poniedziałek, 28 lutego 2011

Smutek i nadzieja





Po "Wizji (kosmicznej) apokalipsy" w TV4 dopadł mnie transcendentalny smutek. Skąd? Dlaczego muszę go wyznać i opisać? Dlaczego ja? Dlaczego nie w Nowym Yorku, Paryżu, ani w Warszawie, tylko w Annopolu? Mój smutek ma wyraz pogodnej, wszystkim przyjaznej, rezygnacji. Tak było wczoraj wieczorem.

Dzisiaj szwendałem się po szkole, jak nieogolony abnegat. Dwie różne skarpety wyzierały z sandałów. Dziwak? A co mi. Nawet gdybym szukał dłużej, dwóch takich samych bym nie dobrał. A komu to szkodzi?

Katechezy były do rzeczy. W pokoju nauczycielskim też lekko i miło. Notowałem, przepiszę jutro. Dzisiaj nie dam rady. Ale zdjęcia wkleiłem. Są z dnia. Z przejścia przez korytarz. Szedłem, zobaczyłem, "zdjąłem". Zdążyłem uwiecznić finalistów z podstawówki. Pozostałe foto pasują mi do do tego, co zobaczyłem w tv z Sokołowa. Młodzież z I LO z wychowawcą, tak rozkręcili działalność charytatywna na rzecz kolegi, który zapadł na raka, że zebrali 116 tys. zł, a dyrektor mówił, że nie pieniądze go najbardziej cieszą. Że skorzystali wszyscy. Bo się uczyli nawzajem, jak być człowiekiem, pedagogiem, przyjacielem, kolegą. Czuję się przy nich malutki. Brawo, młode pokolenie - licealistów i nauczycieli.

sobota, 26 lutego 2011

Kapitał ludzki - wartości i osoba! Ostateczność i Zbawienie1,2,3



Nie stawiajmy wozu przed koniem.
Dookoła spotykam ludzi, którzy chcą wyciągnąć jakieś pieniądze z kapitału ludzkiego, lecz nawet ze świecą nie mogę znaleźć tych, którzy chcieliby rozmawiać o wartościach i osobie. Z zakłopotaniem uśmiechają się, odwracają lub stukają w czoło. A przecież nie wolno działać metodą ignotum per ignotum. Musimy biurokratyczną nomenklaturę europejską zamienić na własny język, kształtowany świadomie chrześcijańskim personalizmem. To jest imperatyw! To jest sobość. To jest klimat sprzyjający dojrzewaniu do pełni.

Wymądrzam się lub jadę dalej z tym koksem. To los mój - na grobowcach siadać. Słuchaczy mieć niemych, albo umarłych. Ale Ameryka nie byłaby Ameryką, Europa Europą i Polska tez nie będzie Polską (gmina - gminą, parafia - parafią, wspólnota - wspólnotą), jeśli konia się nie zaprzęgnie z przodu.

Wczoraj odbyło się w naszej gminie spotkanie, konsultacje społeczne, na temat współpracy (programu - jak brzmi tytuł oficjalnego dokumentu) organów i instytucji samorządowych z NGO'sami. Mamy być partnerami w życiu wspólnoty lokalnej. Nowego stylu życia nie da się zadekretować. Potrzeba czasu, dobrej woli, instytucjonalnych rozwiązań.
A ja się chcę upomnieć o klimat. Najlepsze ziarno, w najlepszej glebie, nie wzrośnie i nie zaowocuje, bez sprzyjającego klimatu. Klimat nie tworzy się naraz nad całym globem. Ma swoje centra, z których się rozchodzi.
Nie tylko mnie brakuje małych , kameralnych spotkań w kręgach przyjaciół samorządowych, w których nieformalnie można podzielić się sobą. Sobą! - przede wszystkim. I pomysłami, lepszymi, gorszymi. I wszelką mądrością. Sobą, przede wszystkim. Gdy centra klimatów się stworzą, łatwiej będzie w wielkich zgromadzeniach. Taką rolę ma odgrywać Wspólnota. Cóż, jeśli sól sama zatraci swój smak?

Chciałbym, żeby Wspólnota była najsilniejsza w, i z, dyskusji na poziomie i najbardziej znana z twórczego zaczynu w swoim otoczeniu. By się stawała chlebem. Myślę, że takie drzemią w niej możliwości. Ma wielki, jeszcze nieujawniony, potencjał. Wiara i rozum muszą iść w parze. Trzeba wypracować reguły regularnego spotykania! Ale musi także być w nich wiara, nie tylko w osobie księdza, lub modlitwa przed opłatkiem, lub nad jajem. Chodzi mi o wyraz wiary w działaniu, nie o religijność. Wiary trzeba, która przemawia przez doświadczenia, którymi się dzielimy, nie kolejnych obrzędów. Wiara w Bożą Opatrzność potrzebuje wiary w człowieka. Opatrzność działa przez fakty i przez ludzi! Tego też musimy się uczyć!

Na spotkaniu w Strachówce całkiem było nas dużo. Są już trzy stowarzyszenia. Trzecie w Rozalinie, "Niesiemy pomoc, dajemy radość". Trzy Koła Gospodyń, trzy OSP, grupa Jarka Stryjka...
Drżałem na początku z emocji. Dziwicie się? Po 16 latach nie-demokracji? Drżałem z oczekiwań, z obaw, z niepewności. Przecież tyle jest między nami napięć, konfliktów, podziałów. Nie wolno ich pomijać. Nie można działać "jakby ich nie było". To fałszywa droga. Trzeba je uznać. Jeszcze większą sztuką jest je wyznać. Nie po to, żeby się jeszcze bardziej znienawidzić, ale żeby w tym nadzieja była, że ich być nie musi. Żeby w pełnym świetle działać, żeby przejrzeć na oczy. Dać miejsce sercu, wierze i rozumowi. Długa droga nas czeka. Trzeba uznać stan wyjściowy, po 16 latach.

Jesteśmy jak z podręcznika. "Każda władza totalitarna i dyktatorska troszczy się o to, by ludzie sobie nie ufali, nie lubili się wzajemnie, chce utrzymać ich w rozproszeniu. Takimi poddanymi łatwiej rządzić i narzucać swoją wolę. Po okresie dyktatury stosunkowo łatwo jest wprowadzić rządy prawa, zorganizować wybory, ale co najtrudniejsze dla osiągnięcia prawidłowo funkcjonującego społeczeństwa obywatelskiego – zmiana norm zachowania - wymaga czasu, sztuki współpracy, szanowania opinii innych oraz otwartego i rzetelnego dialogu społecznego."

Sercem demokratycznego układu są stowarzyszania, uważał Alexis de Tocqueville, "które stanowią „abc” demokracji i może najbardziej ludzki a zarazem dynamiczny organizm, w którym dochodzi do rozlicznych inter-re-akcji, wprawiając w ruch pozostałe elementy systemu politycznego. Szansa tkwi w najprostszej, podstawowej formie aktywności politycznej i społecznej, za jaką uznał zrzeszanie się. Chciał, żeby instytucje polityczne działały „na zasadzie przedstawicielstwa”, a także żeby coraz większą aktywność okazywały cywilne stowarzyszenia. Termin stowarzyszenie był dla niego kluczowy, jeśli chodzi o formy społecznej aktywności." Społeczeństwa obywatelskie definiuje się jako sferę autonomicznych działań samoorganizujących się obywateli.

Szczęśliwie się składa, że Jasiek uczęszcza na wykłady o roli religii w procesie tworzenia się społeczeństwa amerykańskiego i z historii społeczeństw europejskich. Wszystko nam sprzyja. Zaprosimy kiedyś, jak nie autora, to jego przyjaciół, dzieła o "Europeizacji Europy". Mamy od kogo się uczyć. Jest prawda. Od tego - że jest prawda, że nie jesteśmy skazani na uznanie i dyktat relatywizmów - trzeba zacząć. Nie idźmy na skróty, stawiając wóz przed koniem.

Siedzę przed komputerem, myślę, szukam, piszę, a za plecami, "w telewizorze" trwa przemówienie Jarosława Kaczyńskiego. Przez 20 min próbowałem się wsłuchiwać. Potem nawet popatrzyłem, chciałem domyśleć się tytułu konferencji. Widziałem za mówcą tylko "...wa Rzeczy...". W końcu zgadłem "Naprawa Rzeczypospolitej". W którymś momencie wydało mi się, że prezes mówi w kółko to samo, i nie wiem właściwie, co. Robił wrażenie, że wykłada jakąś teorię, a widać i słychać było co innego. Że jest bardzo źle, ba! tragicznie i że on jest ratunkiem dla demokracji w Polsce.
Dziwnie przypomniało mi to niekończące się wystąpienia Gomułki. Nie chcę drwić z prezesa. Wprost przeciwnie, bardzo bym chciał osobiście uczestniczyć w jakiejś z nim rozmowie. Ale dobrze pamiętam, że jako dziecko, lub wczesna młodzież, czekałem nieraz, mieszkając jeszcze na ulicy Kościuszki w Legionowie, na jakąś transmisję sportową i się złościłem, że aktualny przywódca PRL przylepił się do ekranu i gada bez końca. Teraz się nie złoszczę, żadna telewizja na to sobie nie pozwoli. Odwrotnie, nawet w czasie jego (sorry) słowotoku wmontowali "dekorację kwiatową" Justyny Kowalczyk.
Grażyna liczy grosze ze wszystkich dziecięcych skarbonek, jedzie po zakupy na niedzielę, oderwała się na chwilę i pyta "o czym on mówi". Łazarz zaś podchwycił i powtarza za mówcą "pani doktór". A on dalej, dalej. W końcu się zorientowałem - on mówi o wszystkim.
Nie jestem platformersem, ale zdecydowanie wolę słuchać Tuska. Jest bliższy życiu.
Po przemówieniu słucham komentarza prof. Henryka Domańskiego - "Jarosław Kaczyński próbuje kolejny raz poruszyć opinię publiczną". Mnie nie poruszył. Nie było ani słowa o Cyprianie Norwidzie. Mówił o nieistniejących teoriach ad hoc.

A ja swoje (nic nie robiąc sobie z polityki): - dziecko jest szansą dla świata. Każde dziecko rozpoczyna nowy świat. Z nim zaczyna się nowa epoka. Też mam swoje teorie.
Oprócz tego, nauczyłem się nowej sztuczki: gdy nic ciekawego się nie dzieje, przywołuję ostateczność i ta mnie kołysze. Owszem! - jest w niej faza śmierci, trzeba przez nią przejść. Trzeba przyjąć ostateczność, taką jaka jest. Ale ta śmierć nie zagraża, nie niszczy. W dzień mogę robic takie sztuczki, lub wieczorem, wtedy chętnie kładę się do łóżka. Po co siedzieć i męczyć się nijakością np. telewizyjną. Nie ma wtedy warunków na zewnątrz i często wewnątrz, do twórczej pracy. Więc sen jest ucieczką, poczekalnią i przymiarką wieczności.
Potrzebuję ostateczności. Gdybym ich nie miał, zwariowałbym. Zagryzłbym się. Bo jak mógłbym wytrzymać ze sobą? Ze swoimi głupotami, grzechami.

We wszystkich uzależnieniach najpierw trzeba przyznać się do siebie. Wyznać słabości! Nie odwiedzając przyjaciół i nie tworząc warunków, by oni mogli nas odwiedzać - nie wypełniam obowiązków życia społecznego. Nie pomagając wygasić emocji w dyskusjach i polemikach, bawię się ogniem. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka.
Co mnie leczy? Zbawienie, przez odpuszczenie grzechów. Miłosierdzie. Ostateczność. Spotkanie Ducha Świętego. Na przykład na katechezie.
Jutro spotkam swoich uczniów. Powiem im po prost, że za nimi tęskniłem. Będę się wpatrywał w krzyż na ścianie. Będę się rozglądał, skądże nadejdzie nam pomoc. Nie lubię szkoły - instytucji i nieosobowych relacji. Zdehumanizowanych. Odnajduję się tylko w świecie wartości absolutnych.

2.
Krzyż na zdjęciu u góry stoi w Borkach, przy rowie, w którym zginął człowiek.

3.
Wypisałem się do cna i szpiku kości. Aż mnie to osłabiło.
Chciałbym wypisać się do końca. Żyje się raz. Nie wolno mi zabierać niczego ze sobą. Nie chcę, by coś było tylko moje na wieki wieków. Amen.

piątek, 25 lutego 2011

Przyjaciele i hitlerowcy 1,2

1.
Słowo Życia jest kołem napędowym niejednego pisania. W nim można zawsze znaleźć wiernych przyjaciół. Od rana do wieczora. Od kiedy się je odkryje, dopokąd się nie utraci władz umysłowych.

"Un amico fedele e rifugio securo" - bez trudu znajduję tu - "wierny przyjaciel jest pewną ucieczką". Mamy kuchenki "amica", fidela na Kubie, a feudałów nie tylko w średniowieczu, we francuskiej rewolucji, bo i w mojej ulubionej encyklice. Fugi uciekają, jedna przed drugą w muzyce, między płytkami ceramicznymi, zostawia się je też w niezliczonych połączeniach. Securitate niesławna była w Rumunii, ale gdzie indziej jest warunkiem bezpieczeństwa.
Na mapie pamięci zapisała się niezliczona liczba dróg, dróżek, skojarzeń, a połączeń w mózgu nieskończenie więcej. Cóż my wiemy o sobie, tak zapatrzeni w siebie - śpiewaliśmy na pielgrzymkach. Ja już trochę wiem. Mam tuż, tuż - 58 lat. Czas najwyższy.
Mam, mimo to, szczęście czasem się załapać na dyskusję z młodymi na ich blogach i Facebookach. Dziękuję. To się doczekałem! Radość późnych wnuków. Wieczna młodość myśli. Piękna była na starość Teresa z Kalkuty. A po śmierci nawet wypiękniała w dokumentach, dopisali jej "św." do imienia.

"Od nieprzyjaciół bądź z daleka
i miej się na baczności przed twymi przyjaciółmi.
Wierny bowiem przyjaciel potężną obroną,
kto go znalazł, skarb znalazł.
Za wiernego przyjaciela nie ma odpłaty
ani równej wagi za wielką jego wartość.
Wierny przyjaciel jest lekarstwem życia;
znajdą go bojący się Pana." (Mądrość Syracha 6,13-16)

Zawsze jest czas by mówić dobrze o Solidarności. Dobrze, że nie ma Śniadka, jest jej dużo mniej w telewizji, może coś robi w zakładach pacy. Solidarność i przyjaźń nie mogą się bez siebie obejść. Śniadek miał usta pełne polityki, był bardzo usłużny.
Ale dzisiaj o Solidarności przypomina to, co się dzieje na świecie. Bo czy do pomyślenia jest świat w okowach komunizmu? Świat Lenina, Stalina, Breżniewa, Jaruzelskiego, Pol-Pota, Fidela Castro, Mubaraków, Kadafich, szejków dożywotnich i Łukaszenki? I Putina i innych jedynowładców, takich-owakich, w różnych odcieniach?
Pragnienie wolności jet wpisane w ludzką naturę. Solidarność Roku 1980/81 z nową mocą objawiła ja całemu światu. Wszystkim potrzebny jest Zbawiciel, który niczego nie chce dla siebie.
Dwu kadencyjność jest konieczna, dla dobra ludzi i sprawujących władzę. Bo jeśli wiedzą, że dłużej nie będą, to nie będą wymyślać, jak by tu pozostać na zawsze. Nasz Kazik Łapka nie użył broni, chodził, obiecywał, straszył, pełnomocnictwa wyłudzał, pomachiwał różańcem - na tę sama chorobę zachorował. Trudno się dziwić, po 16 latach! Nie dziwię się ich strasznym bólom rozstania. Dlatego ustawa powinna ich od tego rodzaju cierpień chronić. Egipt, Tunezja, Libia - są dla mnie ostatecznym argumentem za humanitarnym rozwiązaniem jakim może być dwu kadencyjność władzy wybieralnej. Głosy przeciwne nie liczą się z psychologią osobową i społeczną. Dobrzy politycy, samorządowcy sobie poradzą. Najpierw trzeba być człowiekiem i wiedzieć, że za służbę przyjdzie zapłacić rozstaniem!
Niezbywalni władcy kiedyś odejdą, mono-kultura, która przy nich powstała, deformować będzie ludzi długo po ich końcu.

W jakimś reportażu opowiedzieli straszną historię matki, nad którą bestwi się tzw. sąd, czyli konkretny sędzia. Ponieważ odebrano jej starszą córkę, "bo państwo lepiej wychowa i zadba o higienę", to "z automatu" oderwano jej niemowlę, które urodziła w szpitalu i państwu oddano. Matce po porodzie od piersi wyrwali. Patrząc, drżałem z bezsilności-złości. Jedno słowo mi się cisnęło "hitlerowiec". Kolejny wiek przerasta wielu ludzi, straszne, że są wśród nich sędziowie tzw. wymiaru sprawiedliwości.
Dobrze, że kolejny program był o fundacji "Spina" Dominiki Solberg. Przywrócił nadzieję widzom, takim jak ja.

2.
Odbyło się spotkanie, w ramach konsultacji społecznych, nad programem współpracy gminy z NGO'sami. Ale o tym jutro. Ze zdjęciem!

środa, 23 lutego 2011

Decydujmy razem... o miłości

"Chi non e contro di noi e per noi" - Hurra! Dzisiaj tłumaczę bez problemu i z całkowitą pewnością - "Kto nie jest przeciwko nam, jest z nami". Sprawdzam tylko, które to zdanie w księdze życia. (Mk 9,40).

Grażyna pojechała na szkolenie w ramach projektu "Decydujmy razem". Sama się niejako wprosiła. Szkoda przepuścić jakąkolwiek okazję na rozwój obywatelski gminy (wspólnoty mieszkańców) - choć to dodatkowa praca. Wyjeżdżała z ciężkim sercem. Ale czy w gminie jest wiele osób, które rozumieją społeczeństwo otwarte? Czy ktoś, kto nie żyje tymi zagadnieniami na co dzień i od święta, wte i wewte, zawodowo i prywatnie, mógłby wypełnić tę rolę? Ta akurat świadomość (tego) wcale nie ułatwia Grażynie zadania. Wprost przeciwnie, jest dodatkowym obciążeniem. RZECZPOSPOLITA NORWIDOWSKA jest zobowiązaniem i jednocześnie daje siłę.
Podobnie jest z upominaniem się o uczczenie 30 rocznicy założycielskiego zebrania Solidarności. Czy fakt, że niektórym się to nie podoba, ma przekreślić "polskość" w Strachówce i uniemożliwić świętowanie najważniejszych dat w jej najnowszej historii? Czy podziały w Polsce muszą być dogmatem? Jak np. na politycznych szczytach. Oddzielne uroczystości 10 kwietnia jest przez część społeczeństwa nawet akceptowane. "No, bo skoro nie lubią premiera, albo prezydenta". Absurd. To niech sobie poszukają innego państwa. Czy do cholery ciągle musimy podkreślać inność, tak daleko posuniętą, że tworzymy dwie Polski i dwie gminy? Po 1050 latach chrześcijaństwa w kraju?

Projekt "Decydujmy razem" z podobnych właśnie powodów , o mało co, przeszedłby nam (gminie) koło nosa. W "Dobrym Znaku", dla Wołomina, wyczytałem, że w projekcie jest też powiat i gmina Wołomin. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego i inne wielkie siły chcą nas wspierać, ale - przede wszystkim - sami musimy chcieć. W projekcie jest 108 gmin i powiatów z Polski.

Grażyna przed wyjazdem, żeby choć dzieciom się przypodobać, kazała mi zrobić rosół z kury, pasztet wielomięsny i fasolkę po bretońsku, którą Andrzej uwielbia, a reszta bardzo lubi.
Ponieważ i ja lubię, jak oni się uśmiechają, a czasem wręcz rżą ze śmiechu, bardzo się nie opierałem. Wywiozłem ją na autobus i po drodze dokupiłem co trzeba.

Coś mnie stale naprowadza na Wszechświat, Prawdę, Istnienie w plus minus nieskończoności. Właśnie ta perspektywa, dawniej wyrażana po łacinie jako "Sub specie aeternitatis" daje oddech i siłę. Małe odnośniki do ekonomii, kariery, lęk przed opinią sąsiadów - żywcem grzebią. Życie, zwłaszcza człowieka wierzącego, domaga się ostateczności. Tylko ostateczne uzasadnienia mnie interesują. Czy nie jest tak, że w młodości szukamy ideałów, potem gonimy w piętkę chleba naszego powszedniego, według modły świata, a do ideałów znów wracamy na starość, jeśli dożyjemy. Środek życia może być pułapką, pogrzebaniem siebie, za cenę pazłotka. Może się nie udać potem powrót na dobrą drogę. Rzeczywiście, żyje się na koniec na procent z kredytu, który się zaciągnęło. Pokryciem kredytu jest całe życie dorosłe. Gdzie skarb twój, tam i serce twoje.

Wszystko, co dotychczas, było napisane wczoraj. Nie opublikowałem, bo gotowanie wyczerpało mój czas i siły i nie zdołałem dokończyć.

Dzisiaj się teraz zaczyna. To nie kolejną "mądrość", tylko porządkowanie posta. Sama technika, technologia, bądź indywidualna stylistyka pisania, dorzuca coś od siebie. Współtworzy. Od kogo pochodzi ta część? Od kultury danego języka i jej użytkownika. To przykład OBIEKTYWIZACJI, która jest niezbędna w pisaniu i wszelkim poznawaniu prawdy. Zbyt mało się mówi o tym aspekcie pisania, więcej o subiektywnym. To miałem na myśli wpisując wczoraj komentarz na blogu Łazarza.

***

Od litery "S" ten pod-post ma tytuł "KOCHAM", szkoda, że przez mały zamęt nie może być tytułem całości, ale może kiedyś wróci samodzielnie.

"S"pytałem dzieci (trójki), które akurat były w domu, czy nie za rzadko mówię im, że ich kocham. To taka gra. Starsze byki mogą się dołączyc do niej korespondencyjnie. Już teraz przesyłam im buźko-całusy :-)
Dobrze, kiedy Grażyna jedzie na szkolenia, warsztaty itd. "Ojciec sam w domu" - to dobry czas rodzinny. Zalecam, po ojcowsku. Wtedy łatwiej znajdujemy okazję i motywację do takich ćwiczeń.
Po pierwsze - bo chcę. Bo to takie dobre. Miód, malina. Czy małżeństwo i rodzina w ogóle nie są po to, żebyśmy mogli za kimś zatęsknić i okazać miłość? Prokreacja jest potrzebą wtórną, nie jesteśmy przecież zwierzakami!
Po drugie - zalecane. Sam słyszałem na wykładzie Josha McDowell'a. Ale, żeby codziennie? To trudne. Dla mnie, nawet w stosunku do żony. Co ja mówię, żonie mówić jeszcze trudniej. Ona taka duża. Coraz większa. A dzieci - przy niej - "malutkie".
No więc łatwiej ćwiczyć jako niby-zabawę. A po co mają się zorientować, że ojciec mięknie na stare lata. Że mu trudno przychodzi, być należycie sentymentalnie czułym.
Chcę ich wciągnąć do zabawy i rozdać role. Oni mieliby mi czasem przypomnieć, że za rzadko im mówię, albo że już czas najwyższy powiedzieć. Pomóżcie nam, kibicując życzliwie. W ten sposób - wspólnym wysiłkiem - świat będzie lepszy. Domowe niebo(a) się do nas zbliży. I cóż, że nie posprzątane. Marysia od samego rana czyta, a właściwie pożera, grube tomiska. W kocu, bo nie napalone. Chłopaki kopią piłkę w Internecie.

"Non aspettare a convertirti". Musi być tu "łączyć się", "zamieniać", bo konwerter, konwencja, a zwłaszcza "ens et verum convertuntur", a idąc na całość nawet "Unum et Bonum et Verum et Pulchrum et Esse convertuntur", co pamiętam jeszcze ze studiów, a co bardzo mi odpowiada, bo pojawia się w tym ujęciu "Unum".
Dokładnie, ten fragment z księgi Syracha (5,7), jest tłumaczony "Nie zwlekaj z nawróceniem".

JESTEM DEPOZYTARIUSZEM PRAWDY!
Każdy może. Trzeba w nią wierzyć i jej szukać. Nie zwlekaj z jej przekazywaniem.

Hurra! Dzielenie się prawdą, czy samym udziałem w prawdzie większej, największej - jaka to radość. I więcej nic, żadnych podtekstów. Za to warto życie dać. To samo jest z miłością.

Prawda, że coś mnie stale naprowadza na "Wszechświat, Prawdę, Istnienie w plus minus nieskończoności. Właśnie ta perspektywa, dawniej wyrażana po łacinie jako "Sub specie aeternitatis" daje oddech i siłę. Małe odnośniki do ekonomii, kariery, lęk przed opinia sąsiadów - żywcem grzebią. Życie domaga się ostateczności. Tylko ostateczne uzasadnienia mnie interesują. "Co napisałem, napisałem" - powiedział nie tylko Piłat. Tomasz Mann też, w jakimś liście. I Piłat i Mann i ja możemy mieć w tym rację. Któż z nas bez winy i któż nie chowa umiłowania prawdy na dnie?
Ostateczność pozwala mi widzieć szerzej i lepiej. Jest to, przyznaję, wbrew interesom ekonomicznym rodziny. Nigdy nie przynosi poklasku, ani zysku. Nosi wręcz samobójcze znamiona. Zysk i poklask przynosi liczenie się z wolą wyborców, kolegów i koleżanek z pracy, sąsiadów. Czytelników, lub innej publiczności. A ja nie. Nakaz i powinność mnie obchodzi, korzyści poznawcze i etyczne.

Nawet gdy zapomnę, albo gdybym nie chciał, to i tak ostateczna perspektywa mnie wchłonie. Jestem "zdeterminowany" wychowaniem, samokształceniem i dokonanymi wyborami. Wczoraj dobitnie upomniała się o takie widzenie i rozumienie siebie i własnej roli modlitwą wieczorną, w ciemnościach (gasimy światło).
Nie sposób nie myśleć o roli rodziców we wprowadzaniu dzieci w świat Boga. Albo, we wprowadzaniu Boga w świat dzieci. Kiedy słyszę ich "dziękuję za dzisiejszy dzień", "proszę o ładną pogodę", "o spokojną noc". Jestem współodpowiedzialny za ich świat. Za ich wyobraźnię i za rozumienie świata. Jak wielka to odpowiedzialność. Na całe życie. Każda modlitwa, zwłaszcza dłuższa cisza w ciemności, w pewien sposób jednocześnie w samotności i we wspólnocie. Łączy nas dom, oddechy, obecność. Każda taka chwila musi rodzić wiarę, nadzieję i miłość. Nikt nie jest przeciwko komuś. Jest ku komuś. Każdy, bo oddzielnie i jako rodzina jesteśmy nastawieni-wychyleni ku wieczności. Jesteśmy w różnym wieku, różnym stanie wiedzy, umysłu i doświadczeń. Biorę na siebie odpowiedzialność. To mnie jeszcze bardziej czyni ojcem (rodziny). Z pełną świadomością chcę budować duchową katedrę. Z wolnych, osobowych istnień. Pełnię rolę kolumny tej duchowej katedry. Mam jeszcze jeden powód do dziękczynienia. Nikt, poza Duchowym, Osobowym bytem Boga, nie może mi tego dać. Dziękuję. Amen.

Dobre są duże różnice wieku dzieci w rodzinie. Dają różnorodność zachowań i naszych z nimi relacji i obowiązków. Mamy i to, i to, i to.

wtorek, 22 lutego 2011

Osobny świat i większa wspólnota 1,2

1.
"A te daro le chiavi del regno dei cieli" (Mt 16.19). Założę się, że tym razem musi być na końcu królowanie (królestwo) i niebo. Coś mi chodzi po głowie jeszcze. Jakby jakieś "la ci darem la mano(?)", choć nie pamiętam skąd się wzięło i czy dokładnie tak. Czy to był jakiś przebój, opera, operetka? Mam wiec do sprawdzenia dwie rzeczy:
1. "Dam ci klucze królestwa niebieskiego". Zaliczam sobie dwa trafienia, choć powinienem jeszcze skumać "a te". Znów zabrakło czujności.
2. La ci darem la mano = Podajmy sobie ręce! - to duet z Don Giovanniego Wolfganga Mozarta, choć ja zapamiętałem, jak się okazało z haseł w Google, z młodzieńczego słuchania-zakochania (tak, tak, zaliczyłem wielką masę lektur muzycznych, z własnej, nieprzymuszonej woli, jak dzisiejsza młodzież rocka z mp3 i I-podów) - ach! - w muzyce Chopina,który skomponował je, będąc jeszcze młodszym niż ja, słuchacz-marzyciel rozkochany w polskości i uniwersalności. Uniwersalność bardziej oczywiście ćwiczyłem na Bachu, szczególnie na rozbudowanych fugach. Z Bachem wędrowałem po gwiaździsto-matematycznym Wszechświecie.

"Podajmy", bo "dam" - byłem na dobrym tropie. Jak widać, wszystko, czym mały Józio nasiąknie, stary Józef trąci. "I nic straconego nie ma na tym świecie. Wszystko zmieniane jest tylko." Mimo różnych epok, mamy zbliżone teologię i antropologię, Norwid i ja.
Próbuję tę naukę przekazywać uczniom. Więcej mamy w głowie (w nas) niż wykorzystujemy!, a co gorsza, w co w ogóle wierzymy. Jak widać, to przekonanie wyprzedzało lekturę encykliki "Wiara i rozum". Ale już w tym przekonaniu jest nierozdzielność wiary i rozumu. Co więcej, rzeczy widzialnych i niewidzialnych, rzeczywistości widzialnej i niewidzialnej. A nawet stworzonej i niestworzonej. Wiara jest niezbędnym instrumentem funkcjonowania (nie tylko poznania!) człowieka (co juz wczoraj było u Pawła w liście do Hbr). Musi choćby wierzyć w siebie i w swoje możliwości. Spytajcie mistrzów świata w różnych dyscyplinach, czy osiągnęliby coś, bez wiary. Trening to odpowiednik rozumu (sfery widzialnej).
Nie sprowadzajmy wiary tylko do życia religijnego! Co, jak widać, rozumiał i czym żył także Cyprian Norwid. Papież też rozpoczyna swoją rewolucyjną encyklikę od wiedzy o człowieku. Bo - "Spotkanie z prawdą i mierzenie się z nią to proces, który dokonuje się -- nie może bowiem być inaczej -- w sferze osobowego samopoznania".
Nie można oddzielać człowieka od Wszechświata. W obie strony. Coraz lepiej poznając świat, dowiadujemy się coraz więcej o sobie. Nikt rozsądny nie zawęża poznania tylko do jakichś stałych fizycznych, lub wybranych nauk szczegółowych. Niektórzy, wręcz przeciwnie, wprowadzają do ludzkiego poznania dodatkowo zasadę antropiczną. Mówi ona o czymś, w rodzaju wszechświata na miarę człowieka.
Cyprian Norwid idzie jeszcze dalej i wprost stwierdza - "krzyż jest życie, już lat dwa tysiące". Fakt, że ta mądrość związana jest z sąsiednim Łochowem, powinna nas nieustannie radować i inspirować do śmiałego myślenia. Ale ani Łochów, ani Strachówka nie chcą o tym wiedzieć, a przynajmniej niewielu.

Szukając polskiego tłumaczenia Biblii korzystam z różnych adresów. Dzisiaj odkryłem kolejną dobra stronę. Strona www jest też tylko znakiem widzialnym większej rzeczywistości, tym razem fundacji, z która chętnie nawiązałbym współpracę. Ma ona wśród celów wypisane - "krzewienia wiedzy i umiejętności rozwiązywania praktycznych problemów życia jednostek i grup społecznych w oparciu o Biblię". O to mi chodzi. Choć i o coś więcej. Pamiętacie? O znalezienie (kontakt) BOGA ŻYWEGO. Tę możliwość znalazłem w ich zakładce "Benedykt XVI o czytaniu Pisma Świętego". Autor wskazuje tam trzy etapy lektury biblijnej. Trzeci polega na "contemplatio, pomagającej nam zachować wrażliwość serca na obecność Chry­stusa, którego słowo jest «lampą, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda po­ranna wzejdzie w waszych sercach» (2 P 1, 19). I w ten sposób otrzymałem wszystko, czego potrzebuję na obecnym etapie życia :-)

***
Rozpędziłem się (filozoficznie-teologicznie), jak rozszerzający się Wszechświat, a przecież od rana najwięcej czasu w głowie miałem wczorajsze słowa z repertuaru kuchennego. Pieprzyć. Ano nie zaprzeczam i nie potwierdzam.
W nocy śnił mi się szef Wspólnoty. Nie wiem, czy znał już mój wpis, nic nie pokazał po sobie, choć w dalszej rozmowie dało się wyczuć, że nie we wszystkim się zgadza ze mną. Usłyszałem nawet o pomyśle, żeby w ramach nowych struktur Wspólnoty, połączyć Jadów z Dąbrówką, a nie z nami. No nie, powiedziałem szczerze - to nas zupełnie zmiecie z mapy. Uważam, że powinniśmy powołać jakieś grupy międzygminne (Jadów-Strachówka-Tłuszcz) dla rozwijania naszego stowarzyszenia. Przecież są w terenie ludzie, do których można trafić z mądrym przekazem, choćby ze społeczna nauką kościoła o dobru wspólnym, zasadzie pomocniczości i podstawowych pojęciach dotyczących wspólnoty. I nie chodzi o politykę, tylko o jakość życia. Nie ma wolności (społeczeństwa obywatelskiego) bez solidarności i wiedzy.
Napięcie wisiało w powietrzu, choć zdaję sobie sprawę, że nic nie znaczę. Że całe spotkanie, jak i rozmowa, są tylko pro forma.
Przez długi czas się zastanawiałem, czy językowo nie przesadziłem. Pocieszałem się, że kierował mną jakiś mus, bo do cholery naprawdę uważam, że tak jest, jak napisałem. Ale czy ludzie wiary to rozumieją? Czy kogoś nie gorszę, łącząc rozważania o wierze i wspólnotach lokalnych - samorządowych w większości - i do tego takim językiem. Ale przecież nawet ludzie w sutannach często nawet słów gorszych używają. Nie bądźmy hipokrytami.

Dzisiaj mądrzejsze wytłumaczenia znalazłem.
Po pierwsze - to słowo zwyczajne, kuchenne. Pieprzyć można zupę i dyskusję publiczną, żeby była wyraźniejsza, bardziej ostra i w ogóle zjadliwa.
Po drugie - "Dam ci klucze królestwa niebieskiego" - czy tych słów nie można rozumieć szerzej niż tylko eklezjologicznie? W pewien sposób każdy dostaje takie klucze i władzę posługiwania się nimi w życiu. Bóg dał nam aż taką wolność. Może w ramach panowania nad światem stworzonym możemy więcej niż myślimy? Byle ponosić całą odpowiedzialność. Tu i potem. Amen.

Codziennie rozwijam nasze życie wspólne w regionie. Rozszerzam stale jego granice, horyzonty, głębię. Może styl i język. Wolałbym oczywiście robić to z większa akceptacją różnych władz i publiczności. Ale cóż! Nawet Piotr - jak napisano na koniec komentarza na wskazanej stronie - opowiada się przeciw tym członkom Kościoła, którzy Kościół Boży chcą prowadzić tylko według Prawa (Mojżeszowego) i starych tradycji.

Jestem niczym jednoosobowa instytucja. Proroczo nazwałem ten blog "Osobnym światem".

2.
Wieczór mi nie sprzyja. Nie będę pisał. Ale coś mnie naprowadza na Wszechświat, Prawdę, Istnienie w plus minus nieskończoności. Właśnie ta perspektywa, dawniej wyrażana po łacinie jako "Sub specie aeternitatis" daje oddech i siłę. Dzisiaj trzeba do tego dorzucić osiągnięcia astrofizyki, kosmologii i matematyki. Także w dziedzinie mądrościowego patrzenia na życie i miejsce człowieka w tym układzie stale potrzebne jest aggiornamento ("bringing up to date"), zaktualnienie.
Może jutro?

niedziela, 20 lutego 2011

Bez-sen-ność w Annopolu i senność Wspólnoty

"Fino a quando dovra sopportarvi?" - przepisuję z włoskiego kalendarza. Zadaję sobie myślenie. Więcej myślenia. Więcej poszukiwania tego,co kryje się za słowami. Nie ważne w jakim języku. No, nie końca, coś trzeba załapywać. Arabski i chiński nie wchodzą w rachubę. Ale w dużych europejskich zawsze można znaleźć rozumne kawałki: a quando to może komu? - dovra może wskazuje na czas przyszły, - sopportarvi - czy ma coś wspólnego z suportem? Sprawdzę na polskiej stronie tego samego. To fragment z Marka (9,19). Takie ćwiczenie wzmaga motywację do szukania prawdy. Dziewietnaste zdanie greckiej ewangelii św. Marka jest przetłumaczone aż w czterech polskich - "On zaś rzekł do nich: "O plemię niewierne, dopóki mam być z wami? Dopóki mam was cierpieć? Przyprowadźcie go do Mnie!"". Więc wybierzmy, które może to być, chyba "Dopóki mam was cierpieć?". No ładnie, mam 1.5 trafienia. Jest jakby czas przyszły. Częściowo sobie zaliczam słowo pytające - zamiast kto - jest do kiedy, jak długo. Muszę być czujniejszy następnym razem.
Ale jest inny pożytek z zadanego sobie ćwiczenia. Szukając Ewangelii Marka, znalazłem ewangelię Mateusza na eiobie z wprowadzeniem. Coraz barzdiej lubie tę stronę w internecie. Dlaczego nikt mi nie powiedział? Powstała w 2006 więc jeszcze nie było, gdy ja kursowałem w Siedlcach w 2004 z Jadzią z naszej szkoły, jeżdżąc nową-starą "beczką" (rocznik 1984). W locie przeczytałem, między linijkami własnego tekstu, cudowny tekst o kobiecie na całe życie. Mnie też się trafiła. Dziękuję Maciejowi i Grażynie.

Dzisiaj - w mojej biblijnej współczesności - ojciec szukając ratunku dla syna prosił Jezusa - "Jeśli możesz, zlituj się nad nami i pomóż nam! Jezus mu odrzekł: Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy."
I dobrze, że tak wyszło, bo ja - myśląc o synach - chciałem już w sobotę podsunąć im rozważania o wierze, nie księdza Dajczera, ale Pawła z Tarsu, który tak klarował sprawę Żydom - "Wiara jest poręką dóbr, których się spodziewamy, dowodem rzeczywistości, których nie widzimy. Dzięki niej przodkowie otrzymali świadectwo. Przez wiarę poznajemy, że słowem Boga światy zostały tak stworzone, że to, co widzimy, nie powstało z rzeczy widzialnych. Przez wiarę Henoch został przeniesiony, aby nie oglądał śmierci. I nie znaleziono go, ponieważ Bóg go zabrał. Przed zabraniem bowiem otrzymał świadectwo, że podobał się Bogu. Bez wiary nie można podobać się Bogu. Przystępujący do Boga musi uwierzyć, że Bóg jest i jest nagrodą tych, którzy Go szukają. Przez wiarę Noe poznał to, czego jeszcze nie można było ujrzeć, i pełen bojaźni zbudował arkę, aby zbawić swą rodzinę."

Pawłowa katecheza jest zwięzła i logiczna (przeciwnie do wielu kazań i moich lekcji, choć się staram). A wy, jak byście to innym wytłumaczyli?

Wrócili po nocy, rodzinka, do mojej budy. Zdziwili się, że przez tydzień jednej szklanki używałem i nić w domu się od ich wyjazdu nie zmieniło. A po co miało się zmieniać, nie rozumiem? A potem dwie kawy, trzy herbaty, gadki,opowieści itd. - nie dało się zaspać. To znaczy mnie. Żonka po podróży snem ciężkim poległa. Dzieci jeszcze szybciej. Wierciłem się, lecz ile można. Wychodziłem na dwór, pogodę sprawdzałem. Temperatura spadała, do pieca dokładałem. Przed drugą zrobiłem sobie przekąskę. Po drugiej sprawdziłem, kto ze znajomych siedzi na Facebooku. Jedna była, krótko. Pozdrawiam, jeżeli mnie czytasz. Przed 20-stu laty sprawdzało się CB-radiem. Jedni z pierwszych mieliśmy stacjonarne i w służbowym maluchu. Mietek z SKR-u zakładał antenę.
Po jajecznicy myśli dobre przyszły. Międzynarodowe i ekumeniczne. Że sieć trzeba katechetyczna uruchomić śmiele. Bo kierunki są otwarte, na północ Norwegia, na południu Hiszpania i Włochy, na zachodzie Belgia, Niemcy, na wschodzie Ukraina i Rosja być może. To, że w internecie to już oczywiste, ale to za mało. Gdyby tak dołożył lokalną wspólnotę szukających wiary? Rzecz do pomyślenia. Najpierw jednak modlitwy potrzeba.
Camino synów ma po świecie, europejskich obywateli, Jasiek też, mnie to mówili 30 lat temu, Edward młodzież brukselską z manowcy sprowadza. Kevin jest stale obecny w moich katechezach, tak i Rachael. Dojdą i inni, to pewne. Msza międzynarodowa na 1-szym "Vademecum" w murach naszego kościoła została na wieki. Na świadectwo. Wszyscy potrzebujemy przestawienia szyków do naszych czasów, tylko kto pierwszy na trąbce zagra? Wiara wszystko może. Trzeba kości rzucić. O wpół do trzeciej do Camino message na Fb wysłałem.

Hela i Łazarz nie wrócili na wieś, wybrali moje rodzinne Legionowo. Pociąg, jak sie okazało, był aż do Tłuszcza bo do innego białego stoku sunął przez całą Polskę, o czym moi pasażerowie dowiedzieli się dopiero w W-wie Wschodniej (nawet tam nam wypominają, żeśmy ze ściany, klasy "B" znaczy). Gamonie. Na białe stoki Gorców też mogli wyjechać z bobrzego Tłuszcza, w którym rządzi teraz burmistrz ze Wspólnoty Samorządowej, ale znamy sie tylko z widzenia. Popaprana jest Polska, że hej. No, bo... w tym akapicie będzie nieładnym językiem, można opuścić:
- zrezygnował nasz vice w powiecie i gówno wiem, po co i dlaczego. Wspomniałem, że nadzieje miałem, bo ładnie poprowadził spotkanie (po)wyborczej wiktorii na 3-cim piętrze biblioteki im. Zofii Nałkowskiej (tej od "Granicy"!). Pierwszy raz tak sensownie było na naszym meetingu. Podobnie jak w Jadowie, na miłej imprezie podsumowującej kampanię , ale też tylko dyplomami, bankietem i tańcem - bez debaty, niestety. W Jadowie u Darka Rafał zapowiedział, że odwiedzi Strachówkę. Nie wiem, czy Piotrek był przy tym. Miło by było, on wicestarosta z Mazowieckiej Wspólnoty, mógłby zaanimować dyskusję u nas.
I gówno! Pieprzyc taką wspólnotę! - w której nie ma debaty wewnętrznej. Uprzedzałem, że będzie niemiło, ale ktoś to wreszcie musi powiedzieć, wykrzyczeć. Pieprzyć taka zabawę - jak dzieci w piaskownicy. Choć w niej pozostanę, dopóki nie wyrzucą. Oczywiście lekko przeginam - bo sukces ma niebywały (8 na 12 gmin zdobytych!) - ale tylko w słowach pisanych. W myślach jestem bardzo zatroskany i kulturalny.
U nas w gminie głucho. Jakby kampania wyborcza nie potrzebowała analizy i podsumowania. Światełka w tunelu, na następne - po szesnastu - latach. Jakby świat się kończył na jednych wygranych wyborach. Wątpię, żebym się doczekał, chyba, że sami ją zorganizujemy. Taka jest Polska postsocjalistycznie zwichnięta na wieki. Na ile wieków? Kisiel mówił w 1990, że czeka nas 20 lat chaosu. Panie Kisielu, pan spoczywasz sobie w grobie, a tu gore, gore, gore. Chyba całych wieków trzeba, żeby przewietrzyc myśleńie. Może wnuki naszych wnuków.
"Pieprzyć taka wspolnotę" - to chyba cytat znanego dzieła literackiego lub filmowego. Ale sens jest głęboki. Cholera, jak można tak traktować swoich!

Boję się, że łatwiej mi będzie ruszyć z posad bryłę świata, niż naruszyć rutynę (bez debat) życia publicznego. Tu się nie ma co obrażać, tu trzeba ciągle sobie nawzajem podnosić wymagania.

Miewam piękne sny 1,2

1.
Miałem dobry sen. Byłem, byliśmy na jakiejś wycieczce, może podczas kolonii. Oglądaliśmy piękną robotę inżynierów wojskowych. Odrestaurowaną, wielką na kilka pięter, budowlę z drewna, dużo większą niż ujeżdżalnia pod dachem w Borkach. Przylepiona była do kompleksu z cegieł i przeznaczona na halę sportową. Z daleka wyglądało to jak mały Malbork. Musiałem odejść daleko, żeby sfotografować. Gospodarze miejsca byli bardzo dumni z osiągnięcia.
Miejscowa młodzież licealna służyła za przewodników w dalszej drodze. Prowadzili pieszą kolumnę szosą, ze śpiewem patriotyczno-religijnych pieśni. Takich pielgrzymkowo-powstańczych. W powietrzu wisiał wyczuwalny zefirek napięcia. Manifestacje? Protesty?
Z jakąś dziewczyną dobrze mi się rozmawiało. Dostała zadanie (prezentację maturalną?), z którym nie mogła się uporać - miała napisać "krytykę (recenzję?) kontemplacyjną" jakiegoś dzieła. Zastanawialiśmy się, co to ma znaczyć. Według mnie, taka praca musi zacząć się od medytacji. Głębokiej, coraz głębszej. - "Żeby jej sprostać, musisz znać "uczestnicząco" to, co najważniejsze i najlepsze w kulturze człowieka". Postawiono jej najwyższe wymagania.

W docelowym obiekcie spotkaliśmy się z grupą Włochów. Przeżycie się umiędzynarodowiło. Starszy pan wśród nich był jakimś autorytetem od kultury. Ciekawą dyskusję prowadził z nim, po angielsko-polsku, maturzysta. Stawiał dociekliwe pytania o znaczenie krzyża. Miał ich tak wiele, że autorytet z życzliwym, acz zakłopotanym uśmiechem, wymiękł. Ten epizod najbardziej mi się podobał. Najlepiej go zapamiętałem. Chyba nawet najbardziej chciałem go zapamiętać i na szczęście od niego wróciła mi nocna pamięć. Lubię dobre sny.

Już we śnie zdałem sobie sprawę, że uczestniczę w czymś bardzo budującym i optymistycznym. Z naciskiem na mądrość maturzysty. I z pełna świadomością niestety, tego, że większość znajomych dorosłych nawet ust by nie otworzyła na jego miejscu. Że na palcach jednej ręki mógłbym wyliczyć wyjątki, i że nieznajomość języka, nie byłaby jedynym wytłumaczeniem.

Tym bardziej korespondowała ze snem poczta elektroniczna i inne internetowe doświadczenie. W e-mailu znalazłem zawiadomienie z Fb o komentarzu z innej parafii, zapraszające do rozmowy na podobne tematy! Hurra! Chyba wtedy wrócił mi się sen w pamięci. Hurra! Lubię dobre sny.

Dobrze powiedział na wczorajszym pogrzebie kardynał ("wybacz, że nie poznaliśmy cię do końca i nie skorzystaliśmy z twojej mądrości"). Chyba o wszystlich można tak powiedzieć na pogrzebie. Może to też rodzaj recenzji uczestniczącej? Tylko takie są warte uwagi. Może wtedy udałoby się - oczywiście w miarę rosnących stale możliwości - poznać każdego człowieka i skorzystać z jego talentów i mądrości. Wtedy zaistniałaby najlepsza ekonomia. W równorzędnych grupach - utalentowanych i mądrych - można by rozgrywać coś na kształt intelektualnych igrzysk olimpijskich, ze szlachetna zasadą, że liczy się udział. Na pewno narodzi się jakiś nowy John Nash, albo inny piękny umysł i dokona stosownych obliczeń. Nagrody Nobla czekają.
Taką mam wizję społeczeństwa, nie tylko chrześcijańskiego.

"Plus minus nieskończoność" może być kolejnym tytułem. Nie jest odkrywczy. Była kiedyś cała seria wydawnicza tak oznakowana. Może być i na blogu. Bo niby zna ją (plus minus nieskończoność) każdy licealista, ale jeszcze nie zawędrowała pod strzechy. No, może i zawędrowała, ale robimy z niej zbyt mały użytek. Czy to matematyczny zapis Dobra i Zła? Czy coś co istnieje w plus minus nieskończoności może przestać istnieć? Czy może coś nie istnieć w plus minus nieskończoności?

Między Ziemią a Niebem pokazali (wyemitowali) wypowiedź Józefa Życińskiego o spotkaniu z Janem Pawłem II. Był zaproszony na kolację. Czekał w saloniku na końcu długiego korytarza. Przygotowywał sobie pytania i sprawy, które przedstawi papieżowi. Kiedy zobaczył wyłaniająca się w lekkim półmroku białą postać samotnego starego człowieka, Bożego atletę, jak go nazwał, dźwigającego cały świat, zrezygnował z pytań. Nie chciał dokładać ciężaru.
Zamyśliłem się nad tym obrazem. To nie to samo co przemawiać i machać ręką z okna na II pietrze, z widokiem na plac św. Piotra. Jakżeby się tam przydała kamera internetowa! Marzy mi się webcam w Watykanie (umieszczona w miejscu/ach wskazanych przez głównego lokatora). Jezus z Nazaretu dał się poznać jako Bóg_Człowiek (wierzymy). A papieże nie. Czekam więc na zmianę. Jan Paweł II robił wiele, aby to zmienić. Ale, ho, ho, dużo zostało.

Nieskończoność i dzień kota pozwoliły mi odkryć ciekawą stronę częściowo na tym samym portalu. Szukajcie wraz ze mną. Dzielmy się dobrymi adresami.

2.
Drugi sen przypomniała mi reklama Bliklego, matematyka-piekarnika. Śnił mi się pomysł na pączki. Też miał matematykę w tle. Mój pączek wypełniał się nadzieniem sferycznie. Powstawało jakby jądro z ciasta, potem warstwa nadzienia, i znów ciasto z lukrem, jako warstwa zewnętrzna. Jak to osiągnąć? Trzeba spytać matematycznego cukier-piekarnika.
Wcześniej, czy później, zrobię we śnie jakieś odkrycie i zarobię. Jeśli coś mi je przypomni i jeśli dożyję. A może już mam takie senne pliki, ale nikt nie pomógł mi ich przywołać z powrotem? Wszystko może się zdarzyć w plus minus nieskończoności.

Koniec ciszy, koniec budy. Wraca "żoneczka" i "dzieciaczki" z podarowanego nam wyjazdu na narty. Nam, nie im, bo i ja jestem w tej liczbie, tyle, że ktoś musiał siedzieć w budzie.

Zamieniłem na Fb dwa zdania z Camino, która poznałem w Pilgrims, Canterbury. Nie mielismy czasu na gadki, bo właśnie korespondowała z synami. Jeden w Liverpool, drugi w Palermo. Więc ja, że nasz w Bolonii. Ona - "są obywatelami Europy". Miło tak pogadać z Hiszpanką, nauczycielką, które prawie w tym samym czasie co ja, była w Taize, oczywiście w zamierzchłych czasach XX wieku. Muszę wysłać jej message z prośba o obiecany kontakt z jej kolegami katechetami. Mamy podobne zdanie na jej temat. I podobne z nią kłopoty. Niech się nam nie wydaje, że jesteśmy jakąś inną Europą.

sobota, 19 lutego 2011

"Siedź w budzie", Dwójca Święta i nowy symbol

Zasada rekolekcji ignacjańskich "siedź w budzie" bardzo mnie intryguje. Może dlatego, że przerabiam ją skrupulatnie przez ostatnie dni. Dzisiaj bardziej świadomie niż przed 22 laty. Określenie "słomiany wdowiec" wcale do mnie nie pasuje. Ja po prostu siedzę w budzie.

Ktoś po mnie przeżył coś podobnego. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo rekolekcje ignacjańskie, najpierw u siostry Immakulaty Adamskiej w Gdyni Orłowo, a później u ojca Bronisława Mokrzyckiego w Starej wsi za Rzeszowem koło Brzozowa, wpłynęły na moje rozumienie świata (w którym jest Bóg Żywy). Pierwsze, że nie ja, ale ktoś większy działa w tym świecie. Po przyjeździe do Gdyni zebrałem wszystkie siły, chciałem bardzo skupić się i przeżyć dobrze rekolekcje, a siostra rozbroiła mój arsenał, pytając o zdrowie, samopoczucie i radząc mi wypoczynek, sen, a potem spacer nad morze "tam podobno jest piękne molo, trzeba iść obok pensjonatu i kawiarni". A ja myślałem, że... I tak było przez 8 dni. Cudowne doświadczenie i dla każdego dostępne w sposób zupełnie naturalny (z odrobina wiary).
Nie wysilaj się tak. Nie myśl, że jesteś taki ważny (J23). Patrz, słuchaj, notuj.

A w Starej Wsi, w starym domu do wyburzenia, bo miejsca nie było, pojechałem w lutym, prosto z gór, bez uprzedzenia, ale chętnie przyjąłem propozycję na samotność w ruderze, z małym grzejnikiem "słoneczkiem" za plecami, żeby nie zamarznąć - starałem sie przestrzegać wszystkich wskazówek. Także "siedź w budzie". Możesz spać, jeść, czytać, nawet dłubać w nosie, ale nie opuszczaj budy.
Dzisiaj zrozumiałem, że chodziło o tę samą procedurę, czy mechanizm,co w Gdyni. Że chodziło o tego samego Ducha Świętego. Że to On działa i Jest. W Gdyni akcent był położony na to, że działa. W Starej Wsi, że jest. Siedź, zobacz, uwierz, że działa w tobie, tu i teraz. Że w Nim jest wszystko i nic więcej nie potrzebujesz. Ktoś myśli o tobie i twoich potrzebach. Siedź w budzie a zobaczysz. Siedź, patrz, myśl, notuj. Nie uciekaj. Nie naprężaj się tak. Nie myśl, że ty i ty i tylko ty możesz, albo wręcz musisz coś zrobić.
W filozofii tomistycznej odpowiada to istnieniu w sposób analogiczny. Naprawdę jest Ten-Który-Jest, ty tylko o ile. W Nim jest pełnia istnienia.

A z innej beczki: w telewizji co i rusz ktoś kogoś popchnie, trąci, przeleci, szturchnie, prześpi się, zabawi. Zabawne, albo idiotyczne określenia - niby intymnej sfery człowieka - można mnożyć. Prawie same paradoksy lub absurdy. Jedno i drugie określenie mówi o braku logiki. Seks to nieprosta koniunkcja, ciało i dusza. Jesteśmy płciowi. Istniejemy jako istoty obdarzone płciowością. Co to znaczy? Uproszczając nieco, nie znam seksualnych egzystencjalistów, ani egzystencjalnych seksuologów. A powinni być tacy. Seksualność to przecież nie penis i wagina, zwana muszelką. Cali jesteśmy seksualni. Dlatego stosunek płciowy, stosunek seksualny, zjednoczenie seksualne - powinno dawać poczucie pełnego zjednoczenia dwóch osób różnej płci, idealne dopełnienie. Nic nie zostaje poza jednością, na zewnątrz jedności, albo jest jednością z dopełnieniami, czyli brakiem jedności. Dotykam ciała, ale zbliżam się do osoby. Tworzę - lub wchodzę na drogę ku - pełną jedność. Według mnie, tak jest z każdym stosunkiem płciowym człowieka, pominąwszy przypadki "po pijaku", bo to nie ludzie (i nie seks w ludzkim rozumieniu, raczej barłożenie). Czy ktoś ma inną teorię aktu seksualnego?
Musi tak być, bo jestem osobą. Zwierzę ma mięśnie, kości, narządy, fizjologię i instynkty. Ja mam to wszystko, ale jeszcze dużo więcej, psychologię, duchowość, wolną wolę, sumienie, wartości... bo jestem osobą.
Pozostając tylko na poziomie natury i kultury, trudno w pełni zrozumieć osobową płciowość. A cóż dopiero gdy wejdziemy na pole teologii! Jakie nowe problemy badawcze ukaże płciowość widziana w perspektywie obrazu i podobieństwa Bożego? Czy nie objawia się wtedy tajemnica Dwójcy Świętej, co niewiele mniejsza jest od Aniołów! Mężczyzną i kobietą stworzył człowieka (go? ich?), człowieka w liczbie mnogiej!
No to pójdźmy tą drogą. Jan Paweł II też podkreślał dwójcę swoim imieniem. Też za mało się nad tym zastanawiamy. Pokochałem Jana XXIII, trudno nie kochać, gdy się go, lub o nim czyta. No to światełko należy się także Pawłowi VI, który miał opinię wielkiego intelektualisty. Przeczytaj, porównaj, poszukaj JPII w P6 (i J23). Dwójca Święta - to zjednoczenie osobowe. Osobowa Jedność.
Stąd, akt małżeński jest świętowaniem Dwójcy Świętej, której nie ma bez Ducha Świętego. Nie ma bez Boga. Szukamy pełni? Ona jest bardzo blisko nas. Wejdź na tę drogę. Kosmos, kosmologia, teorie fizyczne nie niszczą świata wiary, ani nie zabraniają.

Odrywając fizys od reszty - jak w seksualności prezentowanej współcześnie - tnę siebie na pół. Szukając przyczyn zła w świecie, lubimy oskrażać Pana Boga, chętnie pomijamy choćby to, na co przymykamy oko w dziedzinie seksualności. Na człowieka rozdwojonego.
Nie chcę idealizować. Jest w mojej teorii miejsce na grzech, "błędy i wypaczenia". Grzech dzieje się jednak w obrębie osoby. Wiąże się z poczuciem winy i koniecznośćią zadośćuczynienia. Nie ma lekko.

Pogrzeb, jak i całe odchodzenie z tego świata, Józefa Życińskiego, biskupa i profesora, bardzo mnie zaskoczyło. O co tyle szumu? Zmarł nagle, w Rzymie, był intelektualistą co się zowie - ale to wszystko się zdarza! Więcej uczucia poświęcałem tragicznie utopionym 7-letnim bliźniaczkom. Po co transmisja telewizyjna? Niech jadą do Krosna Odrzańskiego, tam można coś więcej zrobić, w niewyobrażalnej tragedii rodziny!
A jednak Lublin się obronił. Prezydent odznaczył zmarłego orderem Odrodzenia Polski. Chciał i powinien. Trzeba wskazywać znaczenie osób w życiu narodowym. "Był dobrym człowiekiem. Był człowiekiem dialogu." Tłumy przyszły wielkie. I przyjaciele, przedstawiciele innych wyznań. I elity III Rzeczypospolitej (w które wątpi Rafał Ziemkiewicz), premierzy, marszałkowie, ministrowie, działacze wolnościowi, byli i obecni. Włoski nuncjusz pięknie odprawiał po polsku, a kardynał Nycz przemówił - "Rzym go uwiecznił, zmarł podczas prac kongregacji do spraw wychowania katolickiego. Symbol daje do myślenia - droga powrotna z Watykanu przez Kraków, Tarnów, Chełm do lubelskiej katedry. Tu spocznie. Order Polska mu dała. Rozejrzyjmy się, jego pogrzeb także daje do myślenia. Józef Życiński dbał o to, żeby kościół był obecny w kulturze, w mediach, w otwartej dyskusji, żeby nie stał się zamkniętym Wieczernikiem. Pokazywał piękno wolności. Umiał rozmawiać ze wszystkim, o najtrudniejszych sprawach. Na międzynarodowych kongresach i z mieszkańcami pod tarnowskiej wsi (z której nb. pochodzi moja mama). Chciał podołać wszystkim obowiązkom. Za ciężką pracę i za udział w trudnych polskich dyskusji płacił zdrowiem. Tylko z wierzchu wydawał się twardy i odporny.
Pięknie zakończył ksiądz kardynał - "wybacz nam, że nie zdążyliśmy poznać ciebie do końca i skorzystać w pełni z twojej mądrości".

Myślę, że narodził się nowy symbol. Może w obronie besztanych ostatnio elit III Rzeczypospolitej, tak w państwie, jak i w kościele. Może niedoceniony i często obrażany Józef Życiński, biskup i profesor, będzie łączył to, co w naszym życiu intelektualnym i duchowym za bardzo się rozjechało. Nawet na KUL-u.

Rewolucja neolityczna dużo mi dała. Szalonego Nimroda, opętaną Isztar, e-joba itd. Chcę być, chyba jestem, gminnym Życińskim, katechetą po filozofii przyrody, zaangażowanym w sprawy społeczne. Mieliśmy tego samego mistrza ks. prof. Kazimierza Kłósaka, urodzonego w Żółkwi, pochowanego na krakowskim Salwatorze, któremu napisałem wiersz o całej bibliotece natury stojącej nad jego grobem. To on wprowadził nas na ścieżki odwagi intelektualnej, żeby stawiać pytania o kosmiczne teorie i pochodzenie duszy człowieka. On uprawiał filozofię przyrody jako filozoficzne implikacje nauk przyrodniczych. Robił to z taką biegłością, na takim poziomie, że budził szacunek i oddalał strach przed wyśmianiem z którejkolwiek strony. On - jeden z wychowawców Karola Wojtyły w konspiracyjnym seminarium. Słynął z i uczył kultury. "Czy nie uważa szanowny prelegent, że można by to ująć lub wyrazić tak... i naprawiał błędy nawet początkujących studentów". Kazał czytać wskazówki Romana Ingardena "O owocnej dyskusji". "Ma pan umysł spekulatywny" - powiedział do mnie i niosę te słowa jak talizman przez całe dorosłe życie. Dał mi taki kredyt. Tylko on nobilituje moje amatorsko-filozoficzne i zawodowo-katechetyczne osiągnięcia. Ba, gdyby tak szybko nie umarł! Poznałbym istotę człowieka w pracach najsławniejszego polskiego fenomenologa. Ale i tak dziękuję za twoje życie, które było wspomniane dzisiaj na pogrzebie wielkiego twojego ucznia. Tego też się nie spodziewałem. A gdzieżby!

Każdy jest prowadzony przez ducha. Wierzący powierzają się Duchowi Świętemu. Duch czerpie z genów i kultury. Wykorzystuje całą pulę genową i całą kulturę. Duch Święty zna/ma moje geny i kulturę, którą wchłonąłem. Jak to się dzieje? Tak jest z każdym z nas. Każdy coś robi, czego inni nie mogą pojąć. Z zewnątrz może wyglądać na głupotę albo szaleństwo (mówili Waldemar Marszałek i Marek Kamiński w TV). A my mówimy, mieliśmy takie natchnienie. Taką motywację. Coś mnie pchało do tego. Długo by tłumaczyć i nie wszystko się da.

Jaśka przemiana (teraz bardziej NJ niż JK, i bardzo się z tego cieszę) też ma cechy sportu ekstremalnego. Żeby wytrzymał, potrzebuje podstemplowania wieloma modlitwami, o które prosi ojciec, jego dJ (dad Joe).

piątek, 18 lutego 2011

Być niezależnym

Cieszą proste czynności: przetarcie oczu, telefon od żony, nakarmienie kotów, zapalenie w piecu, wyłączenie elektryki u Matki Bożej. Dzień sypie białymi płatkami z nieba. Zima. Wszechświat daje mi znaki. Świat obok, nie. Ignoruje mnie. Wot antykultura społeczna Polski początków XXI wieku, której paradoksalnie początkiem była solidarność. Czy jej najmądrzejszym przejawem ma być - "Ja panu nie przerywałem".
Nie chodzi (tylko) o mnie. Zobaczymy np. jak gmina (jej instytucje) uczci 30-lecie założenia Solidarności w Strachówce. Kiedy? 3 MAJA! - żeby nikomu nie było zbyt łatwo wymigać się z ustosunkowania się do historycznych dat. Jesteśmy Polską? Jaką? Jesteśmy patriotami? Jakimi? Jesteśmy kościołem? Jakim? Nikt nie może zabronić mi stawiania takich pytań.

Mieszam biblijną glinę ze słomą codzienności. Dawni przodkowie wędrowali ze wschodu, napotkali równinę w kraju Szinear (Sumer) i tam zamieszkali. I mówili jeden do drugiego: Chodźcie, wyrabiajmy cegłę i wypalmy ją w ogniu. A gdy już mieli cegłę zamiast kamieni i smołę zamiast zaprawy murarskiej, rzekli: Chodźcie, zbudujemy sobie miasto. Dzielny Nimrod, najsławniejszy na ziemi myśliwy pierwszy panował w Babelu, w Erek, w Akkad i w Kalne, w kraju Szinear. Wyszedłszy z tego kraju do Aszszuru, zbudował Niniwę, Rechobot-Ir, Kalach i Resan, wielkie miasto pomiędzy Niniwą a Kalach. Uff, ciężka praca. Jak się buduje miasta, jak kościół, jak wspólnotę lokalną, samorząd?

Właśnie chciałem powtórzyć, że "Boga żywego pragnie dusza moja", z naciskiem na "żywego", tzn. ani religii, ani żadnego kościoła, ani książek, ani teorii. BOGA Ż-Y-W-E-G-O. Można różnie to artykułować. ŻYWEGO-KTÓRY JEST? Itd. Pisząc to, nie dyskredytuję żadnej religii, kościoła, badań, teorii. Wskazuję na całkowicie inny porządek. OSOBOWY. Ja-osoba potrzebuję i szukam Boga-Żywego-Osobowego.

Właśnie to chciałem napisać, gdy trafiłem na e-joba. To sa gdzieś tacy ludzie? Nie uwierzę, dopóki nie poznam!

Religie, kościoły, Kościół, teorie są tylko drogą. Patrząc z innej strony gramatyki i stylistyki - "człowiek jest drogą kościoła".
„Człowiek jest drogą Kościoła, drogą jego codziennego życia i doświadczenia, posłannictwa i trudów”. Ten tekst JPII pochodzi sprzed 32 lat! Ho, ho - to daleka czeka nas droga do celu. Pałace biskupie i zamknięte plebanie sa obrazem dzisiejszego stanu.
Kiedy biskupi, proboszczowie i szeregowi księża zajdą do domów i chałup? Tzw. "kolęda" ich (samo)oszukuje. Z naszego punktu widzenie jest przejawem "błędów i wypaczeń" tradycjonalistycznego kościoła.
Rewolucja Soboru Watykańskiego II i jego realizatora Jana Pawła II jest mało obecna w świadomości wiernych i niestety kleru. Kiedy może nastąpić widzialna zmiana? Socjologowie, także specjaliści od kościoła, mogą odpowiedzieć bardzo naukowo. Ja spekuluję tak: dokumenty i nauki soborowe zaczęły się przebijać na powierzchnię w latach siedemdziesiątych XX wwieku. Kiedy zaczęły oddziaływać na funkcjonowanie instytucji kościelnych, a zwłaszcza na mentalność ludzi kościoła? Pamiętam opowieści kleryka sprzed wielu lat, który zachwycony był nowym prefektem w seminarium, prosto po studiach w Rzymie. Władze seminarium nie trzymały go długo. Został zesłany na wiejską parafię. Było za wcześnie. Drugi obrazek jest świeży. Wice-rektor seminarium wita się z nami, rodzicami stypendysty(ów) Dzieła Nowego Tysiąclecia, - pomyślanego jako żywy pomnik JPII - na schodach seminarium. A całkiem nowemu księdzu rektorowi o mało nie powiedziałem po imieniu, pamiętam spotkania modlitewno-dyskusyjne u niego na podłodze, gdy był parafialnym wikarym (w parafii garnizonowej). Obie epoki dzieli dwadzieścia lat.

Według moich obliczeń trzeba jeszcze ok.20 lat, żeby wszyscy biskupi wywodzili się z księży, którzy od początku swojej formacji mieli po-soborowych wychowawców. A po-janowo-pawłowi (po-wojtyłowi)? To zależy czy uda się nam katechetom, wywołać modę na czytanie i dyskutowanie tekstów "naszego ukochanego papieża". Moda na pomniki z betonu nic nie zmieni. No i jeśli nic w międzyczasie nie cofnie kościoła. Chodzą plotki o powrocie do tylko ustnej, i tylko klęczącej formy udzielania komunii świętej, ale ja w to nie wierzę. Nie da się zawracać kijem Wisły. Nawet świat arabski się zmienia. Są wygodniccy, którzy chcieliby utrzymania neoscholastycznej wizji kościoła i religijności, ewangelicznie prosta jest dla nich zbyt wymagająca. Nie daje poczucia władzy i panowania nad ludźmi (tzw. wiernymi).
Dzisiaj cytowane rewolucyjne stwierdzenie z encykliki "Redemptor Hominis" ma na swojej stronie internetowej(!) duszpasterstwo rodzin diec. warszawsko-praskiej.
A nawet w telewizyjnym programie Elżbiety Jaworowicz kobieta ze wsi cytuje Mądrość Syracha przeciwko tzw. dożywotniej opiece na starość za przekazanie ziemi komus z rodziny - "Ani synowi, ani żonie, ani bratu, ani przyjacielowi nie dawaj władzy nad sobą za życia...". Także w kościele.

Slipek Leszek, proboszcz, za Janem Pawłem II pisze o księżach - "Jego posiłki powinny być skromne, ubranie niezbyt drogie, we wszystkim musi być zachowany umiar, a miarą jest tu drugi człowiek. Dzięki temu kapłan będzie bliżej ludzi poprzez większe zrozumienie ich sytuacji życiowej, będzie zdolny do prawdziwego współczucia i sympatii do najbardziej potrzebujących. Nie można wynosić się, tworząc kasty i wdrapując się na wierzchołek drabiny społecznej. Żyjąc na poziomie przeciętnych ludzi, ksiądz zmniejsza dystans i zyskuje większe zaufanie. Nie może zamykać się jak orzech w łupinie wygód. Księża, podobnie jak biskupi, powinni unikać wszystkiego, co mogłoby w jakikolwiek sposób zrazić ubogich.
Kapłan trzeciego tysiąclecia powinien być pełen prostoty, przyjacielski, pozbawiony namaszczenia w sposobie mówienia, zachowania się, w gestach. Jeżeli jego słowa i czyny będą pełne autentyczności i prostoty, będzie w stanie zbliżyć się do współczesnego człowieka na tyle, na ile może, by prowadzić życie oparte na braterstwie. Powinien przede wszystkim poznać swoje owce, zwłaszcza przez nawiązanie kontaktów, wizyty, więzy przyjaźni, spotkania zaplanowane lub przypadkowe; ludzi, którzy się do niego zwracają, powinien przyjmować okazując im w każdej chwili umiejętność słuchania, starając się zrozumieć ich z całą ludzką wrażliwością. A wrażliwość to coś w rodzaju radaru rejestrującego biedę, cierpienie, a także niepokój czy zwykły smutek drugiego człowieka, i w sposób taktowny, delikatny i inteligentny reagującego na ten fakt.
Dlatego księdza powinna cechować dobroć serca, szczerość, ogłada towarzyska, a także cierpliwość, gotowość do szybkiego i wielkodusznego przebaczania, uprzejmość, towarzyskość, gotowość do spieszenia z pomocą i usłużność wolna od eksponowania osobistych zasług, otwartość na ludzi". Starczy? Starczy. Resztę musimy przedyskutować w zespołach parafialnych.

Biskupowi (opolskiemu) też udzielę głosu. Słowa Andrzeja Czaji, ordynariusza - "to wierni są świątynią", "księżom nic się nie należy" - pchnąłem aż na Facebooka. Lubię to - "Mają dość biernego wysłuchiwania kazań. Chcą mieć wpływ na to, co się dzieje w ich kościele" - co mieli szczęście usłyszeć parafianie u św. Andrzeja w Warszawie od swojego proboszcza. - "Zwołuję I Synod Parafialny". Aby uporządkować dyskusje parafianie powołali dziesięć komisji tematycznych, o katechezie, współodpowiedzialności za parafię, małżeństwie i rodzinie oraz wpływie na samorządy lokalne. Czy nie trzeba soborowo-synodalnego powiewu w Strachówce, Łochowie, Jadowie...?

Być niezależnym, to ciężka praca. W pocie swego czoła. Aż do zwichnięcia stawu biodrowego. Ja jestem podmiotem swojego życia. Banał? Cały dzień pracowałem nad tekstem. Znaleźć potrzebne dane w polskim internecie to katorga. Jesteśmy zamkniętym, postsocjalistycznym społeczeństwem. Wielu z nas boi się otwartości... jak święconej wody. Jesteśmy zamknięci na otwartość. Tego się nie nadrobi w dwadzieścia lat. Czy to zawiść, głupota, czy kompleksy nie dają nam się dzielić - dla wspólnego dobra - wszystkimi potrzebnymi informacjami? Pewnie, trzeba wykonać pracę i potrzebne są ogólnodostępne technologie. Musimy chyba przyznać, że i technika, i mentalność u nas nie nadąża. Świat nie będzie czekał. Stuknie się w czoło i pójdzie dalej.

Jestem jedynym podmiotem swojego strumienia świadomości. Jestem podmiotem swego kosmicznego życia. Boga żywego pragnie dusza moja. Tu i teraz, w życiu codziennym, jak i odświętnym. Nie celebry, nie formułek, nawet nie autorytetów.

czwartek, 17 lutego 2011

Światowy Dzień Kota

Budzę się, wstaję, krew zaczyna krążyć, mięśnie, nerwy, kości pracować, życie się toczyć, myśl odzyskiwać jasność.

Jan Nepomucen miał syna Władysława Zygmunta, Władysław Zygmunt miał syna Jana "Chrzciciela", Jan "Chrzciciel" miał syna Józefa Antoniego Władysława, Józef Antoni Władysław miał syna Jana Marię Kapaona i pozostałą szóstkę: Zofię Stanisławę, Łazarza Józefa, Helenę Weronikę, Aleksandra Teofila, Marię Teresę. Z pokolenia na pokolenie żyjemy i gromadzimy dary jakie spadają z nieba.

Kiedy coś piszemy, męczymy się nieraz na początku, nieraz w środku, czasem i pod koniec. Ważne jest pierwsze zdanie, które wcześniej urodzoną myśl, lub cień myśli, zapisze. I nie zegar mierzy nam czas. Dzień się kończy, kiedy zapiszę i opublikuję, na co weny (sił) starczy.

Korespondencja z Mirkiem, od czasów licealnych zwanym po kumotersku przeze mnie Molkiem, podarowała mi odpowiedź na tezę Vidiadhara Surajprasada Naipaula,
że rodzina przeszkadza w pisaniu. Być może, w zawodowym. Bo w innym, moim, może wręcz warunkować stwórczo. Dzisiaj głównie odbiorca rodzinny mną kieruje. Może się kiedyś rozszerzy? Sądzę, że to konsekwencja globalizacji na poziomie rodziny. Musimy posługiwać się różnorodną techniką komunikacji, by być razem i się znać na bieżąco.

A i tak zawsze coś pominę, zapomnę. Wczoraj pomyliłem i liczbę mnogą dałem, choć jednego psa mamy. Za to pominąłem, że światło zapaliłem u Matki Bożej w rosochatym ogrodzie. To nasz stary pomysł na nowoczesną modlitwę. Niczym elektryczny różaniec, jak w niektórych kościołach. Taką odpowiedź dawaliśmy 22 lata temu, kiedy nas pytali:
- "po co tam się wyprowadzacie"?
- "Będziemy co wieczór palili lampkę u Matki Bożej Annopolskiej".

Wczoraj ślepiec, po uzdrowieniu, wszystko widział "jasno i wyraźnie". Jezus odesłał go do domu ze słowami: Tylko do wsi nie wstępuj. To jest pytanie do mnie - dlaczego wieś omijać? - skoro tutaj wszystko takie proste, uproszczone, wyidealizowane w sprawach religijności. Czyżby wtedy też nie było idealnie?

Dzisiaj doczytałem "daję wam wszystko". Nie wolno wam tylko jeść mięsa z krwią życia. Upomnę się o waszą krew przez wzgląd na wasze życie - upomnę się o nią u każdego zwierzęcia. Upomnę się też u człowieka o życie człowieka i u każdego - o życie brata. Bo człowiek został stworzony na obraz Boga.
A w drodze pytał uczniów: Za kogo uważają Mnie ludzie? Oni Mu odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków. - A wy za kogo mnie uważacie? Odpowiedział Mu Piotr: Ty jesteś Mesjasz. Wtedy surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili. Znów się pytam "dlaczego"?
I mówił zupełnie otwarcie, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony, że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie.
Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać. Lecz On obrócił się i patrząc na swych uczniów, zgromił Piotra słowami: Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie. - Wziął na bok Piotra, ale patrzył na innych, więc o kim mówił?

Jest takie ćwiczenie na lekcjach języka polskiego i nie tylko, zwane rozsypanką. Tekst tnie się na kawałki, zadaniem uczniów jest scalenie z sensem. Muszę je zacząć stosować systematycznie, w domu (zaczynając od siebie) i na katechezach :-)

PS.
Kotów mamy siedem. Nakarmione. Żyją w zgodzie i przyjaźni z psem. Światło u MB Annopolskiej zapalone. Jest cicho, medytacyjnie.

środa, 16 lutego 2011

Genealogie człowieka 1,2


1.
Światło dnia rozwija mnie jak roślinę. Korzystam z energii słonecznej, kosmicznej.
Przychodzą kwanty myślowe, tchnienia duchowe. Mam co pisać, jakie szczęście.

Wczoraj dostałem od Jacka genealoga, jak to brzmi, członka Towarzystwa Genealogicznego - lepiej, a najlepiej po prostu kuzyna, świadectwo zawarcia małżeństwa przez pradziadka Jana Nepomucena Kapaona z Natalią Michaliną Franckiewicz (wyznanie ewangelicko-augsburskie), 28 czerwca 1863 roku w parafii świętego Aleksandra w Warszawie. Ekumenizm jest u nas dziedziczny!
Bratanica pradziadków wyszła za Zdzisława Karola Henneberga, asa polskiego lotnictwa, dowódcę słynnego Dywizjonu 303, który zginął w wodach kanału La Manche wracając z akcji bojowej. Choć to dalekie koligacje, działają na wyobraźnię. Warto grzebać w archiwach. Dziękuję kuzynie.

Ja też jestem na ścieżkach dalekich dociekań. Chcę, dostojni przyjaciele, zebrać wszystkie myśli i wspomnienia i opisać, jak się ma sprawa Jezusa z Nazaretu w moim życiu. Jako katecheta, jestem wam to winny. Krążę wokół zadania, jak pies wokół jeża. Nie to, żeby kuł, ale nie wiem, jak ugryźć. Czuję nakaz i radość, stuknę w klawisze, to znów odejdę i wezmę się za co innego. Wielkie wyzwanie. Pewnie będę dostawał kwanty jasności tu i tam, oby. Wiem, że to zadanie dla rozumu i wiary. Ta metoda nie jest oczywista, eufemizm, raczej nieobecna w powszechnym duszpasterstwie parafialnym.
Radiowym, spod znaku Kopernika (!) i pierników, też. Wczoraj słyszałem tam księdza Felka (Folejewski, SAC) w audycji o cierpieniu. Wie co mówi, przeszedł śmierć kliniczną, trzy zawały, ma kupę stentów, rozruszników w sobie. Znam go z dzieciństwa, z Rodziny Rodzin. Jest ponadczasowy. Wychwalał wiarę, jak wielkim jest darem. Zgoda, ale ja bym musiał dodać "wraz z rozumem". Ja już nigdy ich nie rozdzielam. Stare kościelne podejście cechuje duszpasterstwo jedno-przymiotnikowe. Jedno-wymiarowe? Za często, niestety, także jednopartyjne. Nie wiem, czy potrafię mówić o tym, jak najdelikatniej. Ksiądz Felek ma 52 lata kapłaństwa. Może to tylko kaznodziejskie przyzwyczajenie, a gdyby głębiej popytać to...
Z Janem Pawłem II sprawa jest prostsza. Zostawił masę dokumentów, można czytać i badać do woli. Aż dziw, że wcale nie trzeba go o nic dopytywać. Wszystko sam powiedział.
Każda jego wypowiedź jest dwuskrzydła. Dlatego mnie urzekają? Zostanę w cierpieniu, przyjrzeć się metodzie. "W moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała,
którym jest Kościół"(św. Paweł). Słowa te zdają się znajdować u kresu długiej drogi - poprzez cierpienie - wpisane w dzieje człowieka i naświetlone Słowem Bożym. Mają te słowa wartość jakby definitywnego odkrycia, któremu towarzyszy radość
i dlatego Apostoł pisze: "Teraz raduję się w cierpieniach za was". Radość pochodzi z odkrycia sensu cierpienia; a odkrycie to, chociaż jest jak najbardziej osobistym udziałem Pawła z Tarsu, jest równocześnie ważne dla innych. Apostoł komunikuje swoje
odkrycie i cieszy się nim ze względu na wszystkich, którym może ono dopomóc; tak jak jemu pomogło; w przeniknięciu zbawczego sensu cierpienia".

I cóż tu jest dla mnie tak ważne? Nie teologia. Metoda rozumowania JPII, (wcześniej Pawła)! Odczytuje rozumem dzieje człowieka i zastanawia się na nimi w świetle Biblii. Jak długą drogę ma papież na myśli? Od rewolucji neolitycznej? Człowiek myślący musi wziąć pod uwagę całą dostępną mu wiedzę. Karol Wojtyła z Wadowic - Jan Paweł II, w doświadczeniu Pawła z Tarsu i własnych przemyśleniach odnajduje sens, który może być ważny dla innych. Jak wielkim darem dla człowieka jest dopełniająca współpraca wiary i rozumu!

2.
Ciemność mi nie służy. Smutnawo? Ale wszystkiego trzeba doświadczyć, przez wszystko przejść. Dzień,noc, noc, dzień, światło, półmrok, słońce i księżyc.
Cały dzień kręcili się po okolicy mierniczy z globmatics.com. Pytałem - pod projekt internetowy. Może dożyję.
Przy takim tempie prac i rozproszeń? Kiedy skończę swoja robotę? Psy i koty nakarmione.

wtorek, 15 lutego 2011

Katecheza powszechna 1,2

1.
Boga zywego pragnę - kto dzisiaj tak pisze? Ja. Zrozumiałem, że jest to także logiczna konsekwencja przyjęcia życia na dwóch skrzydłach. Wiara i rozum są jak dwa skrzydła. Nie tylko mam zawsze stosować rozum do kwestii wiary, ale i wiarę do spraw rozumu (życie codzienne i naukowe). Nie, nie - nie będę argumentował z wiary na polu nauki. Będę zaś pełnym człowiekiem i tu, i tu, i tam, zawsze.

Boga żywego pragnę więc nie tylko w kościele i na modlitwie prywatnej. Zawsze. I On taki, żywy, zawsze jest. Dlaczego w języku angielskim 1 os. l. poj. zawsze piszemy z wielkiej litery? Jeszcze częściej będę ją chyba stosował. Zawsze wtedy, gdy będę wyczuwał Boga. Niby jest zawsze i wszędzie, ale nie zawsze i nie wszędzie z równą jasnością widzę, słyszę i czuję.

Boga zywego pragnę. Musi być tu i teraz. Wszędzie i zawsze, oprócz grzechu. Amen. Wysil się, duszo moja i mój rozumie, zobacz, usłysz, opisz.

Na przypadkowej stronie www.wiw.pl wziąłem skrócony kurs antropologii. Wstyd, że mam tyle luk w edukacji. Ciągle muszę uzupełniać, przypominać, poznawać. Dziś o tzw. rewolucji neolitycznej i ciut wcześniejszych czasach (paleolit). Jest to mi potrzebne, konieczne na katechezę.

"Ci spośród paleolitycznych myśliwych-zbieraczy, którym udało się przetrwać, przekazali swoim następcom cechy niezbędne do przeżycia w surowym świecie. Proces gromadzenia wiedzy, który legł u podstaw rolnictwa i hodowli i tym samym miał radykalnie zmienić życie ludzi, trwał kilka tysięcy lat. Badania archeologiczne, na przykład w greckiej jaskini Frankthi, ukazały stopniowy proces adaptowania się jej mieszkańców do zmieniających się warunków naturalnych, zachodzący w tym samym okresie, w którym uczyli się oni uprawy ziemi. Na tym terenie, blisko południowo-wschodniego wybrzeża Grecji, pierwsi pojawili się myśliwi-zbieracze (ok. 18 000 p.n.e.).
Narastał problem regularnego zdobywania żywności w odpowiedniej ilości. Rozwiązaniem, po tysiącach lat prób i błędów, okazało się wysiewanie części zbieranych ziaren. Ta rewolucyjna technologia - rolnictwo - zrodziła się nie w Grecji, lecz na Bliskim Wschodzie i stamtąd powoli się rozprzestrzeniała. Jaskinia Frankthi oraz inne w Tessalii ujawniły, że rolnictwo pojawiło się w Grecji około 7000 roku p.n.e. Być może dotarło tam dzięki ludziom zajmującym się wymianą handlową produktów i bogactw naturalnych. Uprawianie ziemi wymagało osiadłego trybu życia - najstarsze osady rolników na Bliskim Wschodzie powstały już około 10 000 roku p.n.e. Stałe osady o gęstej zabudowie stanowiły nowy etap w dziejach ludzkości.
W osadach takich jak Sesklo czy Dimini w Tessalii mieszkało po kilkuset mieszkańców. Osada w Dimini była otoczona kilkoma pierścieniami murów. Jeszcze przed III tysiącleciem p.n.e. W Grecji powstają wielkie domostwa, jak na przykład tak zwany Dom Dachówek w osadzie Lerna w Argolidzie".
Za pierwszą stałą osadę uważa się Jerycho (9 tys. pne) w pobliżu rzeki Jordan, leżące dzisiaj w Autonomii Palestyńskiej.

"Wzrost produkcji rolnej pociągał za sobą zwiększenie się liczby ludności. Analiza procesu, który doprowadził do tego, że człowiek przestał szukać pożywienia, a zaczął sam je wytwarzać, unaocznia znaczenie, jakie dla zrozumienia procesów historycznych mają studia demograficzne, czyli badania wielkości populacji, jej zmian ilościowych, gęstości zaludnienia i przeciętnej długości życia".

Gdzie Rzym, gdzie Krym, Gdzie Eden, gdzie Polska, gdzie Annopol? Swojego Jezusa z Nazaretu i swoja wiarę trzeba mocno osadzić w realiach. Wiara nie może bimbać w obłokach. Dlatego ciągle będą powstawały nowe biografie Mistrza z Galilei. Potrzebne jest uwspółcześnianie metod badawczych, języka itd. Uwspółcześniania potrzebuje też katecheza.
Dlatego szukam nowych publikacji, np. Humphreya Carpentera, JEZUS. Autor pisał także biografie JRR Tolkiena i CS Lewisa. Oto przykład jego tekstu - "Jesous, to forma grecka hebrajskiego Yeszua, będącego - jak Yoszua - skrótem od Yehoszua, co znaczy: "ten, którego zbawieniem jest Bóg". Dosłownie: "Jahwe zbawia" lub "Jahwe jest zbawieniem (ratunkiem)".
Jezus, dorastając, słuchał każdej soboty w synagodze czytań z Prawa i Proroków. Musiałby być zupełnie niewrażliwym młodzieńcem, żeby nie odczuwać fascynacji słowami Proroków. Podobnie jak tylu Jego ziomków, żałował, że prorokowanie ustało. Dlaczego proroctwa zanikły? Odpowiedź jest prosta. Ich miejsce zajęło Prawo.
Jezus nie mógł więc wprost uwierzyć wieści, która nadeszła, gdy miał blisko trzydzieści lat. Oto na brzegu Jordanu pojawił się nagle nowy prorok, który wołał: "Nawróćcie się, bo bliskie jest Królestwo Niebieskie".

2.
Mam coś, metrykę ślubu pradziadków, ale to już jutro. Ten fragment też podkreśliłem sobie - "Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda. Oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba. Jezus zauważył to i rzekł im: Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł?".

poniedziałek, 14 lutego 2011

Głód Jakuba i nowoczesne metody Jezusa

Chciałbym przeżyć to, co sławni patriarchowie Jakub, Józef. Bywam zachłanny. Czy matematyka, fizyka, chemia, biologia (współczesna) mogą być przeszkodą? Największą przeszkodą jest nieznajomość historii Jakubowych. Tomasz Mann - który znał Alberta Einsteina - i reżyserzy filmów biblijnych musieli czytać ze zrozumieniem i wczuciem. Choćby tyle.

Z komentarza na mateusz.pl - "Jeśli zależy nam na cywilizacji, w której szanuje się godność osoby, wolność sumienia, ludzką pracę i pokój – musimy na nowo zwrócić się do Chrystusa i w Nim szukać fundamentu naszej tożsamości". Wraca pytanie o fałszywe tożsamości.
Mnie bardziej rzucił się w oczy przykład marketingu zastosowanego przez Jezusa - "wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał". Postępowanie agentów nie miało nic z uwodzenia. "Posyłam was jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie! Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: Pokój temu domowi! Jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże". Agent w roli pokornego sługi! Nic z błyszczenia, zysku i robienia zadymy. Fakty i słowa mają działać same. Są adresowane do najgłębszego "ja".

niedziela, 13 lutego 2011

Boga żywego pragnie dusza moja

Z letargu umysłowego wcześniej, czy później, wyciągnie mnie myśl, która będzie świeciła prawdy światłem odbitym. Światło to energia.
Siedzę, śpię, śnię, jem - dochodzi mnie promieniowanie tła. Nie tylko to z początku świata materialnego, z Wielkiego Wybuchu, ale także z początków życia biologicznego i duchowego. Kto to wszystko wie. Jesteśmy dosyć wybiórczy. Biosfera, kulturosfera, duchosfera.
Jaźń jest mało znana. Występuje w układach równań z wieloma nieznanymi. Ja się zetknąłem z niewielką grupką współczesnych i poczytałem o jakieś grupie, którzy żyli przede mną i coś zostawili po sobie. Małe jest pole moich bezpośrednich doświadczeń w świecie. Wiara - dzięki Bogu - je nieskończenie poszerza. Biblia nie tylko opisuje , ale daje udział.

Czytając o nowej radzie kapłańskiej do spraw nadużyć seksualnych w kolejnej diecezji wściekam się. Jakby seksualność miała niszczyć, nie tworzyć. To ma być kościół Jezusa Chrystusa? Słowa w-c-i-e-l-o-n-e-g-o!? Nie chodzi mi o to, że się zdarzają występki księży. Któż z nas bez grzechu? Chodzi mi o to, że są dwie strony tego problemu: wymiar sprawiedliwości (sądy powszechne) i wspólnota kościoła, nie instytucje, ale wspólnota wierzących. Zakony, które nie prowadzą otwartego duszpasterstwa, niech sobie to załatwiają sami tzn. podejmują decyzje, co do członków swoich wspólnot. Ale księża diecezjalni żyją wśród nas, i razem - też jako wspólnota - powinniśmy szukać rozwiązań. Burzę się przed chowaniem spraw wspólnot w zamknięte kręgi tzw. władzy duchownej. To jest leczenie objawowe, trzeba sięgnąć przyczyn. Przyczyny, według mnie, to nie tylko osobowość tego, lub innego księdza, ale sposób funkcjonowania wspólnoty, której jest członkiem. Patrzę na kościół jak na organizm. Wszyscy jesteśmy jego członkami. Taką wiarę wyznaję. Z taką umrę. Nie chcę innej.
Co do źródeł zboczeń w osobowości - nie mam wiele do powiedzenia. Trzeba medycyny i leczenia. Nie musi zawsze być to zboczenie. Czasem może to być grzech jednostkowy, nie wiem, niech przemówią specjaliści.
Chcę otwartości, co do źródeł, w źle funkcjonujących wspólnotach wiary. Dla mnie tu jest pies pogrzebany wszystkich kryzysów w kościele. Wspólnota jest rodzajem perpetuum mobile. Nie musi zapobiegać wszelkiemu złu, ale leczy, ratuje, naprawia.
Tam, gdzie nie ma wspólnoty, gdzie dominuje kościelno-religijne pozoranctwo, tam otwarta jest furtka do wielu ludzkich słabości. Tak zwana parafia to dla mnie ksiądz we wspólnocie, a nie ksiądz i "lud boży". On nie jest nikim innym, ma tylko inne powołanie i przypisane mu zadania. Chcę, żeby ksiądz, duszpasterz, przewodził nam w szczerości, przejrzystości, a nie zamykał się się w inności i przewodniczeniu ezoterycznym nabożeństwom. Wtedy w nim i przez niego zobaczymy Boga. Wskazania i nauki płynące od niedostępnego na co dzień księdza są anty-świadectwem.

W "Słowie na niedzielę" salezjanin przechadzał się pośród biustów i aktów z gliny w Akademii Sztuk Pięknych. Mówił, że niszczy pośpiech i powierzchowność. Podniecenie nagle wywołane, szukające szybkiego spełnienia. Mówił, że namysł pogłębiony, raczej do kontemplacji prowadzi, niż do grzechu. "I widział Bóg, że wszystko, co stworzył, było piękne". Ktoś się trudzi, żeby nam to, co naturalne, wynaturzyć.

Czy nie jest potrzebny 2-gi etap Soboru Watykańskiego II, otwierającego okna nie w instytucjach, i oficjalnych deklaracjach, ale w ludziach kościoła, od góry do dołu, i od dołu do góry? Skrywając siebie w instytucjonalnych ramach, w pałacach biskupów i plebaniach proboszczów - skrywają Boga.

Kiedy zdarzy się dłuższa wymiana poglądów na blogach, albo kontach Fecebooka, Jaśka lub Łazarza, cieszę się jak dziecko. Włączam się z zapałem. Jednym z najwspanialszych darów od własnych dzieci są ich przyjaciele. Tylko tak tworzymy prawdziwy łańcuch pokoleń, nadzieję dla świata.
Miałem zaszczyt poznać wirtualnie, albo w realu: Stacha, Kevina, Mizina. Dziękuję z całego serca.
Dziewczyny piszcie. Ojciec się ucieszy.

"Między Niebem a Ziemią" uciekłem przed moim papieżem. Gadali, gadali, wspominali, a on jest dla mnie żywy. Wolałbym posłuchać pogłębioną dyskusję o jego nauce. Ciekawe, dla kogo ciekawe są te wspominki. Dla tych, co przeżyli? Dla młodych? Dla mnie, to jest ciekawe.

Kiedy trwam w letargu, nic mnie nie interesuje. Chciałbym wtedy już być wśród bytów duchowych. Ach!

Ale i Internet potrafi pobudzić. Wszedłem na stronę mojej Europy z polecenia Róży Thun na Fb.

sobota, 12 lutego 2011

Zobaczyć w prawdzie i pisać 1,

1.
Jeśli ma się poczucie, że coś się widzi w prawdzie, to trzeba to zapisać. Jakoś przekazać, podzielić się. Prawda nie jest niczyja własnością.
Bardziej wyrafinowani intelektualnie i duchowo powiedzą może, że - "W Duchu i prawdzie". Nie będę się sprzeciwiał.
Nieliczni to robią. Czemu? Jest pewnie dużo wytłumaczeń.
Pomyślałem, że jeśli ktoś się zgodzi, to ja się najmę do opisywania waszych prawd. Wystarczy zadzwonić, przyjadę, posłucham, zapiszę, dam do autoryzacji. Dajcie się namówić.

Idę namówić Grażynę na refleksyjną kawę, czy herbatę. Może se pogadamy? Może da się skusić? Może wpadnie w zastawioną pułapkę używek?
Zdaję sobie sprawę, że trudno, bez treningu, wydobyć z codzienności coś rozjaśnionego, na czym więcej sensu się przylepiło. Z dotychczasowego życia, lektur itd. Strumień świadomości płynie, płynie, płynie. My z nim, rzadko sięgając podmiotowego dna. Skałom trzeba stać i grozić, obłokom deszcze przewozić, błyskawicom grzmieć i ginąć. Kawę wypiliśmy, ja, nawet swoją i drugiej połowę.
Refleksyjny pomysł pożyczyłem od dziennikarza sportowego, który przeprowadził wywiad w szpitali z Kubicą. Rajdowiec jest podobno w takim nastroju. Od wczoraj będą mu w tym pomagały relikwie Jana Pawła II na stoliku obok, od kardynała Dziwisza, który sam jest jak relikwia :-)

Soboty często są błogosławione ciekawą propozycja z NYT. Dziś, przesyłką katechetyczną o książce "House of Prayer No. 2" Marka Richarda.
Będę cytował już nie tylko św. Augustyna. "I have been blessed with a praying mother, and have learned that the best thing one can do as a parent is pray for your children and try to lead them on a spiritual path, and also importantly, to try to be a good example. Hard to do!". Wpływam i płynę ze strumieniem wspomnień Richarda Marka. Dorastał w latach 60-tych na rasowo podzielonym Południu USA, w rolniczych okolicach. Miał od urodzenia zdeformowane stawy biodrowe, żył w biednej rodzinie, skazanej na instytucje dobroczynne. Ojciec odszedł, matka katoliczka, przystąpiła do lokalnej czarnej wspólnoty zielonoświątkowców. W książce pokazał, jak dziecko specjalnej troski, wśród napięć rasowych i religijnych uniesień wyrosło na pisarza nagrodzonego licznymi nagrodami. I jak ciągle tamten klimat inspiruje jego życie i twórczość.

piątek, 11 lutego 2011

Bez grobów, filozofii (nauki) i wierszy nie rozumiem siebie

Życiński miał życie w nazwisku. W dewizie biskupiej - "W Duchu i prawdzie". Złośliwi arcykatolicy przezywali go Żydziński, bo nie był łbem zakutym tylko katolikos, czyli powszechnym. Jak miałem się nim nie interesować i go nie lubić, skoro reprezentował szeroko rozumianą filozofię przyrody. Jestem częścią przyrody, kosmosu, nie wystarcza mi grzebanie w książkach, muszę jeszcze grzebać w sobie, w życiu wszech-światów w ogóle. Ingarden nie mógł opisywać struktury świadomości z zewnątrz. Nie da się. Lubię doświadczalny charakter świadomości i życia wewnętrznego.
Miał Józef na imię. Był księdzem, arcy-biskupem Lublina. Jestem zaskoczony, że tyle miejsca poświęcają jego śmierci. Jeszcze nie wiem, co to znaczy, ale wydaje się sztuczne, medialnie nadymane. Wołałbym jedną mądrą audycję o jego poglądach filozoficznych, teologicznych i eklezjalnych. Wyłączam ględzenie. Teraz go niby wszyscy wychwalają? Akurat. Nie znoszę zakłamania. Dlaczego milczą ci, którzy go zwalczali w kościele? Dlaczego nie pojadą z mikrofonami do Torunia? Toruńscy wyznawcy są przecież także na KUL-u,którego był Wielkim Kanclerzem! Jestem pewny, że gdyby było odwrotnie, oni by go nie trzymali.
Lubiłem go od 30 lat. Żadne podziały polityczne i kościelne mnie wtedy nie obchodziły. Nie było ich? Życie samo i słowo, które było u Boga i Bogiem było, tylko się dla mnie liczyło. Życie - w aspekcie jedności - jest apolityczne. Ono konsumuje wszelkie polityki. Wieczność jest apolityczna.
Ostatnie dziesięciolecie nie lubiłem tylko jego głosu (maniery).

Ja świata nie zawojuję, Egiptowi nie pomogę, nawet w gminie jestem niepotrzebny. Nie boli mnie to za bardzo. Zastanawiam się nad małym światełkiem, które zgasło, a miliardy jeszcze świecą na naszej planecie, ledwie widoczne z większej odległości, a z dużej w ogóle mało kogo obchodzą. Życińskiego widziałem kiedyś na Okęciu, przebiegał z torbą na ramieniu do odprawy paszportowej. Ciekawe, o czym myślał w samolotach? Czy o kosmologii, którą wykładał, między innymi? Ostatni raz go widziałem, słuchałem, po drugiej stronie stołu siedziałem, w gmachu Bobolanum, po wykładzie, Sławek mnie zaprosił na ich sławne kawy i ciastka. A pierwszy raz imię, nazwisko i poglądy poznałem w książce "Wszechświat i filozofia", którą popełnili z Michałem Hellerem, też księdzem w 1980 roku. Nie mogłem wtedy takich publikacji przegapić (data wskazuje, że Solidarność, Wszechświat i filozofia w moim dorosłym życiu zawsze się dopełniały). Dopiero po latach mogę zobaczyć pewne fakty. Zaczynam lepiej rozumieć siebie. Jak nie dziękować! Komu? Heller dostał nagrodę Templetona, za działania związane z pokonywaniem barier pomiędzy nauką a religią, a Życiński siedział teraz w radzie tej fundacji. Z księdzem profesorem Kazimierzem Kłósakiem bardzo się liczyli. Nie mogło być inaczej. On był najstarszy. Kształcił kleryka Wojtyłę, był autorytetem filozofii przyrody. Mnie się nie udało u Kłósaka zacząć kariery od istoty człowieka w dziełach Ingardena, bo umarł. Piszę lekko. Nie płaczę. Swoje zamyślenia nad śmiercią snułem kiedyś na górce Salvatora w Krakowie nad grobem księdza profesora urodzonego w Żółkwi. Zapaliłem znicz, wiersz mu poświęciłem. Lubię cmentarze. Gdy się nadarzy okazja - sam je zresztą stwarzam - idę na groby. Tomasza Manna, Kazimierza Kłósaka, Szczepana Ślagi (ks. prof., przyroda ożywiona, cm. w Limanowej), Johna Ronalda Reuela Tolkiena, może kiedyś zajdę na grób Życińskiego w Lublinie. W Sulejowie, gm. Jadów, jest grób księdza Jakuba Dosta, który przez 50 lat nam proboszczował, za czasów Cypriana Norwida, ślub pewnie dawał jego rodzicom. Księże biskupie-profesorze: "Nie ma grobów... oprócz w sercu lub w sumieniu, / I nie ma krzyżów... oprócz na zimnym kamieniu,/ Albowiem krzyż jest życie już wiek dziewiętnasty...". Wiek dwudziesty pierwszy...

Kłósak, Ingarden, Tischner, Życiński, Heller - przez ile dróg musi przejść każdy z nas? Nie powinno dziwić, że Boga nie szukam już w książkach i na kazaniach. Szukam w niebie, na ziemi i w sobie. Nie jestem pobożny, jestem religijny - według definicji encykliki "Wiara i rozum". Dobrze, że się takiej encykliki doczekałem/doczekaliśmy. Całe moje życie do niej parło. Biada mi, gdyby Jan Paweł II jej nie napisał. Wcześniej, czy później, jacyś ludzie wywaliliby mnie pewnie z kościoła. Wyroki nie zapadają tylko w Watykanie. Gorsi mogą być ci bliżej, najbliżej.

Siedzę w fotelu, jem, śpię, patrzę w telewizor - łapię promieniowanie tła. Łapię cząstki elementarne życia duchowego dane w codzienności.
Chyba nigdy nie powiedziałem/napisałem, że coś powiedział mi Jezus z Nazaretu. W wersji "Pan mi powiedział". Brzmi to dla mnie nazbyt... dewocyjnie? nieprawdziwie? egzaltac(yjnie)? Ja staram się obiektywizować. Powiem - "Jezus z Nazaretu powiedział w Ewangelii św....". Owszem, kiedyś powiedziałem - "Bogu musi się podobać, że się gromadzimy na czuwaniu modlitewnym...", ale to też wiem z Pisma Świętego.
Kiedy mówię "Bóg" - nie należy się domyślać siwego, brodatego starca. Nikt taki za rękę mnie nie prowadzi. Wierzę w Osobową Obecność, Sprawcę ładu biblijnych bohaterów. Wierzę w Yahweh - Jestem-Który-Jestem. Wierzę w Boga Jezusa Chrystusa i Jezusa Zbawiciela ("da poznać ludowi swemu Zbawienie przez odpuszczenie grzechów"). Przypadek gramatyczny bywa bardzo ważny. "Bóg Jezusa Chrystusa" - to książka Waltera Kaspera, który później został kardynałem. Lubiłem wykłady z apologetyki, rozumianej jako dociekania nad samoświadomością Jezusa. Kiedy mówię "Bóg" - przywołuję całą wiarę i rozum.

Moja wiara, to znaczy ja, stale potrzebuje rozumu i tego co już poznałem o sobie, o świecie, o tzw. homo sapiens. Dziękuję mistrzom, nauczycielom, profesorom.

czwartek, 10 lutego 2011

Drążenie świadomości i codzienność

Od dawnych lat maturalnych (szkolnych tylko rok, kalendarzowych dwa, trochę w przód,trochę w tył) żyję z rosnącą świadomością tego, co zewnętrzne i tego, co wewnętrzne. Wewnętrzne - nie znaczy subiektywne. Przyjaciele mieli ze mną problem. Często nie mogli uzyskać jasnej odpowiedzi, czy będę, czy nie będę, na przykład, na czyichś imieninach. Najbardziej pamiętam 18-tkę u Izy. Byliśmy żelazną czwórką, piątką, bądź szóstką w klasie. Bliską w dzienniku, na korytarzu i w kościele. A jednak zwlekałem z odpowiedzią. Sam nigdy nie wiedziałem co ze mną będzie. Nastroje? Na pewno, ale także coś więcej:
- po pierwsze, nigdy nie wiadomo co się zdarzy, czułem podświadomie wagę możliwości
- po drugie, jeśli powiem słowo, czuję się za nie odpowiedzialny ponad możliwości, a co, gdyby świat się zatrząsł, przecież musiałbym dotrzeć, powiedziałem słowo!
Próbowałem łapać trudną równowagę między świadomym, znanym, nieprzewidywalnym, wewnętrznym i zewnętrznym. Na początku musiałem to robić bardzo po omacku.

Dzisiaj to robię bardziej świadomie. Wykorzystuję doświadczenie, pewnie nawet rutynę. Obiektywizuję, utrwalam dane doświadczalne, zapisuję, publikuję. Śmiem twierdzić, że jestem w okolicy jednym z najbardziej rozpoznawalnych ludzi. Można mnie śledzić na dwóch wykresach: pozornych danych osobowych i prawdziwych danych osobowych. Paradoksalnie, pozorne bardziej liczą się w świecie. Świat tylko ad-ministruje. W nim nie poznacie osoby. Mnie znacie.

Dzisiaj żyję bardziej świadomie. Zapisuję myśli, które na wierzch strumienia wypłyną, jeśli mnie intrygują swoim pochodzeniem, związkiem znaczeniowym, albo się na czymś dłużej zatrzymują. Są moje i nie-moje, więc stają się nasze.

Wczoraj dzieci szalały w pokoju. Dwójca, lub trójca, nie zaglądałem, nie sprawdzałem słyszałem. Wrzask i rumor był spory, może meble latały? Wierzę, że nic im się nie stanie. Wszyscy rodzice muszą wierzyć. Większość z nich zawsze prosi o opiekę Aniołów Stróżów, nawet się nie zastanawiając, jak wyglądają i ile się mieści na czubku szpilki. Miłość do dzieci ignoruje takie dylematy. Wierzymy, jak żołnierz zabity, że w siódmym niebie jest.
Ja też mam ulubione adresy w niebie. Przepraszam aniołów, ja walę prosto do Ducha Świętego.
Jak to działa? Jak działa modlitwa w ogóle? Od strony Boga nie zbadamy, ale od strony człowieka badać trzeba.
Po pierwsze jestem realistą. Żyję i widzę, że dzieci zdrowe. Że Jasiek daleki, też jest pod jego działaniem. Nawet bardziej, bliżej Watykanu. On nawet może się przed Nim bronić, ale to nic nie przeszkadza modlitwie rodziców. Modlą się i tyle. Taka nasza miłosna powinność. Gdzie sięgną ręką, internetem, tam są i robią na przykład przelewy, gdzie sięgną myślą, to myślą, gdzie duchem, to się modlą. Czy macie jeszcze jakieś propozycje? Chętnie skorzystamy.
Już Boga nie szukam w książkach i kazaniach. W życiu samym? Tak. Jest. Chcę najdokładniej opisać. Czy zdążę? Czy się uda? Czas jest krótki, możliwości słabe. Kto da stypendium? Bym mógł się wycofać, zadaniu podołać!

Nie dałem dzisiaj rady pociągnąć dalej tego co chciałem. Wymiękłem. Jutro muszę wrócić. Muszę. Zwłaszcza, że abp Józef Życiński nie żyje.
Dzisiaj dorzucę tylko codzienności:
- Zapragnąłem pójść na radę pedagogiczną, podsumowującą pracę od września. Chciałem przeprosić dyrekcję i koleżeństwo za kłopoty, jakie im sprawiłem. I podziękować, że mnie zstąpili. Z najważniejszych spraw chciałem powiedzieć o tym, że dwa razy ze świecą przez szkołę przechodziłem, przypomnieć słowa, które wtedy cytowałem, nowych przyjaciół pomocnych w katechezie szkolnej spotkanych na blogach i Facebooku, oraz o sprawie Czarka: apelu i wizycie policji z nauka o prawie. Chciałem też spytać, czy szkoła uczci 30 rocznicę założenia Solidarności Rolników w gminie. Pedagog, rada pedagogiczna - jak to ładnie brzmi.
Rada odwołana z powodu zwolnień chorobowych. Czy po feriach będę miał tę sama wenę do świadczenia? Zobaczymy. Fakt jest faktem. Zapis, zapisem.

- Pokój, radość, śmiech, a nawet szczęście, wracają często, nie pytając się, czy wszystkie problemy "się" rozwiązały. Mówta, co chceta, rzeczy, problemy,sprawy są - a Bóg jest. Taka jest Jego definicja. Wybierajta. Tylko odrobinę wiary trzeba, a jak jej nie ma, wystarczy poprosić :-)

- Telewizja jest handlarzem. Każda minuta jest wyceniona. Sprzedaje czas,kupuje nas. Na różnicy zarabia. Z zarobków finansuje nieznane nam interesy. Znamy tragedie, dobrze się sprzedają, dużo się zarabia. Tego, co w podszewce i głębokości, szerokości, wysokości spraw nie pokazują. Na nich nie zarobią, no i mogą stracić klientelę dalszych biznesów. Znacie szalonych zabójców w amerykańskiej szkole? Poczytajcie świadectwo jednej z ofiar. Rozmawiając o młodzieży warto także znać życiorys Chiary. A pod tym adresem są bardzo frapujące święte dzieci.