poniedziałek, 31 stycznia 2011

Trudny początek pięknego dnia

Co było trudne, co piękne?

Rzadko się budzę w tak szarym samopoczuciu. Sny były przykre, ciężkie przewinieniem, wyrzutem sumienia. I poranna (stąd?) ponurość myśli. Jakby chciały poddać mnie próbie przed katechezą. Bo wieczorne, przedsenne były piękne. Wzniosłe? Też katechetyczne. Katecheza stała się osią mojego życia. Nawet nieświadomie wiele się wokół niej kręci. W wieczór przed szkołą rośnie napięcie. Jak u Hitchcocka. Nie, żeby lęk. Nie, odpowiedzialność. Poczucie misji. Stąd często natchnienia, co nie idą ze mnie. Wczoraj na przykład, że Mojżesz też pewnie bał się przed wyjściem w góry. Ale nie mógł inaczej, musiał. Tak pcha, ciągnie coś nas - poczucie odpowiedzialności, nienazwane zobowiązanie. Woła nas głos. Wachet auf, ruft uns die Stimme! Steht auf, die Lampen nehmt! Alleluja! Kochałem tę kantatę w podziemiach kościoła świętego Jana Kantego, na górce w Legionowie. Czuwałem tam sam, kościelny pustelnik, przez 1.5 roku. Czasem na czuwaniu przychodziło wzruszenie. Kiedyś wszedł przez okno pijany złodziej i się skończyło. Też przez okno wyszedłem, przez szybę dokładnie, z przeciętą żyłą i innymi naczyniami. Szramy pozostały na całe życie.

Z tamtego czasu mam też krzyż, krucyfiks ołtarzowy. Zaś z magazynu rzeczy używanych - zdegradowany paschał.
Przypomniałem sobie com wczoraj napisał, chodziłem po korytarzu z zapaloną świecą, tłumacząc, że szukam człowieka, którego królestwo nie jest z tego świata. Niektórzy przypominali sobie, że mieli to na lekcji polskiego. Jakiś filozof podobnie pytał wiele wieków i lat.
Bogu dziękuję, że nie pozwolił mi się zdegradować, przez ponad 50 lat, dzisiaj trochę świecę. Co to jest 58 lat? Nic, w obliczu wieczności. A ponieważ każdy wierzący wiecznością jest szczepiony, wewnątrz też nie czuję lat. W środku siedzi ten sam Józio/Józef, którego znam już ho, ho, od zarania dziejów. Lata dobrze widać na mnie. I domyślać się ich można po wielu niesprawnościach. Życie duchowo-poznawczo-intelektualne wre.

Długo szukałem notatek z dnia. Myślałem, że są na kartkach, rysunkach z lekcji, a znalazłem na okładce prospektu "Die Sonne Frankenberg". Widać, był rano pod ręką, ale kto by pamiętał. Notowałem marszrutę od złego nas-troju do dobrego dnia. Trochę modlitwy, trochę prostych myśli. Że przecież do kogoś się uśmiechnę, do kogoś zagadam. Coś dobrego pożyczę? Powiem? Coś dobrego zrobię?
Duch dobrego i złego szepcze z każdej strony. Od ciebie zależy...

Przy samochodzie, otwierając bagażnik, by upchnąć zeszyty i torby, myśl naszła "przecież coś dobrego im wiozę". Zeszyty? Siebie? Wiarę, nadzieję i...? Coś dobrego im wiozę. Będę się starał.

W czwartej klasie zacząłem ze świecą, modlitwą, przypomnieniem. Miałem gadżety, czasu się nie bałem. Chciałem słowem osaczyć, jak mnie osaczono, świętym Janem Bosko i ... Czy w tych gadżetach też Boga odnajdą?
Kalendarz przyniosłem "Cinque Pani d'Orzo". Znaki im zadałem, które wydawca umieścił na obu okładkach. Ładne malarsto, widoczek z kościołem, i pięć chlebów pod krzyżem leżących.
Tośmy ustalili, że musi być to kalendarz bardzo chrześcijański. Nie to, że malarstwo i widoczki. O nie. Krzyżem! nikt nie przyciąga kupujących. Krzyż jest wyznaniem wiary i motywów życia.
W kalendarzu są urywki z czytań na każdy dzień z krótkim komentarzem/modlitwą. Na stronie wspólnoty jest i po polsku (tam, gdzie polska flaga do góry nogami).
Jasiek, czy pamiętasz, że się spowiadałeś pierwszy raz w "Domus Panis Vitae". I tu chleb, i tam.

W piątej modlimy się o zdrowie. Wiele osób choruje.

W szóstej da się wytrzymać, da się pracować. Wszyscy przekazujemy sobie radosna nowinę, dzisiaj jest ich tylko 19! Wiadomo, choroby grasują.
"O czym mysleć w modlitwie" - zmieniłem temat. Tak wyszło. Robię dwie kolumny. W pierwszej ich propozycje: o Bogu, o Ziemi, o życiu, o Królestwie Bożym. w drugiej propozycje Jezusa, na takież pytanie uczniów sprzed lat dwa tysiące: jak imię Boże święcić, czego Bóg chce od (dla) nas, o chleb na każdy dzień i potrzebne inne rzeczy/sprawy, o przebaczenie i nauczenie przebaczania, win, grzechów, zaniechań, o siły i mądrość do zwyciężania pokus i głupoty, o wybawienie od wszelkiego złego z małej i dużej litery. Bóg jest żywy. Bardziej niż my. Nawet w naszych myślach.

W pierwszej klasie wymyśliłem historię do rysunku. "Pan sam wymyśla te historie" - bystro zapytała, jedna rezolutna bardzo. "Tak" - i można z nim zrobic mały teatr w domu. Sztuka w dwóch aktach. O leśnej polanie, uśmiechniętych ludziach, lękliwych przechodniach i ciekawej wiewiórce, która powtarzała - "Muszę rozgryźć tę tajemnicę". Resztę dopowiedzcie sobie sami. Dałem także małą plamę, bo mnie wywołali z klasy, redaktor Wojciech przyjechał z nowym numerem Łącznika. Ojciec Teodor mnie zastąpił z własnej i nieprzymuszonej woli, klasę dopilnował. Z wdzięczności pomodliliśmy się razem.

Trzecia klasa ma dużo pytań. Chętnie odpowiadam. Dzisiaj, o śmierci i duszach. Bo święci dla nieba rodzą się w dniu śmierci. A dzisiaj kościół wspomina Jana Bosko.

Na warsztaty z pracy z rodzicami nie zostałem. W domu napaliłem, było 13 stopni. Miałbym pytania do prowadzących. O - z życia szkoły - przykłady grup rodziców, co od czasu do czasu się organizują przeciwko nam. Jedna grupa się kończy, druga się zaczyna. To jest wstrętne. Czy ktoś mógłby coś na to zaradzić?

Najlepsze trzymam na koniec. W szkole odebrałem maila od Kevina. Na niego czekałem.

Dlaczego piękny dzień? Bo zwykły. Bez upiększeń, z szarości się wyłonił. Był zwykły moją słabością i zwycięstwem Boga-Ducha Świętego. Amen.

niedziela, 30 stycznia 2011

Widać, słychać, czuć

Wierząca rodzina jest nie z tego świata. I w świecie jest jak ziarno gorczycy. Jest to grupa osób związanych duchowo. Fenotyp nabożeństw nie wystarczy, by go potwierdzić. Duch musi być kamieniem węgielnym domu, rodziny, jak geny decydują o przynależności gatunkowej. Nie widać go, a czuć - jak mówili złośliwi Polacy z okolic Tarnowa o swych żydowskich sąsiadach przed wojną. Nawyków żywieniowych przedstawicieli narodu wybranego użył więzień grany przez heroicznego amanta z moich czasów o pięknym nazwisku Belmondo. Jadł ciągle czosnek i dniu zwolnienia kompana z celi zamienił się jego ciuchami. Strażnik nawet nie sprawdzał, wykręcił głowę. Silne rysy wpisane w kulturę narodu dały mu wolność. Skądinąd, silne rysy wyróżniają też naszą ikonę.

Czy można samemu napisać doskonałe zdanie? Chyba nie. Kiedy komplementowałem wuja Aleksandra (90) za "Miejsca i ludzi" - "bo każde zdanie jest pełne formą i treścią", żartował, że już pół zdania, udane, jest sztuką.
Sam się przekonałem, że nieraz zdanie tylko zaczynam, rytm je uzupełnia - dopełnieniami. Zamienił się jego ciuchami wolę od, zamienił się z nim ciuchami. Różnicę czuję gdzieś między podniebieniem a językiem. Jego - wciąga do środka, z nim - wydycha raczej na zewnątrz. Dobra medytacja idzie także u mnie od różnych wystających części, oczodołów, ramion do sklepienia czaszki i spływa w dół do żołądka, dłoni i stóp. Ot, takie tam dziwactwa. A może jeden ze sposobów doświadczania psycho-duchowo-fizycznej jedności.

Fundamentem nowej moralności nazwał B16 osiem błogosławieństw. A indeksy uczelni katolickich czekają na laureatów konkursu wiedzy biblijnej. Wiedzieć, wierzyć, błogosławić chciałbym. Chciałbym, bo tylko tyle mogę. Resztę nie ja. Bo ja się tam kończę, gdzie możność moja.

Skąd wiem,co pisać? Głos mi mówi. Jakaś myśl przyleci,co nowa. Widzę to, czuję i wiem. Podmiot strumienia świadomości na czymś nagle się zatrzymuje. Popędzam siebie: "Leć szybko po kartkę, notes elektroniczny (od) Mirka, albo do klawiatury. Leć w te pędy".
Kiedy chcesz myśl złapać, utrwalić, to czym bardziej się starasz, stres powodując, ona się zniekształca. Zasada nieoznaczoności Heisenberga i tutaj działa. Czasem myśl trzeba podejść jak ptaka śpiewającego. Udawać prawie, że wcale się go nie obserwuje. Sztuczki i tricki stosować, znane myśliwym. Ukryć się w zieleni pastwisk niebiańskich pod siatka maskującą życia codziennego.
Skąd? Głos, lub obraz podpowiada, wyzierając nagle z każdej świata strony. Siecią, co łowi (łapie), jest moje osobowe ja. Ono zaś ukształtowane genetyczno-kulturowym sposobem.

Czy można wiedzieć, co jest konieczne, a co przypadkowe. Chyba tak, choc pewnie nie do końca. Inaczej na polu nauk przyrodniczych, inaczej historyczno-społecznych, inaczej w sztuce, która świadomie-nieświadomie korzystać może z obu. Inaczej pewnie się ustala konieczne-przypadkowe w świecie zewnętrznym i osobowym. ............ ..................

Królestwo moje nie jest z tego świata. Tyle słów Jezusa sobie przyswoiliśmy, czasem nie wiedząc nawet, że Go cytujemy. Zdarza się zwłaszcza dziennikarzom chlapnąć coś takiego - "jak to się mówi, nie samym chlebem żyje człowiek". Jakby byli inteligentni inaczej, z innej kultury i inne szkoły kończyli. Na planecie tolerancji takiej, że wszystko plączą nie potrafiąc podać źródeł wiedzy.
Ze świecą będę chodził po szkole szukając kogoś, kto zechce przyznać, że królestwo jego nie jest z tego świata. Happening religijny jest właściwym sposobem ewangelizacji, bo happens się dzieje, nie jest skodyfikowanym wyznaniem wiary. Religia to Bóg obecny i działający w nas. Po 28 latach zdefiniowałem wreszcie, choć intuicyjnie, jak ziarno, co nie wie, kiedy gdzie i jak wzrośnie, tak odpowiedziałem 25 lat temu redaktorowi Tomaszowi Bartlowi, potomkowi przedwojennego premiera, za co czuję się, jako katecheta, odpowiedzialny.

Życie człowieka, który przemyślał skrupulatnie swoją biografię i znalazł dl aniej znaczenie i sens jest paradoksalnie odbierana jako zagrożenie dla dominującego stylu życia. Bo godzi w ich nieprzemyślane życie. Burzy ich dobre samopoczucie. Nawet pewną dyktaturę ich bez-myślności. Godzi w panowanie małej stabilizacji grup mających największy wpływ na daną wspólnotę. U niektórych rodzi może nawet wątpliwości w zakresie własnej tożsamości. Myślę, że jest to poważny dylemat zwłaszcza społeczeństw post-komunistycznych.
To nieoczekiwany rezultat lektury. Nie jestem taki mądry, żeby samemu wszystko wymyślić. James Miller, który o sobie mówi, że wyćwiczył się jak historyk w rozumieniu faktów, przywołuje twierdzenie Foucault "history starting from the problem of the philosophical life". Trochę to dla mnie szara sfera - "to write a history starting from... Czy to prawda, że św. Augustyn "discovered God within himself - Boga w sobie".
Miler "shows us philosophers becoming ever more inclined to reflect on these (philosophers) failings, and suggests that this makes their lives more rather than less worth studying".

Czytając mądre artykuły o książkach Jamesa Millera, Huberta Dreyfusa i Seana Kelly’ego jeszcze bardziej doceniam niezwykłość możliwości stwierdzenia - "ja znaczenie i sens swojego życia znalazłem". Poczułem się niczym mieszczanin szlachcicem. Nie wiedziałem, że znalazłem aż tak wielką perłę. Chciałoby się o tym z kimś rozmawiać. Ach, bardzo.
Skoro to takie trudne, będę próbował opisać. Rodzina jest kluczem. Ale trzeba jeszcze odnaleźć twierdzę wewnętrzną, do której wrót klucz pasuje. Którą pomoże otworzyć i eksplorować. Twierdza jest w każdym z nas, ale ja zdobywałem ją z udziałem licznych sprzysiężonych sił rodzinnych.

sobota, 29 stycznia 2011

Ob-kurcz(ę) o filozoficznych lekturach

Słowo Boże osacza mnie z każdej strony. Przyjaźnie, oczywiście, czyli dopada. Podchodzi?
To jest odpowiedź na wczorajszą zagadkę. Włoski cytat był z Listu do Hebrajczyków. Przepisałem z kalendarza, który podarował rodzinie pod choinkę Jasiek. A w nim na pierwszej stronie jest krótki cytat, a na odwrotnej komentarz. Jak nie będzie mi się chciało zajrzeć do czytlit po polsku, będę pisał do Włoch o tłumaczenie.
Toś se synu narobił :-)

Odkładanie tematowi nie służy. Obkurcza się, przechodzi, przechodzi. Tydzień temu w poczcie przyszły zapowiedzi wydawnicze z NY Timesa, The Sunday Review. Niedzielne czytanki. Obie, tak, czy owak, o filozoficznym życiu. To mnie na początku zachwyciło. W sam raz do mojego osobnego świata. Do moich katechez i w ogóle. Potem się okazało, że obie książki są równoległe do spraw, które przezywamy. Z którymi musimy się porać. Jako każde „ja”, jako wychowawcy, wspólnota nie tylko lokalna. Sprawy są uniwersalne.
James Miller (a professor of politics) shows in his fascinating “Examined Lives” - to poczatek dla Jaśka.
Fascynujące jest życie samo. Które z ziarna, nasienie wyrasta. Na przykład w naszym domu. Ani pieniądze, ani kariery, ani meble, ani nadmierne porządki starych rupieci nas nie zwyciężyły. Ani kłótnie, ani wielkie spory, ani udawane. Życie samo. Można siedzieć w kocu, aż po czubek głowy, gdy ogień nie doszedł jeszcze do kaloryferów, albo w ogóle nie ma na to szans. Stół może być na trzech nogach, zastawiony cały dzień, bo ciągle ktoś do niego podchodzi, coś bierze, coś dokłada. Godzin wyznaczonych nie ma. Nie można z tym walczyć. Może to atrybut ciągłości życia, a nie życia na godziny, plany, etapy, albo pod sąsiadów, których u nas prawie nie ma.
Życie samo jest... w zwyczajnej wierności. Wartościom, sobie, w malutkich i wielkich nadziejach, które wszędzie się ścielą. Pomiędzy deskami stuletniej podłogi. W łzach, śmiechach, kolędach. W starych fotografiach, w Internecie, w dzieciach i w nas, małżeńskich rodzicach.
Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak.
Jak jeszcze można przedstawić życie? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i staje się większe od jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu.

Słowo powiedziane, zapisane – daje życie. Czy tylko ideom? Jest świadkiem faktów, wartości, wierności. Bywa źródłem. Utrwala, objawia, przypomina.
Być wiernym słowu, to być wiernym sobie, prawdzie, to podtrzymywać fundamenty, może nawet samo istnienie świata człowieka.

James Miler pisze „from the heart of the profession”. Ja piszę z głębi katechetycznego serca. Też profesjonalnego. Jego książka jest „meditation on the meaning of life”. Pragnę, by takie były wszystkie moje katechezy. Dlatego powiedziałem w 3 klasie szkoły podstawowej, że religia to nie katalog nabożeństw, ale Bóg w nas i z nami. Życie człowieka wierzącego jest ekranem Boga. Niektórzy, nieliczni, wyświetlają ten film swoim życiem w 3D, 4D, all in HD/HR. Zjednoczeni, nierozłączni, nieziemscy i najbardziej realni z wszystkich ludzi. Andrzeju, składam tobie hołd. Jesteś żyjącym dowodem istnienia Boga. Boga, który kocha i się ofiaruje, aż po śmierć. On taki jest. Jakie szczęście mieliśmy, żyjąc za Jana Pawła II, Solidarności, poznając Andrzeja Madeja na spotkaniu ekumenicznym! Jak dać świadectwo? Żadna nauka nie może zniszczyć absolutnej wartości Człowieka-Andrzeja, brata. Ilu młodych ludzi będzie się zagryzać pytaniem o istnienie Boga. Wystarczy zmienić niewiele, nie czy, tylko jak. W Andrzeju, w Człowieku, w Biblijnej perspektywie.

W książkach można znaleźć różne prawdy. Czasem skomplikowane i pomieszane jak „reclusive withdrawal” i „obsessive-compulsive”. Nie wszystko trzeba tłumaczyć, każdy szukający ma Internet pod ręką. Jest tam Babylon i mnóstwo innych słowników i wyszukiwarek.

To, co głosimy i to, jak żyjemy powinno się sklejać – jak mit Socratesa. Światło ewangelii bywa łagodniejsze. Żyj tym, w co wierzysz, na co masz nadzieję. Często nie wiedząc kiedy i jak. Ile w tym dobroci, wyrozumiałości i miłosierdzia!

Zawsze preferowałem filozoficzne życie, niż same poglądy. Lubiłem popularne czytanki o filozofach. Jedna z pierwszych była „Od Heraklita do Husserla: spotkania z filozofią” Adama Sikory. Wydaje mi się, że choć nie wiem gdzie leży, to pamiętam jeszcze okładkę. W tym samym czasie pożerałem podobne w charakterze książki Aleksandra Rogalskiego o Tomaszu Mannie, Heideggerze, chyba Jaspersie, Mertonie, Toynbeem, Bergsonie itd.itp. Różnych innych autorów. Jest coś na rzeczy, że pamiętam zdanie z autobiografii ks. Józefa Tischnera „miałem szczęście, spotkałem Romana Igardena”. A z samego Ingardena ciśnie się na usta, że człowiek, „który dobrowolnie odda się na wytwarzanie dobra, piękna i prawdy” dopiero naprawdę istnieje.
To zdanie skontrastował Jan Karski, którego cytował prezydent RP w 66 rocznicę wyzwolenia Oświęcimia, świadcząc w Ameryce, o tym co widział w obozie koncentracyjnym, że „to nie był świat, i to nie byli ludzie”.

A Hubert Dreyfus i Sean Dorrance Kelly popełnili książkę “All Things ­Shining”, co można tłumaczyć, jako "Blask wszystkich rzeczy", a co jako żywo przypomina o encyklice Jana Pawła II „Veritatis splendor”. Autorzy wyszperali u Greków, że umieli się cieszyć wszystkim. Chociażby pożądaniem seksualnym (może tylko podnieceniem erotycznym, jeśli ktoś potrafi rozróżniać tak subtelne sprawy). Radość z tego, co w sposób naturalny dany. Dar. Winę przypisali klasztorom i innym instytucjom kościelnym, że przy(za)właszczyli temat praktykowania właściwego życia. Znów coś jest na rzeczy, zwłaszcza na poziomie niedzielnych kazań.

Porządny człowiek może objawić się w każdym miejscu. Wesley Autrey będąc ojcem licznej rodziny, zostawił dwie córki na peronie metra, żeby wskoczyć pod pocią i ratować nieznajomego. Przeżyli. „Nie czuję, że zrobiłem coś szczególnego. Po prostu zobaczyłem kogoś, kto potrzebował pomocy. Zrobiłem to, co uważałem za słuszne”. Tego dotyczył apel w naszej szkole. Różnił się od uroczystości w nowojorskim magistracie. Zamiast odznaczeń i nagród była minuta ciszy i modlitwa. U nas człowiek zginął.
Dziennikarze nie dali mu spokoju. Szukali, próbowali zrozumieć. Znaleźli, że w marynarce wojennej przeszedł formację służby w obronie innych, poza tym prowadził pracowite życie robotnika budowlanego, zarabiając na utrzymanie rodziny. Ziarno w nim było.

Czytasz i myślisz. Piszesz i zostawiasz ślad do przemyślenia innym. Na Jaśka blogu pojawił się w komentarzy link do 100 blogów, w których (młodzi) autorzy z wielu krajów (wielu na wymianie Erasmusa) dają opis (świadectwo) życia za granica.
Ostatnie katechezy nazywam lekcją o metodzie. Mapę myśli rysuję, rysują. Więcej mają w głowie, niż przypuszczają. Człowieku – czytaj, myśl, pisz. Na przykład o kapitanie Ahabie, co pływał za Mobbym Dickiem. Albo o Whartonie, który pisał, gdy śmierć nim wstrząsnęła.
Czytając, podróżując w czasie i przestrzeni, można jak Ishmael, nawet pod kapitanem Ahabem, rozmyślać o istocie człowieka, społeczeństw, dobra i zła, istnienia bogów, a wszystko próbując zrozumieć własne przekonania (siebie) i swoje miejsce we Wszechświecie.
Człowieku nie milcz. Daj świadectwo. Kair odrzuca Mubaraka, jak my Łapkę. Bez myślenia i przebudzenia życie jest śmiercią. Czy życie nie poddane autorefleksji, egzaminowi, examined by myself, warte jest przeżycia – pytają różni autorzy. My się dowiedzieliśmy od ziarna gorczycy, że życie jest zbawione i bliżej w nim szczęście niż się domyślamy. Andrzej wie, lub wierzy. Jaką wartość przyznajecie wierze? W języku francuskim, co zapamiętałem, wierzyć, daje większą pewność, niż się domyślać, lub być prawdopodobnym. Wierzyć jest tuż koło pewności, o ziarno gorczyczne.

Czy ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo. Czy wierzysz w to?

piątek, 28 stycznia 2011

Palabra i inni

Czy napiszę powieść? Raczej nigdy. Piszę samo życie, także intelektualne, nie czuję takiej potrzeby. Spotkałem jednak Palabrę, który pisze bloga i inne formy. Spytam jego, dlaczego? Bo trzeba odczuwać potrzebę, mieć czas i przestrzeń, czyli jeszcze różne inne okoliczności. Powieść jest sztuką.

To, co piszę, broni się samo. Wczoraj w wieczornym fotelu, w pozornej pustce nocy przysiadło się do mnie. Ono zwraca pracę w nie włożoną. "Ono" jest rzadką formą. W pozornej pustce przynosi echo. Echo ma swoje pra-źródła. Coś, co się zdarzyło. W świecie osobowym coś, co się dzieje, ma sens. Musi mieć sens? Według mnie - ma, musi. Świat osobowy nie jest odizolowany. Zawsze jest osobny i zanurzony w jeszcze większym. Nie rozerwiesz tej nici. Ta nić, różnie napięta, pozwala grać różne pieśni.

W domu cisza. Zastanawiająca, przecież bliźniaki nie pojechały do szkoły. I zajrzałem, i jeszcze mi weselej. W swoim pokoju siedzą po dwóch stronach, przy dwóch biurkach i dwóch lampkach. Czytają "W pustyni i w puszczy". Olek jest na 109 stronie, a Marysia na 189, wcześniej zaczęła. Późny ojciec wycofał się do siebie.
Nasz dom w każdej chwili może witać w swoich progach mędrców i artystów. Tylko ludzie nazbyt uproszczeni ciągle się go (nas) czepiają. Im wszystko przeszkadza, bo nasz dom jest wielki. Przodkami. Nami? Rodziną na pewno.

Robiłem od paru dni wiele hałasu o niewiele. O zapowiedź i omówienie dwóch książek w NYT.

Wreszcie delektuję się lekturą, jak dawno już nie. Czuję prawie klimat bibliotek uniwersyteckich w Warszawie, Canterbury, (Londynie, IH) - moich świątyń. Dzieci też czasem, nie wychodząc z domu, więcej mogą się nauczyć, niż w szkole. Na takim polu rozmyślań nie nużyłyby mnie, tak mi zdaje, nawet dysertacje, po habilitację włącznie. Umarł mi promotor. Dzisiaj bez promotora nawet nie można zostać świętym. Znajomi z Solidarności i samorządu, którzy znaleźli promotora w partii, zrobili kariery. Promotorem naszego ubogiego życia jest tylko Opatrzność.

Lektura mnie wciągnęła bardziej niż przypuszczałem. Filozofowanie o życiu. Zmęczyłem się. Odłożę dalsze wywody.

Zagadka - "Colui che deve venire verra e non tardera".

PS.
"To" rozpoznał Czesław Miłosz i wielu, wielu innych :-)

czwartek, 27 stycznia 2011

Spirala zdarzeń i interpretacji

W zwykły szary dzień pytam się siebie - po co modlitwa?
Mogę, nie muszę, się modlić. Tu i teraz. Próbuję. Szary świat za oknem i szary dom w środku nabiera blasku i sensu. Zrozumiałem, że przez modlitwę wchodzę w świat Boga, a Bóg w mój dom i mój świat.

Wczoraj nie napisałem ani za mało, ani za dużo. Wiernie, jak się działo, niestety bylo niemożliwe. Dużo się działo, szybko, musiałbym zatrudnić notowacza. Skąd taka pewność, że w sam raz? Przecież niektórym musiało być nie w smak. A jednak podtrzymuję swoje zdanie.

Bo nie ja wymyślałem treść i sens. Ja tylko kopiowałem w zdaniach. Pomysł na lekcje szedł za mną od dawna. Za Mario Rinvolucrii - nisko się kłaniam. To było parę słów - "Mieszkam w tobie. Twój Bóg". Wszystko jest tu ważne:
1. Najwyższa z możliwych afirmacja osoby i osobowego charakteru religii.
2. Obecność i aktywność (bezpośredniość relacji) Boga tu i teraz, a nie kiedyś, gdzieś, gdzie nigdy ludzie nie bywali - znów nisko się kłaniam autorowi.
3. Element zaskoczenia też.

- Nie spodziewałem się tego, czego się dowiedziałem i apelu w szkole.
- Nigdy nie mówiłem o Ablu i Kainie.
- Nigdy nie użyłem wcześniej (przez 28 lat) "Spowiedzi powszechnej" jako modlitwy podczas katechezy.

A przecież wszystko to stanowi jednorodny przekaz wiary. Jakby scenariusz przygotowany właśnie na ten dzień, na te okoliczności.

25 lat temu redaktor czasopisma "Odpowiedzialność i czyn" zadał mi pytanie - "za co się czuję odpowiedzialny jako katecheta"? Odpowiedziałem, że "za ukazywanie Boga żywego i obecnego w naszym życiu, Boga działającego dziś tak samo, jak przy stwarzaniu świata". Byłem wtedy katechetą w Legionowie. Długi wywiad jest w pierwszym z nielicznych numerów pisma.
Religia, to nie nabożeństwa i nasz w nich udział udział, codziennie, albo od wielkiego dzwonu. Religia, to Bóg działający w tobie, we mnie.
"Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni" - jak miałyby się spełnić te słowa Jezusa, bez Boga obecnego i działającego w nas?


Nic, co do priorytetów moich katechez, się nie zmieniło. Życie jest jedno. Dobrze, jeśli możemy tę jedność śledzić i wykazać przez kilkadziesiąt lat. Bez względu na okoliczności. Czyż nie jest to jednym z dowodów, że nie my jesteśmy prawdziwymi autorami swego życia? Bogu (i kulturze) dzięki.

***

Znów nie napiszę o zapowiadanych publikacjach filozoficznych. Dzisiaj główną pracą była notatka - od środka o sobie - dla Kevina. Mam nadzieję, że przyśpieszy jego wypowiedź, odpowiedź na zadane pytanie. Czekam wraz z uczniami. Żywe świadectwo wiary jest ważniejsze niż katechizm.

Pisząc szczerze nie obejdzie się bez wzruszeń. Tak często na mnie działa kwerenda na temat Solidarności i stanu wojennego. O własnym życiu. Odnajduję różne wypowiedzi, zdjęcia, dokumenty. Przywołują one tamten czas i wydarzenia. Z bardzo gorzką refleksją - że patrząc z powierzchni naszej gminy, to tak, jakbym w ogóle nie żył, jakby mnie nigdy nie było. Bo w kontekście faktów i analiz to tak, jakby mówić o Polsce współczesnej - bez Wałęsy i Solidarności. Czy się komuś podoba, czy nie podoba, taka rolę odegrałem w Strachówce.
Jakbym nie żył, jakby mnie nie było! Czy takie stwierdzenie urąga tylko mojemu poczuciu rzeczywistości?
Czy 3 maja, w 30 rocznicę zebrania założycielskiego Solidarności w Strachówce też sam sobie mam urządzić uroczystość?
To nie to, że domagam się honorów. Domagam się normalności. Bez Wałęsy i Solidarności Polska nie byłaby Polską. Co wyśpiewujemy za Janem Pietrzakiem przy patriotycznych okazjach! A bez Kapaona i Solidarności - Strachówka nie jest Strachówką. Przynajmniej nie taką. Nikomu fałsz nie służy. Jedynie Złemu. Wot czto!

Staram się czytać dostępną mi rzeczywistość. Ani sama natura, ani sama kultura nie objaśnią tej rzeczywistości. Z jednej strony geny, z drugiej klimat domu rodzinnego. Na redukcjonizm, wyjaśnianie przez sprowadzanie do reguł z innego poziomu - nie godzi się ani mój rozum, ani moja wiara. Bez Boga, ani do (poznawczego) proga.

Wśród informacji wysypujących się z internetu była i ta, o śmierci księdza dr. Marka Szumowskiego z Rodziny Rodzin, z którym wlokłem się kiedyś chory w ogonie grupy pielgrzymkowej, i świadectwo ks. kanonika Zygmunta Wudarkiewicza – kapelana Muzeum Powstania Warszawskiego, który był przyjacielem domu, katechetą moich starszych sióstr, a mnie wybawił w dzieciństwie z kłopotów rysunkowych, malując mi w czasie odwiedzin piękna rybę.
Ryba jest w mojej katechetycznej pieczęci. Rysuję dzieciom, młodszym i starszym serce, bo Bóg nas kocha, wyrastający z niego krzyż, bo umarł za nas na krzyżu, rybę, bo wszyscyśmy w Jego sieci i dlatego, że taki znak wymyślili pierwsi chrześcijanie. I u dołu moje inicjały, bo też uwierzyłem Jezusowi z Nazaretu.

środa, 26 stycznia 2011

Wielki, straszny dzień

Tragedia sprawiła, że to był dla mnie bardzo wielki dzień w szkole. Stąd, aż do nieba. Przez czyściec i piekło.
Dzień, który dotarł aż do dna duszy. I do sedna pracy katechetycznej i nauczycielskiej. Nie wszytko byłem w stanie zanotować na i po lekcjach, w przerwach i na korytarzu.

Do szkoły jechałem mokry od wypychania samochodu z błota. To nasza codzienność. Nadawałem się pod prysznic i do przebierki, jak mi oznajmiono. Spóźniony, schłem na pierwszej lekcji słuchając Olka opowieści o Ewangelii świętego Łukasza, którą tylko on przeczytał. Opowieść była niema na początku. Nic nie potrafił z siebie wydusić, choć za posłuszeństwo i czytelnicze osiągnięcie z góry stawiam szóstki. Chciałem jednak coś z niego wyciągnąć i pomóc mu w odkryciu, że tyle już umie, że tyle już w nim jest. Z każdym tak postępuję, nie ma uprzywilejowanych dzieci nauczycielskich. Przeciwnie, więcej od nich oczekuję. - Podejdź do tablicy.
Stanął z kredą w ręku. - Rysuj, maluj mapę myśli wokół ewangelii. Bez trudy napisał pięć wartości intelektualnych. Zrób z nich proste zdania. - Więcej w was siedzi, niż się domyślacie. Lepsi jesteście, niż wam powtarzamy. Piękniejsi, niż potrafili by wam powiedzieć w telewizji.

Na przerwie dostałem obuchem w głowę. Że w piątek, na Borkach, samochód potrącił chłopaka. I że to ma związek z naszą szkołą. Nasz uczeń był w samochodzie. Policja odnalazła sprawców. Kierowca jest aresztowany na trzy miesiące, nasz uczeń ma dozór, za nieudzielenie pomocy. Wiadomość stawała się coraz gorsza. Ofiarę znaleziono po kilkunastu godzinach w rowie. Można snuć domysły, że mógł nie zginąć od razu. Tragedia. Mało powiedziane. Potworna tragedia. Zwielokrotniona.
W klasie zerowej modliliśmy się w pewnej intencji. Za człowieka co zginął na drodze, za jego rodzinę. Za sprawców i za ich rodziny też. Jesteśmy wspólnotą lokalną i wspólnotą wiary. Wszystkie wielkie sprawy przechodzą przez nas na wylot.

Na czwartej godzinie był apel na sali gimnastycznej. Dla gimnazjalistów i klasy szóstej. Wszyscy znają sprawę. Nasz uczeń z dozorem jest wśród nas.
Grażyna mówi parę zdań. Stała się tragedia. Zginął człowiek. Nie chcemy nikogo oskarżać. Wypadki się zdarzają. Nie można i nie wolno nikogo pozbawić pomocy, kto jej potrzebuje. Nie trzeba dużo mówić. Więcej może powie minuta ciszy i myślenia. Ksiądz poprowadził modlitwę. Wróciliśmy do klas.

W szóstej ja miałem lekcję. Religii!
Przygotowany byłem. Naśladując Mario Rivolucriego napisałem wiadomość do każdego ucznia - "Mieszkam w tobie. Podpisano - Twój Bóg". Emila pomogła, rozłożyła każdemu, na stoliku. Weszli, wzięli w rękę, przeczytali. Ktoś cicho się zaśmiał. Wiedzieli, widzieli, że nie jest mi do żartów. Wyciszyli się. Staliśmy, jak na początku każdej katechezy, od 28 lat, przed krzyżem. Uświadomiłem sobie, że modlitwa już się zaczęła, na sali gimnastycznej, na apelu. To im powiedziałem. Jestem interaktywny na katechezie, ktoś inny nas prowadzi. Więc niech ta modlitwa trwa. Nie przerywajmy jej. Nie zniszczmy. Niech zakończy się wspólnym "Amen" na końcu lekcji. To im powiedziałem.
Rozdałem zeszyty. Chciałem by wkleili liścik, podumali trochę i skomentowali. Nie wyszło.

Lekcja nie była łagodna. Była sroga, nie moja srogością. A wszystko przez śmiech, który nieustannie krąży po klasie. Ze wszystkiego i o nic. Rozumiem, że są w takim wieku. Ale to nie był czas na śmiech. To nie jest czas na głupotę i bezmyślność. Więcej, na bezduszność. Są gdzieś granice tolerancji. Trzeba je odnaleźć.
O dnie duszy, o sumieniu musiałem mówić. O twarzy też. Epifania twarzy - wielkie słowa i wielka w nich zawarta jest prawda. Nie, nie mówiłem do nich takim językiem. Prostym, najprostszym. Że nawet lustro ci pomoże odkryć prawdę o sobie. Jeśli zapomnisz, lub wyprzesz się sumienia, zobaczysz w nim tylko zwierzę. Dwunożne zwierzę. Groźną bestię żyjącą na tym świecie.
Za którymś dopiero razem uniosłem się. Tak muszę powiedzieć, bo takim się jeszcze nie widziałem. Czułem, że coś dzieje się w czasie tej katechezy. Uniosłem się gniewem, nie wiem, jak inaczej to nazwać. Ale i ciąg myśli i sens był bardzo rozumny. Głos wewnętrzny i późniejsze znaki mówią, że nie przesadziłem.

Tak działa się tylko w natchnieniu. Nie sposób wszystkiego oddać sprawozdaniem. Nie pamiętam wszystkich śladów, łączników, podpowiedzi. Bo przyszedł mi na myśl epizod Kaina i Abla. Chyba dlatego, że za którymś śmiechem wypaliłem, żeby nie czuli się lepsi od Czarka. Bo w głębi rzeczy nie są ani lepsi, ani gorsi, bośmy wszyscy stworzeni na obraz i podobieństwo i nie wiadomo kiedy i jak Kain zabija Abla. Niech sobie nie myślą, że źli ludzie są inni od początku, od urodzenia. Że trzeba zrobić coś tak potwornego, że aż śmierć przyjdzie, żeby patrząc w lustro powiedzieć "zły jest we mnie". Jest, to żadne odkrycie. Odkryciem, budzącym wstrząs, jest uznanie, że i ja mogę być Kainem. Bo to byli bracia. Mieli taką samą pulę genową. Cienka jest granica złości, zawiści, głupoty, która prowadzi, aż do śmierci brata. Nie mów, że nie ty. Jeśliś mądry odrobinę. Szukajmy raczej razem, gdzie leży przyczyna, że granica się przesuwa poza nieodwracalne. Poza dramat. Że zostaje tylko rozpacz, gniew, płacz i bezsilność.
Tu jest źródło tragedii. Także na tej sali, w tej klasie, we mnie i w was. Źródłem tragedii jest uwiąd sumienia. Brak wrażliwości na małe śmiechy z wielkich spraw, na przykład z modlitwy. Sumienie zabija się pomalutku, małymi kroczkami. Prawie niewidocznie. Śmiejesz się, by ktoś ci odpowiedział tym samym. Odwracasz się, bo może ktoś do ciebie zamruga, kiwnie palcem albo wyszczerzy w nieszczerym uśmiechu.
Ilu z was wierzy, że bogami jesteście. Że jest w was dobro, piękno i prawda, której świat potrzebuje. Wasi rodzice potrzebują, wasi nauczyciele, wasi prawdziwi przyjaciele. Fałszywi przyjaciele wcale nie chcą waszego dobra, piękna i prawdy. Chcą was dla swoich wygłupów. Chcą na was zarobić, albo się za wami schować, gdy zdarzy się nieszczęście.

Nie jesteście lepsi, ani gorsi od Czarka. Ani on nie jest potworem. Nieszczęściem jest przekroczenie niewidzialnej linii, za którą gubi się wrażliwość sumienia. Wrażliwość człowieka.
Grzeszyć jest rzeczą ludzką. Zrobić coś głupiego jest rzeczą naturalną, zwłaszcza w waszym wieku. Nie mieć odwagi przyznać się, udawać, że "nic się przecież nie stało", wzruszać ramionami z uśmiechem na niby, powtarzać między sobą "o co oni (rodzice, nauczyciele) się pieklą" - to jest początek nieszczęścia. Ten początek może doprowadzić do takiego udawanego życia wśród i z niby przyjaciółmi, że sumienie twardnieje, twardnieje. Jesteśmy ludźmi! Bez względu na wiek mamy cierpieć z cierpiącymi, płakać z płaczącymi, cieszyć się z cieszącymi. Wtedy naprawdę żyjemy. Wtedy naprawdę jesteśmy - Człowiekiem. Jeśli tej wrażliwości się pozbędziemy, jeśli wysiłku zaniedbamy to... podobna tragedia może przyjść do was za parę lat. Że i wy zostawicie rannego człowieka bez pomocy. Że uciekniecie od niego, od siebie, od prawdy, od marzeń waszych rodziców o szczęśliwych dzieciach - do piekła. Oby tylko do czyśćca, bo każdy się może zmienić, przemyśleć, przemienić. Nawrócić?

Nie chcesz, nie rozumiesz, kiedy się modlimy, albo kiedy do ciebie mówię jak do kogoś bardzo mi bliskiego, to zgłoś, wyjdź z sali, znajdziemy inne rozwiązanie. Nie podkopuj fundamentu świata człowieka, nie gotuj dla siebie i swoich najbliższych piekła. Lub nawet piekła dla świata XXI wieku. Nie tłumaczcie za każdym razem, sami, lub wasi rodzice i opiekunowie "że to taki wiek". Braku wrażliwości, przyznania się do siebie, do swojej twarzy, do swojego ciała (anoreksja), nie da się tłumaczyć wiekiem dorastania, lub innej cholery. Trzeba wziąć odpowiedzialność za własne słowa, czyny, śmiechy i gesty. Nim będzie za późno. Nim w lustrze zobaczycie zwierzę.
Modlitwa końcowa była inna niż przez wszystkie 28 lat mojej pracy. Wyznajmy,jak w każdej mszy świętej, najświętszej ofierze, że potrzebujemy miłosierdzia Boga i siebie nawzajem - "Spowiadam się Bogu... i wam bracia i siostry, że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Przeto błagam ... i was bracia i siostry...".

To nie była zwykła lekcja. To nie był zwykły dzień. To nie jest zwykły dzień.
Zostaliśmy dotknięci tajemnicą śmierci we wspólnocie lokalnej i wspólnocie wiary. Czy ta śmierć zrodzi wspólnotę? Jaką? Czy będzie to wspólnota wiary i łaski? Wspólnota wyznania grzechów, zaniedbań i modlitwy wynagradzającej? Wspólnota przebaczenia i Miłosierdzia?

Klasa trzecia kończy mój dzień pracy. Modlitwą zacząłem serio - poważną, szczerą, jak zwykle. Ale potem zaraz szczerze, jak zawsze, spytałem, czy usłyszeli wielką powagę modlitwy? Tak, przyznali. Musiałem być przejrzysty dzisiaj, jak nigdy. Stała się wśród nas wielka tragedia. Ba, dzieje się nadal. Ona nas tak szybko nie opuści.
Nie wymkniemy się łatwo z tego uścisku (niepotrzebnej) śmierci. Weszła do naszej szkoły, do naszych klas. Bardziej niż śmierć spod Smoleńska.
I dalej im, uczniom klasy 3 i samemu sobie, tłumaczyłem: nie możemy się nie modlić, nie możemy nie mówić o tym, o czym wszyscy mówią. Bo tego oczekuje Bóg. Bo jeśli będziemy udawali, że to nas nie dotyczy, to kamienie wołać będą. Taka jest religia. Tym jest religia. Tego uczy religia. Bo religia to Bóg w nas, Bóg między nami. A nie jakieś tam coś, gdzieś, gdzie nigdy ludzie nie bywali.
Rozdałem i im kartki. Starczyło. I spytałem - czy wierzycie, że Bóg jest tutaj? "Mieszkam w Tobie". Przez stworzenie, przez chrzest, przez, przez... Jest, i wszystko widzi, i wszystko wie. On tu jest i widzi i wie, a my mielibyśmy milczeć? Udawać, że to nas nie dotyczy? Mamy cierpieć z cierpiącymi. Płakać z płaczącymi. Śmiać się z radosnymi.
To wszystko jest w nas od urodzenia. Tak nas stworzył Bóg. Takie dał nam życie. Takie sumienie.
Cała trudność, to w to uwierzyć. Także uwierzyć w siebie! W dobro, piękno, prawdę - w nas.

Pamiętacie mapę myśli, macie ją w zeszycie. Wklejcie karteczkę na środku kartki, zróbcie mapę myśli do "Mieszkam w tobie - Twój Bóg". W waszej głowie, myślach, sercu jest więcej niż podejrzewacie. Nie śpieszcie się. Dajcie sobie czas. Patrzcie w tekst, czytajcie wiele razy, dumajcie, myśli będą się rodzić. Są w was. Jest prawda, piękno, dobro. Dajcie sobie czas. Uwierzcie.

Sprawdzam na koniec. Kto ma więcej niż 10? więcej niż 15? Dwóch uczniów ma 18! Czytajcie. Kto ma jeszcze inne, niech dopowie. Dopowiadają.
Dla chętnych mam zadanie - ułożyć notatkę, opowiadanie z wykorzystaniem słów, skojarzeń z mapy myśli. Wersja łatwiejsza - wykorzystać parę. Wersja mistrzowska - wykorzystać wszystkie. Niektórzy z zapałem podchwycili wyzwanie. Zobaczymy. Modlitwa końcowa zbierała wszystkie wątki w jedno. Bo Bóg jest Jednością.

Znów coś dziwnego się ze mną działo. Nie czułem się, jakbym wychodził ze szkoły. Czułem się, jakbym wychodził po jakimś niezwykłym nabożeństwie w Jerozolimie, albo Damaszku, w pierwszym wieku po Chrystusie. Po?

wtorek, 25 stycznia 2011

Bóg żywy i filozofia 1,2

Ktoś napisał małą apokalipsę. Ja spróbuję małe objawienie. Dzisiejsze.
Od rana nosiłem się z zamiarem ponaglenia Kevina do odpowiedzi, bo kolejne katechezy już jutro, zapowiedziałem uczniom ciąg dalszy "Przemiany ..." a tu cisza na linii Glasgow-Strachówka. Nosiłem się jak kura z jajem. Nie jest dla mnie łatwe formowanie myśli po angielsku do kogoś z innego świata i pokolenia. Obchodziłem komputer dookoła, czasem wciskając jakiś klawisz. I tak kliknąłem Facebooka. Pierwsze co zauważyłem to aktywność księdza Jarka, Łochowianina, księdza Łukasza z Wołomina, Wspólnoty Samorządowej i innych. Przypadkiem na dole zobaczyłem kolor zielony i imię Kevin. Cholera, jest na czacie, tego nie przewidziałem - nie jestem gotowy na takie sztuczki. Ale siła wyższa kazała mi, jak samobójcy, wpisać coś. Zacząłem Hi, Kev i szukałem następnych słów w głowie i liter na klawiaturze. A tu już wyskoczyło "hi jozef, how areyou?" Tak piszą wytrawni użytkownicy komunikatorów, małe litery, i co tam, drobne nieścisłości służą szybkości wymiany zdań.
No tak, on jest biegły w te klocki i na pewno dziesięciopalczasty. Ja piszę dwoma, trzema w porywach. I do tego nie założyłem okularów. Wpadłem w popłoch, poleciałem po binokle.
No, ale w końcu o to mi chodziło, Boże prowadź. W sprawach duchowych gotów jestem nawet zamknąć oczy i skoczyć w przepaść. Drugie klik i wyleciało - "sosrry i did not get the chance to send you a message yet". A mam cię! Wystarczyło mi już tylko napisać, jakby nigdy nic, jakby to była moja normalka, że czekam, ja i moi uczniowie. Zrobione. Jajo zostało zniesione przy pomocy sił zewnętrznych. W sztukach walki nazywa się to przechwyceniem i posłużeniem się energią współzawodnika. Hurra! Dopisaliśmy jeszcze grzeczności, że on się cieszy, ja się cieszę, czekam, czekamy i vice versa.

W świecie osobowym Pan Bóg, tzn, Duch Święty jest oczywisty jak matematyka. Zawsze tak było, vide: Anna prorokini i stary Symeon, Andrzej Madej itd. Każdy ma chyba swoje przykłady. Czemu więc tak kiepsko jest z tą wiarą w świecie? Chyba złą koncepcję wiary przekazujemy. Za bardzo światopoglądową. Prosta wiara w świecie osobowych wartości i osobowych relacji jest jak matematyka. Tak to jest, po prostu. Tak to działa. Edytę Stein przekonały z takąż pewnością wywody świętej Teresy z Avila (na polecenie spowiednika prowadziła coś w rodzaju bloga z XVI wieku). My nadmiernie obwijamy w bawełnę dogmatów, katechizmowych formułek itp. itd. bla, bla, bla. I w tej bawełnie, mówimy "jest Bóg żywy". Cha, cha, cha. Bóg jest naprawdę żywy, a bawełna jest bawełną i rośnie na polu. Nie wyśmiewam dogmatów, broń Boże - nie chcę ekskomuniki - chcę tylko zwrócić uwagę na praktykę katechizacyjną, na proporcje tego, co żywe (szczere, ludzkie) w kościele i tego, co się mocno zakurzyło na górnych półkach biblioteki watykańskiej. Podobne dylematy mamy mówiąc o literze i duchu różnorakich praw. Litera dźwiga ciężar powiązania jednego prawa z drugim, trzecim i z całym systemem. Bóg w człowieku i człowiek w Duchu Świętym jest przypadkiem powszechnym - problem chyba się rodzi przy próbie przerzucenia reguł świata osobowego na wszystko co istnieje. Kłopotem są religijne teorie wszystkiego. Być może najbardziej widoczna w dzisiejszym świecie u fundamentalistów islamskich. Wolę, gdy takiej teorii szukają fizycy, a w religii kontemplujemy osobową Miłość w osobowym świecie.

***

Pani Prządka mówi, że 30% polskich dzieci żyje w ubóstwie. Błaźni się, błaźnią się - - bo to cytat z konferencji SLD. Jak można dzieci odrywać od rodziców dla celów stytystyczno-propagandowych?? Tfu, z taką polityką.

***
2.
Zostanie tylko Bóg żywy. Filozofia musi poczekać. Czeka już od soboty. Nie ucieknie, jest w poczcie z NY Times, Sunday Review. To był kiedyś dobry ruch. Namolna propozycja przyszła z automatu, jako spam. Coś tknęło mnie, kliknąłem, zaakceptowałem i teraz mam, jak znalazł.
A Bóg ożywał jeszcze wiele razy w ciągu dnia. W ogóle to, co duchowe jest bliżej nas, niż myślimy. I jest go dużo więcej. Wystarczy podnieść myśl, lub zrobić coś dobrego. Schować po kimś ser ze stołu. Szklanki pozmywać w pokoju nauczycielskim.
Pamiętam radość Andrzeja Madeja nad Jeziorakiem, widział, że ktoś podniósł czyjś sweter i schował do namiotu, bo szło na burzę. Patrz,ktoś bezinteresowny. Bóg jest dobry. W każdym człowieku jest taki Bóg. Miłość jest bezinteresowna. Dobro jest bezinteresowne. Bóg jest miłością. Bóg jest dobrem. Take it for sure.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

K+R+J

Prosto ze szkoły wróciliśmy. Od tablicy biegnę do klawiatury. Nie wolno mi niczego uronić, przegapić, zmarnować.

W domu jest tylko 13 stopni. W piecu napalimy, nakarmimy psa. Koty też. Tylko napiszemy, bo to wielka gra.
Para buch, raczej dym, koła w ruch, ogień w żyłach zasyczy. Literki stuk, stuk. Mają o czym, byłem w szkole.

Patrzę na białą kartkę monitora, słowa dobierają się parami, po trzy, po ileś. Miałbym ochotę powiedzieć, że to sprawa wtóra, ale mnie strach obleciał przed mistrzem Cyprianem. Liry – nie zwij rzeczą w pieśni wtórą. Pierwszoplanową jednak rolę gra na blogu to, co się wydarzyło, materia zdarzeń. Biała kartka komputera dorzuca coś od siebie, przeze mnie. Nie wiem, i nie mnie to sądzić, czy jedność przekazu jest zapewniona stylistycznie, ale osobowo? - na pewno.

W klasie 4 i 6 nie sprostałem wyzwaniom, dałem ciała.Piąta mnie jeszcze znosi. W klasie pierwszej było jako-tako, w sumie nie najgorzej. W trzeciej, ku mojemu zdziwieniu, po nie najlepszym dniu, poszło bardzo dobrze. Na koniec dnia pracy! Dało się wyczuć autentyczne otwarcie na prawdę i obecność Ducha Świętego. To się czuje, słyszy, widzi. Było o mądrości i zagadkowości kolędy "Mędrcy świata". Niektóre dzieci (kl.1) mówiły, że ją znają, śpiewają, ktoś słucha z płyty, ale nigdy nie rozumiały. W klasie 3 też zrodziły się pytania : dlaczego już przy urodzeniu Jezusa mówiło się o śmierci, czy może jeszcze wcześniej, już w ciąży, albo nawet w słowach Zwiastowania-Poczęcia Jezusa. Ciąża jest dla nich najnormalniejszym stanem kobiety. Mają młodsze rodzeństwo, rozumieją więcej niż my im ple, ple, np. w podręcznikach. Było też pytanie o początek początków, czyli co było, gdy Pana Jezusa nie było, to kto stworzył Jego, który wszystko stworzył. To pytanie wraca jak bumerang. Pierwszy raz zadało je jakieś dziecko na spacerze w Murzasichlu, na rekolekcjach Rodzin Nazaretańskich, z 15 lat temu.

Próbowałem w starszych klasach (4,5,6) styknąć z nimi (uczniami) świadectwem Rachael. Przynęta została rzucona. Najdalej zarzuciłem w piątej. Na tablicy widniało słowo AMEN - ostatni akord modlitwy początkowej. Czy może stać się słowem pierwszym? Prawdziwą postawą (filozofią) życiową? Wyszło na to - sami potwierdzili brakiem wypowiedzi - że daleka tam droga. W ciszy nie powstały żadne myśli i pytania, które dały by się nazwać. Komu, czemu więc powiedzieć "Amen"? Moją myślą w ciszy przed krzyżem było, żeby lekcje były ciekawe. Żeby je zhumanizować, jak nazywa to Mario Rinvolucri z Pilgrims School of English. Gdybyż udało się uczniów bardziej zaktywizować, wyzwolić w nich kontrolowalną interaktywność.
Prosiłem o modlitwę Rachael, Kevina i wszystkich odwiedzających ich strony na Facebooku, za siebie i moich uczniów. Wyznałem to przed klasami. Wciągam ich w międzynarodowy wymiar wiary w Jezusa Chrystusa. Ciągle chyba żywotny jest wśród rodaków bałamutny i nieprawdziwy slogan z czasów PRL, że "wiara, to sprawa prywatna".
Wierzę w modlitwę. Jej skuteczność jest intersubiektywnie weryfikowalna. Modlitwa ma nie tylko wymiar mistyczny, ale i społeczny. Byłem dzisiaj silny Rachaelą i Kevinem.

Przemiana Kevina stała się hasłem. Jej graficzna ilustracja (mojego autorstwa) - piktogramem. Dwa koła, mniejsze i większe, ze strzałkami. Z mniejszego idą strzałki na zewnątrz, w większym do wewnątrz. W większe wpisany jest jeszcze symbol IHS, w kółku z promieniami, jak ze stroju pierwszokomunijnego. Pędzisz na zewnątrz i cię ubywa. Odkryj głębię w sobie, a rozszerzysz się bardzo. Jest w tym coś ze św. Augustyna. Jak i często powtarzane zdanie - "nie ma wiary bez myślenia".

Wracając korytarzem z klasy 4, do pokoju nauczycielskiego czułem obecność innych. Byłem silny Kevinem, Rachaelą, Jakubem. Dlaczego nie tymi, którzy są tak blisko? Z którymi żyjemy tutaj już 21 lat?
Jak my moglibyśmy być silni sobą? GDYBY NAS COŚ OTWORZYŁO. I dalej sobie myślałem - co nas czyni mocnymi do życia nawet trudnego? WSPÓLNOTA. Wspólnota zaś rodzi się z dobrowolnego i świadomego przyjęcia daru. Kevin, Rachael, Jakub i ja wyznaliśmy przed światem, że wierzymy Jezusowi z Nazaretu i jest On dla nas niedościgłym, ale bardzo bliskim mistrzem. Nie ma wyznania - nie ma wspólnoty! Gdzież te miliony chrześcijan?Gdyby były, świat byłby inny.
Zajrzyjcie na strony K+R+J, a zobaczycie.

Klasa 5 dojechała w "przemianie Rachaeli" do znaczenia słów, jakie usłyszała słuchem wewnętrznym na imprezie 21 stycznia 2007 "stworzyłem cię do większych rzeczy". W domu mają napisać scenariusz dla bohaterki na 4 lata, do dzisiaj.
Ja pisać nie muszę, wiem to z jej konta na Fb. Mnie fascynuje sposób w jaki Rach opisała swoje przeżycie kluczowe (nb. pytania kluczowe w szkole SUS-OK). Fascynuje mnie bardzo, bo żywcem przypomina moje przeżycie z Kodnia. Pełna intersubiektywna weryfikowalność. Madej musi mieć takich tysiące.
Swoja drogą zadziwia mnie, że poprzez Fb dociera do mnie tematyka wynagradzenia za grzechy, zjednoczenia z Bogiem itd. Reparation, atonement and satisfaction, and thus belonging to some of the deepest mysteries of the Christian Faith.

Świadectwo Rach stawia mi przed trybunałem pamięci którąś z kolei noc czuwania w Legionowie. Miałem wtedy w sobie tyle światła, że zdobyłem się na odwagę mówienia w imieniu Boga - "Bogu podoba się nasza obecność... Bóg chciał, żebyśmy się tutaj zgromadzili..., Bóg musi się cieszyć z naszej modlitwy... itp". Wtedy i tylko wtedy. Choć zaraz sobie myślę, czy i dziś nie przyszło małe światełko dla takiej mowy. Wtedy, gdy w 3 klasie tłumaczyłem, że Bóg może się teraz narodzić w nas, w człowieku. Że gdyby ktoś spytał - jak Mędrcy Heroda - o miejsce, o drogę, to nie mógłbym wskazać żadnej szopy, ani miasta. Dałbym adres na Turkmenistan, na osobę AM. I... na każdego z nas. I to mogę po paru godzinach powtórzyć z mocą: tak, Bóg może się narodzić tylko w człowieku. Nie szukajcie go w kosmologii i w teorii wszystkiego. Tam też jest, ale głównie w człowieku. Tu jest dzisiaj Jego Betlejem. A na drzwiach mogę dzisiaj dopisać: K+R+J.

W stołówce szkolnej pokrzepiłem się myślą, że może znak krzyża, jaki robię publicznie przed jedzeniem będzie mi policzony na Sądzie Ostatecznym. Choć tyle dobrego robię jako nauczyciel :-)

niedziela, 23 stycznia 2011

Napełnijcie się radością :-)

Jestem zmęczony sobą. Cóż więc z tego? Chciałbym całkowicie być zjednoczony z najwyższym dobrem. Piszę z małej litery, żeby wykazać naturalność tego doświadczenia. Gdybym napisał z wielkiej, a jeszcze gorzej, gdybym napisał, że z Bogiem, niektórzy machnęli by ręką, że są to pobożności, albo nawet pobożne dyrdymały. Że jest to całkowicie wydumane, lub wręcz, że nie ma czegoś takiego - takich możliwości. Że moje marzenie jest z kategorii całkiem nierealnych.
Cóż mi pozostaje?
Po pierwsze, zajrzę na koniec tego wpisu do dzisiejszych czytań. Przejrzę się w słowach objawionych natchnionym autorom. Objawione natchnionym, to także chyba tautologia.

Piszę z małej litery to, co jest moim rozumowaniem. Poszukuję ciągle właściwej metody, właściwego języka. Rozum i wiara muszą iść w parze. Sądzę, że wielu młodych ludzi dystansuje się od religii, bojąc się uwłaczać niejako rozumowi. Według mnie jest to skutkiem tradycjonalistycznego pojmowania religijności. Taki obraz dominuje w polskiej katechezie szkolno-domowej i parafialno-liturgicznej. A wiara (i religia) pięknieje doświetlona rozumem. Sobór Watykański II i jego wierny realizator Jan Paweł II zachwycili miliony. Opowiadam się za ta wersją chrześcijaństwa. W moim życiu też doświadczyłem dylematów związanych z tradycjonalistyczną religijnością. Czułem, że mnie uwiera. Jakbym się wstydził chodzić w przyciasnym ubranku. To były moje wczesne lata dwudzieste. Nie zostałem jednak bez ratunku ze strony Opatrzności. Wyraziło się to symbolicznie w rozstaniu z Rodziną Rodzin i przejściu do duchowości Taize. Zostałem w Kościele. Więcej, zostałem jego katechetą. Co prawda, prowadzę odtąd stały wewnętrzny spór z pobożnością tradycjonalistyczną. Nie lubię dekoracji w kościele i chowania wszystkiego (obwijania) w dewocyjną niby-mowę.

No więc, jestem zmęczony sobą. Nijakością, lenistwem, bezradnością, niemocą, złośliwością, złością, nudziarstwem (?), brakiem perspektyw. Także materialną nędzą, rodzącą nieustanne kłopoty. Więc chciałbym połączyć się, zjednoczyć z kimś, kto jest przeciwieństwem - samą genialnością, wiecznym działaniem, największą mocą, wspaniałomyślnym altruizmem, samym dobrem, nowością ciągle odsłanianej mądrości, nieskończonością. Wszyscy pedagogowie i psycholodzy powtarzają, że warto mieć marzenia. Mam. W religii moje marzenie nazywa się zjednoczeniem (mistycznym) z Bogiem. Chcę. Marzę. Pomodlę się.
Tutaj doprowadził mnie rozum. Dalej już chyba może iść tylko wiara. Że najwyższym dobrem osobowym jest Bóg. Że jest dostępny. Że jesteśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo. Że najwierniejszym Jego obrazem jest Jezus. Że Bóg daje się nam w Trójcy. W Boga Ojca Stworzyciela wierzymy. Syna - widzieliśmy (jako ród człowieczy). Ducha Świętego poznajemy w działaniu na wiele sposobów. Bez Niego nie możemy się modlić (ani napisać trzech zdań wcześniejszych):-)

Więc aż tutaj doprowadził mnie rozum. Wiara podpowiada, żeby się modlić i was prosić o modlitwę. Co byłoby i z korzyścią dla was, bo widzielibyście człowieka doprowadzonego do zjednoczenia z Bogiem i mielibyście sami w tym udział. Czyż można wymyślić lepszą matematykę? Matematykę uczestniczącą :-)

Wczoraj poprzez Internet miałem uczestnictwo w jedności i ... świętości zbawionego świata. Dzięki Kevinowi z Glasgow zwróciłem uwagę na post Rachael z Lincoln, Nebraska, USA. Napisałem jakąś "note" kliknąłem "add as friend", odpowiedź "accepted" otrzymałem natychmiast! Mój rekord na Fb. Tak szybko to tylko Duch Święty działał do tej pory:)
Nie mogę dotąd odnaleźć mojej "note", bo gubię się na Fb, a Kevin zdążył kliknąć, że "like" mój wpis. Boże, pomóż mi w tej nawigacji. Warto. Dzieją się piękne rzeczy. NA ŚWIADECTWO, ŻE DUCH TCHNIE, KĘDY CHCE, TAKŻE Z UŻYCIEM INTERNETU.

Bóg dał przedsmak zjednoczenia w małżeństwie. Które trwa pomimo nędzy małżonków. Małżeństwo nie jest dla wygody i przyjemności. Jest dla uświęcania i zbawienia. Ja uświęcam Grażynę swoja nędzą, niestety. Wolałbym oczywiście uświęcać swoją doskonałością. Spójrzcie na mnie mężowie, a napełnicie się radością. Pewnie każdy z was jest lepszy ode mnie.

Czytania przejrzałem. Chwyciły mnie fragmenty:
- upokorzył [Pan] krainę Zabulona i krainę Neftalego
- mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło
- obchodził całą Galileę, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu.

sobota, 22 stycznia 2011

Z perspektywy "wczorajszego dnia"





Wczorajszy dzień istnieje bardzo niestabilnie. Nie ma go już właściwie, jestem ja, który go przeżyłem i zapamiętałem.
Byłem na II Mazowieckim Kongresie Lokalnych Grup Działania, w Pałacu w Łochowie. Materiały przygotowane przez organizatorów, notatki, zdjęcia i skojarzenia poprowadzą moją myśl.
Wśród uczestników byli przedstawiciele grup nie tylko z Mazowsza i Polski, ale także z Litwy, Estonii, Finlandii, Hiszpanii i Portugalii. O LEADERZE nigdy dosyć dyskusji w Europie. Chodzi o rozwój terenów wiejskich, co jest problemem nie tylko u nas. Nie będę tutaj pisał sprawozdania, jest na to miejsce na stronach LGD i w biuletynie. Niech mnie prowadzi "wczorajszy dzień".
Łochów mnie zadziwia. Mam nieodległe wspomnienia ruin. Dzisiaj zadziwia mnie odrestaurowanym pałacem. Innych zadziwiają moje wspomnienia o ruinach. Nie po to jest światło, by pod korcem stało. Łochów świeci Norwidem. Pani profesor Małgorzata Szeja z miejscowego liceum ma nowsze ustalenia, co do panny Stanisławy. Pytajcie, szukajcie.

Do każdego programu konferencji w Łochowie dopisywałbym punkt: Cypriana Norwida spojrzenie na życie na wsi (PROW). Zresztą każdy program renowacji, rewitalizacji, zwłaszcza projekty próbujące odtwarzać warunki życia z dawnych epok, u Norwida mogą znaleźć najdalszą i najpełniejszą perspektywę. Aż po trzy dzielne niewiasty :-)
Nieobecność Norwida mówi o niedoskonałościach obecnego podejścią LEADER w Polsce. Chyba zrozumiałbym się w tym punkcje z prelegentem z Finlandii, Petrii Rinne, prezesem ELARD. Podkreślał on, że LRADER to bardziej metoda, niż finansowanie. U nas ciągle pieniądze wyznaczają perspektywę. A wieś może być pomocna w bardziej fundamentalnych kwestiach np. rozumienia przeszłości.

Gdyby norwidowskie spojrzenie na wieś i dzisiejszego LEADERA przeważało, pewnie zostałbym na Uroczysty Wieczór w pałacu. Pewnie było ładnie, smacznie,wesoło i kulturalnie. Jarek Supera zapowaiadał niespodziankę światowego formatu.
Mając za sobą mało-sprawny samochód, jeszcze mniej sprawny dom i nietypowy drogowy znak zapytania "czy się uda tym razem" na wiejskiej, błotnistej drodze - wróciłem na wieś, w przeszłość.

***

Przed wyjazdem do Łochowa poczyniłem notatki:
- duchowy komponent wszelkich działań (projektów, programów). Upieram się, że każde ludzkie działanie musi mieć komponent duchowy. Trzeba go tylko zdjąć z miejsc, ludzi, zwyczajów... A bez niego nie stanie się nic, z tego co się stanie
- wokół masę zagrożeń: niesprawności sprzętowe, brak pieniędzy na przejazd, na remont, albo na leczenie itp.
- poczucie bezpieczeństwa płynie tylko ze sfery duchowej, z domu i rodziny
- umiem działać tylko z ludźmi, z którymi połączą mnie wartości duchowe, np. przyjaźń :-)
- więc nie jest tak źle, tzn, że jestem jeszcze obywatelem jakiejś krainy, bo czasami już myślałem, że żadnej
- ale pożytek ze mnie niewielki - umiem tylko słuchać, patrzeć i przekazywać w refleksyjnym opakowaniu dalej
- z nieustannym niedoborem finansowym tym bardziej jesteśmy uwrażliwieni i zdani na wymiar egzystencjalny. Dobrobyt jest jak bandaż, albo balsam odgradzający od świata realnego. Zabalsamowane bywają mumie.

Co leży między Annopolem a Łochowem, że tak ciężko wyjechać, tak dobrze tam pobyć i tyle przywozi się z powrotem? To jeden z atrybutów Rzeczpospolitej Norwidowskiej.

PS.
Te same miejsca inna porą roku są tu ;-)

czwartek, 20 stycznia 2011

Słowo na dziś


Nic z siebie nie napiszę. Taki dzień. Ale zawsze jest pod ręką mateusz.pl. Dzisiejsze czytania liturgiczne. Słowo jest źródłem życia nawet w taki dzień. Jest nieśmiertelne i ponadczasowe. Jezus może zbawiać na wieki tych, którzy przez Niego zbliżają się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi. To świety Paweł, nie ja.

"Szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o Jego wielkich czynach. Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć. Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu, ze względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli".

Jak się cisnąć, ale nie tłoczyć? To tylko redakcja i tłumaczenie. Czasem bawię się słowami, ale teraz wyznaję szczerą prawdę: chciałbym być jednym z mnóstwa. Chcę się cisnąć, nie lubię się tłoczyć.

Chciałbym, żeby moje dzieci i jak najwięcej ludzi na świecie miało nawyk zaglądania do czytań na każdy dzień i znajdowali w nich sens dla siebie.

środa, 19 stycznia 2011

Hej kolęda, kolęda

"Kolęda" w dzisiejszym znaczeniu, to i pieśń bożonarodzeniowa i zwyczaje. Świeckiego kolędowania i księdzowego (nie poprawiać) chodzenia po domach.
Wikipedia podaje, że "Kolęda" ma swe źródła w obchodach rzymskich calendae. Był to szczególny dla Rzymian pierwszy dzień miesiąca, ponieważ 1 stycznia, począwszy od 153 roku przed narodzinami Chrystusa, konsulowie rzymscy obejmowali swój urząd. Z czasem, od 46 roku, dekretem Juliusza Cezara 1 stycznia został oficjalnie ogłoszony jako początek roku administracyjnego. Z tej okazji w Rzymie odwiedzano się, składano sobie wzajem podarki, śpiewano pieśni. Zwyczaje te przejęło chrześcijaństwo, łącząc je z okresem Bożego Narodzenia, uważanym za początek rachuby nowego czasu.
Kolęda w swym pierwszym znaczeniu była zatem noworoczną pieśnią powitalną i pochwalną na cześć gospodarzy, przekazywała życzenia szczęścia i pomyślności".

Ja dopiszę swoje znaczenie - jest to sposób na dzielenie się wiarą i jej wyznawanie, nawet dla tych, w których wiara ledwo się tli. Zwołujmy się na wspólne kolędowanie. Rozpoznawajmy się po ilości znanych kolęd i zwrotek.

Bardzo się bałem dzisiejszych katechez. Taki dzień, może pogoda? Ale szedłem do szkoły jak Izaak, albo jego ojciec, na miejsce składania ofiary. Przecież trochę wierzę, pewnie nie więcej jednak, jak gorczyca w ziarnach, czyli nasionach. Rozjaśnienia przyszły nagle. "Muszę ich spytać wprost. Muszę sprowadzić sytuację w klasie do podobnych z Ewangelii". Ja wierzę, że to Jezus wchodzi z katechetą do klasy. Wierzę, że to Bóg prowadzi katechezę, posługując się słabym człowiekiem. Z tą prawdą muszę przekroczyć próg... nadziei, że tym razem się uda. Próg każdej klasy. Niech oni, uczniowie, zobaczą, nie we mnie, w spotkaniu katechetycznym, Jezusa nauczającego w przypowieściach. A bez przypowieści nie mówił im niczego.

Tą myślą silny wszedłem do klasy piątej. Dostali dwa zadania:
1) wyobrazić sobie Jezusa wchodzącego do klasy i opisać, jak wyglądałby, jak byłby ubrany
2) o co chcieliby Go zapytać

Co do ubioru, opowiedzieli się za strojem znanym z obrazków, czyli historycznym. Pytania powtórzyli mniej więcej za pierwszą wypowiedzią, "czy bardzo cierpiałeś na krzyżu".

Zmierzyłem ich wyobraźnię i odwagę myślenia i wynik nie był zbyt wielki. Dostali trzecie zadanie, z kategorii ratunkowych - "przypomnijcie sobie, o co prosili, pytali współcześni Jezusowi mieszkańcy Ziemi Świętej". Wymiękli. Dostali pracę domową - "do poniedziałku mają przeczytać którąś z Ewangelii. Z podpowiedzią, że Łukasza jest najprostsza, Jana najtrudniejsza.

W "zerówce" poszło fajnie. O osiołku, który tez miał ważną rolę do odegrania w historii Bożego Narodzenia. Niósł Maryję w 9-tym miesiącu ciąży, a potem Maryję z niemowlęciem w drodze przez pustynię, do Egiptu, 500 km. Niektórzy malując, rysując, śpiewali kolędy. Był mój wtręt o pisaniu ikon, o poście i modlitwie ich autorów. I o Weronice - vera icon, prawdziwym obrazie. Zdążyłem nawet porozmawiać z Mirką, o kurpiowskiej kaplicy Prymasa Tysiąclecia w Choszczówce, gdzie wisi gobelin Marysi z Wesołej o tematyce bożonarodzeniowej. Ot, takie skojarzenia katechetyczne starego katechety. Dostałem także owocową herbatę. Deo gratias!

Przed klasą 6 mam kilkadziesiąt minut na przygotowanie. Poszukałem w Internecie tekstu o Choszczówce dla Mirki i zajrzałem na konto Kevina na fb. I pomoc dostałem. Kevin zaprasza na event. Wydrukowałem i do nich poszedłem. Nie byłem sam. Miałem jakby asystenta. Niech młody człowiek, Jaśka kolega z uniwersytetu w Glasgow, czyli łańcuch ogniwa młodości, w którym jest i nasza szkoła, przemówi do nas. Niech nas wciągnie w te działania. Niech nas porwie. Jakże potrzebujemy wstrząsu. Niech przyjdzie z Glasgow, z Warszawy, z Bolonii, z Meksyku (córka koleżanki nauczycielki jest za Atlantykiem na wymianie). Niech młodzi się przebudzą. Niech wezmą odpowiedzialność za współkształtowanie naszego otoczenia kulturowego (w tym religijnego).

W klasie 6-tej słuchali. Byli dobrze usposobieni, aż dziw. Dziw miał przyczynę - pogawędkę wychowawczą Emilii. Udało się nawet przeprowadzić klasowy komponent oceny na semestr. Dobrze, że dziw wyszedł akurat przed moją lekcją. Jest się do czego odwołać - wszyscy widzieliśmy, że mogą, że możecie być OK. Odważyłem się rzucić "na odchodne" pytanie w powietrze - "a może i my zrobimy spotkanie modlitewne. Krótsze, niż w Glasgow, w kaplicy akademickiej?". Czekam na echo.

Jeszcze miałem lekcję w klasie 1-szej. Też było OK. I czmychnąłem do domu, na niespodziewaną kolędę. Grażyna mnie zastąpiła w kl.4 i 3. Kolędy zawsze są u nas niespodziewane. Przyjeżdżają księża z Jadowa, z którym związku nie mamy. Zareagowałem na telefon od sąsiadki. Był u nas, po błocie, sam dziekan.

Kevin przysłał na fb pytanie "czy jestem krewnym Janka".
JAK JA SIĘ CIESZĘ Z KAŻDEGO DOBREGO KONTAKTU Z PRZYJACIÓŁMI, KOLEGAMI, ZNAJOMYMI NASZYCH DZIECI. Czemu? Bo to jest przyczynek wzmacniający moją filozofię jedności. Jedność życia to m.in. łańcuch pokoleń. Pierwszy raz przeżyłem mocno tę prawdę przygotowując katechezę dla klasy 7 w parafii Miłosierdzia Bożego w Legionowie, 23-25 lat temu. Temat był o rodzinie, podpowiedzią któryś psalm, w którym znalazłem zdanie, że "Bóg daje z pokolenia na pokolenie". Psalm 78 też jest dobry. Pamiętam jak tłumaczyłem w salce pod starą kaplicą Miłosierdzia, że Bóg daje każdemu, nikogo nie omija, ale trzeba szukać w dłuższym okresie czasu. Z pokolenia na pokolenie. Cieszę się więc, gdy nasze dzieci odnajdują dobrych, mądrych znajomych i przyjaciół w swoim pokoleniu. I - jako ojciec - chcę im wszystkim dziękować. Wtedy, jak widzicie, i moja praca nabiera wigoru :=)

Co przeszkadza w tworzeniu się opinii publicznej w Strachówce. Zamknięcie, lęk przed publicznym ujawnieniem swoich poglądów, chyba na wszystko. Eh, kiedy nastąpi pokoleniowa zmiana warty. Ale od kogo ci młodzi mieliby się nauczyć otwartości i odwagi myślenia (na głos)? Może od Kevina?

Ciekawe, że dzisiaj i Grażyna i ja mieliśmy sen o Andrzeju Madeju. Ja organizowałem jakieś pielgrzymki do misjonarza-apostoła Azji. Widziałem we śnie jego pokój i okolice. Spotykaliśmy tam prostych, szczerych ludzi - kościół ewangeliczny, nie obciążony nadmiarem ludzkich zwyczajów, tradycji i skomplikowanych obaw ponad prostą wiarę .

wtorek, 18 stycznia 2011

Katecheza w szkole, katecheci i metodologia objawienia

Każdy używa języka, jak umie. Święty Paweł często bywa poetycki "aby każdy z was okazywał gorliwość w doskonaleniu nadziei, aż do końca. Nadziei, która przenika poza zasłonę. Trzymajmy się jej jako bezpiecznej i silnej kotwicy duszy."
A ja mówię o metodologii objawienia. Miałem już wczoraj, ale mi umkło (nie poprawiać pisowni). Tak to jest. Mamy coś ważnego, ale nie ma możliwości zapisania i umyka. Czasem się przypomni. Jak mnie wczoraj, ale też za późno, żeby dopisać do posta, który już żył własnym życiem. Więc przechowałem na własnym dysku, pod poduszką. Albo własnych półkulach, na poduszce.

Czułem, że czegoś brakuje. Bo to nie tylko to, co się wydarzyło, ale i skutek, choćby na mnie. Trzeba wszystko uważnie obserwować. Podmiotowo-przedmiotowo. Patrz: pomiot i dopełnienie, zbiór i jego dopełnienie, albo odwrotność liczby.
Więc czułem, że jest jeszcze coś ważnego. Było we mnie. Tak bywa z objawieniem (prywatnym). Kiedyś stałem jak słup soli po spotkaniu księdza Iwanickiego w Alejach Jerozolimskich w warszawie, po komunii na mszy w Kodniu, spowiedzi u księdza Jana Twardowskiego itd. Wielkie przeżycia pojawiają się ni stąd, ni zowąd i nie opuszczają naszej ziemskiej skorupy od razu. Przez jakiś czas jesteśmy napromieniowani światłem z wysoka. Tak działają na mnie katechezy. Tak było wczoraj. Wiem, że stało się coś ważnego. Nikt nie musi mi wierzyć. Ważniejszy jest język faktów, niż moje słowa. On was przekona.
Postronni mogą się dziwić i wydziwiać - "jak to, ten grzesznik?", ale Bóg nie ma względu na osoby, co zapisane jest w Piśmie :-)

Skutkiem mniej pożądanym podobnych przeżyć jest wyobcowanie.

Kim jest katecheta w szkole? Znakiem innego świata. Nie jest przedmiotowcem. On uczy głównie o świecie rzeczy niewidzialnych. Z jakim przestajesz, takim się stajesz.

Możemy się modlić o podobne i inne przeżycia i światło wewnętrzne do ich rozumienia - "Niech Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa, przeniknie nasze serca swoim światłem, abyśmy wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania".
A Jezus w swoim nauczaniu używa odwoływania się do pamięci zdarzeń przeszłych i rozumowania. Nie ma wiary bez myślenia. Wiara i rozum muszą iść w parze.
"Jezus im odpowiedział: Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie, i był głodny on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego za Abiatara, najwyższego kapłana, i jadł chleby pokładne, które tylko kapłanom jeść wolno; i dał również swoim towarzyszom. I dodał: To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Zatem Syn Człowieczy jest panem szabatu."

Kościół też jest dla człowieka, a nie człowiek dla Kościoła. Nie lękajcie się :-)

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Objawienia w gminie Strachówka

Już przed wyjazdem chciałem pisać. Że czekam na Boga. To znaczy, na jednoznaczne Jego podpowiedzi, jak poprowadzić katechezy. Spróbujcie wejść w moją skórę, albo w moje buty, a sami się przekonacie. Na katechezie nie wystarczy program i najlepsze nawet metody i pomoce dydaktyczne. Bez Boga ani do proga. Więc chciałem zapisać, żeby nie było wątpliwości. Teraz też piszę na świadectwo.

Na pierwszej godzinie nie mam lekcji, jest to czas na przygotowanie bezpośrednie. Coś miałem na pendrivie, odszukałem, wydrukowałem. Ale co dla klasy 6? Bałem się, że technicznie nie da się skorzystać ze slajdów z Trzech Króli, jest tam kłopot z ekranem. Więc co? - wisiało nade mną. Czytania? Dziś nie. Może przyszło coś w poczcie? Było potwierdzenie od Kevina z Glasgow, że włącza mnie do swoich znajomych. Bardzo mnie ucieszyło.

A było tak. Zaraz po ogłoszeniu decyzji przez Benedykta 16 o beatyfikacji JPII, przeczytałem na Facebooku "Błogosławiony Janie Pawle, módl się za nami". Tekst był po angielsku. Podpisany: Kevin. Poszukałem, kto to taki. Miejsce zamieszkania: Glasgow. i wszystko jasne, ale nie do końca. Jasiek nie mówił o takim pobożnym znajomym. Jeszcze bardziej się zdziwiłem przeglądając jego konto internetowe. W rubryce "poglądy religijne" wpisał - "Jezus Chrystus w Hostii utajony". Taką bezpośredniość mają - przynajmniej w Polsce - tylko charyzmatycy. "Normalny" młody człowiek tego nie napisze. Hołdując raczej zasadzie, że religia to sfera prywatna (?), a nawet intymna (?!). To jak może tak pisać zimny Anglik/Brytyjczyk? A do tego Szkocja leży na północy Zjednoczonego Królestwa!

To nie był koniec zdziwień. W rubryce "życiorys" wpisał tylko jeden fakt - przemianę wewnętrzną. Wiele lat nie zaglądał do siebie, nawet w sobie nie mieszkał. Widać nęciły go bardziej rzeczy tego świata. Zewnętrzne do prawdy o człowieku. Kiedy zajrzał w siebie - znalazł. Bóg zamieszkuje swoją świątynię, którą my jesteśmy, przez Ducha Świętego. Nie ma lepszego miejsca by przekroczyć (złamać?) wolność i objąć boskość, niż nasze wnętrze.

I jeszcze, i jeszcze. Dał cytaty, które nawet mnie zadziwiły. O ołtarzu własnego serca, o najgłębszym we mnie "ja". Najbardziej zaś w pojmowaniu czasu. "Przeszłość istnieje tylko w pamięci zbiorowej, a przyszłość tylko w pojedynczym umyśle... i jeszcze coś, czego nie rozumiem i będę musiał spytać Kevina".

Kevin z Facebooka poprowadził dzisiejsze katechezy. W klasie 3 zrobiłem nawet zdjęcie, może mu wyślę. Na tablicy widnieje temat - "Przemiana Kevina" i odpowiednie rysunki.
Jeśli to nie jest odpowiedź Boga na moje wołanie o pomoc, to czym to jest? Oczywiście,każdy może wyciągnąć mało użyteczną teorię przypadku. Daj nam Boże więcej takich przypadków, które odpowiadają wprost na naszą modlitwę. Daj Boże.

Szukając pomocy zajrzałem oczywiście też do czytań. Te bardziej mi dziś odpowiedziały na problem gminny. "Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania. W przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze część ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki. Lecz młode wino należy wlewać do nowych bukłaków". Dokładnie taką sytuację mamy po wygranych wyborach w gminie. Dla zmian najważniejsze jest pierwsze 100 dni.

Wisiała jeszcze jedna sprawa nad nami,komisja oświaty, w jej wieloznacznych kontekstach. Bardziej oczywiście nad Grażyną, niż nade mną. Już wczoraj kładła się spać z tą myślą - "Jutro posiedzenie komisji oświaty. Czy będzie (jak tu powiedzieć?) ciekawie?"
Ja oberwę tylko rykoszetem.
Już w szkole, przed wyjściem do gminy próbowała coś wyszykować z nauczycielami informatyki. Czuło się napięcie. Dziewczyny były pewnie zdziwione, że się irytuje. Ja wiedziałem, o co chodzi. Że jest postawiona wobec faktów prawie dokonanych, co nie jest najgorsze, byle była jasność zarządzania, kto za co odpowiada. Bo z tym się wiąże odpowiedzialność. Jak odpowiadać za coś, czego się do końca nie wie i nie nadzoruje?

Zdążyłem napisać przed powrotem Grażyny. Tym lepiej dla obiektywnego obrazka z życia szkoły i gminy. Może i ona coś opisze, ze swojego punktu widzenia! Będzie panorama :-)

niedziela, 16 stycznia 2011

Causeway znaczy grobla







Mamy Dzień Judaizmu w Polskim Kościele. Dzień Polsko-Żydowski. Konferencja episkopatu przygotowała materiały do wykorzystania w parafiach, w tym wzór kazania. Wystarczy zrobić dziś statystykę w kościołach, żeby znać mapę antysemityzmu,która będzie jednocześnie mapą anty-katolicyzmu, niestety. Ci, co nie słuchają papieża i biskupów wyłączają się z uniwersalnej wspólnoty chrześcijan obrządku watykańskiego. Zapędliwych emocji nie można przeciwstawiać logice, czyli wierze i rozumowi.

W telewizyjnym programie "Między Niebem a Ziemią" poświęcono tej tematyce gros czasu. W studio był prof. Jan Grosfeld, kierownik Katedry Współczesnej Społecznej Myśli Kościoła na UKSW, członek Komitetu Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem, przyjaciel Sławka "Żaby" i ojciec chrzestny jednego z synów. Była także przedstawicielka Klubu Chrześcijan i Żydów „Przymierze” z Krakowa. Ucieszyłem się, bo ich nazwa brzmi dobrze, ale na razie działają lokalnie, nie maja oddziałów zamiejscowych. A wstyd mi, że czegoś takiego nie ma jeszcze na naszym terenie. Właściwie podobne kluby powinny działać we wszystkich miejscowościach w Polsce. Może u nas bardziej właściwą nazwą byłaby "Pamięć i tożsamość", patronem mógłby być wtedy bł.Jan Paweł II. Ucieszyłby się z takiej inicjatywy, miał wielu przyjaciół Żydów.

Chciałbym, żeby moja wspólnota lokalna szła łeb w łeb, noga w nogę i myśl w myśl z tym, co w Kościele i w świecie najmądrzejsze i najnowocześniejsze. Nowoczesność w tym przypadku znaczy tyle co - biblijność. Nie martwiłbym się wtedy o związek własnych dzieci z kościołem, ani o życie społeczno-kulturalno-religijne w regionie.

Czego nauczyłem się od własnych dzieci? Za mało piszę o nich i o małżeństwie. Jakoś tak umyka, przyjmuję jako zbytnią oczywistość. Wczoraj naprawiłem się, dopisując akapit o żonie-dzielnej niewieście. Dałem właściwy link!
Dzisiaj o dzieciach. Pierwsza uwaga dotyczy dobrodziejstwa wielodzietności. Daje rozległość istnienia. Wielożycie. I ciągle odnawianą głębię. Bo przychodziły co jakiś czas, a porodówki (w Legionowie, Łochowie i Mińsku) to moje Betlemem. Dzisiaj reprezentują różne stadia człowieczego bytu. My w nich odczytujemy na nowo swój los. Mamy szansę się odcyfrowywać, wspinając jakby po pętli czasu, spirali losu.
Małe dzieci pozwalają obmywać swą duszę w ufności i naturalnym zawierzeniu. To jest ich dar przede wszystkim dla rodziców, potem dla całego świata. Starsi wchodzą w kolejne kręgi wtajemniczenia. Przez doświadczanie siebie od wewnątrz, i pewnie jeszcze bardziej siebie - w środowisku rówieśniczym. Przedzierają się przez biologię i psychologię. Wartości domu rodzinnego graja rolę warstwy żaroodpornej, jak przy przechodzeniu promów kosmicznych przez atmosferę ziemską. Liczymy na to, że warstwa przetrzyma. Że się nie zedrze całkowicie. Możemy asekurować ich tylko, jak centrum z Houston, przez modlitwę i własne życie nadziei, miłości i wiary. Nie jesteśmy skazani na przegraną. Przeżyliśmy trochę razem. W tym kontekście cieszą słowa Heli, że nie żałuje, że nie urodzila się w zamożnej rodzinie. Że bieda i problemy uczą. Pozwalają poczuć smak soli życia we własnym pocie.

Między niebem a ziemią wielkie świadectwo dał ksiądz greckokatolicki bł. Emilian Kowcz, który z Majdanka pisał, że jest w "najlepszym miejscu, w którym mógły być". I żeby nikt nie starał się wyciagnąć go stamtąd. Dodał racjonalne wyjaśnienie - "wczoraj zastrzelono 50 osób. Kto pomógłby innym przetrwać tę próbę, gdyby mnie tu nie było". Miał rodzinę. A Albert Schweitzer i nieliczni podobni? Oni pokazują praktyczny wymiar naszej wiary.

Młodzi ludzie zorganizowali w Przemyślu spotkanie ekumeniczne. Czuli się przynaglani spotkaniem w Brukseli. Jeden z nich, pełnoletni, miał odwagę powiedzieć przed kamerą, że było to dla niego przełomem, a stało wyzwaniem - "bo tam się prawdziwie modlił". I, że trudno jest mu, w tym wieku, nauczyć się rozmawiać z Bogiem z pomocą prawdziwych uczuć, a nie wyuczonych formułek. Bycie nowoczesnym zaczyna się - lecz i znajduje hamulce - w sobie. W swoim świecie wewnętrznym.
Brat Roger mówił, że dla sprawy pokoju, ogromne znaczenie ma pojednanie między religiami. Czy nie tu leży źródło pomysłu "duchowy komponent każdego działania", o którym rozmawialiśmy na Węgrzech i w Niemczech podczas wyjazdów LGD?
Nie ma współczesnego świata bez współczesnej kultury. Współczesnej kultury bez religii (doświadczenia religijnego). Homo sum et nihil humanum a me alienum esse puto. Jak trudno być realistą! Ale trzeba iść tą groblą.

Przez 16 lat panowała w gminie zastoina myślowa. Ba, skamielina. Jak przejść do prawdziwych uczuć, prawdziwych słów...

PS.
Zdjęcia pokazują, jak woda nas oblewa.

piątek, 14 stycznia 2011

Historia i osoba...

...czyli zarys życia zintegrowanego
zdj. Spotkanie MWS, Wołomin, styczeń 2011

Moje życie zaczęło się 1953 lata po narodzeniu Jezusa z Nazaretu, czyli już w tzw. naszej erze. Poprzedziła je nowenna rodziców do świętego Antoniego o syna. Miałem już dwie siostry, a oni - córki. Zachował się list pełen uwielbienia, ojca do mamy. Datowany, 30.03.53. Bo się pojawiłem. Już nie był "damskim krawcem", choć pozostał "dzieciorobem". Ustrój robotniczo-chłopski odciskał swoje piętno na kulturze. Imię sobie przyniosłem, było blisko w kalendarzu. Jego etymologia opiera się na hebrajskich słowach oznaczających "niech przyda Pan (syna)". Potem mieszkało się na Kościuszki 26m5, żyło się na podwórku z chłopakami, grało w piłkę na polanie przed domem, do kościoła chodziło ulicą Skorupki służyć do mszy po łacinie za proboszcza Bolesława Karczmarskiego, do komunii się poszło w grupie wcześniaków w wieku 6/7 lat przygotowywanej przez siostrę Leoncję i w końcu poszło do szkoły. I od razu złamało się rękę, spadając z gruszki. Do Warszawy zawieźli, jakąś krwawą bulwę zmniejszyli. Strach było się pokazać mamie na widzeniu w porodówce, całkiem niedaleko, na Krasińskiego. Na świat przyszła czwarta siostra. Aniela Zawadzka była naszą wychowawczynią chyba przez wszystkie lata. Chodziła do kościoła, co szczególnie nas cieszyło po latach, w liceum. Tworzyło nić porozumienia w tych nieludzkich czasach. W ławce siedziałem z Krzyśkiem, który teraz jest w Stanach, a przelotnie był u jezuitów w nowicjacie. Chyba się związał z jakimś uniwersytetem. Z jego rodzina mielismy więzi przez Rodzinę Rodzin. Jego matka przelotnie uczyła matematyki w liceum, ojciec robił karierę naukową. Został profesorem, zoo- coś tam. Razem z nim i braćmi, w ich domu, kułem słówka z angielskiej Mozaiki pod okiem starej lady. Szczęśliwy nie byłem, aż mnie głowa bolała, ale może to po uderzeniu w żelazna ławkę przy okazji robienia ze mną samolotu przez mało rozsądną sąsiadkę. W Rodzinie Rodzin z Legionowa było parę rodzin, może trzy. Z tej trzeciej pochodzi najstarsza moja koleżanka Klara, której ojciec był polonistą, ale szybko zmarł. Mieliśmy po 7 lat. Klara po latach została gospodynią mojej klasy maturalnej. Dzięki Rodzinie Rodzin mieliśmy spotkania w Warszawie, Niepokalanowie, Laskach, Ołtarzewie, bo pallotyni z nią współpracowali. Jeździliśmy też w małych grupach (10-15) na wakacje z ciociami i wujkami, którymi byli klerycy z Ołtarzewa. Rodzina Rodzin, z kultem księdza kardynała Wyszyńskiego w środku, i Marii Wantowskiej, Sługi Bożej, zmarłej w opinii świętości, bardzo nam pomagała. Dostawaliśmy paczki na święta, nie płaciliśmy za wakacje, lub tyle, co łaska. Byliśmy ubogą rodzina wielodzietną. Maria Wantowska pośmiertnie została odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za działalność na rzecz środowisk kombatanckich, za osiągnięcia w pracy społecznej. Annopol był przez wszystkie lata dzieciństwa i młodości naszym Wersalem. Biedni ludzie, bydlęcym wagonem do Tłuszcza, potem w ścisku na trasie do Małkinii, albo Białegostoku i na koniec wozem konnym z Urli jechali przez Jadów na letnisko. Stawaliśmy się dziedzicami Królów, Andrzeja i Marii. Żyliśmy bez światła, przy lampach naftowych i świecach. Słuchaliśmy wieczorem Pana Tadeusza i opowieści o Jackowskich, Prusie i starej Warszawie. Ojca nie raz prosiliśmy by zagrał nam coś na fortepianie, albo recytował swoje wiersze z obozu w Neumunster, gdzie poznał mamę. Mama opowiadała dzieje z Wielkiej Emigracji, jak to dziadek i babcia z sąsiednich podtarnowskich wsi poznali się za Oceanem, gdzieś w Massachusetts, na plebanii u jej wujka księdza. Mama na ojca zwróciła uwagę w dalekich Niemczech, bo służył do mszy. Czas leciał, poszedłem do liceum. Ani ojciec, ani matka, tylko Panie ja decydowałem o swoim życiu. Oni woleliby dla mnie jakieś technikum. Wiadomo, praca. A mnie czekała droga wiecznego studenta. W liceum mieliśmy niezapomniana klasę. Najlepszą. Do tańca, do koszykówki i do różańca. Nauczyciele się z nami liczyli. Całą chmarą chodziliśmy przez miasto na religię do kościoła Jana Kantego. W ostatnie wakacje poszliśmy w kilkanaście osób w pieszej warszawskiej pielgrzymce na Jasna Górę. Jeden z kolegów tak się uparł, że przez drogę nawet nauczył się śpiewać (jako tako). Nie przepuścił żadnej okazji, żeby poryczeć, pomeczeć, ale dopiął swego. Pod koniec dało się go słuchać, mógł jednym głosem śpiewać z resztą klasy. Studia jakieś trzeba było wybrać. Choć myślałem o teologii, wpisałem Politechnikę, żeby się nie dziwili. Koledzy tam szli, a na ATK egzaminy były dopiero we wrześniu, nic nie ryzykowałem. Ale mnie przyjęli na SiMR, rodzina nalegała, zostałem. Doświadczyłem praktyk robotniczych w wodociągach warszawskich i przy budowie podziemnego skrzyżowania na Trasie Łazienkowskiej przy Rivierze. Byłem w grupie studenckiej z Mirkiem, kumplem z legionowskiej klasy, bogatym młodością. Szukał aktywnego trybu studenckiego życia, więc znalazł kurs jazdy konnej, a potem na płetwonurków. Byłem jego wiernym towarzyszem. Aż do czasu, gdy znalazł ogłoszenie o naborze do Zespołu Pieśni i Tańca PW. Poszedłem swoja drogą, codziennych spektakli teatralnych, czasem dwóch na jeden wieczór, filmów i koncertów. Technika mnie nie porywała, na wykładach czytałem namiętnie Tomasza Manna. Filozofia mnie nęciła. Zwyciężyła. Dwa lata politechniki, dwa lata przerwy. Pojechałem na KUL na egzaminy wstępne, ale się nie przyłożyłem. Musiałem czekać. Dużo czytałem, 400-500 stron dziennie. Przelotnie nawet pracowałem z kolegą przy budowie nowego i wysokiego na 10 pięter Legionowa. Stawiałem czerwone kreski na wielkiej płycie, jako pomocnik geodety, żeby montażyści mogli mury piąć do góry. Kumpel był szalony, więc parę razy przekonał inżyniera, że przyjeżdżać z dalekiej Warszawy nie musi i wtedy ja stawałem się bardzo odpowiedzialnym, acz nieuprawnionym geodetą i jemu mówiłem, gdzie kreski postawić. Wszystkie bloki nam się udały, stoją jak malowane. Kolega był judoką, miał osiągnięcia. Po latach był i asystentem na AWF i firmę zakładał, ale już w USA. Mną na treningach rzucał jak workiem. Cztery lata minęły od matury. Sytuacja stawała się dramatyczna. Przygarnęło mnie ATK. Nie tylko z litości, po egzaminach, które tym razem zaliczyłem. Pamiętam nawet temat pracy z języka polskiego - rozwiń myśl "Literatura jest jak lustro przechadzające się ulicą". Zostałem studentem filozofii przyrody. ATK było w tamtych czasach przytuliskiem wielu zabłąkanych dusz. Leczyło Laskiem Bielańskim, oderwaniem od świata, kameralnością wielu zajęć w pokamedulskich pustelniach. Antropologia mnie wciągnęła, fenomenologia zainteresowała. Przelotnie byłem przewodniczącym Rady Organizacji Młodzieżowych Akademii. Przemawiałem przy okazji świąt i uroczystości, składałem życzenia rektorowi, uczestniczyłem w posiedzeniach senatu uczelni. Więcej grzechów nie pamiętam. 16 października 1978 roku jest kamieniem węgielnym mojego życia i chyba dziejów Polski i Europy. Byłem wtedy w szpitalu akademickim przy pl. Narutowicza. Nerki mi obserwowali. Leżałem w pojedyńczym pokoju (szpital był częścia budynku akademika). Gruchnęła wieść o wyborze papieża. Trafiło mnie. Spędziłem noc medytacji. Nie odtworzę szczegółów. Pamiętam jej niezwykłość i olbrzymią wagę. Wątkiem przewodnim była odpowiedzialność nas, Polaków, wobec historii świata. Odpowiedzialność Polaków tzn. moja odpowiedzialność w ich gronie. Noc - jakby nie z tego świata. I to (dziś) pisanie jest takie. Naszło mnie pod wpływem myśli o spotkaniu noworocznym Wspólnoty w Wołominie i spontanicznym wystąpieniu o intuicji. Siłą rzeczy przyszło porządkowanie moich spraw w ramach tego świata. I tak doszło do punktu węzłowego, jakim był 16.10.1978. Wiedziałem, że to jest wyjątkowo ważna data, ale nie, że aż tak. Nie zastanawiałem się dotąd, jaki wywarła wpływ na moje życie. Aż do dzisiaj. Dlatego dałem tytuł "Historia i osoba". Przecież na blogu opisuję fakty, a nie - wprost - własny życiorys. A tu dzisiaj się porobiło? W trakcie pisania stawiałem sobie pytanie "czemu" to pisanie? Aż do południowej informacji o beatyfikacji Jana Pawła II. To jest związek. W świecie wiary porządek: było-jest-będzie nie raz jest przełamywany. Tylko tak mogę wytłumaczyć się z dzisiejszego posta. Nic więcej informacja w mediach dla mnie nie znaczy. Będzie uroczystość, jest wydarzenie medialne - w świecie widzialnym. W moim świecie wewnętrznym JPII jest święty od dawna. Historię i osobę można czytać. Chyba wszystko po 16.10.1978 było inne. Nie mogę dokładniej zaprzeczyć, ani potwierdzić, bo nie prowadziłem notatek. Ale tak musiało być. Przecież w wakacje 1779 dostałem nieoczekiwanie paszport i pojechałem do Taize. Chciałem paszport oddać, składając papiery nie miałem innego celu, jak "dręczyć" administrację PRL. Wyjazd uratował Wojtek, brat Krzyśka z podstawówki, który wrócił z Taize, wyjaśnił, o co tam chodzi i namówił. Pojechałem, dojechałem, przelotnie z Anneke Kuipers z Holandii. Taize moje życie ukierunkowało. Tym razem nie było wątpliwości. Wszyscy po powrocie mówili, że jestem inny. Lepszy, spokojniejszy, głębszy. Miałem inny wygląd i brzmienie. Na polityczna działalność na ATK nie pozwolił Prymas Tysiąclecia. "Religia ma łączyć, polityka dzieli". Jedni się podporządkowali, inni nie. Przyjąłem punkt widzenia prymasa. Po powrocie z Francji w grudniu 1980, znalazłem dla siebie miejsce na wsi, w tworzącym się od podstaw ruchu Solidarności Rolników Indywidualnych. Swoja powinność wobec wolnej Polski tutaj wypełniłem. Stan wojenny wypędził mnie ze wsi, zrobił katechetą w rodzinnym Legionowie. Na tej drodze i ja spotkałem człowieka żyjącego w opinii świętości, Andrzeja Madeja. Na tej drodze dał mi Pan Bóg także żonę w sakramencie spotkania i małżeństwa. Któż potrafi napisać hymn o dzielnej niewieście oprócz autora natchnionego? Ksiądz profesor Frankowski kazał nam tego fragmentu nauczyć się na pamięć. Muszę mu jeszcze raz podziękować. Dzielna żona powiła siedmioro dzieci. Wychowujemy je na porządnych ludzi. Swoja powinność wobec wolności, kościoła i ojczyzny wypełniłem. Wypełnił ją także brat babci, ppłk Kazimierz Jackowski, który zginął w Katyniu. Wypełniła również siostra w Stanach, służyła w FBI, jako pierwsza z obywateli państw tzw. demokracji ludowej. Rodzina była motywem powrotu na wieś. Gdzieś z żoną i dzieckiem trzeba było się podziać. Z nadzieją, że zmiany w Polsce zrobią dla nas miejsce, dadzą pole działania i utrzymanie rodziny. Zostałem wójtem I kadencji. Swoja powinność wobec samorządu wypełniłem. Potem nastała czarna noc Kazimierza Łapki w gminie Strachówka. Podjąłem się katechezy w szkole. Projekt współpracy międzynarodowej Socrates-Comenius prowadziłem. Jasiek podjął studia zagranicą, Łazarza wybrali przewodniczącym samorządu w liceum w Warszawie, wuja-profesora Aleksandra Jackowskiego odwiedza, maja o czym rozmawiać pomimo 72 lat różnicy życia na tym świecie. A my z każdym rokiem władzy Łapki coraz bardziej musieliśmy tłumaczyć się, że żyjemy. Dopiero 5 grudnia 2010 roku Łapka przegrał wybory. W gminie zaczyna się nowa era. Co będzie? Nikt z pewnością przewidzieć nie jest w stanie. 16 lat zrobiło spustoszenie na wielu polach. Wielu ludziom zrobiło całkowitą sieczkę w głowie. Trudno określić, w którym okresie dziejów jesteśmy. Nie przeskakuje się z pseudo-demokracji, z pseudo-wolności do wolności i demokracji prawdziwej ot, tak, jednym skokiem. Nadzieję składam nie tylko w Piotrku i we Wspólnocie Samorządowej, ale i w Opatrzności. Prowadziła mnie całe życie. Opatrzność prowadzi wszystkich. Trzeba tylko ją czytać, słuchać i zrozumieć. PS. Zdarzeniem skromnym, niepozornym był 1-szy opłatek stanu wojennego w grupie parafialnej w Legionowie. Pomysł przyszedł w 2-gi dzień świąt, gdy z siostrą i jej koleżankami śpiewaliśmy w domu kolędy "ku pokrzepieniu serc". Jest to takie proste, że "czemu nie w kościele", w większym gronie. Chodziliśmy po swoich znajomych, zwołując się. Proboszcz Józef Schabowski klucze dał i tak się zaczęło. W styczniu zorganizowaliśmy "opłatek". Wzięli w nim udział moi rodzice. Było rodzinnie, świątecznie, wspólnotowo-kościelnie. Na domowej choince nie powiesiliśmy w tamto Boże Narodzenie żadnej bombki. Wisiały tylko znaczki Solidarności. Ojciec zmarł nagle 31 marca. Nad grobem śpiewała mu ta sama wspólnota, która łamała się z nim opłatkiem w sali katechetycznej. Zdążyłem. Zdążyliśmy. Ojciec widział jeszcze przejęcie pałeczki w sztafecie pokoleń. Spodobało się Bogu zbawić nas we wspólnocie. Z pokolenia na pokolenie. Ojciec na emeryturze wyżywał się w Uniwersytecie III wieku, w sekcji literackiej i teatralnej. Zagrał - pamiętną w tamtym gronie - rolę króla Jana III Sobieskiego. Koledzy i koleżanki z obu sekcji poświęcili mu poetyckie wspomnienia.

czwartek, 13 stycznia 2011

Konflikt, dziękczynienie i wspólnota












Degradacja techniczna naszego 103 letniego domu postępuje. Wczoraj nawaliła jedna faza połączenia energetycznego ze światem zewnętrznym. Dzisiaj nie zapalił samochód.
Jak tu dziękować? Jest taka możliwość, a nawet potrzeba. To jest jeden z ciekawszych fenomenów życia. Dawno temu przemyślałem sprawę, choć trudno jego owoce stosować w praktyce. Najbardziej spektakularny przykład zdarzył mi się przed laty na koloniach CARITAS. Byliśmy dużą grupą, oficjalnie dwuparafialną, choć dzieci były z wielu parafii. Kadra była podzielona. Rzutem na taśmę, znaczy resztą sił i wiary, zwołałem radę pedagogiczną. Zacząłem gorliwym dziękczynieniem: za wyjazd, bezpieczny przejazd, za urocze miejsce w nadmorskim uzdrawiającym klimacie, za każde dziecko, za każdego wychowawcę, za ich/nasze rodziny, za uśmiech, za wiarę, za Pismo Święte, które zawsze nam towarzyszy. I za konflikt, który każe nam głębiej zastanowić się nad zadaniem, którego się podjęliśmy, za które wzięliśmy odpowiedzialność. I nad nami samymi. Nad tajemnicą własnego chrztu, bierzmowania i innych sakramentów.
Za ile rzeczy i spraw można jeszcze (i trzeba) podziękować, nim się przejdzie do opisu kłopotów, lub konfliktów. W dziękczynieniu tkwi siła do przebaczenia i pojednania.
Konflikty i kłopoty uczą pokory. Każą szukać głębiej, szerzej, wyżej - z nadzieją. A nadzieja zawieść nie może.

Dwa dni minęły od noworocznego spotkania Wspólnoty Samorządowej w Wołominie. We wtorek spod kołdry na nie wyjechałem i pod kołdrę wróciłem, nie miałem zdrowia pisać. Wczoraj nawaliła faza. Dzisiaj, obejściami, doszedłem do klawiatury, podłączyłem Internet.
Że spotkanie mnie ujęło, dałem dowód w trakcie jego trwania, przez mikrofon. Po to do niego podszedłem - by dać świadectwo. Prawdę odbieram kwantami, działam zaś nie tylko impulsami (zabrać głos w dyskusji), ale i nieprzerwanie od początku Wspólnoty Samorządowej, a nawet od początku istnienia grupy działającej na rzecz powiatu wołomińskiego przy wprowadzania II stopnia samorządu w Polsce, czyli tworzeniu powiatów. Jestem, jesteśmy częścią Wspólnoty Samorządowej i chcielibyśmy odgrywać ważną rolę w życiu gminy Strachówka.
Mam nadzieję, że kwanty mądrości i impulsy działania mają we mnie to samo źródło, Ducha Świętego. Tym duchem chcę służyć. Chcę służyć "myśleniem według wartości" (J.Tischner).

Znakami graficznymi, literami, powtórzę to, co nadałem na spotkaniu noworocznym falami dźwiękowymi. Wychwalam intuicję, która kazała nam jechać do Wołomina, pomimo zdrowia. Ani Grażynie, ani mnie lekko to nie przyszło. Cena za ignorowanie głosu wewnętrznego byłaby jeszcze gorsza.
Dlaczego trzeba nam było być? Lojalność? Tak. Ale jeszcze bardziej waga spraw, które dotyczą bezpośrednio nas, naszej rodziny, naszej gminy, szkoły. A dalej powiatu, Mazowsza i Polski. Każda ważna sprawa ma swój komponent duchowy.

Boh trojcu lubit! Było spotkanie domowe "Trzech Króli" u nas w domu, gminne spotkanie wspólnoty w Jadowie, w Wołominie - powiatowe, trzecie. Czujemy wagę wspólnoty z małej i dużej litery. Bez wspólnoty nie ma życia (rozmnażanie płciowe w małżeństwie), wychowania (rodzina), rozwoju (nawet firmy potwierdzają, kładąc nacisk na team-building), sukcesu (sport). Nie ma kultury (naród, jego język itd). Nie ma wiary. Nikt nie żyje i nie umiera dla siebie. Spodobało się Bogu zbawić nas we wspólnocie. W chrześcijaństwie wyznajemy Boga w trójcy Jedynego. Tylko we wspólnocie może rozwinąć się osoba.

Powiatowa Wspólnota Samorządowa ma co świętować. Jej kandydaci zdobyli najwięcej stanowisk wójtów i burmistrzów (8 na 12). My najbardziej się cieszymy z naszego trójkąta: Jadów-Tłuszcz-Strachówka. Jest to wielki znak, który trzeba odczytać, zrozumieć, i którym trzeba się kierować, aby nie zaprzepaścić podarowanej szansy.

Prezes Mazowieckiej Wspólnoty Konrad Rytel zapowiedział wiosenny zjazd powiatowy. "Przez najbliższe miesiące mamy dokonać szczegółowej analizy przebiegu i wyników kampanii wyborczej i przygotować program rozwoju naszego stowarzyszenia". Nikt nie wygrałby wyborów w pojedynkę, to jest gra zespołowa - podkreślił parę razy. Tak on, jak i prezes wspólnoty powiatowej Andrzej Kopczyński zachęcali do zacieśniania kontaktów i współpracy członków organizacji na co-dzień i od święta (kościelnych i narodowych).

Na spotkaniu w nowej sali konferencyjnej biblioteki miejskiej (i powiatowej zarazem) im. Zofii Nałkowskiej głos zabrali także wicestarosta Rafał Pazio, przewodniczący Rady powiatu Paweł Solis i wszyscy obecni wójtowie, burmistrzowie i przedstawiciele struktur naszego stowarzyszenia z pozostałych miast i gmin.
Burmistrz Radzymina Zbigniew Piotrowski nazwał zgromadzonych elitą powiatu, która została nagrodzona wynikiem wyborczym za swoją wiarygodność.
Burmistrz Wołomina Ryszard Madziar, PiS, gratulował wspólnocie nowych-młodych elit.

Wszystkie głosy, gesty i rozmowy współgrały. Moja intuicja też. Praca wewnątrz organizacji jest teraz jednym z najważniejszych naszych zadań. Zadaniem jest praca nad wspólnotą. Zadaniem jest wspólnota. We wspólnocie najważniejszy jest Dawca. Członkami wspólnoty stajemy się przez przyjęcie daru. Uświadomić sobie i wyliczyć dary, które otrzymaliśmy od Dawcy, we wspólnocie, nie jest łatwe, ale ma ogromne znaczenie.

Na zdjęciach kolejno:
- prezes WSWM Konrad Rytel i wicestarosta Rafał Pazio
- prezes wspólnoty powiatowej Andrzej Kopczyński
- przewodniczący Rady Powiatu (i były burmistrz Wołomina) Paweł Solis w uścisku przyjaźni z aktualnym burmistrzem naszego miasta powiatowego Ryszardem Madziarem (PiS)
- wójt Strachówki Piotr Orzechowski
- wójt Klembowa Kazimierz Rakowski
- wójt Jadowa Darek Kokoszka
- burmistrz Radzymina Zbigniew Piotrowski
- burmistrz Tłuszcza Paweł Bednarczyk
- wójt Dąbrówki Tadeusz Bulik