoty i parciany! Oj, babo, babo - daj mi posłuchanie.
- A gadaj se, gadaj.
- No wreszcie. Kwiatami ust moich cię obsypię. - Wiesz, czemu chcę doma? Bo to i dom twój przecie. Bośmy go razem tworzyli. Tylko mury były gdyśmy się wprowadzili. No i historia, duchy przodków. Resztę żeśmy sami zrobili. Razem!- babo moja babo. Czy to nie piękniejsze niż pozłota jednego dnia? Gościom na wyżerkę, a nam na zgryzotę? Wieczne kwiaty ci sypię pod stopy.
- W gębie!
- W gębie i gębą, bom człowiek rozumny. Co myślę, to powiem. Po toć gęby mamy. Nie tylko przeżuwacze my, ale przemyśliwacze najsamprzód. Myślę i myślę. Że dom stworzyliśmy najlepszy, jaki potrafiliśmy. I dlatego w domu chciałbym umierać. Tu wszystkiego dotykam, czym żyłem. Tu rozumu doszedłem wyżyny. Tu wartości leżą na podłodze i wiszą oprawne na ścianach. Spacerują alejkami, modlą się pod figurą Matki Bożej Annopolskiej. ONE SĄ BARDZIEJ OD NAS. Tu doszedłem i się domodliłem rozumienia tak życia, jak śmierci. Tam gdzieś daleko, a nawet i blisko, jest świat zepsuty i wyziębiony przepisami, biurokratycznymi - czasem i po trupach - ścieżkami kariery, marmurami banków, ZUS-ów i KRUS-ów, obcy. Tu - przedsionek nieba. Wyściełany aksamitem miłości, wiary, nadziei, prawdy, piękna nieprzemijającego, wierności, pokory, przebaczenia i miłosierdzia.
- Tym mnie nie wzruszysz. Chociam - muszę przyznać - trochę-ć poruszona. Jam też z ciała, krwi, ducha, wiary i rozumu. Przecież wiesz dziadu, że i ja nie znoszę świata zimnego. Brrr, jak nim się brzydzę, pod kołdrą długo się rozgrzewam. Do mej modlitwy codziennie dodaję - "od urzędasów zachowaj nas Panie".
- A widzisz, żeśmy się spotkali. Co do mnie, to ja nawet żyć bym wśród nich nie potrafił. Żyć tylko mogłem, żyć tylko umiałem w ludzkim świecie, przyjaznych ludzi, znanych i nieznanych. Przyjaznych sąsiadów, ludzi przyjaznych w urzędach i na urzędach i przedstawicieli - od dołu do góry - wszystkich instytucji. A cóż dopiero w naszej - panie i panowie - gminie i wszystkich, gdziekolwiek ich siedziba, działających na rzecz wsi. Każdy najpierw i przede wszystkim musi być człowiekiem, o s o b ą - skarbnicą wartości, później dopiero grać każdą inną rolę, tego z pieczątkami i bardzo ważnym podpisem, co to dużo może.
- Litanią do mnie gadasz?
- A tak, litanią. Ty tez zdrowaśkami sypiesz pod naszym progiem i hen, aż do dzieci daleko gdzieś w świecie. Taka kolej rzeczy. Takie nasze rodzicielskie powinności. Takie nasze szczęście, nieprawdaż, babo.
- Ty mnie ani z włosem, ani bez włosów i pod, głaskać nie musisz. Co prawda, to prawda. Nie we wszystkim musimy się kłócić.
- Ależ nigdy w świecie, wiesz, że już myślę o brylantowych...
- Już nie kończ.
- Ale to ci powiem, bo muszę, że nasze wartości zawsze noszę przy sobie, albo taczkami wożę.
- Możesz nawet wozem i tym swoim samo-chodzikiem.
- Tak właśnie. Bo one za mną, przede mną i we mnie. Ach, jak lekko z nimi przyjdzie mi kiedyś umierać.

PS.
Wróciłem do pierwotnego tytułu. Będą następne odcinki. Jeśli dziad dożyje.

środa, 25 maja 2011

Zakalec z rodzynkiem

Dzień szedł po grudzie. Łup, łup. Kolejne katechezy odmierzały mi czas brukowcami w blaszanej klepsydrze. Nie mogłem wydrukować kororololowanki, ani w pokoju nauczycielskim, komputer padał, zostawała sama klepsydra na ekranie, ani w gabinecie dyrektorskim. Trochę kląłem pod nosem. W "zerówce" odegrałem przedstawienie moich mąk przed komputerami, dzieciom się podobało, zaśmiewały się ponad swoją wytrzymałość. Dołożyłem "Król Karol kupił królowej Karolinie itd". Tośmy język wspólnie łamali. No i nauczyłem je imienia naszej parafii: WNMP.

W piątej dostałem rodzynkę (widać jest dwupłciowa). Mila weszła z nowina, że spotkali wczoraj w Niepokalanowie księdza Mieczysława Iwanickiego. Jeździły komunijne z księdzem i obstawą. Były proboszcz strachowski przekazał pozdrowienia, Mila je podała. Klasie wyjaśniłem, kim był. Że bez niego nie byłoby Solidarności w gminie. Bo najpierw do niego się udałem, czy warto i trzeba. Trzeba! Z jego błogosławieństwem ruszyłem od wsi do wsi, od domu, do domu. On miał wielki autorytet, znał wieś i jej potrzeby. Był bardzo duchowym człowiekiem. On zapalił nas kazaniem 3 Maja 1981 roku. I kazał przyjść zaraz po spotkaniu, tak czekał i żył Solidarnością.
To powiedziałem dzieciom. I dodałem - "A dzisiaj - jak na razie - nadaremno upominam się o pamięć i tożsamość gminy i tamtych wydarzeń". Czyżby ludzie chcieli się wyprzeć pamięci i o ukochanym proboszczu, po którym długo łzy nie obsychały?

W domu epizod z klasy przypomniał mi Olek, pytając - "kim był ten ksiądz, o którym nam opowiadałeś?". Czy dawno był przed księdzem Antonim? To ty zakładałeś Solidarność? Normalne są pytania dziecka, normalne moje zapomnienie o sprawie i teraz o niej pisanie. Nienormalne jest milczenie (ignorowanie własnej najpiękniejszej historii najnowszej) wspólnoty samorządowej!

***

Klasie 5 pokazałem jeszcze chitony i przypomniałem lekcje sprzed dwóch lat "O mądrych Grekach i głupiej reklamie". O ich pytaniach - co jest co i po co? Czym coś jest i dlaczego - inaczej mówiąc. O bytach i wartościach. Na przykład o demokracji.

Klasie szóstej chciałem pokazać ich własne wypowiedzi z poniedziałku, które są (wiszą) w Internecie. Nie dali. Nic na siłę. Przypomniałem tylko naukę o kole młyńskim na szyi. Lepiej by nam było, niż gdy niszczymy dobro.

Na koniec cichej lekcji (kiedy się przestraszą, albo chcą przez chwilę) potrafią być mili, kulturalni, dobrze wychowani (?) - stanąłem przed krzyżem, pierwszy raz tuż przed nim, nie na końcu sali. Nie chciałem na nich patrzeć. Szukałem ratunku w krzyżu. Klęknąłem. Mógłbym nawet paść krzyżem i ziemię całować. Wyszedłem. Bez słowa. Nie patrzyłem na nich, gdy wychodzili.

W klasie 1-szej, 4-tej, 3-ciej cierpiałem. Najpierw, bo nie ma sprzętu, który pozwoliłby użyć audiowizualnych materiałów bezkolizyjnie. Ale, a to gniazdko za daleko, a to nie ma rolet do zaciemnienia, a to to i tamto. Każde niepowodzenie denerwuje bo wzmaga śmiechy, rechoty i inne diabelstwo. Denerwuje widać mnie, ich i diabła. Albo diabeł się najbardziej śmieje. Niech to licho weźmie.

Młodsi powinni przyjść uczyć w szkole. Niech oni szukają wspólnego języka i metod. Dajcie mi już spokój. Chcę odejść w świat bajek Kraszewskiego. Był sobie dziad... i śmierć, która szukała do niego dostępu. Przez komin, albo klasę.

PS.
Drogę do nas wieś zaczęła robić. Bardzo się cieszymy. To zobowiązuje. To z funduszu sołeckiego. Czy gmina coś dorzuci?

wtorek, 24 maja 2011

Dzieci i młodzież mówią o Bogu i świecie

Wszyscy wyjechali do pracy i szkoły. Zapadła cisza, wychwalam ją bez umiaru, zostaję sam na sam z prawdą.

Wypełnię teraz obietnicę dana wczoraj. Spiszę wypowiedzi uczniów. Może staną się zalążkiem mojego mini-podręcznika katechetycznego i naszego szkolnego kodeksu?

"DLACZEGO ZACHOWANIE 'NA MODLITWIE' MA WPŁYW NA CAŁE ŻYCIE I NA CAŁY ŚWIAT?"

Klasa 4:
- bo świat i modlitwa to co innego
- bo modlimy się do Boga całego świata, a nie tylko pojedynczego człowieka
- bo modlitwa to nasz świat
- bo Bóg stworzył zarówno nas, jak i świat
- bo jak zachowujesz się na modlitwie, tak zawsze
- bo Bóg wszystko słyszy i karze za zło
- bo modlitwa jest bardzo ważna
- bo jeśli nie umie,my modlić się w ciszy, to nie będziemy umieli żyć w spokoju
- bo rozmawiamy z Bogiem i poznajemy Go w modlitwie
- bo kto nie szanuje Boga, nie będzie szanował ludzi
- to nasz świat, musimy go szanować, bo Bóg go stworzył
- modlimy się za cały świat i całe życie
- bo potrzebujemy Go, zwłaszcza w chorobie

Klasa 5:
- zachowanie na modlitwie decyduje o naszym ogólnym zachowaniu. Dobrze wychowany umie zachować się na lekcji i umiemy panować nad sobą
- zachowanie na modlitwie wpływa na życie, bo na niej odkrywamy swój świat wewnętrzny. Jeśli możemy się skupić i odpowiednio zachować, to może go odkryjemy i będziemy mogli się dzielić swoją wiarą, tym odkryciem z całym światem. Jeśli jak najwięcej osób odkryje to, co ma w środku to świat może zmieni się na lepsze
- zachowanie podczas modlitwy jest ważne, ponieważ to znaczy, że odnosi się z szacunkiem do Pana Jezusa... kto nie, to i Jezusa nie ma... a życie bez Jezusa jest bez sensu i jest szare
- modlitwa jest wpływem na całe życie, ponieważ jest najważniejszą częścią naszego życia. Każdy powinien rozmawiać na jej temat. Cały świat ma swoje religie, każdy na swój sposób modli się. Modlitwa zmienia świat na lepsze. Po modlitwie wszyscy maja oczyszczoną duszę. Każdy potrafi rozmawiać z Bogiem!
- ja myślę, że jest najważniejsza, bo modlimy się do Boga. Modlitwa jest na całe życie. Wieczorem się modlimy, w niedzielę chodzimy do kościoła, żeby porozmawiać z Bogiem
- Bóg jest najważniejszym rozmówcą na świecie. Ma ogromny wpływ na ludzi, bo ludzie okazują Mu szacunek. Niektórzy kpią sobie z Niego, ale nie wyjdzie im to na dobre. Bóg odpłaci. Bez modlitwy nie umielibyśmy rozmawiać z Bogiem.Modlitwą przekazujemy Bogu to, co naprawdę czujemy. Ona nam pomaga, stajemy się lepsi.
- bo modlitwa jest bardzo ważna w życiu i na całym świecie, bo to jest modlitwa do Boga
- modlitwa zmienia nasze życie. Modlitwa to sens naszego życia. Jest potrzebna do rozmowy z Bogiem
- bo jak człowiek zachowuje się na modlitwie to widać jak szanuje Jezusa, Boga i jakim jest chrześcijaninem. Jeśli zachowuje się źle, to jakby nie chciał rozmawiać z Bogiem. Gdyby cały świat przy modlitwie zachowywał się źle - to by nikt nie wierzył w Boga.
- ponieważ modlitwa to nasze życie i bez modlitwy niczego się nie osiągnie w życiu religijnym. Modlitwa daje nam możliwość spojrzenia w swoja duszę.
- modlitwa miała wpływ negatywny
bo nikt nie wiedział co napisać
albo wymyślić.
Nikomu nic się nie chciało
bo cały świat nic nie powiedział.
Chyba nikt na świecie
nie wie o modlitwie i religii
i modlitwa jest wpływem na
całe życie
- zachowanie na modlitwie jest bardzo ważne. Jest potrzebne w życiu. Jest potrzebne całemu światu. Bardzo pomaga wszystkim. Jest pomocna.
- zachowanie na modlitwie ma taki wpływ - jak na modlitwie jesteśmy poważni i spokojni, to przez całe życie będziemy tacy, jak i w modlitwie.

Klasa 6:
- ma wpływ, ponieważ modlitwa to rozmowa z Bogiem. Dzięki niej jesteśmy z Bogiem jednością. On jest wszechmogący.
- jak jedna iskra może się przerodzić w pożar, tak jedno zachowanie powtarzane codziennie, kształtuje charakter. Jeśli jakieś zachowanie powtarza się w milionach osób, to te zachowania kształtują cały świat. Rozmowa z Panem Bogiem podczas modlitwy może pozostać nam w pamięci, jako jedno z najwspanialszych doznań.
- Bóg jest wszechmogący i daje nam na to odpowiedź w modlitwie. Czujemy się z Nim jednością.
- ponieważ zachowanie na modlitwie pomaga się skoncentrować na dalszej pracy. Można posiedzieć trochę w ciszy, nie używając słów. Można dotrzeć do Boga i powiększyć swoją wiarę. Dzięki modlitwie pokazujemy, jakimi jesteśmy ludźmi. Okazujemy szacunek samemu Bogu.
- gdy się wygłupiamy podczas modlitwy to oznacza, że "olewamy" Pana Boga, a Bóg zrobił dla nas tyle wspaniałych rzeczy, m.in. oddał swoje życie za nas
- kto wierzy w Bogato lżej mu się modlić i jest mu lżej na duszy
- podczas modlitwy trzeba się skoncentrować. Modlitwa pomaga się koncentrować. Kto nie umie podczas modlitwy, to może do końca życia będzie taki. Złe myśli o modlitwie to złe myśli o Bogu. Normalni - okazują szacunek do Boga i modlitwy i do końca życia będą normalni. Nie wszyscy.
- gdy człowiek nie potrafi zachować ciszy i skupienia podczas modlitwy to niszczy świat i swoje życie. Gorszy ludzi, wywołuje nieszczęścia. Wpływa to na jego wiarę i ludzi go otaczających.
- ma znaczenie w dalszym naszym życiu, ponieważ, jeśli ktoś widzi jak się zachowujemy, myśli od razu jak głęboka, lub płytka jest nasza wiara w Boga. Myślę, że ludzie, którzy na modlitwie zachowują się "jak barany" nie wiedzą co to znaczy MODLITWA.
- podczas modlitwy uczymy się o Bogu. I nie po to Jezus umierał na krzyżu, żeby nikt z nas nie umiał podczas modlitwy tego uszanować (że Bóg cierpiał za nasze grzechy).
- Chrystus nie lubi patrzeć na życie tego człowieka, lecz na cały świat
- kto rozmawia podczas modlitwy pokazuje pogardę dla Boga. Gdy ktoś kpi i przeszkadza innym - robi krzywdę sobie i ludziom wokół siebie.Więc on niszczy własny obraz Boga w sobie, ale i nie daje szansy pomodlić się innym. A ponieważ zbiorowa modlitwa jest najważniejsza... nie psujmy jej sobie i innym.
- ponieważ Bóg może nas ukarać w niebie
- modlitwa ze złym zachowaniem nie jest modlitwą. Gdy człowiek źle się wtedy zachowuje obraża Pana Boga i później Pan Bóg karze ludzi. Człowiek powinien się modlić w ciszy. Trzeba wiedzieć (rozumieć) jak się zachować w czasie modlitwy. To ma wpływ na całe życie i cały świat, bo modlitwa to rozmowa z Panem Bogiem. Modlitwa w ciszy świadczy o człowieku.
- bo gdy się dobrze nie zachowujemy to Bóg może nie przyjąć nas do nieba, do raju
- kto śmieje się, rozmawia i przeszkadza okazuje pogardę do Boga. Bóg rozmawia z nami w czasie modlitwy. Każdy powinien się modlić i prosić Go o pomoc.
- ponieważ Bóg nas wysłuchuje i stara się zrozumieć. Najgorsze jest, że nie zawsze każdy umie się modlić. Niektórzy myślą - "a co tam modlitwa, wolę się powygłupiać".
- dlatego, że czasami nie jest się świadomym tego, co się robi i nie kontrolujemy się wtedy.

***

Wdzięczny jestem za każdą waszą wypowiedź. Kuba, tobie także, za modlitwę w chorobie. Czasem zachowałem formę i pisownię, bo też coś chcą powiedzieć.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co przeczytałem. Czasem wzruszony, bo dotykam wasze duszy. Jest w tym kawał dobrej teologii i antropologii. Nie bałbym się przesłać tego, po opracowaniu, pani profesor Magdalenie Środzie.
Myślę, że duży udział w sukcesie tego zadania miało sformułowanie zagadnienia. Nie o samej modlitwie, ale o zachowaniu podczas modlitwy ("na modlitwie") i w kontekście :"całości" życia i świata. W ten sposób nie było to pytanie katechizmowe, ale egzystencjalne. Nie chodzi o formułki, chodzi o ciebie, o twoje życie. Zachowanie - to życie samo! Tylko trup się jakoś nie zachowuje. Żyję, więc się jakoś zachowuję. Muszą się zastanowić "jak" i dlaczego. A kwestia modlitwy stawia mnie w perspektywie wieczności (wiecznych wartości). Dla niektórych - świętości. I nie chodzi o wyznaniowość. To pytanie jest wartościowe i zasadne do wszystkich wyznań, religii i ludzi niewierzących. Każdy może stanąć wobec zdarzeń sensu stricte religijnych, i to gdzie-nie-bądź na świecie.

Antropologia, która wyziera, a może i krzyczy, z tych wypowiedzi powinna być dostrzeżona i przeanalizowana przez całą radę pedagogiczna, jak i rodziców. W antropologii trzeba szukać źródeł naszych kodeksów i wszelkiego prawa. Bez zrozumienia człowieka nie można wypełnić swojej misji w świecie żywych i umarłych.

***

Ponieważ siedzę od dłuższego czasu w Centessimus annus, z powodu mojego fundamentalnego sporu z samorządem lokalnym o pamięć i tożsamość naszej gminy, a w tej encyklice wszystkie sprawy osobowo-społeczne sa wyłożone jak na dłoni, to przytoczę po raz któryś niektóre jej zapisy. Oto one - warto je przeanalizować łącznie z antropologia dana w wypowiedziach naszych uczniów (Rzeczpospolitej Norwidowskiej).

"Wolność jednak w pełni jest dowartościowana jedynie poprzez przyjęcie prawdy: w świecie bez prawdy wolność traci swoją treść, a człowiek zostaje wystawiony na pastwę namiętności i uwarunkowań jawnych lub ukrytych... Jestem bowiem pewien, że zarówno dziś, jak i w przyszłości religie odegrają wybitną rolę w utrwaleniu pokoju i budowaniu społeczeństwa godnego człowieka...
Z drugiej strony, gotowości do dialogu i do współpracy należy oczekiwać od wszystkich ludzi dobrej woli, a szczególnie osób i grup, które ponoszą konkretną odpowiedzialność za sprawy polityczne, gospodarcze i społeczne, zarówno na szczeblu krajowym, międzynarodowym [i samorządowym].... Osoba i społeczeństwo potrzebują nie tylko dóbr [materialnych], ale również wartości duchowych i religijnych... Nie można zrozumieć człowieka, analizując jedynie jego aktywność gospodarczą, przynależność klasową i polityczne poglądy. Żeby zrozumieć człowieka trzeba wejść na pole kultury, języka, historii. Trzeba przemysleć postawy przyjmowane „wobec podstawowych faktów egzystencjalnych, takich jak narodziny, miłość, praca, śmierć. Osią każdej kultury jest postawa człowieka wobec największej tajemnicy: tajemnicy Boga”.

poniedziałek, 23 maja 2011

Tylko trzy punkty!




1. Najpiękniejsze dziś były katechezy, na których uczniowie klas 4,5,6 dali swoje odpowiedzi na pytanie o "znaczenie zachowania "na modlitwie" na całe życie i na cały świat." REWELACJA. Ale ich katalog przedstawię jutro. Jak dożyję - jak mawiają mądrzy ludzie w moim wieku :-)
No i jeszcze: dwie dziewczynki z klasy trzeciej w imieniu całej klasy podziękowały mi za uroczystość Rocznicy I Komunii świętej. No, no, no - anim się spodziewał. Ba, już się przyzwyczaiłem ;-) Aktualnie toczę wręcz heroiczny bój o pamięć chwalebnych wydarzeń w najnowszych dziejach gminy. Niczym głos wołającego na pustyni :(

2. Nowe technologie w nauczaniu. Na prezentację i decyzję o zakupie tablicy interaktywnej (przenośnej) czekałem dwa lata, od czasu ostatniego English Teaching Market, w którym uczestniczyłem (a nawet prezentowałem nasz projekt "Angielski u sołtysa"). W Starych Jabłonkach tablice były już wcześniej. Nie chodzi o modny gadżet. Chodzi o nowe technologie edukacyjne, o NLP itd. Tablice są częścią nowych metod i budowanych na nich podręcznikach. Tablica stała się częścią metody i podręcznika, żadnym luksusem. Oczywiście, tak działamy, jeśli jesteśmy głodni nowoczesnych koncepcji człowieka. To wymaga poniekąd uczciwego obrachunku i ostatecznego rozstania się z martwymi koncepcjami "kolektywnej mentalności" i związanej z nim pedagogiki. Dzieli je przepaść.
Pewnie, że mieliśmy Janusza Korczaka, ale i on został zepchnięty na margines najpierw przez hitlerowskie Niemcy, a później, już po zagazowaniu wraz dziećmi (!) w nieodległej Treblince, przez złowieszczą ideologię PRL, czyli marksistowski materializm. Ale - do kogo ta mowa? Żadna władza nie podejmie tematu, bo za dużo może stracić wyborców w starszym (czyli moim) pokoleniu. Resentymenty w nim ciągle są żywe.

3. Rewelacyjny jest wiersz Marysi o kotku, na jakiś konkurs. Jej pierwszy i wymuszony! No, no, no!

niedziela, 22 maja 2011

Nie ma wolności we Wszechświecie bez osoby ludzkiej!




Rocznica I Komunii pokazała- en passant - hierarchię wartości, którą buduję, tak lub inaczej, od 30 lat w Strachówce. Nie ja się liczę - lecz wartości, którym służę, którym oddałem się na służbę: Solidarność, samorząd, katecheza.
Ja - nie muszę się nikomu podobać, moja praca - powinna.

Nie dbam o to, co zewnętrzne. Czasem się tym bawię, czasem prowokuję. Idę do środka. Chcę iść do głębi. DO ISTOTY RZECZY.

Czwartek, piątek, sobota - Maróz (nieformalny Kongres Wsi Polskiej), wieczorem w sobotę - spotkanie i wspólnota stołu w gościnnym, nowo postawionym, wśród starych sosen, drewnianym domu Grażyny i Krzysztofa Kalinowskich w Nowym Jadowie, niedziela - rocznica, a Grażyna pojechała z Renatą, młodzieżą i dziećmi na wiejski festyn w gminie Grębków. "Kto pracował na miłość, ten potem z miłością pracować będzie...".

Zdjęcia z rocznicy dałem na Fb.
Teraz piszę parę słów, żeby wrócić do rutyny, a za plecami gra telewizor. Słucham ścieżki dźwiękowej filmu dokumentalnego o Papieżu (odc. 7 i 8). Rabin opowiada zdarzenie z życia Kardynała Wojtyły. Rodzina, która przechowała żydowskie dziecko w czasie wojny, przyprowadziło je do kardynała, żeby je ochrzcił, bo jego rodziice zginęli. Wojtyła pyta - "a czego by chcieli dla tego dziecka jego rodzice?". Uczciwi ludzie odpowiedzieli - "chcieli, żeby mógł żyć w żydowskim otoczeniu". - "To ja go nie ochrzczę".
Ciąg dalszy tej opowieści - ktoś spytał papieża, czy to prawdziwe zdarzenie? Odpowiedział tylko - "on teraz mieszka w Brooklynie". Po 34 latach wiedział, co się dalej dzieje z dorosłym człowiekiem, którego nie ochrzcił. Rabin dodał jeszcze, że "papież nigdy nie chrzcił Żydów w podobnych sytuacjach - "oni i tak juz tyle wycierpieli, stracili rodziców!".

A w innej opowieści jest pokrewna sytuacja. - Przyszedł do kurii na ulicę Franciszkańską w Krakowie syn Romana Ingardena powiedzieć tylko, że jego ojciec umarł. Ojciec był sławnym filozofem, ale nie nazbyt praktykującym katolikiem. Kardynał Wojtyła wpadł mu w słowo - "to ja go pochowam".
Oto przykłady służby człowiekowi - nie zwyczajom, tradycjom i "uświęconej" praktyce większości znanych nam ludzi kościoła. Karol Wojtyła przejął się człowiekiem - osobą - jedynym bytem we Wszechświecie obdarzonym wolnością. Przejął się nauką Soboru. Jako papież powtarzał - "człowiek jest droga Kościoła". Nie odwrotnie - jak czynem, mniej może słowami, pragnie narzucić światu (lokalnie i globalnie) wielu hierarchów wielu religii i wyznań mniejszego i większego kalibru.

Religia, kościół też są tylko drogą. Mają służyć człowiekowi - rozpościerać przed nim dywan poza czas i przestrzeń, do nieba. Człowiek - osoba - i tylko człowiek - jest wolny! Wolność pozwala mu transcendować własne (liczne) słabości, małości i ograniczenia! Mówiąc językiem Objawienia, jest stworzony na "obraz i podobieństwo Boże", jest Jego dzieckiem, dziedzicem, domownikiem - jest większy niż wszelka religia! Kościół jest według nauki wiary "mistycznym ciałem Chrystusa". Kościołem my jesteśmy, połączeni (i włączeni) mistycznym ciałem. "Oto Ciało Chrystusa" - dzisiaj (22.maja.2011) usłyszało i przyjęło w komunii miliony osób.

A my, obywatele tego świata, próbujemy wolną osobę podporządkować na wiele sposobów!

PS.
Grażyna wróciła z dziećmi. Dołożyłem zdjęcie z Żarnówki. Jest ekumenicznie, pasuje do wcześniejszego tekstu :-)

piątek, 20 maja 2011

Maróz 2011

Spotkania w Marózie to istny Kongres Wsi Polskiej. Dużo się dzieje na płaszczyźnie myślenia o wsi/ W tym roku - "Przyszłość, młodzież, wieś, wyzwania".Zgłaszam pomysł budowania jedności - zintegrowanej wspólnoty lokalnej. Żyjemy w ramach pewnej określonej grupy rodzin. Wiele spraw mamy wspólnych, ale jeszcze nie było wspólnego spotkania rad: gminnej, szkolnej, parafialnej... Do roboty jest maaaaaasę :)My nie weźmiemy stowarzyszenia Rzeczpospolita Norwidowska ze sobą do groby >)

wtorek, 17 maja 2011

Osoba i transcendencja

1. Człowiek, a raczej osoba transcenduje siebie w kierunku coraz wyższych wartości.
2. Czy nie myślicie, że mimo to strasznie mało wkoło w tzw. "naszym świecie" wymiaru osobowego? Tylko same funkcje, stanowiska, tematy, przedmioty, dzienniki, sprawozdawczość, statystyki, oficjalności, media, polityka i spłaszczony obraz świata - co kto robi, zrobił, albo planuje.
Czy nie jesteśmy ciągle szkieletami ludów? Czy nie jesteśmy ciągle tylko projektem przyszłej społeczności "przepalonej sumieniem (na dłoni)"?

Tylko osoba myśli, współ-czuje i podejmuje odpowiedzialność. Osoba - czyli kto, co?

Czy to, co najważniejsze ciągle nie jest skryte, przykryte skorupą tego, co ustalone konwencjami społecznymi, mniejszego i wyższego kalibru?

Co jest u nas na wierzchu?

Opisz osobę w sobie, nie funkcjonariusza z pracy (ucznia, studenta), albo prywatnie właściciela posesji (czyli tzw. domu). Dom - to pokolenia. To historia życia, wartości, sukcesów i porażek na drodze, aby być sobą (człowiekiem-osobą). Domu także nie da się pomyśleć bez transcendencji (nie jest tylko realizacją budżetu domowego). Szkoda, że za życia nikt już ze mną o tym nie porozmawia, nie wypada, albo "nie potrafię".

Takie były dziś tematy katechez. Klasa V szukała punktów stycznych u dwóch autorów: Karola Wojtyły (fragment "Stanisław") i Cypriana Norwida ("Do Stanisławy Hornowskiej"... z Łochowa). Jest ich wiele.
Klasa VI definiowała osobę. Maja wiedzę w tym zakresie z nauki o języku i literaturze (podmiot - wykonawca czynności), próbowaliśmy wejść na grunt realizmu poznawczego. Wszystko przez modlitwę, od której zaczynam katechezy od 29 lat. Cisza, medytacja, życie i świat wewnętrzny. Katecheza, przynajmniej jej początek zawsze jest zaproszeniem do którejś z komnat twierdzy wewnętrznej (św. Teresa z Avila).
Klasa IV była zaproszona, aby odkryć w sobie Giotta, Tycjana lub Murilla, ilustrowaniem jakiegoś imienia Matki Bożej Loretańskiej.
Klasa "0" i I-sza są theatrum same z siebie. TWIERDZĘ, ŻE TU WSZYSTKO SIĘ ZACZYNA W PEDAGOGICE. JEŚLI NIE NAUCZYMY ICH W WIEKU 6-7 LAT JAK ZACHOWAĆ SIĘ NA MODLITWIE - WOBEC BOGA - TO NIE NAUCZYMY PÓŹNIEJ JAK SIĘ ZACHOWAĆ WOBEC DRUGIEGO CZŁOWIEKA I OBOWIĄZKÓW. Trzecia ma swoja rocznicę.

Dobrze, że jest Internet! "Poprzestawanie na tym, co stanowi nasze naturalne obdarowanie, bez którego nie byłoby w ogóle człowieka, nie tylko że stanowiłoby zaprzeczenie tego, kim w swojej istocie jest człowiek – jako zdolny do niemal nieograniczonego wykraczania poza to, co jemu wrodzone, ale w istocie sprowadziłoby świat do bardzo „płaskiej” i bezbarwnej rzeczywistości." (tutaj, zaprzyjaźnij się z Soborem).

Jak wygląda ten porządek rzeczy w Centessimus annus? Wracam do niej, powtarzam, cytuję. I jeszcze nie raz, aż uporządkuję ten wielotakt i wkuję na blachę :)
0) JEST PRAWDA - to fundament.
1) osoba
2) szukanie prawdy
3) stosunek do życia, śmierci itd.
4) stowarzyszenia, aby uczłowieczyć, od-anonimować, nadać osobowy charakter
5) tym, co pomaga się uzewnętrznić jest religia - przez uwewnętrznienie! - z jednoczesnym zaproszeniem do wspólnoty!!!!

ad. 0) - Bóg, Objawienie, prawda naukowa i życiowa. "Posłuszeństwo prawdzie o Bogu i człowieku jest pierwszym warunkiem wolności."
ad. 1) - "Z racji godności swojej wszyscy ludzie, ponieważ są osobami, czyli istotami wyposażonymi w rozum i wolną wolę, a tym samym w osobistą odpowiedzialność, nagleni są własną swą naturą, a także obowiązani moralnie do szukania prawdy, przede wszystkim w dziedzinie religii. Obowiązani są też trwać przy poznanej prawdzie i całe swoje życie układać według wymagań prawdy." (Sob.Vat.II)
ad. 2) - "Człowiek jest przede wszystkim istotą, która szuka prawdy, usiłuje nią żyć i pogłębiać ją w dialogu, który obejmuje dawne i przyszłe pokolenia”. Poszukiwanie prawdy charakteryzuje też kulturę narodu i jest procesem odnawiającym się w każdym pokoleniu. Dlatego pierwszą i najważniejszą jest praca, która dokonuje się w ludzkim sercu. Każdy człowiek buduje własną przyszłość i wpływa na losy innych ludzi, w zależności od tego, jak pojmuje siebie samego i swoje przeznaczenia (!!!). Żaden człowiek nie może twierdzić, że nie wpływa i nie jest odpowiedzialny za los drugiego człowieka, swego brata"
ad. 3) - Wszystko się bierze z natury człowieka. Z osoby. Trzeba opierać się nie na ideologiach, ale na prawdzie o człowieku. Trzeba mieć poprawną koncepcję osoby ludzkiej...„oprócz praw, które człowiek nabywa własną pracą, istnieją takie, które nie mają związku z żadnym wykonanym przezeń dziełem, lecz wywodzą się z jego zasadniczej godności jako osoby (stworzonej na obraz i podobieństwo Boga).”
Nie można zrozumieć człowieka, analizując jedynie jego aktywność gospodarczą, przynależność klasową i polityczne poglądy. Żeby zrozumieć człowieka trzeba wejść na pole kultury, języka, historii. Trzeba przemyśleć postawy przyjmowane „wobec podstawowych faktów egzystencjalnych, takich jak narodziny, miłość, praca, śmierć. Osią każdej kultury jest postawa człowieka wobec największej tajemnicy: tajemnicy Boga”. Kultury narodów są różnymi odpowiedziami na pytanie o sens osobistej egzystencji. Człowiek jest ważniejszy niż kapitał, inwestycje i polityka. Tylko osoby, z samoświadomością siebie i sensu swojej egzystencji mogą być liderami w społeczeństwie! (moje, jk)
Z poprawnej koncepcji osoby ludzkiej wywodzi się zarówno dobro wspólne, które „nie tylko prawem najwyższym jest dla władzy; ale jego źródłem i celem”, a także i to, że zgodnie z prawem natury „wszelka władza powinna mieć na oku nie interes osób rządy sprawujących, ale dobro tych, którzy są jej poddani”. Tu wszystko się zaczyna (niczym w symbolicznych i uniwersalnych Wadowicach). Państwo nazywamy "rzeczą pospolitą", bo łączy ludzi z sobą dla dobra pospolitego, czyli powszechnego (św. Tomasz z Akwinu). Taka jest nauka zarówno filozofii, jak i wiary chrześcijańskiej.
Nawet Kościół musi ciągle pamiętać, że - „człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa".
ad. 4) - "Trzeba uznać w całości prawa ludzkiego sumienia, związanego tylko prawdą, czy to naturalną, czy też objawioną. Uznanie tych praw stanowi pierwszą zasadę wszelkiego porządku politycznego, prawdziwie wolnego... Ważna rolę spełniają stowarzyszenia, które uruchamiają swojego rodzaju system solidarności, a także inne tzw. społeczności pośrednie. Dojrzewają one jako prawdziwe wspólnoty osób i umacniają tkankę społeczną, zapobiegając jej degradacji, jaką jest anonimowość i bezosobowe umasowienie... Osoba ludzka żyje i "podmiotowość społeczeństwa" wzrasta wtedy, kiedy wiele różnych relacji wzajemnie się ze sobą splata. Często jednostka dusi się dziś pomiędzy dwoma biegunami: Państwem i rynkiem... zapomina się, że ani rynek, ani Państwo nie są celem międzyludzkiego współżycia, bowiem ono samo w sobie posiada szczególną wartość, której Państwo i rynek mają służyć".
Rynek w przypadku samorządu można zastąpić słowem "inwestycje", inwestycje w gminie nie mogą przesłonić bardziej podstawowych poziomów rozwoju.
Człowiek poprzez pracę nie tylko zmienia przyrodę, ale także urzeczywistnia siebie jako człowieka, a nawet poniekąd "staje się bardziej człowiekiem". Dzięki temu "dochodzi do głosu pierwszeństwo podmiotowego znaczenia pracy przed przedmiotowym", to znaczy przed wynikami ekonomicznymi. I dlatego "praca jest dla człowieka, a nie człowiek dla pracy". Trzeba też rozróżniać przedmiotowe i podmiotowe podejście w dziedzinie religii. Religia tez jest dla ludzi, a nie ludzie dla religii. Papież mówi gdzie indziej o sensotwórczej funkcji pracy (a ja dopisuje natychmiast sensotwórczą rolę religii). Drugą jej funkcją jest wspólnototwórczość (i znów zarówno w dziedzinie pracy, jak i religii). Praca jednoczy i tworzy wspólnotę. Pracą jest także współdecydowanie - partycypacja społeczna (praca w sercu i w pocie swego czoła).

W początkach naszej cywilizacji, po tzw. rewolucji neolitycznej o bogactwie decydowało posiadanie ziemi, później różne inne formy własności. W naszych czasach nabiera znaczenia własność wiedzy, techniki i umiejętności. Dziś bogactwo krajów uprzemysłowionych polega o wiele bardziej na tym typie własności i pracy aniżeli na zasobach naturalnych. Dlatego zdolność rozpoznawania w porę potrzeb innych ludzi oraz sposobów (także produkcyjnych) najlepszego ich zaspokojenia jest ważnym źródłem bogactwa współczesnego społeczeństwa. Coraz częściej mówimy o kapitale ludzkim i kapitale społecznym. Dochodzi wreszcie do naszej świadomości, że głównym bogactwem człowieka jest - wraz z ziemią - sam człowiek. To właśnie jego inteligencja pozwala odkryć możliwości produkcyjne ziemi i różnorakie sposoby zaspokojenia ludzkich potrzeb. To jego zdyscyplinowana praca i solidarne współdziałanie z innymi umożliwia tworzenie szerszych i godnych zaufania wspólnot życia i pracy, mających dokonywać przekształceń środowiska naturalnego i środowiska społecznego. Proces ten wymaga zaangażowania tak ważnych cnót, jak rzetelność, pracowitość, roztropność w podejmowaniu uzasadnionego ryzyka, wiarygodność i wierność w relacjach międzyosobowych, męstwo we wprowadzaniu w życie decyzji trudnych i bolesnych.
Jeśli człowiek zaniedba, albo wręcz wyrzeknie się postawy bezinteresownej, szlachetnej, wrażliwej na wartości estetyczne, która się rodzi z zachwytu dla istnienia i dla piękna, oraz pozwala odczytywać w rzeczach widzialnych przesłanie niewidzialnego Boga, który je stworzył, łatwo zmienia się w tyrana dla innych.
Demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm.

Istnieje też zbiorowa odpowiedzialność za popieranie rozwoju!! (JPII)
Trzeba podjąć ogromny wysiłek wzajemnego zrozumienia, poznania i uwrażliwienia sumień
Rozwoju nie należy ponadto pojmować w znaczeniu wyłącznie gospodarczym, ale w sensie integralnie ludzkim. Jego celem nie jest tylko zrównanie poziomu życia ale tworzenie solidarną pracą życia bardziej godnego, konkretne przyczynianie się do umocnienia godności i rozwoju uzdolnień twórczych każdej poszczególnej osoby, jej zdolności do odpowiedzi na własne powołanie. Szczytem rozwoju jest zatem możliwość korzystania z prawa-obowiązku szukania Boga, poznawania Go i życia zgodnie z tym poznaniem.
W imię sprawiedliwości i prawdy nie wolno dopuścić do tego, aby podstawowe ludzkie potrzeby pozostały nie zaspokojone. Konieczne jest udzielenie ludziom potrzebującym pomocy w zdobywaniu wiedzy, we włączaniu się w system wzajemnych powiązań, w rozwinięciu odpowiednich nawyków, które pozwolą im lepiej wykorzystać własne zdolności i zasoby.

U papieża możemy znaleźć światło do rozumienia naszej misji w samorządach, wspólnotach, stowarzyszeniach, w państwie. Papież prezentuje ze wszech miar nowoczesne myślenie.
Poprzez decyzje dotyczące produkcji i konsumpcji ujawnia się określona kultura jako ogólna koncepcja życia. Określając nowe potrzeby i nowe sposoby ich zaspokajania, koniecznie należy się kierować integralną wizją człowieka, która ogarnia wszystkie wymiary jego istnienia i która wymiary materialne i instynktowne podporządkowuje wewnętrznym i duchowym. Natomiast odwoływanie się bezpośrednio do jego instynktów i ignorowanie na różne sposoby jego wolnej i świadomej natury osobowej może prowadzić do wytworzenia nawyków konsumpcyjnych i stylów życia obiektywnie niegodziwych lub szkodliwych dla fizycznego i duchowego zdrowia.
W samym systemie gospodarczym nie ma kryteriów pozwalających na poprawne odróżnienie nowych i doskonalszych form zaspokajania ludzkich potrzeb od potrzeb sztucznie stwarzanych, przeszkadzających kształtowaniu się dojrzałej osobowości. Dlatego pilnie potrzebna jest tu wielka praca na polu wychowania i kultury.
Każda decyzja o inwestowaniu, czyli o daniu jakiejś społeczności okazji do dowartościowania jej pracy, płynie również z postawy ludzkiej sympatii i zaufania do Opatrzności.
Czasem człowiek wikła się w sieć fałszywych i powierzchownych satysfakcji, podczas gdy powinien spotkać się z pomocą w autentycznej i konkretnej realizacji swojej osobowości.
ad. 5) - "Zarówno jednostki jak i całe społeczności poszukując własnej tożsamości i sensu życia odkrywają religijne korzenie kultury swych narodów oraz samą „osobę Jezusa, jako adekwatną egzystencjalnie odpowiedź na pragnienie dobra, prawdy i życia, obecne w sercu każdego człowieka”.

Lekceważenie natury człowieka, stworzonego dla wolności jest niedozwolone z punktu widzenia etycznego (i praktycznie niemożliwe).

Kim jest zatem człowiek? Jak staje się pełną, dojrzałą jednostką ludzką? Wszystko wskazuje i prowadzi do rodziny. Jest ona pierwszą i podstawową komórką "ekologii ludzkiej", w której człowiek otrzymuje pierwsze i decydujące wyobrażenia związane z prawdą i dobrem, uczy się, co znaczy kochać i być kochanym, a więc co konkretnie znaczy być osobą. Rodzina oparta na małżeństwie, gdzie „wzajemny dar z samego siebie, mężczyzny i kobiety, stwarza takie środowisko życia, w którym dziecko może się urodzić i rozwijać swe możliwości, nabywając świadomości własnej godności i przygotować się do podjęcia swego jedynego i niepowtarzalnego przeznaczenia”. Rodzina jest „sanktuarium życia.” Jest ona święta: jest miejscem, w którym życie, dar Boga, może w sposób właściwy być przyjęte i chronione przed licznymi atakami, na które jest ono nieustannie narażone i może rozwijać się zgodnie z wymogami prawdziwego ludzkiego wzrostu. Wbrew tak zwanej kulturze śmierci, rodzina stanowi ośrodek kultury życia Nie jest to jednak model powszechny. Często człowiek skłania się do traktowania siebie samego i własnego życia bardziej jako „zespołu doznań, których należy doświadczyć, aniżeli dzieła, które ma wypełnić.” Stąd się wywodzi brak wolności. (różne zniewolenia).

W hierarchii wartości społecznych najpierw jest osoba, nierozerwalnie związana z rodziną. Potem dopiero idą różne wspólnoty i społeczności, w których każdy z nas realizuje się jako człowiek. To zaś zależy od tego, czy wzrasta jego udział w autentycznej i solidarnej wspólnocie, czy też się pogłębia izolacja w złożonym układzie stosunków, w których panuje bezwzględna rywalizacja i wyobcowanie, w których człowiek traktowany jest nie jako cel, ale jedynie jako środek dla czyichś (bądź grupowych) interesów.
Pojęcie alienacji da się zastosować także do wizji chrześcijańskiej - alienacja polega na odwróceniu relacji środków i celów. W takiej fałszywej sytuacji człowiek, nie uznając wartości i wielkości osoby w samym sobie i w bliźnim, pozbawia się możliwości przeżycia w pełni własnego człowieczeństwa. Taki człowiek nie nawiązuje relacji solidarności i wspólnoty z innymi ludźmi (dla której został stworzony). Człowiek staje się naprawdę sobą poprzez wolny dar z siebie samego.

Człowiek jest obdarzony "zdolnością transcendencji" jako osoba. Można do tego dojść własnym rozumem, jak Roman Ingarden w „Książeczce o człowieku” („jestem siłą, która sama siebie tworzy... jeśli odda się dobrowolnie na wytwarzania dobra, piękna i prawdy – wówczas dopiero istnieje”).
Bardzo wyobcowany jest człowiek, który nie chce wyjść poza samego siebie, uczynić z siebie daru ani stworzyć autentycznej ludzkiej wspólnoty, Człowiek, który troszczy się wyłącznie albo głównie o to, by mieć i używać, niezdolny już do opanowywania własnych instynktów i namiętności oraz do podporządkowania ich sobie przez posłuszeństwo prawdzie. Taki człowiek nie może być wolny. Posłuszeństwo prawdzie o Bogu i człowieku jest pierwszym warunkiem wolności, pozwala człowiekowi uporządkować własne potrzeby, własne pragnienia i sposoby ich zaspokajania według właściwej hierarchii. Tak, by posiadanie rzeczy pomagało mu wzrastać.

Nauki humanistyczne i filozofia pomagają zrozumieć samego siebie, także jako "istotę społeczną". Pomagają również wyjaśnić, na czym polega centralna rola człowieka w społeczeństwie. Ale tak naprawdę tylko wiara objawia mu w pełni jego prawdziwą tożsamość i właśnie z niej wyrasta nauka społeczna Kościoła. Kościół stara się wykorzystywać dorobek nauk przyrodniczych i filozofii. Kościół objawia człowieka samemu sobie i pragnie towarzyszyć mu na drodze zbawienia, "zdolność rozumienia człowieka" czerpie z Bożego Objawienia.
"Aby poznać człowieka, człowieka prawdziwego, człowieka integralnego, trzeba poznać Boga", mówił papież Paweł VI, a święta Katarzyna ze Sieny (współ-patronka Europy) wyrażała w modlitwie tę samą myśl: "W Twojej naturze, wieczne Bóstwo, poznam moją naturę".

Antropologia chrześcijańska jest zatem w istocie jednym z działów teologii; z tej samej racji nauka społeczna Kościoła, zajmując się człowiekiem, interesując się nim samym i jego sposobem postępowania w świecie, "należy (...) do dziedziny (...) teologii, zwłaszcza teologii moralnej" (JPII) . Wniosek stąd prosty, że „rozwiązanie aktualnych problemów ludzkiego współżycia wymaga uwzględnienia ich wymiaru teologicznego”. Inne systemy zamykają go w egoizmie, we własnych, ciasnych granicach i pożądaniach zmysłowo-instynktownych, co ostatecznie jemu samemu i innym..... Kościół konsekwentnie i systematycznie przyczynia się do ubogacenia godności człowieka i pozostaje "znakiem i zabezpieczeniem transcendentnego charakteru osoby ludzkiej".

Rozumieć myślącego dwunoga (cd. łażenia po Warszawie)

Kto chce szukać prawdy, niech zapomni o wszystkim innym. Myśl nawija się na kołowrotek świadomości bez przerwy. Trudno zajmować się czymś drugim. A jeśli, to jeśli służy. Mogę, jeśli mogę, kosić trawę, jeśli znowu mogę porzucić kosiarkę w każdej chwili i biec do komputera, albo do notatnika z celulozy, byle chyżo. Myślenie staje się fizjologią.

Więc kiedy 40 lat temu miałem intuicję, że może być inaczej, i już po 40-tce można się zająć pisaniem, to byłem w błędzie. Dopiero na emeryturze, w domu starców, lub w grobie. Kiedy istota i istnienie staną się - tak, lub inaczej - jednym. Nie można służyć Bogu i mamonie.

Skazałem się na łażenie przez Warszawę rozmyślnie. Chciałem jej doświadczyć. To znaczy czegoś innego przez dłuższą chwilę, niż siedzenia dzień w dzień w krzakach. Młodość w niej i szlaki znaczyły wiele, rysowały mój kontur.
Nie ustaliłem trasy. Wiedziałem dokąd mam dojść, na którą godzinę. I mniej więcej skąd. Reszta sama wyszła.

Ulicę Grzybowską wyciągnąłem z bardzo starej pamięci, ponad 50-letniej. Papieskie znaki - z młodości. Gmach "Pasty" pomylił mi się z gmachem Poczty Głównej, tzn, jego topografia. "Gmach był wzniesiony w technologii żelbetowej, szkieletowej. Jak na owe czasy była to bardzo nowoczesna konstrukcja. Gmach swoim wyglądem przypominał gotycko-romańską wieżę." Znak "Polski Walczącej" znalazł się nagle przed moimi oczami nie w tym miejscu co się spodziewałem. Oprzytomniałem. Cała reszta była tam gdzie trzeba. Przez jakiś czas byłem innym człowiekiem, choć równie nikomu niepotrzebnym. Zawalidrogą poniekąd - "wchodzi mi pan pod nogi". Musiałem jednak wykonać zadanie. Grażyna nie mogła, prowadziła zebranie ogólne dla rodziców w Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Musiałem dopić kielich upokorzenia. Nawet w liceum miał być przecież dzień otwarty nie dla dziadków, tylko ojców i matek. Trudno, tak wyszło.

Zapach konwalii w lokalu "na rogu" obok kawy Latte, pisanie wiecznym piórem, przyglądanie się ludziom, życie z nimi choć w taki szczero-eko-pokrętny sposób, sprawia mi jeszcze przyjemność. Intelektualną. Pytałbym wszystkich o to samo, o życie w jakimś rysie (rycie?), o śmierć, o rodzinę, dlaczego ten mąż, ta żona, dlaczego sam, sama, i może - co robią dzieci... A taki siedzi, patrzy jak idą, siedzi i siedzi, idą i idą.

Aleja Solidarności stała się dłuższym rozdziałem żywej książki żywej biblioteki. Szukałem starej jadłodajni, znalazłem "Teatr Kamienica". Wziąłem wszystkie prospekty. W domu poczytam.
Kupiłem bułki z oliwką, kiełbasę jakąś tam, podsuszaną, której nie ma jeszcze w katalogu, oczywiście z promocji, i kefir. Zestaw jak za dawnych lat.
Usiadłem na ławce przed kinem "Muranów", tak jak siadałem w innych stolicach, Paryżu, Londynie, Nowym Yorku i tak samo jadłem i patrzyłem przed siebie. Całe życie chciałem zrozumieć co siedzi w ssaku dwunożnym wszystkożernym. Tylko ten gatunek jest obdarzony rozumem. Mam zdolność myślenia - po co - dlaczego - nad sobą i całą resztą. Samoświadomość nie daje mi spocząć ani na chwilę w moim wszechczasie. Czy to jest Broadway, Piccadily, Champs-Elysee, wiejska dróżka i polna ścieżka.
Mijali mnie ludzie jeszcze starsi ode mnie, pani z drugą pod rękę, któraś musiała mieć więcej niż dziewięćdziesiąt, bo inaczej ile miała ta pierwsza, i artystka z kartonowym blokiem, teczką, bardzo dużego formatu, i Youppie w garniturze na rowerze, i nie youppie, i... Jaki będzie ich wieczór i dzień następny? Za każdym zostaję zastygłym spojrzeniem.
Ale chciałem już być w domu przed telewizorem, mówić Olku, Andrzeju nie kłóćcie się, Marysiu nie wrzeszcz, albo najlepiej wyjdźcie i zamknijcie drzwi za sobą. Pewnie bym najpierw nim usiadł, sprawdził co się dzieje na blogu i na Facebooku.

Skończyłem pożywać, wstałem, ruszyłem przed siebie.
Minąłem miejsce gdzie mieszkał Cyprian Norwid w 1836, kiedy mu prababka ze Strachówki umarła. Młody był, 15-letni. Zaraz za sąsiada miejsce ma kościół reformowanych ewangelików, w którym to kościele odbywały się nabożeństwa ekumeniczne, kiedy jeszcze młodym po Taize się chciało budować lepszy świat. Tam się spotykało biskupa, Polaka i innych. Polak dziś chyba dobrze zarabia, bywa nagradzany. Wędzonego węgorza od nich (chyba ślubnego) jedliśmy z Andrzejem Madejem jadąc PKP z Warszawy-Zielonki do Lublińca na ewangelizacyjne rekolekcje niedługo po zabójstwie księdza Popiełuszki. Daty pamiętam, bo wiersz mu napisałem, o dnie mulistym zalewu pod Włocławkiem.

Doszedłem do celu pośredniego, przesuwanego kościoła. To była sensacja w tamtych czasach, a ojciec pracował w Instytucie Techniki Budowlanej (kościół Narodzenia Najświętszej Maryi Panny z 30 listopada na 1 grudnia 1962 został przesunięty o 21 metrów). Miałem wtedy 9 lat. Czekałem na jego powrót z Warszawy na ulicy Kościuszki 26m5 w Legionowie i wypijałem przynajmniej pół litra mleka, które dostawał w pracy. Później czekałem na "Express wieczorny" i jakieś powieści w odcinkach, chyba pamiętam coś o Montevideo, albo inna Andrzeja Wydrzyńskiego. W soboty wieczorami słuchało się w radio "Matysiaków".

Kościół - o wielkie dziwo - otwarty. Siwy, starszy ode mnie odprawiał swoja prywatna drogę krzyżową. Jak nasz papież, codziennie? Może żona mu zmarła, może ma inne światło wewnętrzne. Miłe, w tym samotnym świecie, między Państwem a Rynkiem, nigdy nie jest sam. Chce współ-nieść krzyż. Może po to mu kościół przestawili?
Ja odwrotnie, w młodości, chodząc po Warszawie do kościołów zachodziłem. Czasem na spowiednika trafiłem. Czasem godzina ciszy ratowała mój świat. Nie posiedziałem tym razem, fizjologia (po kiełbasie promocyjnej z pieca?) mnie pogoniła do "Poniatówki" prędzej niż myślałem. Zdążyłem, oni mają ten kościół "naPrawdę" pod bokiem (proponuję stróżom języka polskiego taką pisownię na stałe, coś musi być Stałe i z Wielkiej Litery!).

Od pań profesorek usłyszałem to, co nieraz mówimy innym rodzicom (i dziadkom). Dobrze, że choć sie ostrzygłem wcześniej i ogoliłem. Jednak głowy popiołem nie miałem posypanej. Takiej nie znałem żadnej swojej córki, ani syna. Choć za każde inaczej, ale dziękować i martwić się trzeba. Każda słabość w nich ma korzeń w moim niedorastaniu do Człowieczeństwa, bardzo szumnie i prawdziwie mówiąc. Jest grzech, jest prawda, jest Zbawiciel. Dla każdego z nas. Było mi przykro, ale nie dlatego, że musiałem słuchać, tylko, że Hela musi przechodzić taki okres w życiu. Daleko ją to zaprowadzi, bo wcześnie zaczęła kopać się z koniem trojańskim, którego każdy ma w sobie. Wobec pań profesorek wyznałem w nią wiarę. Jestem materiałem na ojca, katechetę i dziadka refleksyjnego, nieskorego do potępień, rozumiejącego Człowieka.

Autokary Dar-Busa wożą na kierunku wschodnim ludzi zmęczonych. Podróży nie towarzyszą intelektualne rozmowy. Raczej o wczesnym wstawaniu, wymianie zgniłych podłóg, lub nowszych parapetów.
Jaki wśród nas panuje format człowieka, kultura, ludzki wymiar, horyzonty, aspiracje???
Wjeżdżamy coraz bardziej w zieleń, wieczór już się zbliża. Inny świat.
Na rynku w Jadowie, na ulicy księcia Józefa Poniatowskiego wiatr kołysze gałęziami drzew, ptaki w nich gwiżdżą i trelują sobie ze wszystkiego. Słońce gaśnie na spiczastym obrysie kościoła świętego Jakuba. Samochody przejeżdżają co jakiś czas. Dwie piekarnie i trzeciej sklep firmowy zapraszają na świeży chleb.

PS.
Dzięki Dorocie Suwalskiej znajomej z Fb trafiłem na tego bloga. Zaraz wpisałem się do jego obserwatorów.

poniedziałek, 16 maja 2011

Sentymentalne łażenie po Warszawie (1)

Skoro musiałem, wykorzystałem, zrobiłem sobie łażenie po Warszawie. Punkt docelowy - V LO "Poniatówka". Wystartowałem spod trasy W-Z. Schodami do góry, do kościoła św. Anny. Specjalnie zaszedłem do kaplicy loretańskiej. "Ważnym elementem jej wystroju są epitafia i tablice pamiątkowe, poświęcone między innymi Cyprianowi K. Norwidowi i Józefowi Piłsudskiemu. Szczególny charakter mają tablice upamiętniające polski wysiłek wojenny, takie jak Pomnik Chwały Kawalerii i Artylerii Konnej WP czy tablica Polskich Sił Powietrznych 1939-1945. Swoje epitafium mają w tej kaplicy także ofiary zbrodni katyńskiej, a inicjatorem epitafium był przewodniczący Komitetu Katyńskiego Stefan Melak, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. - To epitafium jest bardzo piękne, ponieważ jest konar drzewa, wycięte drzewo, pod korzeniami drzewa są czaszki. Przeniesiony krzyż spod Pałacu Prezydenckiego bardzo dobrze wpisał się w całość tej kaplicy - podkreślił proboszcz ks. Siekierski".

Chciałem potem przejść się moimi ulicami, jeszcze od czasów "Lalki" i Bolesława Prusa. Zaraz po ślubie zrobiliśmy sobie z Grażyną zdjęcie pod pomnikiem dzielnego szewca Kilińskiego (rzeźba Stanisława Jackowskiego) i pod pomnikiem dziadka Prusa, któremu gołębie wciąż srają na kapelusz.
Szedłem więc dzisiaj swoja Warszawą. Na przeciwko św. Anny stałem w 1979 w szpalerze porządkowych, papież mijał nas ocierając się sutanna :)
Na ulicy Ossolińskich był zaś mój odcinek wpuszczania ludzi (pielgrzymów) na plac Zwycięstwa pamiętnego 2 czerwca 1979 roku. Byłem odpowiedzialny za ten odcinek z ramienia kościelnego organizatora. W czasie kazania krążyłem od Krakowskiego na obrzeża placu. Tam przeżyłem kazanie, a zwłaszcza wybuchy i długie salwy oklasków i potop religijno-patriotycznych śpiewów. Dziś przy wylocie ulicy stoi namiot "Solidarni" z asysta służb porządkowych i policji. Nie przyciągnęli mojej uwagi, niewyraźni, nic - co by było w stanie oderwać myśli od wspomnień. Cóż to znaczy wobec wielkiej historii Ducha, która tam się rozegrała.

Pałac prezydencki mijam, jak mijałem. Turyści zagraniczni robią zdjęcia zabytku. W bocznej uliczce do Akademii Sztuk Pięknych jest plenerowa i czasowa galeria o "Konstytucji 3 Maja". Dobrze mi z nią. Polska jest jedna i ma ponad 1000 lat. Żadna współczesność nie może jej przechwycić dla siebie.
Idę aż na róg Nowego Świata z Alejami Jerozolimskimi, nie tylko ze względów katechetycznych, ale żeby wypić kawę Latte, bo pamiętam jej smak od dnia konferencji na XX-lecie naszej samorządności, która odbyła się w Senacie RP. Miałem wejściówkę-zaproszenie przez program Liderzy PAFW, z edycji Grażynowej. Przy kawie czekałem wtedy na innych, patrząc na palmę i de Gaulla, pod którym byliśmy umówieni. Ciągnie wilka do lasu i szklanki z białym spienionym mlekiem.

Lazłem dalej. Marszałkowską wzdłuż co nieco odnowionych szklanych ścian dawnych domów towarowych "Centrum" i żałosnych pozostałości po najnowocześniejszym onegdaj kinie "Relax". Bliżej ulicy Sienkiewicza przypomniał mi się już nieistniejący punkt xero, w którym odbijałem program wyborczy do pierwszych wyborów samorządowych roku 1990. Kazio pamiętał w nim o każdej drodze i wsi, podaliśmy tez nasze personalia. Żadnych stref cienia, jawność nad jawnością, może tym zwyciężyliśmy? Musiałem wtedy jechać do Warszawy bo bliżej nie mogłem zrobić odbitek formatu A3. Byłem poniekąd przyzwyczajony do kursowania na tej trasie, z Warszawy przywoziłem "bibułę" (od Wieśka Kęcika, ul. Racławicka, obok stadionu Gwardii).

Skręciłem w Grzybowską pod Teatr Żydowski i synagogę "Nożyków". Eh, wielokulturowość! I herbata z Edytą Geppert w kawiarence obok, czekając na film w Instytucie Francuskim (w jego dawnej siedzibie). Ale i inne wspomnienia sięgające sporo jeszcze zniszczonej Warszawy. Pamiętam jak wracaliśmy z Kościoła Wszystkich Świętych po jakimś świątecznym (grudniowym?) spotkaniu Rodziny Rodzin. Ciemno, zimno, wietrznie było. W ruinach, spod jakiejś cegły magister, późniejszy profesor wyciągnął czerwony banknot. Nam, dzieciom (6-8 lat) wydawało się, że to "ruiny skarbów". Przez wiele lat tak myślałem.
Dziś nie ma już ani tego, co został profesorem, ani dwóch magistrów, a niektórzy są znowu blisko ruiny.

Czasem trzeba pojechać do Warszawy, gdy życie przymusi. Lubie iść wśród innych ludzi, patrzeć, zastanawiać się skąd, dokąd, jak żyją. Mam tak od małego. Jak kiedyś na moście we Wrocławiu. "Ludzie idą przez most, z jednego na drugi... a taki siedzi, patrzy jak idą... Siedzi i siedzi, idą i idą".

Hala Mirowska - gdzie w sali pod spodem, na studium WF Politechniki Warszawskiej, mgr Józef Grudkowski wyciskał z nas siódme poty na siłowni. Nie było zmiłuj. Na zaliczenie trzeba było podnieść tyle a tyle procent swojej wagi. Na sprawdzianach u niego biło się rekordy, bo umiał motywować. "Nie cackaj się ze sobą - raz, dwa, w górę". Poszło, opuść.

(cdn.)

niedziela, 15 maja 2011

Media do życia wiecznego





Media graja nam na nerwach. Moje emocje bardzo są zależne od nich. Teraz na przykład piszę pod działaniem złości, że nie działa nam Internet w domu (słabiutko). Dzisiaj pracuję i właściwie żyję z pomocą Internetu. Cóż to za życie.
„Między Ziemią a Niebem” zaplątała się polityka. Miała być rozmowa o Radiu Maryja, ale poseł Zbyszek Girzyński natychmiast zrobił wrzutkę, że „PJN chce się tylko za pomocą tej dyskusji dostać na listy wyborcze PO”(!?) i uniemożliwił merytoryczna rozmowę.
Oni chyba ćwiczą, jak zabić (nie dopuścić) takie rozmowy. Wojtek Reszczyński dorzucił swoje o „prawdziwych Polakach”, co podobno się mierzy miłością do kraju, i skończyła się rozmowa o najbardziej kontrowersyjnym radiu (w kategorii gazet równa się z nim pod tym względem tylko Gazeta Wyborcza). Rozumiem posła Zbyszka i redaktora Wojtka, zbyt wiele w najbliższych wyborach położyli nadziei i rachub w Toruniu.
Tylko Marka Zająca było mi żal. Trzymaj się Marek, lubię cię :)

Media dają też oczekiwane i nieoczekiwane radości:
1) Najpierw to, że sami możemy publikować! To, że możemy się objawiać! Choć niestety w rodzie Polaków (ho, ho, ho... a na pewno od czasów Cypriana Norwida) nie jest to jeszcze popularne. Nawet w XXI wieku, wśród nam współczesnych, 21 lat po transformacji ustrojowej, ale cóż to jest dla zmian w mentalności – nie obrażajcie się – nad mentalnością personalistyczną ciągle ciąży mentalność kolektywistyczna (wypadkowa tzw. stosunków produkcji - pomarksistowska kategoria - świadomość zależna od „bazy materialno-społecznej”).
2) Czasem można przeczytać taki komentarz, jak pod filmikiem z Vademecum z koncertu Rex Gloriae „Gaude Mater Poloniae”. Ile radości możemy sprawić sobie komentarzami. To jak okazanie życzliwości uśmiechem na ulicy, a czasem tylko jak prosta odpowiedź na pozdrowienie. Netykieta jest też miara kanonu wychowawczego i kultury osobistej.
3) Podzieliłem się chlebem komunijnym i naturą z bocianem i sarnami pod lasem, ktoś dostrzegł, dziękuję. Ja dostrzegłem radość z I Komunii w parafii MB Królowej Polski w Wołominie. Tak łatwo czynić świat trochę lepszym, Ludzie pokorni powiedzą „Małolepszym :)”. Wszystkich chciałbym dzisiaj pozdrowić, wymieniając, nie wymieniając z imienia i nazwiska...
4) Mogę żyć w nieustannym dialogu, nie wychodząc z domu. Dziękuję wszystkim szczerze i głęboko zaangażowanym we wspólnoty samorządowe (czyli gminy), a także Wspólnocie Samorządowej (czyli stowarzyszeniu), zwłaszcza tym, których nie irytuję za bardzo moim pisaniem, z którymi tak bardzo chciałbym kiedyś podjąć poważną (nawet teologiczną) rozmowę na bliskie nam, żyjącym na dole struktury społeczno-samorządowej tematy.
5) Kto wiąże media, w tym Internet z dostępem do piękna, dobra, prawdy? A przez to wpływanie nie tylko na nasz intelekt, ale także życie wewnętrzne? A tym są ex definitione i par excellence! Kochane media. Także aparat fotograficzny i wieczne pióro. Każda niespodziewana prawda, piękno i dobro zapraszają do medytacji. A medytacja jest jeszcze lepszą drogą. W DOBRYCH CZASACH ZYJEMY. Komu mamy dziękować? Rodzicom, przodkom i... BÓG ZAPŁAĆ!

sobota, 14 maja 2011

Zjazd Regionalny Wspólnoty Samorządowej


Lubię takie wydarzenia. Lubię powagę, wyrażającą się także garniturami, białymi koszulami i krawatami. Czuć, że o coś ważnego idzie.

Zaczęło się hymnem państwowym i modlitwą za przyjaciół, którzy zginęli pod Smoleńskiem. Wieczny odpoczynek racz im dać Panie. (Wczoraj tez zaczęliśmy modlitwą spotkanie Rzeczpospolitej Norwidowskiej - byłą 30 rocznica zamachu na Papieża i pamiętnego spotkania Solidarności RI we wsi Rozalin.)

Nie lubię formalności, sprawozdań, wyborów, procedur. Lubię dyskusje. Rzeczowe, pełne respektu dla każdego poważnego głosu. Lubię poszukiwanie prawdy.
Dlatego zgłosiłem poprawkę do proponowanych zmian w statucie (paragraf 15 pkt.1) odnośnie struktury stowarzyszenia. Zaproponowałem dopisanie "oddziały stowarzyszenia można tworzyć także w gminie, lub kilku gminach". Upomniałem się o gminy, tak jak zapowiedziałem wczoraj. Wniosek upadł (6 za, 61 przeciw, 9 wstrzymujących się). Ważne jednak, że sprawa została zasygnalizowana. Dyskusja o stowarzyszeniu, wspólnocie, gminie musi trwać wiecznie. Musimy ciągle pytać "czym jest, czym są"?

Mam przed sobą tekst encykliki społecznej JPII Centessimus annus(Stulecie), która jest elementarzem myślenia o człowieku, państwie, gminie, stowarzyszeniach, rodzinie... Wszystko w niej jest prosto nazwane, tworzy spójną, logiczna całość.

Nasze stowarzyszenie ma 10 lat. Na zjeździe przyjęliśmy deklarację ideowo-programową. W niej także cytuje się papieża. Pytanie jak jego naukę przełożyć na zapisy statutowe, a jeszcze bardziej, jak przełożyć na życie. Jest o czym rozmawiać. Ba, jest o co się spierać.

"Człowiek jest przede wszystkim istotą, która szuka prawdy, usiłuje nią żyć i pogłębiać ją w dialogu, który obejmuje dawne i przyszłe pokolenia... Każdy człowiek buduje własną przyszłość i wpływa na losy innych ludzi, w zależności od tego, jak pojmuje siebie samego i swoje przeznaczenie".

Bez prawdy ani rusz. Bez dialogu, ani rusz... do prawdy. Najbardziej zagadkowa jest perspektywa czasowa dialogu według papieża. Nie tylko obecni na sali. Nie tylko współcześni. Także dawne pokolenia. I PRZYSZŁE. To jest zagadka metafizyczna. Jak rozmawiać z tym, co dopiero nadejdzie? Może to niewyobrażalne dla nas, ale nie dla papieża. W jego nauce jest wskazana droga realizacji tego postulatu. Trzeba szukać integralnej koncepcji człowieka.
Nie mówię nic nowego To wszystko jest w encyklice. Wisi także w wielkim streszczeniu na mojej stronie "O wspólnocie (samorządowej)".

Bo w nauce społecznej Kościoła, a my z niej czerpiemy inspirację i na nią się powołujemy, "wszystko się bierze z natury człowieka... Nie można zrozumieć człowieka, analizując jedynie jego aktywność gospodarczą, samorządową i polityczną. Żeby zrozumieć człowieka trzeba wejść na pole kultury, języka, historii. Trzeba przemyśleć postawy przyjmowane „wobec podstawowych faktów egzystencjalnych, takich jak narodziny, miłość, praca, śmierć. Te realizują się na najniższym poziomie życia społecznego, w gminie. Osią każdej kultury jest zaś postawa człowieka wobec największej tajemnicy: tajemnicy Boga”. Kościół przyczynia się do ubogacenia wizji (i godności) człowieka. Tylko wiara objawia mu w pełni jegoprawdziwą tożsamość i właśnie z niej wyrasta nauka społeczna Kościoła. Kościół stara się wykorzystywać dorobek nauk przyrodniczych i filozofii. Kościół objawia człowieka samemu sobie... "Aby poznać człowieka, człowieka prawdziwego, człowieka integralnego, trzeba poznać Boga" (Paweł VI).

Przywołując i cytując papieży w naszych dokumentach i dyskusji musimy się zgodzić, że - „rozwiązanie aktualnych problemów ludzkiego współżycia wymaga uwzględnienia ich wymiaru teologicznego”. Głos katechety (z 29 letnim stażem) jest potrzebny w wielu publicznych dyskusjach :-)