sobota, 30 lipca 2011

Same konkrety

Wczoraj zgubił mi się pierwszy wpis. Tak to bywa z kiepskimi komputerami i łączami internetowymi. Pierwszą część odtworzyłem - "sukces czy prawda". Drugiej nie. Było w niej "czekanie na śmierć". Ani się nie martwcie, ani nie cieszcie. Temat jest piękny. Wymaga wyjaśnienia. Wymaga ogromnej szczerości. Jak nie dziś, to jutro.

Dzisiaj zacząłem od Syllabusa Piusa IX. Nadrabiam zaległości w dialogu z Lucy. Syllabus (w tł. M.Wojciechowskiego, z którym uczestniczyłem w jakimś kongresie studenckich organizacji nt. turystyki, w Broku, w trakcie powodzi) zdziwił mnie aktualnością. Większość błędnych tez jest fundamentem dzisiejszego, niby "nowego" ateizmu.

Marysia myje rano zęby długo i dokładnie. Tyle wystarczy, żebym był szczęśliwy. Szczęście jest dla mnie sensowne. Nie wyobrażam sobie nawet szczęścia opartego na doznaniach zmysłowych. A, moim zdaniem, ateizm jest taką - bardzo nieraz zawoalowaną próbą. Wielkie uogólnienie? Być może. Wracam do syllabusa.

Nie chce mi się po nic jechać do Strachówki. Każdy wyjazd podkreśla inność. Tak się porobiło, trzeba uznać fakty. 16 lat pracowała na to grupa ludzi byłego ustroju gminnego. Wyobcować mogli tylko z oficjalnych struktur. Jest jeszcze coś więcej. Zwłaszcza wczasach internetu i globalizacji.
Czuję się częścią kultury światowej. Z wielu racji. Przede wszystkim jest katolikiem, jestem częścią apostolskiego, powszechnego kościoła - wspólnoty. Bez granic ras, języków, kultur i tradycji. Jesteśmy globalną wspólnotą - to najpierwszy i najwyższy przejaw globalizmu.

Olka kręci w głowie i chwieje. Kazałem mu dobrze umyć zęby i nawdychać się powietrza, by wykorzystał zawarty w nim tlen, O2. Potem zjeść śniadanie, kaszlał w nocy, słuchałem z małym niepokojem, teraz z przyjemnością go adorowałem przy jedzeniu. Ożył. Życie bywa takie proste.

Grażyna, animator i lider partycypacyjnej gminy, jest z grupą roboczą na styku trzech województw. Wizyta studyjna z AS-em. Tematem jest turystyka, a właściwie gminna polityka turystyczna.
Na mnie także spadł syllabus turystyczny nieoczekiwanie. Polska zwyczajność nadzwyczajna, która się objawiła w drugim pięćdziesięcioleciu XX wieku. Nazwę paru po imieniu ; św. Faustyna, św. Maksymilian, kardynał Wyszyński, Wałęsa/Solidarność, Jan Paweł II. A nawet nasz Norwid. Ludzie chcą poznać i jeśli się da, zrozumieć, co wówczas się stało (działo). Jest globalny katolicyzm, jest zapotrzebowanie. I dlatego też vice versa się rodzi. Jest nowy trend turystyki światowej - człowiek wierzący. Zapotrzebowanie na normalność!

Następnie zobaczyłem w telewizji reklamę fundacji mama i tata. Podpisałem list "Cała Polska chroni dzieci", zapisałem się na subskrypcję powiadomień o ich działaniach.
Nie jestem przeciw gejom. Bo cóż to by miało znaczyć u kogoś, kto jest tolerancyjny od urodzenia, nie uznaje rasizmu i innych -izmów. Są. Mają prawa obywatelskie. Mogą tworzyć stowarzyszenia, fundacje i grupy wsparcia. Ale małżeństwa mogą być tylko między mężczyzną i kobietą. I tylko w takich małżeństwach rodzą się dzieci. Tylko w kochających się rodzinach jest odpowiednie miejsce ich wychowania. Tolerancja wymaga najpierw logiki. Kto chce komuś pomoc, zawsze może. W pojedynkę lub w grupie wsparcia. Udawanie czegoś innego niż jest rzeczywiście - jest pierwszą formą oszustwa, krzywdy wyrządzanej innym. Jest echem "pierwszego oszustwa" - "Będziecie jako Bóg".
Jakie motywacje mają pary homoseksualne starające się o legalizację związku, jako małżeństwo, i adoptowanie dziecka?

Wracam do syllabusa Piusa IX.

PS.
Po rozmowie z Grażyną, z warsztatów partycypacji publicznej muszę dopisać, całkiem a propos -"jest integracja społeczna i schizofrenia społeczna".

piątek, 29 lipca 2011

Sukces czy prawda?

Całe życie szukałem (oblicza) Boga. Rzadziej pytałem "czy" jest, częściej "jak" jest. Muszę chyba powiedzieć, że nadal Go szukam. Każdego dnia, prawie w każdym wydarzeniu. Czyż szukanie największego sensu wszystkich rzeczy i spraw - nie jest pytaniem o Boga? Nie zadowoli mnie odpowiedź tego, lub innego autora? Oni są tylko na tej samej drodze, co ja. Bliżej, lub dalej. Gdzież im do największego sensu? Do Boga?!

Od 30 lat jest to szukanie bardzo metodyczne, profesjonalne. Jestem katechetą. Staję w każdy dzień pracy wśród uczniów - młodszych i jeszcze młodszych - aby stawiać to podstawowe pytanie. Aby szukać Boga. Na szczęście zapisałem wierszyk z pierwszej katechezy!
Pewnie ponad 10 tysięcy razy stawałem przed krzyżem na katechezie. W salach katechetycznych i szkolnych klasach. Za każdym razem jest to zmaganie i świadczenie. Ani razu nie było to na niby. Nie mogło, nie może. Staję z całym swoim życiem, z całym swoim istnieniem, z całym sobą - wobec wieczności (ostateczności). Kiedy, jak nie wtedy, patrzę na wszystko sub species eternitatis? Za każdym razem od nowa - jakby raz pierwszy. Jakby na moich oczach świat był stwarzany, wyłaniał się z chaosu. Jakbym 10-tysięcy razy był świadkiem początku i końca świata. Bo początek i koniec musi być tym samym. Bardziej precyzyjnie - musi się zaczynać i mieć swój koniec w tym samym miejscu (osobie).

Na każdej mszy świętej, na każdej uroczystości rodzinnej, tzn. w domu. Każde zasiadanie do stołu Bożonarodzeniowego i Wielkanocnego. Bez tego pierwszego pytania i poszukiwania - czym one by były?

Jak wtedy pytam i szukam?
Już konkretyzuję - przed posiłkiem czytamy Pismo Święte. Bez religijnej "legendy" pryska czar, a przede wszystkim głębia tych uroczystych chwil. "Ostateczność". Eschatologia. (legenda - w sensie opisu mapy naszego życia).
Inne konkretyzacje? Proszę bardzo, tylko za chwilę. Muszę przedtem posiedzieć w ciszy. Najbliższe konkretyzacje przychodzą znienacka. Nie posiedziałem długo na ulubionym - medytacyjnym - krześle (ma właściwie wyprofilowane oparcie). Sypnęło.
- żarliwe modlitwy w dzieciństwie o długowieczność całej rodziny
- słowa po komunii, których mnie nauczyła mama "Duszo Chrystusowa uświęć mnie, ciało Chrystusowe zbaw mnie...". Dopiero teraz poznałem jej ciekawą historię. Wersja łacińska "Anima Christi" pochodzi z XIV wieku. Ja myślałem, że autorem był św. Tomasz z Akwinu, a bliżej jej do św. Ignacego Loyoli, a jeszcze bardziej papieża Jana XXII. Jasne, jak na Tomasza, wielkiego filozofa, jest zbyt naiwna. Mnie też nie pasuje aż takie skonkretyzowanie, na duszę, ciało, krew itd. Ja mam całościową wizję Jezusa z Nazaretu, osoby. Dlatego nie porywa mnie pobożność materializująca Ciało i Krew Chrystusa. Od młodości po komunii świętej nie zastanawiam się nad postaciami eucharystycznymi we mnie (słyszałem takie interpretacje), ale szukam i czekam na osobę. W drewnianym legionowskim kościele wyobrażałem sobie, jak zbliża się przez łąki i pszeniczne łany - niczym Norwid - "by komunii stał się cud"
- obrazek Wandy Wantowskiej, cioci Lili, jak sie ją nazywało w Rodzinie Rodzin,klęczącej przed ołtarzem św. Maksymiliana Kolbe w bazylice jasnogórskiej (znalazłem tam kawałek podłogi dla siebie) o godz. 2.00 po północy i choć od dawna nie identyfikowałem się z nimi (młody buntownik poszukiwacz), to przecież uścisnęliśmy się serdecznie, jak to pielgrzymi. Ja byłe maturzystą, ona prawie domownikiem na Jasnej Górze (jak Maria Królowa z Annopola na początku XX wieku)
- wierszyki, obficie pisane w latach 1978-82.

PS.1
Polska przeżyła tragedię pod Smoleńskiem. Przeżyje ogłoszenie raportu. Polska żyje. Ma ponad 1000 lat.

PS.2
Nieprawidłowości w Wojsku Polskim nie dziwi. Tak samo jak nieprawidłowości w służbie zdrowia, systemie oświaty itp. Wszędzie tam, gdzie najlepiej przetrwała peerelowska-upaństwowiona infrastruktura. Tam, gdzie marksistowska teoria bazy i nadbudowy święci tryumf jeszcze zza grobu. Prawda i odpowiedzialność osobowa nie grają tam głównej roli. Może wizja sukcesu?

PS.3
Ci, dla których prawda jest ważniejsza od sukcesu, godzą się na wieczne życie w obozowisku Mojżesza.

czwartek, 28 lipca 2011

Zwyczajny dzień - AD. 28. lipca. 2011

Adoracja rodziny i w rodzinie pchnęła mnie do pisania, choć wczoraj chciałem już rezygnować. Adorować każdego z osobna i jedności-całości.

Do dyskusji o terroryzmie dorzucam wątek terroryzmu państwowego, w jakim żyliśmy przez 45 lat, a który pozostał w różnych formach, ot choćby coś takiego, jak stały meldunek (obywatel ma warować przy budzie, niczym pies na łańcuchcu, w dobie wolności przemieszczania się i pracy... w całej prawie Europie!). W tym samym czasie możesz rozliczać się z podatków tam, gdzie fizycznie przebywasz (mieszkasz) i możesz tam głosować, wybierając władze kraju...? Śmiesznie zabrzmiało, że polskie organa państwowe chcą rozwiązać problem zgrożenia terrorystycznego w ramach prezydencji? Ot, jak łatwo jest przegapić belkę we własnym oku.
Ile fundamentalnych bzdur z czasów komunistycznycego PRL (i ich rozumienia praw człowieka) dalej stanowi o naszym życiu w wolnym świecie? Wstydź się Polsko, wstydźcie się wszystkie partie, bo wszystkie już rządziły, choć lubią się wzajemnie oskarżać, że "to nie my, to oni".

***

Dlaczego mądrość nie jest adorowana? A Miłość nie jest kochana? Może tylko dlatego, że na mądrość i miłość trzeba czekać, szukać, czasem się zaczaić. A to, co zmysłowe, stale jest pod ręką. Pcha się wprost na oczy, lezie w uszy, pod bluzkę, lub spodnie. A rozum trzeba budzić i podtrzymywać w działaniu. Po co się wysilać, skoro można bez wysiłku pożyć na powierzchni zdarzeń. Media podsycają, bo zarabiają. Inni manipulują, bo coś z tego mają, władzę nad nami.

Dlaczego "nasz ukochany ojciec święty" nam nie pomaga na codzień, w samorządach i wyżej. Bo go nie widzimy. Kochaliśmy na niego patrzeć i słuchać jego głosu (go). Ale czytać? Rozmawiać? Dzisiaj wolimy sobie wystawić jego pomniki, aby patrzeć dalej .

Jest prawda. Prawda wyzwala. Prawda pozwala mieć udział w wieczności Boga samego - "abyście [tylko] znali...".

Prawdę nam podawał, i to w obfitości, Jan Paweł II. A jeszcze wcześniej Karol Wojtyła, zwykły człowiek otwarty, szukający, uzdolniony. Później, jako papież, napisał 14 encyklik, setki (tysiace) kazań i przemówień, i do tego wiersze i książki.

Prawdy i sensu trzeba jednak szukać. Włożyć odrobinę wysiłku, poskrobać powierzchnię zdarzeń (zjawisk). Ale do tego trzeba się wyindualizować z rozentuzjazmowanego tłumu.
Bo używając tylko masowego przekazu (wszystkie ekrany, billboardy, monitory, strony...) można się całkiem zamulić. One ciągle będą krzyczały, wprost uwodziły - polityką, gospodarką, ekonomią wycinkową, kryzysami, finansami - i do nich komentarzami. Komentarzami do komentarzy itd. 24 godz. na dobę płynie, spada na nas lawina liczb, danych zmysłowych pokazywanych, analizowanych, wałkowanych w te i wewte. Wszelakich mierzalnych parametrów materii (w tym tzw. materii życia). Polityczni i medialni spece nawet nie mówią, że sens ma z nich wyniknąć. To, niby, rozumie się samo.

A ja mam śmiałość powiedzieć - NIE. To jest jakięś pokłosie materializmu marksistowskiego, w którym świadomość jest wypadkową bazy, tzw. nadbudową. Bazą jest materia, stosunki społeczne itp.
NIE. Podawanie cyfr i innych parametrów nie jest wyczerpującym opisem świata. Na pewno nie osobowego świata człowieka myślącego. Prawda i sens się przez nie nie przebije. To jest zasypywanie danymi, z których nic nie wynika. Tzw. ścisłe dane (ograniczone do materii) mogą coś powiedzieć poddane obróbce przez bardzo zaawansowane teorie naukowe w poszczególnych dziedzinach (ekonometrii, hydrologii, politologii, medioznastwie i co kto chce, i co jeszcze ludzkość wymyśli).

Szczęście może się zjawić u naszych drzwi w jednej chwili, w jednym słowie. Dźwięku, spojrzeniu, smaku, dotyku. Bez tysiąca danych. Jeśli nadąży za nimi nasza cała dusza, całe ja.
Słowem może być początek, na początku może być słowo, lub myśl. Wszystko co inaczej dane (przez dawcę), zauważone i przyjęte. Dar - jednym słowem. Naturalną reakcja myślącego podmiotu jest dziękczynienie i adoracja. Medytacja, kontemplacja - różne są interpretacje i wykładnie słowa. Wykładnia zakłada jakiś autorytet. Interpretować każdy sobie może.

Jest godz.10.00 a ja już swoje szczęście dzisiaj dostałem. Wystarczy zamknąć oczy i w nie wejść. Na ile czasu i chęci wystarczy.
Widzę, że muszę rozszerzyć katalog definiujący człowieka (osobę). Ma naturę nie tylko myślącą, społeczną i dialogiczną (co jest inna nazwą społecznej), ale i kontemplującą (co jest rozszerzeniem pojęcia "myślącą").

Jest godz.10.00. I co ja mam teraz robić do końca roboczego dnia? Murarz będzie musiał położyć jeszcze wiele warstw cegieł, kierowca przejechać setki kilometrów, a ja? Nie można przekraczać norm.

Dałem niechcący plamę. Obwieściłem całemu światu, że Caritas, Strachówka-Murzasichle II, będzie w radiu Warszawa, a tu kicha. Okazało się, że nagrali i puszczą później. Sorry.
Ale za to nasłuchałem się Koronki do Miłosierdzia w różnych językach. Zapamiętałem język niemiecki i hiszpański - bardzo mi się spodobało. Potrzebuję miłosierdzia we wszystkich językach świata. Uniwersalnego. Na wieczność.
I w ten sposób czas miło upłynął. Aż do 16.00, o której z chłopakami rzuciliśmy się do telewizora na mecz Śląska Wrocław z Levskim Sofia, byle jaki mecz. Ha, ha. Co by nie było, adorujemy (się) rodzinnie. Czasem mozna od rana do wieczora. Tak można chyba tylko, gdy się nie ma kasy. Bo, gdyby - to byśmy remontowali, inwestowali, albo coś podobnego planowali.

Moja religia nie jest smutna, posępna. Jest radosna, ze świadomością krzyża. "Abyście radość mieli i mieli ją w obfitości". Krzyża i śmierci i tak nie unikniemy.

Minął dzień. Świętego Graala szukać już nie muszę.

środa, 27 lipca 2011

Tworzyć kulturę

Napisałem wczoraj w końcu do Łącznika i się wystrzelałem. Temat oczywiście najbardziej aktualny - Jaka Europa, jak Polska, jaki świat? Tylko o tym mogę pisać, o sprawach najbardziej aktualnych. O tym, co jest actual, po angielsku, albo jest w akcie, po tomaszowemu (tomistycznie). Być naprawdę, realnie, tu i teraz, a nie tylko jakąś możliwością (w możności, fabulous, virtual, unreal ).

Artykuł ma podtytuł "rozmawiajmy o kulturze". Aktualnością jest tragedia w Norwegii, burze nad Polską, walka (w polityczno-medialnym wymiarze) o wyrugowanie religijnego punktu widzenia z dyskusji o świecie. W tekście umieściłem dwa istotne cytaty z Jana Pawła II. Wracam do nich ostatnio bardzo często.

Jestem, może każdy z nas, trochę jak koło fortuny. Gdzie mnie naciśniesz - to będziesz mieć. Jest na nim i główna wygrana i bankrut, niestety.

Zajrzałem na wczorajszego posta. Jest w nim trzeci cytat z papieża - "Ażeby tworzyć kulturę, trzeba do końca i integralnie widzieć człowieka jako szczególną, samoistną wartość, jako podmiot związany z osobową transcendencją". Jest w nim właściwie wszystko, co aktualne - dla mnie. I w całym wczorajszym poście. Mógłbym więcej nie pisać. Szkoda gadania dalej! Ale czym wypełnię pustkę? Uprawą ogródka warzywnego? Dobry pomysł, ale chyba jednak jeszcze nie dorosłem. Łatwo jest eksperymentować w myślach. Trudniej jest kochać naprawdę.
Poprzepisuję kolejne wierszyki z młodości.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Mystics w fotelu i w Internecie :-)

Odkryłem, a właściwie uświadomiłem sobie, działanie pewnego duchowego mechanizmu. Kiedy świadomie zaczynam myśleć (roz-myślać) - a nawet "czepiam się" - o jakimś dobru doświadczonym, przeżytym, lub sensie, to w nim zaczynam jakby zamieszkiwać. Wszystko inne blednie. Idąc dalej, jakby nad-interpretuję tę sytuację teologicznie. Nad- inaczej, tzn. odkrywam, uświadamiam sobie jej sens i znaczenie teologiczne. Jest to całkiem i zupełnie naturalne w świetle wiedzy do jakiej doszedłem. Wszystko co najpiękniejsze, nawet jeśli naturalne, zobaczyłem w świetle objawienia (historii biblijnych). Szczegóły, niuanse z jednej strony i sens ogólny, całościowy - z drugiej, znam dzięki religii. Wiara i rozum się dopełniają. Nie wiem, jak można osiągnąć cel życiowych zmagań na jednym szczudle (skrzydle). "Ażeby tworzyć kulturę, trzeba do końca i integralnie widzieć człowieka jako szczególną, samoistną wartość, jako podmiot związany z osobową transcendencją"(JP II).

"Czepiam się" znaczy w tym przypadku 'wracam','przypominam' i przez dłuższą chwilę chcę w tym być. Może, oczywiście, także spaść nagle, ni stąd, ni zowąd.
Czy może to być tylko wspomnienie dobra? Chyba nie. Do wspomnienia, tego, co było, dołącza się to, co jest. To, co istnieje, bez żadnych ograniczeń, bez kwantyfikatorów czasowych, ilościowych itp. To jest sednem tego mechanizmu i przygody. To "coś". Co życie upiększa, usprawiedliwia. Zbawia? To może być tylko On. Istnienie samo. Sama miłość. Osobowa! Mówiłem, że bez logiki ani rusz. Każdy się jakąś logika posługuje, bo inaczej nie poszedłby ani razu nawet na zakupy. Warto logikę włączyć do innych działań.

Czyż każdy nie doświadcza podobnych przeżyć? Myślę, że przeszkoda jest umasowienie spojrzenia na świat i siebie. Patrzenie w świetle (przez lupę) tego, co typowe. Co opisane i przerobione po tysiąc razy. Gorzej jest z tym, co indywidualne. Życie osobowe jest całe indywidualne, nacechowane tylko tobą! Wszystkie dane zmysłowe, każda myśl, i czyn... są tylko twoje. Zechciej wejść na ten poziom życia - osobowego. Wszystkie próby definiowania gatunkowego mogą być tylko pomocą i drogą do. Do odkrycia siebie jako osoby niepowtarzalnej, myślącej, odpowiedzialnej. To możesz otrzymać tylko od Tego-Który-Jest-Jeden. I jest prostotą, nie złożonością. Choć w Trzech Osobach - czego nikt nie wymyślił, tylko powiedział to Jezus z Nazaretu. Dlatego uwielbiam tę miłość, która przez Niego została pokazana światu. Objawiona. Czyż nie jest to całkiem naturalny proces myślowy?!

Jak bardzo to jest zbieżne z moja modlitewna "mantrą" - "Nie-ja-TY-Bóg-Miłość-Chrystus-Pokój-Dobro-Bóg-Miłość-..."

Raz (?) mi przeszło przez głowę, że w takich chwilach jednoczę się z Bogiem. Wchodzę do nieba, w Niego, a On się nie broni, nic mnie nie wstrzymuje. Jak to jest możliwe? To takie łatwe?? To wystarczy tylko poznać Go jakoś pojęciowo i chcieć z Nim być?
Na myśl mi przychodzą cytaty biblijne:
1) - "A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa."
2) - "Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśli ktoś usłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną."

Tak, to jest bardzo proste i dla każdego. Trochę poczytać, poszukać, popytać, usłyszeć, zobaczyć, poczuć i się otworzyć.
Każdemu wystarczy - jeśli chce - rozumienia biologii (neuro-biologii) i kultury w jak najszerszym wymiarze. "Różne kultury są bowiem tylko różnymi sposobami podejmowania zagadnienia sensu egzystencji osoby. To właśnie tutaj znajdujemy źródło szacunku należnego każdej kulturze i każdemu narodowi: każda kultura jest wysiłkiem zastanowienia nad tajemnicą świata, a w szczególności tajemnicą osoby ludzkiej. Jest sposobem wyrażania transcendentnego wymiaru ludzkiego życia. W sercu każdej kultury jest jej stosunek do największej ze wszystkich tajemnic: tajemnicy Boga" (JP II w ONZ do przedstawicieli wszystkich krajów świata).
Odkryjmy i zaufajmy swojej osobności - "Każdy człowiek, każdy naród, każda kultura i cywilizacja mają swoją rolę do wypełnienia i swoje miejsce w tajemniczym planie Boga i w powszechnej historii zbawienia" (JPII, Slavorum Apostoli)

Religia to nie abrakadabra, ani opium dla ludu. To droga do pełni człowieczeństwa, tak w dziedzinie poznania (doświadczalna w wielkim stopniu sfera życia wewnętrznego), jak i działania (miłość aż po krzyż). Życia nie pokawałkowanego i poustawianego na różnych półkach. Mistyka? Zwał, jak zwał. Twierdzę, że pełnia życia doświadczanego całym sobą (całym życiem osobowym). Osoba - to to, co widzialne i niewidzialne :-)

PS.1
To połowa notatek, które mam w zeszycie. To właśnie doświadczenie dało asumpt dla tytułu "Nagle(nie) do modlitwy", który później się rozbudował i poszedł z innym postem :-)

PS.2
Wracają kolonie CARITAS. To jest fenomen w naszym życiu i w życiu wspólnoty lokalnej w gminie Strachówka. Nie dajcie go niszczyć nieodpowiedzialnym grupom i ich liderom.

PS.3
Znalazłem artykuł, w którym mam wsparcie dla swojego odczytania i działania pod wpływem encykliki "Centessimus annus". Autor pomaga mi zrozumieć koincydencję dat (w tym moje nagłe nią zainteresowanie) - napisał go na 20-lecie ukazania się encykliki, który to dzień był też dniem beatyfikacji jej autora! Warto wąchcać i smakować powietrze i klimat dni (epoki), w której się żyje. Albo spaceruje. Życie jest pielgrzymką.

Podobne sprawy traktuje autor innego artykułu - polski dominikanin. Cieszę się, że mogę oba teksty wskazać także Lucy, USA. To są zagadnienia bliskie nam obojgu.
Co ciekawe, w PS.3 zawiera się PS.1 i PS.2.

sobota, 23 lipca 2011

Nagle(nie) do modlitwy, albo denar i talent wolności

W Norwegii - nad pięknymi fiordami - tragedia. Po Polsce krążą burze. W Wołdze toną dzieci. Afryka umiera od suszy.
Wysyłam maila do Ingeborg, pobożnej nauczycielki, która z Biblią do nas przyjechała. Czytała Słowo Boże w swoim norweskim języku na szkolnej mszy niedzielnej w naszym kościele, w 2005 roku. Po mszy świętej staliśmy w kręgu, śpiewaliśmy "Zjednoczeni w Duchu". Stali wtedy z nami Anna i Maciej Formanowiczowie, którzy potem kolonie naszym dzieciom podarowali, a całej Strachówce wpłatę na sztandar Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Stali w braterski kręgu młodzi stypendyści z ich AMF-u, pani profesor od Cypriana Norwida z Poznania, i pani doktor, i Czeszka i ksiądz proboszcz, który nie zdążył jeszcze zdjąć ornatu, był obleczony w Jezusa Chrystusa. Wszyscy byliśmy w Niego obleczeni. W Jego osobę, tajemnicę, kulturę... Mail do Ingeborg podpisałem naszym imieniem, Grażyny i swoim, ale i wszystkich przyjaciół ze Strachówki. Jesteśmy złączeni w jedno eucharystią. Zwróciła nam na to uwagę Lucy z USA, pisząc o kolonii w Murzasichlu. Takie jest nowoczesne (zarówno 2-tysięczne jak i współczesne zarazem) myślenie w naszych ostatecznych czasach.

Napisał do mnie Mirek, z gminy Potworów, odpowiedział niestety na moje pytanie twierdząco. Jego gospodarstwo znalazło się w centrum nawałnicy, wszystko stracił, został "wyzerowany". Mirka poznałem na kongresie LGD w Mikołajkach. Jest człowiekiem o ogromnych horyzontach, od starożytnej Grecji po Trójcę Świętą. Uprawiał paprykę.

Czuję się w centrum wydarzeń swego czasu. Czasy są zwyczajne, jak zawsze. Nie lepsze, nie gorsze do życia, niż wtedy, gdy wyginęły dinozaury. Dla wiary i rozumu są lepsze. Zyskały nawet miano czasów ostatecznych, zwanych też - po świecku - naszą erą. Ostateczność czasom nadał Jezus z Nazaretu. Jeśli ktoś przyjmie tę opcję, ma lepiej.

Jeśli modlitwa jest tlenem dla życia duchowego, to bez niej ludzie muszą żyć lekko podduszeni (niedotlenieni). Herbata, kawa, ani inne trunki go nie zstąpią. Nie ma dla niej substytutów. Nie mam wyboru, raz mówię jej, raz jego. Inaczej być nie może, bo ona ma naturę bosko-ludzką. Ona - to modlitwa. On - to tlen.
Modlitwa daje przeżycie całości. Daje przeżycie sensu. W sensie zanurza. Dzięki niej i w niej też stajemy się bosko-ludzcy. Jak mistrz, albo raczej brat, bo tak mówi Pismo.

Dzięki duchowemu braterstwu (siostrzeństwu) z Lucy rozczytuję się dzisiaj w księdzu Piotrze Semenence i w angielskiej wersji Fortepianu Chopina.
Dokąd nas to braterstwo zaprowadzi? To bardzo piękna historia i przygoda. Nigdy nie pomyślałem nawet, że przytrafi mi się w życiu coś takiego – duchowe braterstwo (siostrzeństwo). Pomóżcie nam swoją modlitwą, byśmy udźwignęli.

***

Robię notatki, ale nie mam czasu uporządkować i zapisać. Od dwóch dni. Wydobywam rzeczy stare i nowe. To cytat z dzisiejszych czytań liturgicznych. Te nowe zwłaszcza są niezbędne. Może nawet nie mnie, światu, choćby naokolnemu. Stare były i są potrzebne bardziej dla wewnętrznego utrwalenia. Nowe tyczą życia duchowo-intelektualnego mojego i całej współczesności. Tego tez dotyczy korespondencja z Lucy. Inni (prócz Jakuba z hehodos) nie weszli ze mną w dialog.
Zrozumieliście coś? Czy to zmienia nasze zycie? - pytał kaznodzieja w Łagiewnikach. Co przez to rozumiesz? Że będę siedział dłużej w kościele? Co znaczy dla ciebie poświęcić wszystko Chrystusowi? - ja pytałem w myślach jego.
Czy takim dictum acerbis nie gnębisz młodych i nie odpychasz od takiego rygorystycznego kościoła? Nie mówię, że nie masz racji. Mówię ci na ty, ze względu na wiek i chrześcijańską wspólnotę. Możesz mówić do mnie tak samo. Czy kaznodzieje i katecheci nie powinni być bardziej konkretni?
Powiedz młodym (starszym też), że Jezus (Stwórca) nie chce im niczego zabierać. Przeciwnie, chce dawać i dawać. Obdarzać bez końca. Bo On widział, że wszystko, co stworzył było i jest piękne. On chce naszego życia w szczęściu i radości. Ja też tak uważam i uczę na lekcjach religii. Chciałbym, żeby każdy żył inaczej, żeby cieszył się swoim życiem i żył po swojemu!
To wcale nie znaczy. że nie powtórzę razem z tobą - "Zrozumieć Jezusa to próbować myśleć, tak jak On. I postępować, jak On by postąpił." Ale będę dopytywał, co to znaczy konkretnie - jak On postępował? Odwiedzał, rozmawiał, uzdrawiał, odgadywał potrzeby bliźniego, bawił się na weselu, ucztował u przyjaciół, odchodził na bok, by w samotności się modlić (rozmyślać - bo nie brał ze soba książeczek do nabożeństwa), rozglądał się i wzruszał na widok swego miasta, na wiadomość o śmierci przyjaciela, odwiedzał świątynię i wychodził z niej, kiedy chciał...

A my byśmy chcieli zrobic z człowieka religijnego robota. Tu klęknij na dwa kolana, tu wstań, tu siądź, broń Boże nie wolno ci wyjść w trakcie liturgii, itp., itd. Ile w naszej katechezie jest tego, co z ambon piętnują inni kaznodzieje - "wypełnianie prawa bardzo po faryzejsku, co do litery i kropki?".
Mnie łatwo mysleć inaczej. Nie jestem religijnym (ani innym) skrupulantem. Też się modlę bez książeczek, a nawet nie mówię pacierza. Znam go i tyle.

Wam trudniej. Żyjecie w oderwaniu od życia prostych ludzi. Ale mimo to nie przemawiajcie, jakbyście straszyli Jezusem i nakładali Go jak ciężar na ramiona słuchaczom. Sami przebrani w jakieś nierealne (nie z tej ziemi) szaty. Jezus daje skrzydła i radość.

Żyj po swojemu. W wolności religijnej (rozumnej i odpowiedzialnej). Z przyjacielem za pan brat. I tym na ziemi, i tym w niebiosach (własnej duszy). W serdecznym uścisku, a nie rytualnie-nakazanym. Kiedy On jest w tobie, a ty z Nim, to zmuszanie do jakichś nakazanych czynności jest gwałtem. I nie z zewnątrz ocenia się czyjąś przyjaźń. Po owocach ją poznacie.

Znasz przykazania? Idź i czyń podobnie. Ja ci dałem denar i talent wolności. Coś z nią uczynił?

piątek, 22 lipca 2011

Gospodarz szkoły i Pinokio

Gospodarzem szkoły jest Grażyna. Dzięki niej coś ciągle się w szkole dzieje. Pinokio to bohater z bajki. Nos mu się wydłuża po każdym kłamstwie.
Nie tak dawno ktoś wymyślił w gminie, że Grażyna jest złym gospodarzem. Śmieszny jest Pinokio, tak w bajce, jak w gminie. Nos znów mu urósł o parę centymetrów.

Głupotę łatwo się wymyśla i łatwo powtarza. Wystarcza zawiść i zła wola. Prawda wymaga wysiłku, trzeba poznać fakty.

Czemu mnie to złości? Czemu piszę teraz? Mam w pamięci wybiórcze wielkie chwile z życia szkoły i gminy i świeże fakty medialne.
Mam w oczach obraz jak na klęczkach malujemy na asfalcie, Grażyna, Iwona, pan Krzysiek i ja, linie do koszykówki. Farbę dała pani Danusia. Asfalt i konstrukcję razem z robocizna podarował starosta Konrad. Wójt nic nie dał. Z boiska korzystaja nie tylko uczniowie, ale każdy chętny mieszkaniec gminy.

Inny obrazek znam z opowiadań, bo sam nie pomagałem. Grażyna razem z nauczycielkami i rodzicami skrobie ściany, myje, aby pomieszczenia klasowe ładnie wyglądały. Po kolei klasy, korytarze. Jak trzeba było, ściany przestawiała, zmieniała wykładziny, zrobiła łazienki (poprawiała cudze projekty). Powstały nowe pomieszczenia, pokój nauczycielski, klasy, biblioteka, pokój socjalny, kuchnia...
Dzieci i młodzież wprowadzała w nowy świat, na salony, do kancelarii Prezydenta RP, na prezentację ich pracy na Zamku Królewskim. Grażyna, dyrektor i gospodarz szkoły, szukała i znajdywała hojnych sponsorów i darczyńców, zajrzyjcie na listę opublikowaną na www i na srebrne gwoździe na drzewcu pięknego sztandaru szkolnego. Dzięki Annie i Maciejowi Formanowiczom wysłała grupę 18 uczniów na darmowe kolonie artystyczne. Stworzyła szkolne koło Caritas, które teraz, pod kierunkiem Basi Janus owocnie pomaga nie tylko starszym mieszkańcom i uzbierało bardzo konkretne kwoty dla pogorzelców, ale jeszcze adoptowało na odległość dziewczynkę z Afryki i pokrywa koszty jej kształcenia. Trzeba mieć wizję. Trzeba być człowiekiem.
Norwidowską (cykliczną) imprezą plenerowym - Vademecum - Grażyna wyrobiła nam markę na całym Mazowszu. Nie tylko szkole. Gminie. Telewizja nie przegapiła tego wydarzenia. Trzeba być wrażliwym Polakiem. Trzeba kochać gminę i jej historię.

Szkoła nie tylko wyładniała, zmieniła całkowicie swoje oblicze. Ile osób z zewnątrz - z Mazowsza i z Polski - to dostrzega, chwali, nadziwić się nie może - "ach, jak u was czysto, jak ładnie". Szkoła ma tytuły - Szkoły z Klasą, Szkoły Uczącej Się (SUS), wprowadziła Ocenianie Kształtujące (OK) itp. Można sprawdzić statystyki, ile szkół postawiło sobie tak wysokie wymagania i im sprostało. Nie w gminie i w powiecie. W Polsce! Z zewnątrz widać lepiej. Wewnątrz - niektórych ludzi zaślepia zawiść, stara, chyba odwieczna polska wada narodowa.

"A mury runą, runa, runą...". Wiele murów musiało runąć, żeby powstała Rzeczpospolita Norwidowska. Dzisiaj każdy odpowiedzialny mieszkaniec jest z niej dumny. Każdy wójt, były, obecny i przyszli - musi sobie cenić i korzystać z takiej perły w koronie. To Dyrektor szkoły, jej GOSPODARZ, w największym stopniu przyczynił się do rozsławienia naszej gminy w ostatnich latach. Sprawdza się gorzkie powiedzenie - "żeby uznali twój sukces, muszą ci go najpierw wybaczyć"!

Żeby być gospodarzem nie wystarczy mury burzyć i wznosić. Gospodarz musi mieć wizję! Musi wiedzieć, czego chce dla placówki, za którą wziął odpowiedzialność. Musi ciągle się rozwijać, czytać, studiować, spotykać i szkolić. I nawet nie wystarczy żyć swoja pracą! Trzeba jeszcze być człowiekiem otwartym i szczerym! Trzeba rozmawiać, pisać, dyskutować o swoich wizjach. Tylko tak można je szlifować i udoskonalać. Nie wolno w sobie skrywać planów i pomysłów. Bo wtedy one się kiszą i wyjdą wszystkim bokiem. Bo wtedy rodzą się w nas dyktatorzy, albo żałosne 'dupki', które będą w sobie odmienić "ja" przez przypadki. Ja wam to, ja wam tamto, ja, ja, ja... Nikt wybierany nie ma do tego wystarczającego tytułu. Ma wypełniać funkcję, do której został wybrany, za co wyborcy z podatków mu płacą. Ani prezydent, ani wójt, ani, ani. Już bardziej właściciel i ktoś z konkursu. Żaden jednak kulturalny człowiek nie będzie nadużywał formy "ja", będzie się krępował, lub wstydził. Zwłaszcza chrześcijanin (ci mają nawet obowiązek nawzajem się pouczać).

Grażyna, dyrektor i gospodarz, potrafiła wprowadzić zmianę. To jest najtrudniejsze na stanowisku managera. Bo trzeba ogarnąć całość, trzeba ją przemyśleć i mieć siłę i determinację, żeby zaproponować nową jakość. Trzeba wykonać gigantyczna pracę, żeby przekonać do tego wszystkich pracowników i ich do nowej jakości przygotować, wyszkolić, dopracować, dopasować dziesiątki, setki (tysiące?) szczegółów. Ile projektów, programów, warsztatów szkoleniowych stoi za zmianą w naszej szkole! Kto to zliczy? Ile godzin - najpierw nad pracą koncepcyjną, potem nad pisaniem wniosków, pozyskiwaniem pieniędzy, trenerów itd. Ile wyjazdów, ile kilometrów przejechanych wzdłuż i wszerz Polski! Ile konfliktów - większych i mniejszych - po drodze. Ile bezsenności. Ile łez.

Porozmawiajcie z tym "złym" gospodarzem, przyjdźcie się podszkolić. Wiele cennych rad dostaniecie od niej za darmo. Chętnie się podzieli swoim doświadczeniem i wiedzą. Ogromnym doświadczeniem i ogromna wiedzą. Zmienił się nie tylko wygląd (na europejski) szkoły. ZMIENIŁY SIĘ JEJ FUNDAMENTY. I to w czasach nieprzyjaznej władzy(!), gdy gospodarz i gospodarze gminy nie sprzyjali zmianom. Ile można by zrobić, jak daleko można by zajść, gdyby nie kłody rzucane pod nogi. Przez rok były wójt (że nie wymienię nazwiska) intrygował, żeby tylko Grażyna nie została dyrektorem! (Czy ktoś go za to rozliczył?). Pięć lat czekaliśmy cierpliwie na łaskawe zaakceptowanie nazwy szkoły, która nas teraz rozsławia (w kraju i zagranica).

Fundamentem szkoły jest wizja, która obejmuje przede wszystkim procesy dydaktyczne, wychowawcze, funkcjonowanie zespołu ludzkiego, sposób oceniania, nagradzania, szkolenia, współpracę z rodzicami, integrację ze środowiskiem lokalnym, w tym międzypokoleniową (inni zaczęli to później naśladować)...
Większość nauczycieli porobiła nowe uprawnienia (w tym dyplomowania). Niektórzy stali się moderatorami nowego myślenia o szkole i szkolą innych nauczycieli w kraju.
Jeśli tyle zrobił przez lata (dni i noce pracy) "zły" gospodarz, to ile zrobiłby dobry? Chyba by całą gminę przeniósł do Ameryki i uczynił z niej kolejny stan USA :)
W każdym wypadku jedyną drogą do cudu jest wiara, rozum, szczerość, otwartość, wolność wewnętrzna (w przeciwieństwie do każdej formy wewnętrznego zniewolenia).

Nota bene, ciekawy jestem, czy wójt i Rada Gminy wiedzą, ile pieniędzy pozyskał "zły" gospodarz dla szkoły i gminy?

Szkoła jest najbardziej nowoczesną i nowocześnie zarządzaną instytucją w gminie. Daleko za nią zostały pozostałe. Skoro tyle można osiągnąć pod "złym" gospodarzem, to niech jak najszybciej ujawnia się ci dobrzy. Czekamy i życzliwie kibicujemy. Niech wprowadzą zmiany na swoim terenie, niech wprowadzą nowoczesność wizji i zarządzania. Każdy ich (wasz) sukces będziemy traktować jak własny. Będziemy się autentycznie cieszyć ze wspólnego dobra. Nie będziemy was szkalować epitetami w stylu "zły gospodarz". Ale najpierw trzeba się czymś porównywalnym(!) wykazać. Nie wkraczajcie bezpardonowo (arogancja władzy?) na nie swój obszar z arbitralnymi sądami! To łatwa pokusa, ale skutki opłakane dla wspólnoty lokalnej.
Tak łatwo jest, będąc na eksponowanym stanowisku, dać się uwieść pochlebcom. Podszeptywaczom obelg na innych. Tych zawsze jest wielu wokół rządzących. Jałowych zazdrośników. Pinokiów.

Trudno, ale coś przeciwnego - dostrzeganie nawet najmniejszego dobra - jest podstawowym obowiązkiem każdej władzy. Jan Paweł II powtarzał za Soborem Watykańskim II na spotkaniach z rządzącymi - "Jakie motywy życia i nadziei przedkładacie rządzonym". To jest trudniejsze, wymaga przede wszystkim postawienia na pierwszym miejscu postaw etycznych. Także samodzielnego, osobistego osądu. Rozróżnianie dobra i zła jest wyższą szkołą jazdy. Szczerość i przejrzystość jest w tym przypadku chyba szkołą najwyższą.

Są ustawy kompetencyjne. Jest ustawa samorządowa i o systemie oświaty. I o pracownikach samorządowych. Primum non nocere. Po pierwsze - nie szkodzić!

Dlaczego teraz o tym piszę? Żal do ludzi powtarzających złośliwie głupoty o "złym" gospodarzu mam w sobie od tygodni - siedzi gdzieś głęboko we mnie. Mnie niszczyli przez 16 lat, wiem, co czuje Grażyna. Dobrze, że Pinokio przyszedł do mnie z pociechą. Pomaga mi swoim długim nosem klikać w klawiaturę. Umiem się gorzko uśmiechać.
Wielkim bodźcem i znakiem była wczorajsza korespondencja. Najpierw z Caritasu - "pozwalam sobie do Pana napisać z prośbą o przekazanie informacji Pani Grażynie i kolonistom, że wszyscy się tu w Caritas nimi zachwycamy i info ślemy w Polskę.
Poniżej są dwa linki z tą samą informacją:
1) www.warszawa-praga.caritas.pl/
2) www.caritas.pl/news"

Raduj się wspólnoto gminna. To pochwały (podziw) dla naszej strachowskiej kolonii, tworzonej od 12 lat. Dla naszych zdolności organizacyjnych, pedagogicznych, wychowawczych. To, czym żyje kolonia, jest tym samym, co Grażyna, dyrektor, "zły" gospodarz, wciela w życie szkoły i gminy. Zajrzyjcie na zeszłoroczny projekt sierpniowy "Artystyczny Wóz Drzymały", a i na ogniska w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, czy w naszym ogrodzie, kończącego pracowite lato.

Druga korespondencja, permanentna od piątku przed-kolonijnego, od godz. 19.36, jest z USA. Korespondencja na wyżynach duchowych i intelektualnych - "To see you in Poland living and working with children is to watch the eucharistic life we share as a truly universal one. It affects me deeply to experience the universality of our church in this way.
Thank you for the compliments on our neighborhood. I admit the place where we live was a total gift from God. We get to be among priests and nuns and our children get to go to a school where hey get daily mass.
I am looking forward to hearing more about your school, Headmistress. Your new friend in Christ, Lucy
".

Z kim mamy rozmawiać u nas o perspektywie współpracy ze wspólnotą amerykańskiej parafii Świętej Teresy z Lisieux (od dzieciątka Jezus)? Chyba trzeba poruszyć całą duchową Rzeczpospolitą Norwidowską.

Gdybym tego wszystkiego nie napisał, nie wyrzucił z siebie, droga do owocnego i zintegrowanego współdziałania (w tym szkoły, parafii i gminy) byłaby jeszcze trudniejsza. Wielkim sprawom niedomówienia nie sprzyjają. Potrzebują clearingu. Bo choć mój rozum i wiara nie pozwalają mi żywić uraz, to emocje siedzą głęboko. Jeśli ci, którzy lekkomyślnie, lecz jednak z jakąś ukrytą intencją, powtarzali oskarżenia o "złym" gospodarzu szkoły nie zdobędą się na słowo przepraszam, to choć będę z nimi rozmawiał i współdziałał, to zawsze (podśmiadomie?) będę widział ich dłuuugie nosy. Niczego nie oczekuję od osoby, która wymyśliła (wykoncypowała) tę obelgę. Zło rodzi się w niewidzialnym królestwie. To jest strasznie mroczne królestwo, lepiej niech się nie objawia. Niech zniknie.

Dlaczego teraz piszę? Bo to chyba jedyny moment. I możliwe jest tylko przed ich powrotem z kolonii. Przed powrotem "złego" gospodarza-dyrektora-matki-żony- kierowniczki, a przy tym - o paradoksie - prawdziwego LIDERA (dyplomowanego przez PAFW), bo a nuż by mi nie pozwoliła tego opublikować?! Na pewno zaś nie miałbym wtedy takiej jasności, ostrości i wolności widzenia spraw. Powróci młyn.

PS.
Czy tylko ja powinienem o tym pisać? Ruszcie się młodzi. Śmiało żądajcie nowoczesności w strukturach władzy. Stawiajcie im wysokie wymagania, na miarę czasu i na miarę osiągnięć szkoły - Zespołu Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Odezwijcie się czytelnicy bajek.

czwartek, 21 lipca 2011

Uwaga na Judasza

Tytuł przyszedł nad ranem. Temat dużo wcześniej. W międzyczasie sny mało dziwne, niby zwyczajne, ale nieprzyjemne. Raz jeździłem na starym motorze, chyba WSK, w okolicach dzieciństwa, którymi teraz zarządza prezydent Roman i starosta Janek. Motor był sprawny, ale ja miałem kłopoty nożne. Trudno mi się nimi operowało. Niesprawność i brak koordynacji nie pozwolił nacieszyć mi się wueską. A następnym razem jeździłem siostry samochodem. Jednej z sióstr, chyba Jadwigi. Samochód był ładny, nowy, z klasy małolitrażowych. Francuski? Japoński? Za szybko zmieniałem biegi, czy za późno hamowałem? A może ze złą prędkością wchodziłem w zakręty? Coś było nie tak.Stwierdziłem na koniec, że faceci muszą mieć większe samochody, żeby nie obijali się o kierownicę, drążek zmiany biegów,nie musieli wyprężać się napierając na fotel, który nie chce się dalej odsunąć itd. Za ciasny.

Przed, po i pomiędzy myślałem o Judaszu. Że jest wielką zagwozdką. I że jest mało obecny w literaturze, choć bardzo w języku. Ma rozdział w Mistrzu i Małgorzacie. Jest w powiedzeniach i zawołaniach - "Judaszowe srebrniki", "Ty Judaszu". Na wieczność całą jest skojarzony ze zdradą.

Judasz - ku wiecznemu zadziwieniu - jest nieodłączną częścią najpiękniejszej opowieści o dobru. Jest postacią z historii Jezusa z Nazaretu. Sam się do niej nie wprosił, został wybrany. Był jednym z dwunastu uczniów i przyjaciół Wielkiego Proroka. Byli oni jakby radą apostolską przy mistrzu i nauczycielu. Choć mistrz rady nie potrzebował, potrzebował przyjaciół. To my, jak się później okazało, ich rad potrzebowaliśmy. Ale nawet prorok potrzebuje wspólnoty i przyjaciół. A cóż dopiero człowiek XXI wieku!
Ten prorok wiedział, co było w człowieku. A inni? Czy się domyślali? Czy widzieli znaki, że coś było w Judaszu, z Judaszem, nie tak? Czy we wszystkim, i w każdych okolicznościach był taki jak oni? Czy podobnie się zachowywał?
Czy był szczery? Czy wiedzieli, co myślał i czuł?
Czy jego zdrada (srebrnikowy uczynek) nagle się w nim ulęgła? Znając siebie, tzn. człowieka, z pomocą całej współczesnej wiedzy neuro-bio-psycho-psychiatrycznej wiemy, że to niemożliwe. Toksyny złego muszą mieć czas, by dojrzeć i zatruć złożony ludzki organizm.

Co w nim było nie tak? Przecież wszystko słyszał, widział cuda, doświadczał dobra, rozwijał się jako osoba w tym towarzystwie, zasypiał i budził się w kochającej wspólnocie. Więc czego mu było brak? Ciągłych pochwał? Głaskania po głowie? Szans na przywództwo? Wybraństwa potwierdzanego ciągłym namaszczaniem? Hołdów? Pieniędzy? Czy choć raz rozmawiał z mistrzem i nauczycielem, jak dziecko niczego nie ukrywając?Nieodgadniona jest natura ludzi skrytych. Pozostaną do końca tajemnicą i z nią odejdą. Nie poznamy ich profilu bio-psychologicznego.

Jezus wiedział. "Ten, który macza ze mną rękę w misie, ten mnie zdradzi". Czy pozostali byli bardzo zaskoczeni? Czy wszyscy jednakowo? Przecież dalej jedli, jakby nigdy nic. Tak nam się wydaje. Kto wie, jak było! Czy nie zmąciło ich na chwilę. Na chwilę, bo zaraz nastąpiły inne wydarzenia. Jedno goniło następne. Jedno drugie zamazuje. Zostaje te, które silniejsze. Mocniejszy bodziec wypiera słabszy. Przecież mistrz i nauczyciel umył im nogi! mówił o śmierci, bliskiej, namacalnej. Atmosfera gęstniała. Mówił o jedności - niezrozumiałej, zbyt wzniosłej. Jaka była temperatura na termometrze, jakie dźwięki dochodziły z zewnątrz do sali, jaki był zapach tamtejszych nocy? Trzeba pojechać do Wieczernika, w czwartek wielkiego tygodnia dziejów. Trzeba jeść to samo, popijać tym samym, w tych samych siedzieć szatach na podłodze, dywanach, bądź zydlu.
Wszystko w nich i w nas, późnych wnukach, ukształtuje się dużo później. Duch ich wszystkiego nauczy. I będą na śmierć szli po kolei, jak mistrz i nauczyciel, oprócz jednego, jak kamienie rzucane na szaniec. Ile razy jeszcze wspominali tamte dni i noce, i jednego ze "swoich", który nie wytrzymał ze swoim wielkim wybraństwem i zaufaniem w nim pokładanym.

A co się z nim stało? Znamy jego koniec. Obwiesił się - jak mówi jedno z tłumaczeń Słowa.
Czy dostąpi miłosierdzia?

Słyszałem w jakimś katolickim radiu nauki księdza o znanym nazwisku. Pamiętam, gdzie to było, zapadło mi w wyobraźnię. Wracaliśmy z dalekiego skądś. Z rekolekcji w Zakopanem? Być wielkie może. Audycji słuchaliśmy z zainteresowaniem pomiędzy zakrętem w Sulejówku, z trasy na wschód Europy, a bocznym torem węgrowskim naszego kierunku ku Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Ksiądz snuł łagodną wersję wydarzeń. Że Judasz zrozumiał. Chciał odwrócić koło historii. Poszedł do arcykapłanów zwrócić zapłatę. Oni nie przyjęli. A on sam wykonał wyrok na sobie. Bo napisane jest w ich prawie, że "winien jest śmierci, kto wyda niewinnego". On tylko wykonał należny wyrok. Zrozumiał. Errare humanum est. "Lepiej by mu było kamień młyński wziąć... lub sznur". Wziął sznur. Lepiej byłoby się nie narodzić, ale na to wpływu nikt z żyjących nie ma. Post humanum est? "Annotationes posthumae in evangelium d. Matthaei, apostoli & evangelistae. Analectis auxit, ac publicae disquisitioni subiecit in inlut academi salan.́Praemissus est tractatus de interpretatione scripturae sacrae"

PS.
Już wiem. Przypomniałem sobie, skąd wziął się mój Judasz. Tytuł pierwszy roboczy był "Rozważania o Judaszu", ale zbyt patetycznie i nieadekwatnie. To tylko zwrócenie uwagi na.
Myślałem wcześniej o problemie. Naszym, swojskim, życiowym, szkolnym można powiedzieć. Co z nim robić? Nic. Wystarczy zrozumieć i modlić się o rozwiązanie. Nie wolno wchodzić w dyskusje. Żaden człowiek tego nie ugryzie. Trzeba robić swoje. Jak apostołowie.

środa, 20 lipca 2011

Fałsz zabija wspólnotę

Zdjęcia nie kłamią. Ileż prawdy znalazłem na www.murzasichle3.blogspot. Także te zdjęcia przynaglają mnie, abym podniósł temat prawdy i fałszu w naszym wspólnotowym życiu. Bez niedomówień - chodzi o naszą wspólnotę lokalną, a przede wszystkim o wspólnotę szkolną.

Wielka Brytania ma swoją aferę podsłuchową (ponad lokalną), my aferę kolonijną - dwa wyjazdy w tym samym czasie, w to samo miejsce, adresowane do tej samej grupy uczestników i wychowawców, jeden organizowany przez dyrektora szkoły i Caritas diecezjalny, drugi organizowany przez nauczycielkę tejże szkoły i stowarzyszenie lokalne. Kto chciałby zamieść tę aferę pod dywan, zrobi niedźwiedzią przysługę wspólnocie lokalnej, szkole i parafii.

Wspólnota jest tylko tam, gdzie jest jedność - na mocy definicji! Bez jedności - jest tylko jakaś grupa (grupy). Grupę różnie można definiować, ze względu na przyjęte kryteria. Gdzież grupie do wspólnoty! Grupa jest na dużo niższym od wspónoty szczeblu bytów. Niewyobrażalnie niższym. To jak porównać materię nieożywioną do materii obdarzonej życiem. W każdej wspólnocie czynnikiem ją konstytuującym jest wartość duchowa. Wspólnota istnieje przez przyjęcie daru. Grupa istnieje tylko dzięki organizacji, interesom, prawu i innym czynnikom naturalnym.

We wspólnocie - najważniejszy jest dawca. Wspólnota powstaje przez przyjęcie daru. Nigdy nie dość powtarzania tej prawdy - jest ona bardzo mało znana. Z dwadzieścia lat szukałem tej definicji. Tylko w taki sposób może "zawiązać się" wspólnota. Co nie przeszkadza, żeby przyłączyli się do niej ludzie kierujący się jakimś wyrachowaniem. Ale są oni wtedy tylko martwymi duszami danej wspólnoty. Wcześniej lub później się wykruszą. We wspólnocie można wytrwać tylko na zasadzie dobrowolności. Włączając się w jakąś wspólnotę chcemy (godzimy się) być współ-darem. We wspólnocie pełnoprawnym członkiem stajemy się podzielając jej wartości. Tak więc prawdziwą wspólnotą zarządza nie zarząd, albo inne kierownictwo, ale duch. Najlepiej jeśli jest to Duch Święty. On zaś jest rozpoznawalny w dość prosty sposób. Kryterium jest (ta sama) wiara, nadzieja i miłość. Tę wiarę, nadzieję i miłość możemy weryfikować z pomocą Biblii i 2-tysięcznej tradycji kościoła.

Wspólnota - jak tlenu - potrzebuje szczerości, jawności, aż po przejrzystość. Karmi się nimi jak tlenem i źródlaną wodą. Dzięki temu wzrasta. Chce się dzielić dobrem, chce by podzielane (wyznawane) przez nią dobro zajaśniało. "We wspólnocie nie pytaj, co ty możesz z niej mieć, ale co ty możesz jej dać".
Grupy przeważnie mają wiele do ukrycia. Mają swoje plany i wyrachowania, których boją się ujawnić, jak sekretnego wejścia do skarbca. Oczekiwane korzyści są ich spoiwem. To nie jest oskarżenie. Ja tylko chcę opisać obiektywnie charakterystykę gatunkową.

Wspólnota jest cudem we Wszechświecie. I każda - zawsze jest jakby częścią jednej idealnej WSPÓLNOTY - jej szczytem jest ideał (eschatologicznej) JEDNOŚCI. Jedność zajaśnieje - to pewne. Grup jest wiele - tysiące, miliony.... ich granicą (idealnym odwzorowaniem) jest nieskończoność. Wielość rozpłynie się w mroku. Tak więc jasność i mrok są wpisane od początku w każdą wspólnotę i grupę.

Fałsz zabija wspólnotę. Posługuje się niedomówieniami, przemilczeniami, tajemnicą organizacyjną, niejawnymi celami, naśladownictwem itd. Fałsz niszczy każdą szkołę, parafię i wspólnotę lokalna. Wspólnota lokalna - według mnie - to quasi wspólnota.

Grupa może wpisać w swoje cele działalność wychowawczą, ale naprawdę wychowuje jedynie wspólnota. Małżeństwo i rodzina, które są wspólnotą - wychowuje. Małżeństwo rozbite i skłócona rodzina - chyba nie? Jeśli za wychowanie bierzemy wzory osobowe, a nie słowa i deklaracje.
To samo dotyczy szkół, parafii, gmin... Zwłaszcza tam, gdzie mieszkańcy uważają się za chrześcijan. "Abyście byli jedno" - w skrócie, o to własnie chodzi. Jedność budowana i wynikająca z przyjęcia Dobrej Nowiny wychowuje. Jest najlepszym wzorem.
Szkoła z definicji musi być zbudowana na wartościach i konsensusie. Jest pisany, tak lub inaczej, kodeks szkolny. Rozpisany na cele wychowawcze, regulaminy, systemy oceniania... Czy może pracować w szkole, lub innej firmie, ktoś, kto nie uznaje (praktycznie, bo nie do pomyślenia jest, aby formalnie) wartości wpisanych w jej kodeks?! Nie do pomyślenia. Ani w Viessmannie, (zajrzyjcie jeszcze tutaj), niby to samo, ale jak pięknie!, ani w Rzeczpospolitej Norwidowskiej. (w 2004 był tylko taki wpis o szkole - daję link, bo podkreśla jednak ciągłość naszych działań). Ale nie wystarczy potwierdzić systemu wartości tylko w głosowaniu nad kodeksem. Trzeba nieustannego dialogu. Trzeba nieustannej dyskusji na forach publicznych. Z tym u nas jest kiepsko, bardzo kiepsko.

Fałsz bardziej jest widoczny i ekspresyjny niż zadeklarowane wartości i prawda. Zło łatwiej się reklamuje. Nawet w Boskiej Komedii Dantego Alighieri. Badania z zakresu turystyki mówią, że zadowolony gość (turysta) podzieli się swoimi pozytywnymi wrażeniami z pięcioma osobami. Niezadowolony - z dwudziestoma.

Szkoła, w której działają grupy, nie ważne jak liczne, odcinające się, dystansujące bardziej, lub mniej jawnie (skrycie) od głównej linii reprezentowanej przez dyrektora i radę pedagogiczną , nie jest idealną wspólnotą wychowawczą. Taka sytuacja niweluje podejmowane wysiłki (ogromne) wielu. Taka sytuacja niszczy. Taka sytuacja zabija. Może w takich samych, lub jeszcze większych proporcjach, niż 5/20 w turystyce. Szczypta fałszu w dziedzinie wychowawczej demoluje, jak bomba próżniowa. Głupi są dorośli, którzy próbują - na siłę - tego nie widzieć, lub nie rozumieć.

Jak fałsz nas zabija? Oto wyraziste przykłady - milknące rozmowy, lub zmiana tematu, na widok pewnych osób, szeptanie w grupkach, po kątach, oburzenia i emocje wybuchające nieraz z wielka siłą, ale tylko w konkretnych osobowych konstelacjach, grupy, grupki rodziców tworzące się przy tym, lub tamtym pedagogu, przeradzające się z czasem w nieformalne, lub nawet formalne grupy wyborców, księżycowe wprost relacje radna - środowisko, z którego się wywodzi, rywalizowanie, bądź nawet przechwytywanie grup uczniów i młodzieży do własnych działań projektowych, lęk różnych osób do wyrażania w tak spolaryzowanym środowisku swoich opinii na temat ważnych kwestii publicznych... Krótko mówiąc - publiczna demoralizacja i paraliż życia społecznego. Mnie w takich realiach nie chce się nawet myśleć, nie tylko o pracy w szkole, ale i o wspólnych nabożeństwach, a nawet o spacerze po ulicach i zakupach w sklepie. Cała atmosfera, tak, lub inaczej, jest zatruta.

Czy nie ma na to lekarstwa? Czy nie ma wyjścia?
Ależ skąd. Mamy 2011 rok od narodzenia Jezusa z Nazaretu. Wszystkie potrzebne środki do uzdrowienia zostały nam dane. Z poziomu natury - człowiek jest istota myślącą, społeczną i dialogiczną. Z poziomu kultury - prawo, sztuka, podobne przykłady w długiej historii ludzkości. Z poziomu nadprzyrodzonego (objawionego) - Stary i Nowy Testament i naukę społeczną kościoła.
Zamiast odrzucenia mojego opisu sytuacji i oburzenia się na mnie, szukajmy rozwiązań. Jesteśmy skazani na sukces - o ile posłużymy się dobrą wola. (Damy wtedy owocną naukę globalną dla wielu).

Co do mnie, chciałbym sprostać wyzwaniu. Chętnie będę uczestniczył w każdej formie zmierzenia się z problem. Zmierzenia z problem, w próbie szukania rozwiązań, a nie sądu, czy potępienia. Nic z tych rzeczy. Stanę do każdej poważnej(!), publicznej(!) rozmowy czy debaty (może być oksfordzka) zorganizowanej przez dyrektora szkoły, proboszcza parafii, wójta gminy, przewodniczącą Rady Gminy, gminne forum współpracy NGO (org. pozarządowych) - które ma to w swoich obowiązkach (po to jest), przyszłe CAL (centrum animacji lokalnej), lub GCI (gminne centrum integracji), lub każdą poważną osobę czy instytucję. Może być z pomocą ośrodków naukowych i prasy wszelakiego szczebla. To jest żywotna sprawa wszystkich mieszkańców gminy. Wezmę udział w każdym pokutnym, lub błagalnym nabożeństwie. Żeby koszmar podzielonego życia (skłóconego) minął.

wtorek, 19 lipca 2011

Proste jak cep

Czy, żeby czuć życie, nie trzeba podjąć (dźwigać) jakiejś odpowiedzialności? Czy bez związania dobrowolnego, lub jakoś nałożonego i przyjętego, można w ogóle być związanym z ziemia człowieka (człowieczego losu)? Chyba nie.

Najlepiej, jeśli ta odpowiedzialność jest powiązana z wyposażeniem bytowym jednostki. Adequtio rei et inetectus. "Odpowiednie dać rzeczy słowo" (CKN).

Szukanie prawdy jest chyba najbardziej podstawowym zajęciem człowieka na ziemi. Bo nawet miłość potrzebuje prawdy, w jakichś ramkach musi ją umieścić. Choć tu możemy się sprzeczać. Każdy facet chyba przyzna ile rozumu trzeba użyć przed decyzją ożenku! Miłość doprawia się odpowiedzialnością. Zobowiązaniem, nieskończoną nigdy pracą nad zrozumieniem daru jedności... To, co ostateczne zwyciężyć musi nie jeden raz to, co przelotne. Ot, przypadłości i istota kłaniają się z pism św. Tomasza z Akwinu. Im dalej w las, tym więcej drzew i zagadnień poznawczych. Hermeneutyka, kognitywistyka, neurobiologia... i co jeszcze?

Obrabiam trochę zdjęcia z kolonii i zamieszczam na blogu. Jest się na co wpatrywać. Wspólnota kolonijna pięknie jest oprawiona naturą. Naturę człowieka też widać na zdjęciach. Na przykład potrzebę wspólnoty. I potrzeby poznawcze. Widać je w napiętych twarzach szukających logicznego rozwiązania zadanego zadania. Za-za.

Wczoraj dostałem od Lucy kolejny link na kolejnego bloga jej serdecznej przyjaciółki. Ko-ko. Znalazłem w nim piękny anagram (a może tylko rozszyfrowanie) słowa JOY - RADOŚĆ.
J - jak Jezus
O - jak Others
Y - jak Yourself
- Jezus (reprezentujący wartości najwyższe), inni (wokół ciebie, w twoim życiu), i ty sam (bez samoświadomości ani rusz). Mówię wam to, abyście radość mieli i aby radość wasza była pełna.

Ja już - o dziwo - nie niosę prawie żadnych odpowiedzialności. Zostały po kolei ze mnie zdjęte, albo do części nie dorosłem. Czuję sie lekki i ciężki jak ptak. Bo, coż to za lekkość. Ptaka unurzanego w smolistej mazi po katastrofie tankowca (ekologicznej)? Wiele odpowiedzialności zostało mi raczej odebranych za czasów poprzedniego ustroju w gminie. I dzisiaj jest jeszcze pewna jego zmutowana forma przetrwalnikowa. Jak działa? Trudno o tym nie myśleć, patrząc na zdjęcia z kolonii CARITAS. Dla każdego słuchacza nienormalne jest, że w tym samym czasie i w tym samym prawie miejscu ktoś inny organizuje na ich wzór coś podobnego dla dzieci i młodzieży z tej samej wsi i gminy. I z tej samej szkoły i parafii. Starając się działać konspiracyjnymi metodami. Nikomu to na zdrowie nie wyjdzie. Im, w pierwszej kolejności. Kościół jest starszy. Ma dwa tysiące lat. Caritas diecezjalny lat kilkanaście. Nasze kolonie Caritas lat 12 i powstały z inspiracji hierarchii kościelnej. Hierarchia znaczy również - odpowiedzialność.
Nawet jak nie myślę, echo nienormalnej sytuacji w małej wspólnocie lokalnej jest osnową bardzo nieprzyjemnych snów. Dzisiaj - o dziwacznej liturgii. Czułem się na niej nieswojo, jak w nieswoim, dwutysięcznym kościele. Jakaś grupa młodzieży robiła oprawę liturgiczna. Na siłę, bez wyczucia i zrozumienia., Dało się wyczuć, że ktoś ich wsadził na fałszywego konia. I kazał jechać. Wio! Jakieś wymyślone, wydumane komentarze, niczym w teatrzyku szkolnym, czytane w dziwnych, nie "nakazanych" momentach. Egzaltacja i fałsz biły ze słów i intonacji (recytacji!). Ktoś chciał zaistnieć, zabłysnąć i się dowartościować używając religii jako narzędzia. Instrumentalizacja świętości.
Czułem się fatalnie, wyszedłem chyba z kościoła. Tak mogli się czuć chrześcijanie za czasów prześladowań. Pocieszali się pewnie słowami Jezusa do św. Piotra o niezniszczalności (wieczności) Kościoła. Uff! Mam nadzieję, że ten sen nigdy się u nas nie ziści.

Czytałem ostatnio mądre blogi pisane przez dorosłych. Są świetne. Dziwi mnie ich mała popularność. W tym samym czasie ich dzieci maja setki "przyjaciół" na Facebooku. Moje spostrzeżenie nie dotyczy tylko amerykańskiego Internetu. W polskim jest to samo. Zaglądając na wpisy młodych latorośli odnajduję przeważnie głębię równą brazylijskim operom mydlanym. Albo meksykańskim, peruwiańskim itd - nie chcę żadnej nacji urazić. Młodzi i starsi czytelnicy przetrzyjcie, przetrzyjmy oczy, którymi spoglądamy na nasz piękny świat.

Inne spostrzeżenie - tu i tam, raczej wszędzie, słyszę, słyszymy, że dorastające dzieci maja kłopot z kościołem, religią, albo maja je całkiem w nosie. Dzieje się to w naszych (wierzących) rodzinach. I w naszym - najwspanialszym i najświętszym ponoć - kościele polskiego katolicyzmu. Też trzeba oczy - i nie tylko - przecierać. Wielodzietni maja większe pole obserwacji. Nasze (moje i Grażyny) dzieci mówią, że lekcje religii były najgorszymi lekcjami w szkole. Były przeważnie stratą czasu i nerwów. Można wiarę stracić i bardzo znielubić kościół. A ja - katecheta, zawsze podpisałbym im oświadczenie, zwalniające ich z tego obowiązku (ew. w zastępstwie skierował na etykę, gdyby był wybór). Niby nic takiego? No nie wiem, bo jednocześnie słyszymy od biskupów i innych odpowiedzialnych (także świeckich), że jest dobrze. Jest fajnie. Na czym ci "fajni" opierają swoje opinie? Na własnych przeświadczeniach, że "jest fajnie". Czy leci z nami pilot? Oczy szeroko zamknięte? Hipokryzja?

PS.
Trzeba czytać szybko ten tekst, bo miejscowy cenzor (cenzorzy) mogą znów żadać usunięcia go z Internetu.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Dom, rodzina , sacrum i profanum

Nie ma to, jak w domu. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Home, sweet home. Itd.itp. Czemu taka w nim siła?

Wydaje mi się, że to coś więcej niż sobość i zadomowienie. To krąg, w którym możemy znaleźć klucz do prawdy, do sensu. Do zbawienia? Pewnie tak. Nawet na pewno. Bo tu są wszystkie najważniejsze wątki i tajemnice. Tu dotykamy Kosmosu. Istnienie w nim jest najbardziej intensywne.

Dom jest najpierwszą i największą szansą na znalezienie osobowej prawdy. W domu Sacrum może najbliżej nas podchodzi. Bliżej, niż w murowanych świątyniach. Murowane i drewniane świątynie są dopełnieniem, rozszerzeniem.

Profanum jest rozbijanie i (z)niszczenie domu, rodziny, osoby. Czy nie na tym polu śmierci wartości domu i rodziny profanum najbardziej się ukorzenienia?

niedziela, 17 lipca 2011

O wszystkim, co lubię i kocham

1) O życiu i śmierci

Samo życie mnie motywuje, by mówić o śmierci. Na karteczce wyjrzało spod sterty innych kartek zdanie, pół zdania - "śmierć nie jest egoizmem". Wyjrzała spod, spojrzała na mnie, bo ktoś ją wcześniej zapisał. Może nawet ja sam. Ale skoro już zapomniałem, że napisałem, to jakby ktoś napisał. Coś, ktoś myśl taka dał, ja tylko zapisałem, jak zawsze, teraz mam jak znalazł. "Nie ja to trwam, co trwam... ale jak wszech-oko... i długo i namiętnie i ....pochyla się nade mną... we mnie... i trwam, a tak już trwam nie sam, ale ...". Poezja to? Kognitywistyka?

Może komuś przydadzą się moje rozważania o śmierci (w służbie życia)? Śmierć nie jest egoizmem - napisałem w związku z przekomarzaniem się "w tym temacie" z najukochańszą żoną Grażyną. Opisałem już nasze rozmowy w poście "Dziad i baba", nie będę się powtarzał. Chcę tylko zauważyć, że myśl o nieegoistycznym odejściu ze świata (papież by dodał "do domu Ojca") przyszła w związku z dziadem i babą. Bo czy można chlapać ozorem w obliczu całkiem poważnej sprawy! A śmierć Jezusa?
Czy można porównywać? Trzeba. Chrześcijanin powinien we wszystkim być do niego podobny. Na ile może i na ile się da. I nieważne, jak teologicznie i antropologicznie tłumaczymy sobie historyczny fakt Jezusa z Nazaretu. Chrześcijanin to ten, który nie znalazł lepszego przykładu i mistrza. Do tego wystarczy sam rozum. A wiara dołoży dużo, dużo więcej.
Wiara buduje na naturze, a nie wbrew naturze. W jakąś nielogiczną, a przynajmniej strasznie wydumaną konstrukcję bym nie wierzył. Rodzimy się na tym świecie w wolności i dla wolności. Rozum został nam dany dla nas, a nie przeciwko nam. Nie twórzmy absurdów. Chcę dożyć swoich dni w zgodzie z wiarą i rozumem. Jak rozwijają się one (być może splątane od początku bio-neurologicznie) nauka bada, zbada i badać będzie od nowa w nieskończoność. Tak jak i świat cząstek elementarnych i kosmos itd. Continuous continuum?

Więc zakończę ten wątek biblijnie - "nikt nie żyje i nie umiera dla siebie". Ja się w tym continuum odnalazłem całkowicie. Więc nie mówcie mi, nawet w pół-żartobliwych przekomarzaniach, że myślę egoistycznie. Myślę realistycznie. Wzdragam się na myśl o kolejnych awariach sprzętu AGD, rozjeżdżonej nieprzejezdnej drodze w zimę lub na wiosnę, o ciągłym debecie i braku najmniejszych szans, aby z niego wyjść itd. itp. Więc dzięki składając Bogu za wszystko, czym mnie obdarzył, w tym za poznanie prawdy na miarę moich możliwości, mówię "basta". Nie chcę nawet myśleć, że mam się zmagać z tym, co niemożliwe, ponad miarę sił i swego czasu. Łysek z pokładu Idy, w którymś momencie, przestał być pomocny, choć wielu go nadal lubiło. A znany prorok w podobnym momencie życia położył się pod drzewem i też powiedział "mam dosyć". To, że mogą - po takim epizodzie - dziać się jeszcze różne rzeczy, to inna sprawa. Ale już całkiem nie z naszych planów i możliwości (wydolności). Amen.

2) O seksie i miłości

Seks to nie miłość. 'Uprawienie miłości' to idiotyczne wyrażenie. Chyba nie tyleż idiotyczne, co zabójczo fałszywe. Biedne muchy i ćmy, które wpadną na jej lep.
Seks to spełnienie pożądania, rozładowywanie pożądania, okazanie czułości i tyle. Pożądanie boli. Bezsensowne rozładowanie pożądania też boli, może ciut inaczej. To samo wyładowanie potencjału pożądania (zmysłowości) w miłości nie boli, przeciwnie. To orgazm najczystszej próby. Pełnia. Tylko sensowne wyładowania (w wielu, wielu dziedzinach, np. w atomistyce!, energetyce jądrowej) bywają pożyteczne.... Sensowne jest wtedy, kiedy spełniają zadane cele i przebiegają pod - w jakimś stopniu - kontrolą. Proste, oczywiste, ludzkie, w ramach ludzkiej kultury i najwyższego jej wymiaru - etyki. Niekontrolowane, bez sensu - jedynie jako rozładowania (jak piorun) jest niszczące i zwierzęce. Możemy pozwolić by zwyciężało w nas to, co zwierzęce, ale nie musimy. Zależności między tymi poziomami sa oczywiste w świetle osiągnięć dzisiejszej nauki np. neurobiologii, psycho-neuro-nauki, bio-neuro-psychoterapia może pomóc w poznaniu i kontrolowaniu pewnych procesów. Kiedyś wystarczała ascetyka - mniej więcej to samo, od strony funkcjonalnej.
To jest proste w tłumaczeniu, trudniejsze w realizacji. Trzeba cały czas dorastać, dojrzewać. Błądzi i grzeszy każdy. Ale uznanie błędu i poniesienie pełnych konsekwencji błędu jest ratunkiem przed zezwierzęceniem. Nie ma sytuacji bez wyjścia - dla osoby ludzkiej! Ale nauka o osobowym życiu i kulturze nie jest na pierwszym miejscu w katalogach rynkowych i medialnych. Zarabia się na czym innym. Na instynktach, modach i innych powierzchownych teoriach i trendach.

3) O całości i wolności

Człowiek jest całością. Człowiek jest wolnością. Jedyną wolnoscią we Wszechświecie. Podajcie inne przykłady!
Jezus z Nazaretu mówił - "jeśli chcesz", "kto ma uszy do słuchania niechaj słucha", "[dla większości to niepojęte] ale są tacy, którzy [to wybierają i tak robią]" itp.itd. Ile razy cytują w Ewangeliach "musisz". Nie mówcie drugiemu "musisz". Musisz się wziąć za siebie. Zrób coś z sobą.
Nieprawda, nic nie musisz. A na pewno nie może ci czegoś ktoś z zewnątrz nakazać. Tyś osobą! Wolną, rozumną, zdolną ponieść odpowiedzialność za swoje wybory, czyny, życie. Nic nie musisz jako osoba, żona, mąż, ojciec, matka itd. "Z racji godności swojej wszyscy ludzie, ponieważ są osobami, czyli istotami wyposażonymi w rozum i wolną wolę, a tym samym w osobistą odpowiedzialność, nagleni są własną swą naturą, a także obowiązani moralnie do szukania prawdy, przede wszystkim w dziedzinie religii. Obowiązani są też trwać przy poznanej prawdzie i całe swoje życie układać według wymagań prawdy. Tego zaś zobowiązania nie zdołają ludzie wypełnić w sposób zgodny z własną swą naturą, jeśli nie mogą korzystać zarówno z wolności psychologicznej, jak i wolności od zewnętrznego przymusu. A więc prawo do wolności religijnej ma fundament nie w subiektywnym nastawieniu osoby, ale w samej jej naturze." (DWR - DIGNITATIS HUMANAE). Nie mówcie mi, co mam robić, ani w pkcie.1, ani 2, ani 3, ani - ani.

W sporcie do sukcesu potrzebna jest koncentracja uwagi. Truizm? Podobnie jest chyba we wszystkich dziedzinach życia. Także w życiu duchowym. Modlitwa jest sensu stricte skupieniem. Organizowane są całe dni (i tygodnie) skupienia. Skupienie i recolectio maja podobny zakres znaczeniowy.
Odchodzę w ciszę. Chcę się skupić przed kolejnym zadaniem :-)

sobota, 16 lipca 2011

Alfa i Omega

"A widział, że wszystko, co stworzył było dobre". Jest Alfa - początek wszystkiego.
Początek mojego dnia jest zazwyczaj kiepski. Do pierwszej kawy. Choć nie, jeszcze przed kawą miewam rozbłyski.Wewnętrzną zgodę na każdy stan, pogodzenie się z tym, co jest, z całym swoim istnieniem.

Bo widzę, że wszystko, co przeżyłem, było dobre. Trudno to wyrazić jednym zdaniem. "Przeżyłem"? Cóż się w tym mieści? Widziałem, słyszałem, poznałem, zrozumiałem, ułożyłem sobie rozumowaniem, cały dostępny mi zakres kultury... Jeszcze za mało. Przecież nie jestem tylko wiarą i rozumem. Jestem w ciele, z ciałem za pan brat. A więc moje "wszystko" zawiera wszystko com tworzył, działał. Małżeństwo i rodzina d'abord.

What does the french word "d'abord" mean? - Yahoo! Answers -
Best Answer: First (or) first off (or) first of all.... To begin (or) in the beginning... "D'abord" can mean alot of different variations on these concepts given it's ...


Czemu wtrącam słowa, słówka? Ja się zastanawiam nad tym, co piszę. Wy się zastanawiajcie nad tym, co czytacie :-) Nie jestem w tym oryginalny. Mistrz Norwid kazał pracować "w pocie swego czoła".

Małżeństwo i rodzina jest pierwszym i najważniejszym moim dziełem. Moim? Naszym. Jak w modlitwie "Ojcze nasz" - nasz, więc mój, a nie mój, więc nasz. Partycypacja! Ja-ty-my-wy-oni! Co jest w naszym życiu w liczbie pojedynczej, a ile jest w liczbie mnogiej?! Nachodziły mnie takie odkrycia już w pierwszej młodości, zapisałem co nie co w wierszykach.

A wszystko co stworzył było dobre. A wszystko co poza mną, jako (zusamen do kupy) jest dobre. Jest bardzo dobre. To, nawet w śmiertelnym samopoczucie porannym rozbłyskuje światłem, daje pokój i pogodzenie wewnętrzne. Tajemnica światła.
Wszystko, co poza mną nie znaczy, że ja to wymyśliłem, albo uczyniłem. Nie ja wymyśliłem Karola Wojtyłę, Taize, Solidarność, upadek PRL, Andrzeja Madeja, św. Teresę z Avila itd... Ja tylko temu wszystkiemu, co poza mną, jako "moje" życie, mówię - jest wielkim dobrem, jest wspaniałe, cudowne, święte. Amen.

On patrzył na początek, ja patrzę raczej na koniec. Ale ile jest w nas podobieństwa! Na obraz i podobieństwo jesteśmy. Na obraz i podobieństwo jest nasze życie. "A to jest życie wieczne, abyście [poznali jedynego, prawdziwego Boga". Czy to mnie umniejsza, kochani nowo-ateistyczni przyjaciele? Powiem tylko tyle, że gdyby nie mój byt analogiczny nie byłoby mojego pisania. Tyle w nim per analogiam!!.

Już o godz. 9.40 miałem prawie post gotowy. Tak działa kreatywne pisanie. W krajach anglo-saskich jest taki przedmiot w szkołach. Można powiedzieć, że jest to przedmiot o rozumieniu siebie samego, procesów we mnie przebiegających. Ja robię to na katechezach. Nie ma wiary bez myślenia. Poznaj samego siebie. Ileż w tym jest świętego Augustyna, świetlistego myśliciela.

Nie kończę jednak jeszcze, nie publikuję, może coś ważnego jeszcze się zdarzyć, lub przebiec przez moje "ja". Ale już to, co mam, daje pokój, "przywraca mi rozmach i siły". Warto tak przeżyć dzień i zycie, by mieć świadomość wypełnionego zadania. "Resztę nie ja" - napisał Cyprian KN na pokładzie Margueritty. Ale nie w tym kawałku. W tym drugim.

piątek, 15 lipca 2011

Oto człowiek. Zagwozdka.






Ot, zagwozdka; kiedy - się - co - i jak - pisze?
Jeździłem dzisiaj w naszych wspólnych sprawach. Zawiozłem staroście materiały RzN, bo prosił. Czy mógłbym nie rzucić wszystkiego i nie zawieźć plakatu, książeczki i folderu o Rzeczpospolitej Norwidowskiej "Tu się poznali rodzice Norwida"? Nawet na koniec świata! Toż to - jak własne dziecię. Czego się nie robi dla dzieci! Trudno o lepszą motywację.

Znalazłem sklep ze sprzętem fotograficznym. I aparat i ja potrzebowaliśmy konsultacji. W Internecie ten sklep był na szczycie tanich ofert. I blisko. W Wesołej. Wesoło i przyjaźnie zostałem obsłużony. Pogadaliśmy dłuższą chwilę. O sprzęcie, ale więcej o życiu, emeryturach (jego ojca i przyszłej mojej), o prezydentach, katechezie, wierze i wątpliwościach. W najlepszej z możliwych perspektyw - życiowych doświadczeń. Toż to sklep optyczny!

Cały czas jest we mnie święto, odkąd Lucy mnie znalazła, a ja - ją, ich rodzinę, parafię i miasto. Ciągle mi towarzyszą, kiedy śpię i kiedy wstaję, kiedy jadę samochodem i rozmawiam w sklepie, kiedy patrzę przez obiektyw aparatu i przez pryzmat całego życia (wiary).

Kiedy zasiadam do komputera zadaję sobie pytanie. Albo ono mi się narzuca - ot zagwozdka - kto, co decyduje w nas, ludziach myślących?
Wyjechałem z domu przed 9.00, wpadłem do szkoły po materiały promocyjne naszej rzeczypospolitej, jechałem drogami gminnymi, krajowymi, unijnymi, globalnymi, myślałem o Nebrasce. O, laska nebeska! Nebraska ma największą wspólnotę amerykanów czeskiego pochodzenia. Jadę sobie, jadę, patrzę sobie, patrzę. Widzę, słyszę, wącham, moknę trochę przez otwarte okno. Pogoda jaka jest, każdy widzi. Dane zmysłowe wpadają na kliszę (raczej na twardy dysk), zapisują się. Ciąg przeżyć świadomych płynie w czasoprzestrzeni. Podmiot świadomości jest (w różnych punktach czasoprzestrzeni). Na każdym kilometrze trasy jakiś ślad pozostał.

Co wybiorę z pliku myśli? Z którego kilometra? Jakim zdaniem zacznę? Od jakiego słowa?
Kiedyś opisując człowieka wystarczyło ciało i dusza. Dzisiaj mam przed sobą na biurku neuro-psycho-duchowo-somatyczną strukturę. Szukam istoty tej struktury. Od czasu nieobronionej - z powodu śmierci profesora - pracy magisterskiej, o tej istocie w pracach Romana Ingardena, sporo doszło danych. Kiedyś bardziej bym jej szukał w okolicach czystego ja, lub podmiotu świadomości. Dzisiaj powiem raczej - jest nią osoba dialogiczna - byt istniejący w dwóch wymiarach. A może trzech? Natura, kultura i duchowość. Patrząc z perspektywy integralnej koncepcji człowieka trzeba tak powiedzieć. Redukcjonizm nie jest wyjściem (chyba, że rakiem).

Zwał jak zwał. Zacząłem od dylematu. Zagwozdki. Buzuje we mnie biochemia. Neuroprzekaźniki łączą i nadają znaczenia (a przynajmniej biorą udział w tym procesie). Coś mi się jednak wydaje, że za mnie całej roboty nie wykonają. Potrzebna jest moja decyzja osobista. Z poziomu osoby świadomej, wolnej, zdolnej ponieść odpowiedzialność.

ŻYJEMY I ZAWSZE ŻYĆ BĘDZIEMY NA DWÓCH POZIOMACH (W DWÓCH ŚWIATACH). Profilem biochemicznym nas nie wyjaśnią. Szkiełko i oko ma ograniczony zasięg. Wiara i rozum więcej mówią o mnie, niż każde z nich pojedyńczo. Potrzebujmy dwóch skrzydeł, aby wznieść się do kontemplowania prawdy. Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli. A nie poznając? Aż strach pomyśleć.

Konsultant w sklepie fotooptycznym powiedział, że swoje sprawy omówi bezpośrednio z Bogiem, bez pośredników. Nie miałem zamiaru go prostować. Jeśli chce kontaktu z Bogiem? To jestem mu wdzięczny za świadectwo wiary. Kwestię kościoła i sakramentów trzeba zostawić na inna okazję. Wspaniale się z nim rozmawiało, mogliśmy ciągnąć godzinami. Stąd mam nowe powiedzenie, że ktoś jest "do piwa i do różańca". Bez długiej rozmowy przy dobrym trunku, jak w Kanie Galilejskiej, tego załatwić się nie da. Jak i problemu katechezy i w ogóle głoszenia Słowa w dzisiejszym świecie.

Już wiem, co odpowiem Grażynie na pytanie o Objawienie, które postawiła na kolonijnym blogu. A zaraz potem przejdę na facebookową wymianę głębszej świadomości z Lucy. To ma sens. Głęboki sens. Na głębszym gruncie można łowić ewangeliczne ryby.

czwartek, 14 lipca 2011

Prawda kolonii (w Murzasichlu) - prawda CARITAS

Przyhamowałem tutaj, gdzie indziej się rozpędzam. Samo życie.
Współpracuję ze stroną kolonijną, odciążam częściowo Grażynę. Oni tam maja zajętą każdą minutę dnia (doby). Ja mogę sobie pomajstrować (nieudolnie) w Internecie. Cudowną przygodą jest korespondencja z Lucy. Odkrywam inny świat, tzn. jakbym poznał nieznany kawałek lądu. Może wysepkę. Tą wyspą jest Nebraska, a może tylko jej stolica Lincoln, a może tylko parafia św. Teresy od Dzieciątka Jezus w tym mieście?
Lucy napisała, że nazywają ją "katolickim gettem". Ludzie z zewnątrz, albo od wewnątrz trochę mniej wyrobieni duchowo mają ku temu podstawy. No bo któż to widział, żeby na większości posesji stały figurki Matki Bożej! Skądinąd, figurki przydomowych krasnali byłyby przyjmowane pewnie z większym zrozumieniem.

Jak to dobrze, że to dotyczy dalekiej Ameryki, a nie np. jakiegoś miasta w Polsce. Ironizuję, ale cóż powiedzieć przy panoszącej się nietolerancji wobec katolicyzmu (społecznego). Można wyśmiać nadmiar figurek MB, ale nie nadmiar propagandy gejowskiej.

No więc, Lincoln, Ne, USA zawładnęło moja wyobraźnią. "A znak został mi dany". My, ze swoja RzN jesteśmy trochę ich vice versa, przynajmniej w naszej korespondencji.

Jak nie nazwać cudem komentarza Lucy na blogu kolonijnym? Ta witryna stała się portalem (a może na odwrót), ma teraz trzy strony - główną (polską), włoską i angielską. W skromnym, powiedzmy symbolicznym, wymiarze, ale jednak! Kto z nas wie, jak ta przygoda się rozwinie.
Zajrzyjcie na bloga Lucy. Wyrastamy z tych samych korzeni. Świat tworzy warunki do globalizacji działań i odpowiedzialności. A kościół był zawsze globalny. "Idźcie na cały świat i nauczajcie...". Dawajcie świadectwo. Bądźcie CARITASEM wobec całego świata. Nie przez władzę, ale przez służbę. Słowem i czynem. I modlitwą i milczeniem. "Abyście byli jedno." Communio i eucharystia. Tylko ci, którzy rozumieją te pojęcia i stającą za nimi rzeczywistość mogą uznać cud, którym jest dla mnie rozmowa Lucy z Rachel (obie poznane przez ich chrześcijańskie profile na Fb) - w Lincoln, Ne, USA, o RzN i kolonii Caritas w dalekiej Polsce, w Murzasichlu. Ile cudów! Cały świat i życie może stać się cudem w oczach naszych (jeśli starczy nam wiary i rozumu). Hurra!

Przeglądam foto-materiał z kolonii i podziwiam piękno natury i kultury, pracę włożoną przez kierownika i wychowawców, wiarę i rozum, na których wyrosły, miłość i uśmiech dzieci. Podziwiam prawdę (wewnętrzną), którą odkrywają, i którą się dzielą z nami (globalnie!).

środa, 13 lipca 2011

Od Zimbabwe po gór szczyty

Edward odezwał sie z serca Afryki. W dobrym momencie, żeby przypomnieć jego udział w koloniach Caritas w Ustce i w Kosarzyskach. Edward jest Belgiem. Świeckim. Pracuje w duszpasterstwie młodzieżowym w Brukseli.

Lucy podesłała adres swojego bloga - "Convert's Corner". Przywołuje w preambule naukę Jana Pawła II - "Społeczna rola rodziny... wzywa nas do podejmowania i wyrażania swoich poglądów na wszystkich poziomach życia społecznego. Także na poziomie politycznym".
To jest nakaz czasów. Jeśli my milczeć będziemy, cóż dziwnego, że inni opanują światowe media i Aeropagi i wkrótce narzuca większości swoje pokrętne - ale poprawne politycznie - teorie! Nowy ateizm czai się u progu.

Warto zastanawiać się, dlaczego tak kiepsko jest u nas z dialogiem. Osobiście winię za to dziedzictwo materialistycznej (od-humanizowanej) ideologii marksistowskiej, ale i nadmierny tradycjonalizm polskiego katolicyzmu. Za nas przemawiał Episkopat i wielcy prymasi. Ale czasy się zmieniły. Żyjemy w tzw. społęczeństwie obywatelskim, mamy samorządność na wielu poziomach życia. Chcemy osiągnąć partycypacyjny model demokracji. Bez dialogu ani rusz. Także w kościele. jako katecheta powiem, że wychowanie religijne może uskrzydlić, albo związać. Uskrzydlają wiara i rozum (na których duch ludzki wznosi się do kontemplacji prawdy). Wiążą nakazowo-furmułkowo-obrzędowa religijność. Tradycyj(onalistycz)nie wychowani boja się myśleć o Bogu po swojemu, modlić po swojemu, najlepiej ciszą, być krytycznymi wobec tego, co się dzieje na różnych kościelnych podwórkach itd. U niektórych religijność pozostanie na całe życie w lękowej postaci. Nie tego uczył Sobór Watykański II, nie tego za naszych dni uczył swoim słowem, a jeszcze bardziej życiem Jan Paweł II. Pozostały na świadectwo nie tylko dokumenty ojców soborowych, nie tylko encykliki papieża-Polaka, ale również jego młodzieńcze i późniejsze wiersze. Karol Wojtyła wolność niósł w sobie. Inaczej nie można napisać ani jednego wiersza.

Kto do nas dołączy, aby uczestniczyć w pełni w życiu świata i ogłaszać radosną nowinę o nowym przykazaniu miłości i o nowej kulturze? Większość polityków i niestety twórców tkwi w ograniczonej przestrzeni, stąd-dotąd - ludzi, społeczeństw, narodów, a przede wszystkim swoich interesów (prywatnych lub grupowych). Tworzą prawa i dzieła abstrahując od praw natury i ostatecznego przeznaczenia. Straszna pustka wyzierała z dzisiejszego seansu filmowego w telewizji. "Nikt nie żyje i nie umiera dla siebie" - jakie to proste. Od Zimbabwe po gór szczyty. Caritas jest nadzieją.

wtorek, 12 lipca 2011

Caritas, z Caritasem, w Caritasie

Na mszy świętej wyjazdowej do Murzasichla zrozumiałem dlaczego z nimi nie jadę. Skończyła się moja misja. Niespodziewanie, nagle, w zeszłym roku. Zrozumiałem po roku! Wtedy zmiana planów nastąpiła w ostatniej chwili. Siostra dostała telefon ze szpitala, zrobiło się miejsce dla siostrzeńca, nie mogli przyjechać na wymianę do Annopola. Z dziwną miną wracałem wtedy spod kościoła, spod którego odjechał autokar po raz pierwszy (od 12 lat) beze mnie. Zostałem współpracownikiem turnusu na odległość. Administrowałem kolonijną stronę www. Turnus był bardzo udany, wszyscy wrócili zachwyceni. Beze mnie.
Nie należy zmieniać tego, co dobre. W sporcie mówią - "nie zmienia się zwycięskiej drużyny".

Kiedy wyobraziłem sobie kolejne kolonie, oczywiste stało się dla mnie, że to już (mój) koniec. Od lat zwalałem pracę organizacyjno-papierkową na Grażynę. Ale kolonie Caritas to nie tylko organizacja, program i rozliczenia. Zawsze to była, jest będzie MISJA. Nie wypełni jej nawet utalentowany i sprawny organizator. Kiedy Grażyna wzięła na siebie ciężar odpowiedzialności za zorganizowanie wyjazdu, ja czułem się odpowiedzialny za całość. Szczególnie za rytm dnia i spotkania wieczorne, które kończyły się modlitwą. Taką, jaka ukształtowała się przez 29 lat katechez.
Zeszły rok pokazał, że i do tego już nie jestem potrzebny. Nie "wpadłbym" na to, gdyby nie szpital Krzyśka. Choroba Krzyśka objawiła swoja niszczycielską moc po powrocie z kolonii w Kosarzyskach (sierpień 2002). Był to rok, w którym bł. Jan Paweł II poświęcił górny kościół w Sanktuarium w Łagiewnikach i dokonał aktu zawierzenia świata Bożemu Miłosierdziu. W uroczystościach uczestniczył - zwolniony-oddelegowany na ten dzień do Krakowa - wychowawca kolonijny tamtego turnusu, ksiądz (wtedy kleryk) Piotrek Rokita.

CARITAS, z Caritasem, w Caritasie - nigdy mi nie będzie dość podkreślania tej wielkiej wartości (wymiaru) we wszelkich relacjach i rozmowach o naszych koloniach!
W tym roku także zaczęły się mszą świętą i zdjęciem "rodzinnym" na schodach kościoła. Pstryk, i pojechali (z panem Andrzejem, zawodowcem, za kierownicą Mercedesa).

***

Po tragedii na Wołdze nawet w Rosji budzi się publiczna dyskusja o formie sprawowania władzy. Jeśli najwyższa władza nie odpowiada przed nikim, to samo dzieje się na innych poziomach i dziedzinach życia, od góry do dołu. Demokracja (demokratyczne metody podejmowania decyzji i rozliczania) okazują się nie zastąpienia. Bez niej, nie da się poprawiać i kontrolować bezprawia. My mieliśmy samodzierżawie przez 16 lat w gminie. Patologia zatruwała nasze życie. Zawistne, patologiczne zachowanie nas niszczyło. Ludzie z zewnątrz lepiej to nawet od nas rozumieją i nam współczują. Szansa została nam dana - nowy wójt, stowarzyszenia, program partycypacji publicznej.

***

1) "Przyjaciele wciąż żyją wydarzeniami z dzieciństwa. Jeden z nich po trzydziestu latach postanawia rozwikłać zagadkę czyjegoś zniknięcia. Stopniowo traci zainteresowanie pracą i rodziną. Zaczyna obsesyjnie wierzyć, że odszyfrowanie tej tajemnicy pomoże mu nadać sens własnemu życiu i wewnętrznie pogodzić się z sobą." - recenzja filmu
2) Geniusz - to zrozumiane (przemyślane) dzieciństwo... któryś z francuskich autorów (XIX/XX w).
3) "Your life must have felt so meaningful and directed!" - in an e-mail. I agreed.
4) "Uskrzydlony umysł. Antropologia słowa Waltera Onga" napisał Stanisław Obirek, były jezuita, w 2010, a w 2011 "Umysł wyzwolony. W poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu". O Walterze Ongu usłyszałem po raz pierwszy w ostatnia niedzielę od doktora Sławka, który przyjechał z synami na spotkanie przed-kolonijne z Legionowa. Ja też interesuję się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holokaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.
5) "I-Thou Communication" (w jednej z książek o wkładzie Onga w studia nad kulturą, o tzw. "Fenomenologii Słowa").

Jak ja to lubię. To znaczy punkt 3,4 i 5. Punkt 1-szy to dziecinada. Punkt 2-gi ma sens, ale bez przesady. Powtórzę więc tytuł - Caritas, z Caritasem, w Caritasie.

PS.
Zabieram się za administrowanie strony www kolejnego turnusu.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Świętości i słabości





Facebook współtworzy nową rzeczywistość ludzkiego świata. Dzięki temu narzędziu mogę lepiej czuć się obywatelem globu. Poznaję i wymieniam poglądy z mieszkańcami wszystkich kontynentów. Bariery są tylko technologiczne i edukacyjne. Najgorsze są w nas - mentalne, jeśli jesteśmy zamknięci na innych i nie chcemy przed nimi otwierać swego wnętrza. Zamykamy wtedy świat, blokujemy dobro.

"Unia Europejska otwiera kolejne kanały komunikacyjne, kolejne instytucje są dostępne przez Internet w telefonii komórkowej w 22 językach." Pod takim postem wywiązała się wymiana poglądów w krótkich komentarzach. Jedni się cieszą, inni wylewają żale. Irlandczyk mieszkający we Florencji, Włochy, się nie cieszy. Uważa, że UE kradnie mu (im) suwerenność, min. dlatego, że język irlandzki nie jest 23 oficjalnym językiem wspólnoty. Ja z kolei się mu dziwię, bo jako współ-obywatel tejże wspólnoty niczego nie chcę nikomu kraść, a rozwiązań (wspólnych problemów) szukam w solidarności. Dwóch Europejczyków zaznaczyło, że lubi mój wpis. Jednym z nich jest Bułgar mieszkający w Londynie, po studiach amerykanistyki (kultury i filmu) na angielskiej uczelni. Drugi nie podał adresu w zjednoczonej Europie.

Dobrych dożyliśmy czasów. Wspaniałych. Można mieć różne poglądy i pomysły na życie i się nimi dzielić. Oczywiście, nie unicestwia to masy problemów tego wspólnego świata. Największe - jak zawsze było, jest i będzie - leżą na gruncie etyki. Ale wolność daje niewyobrażalne wcześniej możliwości. Każdy wolny człowiek może tworzyć wokół siebie Boży świat. Na miarę swojej wiary, miłości i chęci (także poza Kościołem).

Wczoraj Internet otworzył mi niebo, które bardzo się zatrzasnęło - straszny paradoks - w kościele. Po doświadczeniu nieba, inny wymiar dominuje we mnie (eternity span, CKN). Mijają godziny i doby, a on trwa. Po kazaniu niedzielnym (fragmencie), taka ciemność spadła na mnie, że przez dłuższą chwilę nic mi się pisać nie chciało. Musiałem znów odnaleźć niebo. Wiara to nie mechanika, nie nakazy, nie czyjeś osobiste poglądy głoszone nawet na mszy świętej. Wiara to wolność. Deklaracja o wolności religijnej Soboru Watykańskiego II jest jednym ze źródeł(ek) nadziei na lepsze czasy.

Korzystam obficie z wolności na tym blogu. Zwłaszcza w warstwie językowej, stylistycznej (literackiej). Dwa dni temu dałem tytuł "Cuda eucharystyczne 2011", muszę go wytłumaczyć. Wiąże się z doświadczeniem duchowej przyjaźni z Lucy z Nebraski (od piątku 8.7 br. godz. 19.36). Kto zajrzał na profil Rachel, to wie z komentarzy, które przyjaźń zaczęły, że rozpoznaliśmy się (tzn. Lucy mnie) po "łamaniu chleba". Oboje wcześnie kliknęliśmy "like" na profilu kultu eucharystycznego. Ale to nie wszystko. Wielu kliknęło. Trzeba jeszcze czegoś, żeby się (wy)-z-indywidualizować w rozentuzjazmowanym tłumie. Tym czymś okazała się myśl Noama Chomskiego. Połączenie lewicującego intelektualisty i kultu eucharystycznego nas wyróżniło. Kontrasty bywają dobre. A czasem nawet wskazane - dla lepszej recepcji Ducha Świętego przy lekturze Pisma Świętego. Dobro nie zna granic. "Ujrzysz światłymi oczyma serca obraz pełen kontrastu". Kontrast intryguje i zaprasza, zachęca do dialogu :)

To Lucy mi wskazała na słowa ks. Luigi Giussani, założyciela "Communione et Liberazione" - "że Jezus z Nazaretu jest obecny w znaku przyjaźŸni, komunii, wspólnoty, to jest w Kościele, który jest Jego Ciałem". Słowa Giussaniego dają mi odwagę, abym opisał własne doświadczenie sprzed wielu lat. Chyba nigdy tego jeszcze nie przytaczałem, dla wielu zabrzmi jak herezja. Był rok 1985, może 1986, zamieszkiwałem malutką (2x3m) izdebkę przy, a raczej w, kościele św. Jana Kantego w Legionowie. Mieściło się tam tylko łóżko, biurko i wszędzie upchnięte książki. Na biurku stał piękny krzyż, pamiętający stary drewniany kościół "na górce", który teraz opiekuje się nami w starym, drewnianym domu w Annopolu.
Jak łatwo sobie wyobrazić, w takim miejscu, o różnych porach i przy różnych okazjach, przeżywałem to i owo. Czasem bardzo. Kiedyś przyszło mi do głowy, "przyszło", a nie "wymyśliłem", jak to było z ustanowieniem eucharystii. Że było tak, jak opisane jest w ewangelii, ale, że mogłoby być i w inny sposób np. taki: Jezus jest z przyjaciółmi, ma pełną świadomość, że czas ostatecznego rozwiązania nadchodzi, działa na najwyższych duchowych obrotach, przychodzi mu do głowy pomysł, mniej lub bardziej spontaniczny, żeby im zostawić coś niezwykłego, niezwykły znak przyjaźni, komunii, wspólnoty i sposób na wieczną obecność z nimi; rozejrzał się wokół siebie, wziął to, co miał pod ręką...
Że chleb i wino jest tylko reprezentacją całej rzeczywistości. Bo w końcu, co to znaczy wcielenie? Jest węższe rozumienie - "przez ciało Maryi w ciało człowieka", i szersze "w całą ludzką, materialno-psychiczno-duchową rzeczywistość". Zwał jak zwał. Nie ma wiary bez myślenia. Wiara stale potrzebuje rozumu, a rozum wiary. Religia objawiona nie jest magią. Objawienie ma sensu stricto i wymiar językowy, i pojęciowy, i kulturowy, i duchowy przede wszystkim. Najmniej materialny. Niech teologia coraz lepiej to precyzuje, doesn't matter.
Przeżycie dane mi w izdebce kościoła na górce nie było spekulacją intelektualną. Było właśnie przeżyciem bliskości, communio, z Jezusem z Nazaretu. Wyszedł wtedy jakby, przekroczył, wszelkie formy, aby być ze mną. Ani kształt, ani smak, ani kolor chleba i wina nie ogranicza Bożej obecności i miłości. Trwanie w nas po "komunii ołtarza" tzw. postaci eucharystycznych zawsze pobrzmiewało mi mechanicystycznie. Bóg jest (musi być) w komunii świętej równocześnie transcendencją i immanencją bezprzymiotnikową ;-)

I tak świętość mi się rozszerzyła i rozszerza nieustannie. Wśród słabości, of course :)

niedziela, 10 lipca 2011

Cuda i porażki






Ta przygoda duchowa (życiowa) zaczęła się w piątek o 19.36 (7.36 pm.) od komentarza do posta Rachel. Czyli właściwie zagrywka należała do niej. Spontanicznie podzieliła się dobrem. TO JEST TO. TO JEST METODA (DOSTĘPNA KAŻDEMU) NA WSPÓŁ-OBJAWIANIE BOGA. Co jest łatwiej powiedzieć: objawianie Boga, czy objawianie, że dobro jest wszędzie? Dlatego napisałem "współ-objawianie Boga".

No więc Rachel podzieliła się z nami radością, którą jej przyniósł 5-letni chłopiec z babcią. Przyjaciele komentowali. Ja podziękowałem, że chciała się tym podzielić. Wpisała sie Lucy, która dostrzegła podobieństwa naszych profili. Napisała o tym wprost, zaczynając "Jozef". Pierwszy raz widziałem "coś" takiego. Wszystko, co zaskakuje chce nam na coś zwrócić uwagę. Po pierwsze - daje do myślenia. Myślałem, myślałem i wpadłem na pomysł, że trzeba zajrzeć na jej profil i wysłać prośbę o zaliczenie do Facebookowych znajomych. Ona była pierwsza. W skrzynce już czekało jej zaproszenie. Wkrótce przyszedł "message". Odpowiedziałem. Od tej chwili jesteśmy w stałej łączności. Wiemy już o sobie więcej niż o kolegach i koleżankach z pracy. Tak działa wspólnota duchowa, wspólnota wiary, wspólnota obrazu Boga w nas, wspólnota Ducha Świętego... wspólnota tych,którzy przyjęli radosną nowinę o zbawieniu.

Dlaczego jest tak mało tych, "którzy pragnęliby się objawić" (CKN). Gdyby tylko to! O ile świat byłby lepszy!

***

Dostałem z Grażyną zaproszenie na VI Zjazd Gminnego OSP. Z przyjemnością uczestniczyliśmy. Byłem prezesem OSP w latach 1992-96. Dopiero od teraz znów to wiadomo! Małymi kroczkami wraca normalność. Nie chodzi o moje zaszczyty, chodzi jedynie o normalność. Bez niej życie jest atrapą. Tak było przez 16 lat. Kto naprawdę to rozumie?
Tam, gdzie było normalnie przez ostatnie 4 kadencje, tam są wodociągi, kanalizacja, nowe budynki szkolne, przedszkola gminne centra kultury, obiekty sportowe. Tam powstało wiele NGO, stowarzyszeń i innych. Dzisiaj działają w nich centra integracji lokalnej, cenra animacji lokalnej itp. Bo to jest normalna kolej rzeczy.
Ci, którzy współtworzyli tamten "ustrój" gminy Strachówka, udają jakby nic złego przez ten czas wśród nas się nie stało. Współczuję im. Lepiej się żyje biednie, ale z czystym sumieniem.

PS.
Wyszedłem dzisiaj z kościoła podczas kazania. Kocham księdza,ale nie jego światopogląd. Zupełnie nie zgadzam się z politycznym obrazem świata i Polski wygłoszonym z ambony. JEST DOBRO. DZIEJE SIE TAKŻE DZIĘKI LICZNYM NGO ZA EUROPEJSKIE PIENIADZE. JEST DOBRA NOWINA (także na dzisiaj i na czas naszej prezydencji!). Przykro mi, ale chciałbym otwartej rozmowy na takie tematy, ale poza kościołem, a na pewno poza liturgią. Absolutnie - poza świętą eucharystią. Dyskutujmy, polemizujmy nawet, jest to potrzebne zwłaszcza po dziesięcioleciach pozbawiania nas obywatelstkich praw i podmiotowości. Jeden ze współ-parafian był równie głęboko oburzony. Z goryczą powiedział - "w ilu parafiach wojnę polsko-polską podsycają z ambony?".
Kto pomoże ustanowić jakąś formę modlitewnego wsparcia - w końcu naszej - prezydencji w UE. I o odnalezienie przez nasz kościół formy zaangażowania w dzisiejszość Polski, Europy i świata"?