wtorek, 21 lutego 2012

Dwie mentalności i ciągłość dziejów

Norwid, JPII, Solidarność, I Kadencja samorządu, RzN, cyber-katecheza, wspólnota życia: 50-lecie klasy, ludzie ze „wspólnoty” parafialno-młodzieżowej. To była wspólnota. List do Papieża, itd. Mój 13 Grudnia. Kąty Wielgi, Borucza.

I na to miejsce wchodzi namiastka normalności. Nazywa się tak samo Polska, Kościół Katolicki... Czy to tylko nasz fenomen bardzo gminny-lokalny? Czy większy problem narodowy?
Stawiam gruszki przeciwko ulęgałkom, że większy. Ostatnio vice-premier coś puścił wprost lub między wierszami swoich zaciśniętych warg, co stało się przedmiotem psychowiejskiej-psychoanalizy, a i w zajawce nowego rozdania „Rancza” powtarzają co i rusz, że „to już była cała wiejska inteligencja i elita” - tak w filmie objaśnia rzeczywistość gminno-parafialną stary proboszcz nowemu wikaremu. Mamy gruby problem narodowy.
Ci starzy, co są łącznikami ciągłej normalności maja się ukryć lub całkiem zejść do podziemia. Są niewygodną wymówką sumienia dla nowych, którzy po-rządki chcą sprawować tak, jakby wszystko się właśnie od nich (za nich) zaczynało. Chcą ustanowić nową rzeczywistość gminno-narodową nowej mentalności. Bezideowej. Bardziej pragmatycznej niż (stary) rozum jest w stanie pojąć. Bo czy jest patriotyzm bez (starej-całej) Ojczyzny?

Co by zrobiła stara Ojczyzna na naszym miejscu? Zebrała by w jedno miejsce i urządziła dziękczynienie. Nie jedno. Przy każdej okazji. Tak by rozpoczynała każde zgromadzenie. Nie od fąsów i dąsów, obrażeń i Bóg wie czego jeszcze na „nie”. Stara Ojczyzna byłaby - jak życie – cała na „tak”. Dzieje człowieka nie znalazły (tym bardziej nie wymyśliły) lepszej i wyższej formy wspólnego bycia wobec wieczności i wszechświata niż uwielbienie i dziękczynienie. Rytuał może co prawda je mocno zabić. Trzeba od-zawsze przywracać ich wydźwięk pierwszy. To trudne zadanie w niedorosłej wspólnocie. Choć dużo łatwiejsze wśród dzieci.

Gdybym miał pieniądze, ufundowałbym sztandar Solidarności RI na wieczną rzeczy pamiątkę. Z takim sztandarem łatwiej by było zebrać paru ludzi na mszy rocznicowo-dziękczynnej i na przyjęciu jakim-takim w świetlicy wiejskiej w Strachówce. Ale tak się już nie stanie miłości mojej – więc tęskno mi Panie. Świetlica należy wszak do nowej mentalności innej rzeczywistości. I innej ojczyzny pisanej małą literą.
Tęsknię do tych wiecznych idealistów, co mają tak za tak, nie za nie, bez światło-cienia. Są w niebie.

Pogmatwanie narodowe jest większe niż nazwałem. Przecież patriotami są także ci, którzy szukają dowodów, że Lech Wałęsa nie jest legendą i bohaterem narodowym, ale zdrajcą. Generał Polko rośnie na bohatera szukając dziury w całym wojsku polskim. Albo inny, innej szarży lub bez, tropiąc spisków, układów, zdrad i zamachów, gdzie tylko się da. Nowy Don Brown wśród nas prędzej wyrośnie niż zaczniemy śpiewać hymny dziękczynienia. Chyba w pojedynkę, jeśli jeszcze zostanie mi dana możliwość będę uczył dzieci i młodzież starego „Hymnu Konfederatów”, który po raz ostatni śpiewaliśmy w zło-wrogi poranek 14 grudnia 1981 roku w pociągu relacji Częstochowa-Warszawa i w podziemiach Dworca Śródmieście.

Bóg w zasobach świata. Wystarczy spojrzeć w rozkład dnia kamedułów lub Benedyktynek od Pokuty. Godziny wspólnej i indywidualnej modlitwy nie idą nadaremno.

Nadaremno za to straciłem godziny i może pół życia przez fałszywą naukę egzystencjalizmu literackiego, który wywarł i wywiera ogromny wpływ (nieracjonalne wielki) na kształt wielu sztuk, w tym życia. Lekko bezsensowny, lekko rozpaczliwy, zagubiony w świecie, wszechświecie i w oceanie znaczeń, obcy nawet lekko sobie. Przemijanie jako naczelny motyw.

Musiałem żmudnie i długo dochodzić do innego całkiem egzystencjalizmu. Z pomocą wielu mądrych ludzi. Bardziej prawdziwych od jednowymiarowych bohaterów starego (Sartre'a i Camusa).
Egzystencja jako istnienie i wypełnianie się ludzkiego losu w OSOBIE. Chrześcijański egzystencjalizm jest prawdą świata zewnętrznego i wewnętrznego. Jezus go przyniósł na świat. Najwspanialsze objawienie osoby. WOLNEJ, ROZUMNEJ, ODPOWIEDZIALNEJ OSOBY. Osoby, która jest zdolna do poznania prawdy i przyjęcia jej z pełną wolnością i odpowiedzialnością. Aż do śmierci. Aż po śmierć na krzyżu za swoich przyjaciół i nieprzyjaciół.
„Idź i ty czyń podobnie”. „Odpuszczają ci się twoje grzechy”. A cóż to jest grzech? Najbardziej osobowy wymiar grzechu! „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. A cóż to jest wiara? Najbardziej osobowy wymiar wiary!
W świecie osoby i osobowego rozwoju i wypełniania swojego losu świat zewnętrzny (materialny) jest tylko podłożem i sceną życia człowieka.

Jest też tutaj (we wszystkim czym żyję, co robię, co piszę) życie wewnętrzne i teologia. Jestem całościowym człowiekiem, żyjącym wiarą i rozumem. Całym człowiekiem. Całkowitym człowiekiem-osobą z pełną tożsamością, samoświadomą siebie, celów, zasad, wartości. To chyba jednak ciągle jest jakiś inny (nowy) gatunek starego homo sapiens sapiens, więc przedstawiciele poprzedniej formy gatunkowej mnie zwalczają :-)

Szkoła nie jest miejscem dla zdobywania popularności i do realizacji swoich ambicji politycznych, czy samorządowych. Jest przede wszystkim miejscem realizowania powołania pedagogicznego i służby każdemu dziecku (wspólnocie) i ich rodzinom. Oczywiście można podjąć służbę w samorządzie, jeśli jest się w zgodzie z własnym środowiskiem szkolnym i nie działa się przeciwko niemu. Realizowanie własnych planów poza plecami Rady Pedagogicznej, koleżanek, kolegów, dyrektora a także bez dyskusji z Radą Rodziców – jest działalnością najbardziej szkodliwą z możliwych, bo dzieje się na najwrażliwszym terenie oświat i wychowania. Dla szkoły konsensus wychowawczy i światopoglądowy jest fundamentem. Same programy ministerialne, podręczniki i metody ich realizowania nie wystarczą. Rzecz idzie o człowieka-osobę, a nie o przedmiot do obróbki. Ważny jest całokształt spojrzenia na młodego człowieka i świat go (i nas) otaczający.
Prywatne plany na karierę osobistą ze szkołą jako odskocznią są nie tylko anty-wychowaniem i anty-oświatą. Jest źródłem wielu patologii w życiu całej wspólnoty lokalnej. Dotyka także życia religijnego na danym terenie. W końcu większość z nas jest osobami wierzącymi, prywatnie i publicznie.
Milczenie wobec tego problemu jest nie tylko najgorszą przysługą, ale wręcz współudziałem w fałszu. Nikt nie może chować głowy w piasek.
I choć wielu wydawać się może, że mówię o problemie lokalnym, to jestem przekonany, że dzieje się tak w wielu szkołach, gminach i parafiach na terenie Polski. Paradoksalnie prawo państwowe uniemożliwia najprostszy sposób uzdrowienia sytuacji we wspólnocie szkolnej przez rozwiązanie umowy o pracę.

Rozumienie wspólnoty i dobra wspólnego nie jest silną stroną społeczeństwa postkomunistycznego. Nawet w kościele. Pojęcie wspólnoty jest kluczem do stworzenia szkoły, parafii i gminy - trudno powiedzieć, na którym polu najbardziej! A u nas - w Polsce i pewnie innych krajach dawnego „bloku wschodniego” - na ten temat nie ma nawet poważnej dyskusji. Z kolei znalezienie równowagi między zapisami o roli procedur instytucjonalnych i wartości osobowych nauczyciela-wychowawcy w procesie dydaktcznym (kształcenia i wychowania) jest trudnością na całym chyba globie. Człowiek jako osoba! Szkoła jako wspólnota! Parafia jako wspólnota! Gmina jako wspólnota! - to są największe globalne wyzwania.

Nie pisze się o 3.00 nad ranem, aby zrobić na złość byłemu wójtowi lub obecnej radnej. O 3.00 nad ranem pisze się samiuśką prawdę. Z głębi, z dna serca i egzystencji własnej osoby. Nie się zdolnym o takiej porze do popisów słownych. Nie gubi się właśnie wtedy perspektyw zbawienia. Nie ja.

Skądinąd pozwolę sobie na niesmaczne porównanie – tak jak wielki pisarz JRR Tolkien miał swoje Śródziemie a niemniej wielki inny swoje hrabstwo literackie Yoknapatawpha, tak ja – malutki blogger – mam swój Ogród, Annopol i gminę Strachówkę. Wielcy i mali przechodzimy do historii wraz ze swoją ziemią.

Pisałem do biuletynu o Madrycie i padłem. Daję nieuporządkowane zapiski ze środka nocy i rana. Czekam na dzienniki Białoszewskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz