czwartek, 31 marca 2011

Bóg i bogowie 1,2,3

1.
Życie człowieka nie jest liczeniem lat. Kosmos sobie, życie sobie, choć mają coś wspólnego.
Życie człowieka kiedyś się zaczyna i jakoś, z miłości, poza wyjątkami gwałtów i eksperymentów i zmierza do naturalnej śmierci, która dla jednych jest, dla innych nie jest końcem.

Bardziej mi się podoba określenie życia, jako zarządzania wiarą, nadzieją i miłością w ramach pewnej całości (jedności). U wuja Eugeniusza znajduję to samo wyznanie w dedykacji - "W podziękowaniu za bezmiar łask uzyskanych w czasie 80 lat życia...". Po drodze była wojna, hitlerowcy i sowieci, ucieczka z Wilna, Dachau...
Życie jest bezmiarem łask i szans. W każdym miejscu danym: Legionowie, Warszawie, Nowym Jorku, Annopolu, Zielonce.

Moje określenie życia nie rozróżnia ludzi wierzących i niewierzących, bo to niemożliwe w tej perspektywie. Moja definicja jest bardziej uniwersalna, niż światopoglądowo-teologiczna. Każdy ma swojego Boga lub bogów. Mój objawił się historycznie, biblijnie.

2.
Wolno przeżuwam czas. Zagryzam minutą, za minutą i po minucie. Sprawdziłem sprawę wiersza, który wuj Eugeniusz zamieścił na stronie 3. Już myslałem, że to on, ale nie. Wiersz, jak się okazuje, jest bardzo znany. Ma też wersję śpiewaną (muz. opr. K. Tomiak OMI). W naszych stronach nigdy jej/go nie słyszałem. Wiele osób się na niego powołuje. Czasem wynikają śmieszne sytuacje. Na pewnej stronie www jako autora podają jakąś pensjonariuszkę Domu Opieki Społecznej ("wiersz Pani Danuty"), ktos inny poszukuje autora ("pamiętam jak z babcią uczyłam się jej, gdy byłam dzieckiem - znam ją od zawsze i nie pamiętam by ktokolwiek mnie jej uczył").

Autorem jest pochodzący spod Lwowa ks. Karol Antoniewicz TJ (1807-1852). Wywodził się z ormiańskiej rodziny Józefa i Józefy z Nikorowiczów. Najtrwalszym jego dorobkiem są pieśni religijne, które śpiewamy do dziś: "Nazareński, śliczny kwiecie", "Chwalcie, łąki umajone", "Nie opuszczaj nas", "O Maryjo, przyjm w ofierze", "W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie”.

Zabiła go zaraza cholery. Zmarł w Obrze, gdzie dzisiaj jest Dom generalny zgromadzenia Andrzeja Madeja. Tam jest pochowany, a nad jego grobem widnieje własnie ten wiersz:

Za wszystko dobro z Bożej ręki wzięte,
za skarby wiary, za pociechy święte
za trudy pracy i trudów owoce
za chwile siły i długie niemoce
za spokój, walki, zdrowie i choroby
za uśmiech szczęścia i za łzy żałoby
i za krzyż ciężki na barki włożony
niech będzie Jezus Chrystus pochwalony.

Wielu ludzi utożsamiło się z tym tekstem. Ja też chcę - tyle, że nie dźwigam ciężkiego krzyża.

Pierwsze nie a propos pochodzi od śp. prof. Stefana Świeżawskiego - "ciągle trwa w Polsce kościół feudalno-sarmacki. Kto go podtrzymuje? - Podtrzymują go często ludzie bardzo święci, pragnący jego dobra, skłonni powiedzieć: "Tak samo kocham Pana Boga, jak ojczyznę", nie potrafiący oddzielić tych dwóch wielkich miłości. Brak tu pewnej hierarchii, rozpoznania rzeczywistego porządku wartości. Ale to też jest kwestia mentalności."

Drugie nie a propos jest własne. Trafiłem przypadkowo w poznańskie na dłużej, na miejsca i ludzi. Przeczytałem krótki testament śp. ks. Franciszka Graszyńskiego i zastanawiam się, co spowodowało jego osiedlenie się w budynku starego probostwa w Jerce. Oczywiście, że chciałbym tam pojechać. Nie wiem jak wyglądał i jakie miał otoczenie. To boli. Takie epizody budują przecież moja filozofię życia. "Nie umiem mijać ludzi, za każdym zostaję zastygłym spojrzeniem". Nie mogę istnieć jako "ja", bez "drugiego". Mój Bóg wyszedł mi naprzeciw, spotkałem Go na drodze. Na szczęście nie spotkałem (poznałem) innego.

3.
Czasem jest atakowany za tryb, lub styl życia. Dla obrony spytam - "co robiłby Szymon Słupnik na moim miejscu?" Wybór miałby niewielki.
Jestem kustoszem pamięci,obserwatorem i kapłanem. Bo tylko tyle mogę :-)

Na nasze dochody i w związku z tym możliwości działań remontowo-inwestycyjnych mieli wpływ:
- PRL, kradnąc mi dwa stypendia zagraniczne
- wszyscy premierzy i rządy od 1989, tudzież parlamenty
- Kazimierz Łapka - ustalił zarobki Grażyny, budując swoją , a nie przyszłość gminy
- "życzliwi lokalni przyjaciele" czuwający nad moją kariera zawodową za pomocą anonimów wysyłanych do kuratorium oświaty, kurii biskupiej, rady gminy i prasy lokalnej

W wyniku ich skomasowanych poczynań Jasiek nie ma grosza przy duszy w Bolonii, Zosia, Łazarz i Hela w Legionowie, a my w Annopolu. W tym samym czasie Grażyna jest liderem wspólnoty lokalnej i bierze kawał odpowiedzialności za jej losy. Taka jest m.in. polska rzeczywistość społeczna w UE, czyli tzw. kapitał ludzki i społeczny, po PRL.
Ale to właśnie ja, i my, głosimy światu, że życie jest zarządzaniem wiarą, nadzieją i miłością. Rok biedy uczy więcej niż wiele lat dostatku. Choć często pozbawia godności. I nie ma w tym żadnej sprawiedliwości. Miał odwagę to mówić światu Jan Paweł II. Jest Bóg i bogowie.

środa, 30 marca 2011

Czym jest życie, czym śmierć

Odpowiedzi nie zadowolą każdego. Nie mogę jednak nie stawiać na katechezie takich pytań i prób odpowiedzi.
Od 28 lat stajemy przed krzyżem na moich katechezach i w ciszy na niego patrzymy. W poniedziałek chyba dopiero z całą ostrością spytałem - "co nam dała/daje ta śmierć?" Dzisiaj powiązałem pytanie z inną szokująca prawdą życiową człowieka wierzącego, od dziecka, czyli modlitwą o dobrą śmierć - "Maryjo, módl się za nami w tej godzinie". Krzyż mówi o śmierci, nawet jak się zdejmie z niego pasyjkę.

Boimy się śmierci, a On ją przyjął dobrowolnie w młodym wieku! I to tylko i wyłącznie dla naszego dobra! Nie był przecież masochistą.
Odczytał lęki człowieka. Nie ma innej pozytywnej odpowiedzi i lekarstwa na nie. Dał przykład. Wiemy, że przeszedł przez jej bramę. Wierzymy, że zmartwychwstał.

Cienka ta moja odpowiedź, ale jakaś jest. Wierzę, że będzie się rozwijała. Z pomocą dzieci i katechezy.

Na poniedziałkowej katechezie w klasie 1-szej modliliśmy się na koniec za jednego z uczniów i jego rodzinę. Opowiedziałem im, co sam zasłyszałem po rekolekcjach. Że podczas mszy w kościele, jeden z uczniów wyszedł z telefonem i w najlepsze gadał. Nie słuchał próśb wychowawcy. Matka była w kościele. Wyszła, też nie poradziła. Popłakała się.
Za niego, za nią, za nas - wysłuchaj nas Panie.

A dzisiaj przyjechała pani wizytator. Uprzedzony raczej jestem do ludzi z kuratorium. Widzę w nich bohaterów z Rewizora Mikołaja Gogola. Trawę malujemy na ich widok na zielono. Nie żałuję im kąśliwych uwag. Że przyjeżdżają oglądać papiery, nie ludzi. Że my się borykamy z problemami wychowawczymi, a oni siedzą przy papierach i żadnej z nich nie mamy pomocy. Albo, żeby choć raz przyjechali i przywieźli nowe sprzęty, np. e-whiteboardy. Itd. itp.
A tu dzisiaj spotkała mnie niespodzianka. Pani wizytator sprawiała świetne wrażenie. Z mojego pokolenia, miła, ciepła, dobrze jej z oczu patrzyło.
Czyli każdej instytucji ludzki charakter mogą nadać pracownicy własną kulturą osobistą. Ba, ale ilu ich.

Czym jest śmierć? Aż chciałoby się wejść, zajrzeć za kurtynę za Jezusem z Nazaretu.

Oglądaliśmy w niektórych klasach film rysunkowy "Cuda Jezusa". Po zamianie wody w wino pomyślałem o gimnazjalistach. W ogóle o młodzieży. Co im kościół daje? Raczej zamienia wino żywego słowa Jezusa w wodę ich-biskupów-i-księży zakazowo-nakazowej religii. Księże Kubku, Andrzeju Madeju i inni, ratujcie.

Zajrzałem do książki wuja Eugeniusza Bądzyńskiego, którą dał dla szkoły na grobach powstańców. Odkrywam prawie jego nowe oblicze. Zebrane w kupę przemówienia i wiersze robią duże wrażenie. Żywego człowieka, który choć przeszedł wiele, parska werwą, młodością ducha, wiarą i... Nie dał się utrupić w Dachau, ani komunistom. Przyjeżdża z weteranami i byłymi więźniami nieludzkich systemów do lasów Boruczy i Kątów Wielgich w gminie Strachówka. On jest cały nasz, żebyśmy my byli cali Polski i Kościoła. Amen, Wuju Geniu.

Przekręciłem dziś licznik. Mam 58 lat. Nie ma to już dla mnie większego znaczenia. Moją miarą jest "jedno życie". Jedność, tak w ogóle. Kto ją osiągnie, ma inne wskaźniki gdzieś. Czy 58, czy 80, czy ileś tam. Spytajcie wujów: Aleksandra "Jacka" (91) i Eugeniusza (83).

wtorek, 29 marca 2011

Wypełniło się i wypełnia 1,2,3


1.
W telewizji króluje drożyzna, "jakiś" kolejny ślub stulecia i równe im w hierarchii bytów priorytety medialne. Dla mnie nadeszła chwila prawdy. Kolejna. Po, na przykład, decyzji małżeńskiej. Przepiszę notatki z wczoraj.

A) - Kiedy wchodzimy i klękamy/klękają (dzieci i niektórzy dorośli) w kościele na chwilę w ciszy, czasem oczy zamkną. Co wtedy jest w nas? Co się dzieje? Liczy się najpierw relacja, potem dopiero obraz jakiegoś boga. Ta chwila jest/może być wyznaniem i przyznaniem się do świata duchowego, do jakiejś realnej bardzo potrzeby; oczekiwaniem i nadzieją. Gdyby ją zapisał co niektóry!

B) - Rola gadżetów w moich katechezach. Zawsze staram się wziąć coś ze sobą, od 28 lat. Mogę to na lekcji jakoś wykorzystać, lub nie, może przeleżeć obok mnie na stoliku. Ale przeważnie coś jest. Czemu? Po pierwsze, zawsze jakoś samo coś mi wpada w oczy, w ręce. To coś jest jakąś wartością dla mnie. Intelektualną, artystyczną... Osobistą. To jakoś reprezentuje świat moich wartości osobowych, osobistych, nie instytucjonalnych na pewno. Czyli nawet w ten sposób, który poddaję jakiejś obróbce myślowej dopiero teraz, wyraża się moja metodyka "ja i ...". Na katechezie nigdy nie jestem - wobec uczniów - sam. Wobec Kosmosu i Wieczności. Jest oddech kultury i... Dech, tchnienie jest obrazem Ducha. Ducha Świętego też. Ruah!

C) - Wolność księdza Kubka też brała się m.in. stąd, że nia dał się zniewolic instytucjonalnie. "Nie miałem w życiu wrogów wśród ludzi świeckich. Wśród księży i owszem. Wielu nie mogło mi przebaczyć np., że nie sprzedawałem opłatków. A ja chciałem, żeby ludzie w święta mieli na stole coś ode mnie, od kościoła, więc chodziłem i rozdawałem. Nie brałem często za pogrzeby, nawet za śluby.
Nie tak dawno, z okazji 40-lecia kapłaństwa, przyszła pani redaktor i chciała przeprowadzić wywiad. Ale nie jakiś tam. - Będę zadawała pytania według "siedmiu grzechów głównych". Zgodziłem się, bo czemu z okazji rocznicy miałbym się chwalić. Wielu księży miało mi to za złe. Były biskup też mnie nie lubił i często dokuczał. Jak przyszedł nowy, wezwał mnie do siebie. Księża się cieszyli, że i ten mi wygarnie. Zeszło na sprawę wywiadu. Poprosiłem, żeby nim wyda werdykt, posłuchał. - Dostałem list, w którym jakaś pani napisała, że skoro ksiądz ma tyle na sumieniu, to i ona, po 40 latach przełamie się i pójdzie do spowiedzi.
Nie pamiętam, co ksiądz biskup na to. Chyba nic już nie mógł na to poradzić."

No i jeszcze ta dedykacja - "Józiowi, Cząstkę Piękna moich Karkonoszy, z okazji Imienin i Spotkania, w dowód Przyjaźni". KTO DZISIAJ TAK PISZE? Trzeba mieć dziecięcą duszę. Ot, i mam odpowiedź na pytanie księdza rekolekcjonisty. Szczerość i ufność - to chciałbym mieć od dzieci.
Księże Kubku, Żywa Książko z Żywej Biblioteki w Jeleniej Górze, księże od Michałowic w serc Twoich Karkonoszy - Dziękuję. Świętemu Józefowi, patronowi rodzin, także.

D) - Miejsce wartości duchowych w życiu wspólnoty - zapisałem także w kościele. Widać coś chodzi mi dłużej po głowie, bo aż trudno podać trasę tej myśli na kartkę w kościele, zapisaną Parkerem. Ale jestem pewny, że wszystko się łączy. Już od wyjazdu z LGD na Węgry, potem do Allendorf itd.
No bo proszę podać mi ostateczne powody, dla których w ogóle coś robimy! Nie wszyscy naraz, mówcie po kolei :-)
Ze mną jest tak:
- to na pewno nie są moje plany, i chęci. Raczej przyjęcie jakichś faktów. Uznanie i akceptacja konkretnej sytuacji. Jakiej? Jak ją zdefiniować? No właśnie, warto się potrudzić. Jak daleko zajdzie nasz rozum i pamięć w rozpoznaniu pajęczyny zdarzeń i przyczyn, bliższych lub bardziej oddalonych? No więc (wybaczcie tę stylistykę, przecież wszystkie panie od polskiego, pana nie miałem, powtarzały, że nie zaczyna się zdania od "więc") - muszę pominąć długie opisy i przejdę do pointy, która wyświetliła mi się w kościele.

ROBIMY TO, CO PODSUNIE NAM DUCH ŚWIĘTY.
W NIM/Z NIEGO PRZYCHODZIMY NA ŚWIAT,
W NIM JESTEŚMY
I Z NIM/W NIM ODCHODZIMY.
PRZEZ CHWILĘ JESTEŚMY JEGO UOBECNIENIEM
(I OBRAZOWANIEM) NA ZIEMI
(W ŚWIECIE KULTURY i NATURY).

Czyli (tylko) przyobleczeni jesteśmy w cielesność i materialność. My mówimy o niej, ona niewiele o nas. W tym świecie materia (nie wiem tylko, czy aż) jednostkuje byty przygodne. Oto teoria spisana Parkerem w kościele WNMP w Norwidowskiej Strachówce na rekolekcjach wielkopostnych.

E) - Ciąg dalszy był na lekcjach. W klasie 1-szej, stojąc jak zawsze na początku w ciszy przed krzyżem, stawiam pytanie sobie i dzieciom - "Umarł za nas na krzyżu. Dlaczego aż tak?"

Jak można nie próbować (całe życie) odpowiedzieć sobie na to pytanie?! Odpowiedź z katechizmu "bo nas kocha" - może być tylko początkiem (i końcem) myślenia. Jezus z Nazaretu to zrobił. Najpierw zapowiedział. I żył tak, by dorosnąć do zadania. I je wykonał. JAK MOŻNA NIE ZASTANAWIAĆ SIĘ NAD TYM FAKTEM! Bez względu na wiarę i niewiarę. Bierzmy sprawy historycznie i psychologicznie i filozoficznie i jak tylko chcemy. Ktoś umarł za nas, aby coś nam dać! Co dał, co ciągle daje?

Wymyślanie teorii i filozofii życia bez uwzględnienia tego faktu jest skrajną niewdzięcznością i ślepotą. Odrażającą, obrażającą dobre zdanie o człowieku. Dwa tysiące lat temu zostało nam zadane (Ludzkości) myślenie (nie lekceważąc i nie ignorując innych, wcześniejszych i późniejszych propozycji). Bez którego nie da się być homo sapiens.

Wiara i kościół dla mnie, to jest to pytanie. Instytucja kościoła jest tylko pomocną strukturą (czasem szczudłem). Wierzę mocno w osobę i wspólnotę. I jedna rzeczywistość i druga nie może istnieć bez dawcy. Bez owego "i"..., które biorę ze sobą na katechezy.

F) - Siedzę na jednej z gwiazd, choć pieski przydrożne obszczekują i łapią za nogawki. To jest moje tu i teraz. Mam poczucie, że tym blogiem zasłużyłem choć na połowę dyplomowania z katechetyki (choć się tak nie stanie miłości mojej - bo któż o mnie stoi - tęskno mi Panie):(

Tak, jak Małysza interesowały tylko "dwa równe skoki", tak mnie - udana katecheza. Tylko, i aż tyle. Jeśli udana, tzn. dotknęliśmy Boga i "wypełniło się".

G) - Maszyny od statystyk wykryły, że ten post ma coś zbieżnego z innym, wcześniejszym. Zajrzałem, potwierdzam.

2.
Kiedy napiszę coś mądrego, a zdarza się, wuj mówi, że napisanie nawet jednego dobrego zdania to już jest coś - nachodzi mnie błogość. Mogę jeść wszystkie niezdrowe rzeczy, bimbać, albo spać. Tak to działa. Cóż mi po jutrze. Wypełniło się. Teraz i tutaj.
Dziwię się tylko czasem, że świat nie drgnął w posadach. A potem znów jest wszystko, jak było. "Jedźmy, nikt nie woła".

3.
Pożyczyłem sobie zdjęcie z Jaśka bloga. Trójka młodych Polaków, dwa Erasmusy, Jasiek i Justyna z bezapelacyjnym zwycięzcą XV Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. F. Chopina (2005) Rafałem Blechaczem przed Sala Koncertową w Teatro Comunale di Bologna.
Rzeczpospolita Norwidowska mnie usprawiedliwia. I nam i jej potrzebne są takie chwile wytchnienia. W programie recitalu były utwory:
- Wolfgang Amadeus Mozart (1756-1791) - Variazioni in do maggiore KV 264
- Claude Debussy (1862-1918) - Pour le piano
- Karol Szymanowski (1882-1937) - Sonata in do minore op. 8 n. 1
- Fryderyk Chopin (1810-1849) - Prima Ballata in sol minore op. 23, Due Polacche op. 26, Quattro Mazurche op. 41, Seconda Ballata in fa maggiore op. 38

Znam nawet ceny biletów - Costo dei biglietti: platea – palchi I e II ordine: euro 60,00; palchi III e IV ordine: euro 40,00; balconata: euro 10,00.
Recenzje z koncertu są tutaj :-)


poniedziałek, 28 marca 2011

Re-collectio

Zbieram na nowo i na staro, co nie koniecznie było się rozsypało, ale na pewno wymaga stałego odkurzania. Obserwuję, słucham, namyślam się, piszę.
Notatki zacząłem robić w kościele. Dziwię się, gdy ktoś się temu dziwi. "Gdy Pan Bóg mówi, nie gardź Jego słowem". Gdzieżbym mógł gardzić. Zapisuję. Ot, co. Gdzież bardziej, niż w kościele?

Rekolekcje są m.in. po to. W pokoju nauczycielskim rozgorzała dyskusja, co do metody księdza pallotyna, Mirosława. Rekolekcje szkolne nie powinny się obyć bez takich dyskusji. Wszak metodologia jest jednym z kluczy udanej pedagogiki. Spór szedł o to, czy ksiądz zastosował odpowiednia metodę. Jedni uważają, że jego skróty myślowe mogą być trudne do odcyfrowania przez uczniów. Ja myślę, że chciał sprawę obrysować wyraźnym konturem i zostawić nas (bez względu na wiek) z problemem. "Spytajcie rodziców, czy chcieliby znów być dziećmi?" Ja, nie i pewnie większość - nie, ale najciekawsze byłyby uzasadnienia. W tę stronę szły moje zapiski.
Dobrze, gdyby rekolekcje szkolne miały stały punkt - "spotkania i rozmowy w szkole". Gdybyż z księżmi - rekolekcjonistą, proboszczem i spowiednikami. Gdybyż religia wyszła z kościoła, zakrystii i plebanii.
Tak sobie myślę, że Jezus po mszy szedłby z uczniami (ludźmi) do szkoły, odprowadziłby ich do miejsca, gdzie żyją, pracują, mieszkają, uczą się. Współczesny ksiądz idzie na plebanię.
Jezus nie wyróżniałby się się szatą, ale osobowością. W instytucjonalnym kościele jest inaczej. Stroje nawiązują do historii, osobowość i zachowania - nie.

Wróciłem do domu bardzo zadowolony. Nawet szczęśliwy. Bo:
- rekolekcje dały skupienie, którego nie zgubiłem w klasach (tylko 1 i 3), o co bardzo łatwo przecież
- to, że wypełniam swój obowiązek szkolny to bardziej cud, niż moja praca. Skoro wstałem z łóżka, dojechałem, dach się nie zawalił, uczniowie przyszli... Widać, inaczej się nie dało. To nie moja zasługa. Chyba, ani razu w życiu.

Przeżyłem. Oczywiście, kiedy już jestem w klasie, to mogę sobie dać lub nie dać rady, ale nigdy nie skłamię. Ani słowem. Za każde mógłbym oddać życie, gdyby zażądano. Katecheza, to jest gra na śmierć i życie.

Dzisiaj się udało jeszcze raz. Już w kościele miałem notatki! Cóż jeszcze trzeba, żeby poczuć się szczęśliwym. No i wróciłem do domu, miejsca, w którym najmilej spocząć i umrzeć, jeśli całe życie - mniej więcej - się na to pracowało. To znaczy m.in. "zbudować dom" - miejsce, w którym miło będzie umierać. To nie musi być budowla, punkt na mapie lub planie. To raczej jest stan świadomości, pełen dobra i sensu. Spełnienia. Wykonało się.

Reszta, m.in. z kartek, zapisana Parkerem, jutro.

niedziela, 27 marca 2011

Błoto 1,2,3,4,5,6,7,8

1.
Godzina 4.00 według starego, piąta na nowy czas. Błoto wszechwładne. W państwie, wspólnocie lokalnej, za oknem, na drodze, na podłodze, w nas - wszędzie. Ta nić czarna się przedzie, ona we mnie, przede mną i w pieśni...
A jednak rozum broni wiary. Wszelkie dobro się broni. Nie potrzebuje uzasadnień. Jest uzasadnieniem - dla wszystkiego innego. Niewiara innych nie podważy mojej wiary silnie ufudowanej na rozumie. Pokażcie rozum swojej niewiary.
Jest Wielki Post - czas rekolekcji i rachunków sumienia. W Grecji poczatek tego okresu jest dniem wolnym, Dniem Oczyszczenia.

2.
Państwo służy samotnym, jedno, dwu-dzietnym, ostatnio coraz chętniej gejom i lesbijkom - karierowiczom, modnym i wygodnickim. To jest elektorat partii zwycięskich.
Dużych, zwyczajnych rodzin jest tylko 4 % w narodzie, kto by sie nimi przejmował. Lepiej się nie zajmować i nie przyznawać do takich zacofanych mniejszości. Hulaj dusza - prawdy nie ma. Można przerzucać się eko słownikiem, bez sensu i logiki. Naturalna jest - w tym kontekście - tylko rodzina i posiadanie dzieci, ale ta naturalność i normalność nie znajduje się na liście priorytetów nowomodnych ekologów. Światowych pseudo autorytetów (często autorytarnych).
Może jednak ktoś w Polsce napisze projekt przeciw wykluczeniu społecznemu dużych rodzin (na każdym szczeblu)?

3.
Pomyślicie, a cóż to zeszło mi się na taką gorycz? Nie zeszło i nie wzeszło. To pokłosie wizyty medialnej. Ekipa telewizyjna była ponad 5 godzin. Łącznie z wykopywaniem, ciągnikowym i ręcznym. Prawie do ostatniego tchu. Była ich piątka: ciepli, inteligentni, rodzinni. Byli z dziećmi. Nagadaliśmy się na temat. Wyostrzyliśmy spojrzenie. Zrozumieliśmy nawzajem więcej. No i błota nanieśliśmy. Ot, co - nie jakieś tam, gorycze. Czy i Cyprian od kwiatów też gorzki? Wiara i rozum nigdy nie pozwolą za bardzo zgoryczeć.

4.
Do Piotrka można zadzwonić w beznadziejnych sytuacjach. Dobrze, że można liczyć na niego. Przyjechał terenówką, choć udało nam się właśnie podstemplować i podnieść telewizyjny samochód, podłożyć dechę i wyjechać. "Myślisz, że widziałeś wszystko?" - Fiat Duplo miał slogan na boku. Zobaczcie, czytajcie. Oni zobaczyli normalnego wójta (szkoda, że nie ma nagrań z nienormalnym), my odetchnęliśmy. Ale nasze błoto jest małą cząstką problemów terenów i ludzi zalanych przez wodę. Choć w naszym lesie woda też próbuje się przelać wierzchem. Podobnie jest w wielu innych miejscach, na ulicy Nowej, na drodze z Sulejowa do Tłuszcza itd.
W tych okolicznościach najbardziej mnie dołuje brak wspólnoty. Tej z małej i dużej litery. Wspólnoty S(s)amorządowej, która wygrała wybory w gminie i w powiecie i... przestała istnieć. W pojedynkę, nawet najlepiej zapowiadający się wójt, sobie nie poradzi. No, a w sojuszach z jakimiś innymi, tym bardziej. Tylko świat zbudowany na prawdzie i wspólnocie się ostoi wszystkim nieszczęściom.
Przyznaję sprawiedliwie, że Komisja Budżetowa Rady Gminy już na naszej drodze była, widziała.

Ostatnia prawdziwa ponad polityczna (demokratyczna!) wspólnota w narodzie i w gminie świeciła w 1980/81 roku. Nazywała się SOLIDARNOŚĆ. Prawdziwą wspólnotą nazywam tę, która się sama nie wymyśla, ale powstaje przez dobrowolne i świadome przyjęcie i zakceptowanie daru (w tym przypadku wolności).

5.
Godzina 12.00 - papież przemawia z Watykanu. Jezus zmęczony usiadł przy studni. Mogę wziąć przykład. Jestem zmęczony. Byłem już dzisiaj w Łagiewnikach (msza o 7.00, TVP1, bonus wolnego kraju, po Solidarności). Na groby Powstańców 1863/4 w Boruczy nie pojechałem. Czasem odświętny, czasem roboczy charakter zgromadzenia bardziej mi odpowiada. Mogę już wybierać. Mogę być zmęczony.

Mam poczucie, że dużo już powiedziałem i napisałem. Kto chciał, wie. Już dużo nie muszę. Bogu dzięki.
Kiedy odwracam się wstecz, brrr, nie chciałbym tego jeszcze raz przechodzić. Kiedy rozejrzę się wokół, niewiele widzę. Kto ma tylko długi, planów nie robi. Wzrok też słabnie.

Jeśli Cyprian Norwid był dumny z przynależności do królewskiego rodu Sobieskich, to nam też wolno, z przynależności do linii Bolesława Prusa i Solidarności. Choć wielu nie może nam tego wybaczyć.

Między Ziemią a Niebem, TVP1, dyskutują o zwrocie mienia zabranego przez komunistów. Sprawa bardzo zaniedbana w Polsce. Pada ważkie stwierdzenie - "ze wsi wygnani byli nie tylko właściciele i nie tylko sprawy własnościowe nam ciążą do dzisiaj. Polska wieś pozbawiona została, w dużej mierze, inteligencji. W tej kwestii opór społeczny bywa jeszcze większy." To jedno z zagadnień omijanych w dyskusji publicznej na temat niechlubnego dziedzictwa PRL.

6.
"I nazwał to miejsce Massa i Meriba, ponieważ tutaj kłócili się Izraelici". A my, gdzie się kłócimy?

7.
Śmierć wygląda jak błoto, ale błotem nie jest, choć w proch się obracamy. Dzisiaj nie obchodzi mnie ze względu na mnie, jeśli już, to ze względu na sens życia w ogóle i tych, co zostają. Moja matematyka sensu każe mi rozumować tak:
- skoro życie jest nierozdzielne z dobrem, miłością, sensem, które znajdują najlepsze uobecnienie w relacji z najbliższymi w rodzinie, to nie może tego unicestwić śmierć. Skoro sami rozwijamy się w stronę sensu (coraz pełniejszego), to nasz ziemski koniec nie może pozbawić sensu naszych najbliższych. Jasne?! Musi zatem być szczególnym sposobem ich objawienia. Rozum nie daje innej alternatywy, albo nic nie jest wart, co przekreślałoby rozumność naszej istoty i naszego życia - czyli odpada. Sam już to zrozumiałem w końcu i wiem. Tłumaczę młodszym Kapaonom i wszystkim, którzy tu zaglądają. Non abbiate paura. Doświadczajcie siebie, doświadczajcie życia, a co dobre - zachowujcie.

8.
Od dzisiaj piszę Parkerem, może wyszlachetnieją niektóre moje posty. Powinienem wygrawerować na nim MUK, bo UMK kojarzy się z Toruniem, a to o Łochów idzie.

W Boruczy nie byłem, i dobrze. Dwa powody ujawniły się wkrótce.
a) kości mi trzeszczały, nie służy mi praca w błocie przy wykopywaniu samochodów
b) nie chcę powierzchownych spotkań z ludżmi, z którymi powinniśmy się spotykać regularnie i dogłębnie omawiać sprawy wspólnot lokalnych bardziej, lub mniej.

Takie okazyjne spotkania kończą się na zdawkowych pytaniach - "co tam Józek u ciebie itp." i może jeszcze na jakimś poczęstunku. NIE. Dziękuję, jestem za poważny, chcę rozmawiać poważnie o dobru wspólnym. Jest wiele spraw i u nas, i w powiecie, i w zaprzyjaźnionych gminach, które wołają o rzeczowe dyskusje. "Moja wspólnota nie stąd wstawa czołem", jam z Rzeczpospolitej Norwidowskiej.

Żałuję tylko, że nie spotkałem się z wujem Eugeniuszem, kombatantem z Zielonki, a właściwie więźniem Dachau, który przywiózł specjalnie i bombonierkę i czekolady i wydanie swoich wierszy i przemówień z wielu lat. On jest bardzo aktywny i bardzo pozytywny. On też z rodziny Prusa.

sobota, 26 marca 2011

Refreny mego życia 1,2,3,4,5,6










1.
O śmierci - po co piszę? By pokazać jak się zmieniała moja optyka. Od dziecięcego lęku, że kiedyś przestanę istnieć i już nigdy mnie nie będzie, przez literackie odkrycia Tomasza Manna-Budenbrooka, że przezywa w innych, Aldous Huxleya, odkrywającego Boga w opus 132 Ludviga van Beethovena, aż po Lwa Tołstoja "Śmierć Iwana Iljicza" i olśnienie w szpitalu w Węgrowie, po gastroskopii, którego nie pamiętam dokładnie, coś chynba chodziło o ciagłe terez, z którego przechodzi się naraz do wieczności, więc nie ma co się nad tym zatrzymywac dłużej, bo zycie jest w każdej chwili, lub jakoś podobnie. Piszę dużo i często o śmierci, także po to, by śpiewali mi na pogrzebie tylko pieśni o zmartwychwstaniu. I im i mnie lepiej będzie.
Narządy i organy mogą powoli wyczerpywać swoje możliwości i cóż to znaczy? To, co najważniejsze ciągle jest i w nas, i przed, i nad nami. Taką bogatą rzeczywistością jest człowiek. A dość często równa się go prawie ze zwierzętami ze schronisk... ochrony przyrody.

2.
Pod pewnym wzgledem u nas jest Ameryka. Dzieci tuż przed, lub po 17-tce, się usamodzielniają. Jasiek, Zosia, Łazarz, Hela - każde na swój sposób. Hela się mi dziś śniła na tablicy wyników egzeminów na medycynę, że została przyjęta. Kto to wie, jak będzie?

3.
Telewizja ma przyjechać po raz trzeci w krótkim czasie. Dwa razy Superstacja - program o rodzinie. Raz TVP1 do Łazarza, o stypendystach Nowego Tysiąclecia. Dobrze nam to robi, więcej się sprząta. Ciekawe, jakie są statystyki, więcej jest w mediach o gejach, czy o rodzinach wielodzietnych? W rodzinach wielodzietnych jest nieodkryty potencjał. Ani przez państwo, ani przez wspólnoty lokalne. O ile się nauczymy mierzyć "ilość życia w życiu". Życie rodzin z trudem się przedziera (i broni) przez modne dziś ideologie. Łatwiej maja chyba bezdomne psy.

4.
A rodzina, w widzialnych i niewidzialnych wymiarach, jest bogactwem przewyższającym całą ożywiona i nieożywiona przyrodę. Mam co naocznie oglądać i pisać.

5.
Czytania liturgiczne - jak zwykle - w tym właśnie momencie przychodzą z pomocą. Rozszerzają widzenie, pogłębiają rozumienie.
"Paś lud Twój, Panie, laską Twoją, trzodę dziedzictwa Twego, co mieszka samotnie w lesie - pośród ogrodów." Nie tacy znów samotni w annopolskim lesie i Ogrodzie Królów, bo wielodzietni.
Do dyskusji o Bogu zawsze trzeba wrzucać kwestię przebaczenia grzechów - "Któryż Bóg podobny Tobie, co oddalasz nieprawość, odpuszczasz występek... Da poznać zbawienie przez odpuszczenie grzechów...". Kto win nie czuje, może Boga nie potrzebuje? Ja bez Niego żyć bym nie mógł. Zagryzł bym się. Grzechy by mnie zagryzły. I zaniedbania.
Dlatego mój Bóg mieszka w konkrecie życia, a nie w teoriach, co oczywiście zapisałem już 30 lat temu w wierszykach, zwanych katechezami. "[Może] nie ma Ciebie w księgach nauki, ale co zrobić z nami / w nas ciągle pojawiają się, są i znikają, wołania do Ciebie i o Ciebie, Boże." Albo moja teoria ewolucji (pardon - koewolucji) - "potrzebne były mi... i wyrosły mi... lecz po co dano mi duszę?".
I tak sobie przefilozofowałem życie całe, prowadząc niejako przy okazji ciągłą katechezę. Najpierw sam dla siebie, potem dla uczniów, w końcu dla własnych dzieci i świata całego. Ojciec zawsze wychodzi naprzeciw i przebacza?

6.
Telewizja Superstacja przyjechała. W błocie utknęła. Sąsiad Darek wyciągnął ciągnikiem. Porozmawialismy o losie rodzin wielodzietnych. Jest z nami źle w kraju Cypriana Norwida i Jana Pawła II. Grażyna odpowiadała na pytania przed kamerą. "Jesteśmy oszukani przez państwo. Przykład? Nasze dzieci nie zarabiają na nasze emerytury. Ci bez dzieci, albo z jednym, dwojgiem wyrabiają teraz etaty i nadgodziny, z których uzbierają na wyższe wypłaty. My chowamy dzieci. Na dobrych ludzi i obywateli. Nie możemy robić kasy. Dzieci będą pracować na fundusz emerytalny wszystkich po nas, bez nas. Okrutny mechanizm, okrutne szyderstwo.
Dołożę inna obserwację. W gminach wiejskich łatwiej uzyskać akceptację na zrobienie rolnikom drogi dojazdowej do pól, niż mieszkańcom (Kapaonom) wielodzietnym "produkującym" tylko fundament przyszłości kraju. Zasiłek dla rodzin wychowujących Polaków brzmi dla niektórych źle. Ulgi podatkowe dla przedsiębiorców - brzmią ładniej. Itd. itp. itd.

Państwo powinno i może zadbać o wartości najwyższe, życie w rodzinach. Są przykłady i metody wypracowane w innych krajach. Największą przeszkoda jest panująca ideologia - zlepek pokomunistycznych pozostałości w świadomości wyborców, niby-europejczyków. O państwie, jednostce, wolności, sprawiedliwości i niesprawiedliwości w ogóle i tzw. społecznej. Zawiści. Przesądy kulturowe. O związkach, niby związkach, niby płciach. I co tam jeszcze! Niech sobie sami radzą, skoro napłodzili tyle bachorów! Margines. Ciemnota. To ich sprawa. Niech sami poniosą odpowiedzialność za nieodpowiedzialność. Bachorób, usłyszał mój ojciec w pracy, przy trzecim dziecku, mnie. Moja mama nasłuchała się wśród przodującej klasy robotniczej - szwaczek w legionowskiej "Odzieżówce". To było nie do zniesienia - wiem z ich opowieści. Naród wychowywany był w prymitywizmie i do prymitywizmu etycznego. Takie były wytyczne najwyższej siły narodu, Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, w internacjonalistycznej rodzinie partii leninowsko-marksistowskich.
Jak łatwo, bardzo łatwo, zapomniano dzisiaj o tych realiach życia przez 45 lat PRL. A w życiu gminy Strachówka o 16 latach rządów Kazimierza Łapki. Dzisiaj płacimy za to my, płacą ludzie z telewizji, którzy przyjechali robić program nt. dużych (tzn. normalnych, ekologicznych, patriotycznych) rodzin. Płaci obecny wójt, z którym umówieni byli na 16.00, ale nie mogli wyjechać. Wójt przyjechał osobiście terenówką pomóc im wyjechać na spotkanie z samym sobą w budynku Urzędu Gminy Strachówka (w gabinecie po Kazimierzu Łapce).

piątek, 25 marca 2011

Coś więcej 1,2

1.
Mam takie czucie - bo poczucie, jakby wskazywało, że to tylko ulotna myśl, choć nie ma myśli bez całego mnie, mniej więcej, bo może być bez pewnych narządów i organów, a czucie bardziej bezpardonowo mówi o wszystkim, co jeszcze we mnie zostało i działa - że coś jest więcej, cały czas, i że daje sens i pokój wewnętrzny. Agatologia - podobkowska - po Grecie, znanej i nieznanej historii przecie. Ale mam też własną, z Maria i Andrzejem z annopolskiego domiszcza, co do siebie mówili "najdroższa Marysieńko i najukochańszy mój Andziusiu, przez życie całe małżeńskie".
"Jadąc z pielgrzymką do Ziemi Świętej w 1929, w Wiedniu wszystkie panie poszły na zakupy, a ja nie musiałam, tak wspaniale mnie mój Andziuś zapakował".
"Wcześniej była Emilia i Aleksander, którzy urodzili się w Romantyźmie, a żyli już w Pozytywiźmie. Prababcia ma zasługi dla polskiej literatury, wstawiła się skutecznie za (literacko ! - zaznaczam, bo współczesność pokręciła strasznie języki i zdrowy rozsądek) pozytywnym chudopachołkiem Aleksandrem Głowackim u jego teściów.
Inne dziadki poznali się w Ameryce, rodzice w Niemczech, ja z Grażyną na kościelnym podwórku, na sali katechetycznej. Najłatwiej ująć tajemnicę życia i miłości przez tkaninę rodzinną. Z pokolenia na pokolenie.
Jerzy Stuhr powtarza zdanie Stanisławskiego "kochaj sztukę w sobie, a nie siebie w sztuce". Jest coś więcej.

2.
To powiem do kamery, jeśli ekipa telewizyjna nie utknie w błocie:
- życie, zwłaszcza w rodzinie, jest zarządzaniem dobrem i sensem. Później możemy mówić o naszej kiepskiej ekonomii i polityce państwa. Jest coś więcej.

czwartek, 24 marca 2011

Ko-ewolucyjne, czyli jakie?


Kontrast wielki naraz spostrzegłem - straszne błoto dookoła, nie da się przejechać i schodki się rozwaliły do naszej 100-letniej drewnianej chałupki, ale w moim kąciku panuje ład wewnętrzny i światło pada na klawiaturę. Całą energię skierowałem wreszcie na zarządzanie dobrem. Z konfliktami niech próbują sobie radzić inni. Moja teologia spotkała się z AI (Appreciative Inquiry). AI jest poszukiwaniem tego, co najlepsze w ludziach i ich organizacjach. Niektórzy dodają jeszcze "koewolucyjne" - czego jeszcze nie rozgryzłem. Usłużny Internet podpowiada, że to "system wieloagentowy z mechanizmem koewolucji gatunków", bo "ewolucję można sobie wyobrazić jako algorytm stale optymalizujący pewną funkcję."

A Madej uczył nas takiego podejścia w swoim pierwszym tomiku "Dobrze, że jesteś" (1983).
Czyż wiara człowieka nie jest zarządzaniem dobrem? Dla mnie ta definicja ma swój powab i efektywność. Teorie musza mieć, poza wszystkim innym, walor prostoty i piękna. Nie stawiam ograniczeń dobru. Jego najwyższym uosobieniem jest Bóg. Teoria i praktyka wieluset pokoleń jest co do tego zgodna, ale każdy może sam rozpocząć poszukiwania od nowa.

Moja myśl o życiu człowieka na Ziemi też ewoluuje. Koewoluuje z prywatna teodyceą. Po wczorajszej katechezie w kl.6 powiem tak:
- Bóg podzielił się swoim istnieniem, mądrością i dobrem z człowiekiem. Jesteśmy koroną stworzenia. Każdy człowiek ma wszystko, co jest mu potrzebne do zbawienia: życie i wolna wolę, kulturę swojej części świata, lub świata całego. Każdy ma jakąś wspólnotę, w której jest zakorzeniony. Każdy, na miarę swoich możliwości może poznawać, chłonąć dobro, prawdę, piękno. Może żyć wiarą, miłością, nadzieją.
Życie daje niepowtarzalną szansę zarządzania dobrem (wiarą, miłością...). Dlaczego nakładamy sobie peta i wolimy zarządzać strachem, lękiem, konfliktem, niewiara, nieufnością itd?
Wiarę też można rozumieć jako jeden ze sposobów zarządzania dobrem.

Gdziekolwiek mieszkam, w jakich bądź warunkach - życie można sprowadzić do zarządzania dobrem i sensem. Wiem, że są ludzie, dla których życie jest - choć brzmi to dziwacznie -zarządzaniem przypadkiem. Smutne. Sam język jakby się bronił przed takim ujęciem.

środa, 23 marca 2011

Agatologia, czyli moje katechezy






Kiedyś katechezami nazywałem swoje wierszyki. Pisałem i czytałem je śp. Dorocie, bo się o nie upominała.Agnieszka mówiła, że korzystała z nich w swojej próbnej pracy maturalnej. Nie miałem powodu jej nie wierzyć. Ja naprawdę nie umiem obojętnie minąć ludzi, "za każdym zostaję zastygłym spojrzeniem". Każdy przecież jest niepowtarzalny.

Metodę mam prostą, mieć coś w sobie, wziąć jakieś gadżety, które akurat wpadną w rękę, stanąć z klasą w ciszy przed krzyżem. Reszta spływa z góry.
Staram się przede wszystkim czytać rzeczywistość i samemu za dużo nie kombinować. Wczoraj dostałem scenariusz z Internetu. Wyszukała go dla mnie maszyna. Ale najpierw opublikowałem swojego posta. W nim wyznałem po-dobkowską potrzebę wyznania uczniom miłości. Tyle dobra doznałem, nasiąkłem, że nie sposób odpłacić inaczej. Po kliknięciu 'enter' pokazała się dyskretna reklama wylosowana przez maszynerię google - adres ewangelicznej strony. Wszedłem, skorzystałem. "Wywiad z Bogiem" pociąłem na kawałki. Mieli przeczytać ze zrozumieniem, poskładać w całość, streścić, skomentować. Tak było mniej więcej w 4 i 6 klasie.

Były też, niestety, bądź stety, dygresje wychowawcze. Głupie karteczki krążyły po klasie, rozpraszając. Zabrałem jedną. Myślałem, że jak zwykle końskie zaloty, albo insze głupoty. Ale, nie. Ta była serio - "zobacz na skarpetki Kapaonowi".
Tego odpuścic nie mogłem. Nie to, żeby obchodziły mnie ich kąśliwości. Pal licho uczniowskie złośliwości, przywykłem, czasem lubię, umiem z nimi żyć za pan brat. Ale w tych trzech słowach była metoda, którą nasiąkają w domu. Niestety, to przykład rodzinnego anty wychowania (społecznego). Na to zgody nie dam. Na takie chamstwo i niszczenie innych prymitywizmem intelektualno-duchowym tolerancji nie będzie! Nie będa przy mnie niszczyc innych z powodu koloru skarpetek, fryzury, albo czegoś tam, zewnętrznego, drugorzędnego, albo zupełnie bez znaczenia. Nawet, jeśli tym razem skierowane były "tylko" przeciw mnie (i rodzinie, bo gdyby miało dotknąć tylko mnie, użyłby jakiegos innego określenia, bardziej uczniowskiego, a nie nazwiska rodowego). Zapach kobiety i smród wrogiego myślenia o bliźnich da się rozpoznać. Było przyzwolenie na robienie smrodu komuś za plecami przez 16 lat. Technikę pokątnego obsmarowywania i napuszczania ludzi na siebie, wójt Kazik opanował do perfekcji. Niektórzy tak się rozzuchwalili, że nadal chcą działać, według tej (wyuczonej) metody. Jak pieski przydrożne. Starych trudno zmienić, ale dzieci szkoda. Ja do ich klasy wchodzę z sercem na dłoni. Chcę mówić i uczyć wiary, rozumu, miłości. Jeśli nie potrafią przyjąć oferowanej im przyjaźni, to niech choć wiedzą, że można mówić wprost. Tak - tak, nie - nie. Mają pecha, po Dobkowie mam w sobie kupę dobra i miłości i potrzebną siłę wewnętrzną, by ich bronić. Publicznie, otwarcie. Lider nie będzie (ciągle) przepraszał, że żyje i naucza np. w szkole, albo internecie. Zaproponowałem im koalicję na rzecz szukania dobra, prawdziwą agatologię, każdego dnia. I powolnego odchodzenia w niepamięć niesławnej 16-letniej przeszłości. Z ich rodzicami też chciałbym rozmawiać otwarcie, o wszystkim.
Anonimów nie ma w Żywych Bibliotekach. Anonim nie jest Słowem Życia. Przeciwnie, jest Słowem Zła - Słowem Śmierci, co najmniej - cywilnej.

Tematy katechez miały różne sformułowania, ale wszystkie przyjechały ze mną z Dobkowa, z warsztatów "Making the change happen". "Żywe Słowo, Słowo Życia, Żywa Księga, Księga Życia, Żywa Biblioteka, Agatologia".
Najważniejsze chyba odkrycie przyszło w medytacji modlitewnej (po chwili ciszy) właśnie w klasie 6 - "Bóg podzielił się z nami swoim istnieniem i wszystkim, czym jest: dobrem, mądrością, miłością. Tylko człowiek, ze wszystkich istnień, może odnaleźć w sobie Jego obraz i podobieństwo. Może je odnajdywać i pomnażać zawsze, kiedy zechce. Człowiek wierzący nie musi skazany być na przypadek, zbieg okoliczności itd. Musi tylko chcieć szukać i otwierać się na dobro".

Dziś dopiero się dowiedziałem, że rodzina Ulmów z Markowej, zamordowana za ukrywanie Żydów, ma być beatyfikowana. Bogu dzięki.

W szkole Rzeczpospolitej Norwidowskiej podziwiałem dzisiaj prace wykonane na festiwal nauk matematyczno-przyrodniczych. Jak potrafię, prezentuję je na zdjęciach. Niech się przeplatają ze zdjęciami z międzynarodowego festiwalu-warsztatów rozwoju wspólnot lokalnych w Dobkowie :)

Mnie kiedyś nie będzie, moja metoda katechetyczna może pozostanie.

wtorek, 22 marca 2011

Do siebie wracam (kury karmić)














Jutro pierwsze lekcje, od dłuższego czasu. Od czego świat się zaczął? Zechciał i stworzył z miłości - zapamiętałem z wykładu ks. Jakubca (tłumacz ks.Rodzaju w Biblii Tysiąclecia). "Bóg jest Miłością - nie lękajcie się żyć dla miłości" - tego kanonu z Taize nauczył nas Edward Baekaert, obecnie świecki pracownik duszpasterstwa młodzieżowego w Brukseli. Dobre mam referencje.

Czy często słyszycie "kocham cię?". Kto najczęściej wam to powtarza? Mnie, Josh McDowell radził mówić to codziennie. Ciągle jednak jestem słabym jego uczniem, choć jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa, mam nadzieję, że będzie właśnie takie. Byłem na spotkaniu z amerykańskim kaznodzieją pt. "Jak być bohaterem dla swoich dzieci" w hotelu Hilton, kiedy Grażyna robiła z dziećmi prezentację na Zamku Królewskim "Uczniowie adoptują zabytki", m.in. z naszą Matką Bożą Annopolską. Czekając, musiałem jakoś pożytecznie zabić czas "co [jest równo] na usługach i śmierci i życia".

No bo o czym innym warto z nimi gadać? Bóg może być tylko miłością - albo go nie ma wcale. To mówię wam ja, Józef_z_Rzeczpospolitej_Norwidowskiej.
Po Dobkowie wracam bogatszy miłością - czyli Bóg musiał tam być. Taka jest moja matematyka wiary i rozumu.

PS.
Zdjęcia z Dobkowa, z warsztatów "Making the change happen" zorganizowanych przez UNESCO Initiatives Centre - bedą długo pojawiać się tu , albo ówdzie. A "Villa Greta" wzięła imię od babci Krzyśka, która spoziera na nas ze ślubnego zdjęcia.

poniedziałek, 21 marca 2011

Porządkowanie spontaniczne 1,2,3,4

1.

a) - Zrobiłem wystawkę po wyjazdową. Wyłożyłem na stół: ceramikę, minerały, miód i wyroby z wosku, pomiędzy nimi baranka wielkanocnego, "kwartalnik" z Dobkowa, czyli miód pitny kwarciak, certyfikat uczestnictwa w warsztatach i wszystkie materiały szkoleniowe, parę gadżetów z innych państw, książeczkę księdza Kubka, inne publikacje, wśród nich LGD Partnerstwo Kaczawskie. W głowie dużo, dużo więcej. Nie sposób inaczej porządkować, niż tylko wydobywając kolejne zdarzenia, tworząc i opisując fakty. Fakty-matki i fakty-córki.
Minerały "Agaty" stawiam przed sobą i przed Grażyną. Sobie przed komputerem, jej w gabinecie dyrektora szkoły. Agatologia - to nauka o dobru.

b) - Wśród wyrobów ceramicznych jest aniołek. Więc diabełki też się już pojawiły, anonimowo - zajrzyjcie do komentarza pod poprzednim postem. Aniołek jest z Dobkowa. Diabełki, tutejsze, swojskie, przez 16 lat broniły kazikowej twierdzy. Zacofały gminę straszliwie. Teraz się wstydzą ujawnić. Dobro zwycięży. Błogosławiony księże Jerzy, z rocznika księdza Antoniego i Andrzeja - módl się za nami.

c) - Trudno zacząć nowy dzień, gdy brakuje liderów. Oni i wspólnie zatwierdzony plan zajęć, regulował cały tydzień, od 7.00 rano, do ok. północy.

d) - To nie były warsztaty, to był cały fakultet. Zaczęliśmy jakby pisać doktoraty z naszych wspólnot lokalnych. Dziękuję doktorze Ondreju - Chochliku, Kasiu - doktorantko, Piotrze - Piotrku, Tomaszu - Tomku, Ewelino i Krzyśku od Agatów. Bóg zapłać. Jesteście bestselerami!

e) Rzeczpospolita Norwidowska zajaśniała wśród narodów. Niech świeci. Już kiedy wyjeżdżałem z domu, z małym reisefiber, bardziej w głowie, niż gdzie indziej, plakat, którego treści są wyhaftowane na sztandarze naszej szkoły, kiedy brałem w dłonie, napełnił mnie bogactwem.

f) - Ksiądz Kubek - Żywa Książka - dał mi książeczkę o swoich Michałowicach (w sercu Karkonoszy) i wpisał dedykację - "Józiowi - Małą Cząstkę Piękna Moich Karkonoszy z okazji Imienin i Spotkania w dowód Przyjaźni". Zachowałem oryginalną pisownię Kubka. Nikt w życiu, oprócz rodziców i wuja Eugeniusza, potomka Prusa i więźnia Dachau, nie nazywał mnie Józiem. I nikt nie używa tylu wielkich liter!

g) - Kubku kochany, tyś dla mnie równy księżom Twardowskim i Madejom.

i) - Soan paroma słowami mnie no(ha)bilitował. Nie zasłużyłem, ale bardzo dziękuję. Noszę twoje słowa jak laurkę.

2.
j) - Bóg sie objawia z pokolenia na pokolenie. I daje siebie w ciagu pokoleń. Najpierw uczyłem sie od poprzedniego pokolenia, rodziców, Tomasza Manna (zm.1955), JP2, brata Rogera, Matki Teresy, potem od rówieśnych: Andrzeja Madeja, Lecha Wałęsy (Solidarności), Jerzego z Pogranicza, Jarka z SKPR, teraz od pokolenia własnych dzieci i ich rówieśników. Następnego etapu raczej nie doczekam. "Błogosławiona dobroć człowieka niesie pokój ludziom w dom." Teraz przez Internet. Piotrek właśnie przysłał część plików z warsztatów (aby szły za nami i z nami w "dom" naszych wspólnot) z użyciem Dropboxa. Na razie czytam o nim same zachwyty. Kiedys chodziło sie na kursy z informatyki, dzisiaj się jej po prostu używa (w biegu).

3.
k) - Dropbox jest dobrą exemplifikacją mojej teologii Internetu. Jesteśmy dla siebie. Możemy się dzielić całym dobrem, jakie jest nam dane (agatologia). "Nikt nie żyje i nie umiera dla siebie". Nikt też nie jest w stanie sam ogarnąć i skorzystać z całego dobra, które jest mu dane. Internet, Dropbox itd. przybliża pojęcie raju (nieba). Przed epoką ICT świetnie dawało możliwość umieszczanie tam swoich plików. I zawsze będzie miało większą pojemność i możliwości, niż kolejne generacje sprzętowo-programowe computing worlda :)
Janie Pawle II - dobrze, że napisałeś encyklikę "Fides et ratio". One zawsze się potrzebują. Szkoda, że wielu ludzi uważa je za konkurentki. A przecież są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki może wznieść się i szybować do kontemplowania prawdy. Prawdy. Nie znalazłem sposobu na podzielenie się tą "ścieżką interdyscyplinarną" z wieloma osobami w Dobkowie. Moja wina, moja wina.

4.
l) - W czasie ćwiczeń yogi w wiejskiej świetlicy w Dobkowie, często miałem seksualne podteksty, tzn raczej konteksty, albo odniesienia i porównania. Bo:
- ćwiczenia dawały przede wszystkim (oprócz wysiłku) doznania jedności. Jedność – własnego ciała, czy w zjednoczeniu z drugim, jest jednością. Doświadczanie, przeżywanie jedności, nie ma charakteru cielesnego, bądź jakiegoś tam innego. Może lepiej odwołać się do matematyki, niż psychologii. Może potrafią to opisać nowe nauki kognitywne. Może. Powinna mieć to w zakresie nauczania i seksuologia i yogologia :)
Mam nadzieję, że powstanie kiedyś nauka o Jedności! Hurra! Dziwne, że jej do tej pory nie ma. Jak, i poniekąd, o tajemnicy osoby. Sex, to kontakt osób, żyjących w ciele, a nie ciał, bez osobowej głębi.
W seksie małżeńskim jedność może być doświadczana najlepiej. Stoi wszak za nim ślubowanie - czyli uroczyste przyrzeczenie dane przez osobę drugiej osobie - miłości i wierności, aż do śmierci (czyli na jedność i niepowtarzalność!!! własnego "ja", dając gwarancje ostateczne i nierozłączne od własnego istnienia i wszelkich form życia: biologicznego, psychologicznego, intelektualnego, duchowego, społecznego itd.) W małżeńskiej jedności znajduje najlepszą oprawę seksualnie iskrzący diament bytu ludzkiego. Kształt i powab ciała nie są najważniejsze, a nieraz prawie w ogóle nie mają znaczenia. Prawie :)
Jeśli tak w małżeństwie nie jest, to trzeba raczej rozwoju i ćwiczeń duchowych, niż z innych dziedzin wiedzy. Powiem więcej, czym się pewnie wielu narażę, że seks bez uwzględnienia tajemnic jedności i osoby, to tylko barłożenie. Jest - jak potrawa bez soli.

niedziela, 20 marca 2011

Powrót do... siebie, do Rozalina, Annopola, Strachówki...


O 6.00 zabrał nas bus do Wrocławia. Dalej spółka Koleje Regionalne do Warszawy Wschodniej, choć w necie dają, że jedzie dalej. I z Wileńskiej do Tłuszcza. Dalej żonka powiozła. Przez Strachówkę, do szkoły w Rozalinie na zebranie gminne w sprawie przedszkola. Zdjęcie załączam. Do Dobkowa wrócę. Jeno dośpię, myśli uczeszę, zdjęcia za łeb chwycę.

Sarny przez okno busa i pociągu widziałem. Nawet całe stado. Żurawi też. O Michałowicach książeczkę-przewodnik księdza Kubka czytałem, jak latarnik Mickiewicza. Ze wzruszeniem na stronie 37.

Na zebranie wiejsko-gminne mogę wreszcie po 16 latach wejść bez lęku wygwizdania. Po 16 latach diabolicznej władzy Kazika Łapki i "jego" ludzi. Obudzi się jeszcze sumienie gminne. A ja powrócę jeszcze w Karkonosze i Góry Kaczawskie. Do ludzi, Willi Greta, Partnerstwa i partnerstw, przyjaźni, Eko-Muzeum, księdza Kubka i Kowar, w których byłem na wakacjach z Rodziną Rodzin 46 lat temu! Zostawiłem tam pół serca i plakat z Norwidem przerośniętym wierzbami. Rzeczpospolita Norwidowska nie ma granic.

sobota, 19 marca 2011

Festyn w Dobkowie i Farewell Party

Ale najpierw była Yoga. Zawsze daje mi dużo. Rozciąga ciało i umysł. W tym znajduję punkt wspólny, "multikulturowy". Czyż każda kultura nie zaczyna się w nim właśnie? Od świadomego podmiotu? Który dotknął siebie? Siebie. Istnienia w formie upodmiotowanej. Oddzielny, świadomy siebie i otaczających go żywiołów: ludzi, takich jak on, przede wszystkim, ale także całej przyrody ożywionej i nieożywionej. Kosmosu cząstek elementarnych, także tych, których jeszcze nie odkryto i Kosmosu ciał niebieskich, oddalających się w nieznane.

Daj się prowadzić: Bogu, instruktorowi jogi, organizatorom warsztatów. Po prostu daj sie prowadzić dobru. Dobru. Temu, co niespodziewane. Miłości - odkrywanej na każdym kroku. Tej, którą otrzymujesz i tej, którą możesz dać/podzielić się. Miłości sie nie wymyśla, nie planuje. Miłość można tylko przyjąć i się nią dzielić, nieprawdaż?

Festyn przeszedl nasze oczekiwania i 'Farewell Party" :)

piątek, 18 marca 2011

Odwaga samodzielnego myslenia 1,2,3,4




1.
Spytałem Roberta, Żywą Książkę w Jeleniogórskiej bibliotece, jaki tytuł mi zaproponuje do dzisiejszego posta. Właśnie taki.

Przeczytałm już "Chochlika z Czech". "Lesbijkę", "Okiem Kubka", "Widzącego szczątkowo", teraz wypożyczam "Żyda".

Bye, bye CU Later :)

2.
To był tylko początek rozmowy. Mam nadzieję, że rozpoczniemy współpracę. Wziąłem adres.

Piłem z kapitalnego "Kubka".

Zaczęło sie juz na porannej Yodze. Orgazm mentalny - często powtarza Estella. No bo nie można się zblżyć do drugiego człoweka i go dotknąć, jeśli najpierw nie znajdzie się siebie w sobie, swego własnego "Ja".
O tym także sie zgadło z Robertem, tóry czyta więcej i węcej wie i działa, niż wiekszość widzących (ale nie w rozumeniu R.M.Rilke, "Ja wypatruję drzewom drogę burz, co drętwote dni przeosły i w okna moje biją na trwogę. W przestrzeniach słyszę rzeczy mowę, której bez przyjaciela znieść nie mogę. Nie moge kochać ich bez siostry").

Po wyjściu z żywej biblioteki byłem wniebowzięty.

3.
A teraz lepsza draka, muszę opanować dwa wiersze CKN (jeden po ang). Coś pamietam, resztę muszę wyćwiczyć. Pora późna, zmęczenie - mentalne - też.

4.
punkt 1-szy opublikowałem z jeleniogórskiej biblioteki.

czwartek, 17 marca 2011

Nowy dzień - nowa szansa







1. Na Yogę poszedłem, przeżyłem uniesienia duchowo-itelektualne. Znajduję swoje głębokie "ja" w każdym nowym wyzwaniu. Pokonywanie słabości pozwala sięgnąć do korzeni miłości, według definicji śp.siostry Immakulaty Adamskiej (OCD) - to podporządkowanie siebie (drugiej osobie, widzialnej lub nie).

2. Super ćwiczenia z ICT. Mam się czym bawić, w czym ćwiczyć, czym posłużyć dla ukazywania ukrytego i jawnego piękna, dobra, mądrości (prawdy).

3. Agat to minerał. Agatologia to nauka o dobru. Krzysiek połączył jedno z drugim w nowej ofercie Grety.

4. Daniella od języków ma dziś urodziny. Ugotowała dla wszystkich carbonara.

5. Do programu lokalnego festynu z naszym udziałem (sobota) zgłosiłem dwa wiersze Cypriana Norwida (w j.pol. i ang) - muszę zaczą ćwiczyć :-)

6. Dano nam szansę zmienić świat. Stałem się obywatelem Vilaki na Lotwie. Planowaliśmy w grupie ich przyszłość. Uświadomiłem sobie, że w Strachówce zmiana się powiodła. Powstała szkoła Rzeczpospolitej Norwidowskiej.

środa, 16 marca 2011

Zamulenia 1,2,3,4,5






1. Na Jogę się zerwałem (6.40), jak mogłem ćwiczyłem, po obiedzie dopadło mnie zamulenie.

2. Living Library, Żywe Książki, jest dość nowym pomysłem, ciekawym. Ma tworzyć przestrzeń dialogu. Jednym z głównych jej nurtów jest zmierzenie się ze stereotypami i uprzedzeniami.

3. Dosiadłem się do grupy przygotowującej Dzielenie się dobrymi przykładami z naszych wspólnot i organizacji, ale nie nadążam, więc piszę. Pójdę obrobić zdjęcia. Te czynności mogę wykonywać nawet w półśnie.

4. Zmulenie nie jest dziś tylko moją przypadłością. Po obiedzie zjawiłą sie tylko połowa uczestników, reszta przyjęła pozycję horyzontalną (na chwilę). Wkrótce żeśmy się jednak zeszli. Za oknem zaczął dżdżyć deszcz.
Nastąpiła zmianu planu, zamist wymarszu do wygasłego wulkanu, robiliśmy prezentacje dobrych praktyk i pomysłów. Nie, nie - nie klasyczną "gadułą", ale metodą "Open Space", której zasady (filozofia) raduje moje serce. Opiera się na egzystencjalnej podstawie "Być tu i teraz". Teraz jest czas zbawienia. Amen.

5. Po piąte: w tak bogatych warsztatach jeszcze nie uczestniczyłem. Bogatych, przemyślanych, mocno opartych na najnowszej światowej metodologii, która w wielu przypadkach nie ma jeszcze polskich tłumaczeń. Mówi to także Jurek z Pogranicza, który w ruchu warsztatowym uczestniczy od 1985 roku. Dobrała się grupa fantastycznych osób. Ondrej obronił nie tak dawno doktorat z pedagogiki i ma zatrudnienie w czeskim ministerstwie edukacji i młodzieży. Kasia jest w trakcie. Piotr robił maturę w języku francuskim w liceum we Wrocławiu. Jeszcze mało o nich wiem, ale już to wystarczy.
Daniela z Włoch mówi siedmioma językami, a 13 rozumie. Itd. itp. Wieczorna rozmowa przy kominku :pytania do Eweliny i Krzyśka" toczą się w takiej rodzinnej atmosferze, że chciałoby się na Koniec wspólnie zaśpiewać "Wszystkie nasze dzienne sprawy", więc może lepiej wyjdę wcześniej.
Kończę, idę spać, powinienem jutro rano wstać, dołączyć do grupy "Yoga". Takie zdarzenia tworzą więzi, bez słów :-)

wtorek, 15 marca 2011

O Eko Muzeum w Dobkowie






1.Rano było wprowadzenie. O trudnej drodze do tożsamości lokalnej. Tego wykladu powinniśmy wysłuchać w Strachówce, albo znaleźć pieniądze i tutaj przyjechać. Problem wielki jak rzeka i nie tylko w tym zakątku Polski. Po 45 latach ideologii materialistycznego marksizmu-leninizmu PRL mało kto zastanawia się nad tożsamością (własną i lokalną). Przykład z Cyprianem Norwidem w Strachówce, Łochowie, Sulejowie itd.
Zrozumiałem, ze tutaj historia XX wieku stworzyła jakby laboratorium do "pracy u podstaw" nad dzisiejszą tożsamością Polaków. Taki pozytywizm z pomocą budżetu EU.

2. Wspaniałe były warsztaty ceramiczne. Nawet ja coś ulepiłem, nie dało się inaczej. Bogusia (od razu przeszliśmy na ty) jest kobiet sukcesu, tak pisali o niej w prasie. To nie jest łatwy sukces. Działają rodzinnie. Stworzyli fantastyczny klimat zajęć. Są mistrzami także od gościnności i nalewek. Mogliby prowadzić warsztaty dla wójtów, przewodniczących rad, komisji gminnych i wszystkich ludzi dobrej woli.

3. Wyprawa do pszczelarza i pobieranie mądrości od pszczół. I znów główną zaletą gospodarza(y) jest otwartość. I znów rodzinność. Miodów popróbowaliśmy, do domu wrócimy żonie spróbować pozwolimy, dzieciom damy. Rodzinność nakazuje, rodzinnoś zobowiązuje. Tu jestem dJ (rodzina wie, o co chodzi, ich pytajcie).

4. Powłócząc nogami wracałem, oglądałem, fotografowałem. Obiad i zaraz bębnienie. Warsztaty rytmu i rytmicznego współdziałania. Do kolacji. A po - ognisko z bębnami i Bóg wie, co jeszcze. Dlatego powtarzam, tu jest Akademia. Trudno uwierzyć, że to dopiero dwa dni.

Szczegóły i obrazki 1,

Zapomniałem dodać, że trunki to były sławne: Porto, Madera, Rakija, Ouzi, Czarny Balsam. No, ale skoro się zjechało pół Europy!

Były śpiewy, tańce, ale nie hulanki, swawole. Pieśni tradycyjne, kościelna z Łotwy, katechetyczna z Polski, Zorba, Fado - korzenie mają charakter nie tylko ludyczny, ale i duchowy. "A Bóg je sam zna" (CKN, Kolebka pieśni).

A propos, Kasia - razem z Piotrem są rodzicami UNESCO Centre we Wrocławiu - swego czasu mieszkała w budunku pamietającym współpatronkę Europy Edytę Stein. Aldes śpiewa w parfialnym chórze, Theresa należy do jakiejś religinej wspólnoty i wybiera się do Taize.

poniedziałek, 14 marca 2011

Wieczór międzynarodowy 1,2

1.
Na naszych warsztatach, po dniu wypełnionym zajęciami, nadszedł czas świętowania różnorodności w smakach, muzyce itd.

Jesteśmy z 12 krajów. Nie pamietam, kiedy zdarzyło mi sie coś podobnego. Może w Taize, Lourdes. Już sama ilość narodów, ludów i języków przypomina Zesłanie Ducha Świętego.
Ano, zejdę na dół i sie przekonam na własne oczy.

2.
Miałem być chwilę, zostałem do 23.15, trudno było krócej. Wszystkiego spróbowałem, co trzeba wypiłem, zaśpiewałem, równy między swymi. Ale nie tańczyłem, ociekałem potem. Materiały o Strachówce - Rzeczpospolitej Norwidowskiej wyłożyłem. Filmiki nagrałem, ale nie mam siły ich obrobić. Jutro.
Taka jest Europa z urodzenia, nie podzielona wojnami, politykami, konfliktami.

niedziela, 13 marca 2011

Rekolekcje kolejowe

Wkleję to, co udało sie napisać w pociągu. Może być tu krucho z czasem.

Niedziela, wspomnienie Zmartwychwstania. Pociąg wiezie mnie przez słoneczną - akurat dziś - Polskę, na skos.
Wczoraj przyznałem się do stresu, choć awaria netu wycięła moją szczerość. Wracam doń, bo stres i słabości są niezbywalną przypadłością życia. Myślę, że nie tylko primates, ale wszelkich gatunków, może z wyjątkiem bardzo prymitywnych, te być może niczego nie czują i nie muszą się do niczego przyznawać.
Stres z gatunku reisefieber do łazienki mnie nie gonił, ale dał silne napięcie. Bo to trzeba pamiętać o tylu rzeczach! Co dopakować do tego, co Grażyna włożyła, buty skompletować, i które wziąć, skarpety, lekarstwa, akcesoria współczesności, kable included… jeszcze poranne niedołęstwo przezwyciężyć, szczoteczki nie zapomnieć. Byty skompletować i siebie nie zgubić. Tyle, tyle pytań, n.p. czy lepiej wykąpać się już wieczorem, czy zostawić na rano? Tyle tego, że wolałoby się zostać w ostatniej chwili.
Ale przecież nie pozwolę by mnie słabości pokonały. Mam solution: wezmę je ze sobą. Dołożę do plecaka duchowe witaminy, „Prayertimes” kochanego Basila, co mi je kupił w NYC w dowód wdzięczności za gościnność siostry, kleryk Wiesiek, dzisiaj proboszcz amerykański, jeśli się nie rozmyślił, co dzisiaj częściej trzeba brać pod uwagę, niż kiedyś. Wracaliśmy z ONZ, szliśmy broad wayem, zaszliśmy pod Central Park. Tomik się u mnie zestarzał, sczytał, bardzo ze mną zaprzyjaźnił.
Biorę też materiały ściągnięte tuż przed wyjazdem, o AI i jego duchowym wymiarze.

Stacja Tłuszcz:
A) opuszczenie:
- 1-sze opuszczenie przez PKP, albo którąś z jej córek – 80 minut opóźnienia skazuje na obskurną peronową ławeczkę. Dobrze, ze choć pamięć doprawia czas, przypomina te same drzewa, te same wrony, co przed 50 laty, z letniska Annopol powroty do legionowskiego domu
- 2-gie opuszczenie przez katolickie radio na peronie, w słuchawce. Ksiądz prof. z KUL-u mówi takim tonem i takie rzeczy, że odrzuca
B) odnalezienia:
- w radio nie katolickim, znaczy normalnej Jedynce, jest msza radiowa, zwycięski postulat Solidarności 1980/81. „Bierzmy w tym czasie [WP- przyp.moje] przykład z Jezusa” jeszcze brzmi dobrze, ale za chwilę kazanie znów do wyłączenia, tylko głos normalny. Nie da się słuchać katechezy na "nie”, a takich większość z ambony. Jakby nigdy nie spotkali Boga Żywego, jedynie znali instytucjonalnego i rozczarowani wyżywają się na świecie (naszym). Gdyby spotkali Żywego, to by się zachwycili i o niczym innym nie potrafiliby mówić. „Z obfitości-głębokości serca usta mówią”. Współczuję, nie dość że żyją w celibacie to jeszcze w zawężonym (instytucjonalnie) duchu. Nie usłyszeli chyba „Non abbiate paura”.
- świat wyszedł mi na spotkanie, zobaczyłem i po dłuższej chwili uwierzyłem w to (kto), co zobaczyłem - „Mr Steven - I suppose?” – nie może być drugiego Stevena z Kenii na dworcu w Tłuszczu. YEAH, uśmiechem potwierdził prawdę oczywistą.
- zaraz potem UNESCO odczytałem na wyświetlaczu telefonu, bo tak zapisałem Piotrka, organizatora, chciał się upewnić, że jestem w drodze i czy zdążę na autobus. Wolontariuszka będzie czekać, obaw zbądź. Ileż znaków zbawienia! - i jak niewiele przychodzi z dzisiejszego kościoła (oprócz świętych).

Pociąg zwiększył opóźnienie do 100 minut, ale już byłem zbawiony. Rozsiadłem się, wyjąłem laptopa. Czytam i piszę. W hot pointcie na Dw. Wschodnim nawet pocztę sprawdziłem.

Dużo poczytałem. Dotarłem/dotarliśmy. Już po kolacji i pierwszych kotach za płoty. Jest 22.45.

sobota, 12 marca 2011

Jedność życia, jedność w życiu - kontynuacja 1,2

1.
Od wczora wieczora chcę bardzo kontynuować wątki Wiliama, Kevina, Róży i własne. Mam wynotowane cytaty, więc budzę się, wstaję i jestem. Myślący podwójnie homo. Gatunkowo i osobiście.

A) "It seems to me I'm perfectly rational on the basis of my immediate experience of God to believe that God exists and that therefore this, for me, is a properly basic belief"(Wiliam). Myślę, że zgodziłaby się z nim Teresa od Jezusa z Avili, bo tez chciała widzieć Boga. Co prawda, później jeszcze bardziej odkrywała Go w fakcie, że jest "córką kościoła", ale przecież nie przestawała Go doświadczać osobiście. Odważyła się nawet dać gwarancje, że każdy kto 15 minut dziennie odda na modlitwę myślną osiągnie świętość. Co ma przecież korzenie ewangeliczne, bo każdy "kto mówi Ojcze, ma Ducha w sobie". "Übung macht den (Welt)meister".
Szkoda, że wokół tej tematyki nie kręci się większość katolickich kazań niedzielnych. Muszę ewangelika wołać do pomocy. Jak bez ciągłego wysubtelnieniania myślenia i wiary można wieść życie, w którym "nic bez Niego (Nich) zrobić nie możemy"? I nic mądrego powiedzieć i napisać nie jesteśmy w stanie! Znów Einfühlung się kłania. I wielka patrona Europy. I Teresa i Edyta zaświadczają o wolności duchowej. Ach, gdybyż tak większość wierzących - jak świat wokół nas by wypiękniał!
B) Kardynał Lustiger też był taki. “He is a Jew who discovers Jesus Christ … His mother is murdered at Auschwitz. He survives the most horrific war in history, but he refuses to hate and despair. Instead, he turns to God more deeply and gives himself to the priesthood... he was an unsentimental realist who dared to speak about disturbing trends in the Church and society... his personal story is itself a catechesis... his God is the God of the Covenant and the Christian remedy to idolatries can never simply be coerced from the outside... must be exorcised from the inside… To uproot them, we must be converted in depth".
Jego poglądy mnie pociągają, jego osoba też. W nim była męskość (manliness), za którą się rozgląda większość facetów (małych i dużych) - bezinteresowne i bezwzględne poszukiwanie i dawanie zaufania "confidence in a situation of risk", odwagi, wiary, odpowiedzialności.
Pamiętam ze swoich poszukiwań taki okres, gdy zmarli Fromm, Białoszewski, Iwaszkiewicz, może ktos jeszcze. Napisałem wierszyk, zmagając się z sytuacja straty, w pewnym zakresie przewodników - "dobrze, podejmę, stanę na rozstajach". Tak rozumiem manliness, adulthood, confidence. Całe życie w niezmierzonym kosmosie jest ryzykowną sytuacją. Trzeba poczuć odpowiedzialność za siebie i tych, którzy żyją z nami, albo obok nas. Nie można ciągle (za długo) błądzić we mgle. W imię miłości i odpowiedzialności właśnie. Mann takie zdanie wpisał w Czarodziejska Górę poszukiwania. Karol Wojtyła w tytuł książki.
Czyż i z wiara nie jest trochę tak, podobnie? Weźmy to jako okoliczność pomocniczą.
Kardynał Lustiger wierzył w Boga, który jest Bogiem Przymierza. Mnie też teologiczna abstrakcja nie interesuje. Chcę Boga Żywego, wiernemu swojemu przymierzu. Chće także być męski, tzn. być człowiekiem przymierza, wiernym na śmierć i życie (grzechy poddaję miłosierdziu)..
C) "Sprawowanie przez Polskę od lipca prezydencji to nie tylko europejskie obowiązki, ale także prawdziwe „dobro narodowe” i element „europejskiego dobra wspólnego”. Sławek przypomina, że to także chrześcijański obowiązek i wielkie możliwości siania dobra przez polski kościół. Traktat z Lizbony sformalizował tzw. trio prezydencji, czyli współpracę trzech kolejnych rządów sprawujących tę funkcję. Trio gwarantuje, że cała wspólnota ma informację o tym, co będzie się działo w Unii przez kolejne osiemnaście miesięcy.
Polska będzie sprawować prezydencję „w trójkącie” z Danią i Cyprem. Prezydencja nie jest czasem, w którym można promować na forum unijnym własne, narodowe interesy. Ma to być przewodzenie Unii.
Projekt polskiej prezydencji od początku opierał się na założeniu, że jednostronne projekty polityczne nie będą realizowane. Polski rząd wybrał model, w którym prezydencja nie próbuje forsować własnych koncepcji wbrew oczekiwaniom i obawom innych krajów Unii. Będziemy przestrzegać zasady „uczciwego moderatora i rozjemcy”. W interesie Polski leży rozwój całej Unii Europejskiej. Rząd przekonuje, że taką bezstronność będzie gwarantował w duchu europejskiej solidarności – pojęciu, do którego Polska przykłada szczególne znaczenie.
Polska nadal jest państwem dużo biedniejszym od krajów Europy Zachodniej (PKB per capita na poziomie 60 procent średniej unijnej, łączny udział Polski w ogólnounijnym PKB na poziomie 3 procent).
Trzeba odwołać się do doświadczeń Hiszpanów: jeszcze przed rozpoczęciem prezydencji hiszpański rząd konsultował jej program z opozycją; ministrowie regularnie informowali parlament o postępach prac. Rząd chce, żeby prezydencja była nie tylko ważnym wydarzeniem politycznym, wzmacniającym pozycję Polski w Unii Europejskiej, ale by stała się także wydarzeniem społecznym i kulturalnym, by polska prezydencja stała się wydarzeniem „obywatelskim” : prezydencja ma być wydarzeniem, z którym każdy wyborca będzie mógł choć trochę się identyfikować – choćby poprzez możliwość wzięcia udziału w społecznej debacie na temat Unii Europejskiej. („I, CULTURE © Made in the EU, Trademarked in Poland ”).

Konkurs na najlepszy scenariusz „lekcji europejskiej” w szkołach, poświęconej polskiemu przewodnictwu w Radzie UE już się odbył. Ale przecież coś dla Rzeczpospolitej Norwidowskiej do zrobienia zostało. Może już na Vademecum?
Bruegel – to najbardziej znany "think tank" ekonomiczny w Brukseli. A w Polsce może Norwid?

2.
Co napisałem pod "2" zżarło mi, Internet ne fonctionne pas. Szkoda, ale nie będę walczył. Był m.in. link na Penningtona.