środa, 30 stycznia 2013

Dobowość i woluntaryzm (w nieświadomości)


Dobowość, periodyczność, interwałowość, rytmiczność naszego życia jest jednym z podstawowych sposobów realizowania się (chyba jeszcze bardziej istnienia) ludzkiego bytu osobowego. Jak to wyrazić prościej? Osoba miga jak lampa stroboskobowa w wieczności. Błyska świadomością - mam ją, nie mam. Bo jest dzień i noc i świadomość podlega wymaganiom (prawom) naszego biologicznego organizmu. Na szczęście jest też tożsamość i pamięć, z którą (którymi? dwie, a jakoby jedno) codziennie od rana budzimy się do nowego, choć tego samego, starego i jednego życia osobowego.

Dobowość - to ogromny dar i drabina do nieba. Także - zagadnienie do podjęcia przez rozum i wiarą, dla lepszego rozumienia siebie i świata całego. To - z jednej strony - niepoliczalna, choć ograniczona, liczba możliwych otarć o wieczność, ale - z drugiej strony - cykliczne długie okresy "niebytu" świadomości (sen). Koncentrujemy się i układamy życie właściwie w oparciu tylko o część świadomą, ignorując filozoficzne i teologiczne znaczenie snu, widząc w nim tylko jego fizjologiczną naturę. Wydaje mi się, że nasza świadomość nieciągła - stan nieciągłości świadomości - przerywana na długi czas każdej doby (mniej więcej, z reguły) zasługuje na większy namysł i szacunek. Czym jest owa nieciągłość świadomości? Nie tylko nie-świadomością. O nie, to zbyt prostackie stwierdzenie powierzchownych jeno faktów. Sięgając głębiej... cóż za oczywiste skarby są do odkrycia. Zawierzenia, bezgranicznej ufności... wszystko ogarniających?! Tak! bo tak lub inaczej powierzam się czemuś większemu od mnie, od mojego "ja" i od mojej woli. Przekazuję się, nie końca dobrowolnie, jakby na przechowanie. Całego ja i całego mojego świata. Czy - całego mojego świata i całego mojego "ja".

Bez tej fundamentalnej ufności, powierzania się (Komu, Czemu) tajemniczej całości? prawom natury? - człowiek-osoba nie może przeżyć swojego życia. Ufność i zawierzenie jest więc - powinny być - jednym z nieodłącznych i kluczowych tematów myślącego człowieka.

Gdyby nie woluntaryzm. Gdybyśmy nie myśleli o sobie jak o bogach, którzy wszystko mogą, wszystko im podlega, nad wszystkim sprawują kontrolę. Istotą woluntaryzmu jest nie to, co jest, ale to, co się komu (ambicjonalnie choremu) wydaje. Bo oni chcą, żeby wszystko było po ichniemu. Nie uznają obiektywnych praw i ciągłości dziejów. Od nich musi się wszystko zaczynać i w konsekwencji - bardzo rzeczywiście i namacalnie, co ich dzieje pokazują, wcześniej lub później - wszystko się na nich kończy. Ich świat trwać nie może, nie jest w stanie. Jest, w całym znaczeniu tego słowa, chory, odłączony od reszty. Trwać może tylko to, co zakorzenione w ponad-jednostkowej glebie Całości i Jedności. W glebie i w prawach.
Woluntaryzm jednej osoby gniecie naszą wspólnotę szkolną, gniecie życie społeczeństw zachodnich, i... los wszechświata od początku istnienia.

Jedna osoba mówi całej wspólnocie szkolnej, nie ja tobie, ale wy mnie macie się słuchać i podporządkowywać, moim planom, projektom i wizjom. Grupa osobników tej samej płci mówi reszcie normalnego dwupłciowego społeczeństwa, nie my prawom natury i kultury, ale wy naszym planom, projektom i wizjom macie się podporządkować (a przynajmniej zrównać).
Tak było i na samym początku - nie będę służyć, nie ja Tobie, ale Ty moim planom, projektom i wizjom, powiedział (anty)jeden, powiedzieli nasi bracia i siostry odłączeni (nie wiem, jak jest w ich przypadku z liczbami i całą matematyką, chyba też ich - w ich świecie - nie obowiązuje, choć są bardzo, ale to bardzo materialni, właściwie materializm nimi rządzi?)!
Duch daje życie - i prawa jego rozwoju - materia niesie śmierć. Życie i wieczność są wpisane w Ducha, śmierć - w materię.

Dlaczego są ci zbuntowani? Dlaczego, jakimi mechanizmami zburzył się w nich naturalny porządek rzeczy? Dlaczego oni, a nie ja, ty, my? Czasami da się zrozumieć więcej i wytłumaczyć, poznawszy ich dzieciństwo, brak miłości w rodzinie? jakieś inne braki genetyczne? i w wychowaniu, ale nie da się chyba z matematyczną pewnością przeprowadzić dowodu. Bo był taki, byli, od samego początku, który ginie w mrokach, lub świetle ogromnym, które nas oślepia. Bo jest wolna przeogromna i ciągle mało zbadana wolna wola. Bo jest przebaczenie. Bo jest darmowe miłosierdzie dla każdego człowieka-osoby, który chce z niego skorzystać. Więc nie litujmy się przesadnie nad buntownikami, bo każdy z nich może się nawrócić i z tych samych praw - życia, miłości, miłosierdzia - co my (cała reszta) skorzystać.

Jest prawda. Prawda jest poznawalna. Jest możliwa w życiu człowieka postawa miłości intelektualnej. Mamy dwa skrzydła, wiarę i rozum, na których nasz duch może się unosić do kontemplowania prawdy.

wtorek, 29 stycznia 2013

Szkoła metafizyczna (taka)


Są ferie. Korzystam z innego czasu, innej presji, innych spraw.  Mam je i ja.
Jak działa człowiek w czasie i czas na nas? Nie, względem różnych zajęć, zadań, projektów, ale bardziej ontologicznie.
Bo niby rytm dobowy to tylko takie coś, zewnętrzne niby, wobec wielkiego technicznie człowieka XXI wieku, który albo wszystko sobie prawie podporządkowuje, albo ma narzuconą zapisami kontraktów pracę zmianową, ale czy to tylko to?

Czy dobowość, porcjami nie manifestuje przewagi nad nami czasu Czasu (Wieczności), modelując bardziej niż się zastanawiamy, naszego doznawania istnienia?
Ale zakrętasy, niezgrabne ubieranie myśli prostej w słowa. Lepiej tak, niż wcale. Bo szkoda, gdyby przepadły myśli i cień doświadczenia egzystencjalnego. Ja to już wyrażałem, tę istotność co porannego zaczynania nowego przeżywania odwieczności danej własnemu życiu i to konkretnie tutaj, w Domu w Annopolu.

Dzisiaj ten aspekt, przyszedł w tekście ojca Kaspra OFM, w przesyłce z Boliwii, w cytacie z francuskiego autora Marc Levy:
"Każdego ranka, po przebudzeniu, otrzymujemy kredyt w wysokości osiemdziesięciu sześciu tysięcy czterystu sekund życia na dany dzień. Kiedy wieczorem kładziemy się spać, niewykorzystana reszta sekund nie przejdzie na następny dzień. To czego nie przeżyliśmy w ciągu dnia, jest stracone, pochłonięte przez wczoraj. Każdego następnego ranka rozpoczyna się ta sama magia, znowu otrzymujemy taką samą liczbę sekund i wszyscy zaczynamy grać w tę nieodwracalną grę: bank może zamknąć nam konto w najbardziej nieoczekiwanym momencie, bez żadnego ostrzeżenia, w każdej chwili, może zatrzymać nasze życie..." (cytuję za o. Kasper M. Kaproń ofm, aktualnie Urubicha, Boliwia).

To jest asympotyczne zbliżenie i wyrażenie mojej osobistej momentologii stosowanej, bardzo ważnej części mojej filozofii życiowej, według której, w każdym momencie (świadomego życia) ludzki byt osobowy ma styk z Wiecznością i może z niej korzystać (czerpać ile wlezie :-).
Nadmiar wiedzy technologicznej i takichże czynności (obowiązkowych lub nie) zakrywa ten wymiar i znieczula na niego. Jeśli jednak umiesz patrzeć, słuchać, wąchać, dotykać, smakować życia, które jest w tobie i obok, musisz z podziwu zakrzyknąć - " Królestwo Boże jest w nas". Jest i jego Król.

Momentologii inny wyraz mogę znaleźć co chwila, co i rusz, dzięki mantrze własnej, osobistej - nie/ja/Ty/Bóg/Miłość/Chrystus/Pokój/Dobro/Bóg/Amen i obarot to samo, ale i w najprostszym wezwaniu - o ile raz danym, przeżytym i przyjętym - Jezu ufam Tobie lub innym akcie bardzo strzelistym (strzelistość, czyli wzniosłość własnej wolnej woli, powiązanej z wiarą i rozumem, dobrze jest raz przeczytać strukturę świadomości Romana Ingardena i trochę osobiście nad nią popracować, a może i rozwinąć, u mnie to zadziałało od mniej więcej roku 1979 :-)

Wracam do lektury ojca misjonarza, powolnej, z odskokami takimi jak ten, bo takiej ważnej, jak zawsze, gdy osoba jest na dłoni, dobrowolnie, bo chce i nie umie (nie chce) inaczej.


Nasza szkoła także bije rekordy. Jakie? Trzeba tutaj zajrzeć nieuprzedzonym umysłem (najlepiej wiarą i rozumem, by unieść się na dwóch skrzydłach z nami do samego nieba prawdziwości życiowych powołań.

A z rana, po godz. 7.00, dałem (tknięty przeczuciem? intuicją? czy zwyczajnie szybując na dwóch skrzydłach!) taki post na Facebooku:
"Entuzjazm, spontaniczność, fantazja, naturalna radość (naturalność), PRZYJAŹŃ, szczerość dają się odczuć - z rana i w nocy - w działaniach paru osób (szkoły) Rzeczpospolitej Norwidowskiej w ferie. DyrKa w tym tkwi. Szkoła jest zawsze z dyrektorem, wokół dyrektora, albo "tylko" z jej/jego asystencją i inspiracją. Anty-szkoła jest (wszędzie) przeciwko dyrektorowi, albo jak Golum jest ciągniętą na sznurku, daje się ciągnąć, bo nie chce odejść zbyt daleko od kręgu władzo-dajnego pierścienia. Tak jest chyba zawsze wielki Pisarzu JRR Tolkienie, gdy miraż władzy zaślepi serce i rozum.
Po jakimś czasie dopisałem auto-komentarz - "Radość w Panu jest waszą ostoją", a fałsz i nieszczerość (zatruty owoc, zgniłe jajo) same się zdemaskują.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Praca i wzburzenie


1. Jestem zadowolony z pracy, jaką wykonałem wokół strony "Katecheza online". Umysłowej! Z bonusem od Ojca Kościoła, Atanazego Aleksandryjskiego, podobno ogromnego formatu (nie zostaje się ot! tak! Ojcem Wiecznego Świętego Powszechnego Kościoła). Ojcowie w hierarchii są zaraz za Apostołami, Potem idą Doktorzy Kościoła -tak po ludzku, bo przed Bogiem wszyscy jesteśmy równi.

Praca była i jest spora, wielogodzinna (3/4 dnia). Odwiedziłem wiele stron katechetycznych. Dobrze, że są i będą rosły, jak grzyby na jesieni. Jest Rok Wiary (i Rozumu). Benedykt XVI jet już na Twitterze, więc i tak jesteśmy w tyle za potrzebami czasów.

2. Dyskusja o tzw. związkach partnerskich jest próbą stworzenia nowej biologii, nowej kosmologii, nowej (anty)logiki... i to w imię upodobań seksualnych. Wypromowane przez znudzoną kinematografię, mass-media i polityków populistów. Wymyślona sub-trans-seksuologia rządzi. Co chcą przenieść na co? Komu pomóc, komu czemu zaszkodzić! Para-nienormalni - bo widownia chce ich oglądać (póki się nie znudzi i nie znajdzie nowych atrakcji). Każdy niech sobie będzie, jaki się urodził, wychował i jaki jest, szczęśliwy, nieszczęśliwy, różnie bywa, ale niech nie narzuca chwilowej szczęśliwości swojej własnej (i swego chwilowego partnera) jako normy kultury i dziejów.

Życie otrzymujemy i przekazujemy w sztafecie pokoleń. O tym "związkowcy" milczą. U nich wszystko zaczyna się i kończy na nich. Bez ciągłości nie ma rozwoju niczego. Ani nauki, kultury, osoby, rodziny, wspólnoty... Pamięć i tożsamość mamy większą niż stąd-dotąd. Na straży ciągłości stoją chyba nawet geny. I wychowanie. Wartości. Prawo moralne. Zasady. CIĄGŁOŚĆ POKOLEŃ. A nie widzi-mi-się chwilowe. Żyję w kulturze ciągłości ponad 2 tysięcy lat, a oni dzisiaj mówią, stop, my chcemy napisać nową konstytucję życia!!!??? Chwili! Ich chwili, bo nie mogą jej przekroczyć. Są (nieszczęśliwi) schwytani w potrzask nieprzekraczalnej chwilowości (tymczasowości). Są, chciał nie chciał, zaprzeczeniem ciągłości i rozwoju na ciągłości ufundowanego. Nie czynię im z tego zarzutu, być może nie ponoszą żadnej winy, ale niech nie obnoszą się (lub paradują) ze swoją innością i nie próbują uczynić z nich bezczelnej normy śmiejącej się ŻYCIU w twarz. Słońce jest Słońcem, a Księżyc Księżycem. Są normy i wyjątki. Wyjątek, który chce być normą jest katastrofą, wcześniej, niż później.

niedziela, 27 stycznia 2013

Msza, msza, msza i Biała Księga Dobra


O godzinie 17.13 dałem posta na Fb - „Msza była dzisiaj najważniejszym wydarzeniem dnia. Nie teologicznie, według nakazów przykazań, nie. Zwyczajnie, normalnie (naturalnie? naturalnością wiary i rozumu), CAŁO-ŻYCIOWO, rodzinnie included. C'est la vraie vie, le plus réaliste <3 br="">Był to właściwie komentarz do bardzo zwięzłego wcześniejszego; komunikatu - „Msza św. stwarza nas od nowa (postawić znak zapytania, czy wykrzyknik)?! ” i sub-komentarza -„Światło daje na pewno. Dużo!”

Bardzo dużo. Niewiarygodnie dużo. I wcale nie ruszyłem jeszcze wątku teologicznego, to przede wszystkim znaczy Obecności Eucharystycznej. To bywa mądrze nazywane transsubstancjacją itd.itp. A chodzi o prostą sprawę. O słowa Jezusa wypowiedziane na Ostatniej Wieczerzy, zapisane przez ewangelistów. „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje, to jest Moja Krew”.

Nie ruszam tej tajemnicy i nie wiadomo, czy kiedykolwiek ruszę. Korzystam z niej w każdorazowej komunii świętej.

Msza dużo daje całą swoją akcją. Wszystkimi gestami, znakami, słowami. Tekstem (sytuacją i nauką) ewangelicznej sceny lub wydarzenia i tekstami części stałych.

Działanie tej mszy świętej, tzn. dzisiejszej, 27 stycznia 2013, zaczęło się przed północą może. Wraz z myślą radosną, że pojedziemy razem do kościoła większa liczbą, bo w szóstkę. Bo do stałej czwórki dojechał Andrzej i Łazarz. Czy sama liczba tak cieszy? Też. Kościół jest wspólnotą, wspólnota ma liczbę. Rosnące cieszą, malejące smucą. Ale jest w tym dużo, dużo więcej. Trzeba by zrobić badania, co. RODZINA wobec największej Tajemnicy. Nie tylko wobec, ale i „w”, godzina „W” wybiła, wybija na każdej mszy razem. Bo po co się żyje? Po co jest rodziną? Żeby razem zjeść zupę lub pójść na zakupy lub spacer? Może. Też. Ale najbardziej wobec Tajemnicy Największej jest się razem. Zanurzeni. Uczestniczący... Jedn ciało i jeden duch. Czy ktoś zna lepszy i większy wzór na sukces życiowy? Bo ja, nie.

Rodzina, to wychowanie. Rodzina to tajemnica jedności wyznana i przyjęta przez męża i żonę w dniu ślubu (ślubowania sobie, na wieki). Cóż znaczy miłość i wierność i... bez jedności? Miłość teraz, stąd dotąd, a jak mi przejdzie, to się zmieni żonę lub męża??? A jedność??? Gdzie??? Świat to nazywa miłością? To tylko miłosna przygoda. Bez jedności na wieki na wieczność na jedno życie i jedną śmierć i jedną wiarę i rozum i jedną spójną odpowiedzialną osobowość. To wszystko jest wybraństwem. Jeśli przekazywane i podjęte przez dzieci (następne pokolenie) to znaczy, że przeżywamy największy możliwy skarb możliwy do przeżycia tu na ziemi. Słusznie się dziwicie, że brakuje przecinków. Ich nie ma, przynajmniej czasami, jest przedsmak wiecznej jedności. Tym była także dzisiejsza msza.

Msza więc jest między innymi dla mnie Świętem Rodzinnym. Jest też osobistym wyznaniem wiary. Jest działaniem wobec otoczenia i świata całego – przekażcie sobie znak pokoju.

I to wszystko w samym centrum burzy, która rozgorzała po ostatnim posiedzeniu Rady Pedagogicznej naszego Zespołu Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej, która z mojej inicjatywy ma kontynuację w poczcie mailowej i gdzie indziej.
Bardzo ciężki dialog, ale dobrze, bo jest. Nie szczędzimy sobie cierpkich słów prawdy. Ale cóż za zakłamanie by bez nich było. Nie może dłużej trwać, wyparte w milczenie, może w podświadomość wielu, oficjalnej gminy też. To grozi utrwaleniem anty-szkoły na różnych poziomach życia i blokadą rozwoju. To byłoby zaprzeczeniem „Pamięci i tożsamości”, bez których jest tylko śmierć za życia osób i wspólnot.

To światło zapaliło mi się w głowie już w nocy, koło północy. Przed. Niby spałem i się obudziłem. Sen odszedł, został wielki ciężar spraw lokalnych. Rozum jest ostoją w zamęcie. Wstałem, wyszedłem do kuchni z komputerem. Zapisałem niewiele:

1. Od czego się ten potop ciemności - który zda się, zalał nas po czubek głowy, serca i duszy – zaczął? Od dobrego doświadczenia zebrania półrocznego wspólnoty szkolnej. Anty-szkoła musiała zaatakować. Anty-szkoła jest pojęciem abstrakcyjnym i nie jest, wszelkie "anty-" szuka jakby wcielenia, chce się uosobić, widząc w osobie największy gwarant swojego powodzenia, najlepszą glebę dla swojego zatrutego ziarna. Próbuje, to w tę, to w inną osobę. Anty-, które się uosabia, pośrednio wskazuje na niezwykłą pozycję osoby we wszechświecie, ale niestety, także na inteligentny charakter zła.

2. Czy jest przed tym ratunek (dla wszystkich dusz zgnębionych)? Jest!! Patrz w światło! Pisz palcem po piasku słowa bezinteresownego uwielbienia.

3. Ratunkiem przed zalaniem złem (złymi emocjami także) jest rachunek dobra. Stwórzmy Białą Księgę Dobrych Dokonań Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Ile, co i kto pamięta?

Msza też w tych warunkach jest ciężkim wyzwaniem, pewnie nie pojechałbym dzisiaj, gdyby nie  Rodzina. Z Panem Bogiem bym porozmawiał inaczej.
ALE JEST RODZINA. Pojechaliśmy z wyboru starszaków na dwunastą. Zaraz po słowach „święto rodzinne” zapisałem „dwóch rzeczy ci nie wolno, nie daj się uciszyć i nie daj sprowokować się do nienawiści”.

Każda msza staje się dla mnie nowym początkiem. Wszystko co widzę, słyszę, czuję, myślę... całym sobą, całym swoim już 60-letnim życiem (Życia iskrą mi daną). Słysze dzisiaj właśnie „opisz TĘ mszę!” - może dlatego, że siedzimy w dość pustym kościele w wyrazistym wzorze: Krystyna w ławkach po lewej stronie, my vis-a-vis po prawej, lustrzane odbicie. Nasi synowie służą do mszy. Nasi synowie czytają teksty biblijne, Słowo Boże, od dawna uzgodnili między sobą, że jak są na tej samej mszy, to Mateusz bierze pierwsze, Łazarz drugie.
Był moment, kiedy się zastanawiałem, czy nie podejść do niej na znak pokoju.Przecież po to przchodzimy do kościoła. Dl amnie to żaden problem. Po to tam jestem. By wyznawac i przekazywać wiarę i znaki pokoju. Oczywiście, to nie znaczy zakłamania - „dwóch rzeczy mi nie wolno, dać się uciszyć i dać sprowokować do nienawiści”.
W końcu nie podszedłem, uznałem, że skoro nie ma między nami tłoku, wystarczy jak wyraziście skłonię się nisko głową. Skłoniłem.
Gwoli dokładności, Mateusz czytał z księgi Nehemiasza, o fundamencie trwania każdego narodu, o pamięci i tożsamości, Łazarz z Pierwszego Listu do Koryntian, o jednym ciele, którym jesteśmy lub mamy i możemy być w Chrystusie.
Warto dłużej i głębiej w oba teksty wejść i w nich zamieszkać. W Ewangelię też. Jest o początkach zbierania relacji o Prawdzie Osobowej, która się narodziła i wydarzyła 2 tysiące lat temu, o naocznych świadkach, i  tym, że wszystko można zobaczyć, usłyszeć, dotknąć, posmakować... bo „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”.

Msza – nie obowiązek nakazany uczestniczenia, ale wszystko, co się na niej dzieje - wszystko mi układa od nowa i porządkuje, rzeczy stare i nowe i teraźniejsze (teraźniejszość całą).

Przeistoczenie, podniesienie, epicentrum zdarzeń mszalnych i kosmosu zdaje się, że też – stało się dzisiaj właśnie i akurat do refleksji, że w czasie niego „cały jestem słuchem, wzrokiem, smakiem, dotykiem, zapachem, sercem, rozumem... może też się jakoś przeistaczam lub staję właściwie.
I zaraz komunia dała mi do myślenia i zapisania: mógłbym wiele tłumaczyć, wiele wziąć na siebie spraw bosko-ludzkich, tyyyle mi dano zrozumienia, że ho-ho. Jeśli świat zechce, cały jestem służebny. Nie ma w tym nic mojego (mam nadzieję).

sobota, 26 stycznia 2013

Wieczna teraźniejszość, 26 stycznia 2013


Czasami się czuję, jakbym miał jakąś nad-świadomość i nad-rozumienie. Chociaż zupełnie normalne, z punktu widzenia wiary i rozumu. Że właściwie nie mam wieku. Oczywiście mam - biologicznie. Doskwierają mi niesprawności coraz liczniejsze i ograniczenia. Ale to jest tylko upierdliwość rzeczy martwych (no, powiedzmy delikatniej, śmiertelnych). Ale to przecież też jest normalne i nie o nie tu chodzi. Świadomość i rozumienie nie są determinowane wiekiem, choć "działają" na bazie ciała. Tak samo, podobnie, jem na stole, ale smakuję potraw. Potrawą jest życie. Cząstka Samego Istnienia, Istnienia Samego w Sobie i dla świata całego.

Nie żałuję tego i owego i o niczym takim nie marzę. Nie marzę właściwie w ogóle. Nad-świadomość i nad-rozumienie sa takim skarbem (liczba pojedyncza i mnoga obie, w tym przypadku, są właściwe), że marzenia byłyby musztardą po obiedzie.

Oczywiście, chciałbym mieć wielkie konto w banku. Natychmiast ruszyłyby całą parą prace remontowo-konserwacyjne przy Domu i Ogrodzie. Matka Boża Annopolska nie czekałaby na ich zakończenie, byłaby wręcz priorytetem. Konserwatorom dałbym natychmiast zajęcie zajęcia się wszystkimi pamiątkami, papierkami, listami, korespondencją, a nawet kazałbym szukać tego, co roztrwoniliśmy w głupawym (na te sprawy) dzieciństwie.

Zaraz potem doprowadziłbym się do porządku i odwiedził wszystkich znajomych i przyjaciół, na całym świecie. Zaprosiłbym całą rodzinę do klimatycznego lokalu, tak, jak było na stypie, czyli serdecznym przyjęciu (obiedzie) w "Carskiej", po śmierci Mamy Babci i Teściowej Heli Helenki, Wiatrówny z domu na Świdrówce, w parafii Szczucin (która nie odpowiedziała mi na e-maila, w którym prosiłem o datę i inne dane Jej narodzin na ziemi dla nieba w sakramencie chrztu świętego).

Gdybym miał tę kasę, kazałbym może zrobić rekonstrukcję sceny z pogrzebu w Jadowie Andrzeja Króla, tak jak została opisana w książce wuja-profesora Aleksandra, papieża polskich antropologów kultury (ktoś użył takiego określenia w stosunku do niego).

Dopilnowałbym oczywiście, aby jak najrychlej zostały przepisane wspomnienia Marii, żony Andrzeja, z Pierwszej Polskiej Pielgrzymki Narodowej do Ziemi Świętej 1929 (mamy Rok Wiary i Rozumu, szykuje się kolejna tam wyprawa), oraz na Kongres Eucharystyczny w Kartaginie i Poznaniu, i pielgrzymki do Rzymu, Padwy, Lourdes i tak dalej, dalej, dalej. Cały czas wyżej i wyżej i wyżej.

Uporządkowałbym i ochronił pamięć rodzinną w albumach, na przykład pierwszą pielgrzymkę całą rodziną do Loretto, w czas Bożego Narodzenia, kiedy siostra Zosia po raz pierwszy przyjechała do Polski ze swojej Ameryki. Zrobiliśmy wtedy raz jedyny - składkową, a raczej współ-organizacyjnie - Wielką Wigilię, tylko Dom w Annopolu mógł nas pomieścić (nasza mała Zosia chciała się wtedy udławić kulką-piłeczką gumową, dobrze, że w odpowiednim momencie wszedłem do pokoju).

Taki post powstał z rana, dałem mu tytuł roboczy "Wieczna teraźniejszość".

Nasza teraźniejszość dzisiejsza 26 stycznia 2013 ma też swoje zachmurzone oblicze spraw... niskich? małych? - Lokalnych. Im też należy dać miejsce tutaj, choć już są obecne w nauczycielskiej korespondencji "wszyscy do wszystkich":

"Życie w naszej szkole im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej jest piękne i ciężary zawodowe do uniesienia, jeśli anty-szkoła w nas nie ma możliwości zamanifestowania swojej obecności. Anty-szkoła mówi nawet do dyrektora "nie masz prawa... nie życzę sobie... żebyś do mnie mówiła (to, albo tamto)! Odpowiesz mi za to, przed tym, albo tamtym!”.

Anty-szkoła mówi każdym gestem „nie będę służyć. Wy mi służyć macie” i w tym celu organizuje wokół siebie ludzi przeciwko, konspiruje, jak niechlubny anty-powstaniec. Tylko z jej obozu wychodzą jawne i niejawne ataki na szkołę i dyrektora. Anty-szkoła jest pomnikowym wydaniem zdrady i niewierności, albo, mówiąc w sposób zawoalowany, zwycięstwem subiektywizacji. Kim jest anty-szkoła? Anty-prawdą. Zawsze.

„Nazwa szkoły wskazuje na największe i najpiękniejsze postaci z historii Strachówki i na najgłębsze ideały dla każdego człowieka i każdej społeczności, tak lokalnej, narodowej, jak i całej ludzkości. Pragniemy, aby nasza szkoła pomagała w wychowaniu dzieci w duchu głębokiego patriotyzmu. Jednocześnie chcemy, aby nazwa wyraźnie wskazywała na wartości i tradycje, które chcemy zachować i przekazać młodemu pokoleniu w dobie jednoczącej się Europy” - pisaliśmy w liście do Papieża. Szkoła z podniesioną głową staje i przemawia otwartym głosem przed Prezydentem RP, w kancelarii Premiera i wobec świata całego. Anty-szkole hymn szkoły nie chce przejść przez gardło.

Wobec wszystkich Królów, Prezydentów, Parlamentów i Trybunałów powtórzę te słowa. O miłości, nie o nienawiści. Także przed Najwyższym - bywam tak natchniony - wobec Prawdy, przed Prawdą i Wiecznością.

Gdybyśmy nie umieli Cię (o)bronić, Wielka Rzeczpospolita Norwidowska, to nie bylibyśmy godni siebie samych i własnych dzieci.

piątek, 25 stycznia 2013

Dużo, nic i wszystko


Pisałem dzisiaj tu i tam, nie tylko w Internecie, ale w notatniku, pod wczorajszą datą, rozmawiałem z tym i z tą, obie rozmowy sięgające nieba i ziemi, o ważnych górno-i-nie-lotnych-sprawach, gotowałem bigos i fasolkę po bretońsku, i na wieczór - o Boże - nie wiem sam, gdzie jestem. Myślami, w którym wątku - na tym blogu. Bo fizycznie siedzę w domu, przy stole. Żeby się odnaleźć, mówię - Jezu ufam Tobie i resztę zmilczę. Może jeszcze odwołam się do mantry (Chrystus-pokój-dobro-Bóg-miłość-amen, razy plus minus nieskończoność.

Grażyna dała ważny (bardzo) głos na swoim blogu. Dyrektorskiego i obywatelskiego rozsądku. Są granice. Jest no pasaran.

czwartek, 24 stycznia 2013

Stary Papież i prawdziwy dialog


Modlitwa to świętość. Modlitwa jest kroplą świętości, która spada na nasze głowy, serca, nerki, wątrobę i duszę. Kropla drąży skałę. Tak się modliliśmy dzisiaj na katechezach.

Śmierć prymasa Józefa Glempa zamyka moją pokoleniową epokę. Byłem na Jego inauguracji. Jak mógłbym nie być! Byłem przecież wcześniej na pielgrzymce papieskiej 1979 i na pogrzebie kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Tysiąclecia. O Roku Ów! Dla nas w Strachówce roku założenia Solidarności, 3 Maja. Za chwilę zamachu na papieża, 13 maja i mojego ślubowania - "nie poddamy się, z tym większą determinacja będziemy walczyć o pokój Boży na świecie. Niech spróbują nas zdławić! Może trzeba aż takich ofiar, by zniszczyć to cholerne zło i dać światu nadzieję."

Msza inauguracyjna była odprawiona pod kościołem Świętej Anny, pod którym stałem dwa lata wcześniej w służbie porządkowej, papież przechodził tuż obok. Jak mogłem nie być. Jak to się wszystko łączyło! To był blask prawdy pokoleniowo danej. EPOKA ODZYSKIWANIA PRZEZ POLSKĘ NIEPODLEGŁOŚCI. Błogosławieństwo dane mojemu pokoleniu.
Jadłem z Nim (śp.) obiad na gościnnej plebanii w Jadowie, podczas którejś wizytacji, za dziekana Mariana. Pamiętam jak wnikliwie patrzył i słuchał każdego. Dzisiaj nie stać mnie/nas na dział w uroczystościach pogrzebowych.

Potem były e-katechezy :)
Ślad został wyryty na blogu księdza Tomasza Włoskiego i na stronie mojego katechetycznego pomysłu "Katecheza online".

Papież się ostro włączył w zwiększenie roli rozumu w kulturze i wierze. Pewnie wie, jak wielką pomocą stał się w najmniejszej gminie tego świata. Jak wielką pomocą zwykłym katechetom. Wiejskim też. Oto garść jego ostatnich wypowiedzi:

- nie możemy zgodzić się na to, aby sól utraciła smak, a światło było umieszczone pod korcem
- wiele fałszywych idoli podnosi dzisiaj głowę. Nie lękajmy się, my chrześcijanie, iść pod prąd
wzywa, aby strony internetowe (także Facebook, Twitter), były miejscem, gdzie można promować prawdziwy dialog. B16 dodaje, że ten wirtualny świat jest teraz częścią struktury społeczeństwa. Ludzie wierzący, którzy chcą przekazać prawdy i wartości, nie mogą ich ignorować. Jeżeli Dobra Nowina nie będzie obecna także w świecie cyfrowym, może być nieobecna w doświadczeniu wielu ludzi, dla których ta egzystencjalna przestrzeń [w Internecie] jest ważna

środa, 23 stycznia 2013

Fałszywi idole, zgniłe kompromisy, pomoc od papieży




1. Powstańcy 1863 wracający z zesłania nie wszędzie byli witani otwartym sercem. Zagrażali małej stabilizacji. Dzisiaj - w opinii "ważnych" mieszkańców mojej polskiej gminy (rzadko w oczy, raczej za plecami) - zagrażają jej nawet ci, którzy piszą blogi. Czyli - jawność poglądów i przejrzystość życia. 

2. Kiedy mi smutno, źle, czasem wszystko, albo coś tam boli, wiem, że jest Życie Prawdziwe i Prawda Sama, które uratowały się przed rachunkami względności. Są - bez kompromisów. Prawda i Życie i Droga powiedzą mi "nie bój się, nie lękaj się". Rzeczywistość mi powie, ożywi, poprowadzi, a ja dam się prowadzić, nie przeklnę szarpiących mi brodę i dobre imię... Człowiek może wszystko wytrzymać. Obrazem, który od dziesiątków lat noszę w sobie, jest Jan Chrzciciel czekający na katów, którzy mają odciąć mu głowę. A może w ostatniej chwili widział nie ich, ale światło idące (bijące) od Jezusa? W żadnej sytuacji nie musi nas pokonać rozpacz. Siła może się objawić w najmniej wyobrażalnym momencie. I ja przeżyłem taki. Nikt nie może wiedzieć, kto nie doświadczył. Przeżyłem coś podobnego. W samochodzie bezpieki wciśnięty między dwóch oficerów, z lufą wpychaną w żebra. Siłę i pokój mi dała msza wyobrażona (przeżyta całym sobą?) i na niej przekazany znak pokoju, uściśnięcie ręki, może z kimś takim, jak oni.

3. Skąd wiem, że zgniłość (zgniłe konstrukcje myślowe, umysłowe) chcą nami rządzić, naszym życiem społeczno-publicznym? Bo ich apostołowie-samorządowcy-działacze-(pozorni-jak-zły-pasterz)-liderzy nigdy głośno, ani publicznie nie powiedzą, nie napiszą, jakie są ich prawdziwe poglądy na życie, świat, człowieka i kościół. W ogóle nie powiedzą i nie napiszą niczego publicznie. Prowadzący blogi są im zakałą, kamieniem obrazy ich skrytego światopoglądu, wykrotem na drodze (do kariery).

4. Jaki procent Polaków chce sobie w ten sposób urządzić życie, wywierając coraz większą presję (samorządowo-polityczno-środowiskową) na garstkę powstańczych umysłów? Nie ma takich badań. Myślę, że oprócz postaw na życie i świat odziedziczonych po przodkach i poprzednim ustroju, stali się między innymi zakładnikami kredytów, które zaciągnęli na całe życie i potrzebują świętego spokoju, by je spłacić. Ten mechanizm zbiorowy powoli staje się determinizmem zachodniego świata. Kredyty mieszkaniowe na pierwszym miejscu, potem będzie rósł udział kredytów na własną działalność biznesową (na Zachodzie także już na wypoczynek i rozrywkę). Takim ludziom (bardziej klientom banków, niż chrześcijanom i obywatelom) każdy powiew w otoczeniu społeczno-kulturowym przeszkadza. Potrzebują małej, większej... stabilizacji. Zabójczą ją nazywali ludzie, którzy byli mi autorytetami przed kilkudziesięciu laty. Mówiło się „zabójcza mała stabilizacja”.

5. Nie taki jest ideał stawiany nam od urodzenia w domu i w kościele. Był Taki, który stoi przed nami w okrwawionej szacie, albo nawet z szat odarty, który nie wybrał wygodnego życia w domu ojca, albo zbudowanym własnym rękami (na kredyt), błogiej stabilizacji na wieki, ale dał się ogołocić w imię prawdy. Najwyższej Prawdy, która jest zarazem Dobrem i Pięknem dla każdej duszy wrażliwej. NPiDiP świeciły pewnie jasno także dla duszy powstańczej, nim powstał Papież Polak i dał światu Tajemnice Światła.

6. Niech mnie nie uczą, gdzie moja Ojczyzna. Choć mieszkamy w tym samym kraju, w tej samej gminie, chodzimy do tego samego kościoła (kościołów), nie jesteśmy tego samego ducha. Mnie nie żal mojego (takiego) życia. Słodko było żyć, słodko (może być) i umierać. Widziałem cuda, poznałem świętych i świętość samą. Nie przyjmę zgniłego napoju, ani płytkiego pocieszenia na gąbce zgniłych konstrukcji umysłowych i kompromisów.

KRYZYS DOTKNĄŁ NASZEJ SZKOŁY

Objawił się z wielką siłą na ostatnim posiedzeniu Rady Pedagogicznej. Kryzys wzrostu, którego ktoś nie chce uznać, sporo nie może zrozumieć, niewiele osób chce zabrać głos. Ja muszę, sumienie i życiorys nie pozwalają mi milczeć:

"Nie mogę nie wypowiadać się, także dlatego, że dopinguje mnie 150. Rocznica wybuchu Powstania Styczniowego i ciągle aktualny Rok Wiary (i Rozumu). Wypowiadać się CO DO ZASAD, bo co do osób, każdy niech sam wyciąga wnioski. Na szczęście, nie muszę być sędzią, poza tym kieruję się całe życie zasadą „kochać błądzącego, nienawidzić błędu”. Stwierdzam jednak, że mamy skłonność do gmatwania prostych spraw, nadawania im formy sprywatyzowanej oczywistości i mydlenia w ten sposób oczu wielu.

Członkostwo w jakichkolwiek radach (nadzorczych, pedagogicznych...) wyklucza możliwość uczestnictwa w podobnych organach (instytucjach, organizacjach...) prowadzących podobną działalność (jakbyśmy nie motywowali swojego postępowania, jak wielkim dobrem nie nazywalibyśmy swoich własnych planów). Członkowie rad mają to zapisane w umowach (i wyznaczony nawet czas karencji, czy jak tam zwał, w którym nie mogą podjąć podobnej – konkurencyjnej – działalności po wygaśnięciu umowy). Bo to nie tylko jest sprzeczne z interesem firm, organizacji, szkół itd. ale po prostu jest niemoralne. Nie można służyć Bogu i mamonie.

Nie można być całym/całą sobą: sercem, umysłem, wiedzą, czasem, umiejętnościami, talentami, dobrą wolą... w i dla macierzystej placówki, będąc sercem, umysłem, planami (biznesowymi, wyborczymi, życiowymi...) w innej.
Jeśli ktoś nie wnosi całej swojej wiedzy, talentów, pomysłów itd. w zakresie obowiązków, które się wiążą z zadaniami jego macierzystej placówki (zakładu pracy, organizacji, SZKOŁY itd.), bo zachowuje je dla drugiej (którą traktuje jako bardziej własną), postępuje w najwyższym stopniu niemoralnie (nieetycznie). Nie wszystko można ująć przepisami prawa. Dla normalnych ludzi, kierujących się dobrem, czułym sercem i rozsądkiem jest to oczywiste i stanowi kanon zdrowego etycznie myślenia - „nie można służyć Bogu i mamonie” (Bogu i karierze, własnym planom i wyobrażeniom).
Fakt, że inni uczestnicy życia społeczno-publicznego przytakują lub milczą, nie zmienia powszechnie obowiązujących zasad (prawdy obiektywnej). Był rok 1863, 1980/81, jest 2013 i pewnie będą następne. PRAWDA ŻYJE (łopatologicznie dodam: więc nie jest niema).

Zacytuję różne autorytety:

1) Troszcząc się o przekaz skarbu wiary członkom swych rodzin, wspólnot i parafii… nie możemy zgodzić się na to, aby sól utraciła smak, a światło było umieszczone pod korcem, bo mamy prawdziwe skarby złożone w nasze ręce – które możemy jednakże zmarnować - i duże możliwości, by wyprowadzić ludzi poza pustynie, na których się znaleźli, do miejsca, gdzie jest życie i przyjaźń z Chrystusem. 

2) Święta miłości kochanej ojczyzny,
Czują cię tylko umysły poczciwe!
Dla ciebie zjadłe smakują trucizny
Dla ciebie więzy, pęta nie zelżywe.
Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny
Gnieździsz w umyśle rozkosze prawdziwe,
Byle cię można wspomóc, byle wspierać,
Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać.

3) Ocal mnie od pogardy i nienawiści - reszta jest tutaj.

    w podpisie - Józef (katecheta)" (to moja publiczna wypowiedź w ramach tzw. dialogu wewnątrz-szkolnego)

PS.
Tytuł zaczerpnąłem od Papieża Niemca, podrzucił mi (naprawdę) na Facebooku, jest tutaj, koniecznie zajrzyjcie, zachęca nas, byśmy zdobyli się na odwagę "iść pod prąd" :-)

wtorek, 22 stycznia 2013

Jeden plus jeden, Boże i autorskie remanenty


Boże - to chyba każdorazowa śmierć (śmierci) i debaty prawdziwe, szukające prawdy, bez osłonek i wazeliny.

Autorskie - powroty i porządkowanie notatek. Dzisiaj dawno zapowiadana lekcja religii w klasie czwartej (z małymi powtórzeniami) i msza peregrynacyjna MBL.

I - Lekcja religii w klasie czwartej

To było 15 stycznia. Wchodzę do szkoły i widzę i słyszę pozdrowienie anielskie, bo dziecka z najmłodszego rocznika. „Dzień dobry” od razu podwójnie i teologicznie. Odpowiadam, patrzę i nagle rozumiem:

 - on też katechizuje. Wystarczy dobre wychowanie. Katechizuje nas każde dobre słowo, uśmiech, gest, słowo, życie drugiej - dobrze wychowanej - osoby, wiek nie robi różnicy. Jakie to proste!

Moje pisanie, a wcześniej działanie, to był impuls od rozumu. Od rozumnego poznania świata. Teraz pisanie jest nieustanną obroną rozumu w naszym gminny i polskim świecie. Rozmawiać się nie da, bo nie ma chętnych do wymiany słów, myśli, spojrzeń i ciszy między nimi, nami, ale pisać nikt przeszkodzić mi nie może.

KL.4

Na lekcje w czwartek jechałem z obrazkami do zrozumienia i wypełnienia własną wyobraźnią i kolorami, i z fragmentem filmu dotyczącym tego samego, co na obrazkach - z chrztem Jezusa w Jordanie u Jana Chrzciciela.

Wystrzeliło w klasie czwartej. Mają już OHP, czyli projektor pod sufitem, to pomaga i sprzyja (chyba nie zupełnie ten sam zakres znaczeń tych słów?). Bez rysunków, tym razem, wyszła nieoczekiwana przygoda słowa mówionego, słuchania i myślenia, dużo bardziej nawet niż filmowa (ponoć sztuki sztuk naszych czasów).

Od dwóch lat trudno mi było ich zająć czymś na dłużej, a dzisiaj...!

Dzisiaj napisałem katechezę po północy do rana i opublikowałem jeszcze przed wyjazdem z domu. Miałem prawo zastanawiać się, jak przeżyję ten dzień, bezsenną dobę. I w ogóle, po tym, co ostatnio napisałem i co inni napisali do mnie o mnie, mam prawo i obowiązek zastanawiać się, jak dalej katechizować i w ogóle.Wyjeżdżając z domu na rzęsach błysnęło mi „dzień katechetyczny w szkole odpowie”. Mnie i ciebie zweryfikuje (czasem mówię do siebie w trzeciej osobie, dobrze robi obiektywizacji). Otóż!

Katecheza w czwartej klasie mnie zaskoczyła. Ich też. Dlaczego? Dlaczego tym razem? Jak natchniony ja, natchnieni oni... a było o transition (dla mnie tak skomplikowane, jak czasowniki przechodnie) łaski i natchnień – przy okazji chrztu Jezusa, o Maryi, Elżbiecie, Janie Chrzcicielu i pokrewieństwie między nimi. I widać gołym okiem, że i między nami. Zaczęliśmy się prawie rozglądać, z której strony jest Jezus, a z której Jan Chrzciciel.  Maryja niewątpliwie w pobliżu. A czas przeszły? Jaki przeszły, wszystko dzieje się teraz! Na katechezie najbardziej obecny jest czas teraźniejszy. Co się działo, jakie znaki im były dane, im towarzyszyły, a jakie nam?!

Ja tylko chciałem zrobić krótkie wprowadzenie do sceny nad Jordanem z filmu Zefirellego, z ludźmi, którzy przychodzili po tajemniczą czynność chrztu (bycia ochrzczonymi), z zagadkowym Janem, synem Elżbiety, co znała Matkę Jezusa i coś więcej znała, wiedziała, czyli Jan musiał wiedzieć też, kim Jezus był, od chwili poczęcia, ale i znać, co nie co, swoją własną tajemnicę i wybraństwo, i Matki własnej i krewnego Jezusa, i gołąb, nie gołąb, głos, nie głos, Zefirelii zrobił tak, że to Jan w sobie rozmawia z głosem wewnętrznym... Tyle tajemnic, dogmatów... ale nie róbmy z Biblii księgi bajek, podań i legend. TO SAMO ŻYCIE - KOGOŚ I MOJE/NASZE. Okazało się, że ich w czwartej klasie też i to bardzo, bardzo. Oni nie słuchali! oni wydobywali głos i słowa ze mnie. To było transition. Wiem, jak to niezwykłe. Uczę ponad 30 lat, umiem rozróżniać zwykłości.

Powtórzę się - "I to jest ta tajemnicza moc! Widzieliśmy ją, słyszeliśmy, ona nas dotknęła. Na salach katechetycznych dzieją się TAKIE rzeczy! Po takich momentach, przeżyciach, objawieniach, nawiedzeniach cały świat staje się dla mnie bardzo malutki. Bez względu na wszystkich i wszystko, co kto sobie myśli. Dlatego tak piszę. Jak kiedyś, po spowiedzi w Lesku gdy miałem 14 lat. Powiedziałem to chyba, a na pewno okazałem śp. ks. Mirosławowi Drozdkowi SAC. Nie byliśmy zachwyceni jego przymusem chodzenia codziennie(?) na ranną mszę, a w I piątek do spowiedzi. Mruczeliśmy pod nosem. Okazało się jednak, do dzisiaj pamiętam auto-zdziwienie, że po spowiedzi miałem jeszcze większą moc i wolność nawet do manifestowania jej przed śp. opiekunem (nie złośliwie, ale egzystencjalnie). Bóg, realny w takich i innych doświadczeniach, daje taką MOC. Realnie działającą i udzielającą się MOC. Można powiedzieć kosmiczną, w znaczeniu jedną i całkowitą, tyle, że nie zimną, ani abstrakcyjną jak pole sił, ale OSOBOWĄ. Do tego jednak potrzebny jest rozum, aby scalał, i nazywał. Bo nawet nie mamy jednoznaczej definicji osoby (także własnej, sami siebie).

Świat nie wie, nie zna, i nie pozna materialno-cyfrowymi instrumentami, ani żadną teorią nie wyczerpie, ale to niczego nie zmienia, najwyżej spada kolejna głowa, kolejnego chrzciciela, kolejnego Morusa. Kto nie był katechetą, nie wziął na siebie tej odpowiedzialności – ten nie wie (także tego, co mówi o katechetach). Tak jak ten, co wyrokuje o torcie, którego nie spróbował. TRZEBA WEJŚĆ W TĘ RZECZYWISTOŚĆ. W obecność ŻYWEGO I DZIAŁAJĄCEGO BOGA (INACZEJ ISTNIEĆ BÓG NIE MOŻE – rozum natychmiast podpowiada).

Katecheci muszą GO doświadczyć, tzn. Jego obecności i działania. Muszą – chciał nie chciał – od czasu do czasu, bywać prorokami. Kapłanami i królami - jeszcze częściej. Także i na przykład na osobistych blogach."

Mam, niestety, wrażenie i przekonanie, że większość ludzi (nie daj Boże, katechetów) traktuje myślenie jako czynność przeciwstawną i zagrażającą (ich) religijności. Że religijność - dla nich, czyli w powszechnym mniemaniu - jest tam, gdzie właśnie nie ma myślenia, tylko jest arefleksyjne wypełnianie i przekazywanie wyuczonych zachowań i postaw w stosunku do czegoś obecnego w języku, tradycji, nakazach, zakazach...

Bóg, mój(?) Bóg, jest najwyższą instancją w każdym z możliwych wymiarów, w każdej z możliwych chwil. Jest dla mnie siłą grawitacyjną utrzymującą mnie w polu wszystkich możliwych oddziaływań rzeczywistości. Miłość? Miłosierdzie? - a jakże, też. Homo sum et nihil humanum a me alienum esse puto.

Mojego Boga spotykam od 30 lat na salach katechetycznych przyszkolnych, przyparafialnych, przyinternetowych... Spotkałem osobiście w czwartek, z czego są notatki, ale także w publicznym wydarzeniu peregrynacji MBL i w życiowym przypadku, który spotkał syna. W żadnym z trzech przypadków nie byłoby to możliwe bez dawki solidnego myślenia. Byłyby to tylko wtedy trzy mało spójne ze sobą przypadki: lekcji, akcji, ekstrawagancji...?"

II - Notatki z- i po mszy

Wyjazd i droga do kościoła też były ważne. Nie w takim znowu wielkim pokoju między nami. Toto było nie tu i nie takie, to tamto. Dzieci nie zachwycone, że znowu jadą do kościoła. - Znów będą dwie godziny. -Nie, nie będą, tylko godzina, bo na figurę MBL czeka następna parafia.

A aparat cały czas mam na ramieniu, ksiądz prosił, nie jest to tylko moja sprawa. I o to chodzi. Robić swoje, wywiązywać się z powinności, ponad niedoskonałości i nawet własne złości. Przecież się nie obrażę na świat i nie zabiorę zabawek z piaskownicy. - Nie bój się, powiedział głos wewnętrzny, nie jesteś taki ważny, ani żadnym artystą. Rzeczywistość powie ci, co robić w kościele i pokaże, co fotografować. Poprowadzę cię za rękę, oko i rozum.

Weszliśmy na koniec nabożeństwa, tuż przed błogosławieństwem NS. A czym jest błogosławienia czynność, samo błogosławieństwo (forma rzeczownikowa) i czym tzw. Najświętszy Sakrament? Trzeba pytać o wszystko. Nie ma wiary bez myślenia.

Wszyscy już klęczeli, dzwonki zadzwoniły, ksiądz uniósł do góry i zwrócił w trzy (cztery?) strony świata złocony przedmiot para-liturgiczny z Hostią w środku. Ministrant wybijał rytm uwielbienia.

Co się wtedy dzieje? Co się wydarzyło. Nasze zachowanie, ludzi i moje, przykuło moją uwagę. Rozum wytłumaczył:

- skoro tyle ludzi na raz klęka i utrzymuje wielką ciszę, to coś w nich jest, zachodzi jakiś proces, się dzieje. Co? Zgodne uwielbienie, akt największego podziwu, poddania, zawierzenia. Byłem świadkiem zgodnej woli wielu! Przecież w tym objawia się TAJEMNICA JEDNOŚCI (tajemnicza moc jedności! Jego działania!). Trzeba być ślepym, by nie widzieć. Głupim, by nie myśleć. Raczej ogłupionym i nie przyzwyczajonym, żeby myśleć, zwłaszcza w kościele!? To jest chyba główne katechetyczne zadanie na XXI wiek.

Inaczej mówiąc - była obecność Jego w w nas, w każdym z osobna i w całej wspólnocie zgromadzonych i nasza w przestrzeni kościoła. Co objawiamy sobie i światu całemu?

A potem była msza i to samo zamyślenie. Trzeba bardziej przestudiować aspekt podmiotowy w Eucharystii! Podmiot to wspólnota i osoba (patrz tekst kard. Karola Wojtyły z 1976). Chcemy doświadczyć i przeżyć tajemniczą obecność Boga we mszy i Jego działanie, a nie zastanawiamy się nad łatwiejszą do (u)-lub-roz-gryzienia daną doświadczalną - naszą obecnością i działania w nas tajemniczej mocy Jedności!!! To po co modlił się Jezus (modlitwą arcy-kapłąńską) "aby byli jedno"!

Jedność nie jest ciągle zbyt wielkim przedmiotem studiów i zainteresowania (nauk humanistycznych, bo w świecie matematyków to pewnie tak i każdego myślącego, zwłaszcza ochrzczonego homo sapiens). Dzięki Eucharystii nie jest to teoria, ale codzienne doświadczenie (wiedza eksperymentalna wprost). OBECNOŚĆ I DZIAŁANIE BOGA I NAS W ŚWIECIE REALNYM. Nie muszę chyba nawet dodawać "eucharystyczna" obecność i działanie, bo skoro my w świecie realnym to przecież Bóg też.  

PS.1
Dałem wreszcie, zawiesiłem w Internecie, wybór swoich wierszy o Matce i z Matką. Przejrzałem, i aż się zdziwiłem, że w tylu Była i Jest obecna. Widać - większa jest Jej rola w życiu.

PS.2
Zdjęcie (plakat) z tej strony :)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Same teologie (wszystkiego)


Z trudem korzystam z wczorajszego początku (posta). Muszę zadać sobie pewien gwałt. Liczy się zawsze dla mnie (przy pisaniu tego bloga) to, co właśnie jest. Dlatego najważniejszą porą dnia, z tego punktu widzenia, jest poranek, zawsze nowy początek. Budzę się jakiś, z jakimiś myślami, z jakimś sobą. Nie wymyślony. Dany sobie samemu i światu całemu.

Dzisiaj (godz. 3.36) myśli krążą koło zadanych tematów i rzeczywistości zarazem (nie mogą być rozdzielne, ani z innych parafii): jest Matka i msza. Teologia Matki i mszy. Obecności i działania.
1) Mama Babcia Hela kojarzy mi się z obiadem i z modlitwą. To były Jej dwie podstawowe czynności (a może i formy obecności w życiu i w świecie). Obiad jako oś życia domu i modlitwa, jako jego kres i przeznaczenie. Obiad o stałej porze i w klasycznym wydaniu: zupa i drugie. Po szkole się przychodziło „na obiad”, a w wakacje po przyjściu z kościoła „gotowało się obiad”. Nie zrozumie się znaczenia obiadu u Kapaonów, w domu Kapaonów, w domu Heleny, jeśli nie weźmie się pod uwagę, że „obiad” znaczyło także „modlitwa przed jedzeniem”. Modlitwa i jedzenie szły w parze. Obiad był modlitwą. Modlitwa była pokarmem.

Mama Babcia Teściowa Hela denerwowała się, gdy inne matki zostawiały dzieci, nawet z tak chwalebnego powodu jak spotkania modlitewne, zwłaszcza te, z wieczną skłonnością do przeciągania się. - Dzieci zostawiła i siedzi tutaj po próżnicy, nie na tym polega modlitwa. To się Bogu nie podoba, Bóg tego nie potrzebuje, ani nie oczekuje od nas. Ma dzieci, to niech się nimi zajmie. - Oj padło trochę tych cierpkich słów, pod różnymi adresami, także naszym.

Dzisiaj łatwiej mi to zrozumieć. Skoro założyła rodzinę! Bo skoro (jej) Janek służył często do mszy w tzw. obozie przejściowym, po wyzwoleniu, czekając na powrót do Polski, „to nie mógł być złym człowiekiem”. Po powrocie - każde do siebie - do Warszawy i na wieś podtarnowską, czas znajomości się przeciągał. To Hela, praktyczna i bez oczekiwań, co do własnej osoby, nacisnęła, by wreszcie się chłop zdecydował. Pobrali się w 1948, mrocznych czasach komunistycznej Bezpieki, tuż po Bożym Narodzeniu, 28 grudnia. Nie ważne jakie są okoliczności na zewnątrz, wy ślubujecie wieczność sobie i życiom, którymi was Bóg obdarzy!

Po ślubie ona przyjechała do niego, z dala od swojej wielodzietnej rodziny, by kątem zamieszkać gdzieś. Przygarnął ich daleki wujek rodem z Dębicy lub tamtego rejonu, stacjonujący przy garnizonie w Legionowie, był wojskowym. Zmarł wcześnie, zostali w jego Legionowie, które stało się naszym miastem rodzinnym, lecz na zawsze było dla ojca miejscem wygnania z Warszawy. Dla Heli Helenki, praktycznej osoby, stajenką do zagospodarowania, rodziły się kolejne dzieci. Co za różnica, gdzie się znajduje i jak wygląda izba, czy dom - wy przeżywacie swoją niepowtarzalną tajemnicę jedności, miłości, wierności, płodności... macierzyństwa i ojcostwa (jeśli Bóg i zdrowie pozwoli).

Zbiła pierwsze łoże małżeńskie z desek, uszyła siennik i wypchała słomą. Pamiętam, był także (oczywistym) posłaniem jeszcze i dla nas. Urodziłem się wszak jeszcze za złego "wujka" Stalina. Ale nie po nim wziąłem imię. Józef był najbliższym z tych, do zaakceptowania, w kalendarzu mojego przyjścia na świat. Jej brat też był Józef. Moje siostry dostały imiona rodzinne i to bardziej ze strony męża i ojca.

Na wakacje przyjeżdżaliśmy do Annopola, pamiętam liturgię przyjazdów. Pociąg do Tłuszcza (pierwsze wyjazdy wagonami towarowymi), przesiadkę straszliwą w Tłuszczu na zawsze zapchany do niemożliwości pociąg do Białegostoku, rzadziej do Małkini. W Urlach była cisza, sosnowe lasy i wozy konne czekające pod stacją, oferujące kurs do Jadowa. Dwa światy. W Jadowie byliśmy umówieni z rodziną Andrzeja Króla, Piotrową lub Andrzejem z nowego pokolenia (Jędruś z pamiętników starego Króla), potem się ciągnęła droga na wozie z tobołkami przez pola, łąki i las. Siedem, osiem kilometrów piaszczystą drogą trochę trwa, nawet dla konia. Dlatego przyjeżdżaliśmy zawsze w dzień targowy, „święto dyszla”, bo sąsiedzi od Królów byli wtedy w Jadowie.

Mama Babcia Hela dobrze sobie radziła z drewnem i paleniem w kuchni. Była wiejską dziewczyną. Była zaradna i praktyczna. Gotowała, prała, szyła wszystkim dzieciom ubrania. Do Pierwszych Komunii też. Kościół był jej Ojczyzną, z daleka od domu rodzinnego. Modlitwa jej wytchnieniem i portem bezpiecznym. Spała z różańcem pod poduszką.

2) Teologia mszy. Msza właściwie jest samą teologią, ale. Pozwolę sobie i ja ją po swojemu opowiedzieć. Czym jest dla mnie. Jest życiem i światem przeżywanym z punktu widzenia Jezusa. Jezusa z Nazaretu, nie jakiegoś hiszpańskiego gracza w piłkę nożną, na przykład. Albo z Argentyny.
Układ mszy, sceneria kościoła, szaty liturgiczne księdza celebransa – wszystko jest nie z tego świata. Jest ze świata Jezusa, z Jego czasów, Jego mody, kultury, filozofii i teologii, Jego wyobrażeń (wyobraźni) i Jego Boga. Boga Jego czasów i świata.
Wszystko tamto, stamtąd, najbardziej się urealnia w słowach i zdaniach czytanych z namaszczeniem od pulpitu. Stary Testament przenosi nas (cofa) jeszcze bardziej w czasie. Nowy -  to znaczy Dobra Nowina, nie listy pawłowe, brzmi bardziej swojsko i blisko. - Jezus spojrzał, przyszedł, powiedział, zrobił... są zrozumiałe najbardziej.

We mszy tamten czas i świat zagarnia nas, naszą wyobraźnię i splata z naszymi codziennym sprawami XXI wieku. Wieczność tu i tam.

Tutaj i teraz powiem tylko tyle, bo więcej powróci wraz notatkami, coś zapisywałem, nie mogę spalić, ani zmarnować daru. Przeżytego i zapisanego, inne się nie proszą o notowanie.
Z konieczności, nie z wyboru, wracam teraz do tego, co było i co jest w strzępach i punktach ponaczynane:
1) początek wczorajszego posta
2) notatki z mszy
3) notatki z katechezy czwartkowej

ad.1)
20 stycznia (tytuł roboczy miał być „Bóg i rozum wcielone”)
Korzystam z dwuznaczności w tytule, żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Raczej - znaleźć i wyrazić dwa w jednym.
1) Bóg i wiara według... i używając naturalnego myślenia, rozumu całkowicie naturalnego (niestety zgubiłem wątek, może kiedyś powróci, tzn. może jeszcze raz mi się da, ale niekoniecznie, to tak się nie dziej, trzeba zapisywać na gorąco, podmiotowo-podwójnie-On-i-ja-przedmiotowo-raz)
2) Bóg i rozum wcielone, używając trochę więcej teologii i tego samego rozumu (nadając ogromne znaczenie Wcieleniu Boga, dowartościujmy także - na litość boską – wcielenie własnego rozumu!!!). Tylko wcielonym umysłem mogę dotknąć wcielonego Boga! Abstrakcja nie dotknie abstrakcji! Nie ceniąc dostatecznie rozumu, obrażamy Boga, bezmyślność jest dla mnie ósmym  grzechem głównym, a może wystarczy tylko przeredagować „siódmy” (nie ma większego lenistwa, ale mało się o tym tak mówi). Kto myśli, nigdy nie jest bezczynny.

Teologia katechezy:
- nie ja sam działam, jakim cudem ja sam zostałem katechetą? A nie pisarzem, dziennikarzem, filozofem, politykiem...? - cuda nie z tej ziemi i już nie do zmiany, ani naprawienia, dobijając emerytury dosięga się ostateczności, przynajmniej zawodowej (w moim przypadku, wykonywana czynność nigdy nie stała się zawodem, umrę bez zawodu, byłem, bo byłem, sobą :-)

Teologia jedności (realnej, namacalnej, a nawet widowiskowej):
- (np. podczas eucharystii, jedność wiary, wierzeń, ducha, zachowań, uwielbienia, kultu, intelektu... co dotarło do mnie podczas błogosławieństwa tzw. Najświętszym Sakramentem, co jest z jednej strony zachowaniem wyuczonym, z drugiej – czymś więcej)
- w tym, o dziwo, teologia znaczenia jednostki, exemplum papież, papież wpływa na cały kształt jednej światowej wspólnoty po katolicku wierzącej, przez nominacje, dobiera itd. w ten sposób np. mianowani są biskupi, którzy potem mają ogromny wpływ na diecezje, więc i na nasze (wiejsko-miejsko-gminne) życie itd. itp. aż po widnokrąg.

Teologia matki:
Ta, która dała życie. Bo. Bo jest Ten, który daje życie Życia. Ten i Ta, która także w jakimś zakresie jest Drogą Prawdą i Życiem dla każdego dziecka? No tak, proporcjonalnie i analogicznie.
No bo nie można żyć wiecznie, każda matka musi umrzeć (w naturalnym porządku, my po niej). Więc czym jest ten żal, ból, smutek? Czemu go przeżywamy, każdy z nas. Bo.
Bo w niej odszedł namacalnie obecny łącznik z całością. Z jakąś bardzo ważną całością w życiu każdego człowieka. Źródło naszej pamięci  i tożsamości. Wielki gwarant jedności - jej życie i obecność nam to nawet podświadomie zapewniały. Matka – dom, zakorzenienie, ukorzenienie, wkorzenienie, unerwienie. Po śmierci też, ale trzeba więcej myśleć.

Po śmierci Matki trzeba bardziej przeżywać to, co najważniejsze, żeby łagodzić ból egzystencjalny. Nie – myśleć o Niej, ale o świecie, w którym Ona żyła swym duchem najświętszym, bo przecież też miała słabości i braki, nie znała języków, nie lubiła bywać w towarzystwie, bała się sam na sam z księdzem i patrzeć mu w oczy, w pewnym okresie była pod zbyt wielkim wpływem Radia Maryja...

PS.
Znów urwane i nie szlifowane, bo. Bo była ważna Rada (tzw. klasyfikacyjna) Pedagogiczna Zespołu Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej, w wielkim porządku, z wielkim skupieniem, czasami, aż ciszą, ale także z emocjami na koniec i nerwicami każdemu we właściwej proporcji ("każdemu daj śmierć jego własną Panie, daj umieranie, co wynika z życia, w którym miał swą miłość, cel i biedowanie...")

niedziela, 20 stycznia 2013

Bóg i rozum wcielony (na wyrywki)


Zacząłem coś rano na ten temat, ale za mało mam ciszy, spokoju i czasu po południu, by wykończyć. Znów muszę odłożyć.

Wyszła za to foto-katecheza o oczekiwaniu na I Komunię i książeczki do tego. Mądrze to prowadzi nasz nowy ksiądz proboszcz. To będzie nasza pierwsza Pierwsza Komunia: dzieci, rodzin, katechety, parafii, szkoły i gminy.

Przez przypadek nagrałem trochę i rutynowo parę zdjęć zrobiłem. Przypadek dał mi kamerę do ręki, by zarejestrować fragmenty wizyty figury Matki Bożej Loretańskiej w naszej parafii w ramach diecezjalnej akcji duszpasterskiej w Roku Wiary (i Rozumu). Przekonałem się o pożyteczności nagrywania, choć kosztowało mnie to sporo. Rozgryzałem instrukcję działania dwu pamięci i swojej własnej w boju. Owocem jest katecheza na kolejne dni i więcej.

Tak więc dzisiaj było oczywistym dla mnie, że oprócz aparatu wziąć mam na mszę do kieszeni kamerę. Bo na mszy ksiądz miał rozdawać książeczki, nieodłączny element pierwszokomunijny w niebanalnym (wolicie 'niestandardowym'?) czasie. Czas jest niebanalny, bożonarodzeniowy, a dla mnie jeszcze coś więcej, bo przez to, że pośmiertny, po Mamie Babci Heli, to także rezurekcyjny i w niebo już wzięty. Dawanie książeczek teraz ma sens. Bardziej niż w dniu komunijnym. Wystarczy odrobinę pomyśleć. Tak samo jak "komunijnych" różańców na nabożeństwie "październikowym". Wszystko, co istnieje, ma swoją formę i czas. Ma swoją istotę, poznawalną odrobiną myślenia. W życiowej postawie miłości intelektualnej.  Nie ma wiary bez myślenia. Dlatego 50 lat temu mieliśmy Sobór Watykański II, a od 11 października 2012 do 24 listopada 2013 mamy Rok Wiary (i Rozumu).

JEST SENS NAGRYWANIA MĄDRYCH SŁÓW (LITURGICZNEJ) KATECHEZY PARAFIALNEJ. Eucharystia to OBECNOŚĆ I DZIAŁANIE Żywego Boga. Potem dopiero są książki i podręczniki.

Gdyby to nie miało sensu (ani prawa), to nie byłoby Arturo Mari wiernie obsługującego Jana Pawła II błogosławionego (cuda jego obecności i działań w naszym życiu i świecie). Arturo nie wziął ani jednego dnia urlopu w czasie swojej służby!! Wielkich dzieł Boga nie zapominajmy. Nie przegapmy! Zachowajmy w sercu swoim i na wszystkich możliwych i dostępnych nośnikach. 86-letni papież Benedykt używa nawet Twittera. Nie przegapmy Obecności i Działania Boga Żywego pośród nas. Na pewno podczas każdej Eucharystii. A potem katechezy. Ale żeby coś przenieść, trzeba najpierw utrwalić (mieć nośniki i linki i ich używać w obfitości).

Jak każdy z nas mógł się przekonać podczas dwóch dni obecności f.MBL i permanentnego zaproszenia do udziału, na mszach młodzieży i dzieci nie było więcej niż palców u rąk. Oni nie przyszli do... obraz i zaproszenie do refleksji i modlitwy przyjdzie do nich. Już idzie. Szkołę mamy cyfrowo wyposażoną, własnymi siłami (finansami gminy, wysiłkiem koncepcyjnym DyrKa, umiejętnościami własnego nauczyciela Sebastiana, pracą PT Wojtka, Adama i Krzysztofa) - trzeba korzystać, ile wlezie. To i owo z piątku, soboty i z dzisiaj jest już na Facebooku (tutaj i gdzie indziej). A doszedł jeszcze koncert Lux Mea, słyszałem komplementy, jeszcze nie widziałem.

"Najpierw zauważcie Mnie i poddajcie jakiej takiej refleksji naturalnego rozumu, po to go Wam dałem" - mówi mój Bóg i Pan. Potem to już pójdzie z górki i uleci wysoko.
W katechizacji szkolnej trudno znaleźć alternatywę dla parafialnej katechezy liturgicznej. Byle Go na niej dostrzec. Byleśmy (my) tam CALI byli: z wiarą, sercem, obywatelskością i rozumem. Byle były ogniwa (linki). Byle były zdjęcia, filmy, notatki i przemyślenia. Byleby była wolność religijna, duchowa, intelektualna. Byleby nie było zamknięcia (zamknięć). Bóg i rozum wcielony ze wszystkim sobie poradzą.  

PS.
Zdjęcie z tej strony :-)

sobota, 19 stycznia 2013

Mój Bóg


Dzisiaj, 19 stycznia 2013, jest to On i Ona, a nawet Ono. On - mój Rozmówca. Ona - Osoba. Ono - największe, o Czym (Kim) myślę. We wszystkich trzech formach gramatycznych - Najwyższa Instancja Rzeczywistości, z jaką mam do czynienia. Moje absolutne dopełnienie, wypełnienie, ale rozłączne, nieustanna i nieustająca Asystencja.

Mam, niestety, wrażenie i przekonanie, że większość ludzi traktuje myślenie jako czynność przeciwstawną i zagrażającą (ich) religijności. Że religijność - dla nich, czyli w powszechnym mniemaniu - jest tam, gdzie właśnie nie ma myślenia, tylko jest arefleksyjne wypełnianie wyuczonych zachowań i postaw w stosunku do czegoś obecnego w języku, tradycji, nakazach, zakazach...

A dla mnie, przeciwnie, moja religijność jest zrośniętą siostrą syjamską, albo bratem, procesu myślenia, nieodłącznego od mojego świadomego życia (istnienia). Jestem osobą, więc myślę. Każda moja czynność, czyn, a nawet odruch, jest złapana w siatkę dającego się przeprowadzić wywodu przyczynowo-skutkowego. Bardziej lub mniej. Jak nie przeze mnie samego, to z pomocą autorytetów. Jak nie biolog, to chemik, albo matematyk może pokazać mi najnowsze wzory, podstawienia itd. Jak nie teolog, to filozof przyjść może z pomocą - ale tylko właśnie jako pomoc, nikt nie zastąpi mojego osobistego myślenia. W ostateczności, dostępnej i przeżywanej każdego dnia, jestem tylko ja i On, Ona, Ono.

Hola-hola, przecież to tylko przykładowe sformułowania i pomocniki. Jest ich dużo więcej. Jestem wolnym człowiekiem i chcę skorzystać z wszystkich dostępnych źródeł wiedzy i ze wszystkich możliwych autorytetów. Nie jestem ograniczonym zakapiorem - do trzech dziedzin i wymiarów.

To, czego sam nie poznałem, nie wyczytałem w książkach, na stronach internetowych, nie dopytałem, nie do-prze-myślałem i z czego nie mogę, w związku z tym, skorzystać w nieustannym procesie (auto)refleksji o całej dostępnej mi rzeczywistości jest gdzieś zawsze pod ręką. Mam wewnętrzną wolność skorzystania ze wszystkich źródeł i dziedzin niesprzecznych z moim naukowym obrazem świata (świata rozumieniem, poglądem na niego) - nie sięgnę do magii, zabobonów i czarów.

Sięgnę i spytam filozofów, teologów, artystów i dobrych (prostych) ludzi.

Bóg, mój(?) Bóg, jest najwyższą instancją w każdym z możliwych wymiarów, w każdej z możliwych chwil. Jest moja (dla mnie) siłą grawitacyjną utrzymującą mnie w polu wszystkich możliwych oddziaływań rzeczywistości. Miłość? Miłosierdzie? - a jakże, też. Homo sum et nihil humanum a me alienum esse puto.

Mojego Boga spotkałem pewnie przy urodzeniu (przy chrzcie na pewno), spotykam Go także od 30 lat na salach katechetycznych przyszkolnych, przy-parafialnych, przy-internetowych... Spotkałem osobiście w ostatni szkolny czwartek, z czego są notatki, ale także w publicznym wydarzeniu peregrynacji MBL i w życiowym przypadku, który spotkał syna. W żadnym z trzech przypadków nie byłoby to możliwe bez dawki solidnego myślenia. Byłyby to wtedy tylko trzy mało spójne ze sobą przypadki: rutynowej lekcji, odgórnej pobożnościowej akcji, czyjejś ekstrawagancji...?

Na lekcje w czwartek jechałem z obrazkami do zrozumienia i wypełnienia własną wyobraźnią i kolorami, i z fragmentem filmu dotyczącym tego samego, co na obrazkach - z chrztem Jezusa w Jordanie u Jana Chrzciciela.

W klasie drugiej poszło zgodnie z oczekiwaniami, ale bez szału. W "zerówce" jest zawsze trochę podobnie i dużo inaczej - bardziej jak dziadek i dzieci, a nie nauczyciel.

Wystrzeliło w klasie czwartej. Mają już OHP, czyli projektor pod sufitem, to pomaga i sprzyja (chyba nie zupełnie ten sam zakres znaczeń tych słów?). Bez rysunków, tym razem, wyszła nieoczekiwana przygoda słowa mówionego, słuchania i myślenia, dużo bardziej nawet niż filmowa (ponoć sztuki sztuk naszych czasów).

Tu muszę poprzestać, choć w pół słowa. Co takiego wydarzyło się w tej czwartej klasie? Sam siebie muszę zdopingować do opowiedzenia, bo taaakie doświadczenie nie powinno przepaść. Jednak na dzisiaj to koniec. No, ale dałem jednak zdjęcia z peregrynacji figury MBL (Matki Bożej Loretańskiej).

piątek, 18 stycznia 2013

Kicha (ale z sensem)

Więcej się dzieje, niż zdążę opisać. A już na pewno - opublikować. Tak zwana kicha, ale tylko technologicznie. Sens (zawsze) jest. I dzienna porcja pracy myślowej. I peregrynacja MBL. Może da się coś nad ranem? Może ciut później :-)

czwartek, 17 stycznia 2013

Katechetyczne wyzwanie - pytanie o początki i istotę


1. Skleić obraz świata
2. Istota peregrynacji MBL

I

Moje katechetyczne doświadczenie i rozeznanie wskazuje wielkie rozdarcie (niespójność) w duszach moich uczniów, ich rodziców i ogółu wierzących Polaków (żeby poprzestać na kraju).
Z jednej strony te dusze są normalnie ufundowane - niestety nie zakorzenione - na współczesności, z drugiej jest w nich dziecięcy świat bajek i baśni. Współczesność w ich (naszym) życiu wyraża się na wiele sposobów, trudno podać rysy najważniejsze. Na pierwszym miejscu postawię udział w zdobyczach techniczno-technologiczno-społeczno-politycznych. Wszyscy korzystamy z elektryczności, elektroniki, na nich opartych sprzętów AGD, RTV, ICT, pomp wodnych, cieplnych, ssąco-tłoczących, silników elektrycznych i spalinowych kolejnych generacji. Wszyscy mamy komórki, komputery, pojazdy i rodzinę w ich zasięgu. Korzystamy z sieci połączeń wszelakich: komunikacyjnych, telekomunikacyjnych i usług po nich jeżdżących, z nich korzystających (np. posłańców przesyłek, w żadnym razie nowin). Itd.itp.
Do tego dochodzą systemy oświaty, służby zdrowia, bankowości (elektronicznej) i co, kto lubi najbardziej, co mu tam jest osobiście potrzebne i z czego korzysta najbardziej.

To wszystko jest dla nas dobrem, o ile jest wolność (życia i korzystania z wszystkiego, co nie zakazane). Podstawą TEGO WSZYSTKIEGO i źródłem są osiągnięcia nauki. Zastosowane w przemyśle i usługach (rozwiązaniach) na wszelkich możliwych płaszczyznach i polach.

Wolność, jako warunek korzystania z bogactwa ofert tego świata, to zbyt ogólnie powiedziane. Wolność ma już swoje dość wyrafinowane rozwiązania: demokrację, samorządność, prawa człowieka i obywatela, fora obecności i głoszenia (wyrażania) siebie i swoich poglądów, systemy wyborcze i polityczne (parlamentarno-gabinetowe, prezydenckie, mieszane, a nawet wzburzone...), odwoławcze, także międzynarodowe (Trybunał w Hadze itd.).

Do nowoczesności, z której korzysta większość Polaków, zaliczę także MSZĘ ŚWIĘTĄ i religijnie przeżywane święta. Zapewniają one dobra duchowe z najwyższej półki. Każda msza zapewnia przeżycia metafizyczne, terapeutyczne... psychologiczno-intelektualno-społeczne, na miarę możliwości i potrzeb.

A w czym jest dylemat i wyzwanie katechetyczne?

W bajkowym obrazie i wyobrażeniu początków świata, Boga, religii, całego gatunku homo sapiens i siebie samego (dziedziczenie cech, autokreacja poprzez wiedzę i czyny, kognitywistyka...).
Bo z jednej strony, co należy jeszcze do pierwszej części moich rozważań - jest kosmos, pojazdy po nim i w nim latające, fotografujące, kosmos bez miary, uciekający, albo nie, mający swój wielki początek w wybuchu lub w innym alternatywnym wymiarze albo ich układach i oddziaływaniach. Gwiazdy w nim powstają i giną na naszych oczach, za dni naszych.

Z drugiej strony - ciemność totalna, Pan Bóg lepiący z gliny wszystkie gatunki zwierząt po kolei, w gwiazdy zaplątany bez wyjścia, lepiej nie myśleć, się nie zastanawiać, bo strach obleci, że zeszliśmy, albo zejdziemy ze ścieżki wiary (doktryny). CIEMNOŚĆ WSZECHOGARNIA(JĄCA) POCZĄTKI (świata, wiary, religii, kultury i siebie samego). Kompromitujące zaprzeczenie postawy miłości intelektualnej.

Gdzie leży pies pogrzebany? W czym są korzenie i początki niespójności? Skoro niespójności, to i katastrofy cywilizacyjnej (tej części świata, z konsekwencjami globalnymi)?

Gdzie? W czym? - w polityce? oświacie? duszpasterstwie? Ja nie tylko pytam, mnie boli. Mamy Rok Wiary (i Rozumu).

Tak sam dla siebie myślę i sobie odpowiadam:
- polityka? Tak - im wszystkie niejasności służą. Mają raj dla swojej nawigacji i marketingu. Biznes jest nieoddzielny od polityki, jedno drugiemu służy i się nakręca.
- oświata? Tak, jest funkcją polityki.
- duszpasterstwo? Tak, jeśli jest funkcją konformizmu indywidualnego i grupowego (zachowawczości, dopasowania, korzystania ze stanu rzeczy, przycinania, uprawy, pielęgnowania tego, co jest, najczęściej uciekając się do pouczeń płytko etycznych, unikając wyjaśniania świata w perspektywie ostatecznych argumentów, danych z najnowszych osiągnięć nauk teologicznych, filozoficznych, nauki o człowieku i mózgu... )

&&&&&

Marzy mi się Kościół otwarty, szukający (fides quaerens intellectum), soborowy, janowo-pawłowy, bez podziału na sytych nauczających (sytych wiadomości raz na zawsze i gotowców duszpasterskich) i nauczanych, głodnych w stopniu bardzo ograniczonym (i ograniczającym). Podmiot – to osoba i wspólnota (nie my i wy lub oni), tak wierzył i nauczał JPII, ale chyba mało kto Go czyta i Nim się przejmuje.

Minęło 50 lat od wydarzenia Soboru Watykańskeigo II, który o tym wszystkim mówił i w swoich dokumentach (i metodzie) wskazał drogę i rozwiązania dylematu, o który mówi wiejski katecheta na swoim blogu „Osobny świat”. Cóż powiedzieć (odchodząc... na emeryturę)? CZYTAJCIE, STUDIUJCIE SOBÓR I JEGO METODĘ. Aggiornamento powinno być stałą potrzebą homo sapiens (bo na wzór i podobieństwo myślącego Boga).

II
 
W piątek i sobotę moja parafia będzie stacją (etapem) peregrynacji figury Matki Bożej Loretańskiej po diecezji. Cieszę się na każdą formę ożywienia życia duchowego, w którym mogę uczestniczyć. Czym to jest dla mnie? No właśnie – zorganizowaną formą życia duchowego (na jakimś terenie). Pomysł idzie od góry i jest związany z Rokiem Wiary (i Rozumu). W ramach tego wydarzenia jakaś gromadka (gromada) ludzi się spotka – program przewiduje udział każdej wsi - będzie się modlić głośno i cicho (nasz ksiądz przykłada wagę do ciszy w trakcie mszy i nabożeństw para-liturgicznych), słuchać fragmentów Biblii i słów interpretacji księdza proboszcza Mieczysława, uczestniczyć we Mszy Świętej, są przewidziane świadectwa rodzin i prowadzenie przez nich niektórych modlitw zbiorowych np. Różańca, niektórzy skorzystają z sakramentu spowiedzi, większość z komunii świętej. Będzie także dużo czasu na adorację, tzw. czuwanie i obecność w kościele i modlitwę jak najbardziej osobistą.

Czy to wszystko? Tak, wydaje się, że wszystko. Czy coś się (jeszcze) wydarzy nieoczekiwanego? No tak, oczywiście, powinno - działania Boga w ludziach i przez ludzi nie da się zaprogramować :-)
Istotą peregrynacji – dla mnie – jest stworzenie okazji do przeżycia obecności i działania Żywego Boga w swoim Kościele i świecie. To, po pierwsze. Po drugie - dajemy sobie okazję do oddania czci Bogu i Maryi, Matce Jezusa (Theotokos), manifestując (uobecniając) Kościół w świecie i Kosmosie. Spotykają się w ten sposób indywidualne i zbiorowe przeżywanie wiary.

PS.1
Zdjęcia z tej strony Wszechświata :-)

PS.2
Ciekawe, czy dożyję rekolekcji parafialnych (gdzie bądź) „o początkach”.  To nie musi być wielka filozofia i teologia. To ma być zawsze świadectwo, jak się mają „te” zagadnienia u mówiącego. Kim Jest dla niego „ten” Bóg (i religia), o którym naucza. Bez „tego”, jest to zawsze - dla mnie – jakaś odmiana „klituś bajduś módl się za nami”. Posługę od niego przyjmę każdą, byle nic nie mówił :-)

środa, 16 stycznia 2013

Prawdy niezastępowalne


był biskup polonista
co tak pisał kazania
i może dalej je pisze
może i katecheta
nie polonista
filozof

modlitwę o śmierć swoją
jako formę złożenia rezygnacji
z czego
z nauczania w szkole religii
we wspólnocie z nazwy
która naprawdę mnie nie chce
bo się tak dalej nie da
będąc siewcą nienawiści
co wymyśliła na mnie -
Solidarnościowca wójta ojca katechetę
tzw lokalna polska i katolicka
wspólnota w ustawach i zapisach prawa
choć nikt się nie przyzna do autorstwa
ale innych mówiących w niej nie ma

paradoks swój dołożę
składam rezygnację
nadal będę uczył
jednak i pewnie
kto to wie
bo muszę jakoś zarabiać
na rodzinę?
choć i tak tylko
raczej na przeżycie
i utrzymanie na powierzchni
polska paranoja 2013 pozwoli
ja nie chcę
oni nie chcą
a muszę

odsłona druga:
wspomnienia z Niepokalowskiego lasu
łąki trawy konferencji
i zupy pomidorowej
a z Lasek wózek  pchany
inwalidzki
matki Cioci Lili
i z Nią spotkanie
pod Maksymilianem Kolbe
na Jasnej Górze
grubo po północy

dzisiaj parafie też nie są wspólnotami
katecheci nie wiadomy czyi
dominują formy liturgiczne
i para-
dlatego można gadać co się chce
i nadal kiwać głowami

&&&&&&&&

Obudziłem się słysząc niewyraźnie rozmowę aniołów o Strachówce. Tak byłem przejęty, że nic nie pamiętam. Tylko jeden strzęp. - "Nie jesteś [zgoła] najmniejsza"? A gdy drugi dopytywał "dlaczego", usłyszał w odpowiedzi, ze mnie ma spytać, bo - "on zna jej definicję".

Bywają piękne sny i kiepska rzeczywistość. Przecież mnie tu nazywają siewcą nienawiści, nikt nie będzie chciał słuchać!

Pozostawmy aniołom to zmartwienie. Może wreszcie (za to) spróbuję przepisać jedną z zaległych karteczek, tę, z ostatniej niedzieli.

O dziwo, o nauce?!
W powszechnym i potocznym rozumieniu nauki (definicja) zabsolutyzowano miejsce i rolę nauk ścisłych. Jakby to, co daje się zmierzyć i policzyć istniało bardziej, albo wręcz tylko temu przysługiwał walor istnienia. A wszystko, co nie mierzalne, nie rozciągłe, było tylko nadbudowane, dla maspospolitych - wręcz (znów) wymyślone.
A dla mnie nauka Biblii o rzeczach duchowych, o Bogu i człowieku na Jego obraz i podobieństwo, jest nieoceniona i niezastąpiona niczym. Niezastępowalna.

Człowieka, nie jako preparatu badawczego, ale jako naszego życia, nie opisze adekwatnie (zadowalająco) fizyka, chemia, nawet psychologia i socjologia. Matematyka może bardzo ciekawie przedstawić nieskończoność relacji bytu człowieka z resztą rzeczywistości, ale nie może wniknąć w niego samego. Światło i zestaw równań opisujących siły i wszelkie oddziaływania wewnątrz atomowe - to nie to samo. Biologia wymyśliła (posługuje się) rozróżnieniem: genotyp, fenotyp. Osoba jest największą realnością po tej stronie soczewki, oka i całego przedmiotowo-podmiotowego laboratorium. Osoba ma tylko jeden wiarygodny obraz i podobieństwo - Boga.

Nie mówcie, kochani, że nic nie rozumiecie. Uczymy wszak dzieci od najmłodszych klas - kto czegoś nie rozumie, niech PYTA! Można się pytać nawet aniołów. Kto nie pyta, ten błądzi.

Rzeczywistość osobową - sens - doskonale opisuje "nauka" Starego i Nowego Testamentu, Dobra Nowina. Oczywiście, nie kartki i farba drukarska. Dobra Nowina. Tego inne nauki nie są w stanie zrobić. TO jest poza ich zakresem (zainteresowania i metod). Czyż nie jestem bliższy – w przeciwieństwo do panującej zideologizowanej i popkulturowej koncepcji - zdroworozsądkowemu rozumieniu nauki, kultury, religii?

(wczorajszy post na Fb) - Rozum za dni naszych i na naszych oczach abdykuje z rządów w życiu publicznym na rzecz marketingu i procedur. Nie mam na myśli, przede wszystkim, polityki. Polityka jest tylko jednym z pół, poletek tego (marneg0) objawienia.

Chodzi o zatrważającą wszechobecność takiego myślenia w NASZYM życiu, nie dobrych hobbitów, ani cyborgów. W życiu - o zgrozo - homo sapiens.

A przecież my-chrześcijanie (a wraz z nami cała cywilizacja współczesna) mamy źródła Objawienia Prawdy Najwyższej i sposoby na Jej Obecność i skuteczne działanie na każdym polu:

1) naturę rozumną
2) rozmowę Dobrą
3) Obecność i działanie eucharystyczne
4) Miłosierdzie dla siebie i dla każdego (za darmo, przynajmniej z naszej strony, biorców)

PS.
Mogę to wyznanie okrasić epitetem "testamentu" założyciela gminnej Solidarności (3 Maja 1981) i świadka niezwykłych czasów, w których żyłem, 31 letniego katechety, męża Jedynej Żony, ojca dużej rodziny, samorządowca (wójta I Kadencji), podmiotu myślącego :-)

Dzisiaj, w tym samym duchu, prawdzie, wierze i rozumie, na swoim koncie Fb dopisałem:
"Zwykła prawda mało kogo interesuje. Większość zajmuje się tym, co czemuś służy, przeważnie im samym i ich grupom (firmom, partiom, stowarzyszeniom...).

A dla mnie realizm jest nie tylko najponętniejszy (piękny, dobry), ma nawet moc terapeutyczną. Jak dobrze jest człowiekowi-osobie w dobrym towarzystwie świata prawdziwego! Ach ♥


I (auto)komentarz: "W zwykłym (realnym) życiu cieszy to, co jest. Radość jest nierozerwalnie (na śmierć i życie) związana także z oczekiwaniem, z TYM, co ma nadejść. Co ŻYCIE przyniesie. Ale także, co zapowiedziane. Radość, miłość, nadzieja, wiara, Droga Prawda i Życie uosobione wprost!"

&&&&&&&&

A teraz popłynę i odlecę :-)
Pod wpływem przesyłki od kuzyna, genealoga.

Jacek przysłał zdjęcie z odręczną adnotacją na odwrocie - „Mój dziadek Michał Frąckiewicz z Virtuti Militari po 1863 r.” Adnotacja, jak należy sądzić, jego źródła osobowego z Kanady. Odwrotna strona jest stroną wizytówką i reklamą zakładu fotograficznego (w stylu epoki, mam podobne, ks. Józefa Króla) - „Teodor Szajnok, fotograf we Lwowie [tu herb miasta], przy ulicy Meyera pod l.727 2/4 we własnym nowo wymorowanym domu na dole. Koniec, kropka. To znaczy kuzyn w mailu napisał - „Właśnie dostałem z Kanady zdjęcie naszego pradziada”.

Zajrzałem do genealogii rodu Frąckiewiczów, do rozdziału opracowanego przez kuzyna Jacka. Dowiedziałem się, że pradziad Michał urodził się około 1809 roku w Radoszycach, zmarł 21.04.1878 w Warszawa, był komisarzem handlowym (cokolwiek to znaczy) w Warszawie w 1854, mieszkał przy ul. Twardej, wziął za żonę Wilhelminę Ruediger, urodzoną około 1817 roku, zmarłą 25.05.1905 w Warszawa. Michał i Wilhelmina mieli ho-ho! dziesięcioro dzieci, niektóre młodo umarły, ale moja prababcia Natalia Michalina żyła długo (93), poślubiła Jana Kapaona (ur. 1833) i miała/wychowała z nim czwórkę, w tym mojego dziadka Władysława Zygmunta (1866-1949).

Co znaczy odręczna adnotacja „Virtuti Militari po 1863 r.” nie mam pojęcia. Prawdopodobny jej autor zmarł w Kanadzie w 2008 roku. Chciałoby się, żeby znaczyła to, co nazywa, zwłaszcza w roku obchodów 150. Rocznicy Powstania Styczniowego, ale to nie jest [chyba na 100%] możliwe. W 220 letniej historii orderu był okres nieciągłości 1830-1919, czas rozbiorów.
„Pomysł ustanowienia orderu za zasługi wojenne zrodził się w trakcie wojny polsko–rosyjskiej 1792 r., zwanej także wojną w obronie Konstytucji 3 Maja”. My także mamy chlubną kartę historii wspólnoty lokalnej zapisaną pod tą samą datą - 3 Maja 1981 roku powstała w Strachówce Solidarność (RI)! - w tej samej niepodległościowej tradycji. Piszę i działam w obronie tej daty, tego wydarzenia, jego fundamentalnego znaczenia dla zrozumienia tego, co się od tamtego dnia wśród nas (i w Polsce) dzieje. Walczę pod swoim imieniem i obliczem o naszą! PAMIĘĆ I TOŻSAMOŚĆ, jacyś anonimowi przeważnie "oni" walczą wytrwale i zażarcie ze mą (z nami).

Nieoczekiwane przesyłki od krewnych i portrety przodków mogą stać się źródłem namysłu nad sobą, dziejami, rodziną, a nade wszystko - nad wychowaniem, czyli przekazywaniem wartości i ideałów. Wiadomo z wyliczeń, w czasach powstania pra-pra- miał 54/55 lat i wszystkie te – które żyły – dzieci. Co robił?

Przesyłki od krewnych i portrety przodków ożywiły we mnie inne ważne - dla mnie, dla Kapaonów, dla mojej gminy, szkoły, parafii, historii polskiej literatury... - rozdziały. Bo!

Bo Bolesław Prus (Aleksander Głowacki) przyjaźnił się z Jackowskimi i Kapaonami. Urodził się 1847 w Hrubieszowie, wziął udział w powstaniu, ranny, uwięziony, wypuszczony na wolność... itd. i dalej, aż zmarł 19 maja 1912 w Warszawie. Prababcia Emilia Jackowska odegrała jakąś ważną rolę ratującą jego małżeństwo, wybroniła przed teściami. Babcia Kapaonowa stoi z wdową „ciocią Głowasią” przy grobowcu pisarza, autorstwa brata babci, wuja Stanisława. Chcąc sprawdzić pokrewieństwo z wujostwem z Zielonki i tym samym Prusem, sięgnąłem po „Listy do narzeczonej i żony” wielkiego pisarza i pierwsze, co z niej wypadło, to list Oktawii Głowackiej do „nas”, do Annopola z 26 lipca 1926 roku. Przedwojenna Warszawa mi ożyła i zadrżała w ręku. Z Bądzyńskimi (wuj Eugeniusz to link na Wilno i Dachau) mamy pokrewieństwo właśnie przez Prusa, konkretnie przez Trembińskich (i miasto nad Wilejką).

O czym rozmawiał Aleksander (Wielki) z jedną Emilią i drugą, pra- i babcią tego samego imienia? Czy i jak im się wplątywał wątek powstania, a jak pozytywizm, religia i wychowanie? Jak wykreował (się) wątek zapisków Rzeckiego („pamiętasz, Katz, niezapomniany przyjacielu...”). Co ma wspólnego Stanisław Wokulski z jakimś innym komisarzem handlowym? Czy dziadek Władysław, po którym mam drugie imię, czytał wielką powieść w odcinkach w "Kurierze Codziennym" (lubił czytać, wiem z książek Aleksandra Jackowskiego, od „Sztuki zwanej naiwną”, był oczytany – czuć w jego wierszach o Annopolu i szwagierstwie Królach).

Historia żyje w nas. Żyją dzieje rodzinne, nosimy te same imiona.  Najważniejsza jest jednak sprawa wychowania. Czym oddychaliśmy? Jaki był nasz dom? Co przekazujemy? Co zrozumieliśmy sami? Jaka jest nasza (żywa i nieśmiertelna) PAMIĘĆ I TOŻSAMOŚĆ.

PS.
Jedno się ma życie. Życie jest Jedno. I Jeden przekaz (wychowawczy).

wtorek, 15 stycznia 2013

Szczęście prawdziwe?!


Wczorajsze dwa doświadczenia były bardzo....? Prorocze? Nie w sensie przepowiadania przyszłości, ale wagi spraw i światła, rzuconego na życie człowieka na ziemi.
Może tylko moje? Gdybym tak zawęził, mniej bym się naraził krytyce (wprost wystawił na ostrza), ale byłoby to jawne kłamstwo.

Te dwa doświadczenia były lustrzanym odbiciem i brakiem symetrii. Paradoks?
Pierwsze - (po raz pierwszy) dało mi doświadczyć małość "wszystkiego". Powiązane było z odczuwaniem drobnych dolegliwości cielesnych i dokuczliwości wszelkiej małości w życiu, z jego stroną tzw. materialną, organizacyjną itp.
Drugie - wprost przeciwnie, było z krainy, gdzie sny najpiękniejsze, niosło, zawierało, przyniosło pokój i bezwzględne panowanie nad czasem itd., itp. Ten obraz, fotografia, zatrzymanie w kadrze (?) było powiązane w sposób oczywisty z Mamą Babcią Helą. Czy Ona była w środku, czy oglądała to samo, może zza moich pleców, może z innej strony... tego nie potrafiłem uchwycić, bądź zapamiętać.

Dzisiaj powtórzyły się dolegliwości, dokuczliwości. Wiadomo - serce, trzustka, wątroba i nerki nie muszą być w najlepszej formie u cukrzyka. Materia (zorganizowana w biologię) daje odczuć swoją nietrwałość bytowi ludzkiemu, ponad-biologicznemu. Ale! Ale wczoraj był wpisany w wieczorno-nocne doświadczenia i przeżycia chrzest! A, po nitce do kłębka, właściwie ziarno zostało zasiane wcześniej. Chrzest Jezusa był najpierw - notatki mam w kieszeni kurtki, jeszcze nie ruszone. Tam już są zapowiedziane wątki późniejsze, wczorajszy i dzisiejszy (z całego dnia, bo był to dzień katechetyczny).

Materia dość nachalnie przypomina swoją nietrwałość w ludzkim świadomym bycie. Przynajmniej u mnie, w styczniu 2013, u świadomie przeżywającego swoje życie podmiotu myślącego. OK! nie trwożysz mnie, zdrowie. Jesteś za to ważnym tłem, na którym wyświetla się komunikat o wartościach, które cię przerastają nieskończenie. Wiążą się z chrztem, w chrzcie - na rozum - mają początek. Bo!

Bo inaczej nie bylibyśmy w stanie zrozumieć naszego lekkiego przeżywania śmierci (i pogrzebu) Mamy Babci i Teściowej Heli, Helenki od Wiatrów ze Świdrówki. Biologicznie zanikała powoli, nigdy nie tracąc swojej tożsamości, a przede wszystkim swojej strony duchowej. Ta duchowa strona Jej życia była i jest dominującym doświadczeniem, REALNOŚCIĄ, a dzisiaj także wspomnieniem. Są to właśnie chrzest (po cóż bym/byśmy nawiedzali chrzcielnicę w Szczucinie w parafii św. Marii Magdaleny przed 20 laty?, sami z siebie? na pokaz? komu? czemu?), I Komunia, o której nam opowiadała, modlitwy, których nauczyła, niektórych nie ucząc wcale, tylko z nami się modląc pod figurą Matki Bożej w Annopolu, duchowość bł. Karoliny, a może tylko tzw. zbliżenie geograficzno-czasowe, bo to ja wymyśliłem, tak mnie naszło, tak czułem i wierzę. Ona nigdy o niej nie mówiła chyba, ale staroświecka wizja czystości (rączki na kołdrze), jaką Mama reprezentowała, może jako ostatni Mohikanin, kazała mi tak myśleć.

Modlitwy, o których wspomniałem, to:
1) najpierw "Duszo Chrystusowa"
2) następnie, bo niekoniecznie potem, Litania Loretańska
3) i psalm 91 (przekład: Jan Kochanowski)

Pamięć zachowuje też, oczywiście:
- pielgrzymki rodzinne (z Rodziną Rodzin) na Jasną Górę, chyba na Matkę Bożą Różańcową (?), nb. nasza najstarsza córka Zosia jest z 6 października(!), z wiecznej wigilii tego święta
- Roraty śnieżne, ze mszą łacińską, do której służyłem, ad Deum qui laetificat juventutem meam - co łatwiej jest zrozumieć po latach, ale rogaliki z mlekiem wsuwałem chętnie i szedłem do szkoły
- nabożeństwa w środy do Matki Boże Nieustającej Pociechy (które zostały wprowadzone w którymś momencie dziejów parafii św. Jana Kantego, za prob. Bolesława Kaczmarskiego, albo już przez jego następcę Józefa Burzę, który położył mi rękę na ramieniu i podpytywał, czy bym nie poszedł „na księdza”, ale ja jakoś nie miałem tej drogi pisanej, pamiętam za to klimat inauguracji nowej pobożności para-liturgicznej, nie pamiętając szczegółów)
- a nawet nieszpory niedzielne (chyba niezbyt chętnie?), majowe, czerwcowe, Drogi Krzyżowe i Gorzkie Żale, no i jakże, wyprawy na msze niedzielne w czasie wakacji annopolskich do kaplicy na Trawach (do Strachówki na odpusty szło się lasem niosąc byty w ręku, przed cmentarzem nogi myło w Cienkiej).

Nie byłoby mnie. Nie byłoby mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, bez tego całego scaffoldingu, bo nie sztafażu religijnego. Tak zostałem wychowany. Tak się pozwoliłem wychować, nie odwracając głowy, ani nie rwąc brody nikomu, ni sobie włosów nie wyrywając. Taki jestem. Jak sursum corda, to od razu habemus ad Dominum. Trochę łaciny ministranckiej mi się w życiu przydało i przydaje. Jak bez niej miałbym świętować nieśmiertelną intonację kard. Pericle Felici "Annuntio vobis gaudium magnum; Habemus Papam. Eminentissimum ac Reverendissimum Dominum, Dominum Carolum Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyla qui sibi nomen imposuit Ioannis Pauli Secundi", po której ciągle można się tylko rozryczeć!
Łacina zbliżyła mi bez żadnego ociągania (z żadnej ze stron) kanony z Taize: Cantate Domini, Alleluja, Alleluja, jubilate Deo (na pielgrzymce na Jasną Górę 1974), Ubi Caritas et Amor, Laudate omnes gentes, Confitemini Domine, Oculi nostri ad Dominum Jesu, Crucem Tuam adoramus Domine, Misericordias Domini in aeternum cantabo, Exaltabo Te Deus Meus... etc.etc.etc. na wzgórzu w Burgundii (1979, 1980).

Czas kończyć, bo jak na jeden odcinek znów będzie za dużo. Czego się tu nie tknę, rozrasta się w (bezwstydne) bezmiary. A - w sumie - chciałem tylko utrwalić doświadczoną i przeżytą pod kołdrą myśl, że wszystko mi się pięknie i klarownie porozkładało, na trzy:
- materia cielesna (głównie rozpatrywana w aspekcie zdrowia, czyż nie), życie biologiczne
- życie duchowe, nieskończone, trwałe ponad pojęcie
- i to, co - według mnie - jest formą pośredniczącą, tkanką/materią łączną, czyli życie społeczno-publiczno-zawodowe

Moje dzisiejsze sprowadzone zostało (szczęśliwie) tylko do drugiego. Uff! Chyba ominąłem rafy. Stoję więc sobie jeszcze z musu na korytarzu w poniedziałki, dyżurując na chmurce, albo już w przedsionku nieba. Czegoś więcej? - nie. Nie muszę i nie chcę. Inni też nie chcą wiedzieć, albo boją się spytać? - choć Emila właśnie o to dzisiaj spytała: - kontemplujesz? Nie, odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Bo jeśli, to z całą TĄ szkołą (Rzeczpospolitej Norwidowskiej), wbrew, albo obok? - się nie da i po co. Spodobało się Bogu zbawić nas we wspólnocie i poza nią nie ma zbawienia. Masło maślane.
A prócz tego, czyli prócz teologii i filozofii człowieka (antropologii), całkiem fizykalnie, miejsce dyżurne mam na korytarzu, na wprost dyplomu „Szkoły Uczącej Się”, po prawej stronie popiersia Mistrza i z Niego motta „kto pracował na miłość, ten potem z miłością pracować będzie, to jest szczęściem prawdziwym...”. O głupstwach tego świata i nowych religiach (Orkiestra Świątecznej(?) Pomocy, ideologia gender, równe prawa dla idiotycznej uzurpacji małżeństw homoseksualnych, ani o rozdawaniu Oskarów, jeszcze pewnie (nie)jedna, plus coś zachowam in cordis or in pectore...) już niechcę, nie muszę.

PS.1
Każdy ochrzczony (czyli zanurzony także głębiej w kulturę, sakrament to nie maszyneria) zobaczy na swojej drodze cuda. Zobaczy, powącha, usłyszy, dotknie posmakuje, pojmie wiarą i rozumem, jeśli ich użyje. Nie może być inaczej, bo chrzest daje życie Boże (życie Boga samego). To nie jest tak, że tylko Faustyna, a wcześniej Jan od Krzyża, Teresy itd. Tyle, że oni (i cóż, że często na polecenie) pisali, a my nie. Piszcie, kiedy cuda się dzieją. Sobie. Dla siebie, ale i dla sprawiedliwości, bo nikt nie żyje i nie umiera dla siebie. Gubiąc cuda, które się ścielą na naszej drodze, okradamy innych, także najukochańszych. Suma cudów przyjętych, zachowanych w sercu, w wierze i rozumie, przepaliłaby ten glob na wylot. Po samo serce Boże.

PS.2
Tu miały trafić notatki z kartki ze mszy niedzielnej, te z kieszeni kurtki, ale nie znalazłem warunków podmiotowo-przedmiotowych. Może jutro? Może kiedyś? Może...