wtorek, 31 lipca 2012

Miłość za miłość - blask prawdy


Przypadkiem (w procedurze odzyskiwania dokumentu) oko mi upadło na dwa zdania z wczorajszego posta - „Życie się dzieje, próbuję je czytać, rozumieć i kontemplować, współ-istnieć w zgodzie. Oczywiste, że w takiej koncepcji źródłem istnienia (zwłaszcza życia człowieka-osoby) jest świętość!”
Drobiazg? No nie. Zupełnie nie. OGROM.

Piszę tak sobie, bo myślę tak sobie. Żyję tak sobie - „W duchu i prawdzie”. Niby oczywiste, znamy to z czytań liturgicznych lub osobistej lektury (katechezy, rekolekcji). Jak to łatwo powiedzieć,  powtarzać. Co innego jednak – doświadczyć. Dotknąć. Zobaczyć naocznie. Iść i żyć za pan brat, ręka w rękę z tą prawdą.

Jestem bombardowany każdego dnia blaskiem prawdy. Ten blask nie oślepia. Uszczęśliwia. Blask brzmi lepiej niż iskra i odprysk.
Każdy może. Blask idzie ze świata nas otaczającego i tego dalszego, znanego tylko najwybitniejszym naukowcom, z dzieł artystów i z Biblii. „Przez wszystko do mnie przemawiałeś Panie” (CKN). Niektórzy, szukający i chcący, cieszyć się mogą co chwila:
- „Ponieważ Jezus żyje, ponieważ każde z tych rozważań  jest spotkaniem z Jezusem żyjącym dziś, czemu by nie wyobrazić sobie, że czeka On właśnie na mnie? Że to do mnie mówi: "Daj Mi pić".
Ale prędko sprecyzuje: "Gdybyś znał dar Boży, sam poprosiłbyś i piłbyś ze źródła wody żywej".
Zaskakująca wymiana pragnień. "Daj Mi" – mówi Jezus, a potem: "Poproś Mnie". A nieco dalej: "Ojciec pragnie czcicieli w Duchu i prawdzie". Znajdujemy się na szczycie Objawienia. Wiedzieliśmy, że Bóg może ugasić nasze pragnienie, ale gdyby nie ta Ewangelia, kto ośmieliłby się pomyśleć, że Bóg jest spragniony nas? Jedyny sposób, żeby być godnym tego pragnienia, to samemu być spragnionym. Pragnienie za pragnienie, miłość za miłość.
"

Teologia jest szczególną nauką. Daje nie tylko satysfakcję za wykonaną rzetelnie pracę (poznawczą), ale coś więcej. Radość pochodzi nie tylko od siły argumentów i poprawności metod (rozumowania...), ale od czegoś, co łączy osobę z poznawanym przedmiotem. Są to relacje osobowe! - a to daje (jest) sens, spełnienie, zbawienie.

Argument z doświadczenia osobowego nie jest byle jaki. To nie jest „tylko” psychologizowanie. To jest aż psychologizowanie! - jeśli już. Człowiek jest szczytem stworzenia (stworzeń), czyli szczytem tego, co istnieje we Wszechświecie. To, co jest najważniejsze w doświadczeniu osoby, jest najważniejsze w ogóle. Nie wyjaśnimy rzeczywistości człowieka bozonem Higgsa, albo inną cząstką(!) elementarną. Wyjaśnimy! - przeciwnie - CAŁOŚCIĄ. Czymś się (przecież) różnimy od materii.

Na przykład, inny przykład – na swoim własnym – kiedy robi się nie tak, coś, i ma się tego poczucie i nawet niesmak do siebie, a tu nagle zalewa cię światło, blask! Bo coś tam, coś tam, np. coś pomyślisz, coś sobie przypomnisz, jakieś dobro, przyjemność jest przed tobą, nawet  w lekkiej mgle. Ale przecież nie ten drobiazg niesie to światło. To światło, ten blask płynie z głębszej rzeczywistości. Dla głębszej zadumy, zrozumienia, radości? - można poczytać Veritatis splendor.

PS.
O wsi - co Wałęsa i co ja - później. Nie mówiąc o wątkach, prześwitach i blaskach wcześniejszych. IO i rodzina na karku nie sprzyja tej działalności :-)

poniedziałek, 30 lipca 2012

O kontemplacyjnym istnieniu


Czy nie poświęcamy – jako jednostki i jako cała kultura – zbyt małej uwagi kontemplacji? Zbiera ona przecież zagadnienie świętości, jedności, tożsamości, realizmu. Może jeszcze czegoś?

Dziś podejmuję temat nie po raz pierwszy, choć z bardzo błahego powodu. Pada deszcz, wszyscy siedzimy w domu. Oglądaliśmy igrzyska londyńskie, do czasu wyłączenia prądu. Przerwę wykorzystuję na pisanie. Ale myśl-rozpościerać zacząłem wcześniej. Bo siedziałbym i tak i tak. Ale jednak coś już i tak zrobiłem. Obejrzałem film o relikwiach Jana Chrzciciela. National Geographic daje najwięcej gwarancji na sensowny czas prze telewizorem.

Przy okazji padło kilka ciekawych pytań. Sięgają głęboko, do fundamentów. Każde zejście na ten poziom jest przeżyciem egzystencjalnym i daje odczucie (życiowego) spełnienia. Może nie każdemu, może każdemu - skąd mam wiedzieć, skoro (wśród moich znajomych) się o tym nie rozmawia. Nawet w rodzinie. To nie może być tylko psychologizowanie(m). To realny świat realnego człowieka-osoby 2012.

Post się rozrasta. I o nie tylko dlatego, że ciągle nie dają światła (tak się mówi). Co mnie nie cieszy, jako kibica nieustannego. Sam czas nie może zapełnić szpalt. Z pustego i Salomon nie naleje.
Post się rozrasta i uściśla pod wpływem właśnie odnalezionych notatek z nocy. Byłem zapomniałem, a oto odnalazły się, choć nie szukałem. Chciałem jeno spisać to, co notowałem na Nationalu o Janie Chrz. Ta sama kartka złożona na czworo, co miałem w kościele, ten sam długopis, łatwo się pogubić, pomylić.

Najpierw wątek dzisiejszy, żeby chronologia coś dopowiedziała i wypełniła miejsca pisaniem niedookreślone.

1) żyć to? - dla mnie, być przez chwilę z innymi, głównie najbliższymi, z rodziną. Być. Ani robić, ani tak dalej, ani tym podobne. Skoro jestem z nimi, w kontekście współ-bycia i współ-kontemplacji, to spełniam swoje na ziemi przeznaczenie. Tworzyć wspólnie coś dobrego jest oczywiście zawsze mile widziane, ale nie bezwarunkowo konieczne. Działanie domaga się spełnienia pewnych warunków. Ale ich określanie nie jest teraz moim priorytetem. Prakseologia łatwiej znajdzie mistrzów niż kontemplacja (kontemplacyjne istnienie). To – po pierwsze.
2) Po drugie? - ZNALEŹĆ (OD)BLASK PRAWDY każdego dnia. Skoro przyszły do głowy istotne pytania, tykające fundamentu – to mój dzień już wypełnił się sensem. Nawet w najmniejszym okruchu prawdy jest blask całej prawdy, która wyzwala. Czy źle myślę? Rozumuję? Czy coś poplątałem? Chciałbym wkręcić w taki dialog paru najbliższych lub dalszych bliskich. Łatwiej byłoby się poruszać po oceanie istnienia. Łatwiej korygować.

Coś mi to mówi o mnie istotowego i konstytutywnego! W młodości przyjaciele często się złościli na mnie, że nie sposób wydostać ze mnie jasnej odpowiedzi, co do zdarzeń przyszłych. Rzeczywiście, nim zadeklarowałem, że tu i tam będę, musiałem mieć możliwą pewność, co do przewidywalnych okoliczności. Nie rzucałem słów na wiatr.  Jeśli powiem słowo, to na śmierć i życie. Złamanie słowa, to nie tylko utrata honoru, ale zniszczenie nieodwracalne w jakimś sensie (proporcjonalnie) całej rzeczywistości, struktury bytu Wszechświata, zniweczenie (odwiecznego?) planu Wieczności. W taki sposób doświadczam Istnienia Wszystkiego i siebie samego. Jako pewien przypadek Ostateczności.

Na początku było Słowo i koncepcja, które są doskonałą jednością – tak rozumiem do dzisiaj. To moja teologia, antropologia i kosmologia. Życie się dzieje, próbuję je czytać, rozumieć i kontemplować, współ-istnieć w zgodzie. Oczywiste, że w takiej koncepcji źródłem istnienia (zwłaszcza życia człowieka-osoby) jest świętość!

Tylko tyle zdążyłem, nie wszystko (niewiele?) wyjaśniłem. Nawet nie wszystko przepisałem, ani tego z wczoraj, ani z dzisiaj. Nie muszę. Nic już nie muszę. Trochę zostało na karteczkach, trochę pod innymi adresami. Może jutro? - "jak dożyję", mówiła mądra pobożnością i całkowitym zawierzeniem Mama. Ja mam ciut inną postawę i pobożność. Własną. Osobny świat?

PS.
O wsi, co mówi Wałęsa, a co ja? Też potem, nie zając.

niedziela, 29 lipca 2012

Objawienia niedzielne


Dziś niedziela, byłem na mszy z "dzieciakami", ale notatek nie zrobiłem. Głupi drobiazg mi przeszkodził. Grażyna została w domu, bo za późno jej zakomunikowaliśmy zmowę wcześniejszego wyjazdu. Nie zdążyła.
No i okazało się, że nawet taka zmiana niesie poważne konsekwencje.
Przed mszą Andrzej zapala świece przy i na ołtarzu. Zwyczajny drobiazg. Ale. Widzę, że więcej od tego we mnie modlitwy. Od takiego prościutkiego faktu! Łapię za kartkę i długopis, by sobie zapisać. A jednak się przestraszyłem, kartkę i długopis odłożyłem. Siedziałem między dwoma paniami strachowiankami. Nie chciałem ich gorszyć. No i się narażać.
Okazało się, że jestem taki odważny tylko w rodzinie. Kiedy Grażyna mnie osłania chociaż z jednej strony. Druga wtedy przeważnie jest pusta, brzegowa.
Oto współzależności czasu, przestrzeni, konstelacji ludzkich i konfiguracji wspólnoty lokalnej (szkoła, gmina, parafia). Tego jeszcze nie wiedziałem, choć wiem już dużo.

Msza zaczęła się punktualniutko. Wszystko pięknie, po kolei. Czytania też wpadły mi w ucho. I zapadły w pamięć. Chociaż jedno zdanie. I jeszcze różne takie ładne spostrzeżenia, refleksje. Odkrycia? Objawienia? Ale skoro tak mi się przyglądają i nie akceptują mojego pisania... to nie zapisałem.

Po powrocie coś jednak z tych prawd zapisałem.

1) Więcej we mnie modlitwy, kiedy nasze chłopaki służą przy ołtarzu.
2) "Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój. Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który [jest i działa] ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich" - to przepisałem teraz z Internetu. Utkwiła we mnie do rozczytania "więź, którą jest pokój". Pokój! - jako więziotwórcza siła. To jest coś nowego, ale i teraz nie dam rady więcej mu poświęcić czasu i znaków drukarsko-kognitywnych. Może ktoś pomoże!? Ale także znaczenie JEDNOŚCI - w krótkim fragmencie osiem razem użyte słowo.
3) "Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę". Andrzej Madej usunął się najpierw do Kijowa, a później aż do Aszchabadu. My do Annopola, ale to całkiem inna sprawa i kaliber.
4) Ksiądz proboszcz Mieczysław daje nam czas na kontemplację. Jest w jego liturgiach cisza. Przed, w trakcie. Stajemy się współ-świątynią (kon-templum).
Kontemplacja powinna być jednym z głównych przedmiotów w szkołach. Być, stawać się współ-świątynią! Ma to dla mnie ogromny powab. Teologiczny, filozoficzny, antropologiczny. Być, żyć w prawdzie! Nie w swoich konstruktach, ale w nieustannym otwarciu na całą rzeczywistość, na nieustannej gotowości i aktywnym poszukiwaniu aspektów istotowych i konstytutywnych rzeczywistości (osób i rzeczy). Bez prawdziwego, pełnego realizmu ani rusz. Realizm tez jest ścieżką do kontemplacji.
5) Patrząc na vota wdzięczności za czas i dzieło SOLIDARNOŚCI przy tabernakulum zastanawiam się nad rozdarciem i zakłamaniem współczesnej Polski, które obserwuję z poziomu wspólnoty lokalnej. Bo jeśli ja je (statuetkę anioła, medale...) otrzymałem od Polski wolnej, wiernej tysiącletniej tradycji, branej tęczą zachwytu i ofiarowałem kościołowi na wiecznej rzeczy pamiątkę, to jakiej Polski są przedstawicielami ci, którzy odznaczyli mnie w tejże samej wspólnocie lokalnej tytułem "siewcy nienawiści"? I jaką nam chcą zgotować przyszłość ich liderzy?

PS. Zdjęcie - mecz w deszczu, z bardzo przyjazną widownią.

sobota, 28 lipca 2012

Dać świadectwo! - na świadectwo drogi, prawdy i życia z małej i dużej litery


Ja się chyba na to narodziłem, kształciłem, żyłem, pracowałem (odrobinę) aby dać świadectwo obrazom, widokom i sensowi, który roztoczył się i roztacza i ROZWIJA ciągle przed moimi oczami, moim rozumem i duszą.

Tylko tyle? Tak, tyle. AŻ tyle.

Wczoraj zapowiedziałem na Facebooku wielkie spotkanie, które było nam dane. O godzinie 9.09 rano puściłem w świat zapowiedź - "Dzisiaj dojdzie do istotnego spotkania. Z punktu widzenia filozofii dramatu. Ale o tym potem ♥". Potem jest teraz, bo wczoraj było za gorąco. Zresztą mogę się zebrać w sobie tylko rano. Na 98 % przypadków.

A na blogu - "Dzisiejszy przyjazd Darków też jest w skali Richtera znaczący. Oczekiwaniu towarzyszy lekkie zatrwożenie i tworzenie strategii przetrwania. Zacznę od modlitwy. To znaczy już zacząłem. Stał się moim sumieniem przed laty. Jakimś alter-ego. Spotkaliśmy się... I niech ktoś spróbuje to spotkanie rozgryźć bez Biblii? Zostaliśmy spiknięci! Ja - początkujący katecheta, on - początkujący uczeń szkoły średniej. Zaiskrzyło, że ho! Na wieki. W sali świętego Mateusza. Pomiędzy nami było kilkanaście lat doświadczeń życiowych. Wobec tych sytuacji na sali św. Mateusza stan wojenny'81 i późniejsza polityka były niczym, śmieciem śmieci, w ogóle nie istniały, jedynie genetycznie i w oddziaływaniu cząstek elementarnych. Istniał człowiek z odwiecznością swoich poszukiwań Sensu i Miłości Akceptującej Bezwarunkowo. A w wyniku obustronnych poszukiwań - świata i mojego - i pójścia za głosem i znakami doszło poznanie atrybutu PROSTOTY."

Pomiędzy tymi wpisami a teraz było spotkanie, gorący wieczór i ciut-ciut spokojniejsza chłodniejsza noc.

Wczoraj koło południa, jak zapowiedzieli, przybyli. Ale dziatki nasze lube krzyknęły "to nie jeden, to trzy samochody". Gdybym się zastanawił, to bym musiał przewidzieć chociaż dwa. Ale się nie zastanawiałem. Czekaliśmy, z modlitwa w duszy, zamiast rachunków.
Nie mogą się zmieścić w jeden. Teraz jest ich dziesięć, a chłopaki przyjechali ze swoimi dziewczynami, więc dwanaście, nawet na dwa samochody za dużo. Wymienili więc na dwa większe. W trzecim był Arek z synami.

Że Darków jest teraz dwa razy więcej powiedziały Sławki przy jakiejś okazji. Z podziwem. Wzięli czwórkę na wychowanie, są rodziną zastępczą. Czwórka ma od pięciu do dwóch lat, troje to rodzeństwo.
Darek dalej pracuje w Cyfrowym Polsacie, Ania dalej podobno nie pracuje, chłopaki idą do matury, bo są w trzyletnim liceum i cztero-technikum. Dziewczyny, są w drugiej liceum, bo są bliźniaczkami. Dziewczyny chłopaków też chodzą do drugiej.
Arek jest na emeryturze, młody emeryt służb mundurowych. Co, u dowcipnych przyjaciół, tłumaczy fakt trzeciego dziecka, "sami widzicie, że musiało im się zdarzyć to, co niespodziane". Tym sposobem między starszym i młodszym bratem jest czternaście lat niby różnicy, więcej podobieństwa. Są z genów tego samego ojca i takiejż matki. Co tam geny! - rosną w tej samej kulturze. Były więc dwie wyraźne grupy wiekowe, ale jak się wymieszało z domownikami, to wiedziałem tylko, że średnia wieku tego spotkania jest niska. W porywach były dwadzieścia dwie osoby, bo Zosia z Krzyśkiem szybko odjechali w dalsze rejony, do Ostrołęki, krzyśkowe ziemie macierzyste.

Życie się dzieje i samo się tłumaczy, jeśli wystarczająco długo żyjemy. Obraz się wyłania, sens sensów poszczególnych. Jak puzzli eschatologicznych.
Życie nas spiknęło przed trzydziestu laty. Jesteśmy dzisiaj ponad-pokoleniowi. Miara zwykła, pokoleniowa - zawodzi. Tak samo, jak biologiczne tłumaczenie człowieka - genami i cząstkami, łącznie z bozonami..

A myśmy uwierzyli Słowu. Do którego ktoś nas przyprowadził, zwłaszcza rodzice, rodzina. Każdy osobno, inaczej, ale spotkaliśmy się najpierw w kościele, w parafii świętego Jana Kantego w Legionowie. To było dla mnie tylko siedem lat pracy katechetycznej, 1982-88. W stanie wojennym poczęte, do wolnej Polski prawie. Nasza Ziemia Obiecana, zarówno ta Boża i ta Reymontowa. Zostało nam podarowane królestwo. Które trwa i trwać ma, bez końca. W nieskończonym łańcuchu pokoleń. Życie się dzieje. I samo się tłumaczy. Słowem - które daje życie, w którym jest życie wieczne.

Krótkie wymiany słów i zdań:
- jak było
- jak jest
- jak to i tamto się stało
- Jasiek opowiada, telefonicznie lub na Skypie, "dając swoje dwudziesto-trzyletnie świadectwo" z Glasgow, że w jego dzieciństwie najjaśniejszymi wydarzeniami były właśnie przyjazdy naszych i już ich przyjaciół, z różnych kierunków, ale w tym samym duchu, niezależnie, jakie w międzyczasie były losy poszczególne i zawirowania. A ja to potwierdzam, bo pierwszy raz wziął patyk-gitarę i naśladował Olka z Poznania, gdy miał niecały rok, wtedy Olek z Iwoną nas odwiedzili, spotkani na pierwszym Kodniu, a poznani na pierwszym Żabim Rogu z Andrzejem Madejem, nad Jeziorakiem, pod namiotami, w szałasach, na mszach polowych z komarami i zupą lub makaronem gotowanymi na wodzie z jeziora w garnku (wielki niebieski emaliowany z piwnicy) mojej mamy do prania bielizny.
- czy i jak dzieci partycypowały w decyzjach rodziców
- że Jasiek dziś korzysta z konsultacji (podpowiedzi) Sławka, snując rozważania nad pracą dyplomową, a Sławek przyznał, że z Jaśkiem prowadził pierwsze konsultacje w rodzaju video-konferencji na Skypie, a my też weszliśmy na Facebooka i Skypa na potrzeby Glasgow, którego Uniwersytet ma motto "Via Veritas Vitae", i że we wspólnocie nie wiadomo, w którymś momencie, kto kogo uczy i czego
- że w naszym życiu dawno uwolniliśmy się i przekroczyliśmy granice wyznaczane genami, i że bez transcendowania nie sposób zrozumieć ani siebie, ani tego, co się dzieje w życiu i śmierci
- a myśmy uwierzyli Transcendencji Jedynej Najwyższej Prawdziwej Pięknej i Miłosiernej dla nas słabych, czasem wręcz nędznych grzeszników.
- 3-letni Julek miał powiedzieć do taty "warto było przyjechać", lub jakoś podobnie.
- co rodzina (środowisko) zepsuje w wychowaniu przez ileś lat, przynajmniej tak samo długo trzeba leczyć wielką miłością
- przeczytaj jeszcze kawałek z pamiętników Marii Królowej, bo musimy już jechać
- z radością, zawsze na to liczę (czekam)

Co jeszcze dodać? Dużo, ale innym razem. Dzisiaj kończę stwierdzeniem, że też podziwiam i pokornieję przy takich spotkaniach. Zdjęcia ze spotkania są tutaj.

PS.
"Kto chce zrozumieć naturę wiary religijnej, niech będzie przygotowany na spotkanie z prostotą. Trudność rozumienia nie polega bowiem na tym, że wiara jest złożona, a my prości, ale na tym, że my powikłani, a wiara prosta" (x.J.Tischner).


piątek, 27 lipca 2012

W testamencie? Boski atrybut PROSTOTY


Przedwczoraj było Christophoros, wczoraj było Jego babci. Jakie to miłe. Kalendarzowy uśmiech losu.
Z rana powietrze jeszcze rześkie, a myśli choć z poduszki też nie są zatęchłe. I nie odeszły ode mnie przez noc. Zbyt utrwalone. Adam wywołał lekkie trzęsienie ziemi, bo wstyd mi. Dzisiejszy przyjazd Darków też jest w skali Richtera znaczący. Oczekiwani towarzyszy lekkie zatrwożenie i tworzenie strategii przetrwania. Zacznę od modlitwy. To znaczy już zacząłem. Stał się moim sumieniem przed laty. Jakimś alter-ego. Spotkaliśmy się... I niech ktoś spróbuje to spotkanie rozgryźć bez Biblii? Zostaliśmy spiknięci! Ja - początkujący katecheta, on - początkujący uczeń szkoły średniej. Zaiskrzyło, że ho! Na wieki. W sali świętego Mateusza. Pomiędzy nami było kilkanaście lat doświadczeń życiowych. Wobec tych sytuacji na sali św. Mateusza stan wojenny i polityka były niczym, śmieciem śmieci, w ogóle nie istniały, jedyne genetycznie. Istniał człowiek z odwiecznością swoich poszukiwań Sensu i Miłości Akceptującej Bezwarunkowo. A w wyniku obustronnych poszukiwań i pójścia za głosem i znakami doszło poznanie atrybutu PROSTOTY.

Tyle się już rozpisałem, a nie wyjaśniłem jeszcze niczego. Pozornie, bo to już wszystko było opisane przeze mnie wcześniej w jakimś poście.

Wite/lężone na poduszce:
- że czas poniekąd traciliśmy przez ostatnie 23 lata w pewnej perspektywie i na pewnym polu, a moim obowiązkiem jest spisać, co widzę. Co byłem widziałem. To znaczy, tylko osobiste obserwacje, nie wielką teologię społeczna. Może swoją historiozofię, cokolwiek by to znaczyło.
Tak to się działo:
- 16 października 1978, przełamanie logiki dziejów
- Solidarność
- "stan wojenny", stan wojny z narodem, wojna polsko-jaruzelska, ciężkie rekolekcje narodowe, czas oczyszczenia????
- wolność, samorządność bez wspólnot lokalnych, papierowa?, bardziej deklaratywna niż realna
- Internet

Czas marnotrawiony:-?
- kiedy weszła ustawa samorządowa kościół nie odczytał swojej misji. Ustawa nie mogła zrodzić wspólnoty lokalnej. Kościół pozostał w kruchcie. Nie zachował się jak święty Paweł na Areopagu "widzę, że jesteście pobożni...". A przecież tylko kościół, tzn. powinniśmy my wierzący, ale niestety raczej nie myślący, zakrzyknąć lub wyszeptać "oto nadszedł czas po świecku zbawienia, dano wszystkim warunki do wcielenia idei "partycypacji bytu stworzonego w Bogu („w Którym poruszamy się, żyjemy, istniejemy”). 
Ale gdzie tam, ale gdzie tam. Miałeś chamie złoty róg.
W stanie wojennym był ruch ku kościołowi, do kościoła weszło ożywienie, ale nie wyszło na podwórka samorządowe.
Od dłuższego czasu pisząc o wspólnocie lokalnej dopisuję w nawiasie (gmina, szkoła, parafia). Tylko parafia powinna znać choć niejasno, w zarysie ideę istnienia analogicznego, bo "obecność Boga, w języku filozoficznym zw. jest obecnością partycypatywną, a więc obecnością poznawaną jako źródło własnego istnienia, jako racjonalnego wzoru dla wszelkich bytów stworzonych i obecność celu, ku któremu zmierza wszelkie działanie bytu przygodnego." Wyszła kicha, choć papież ("nasz ukochany") rozpisał te idee, tę prawdę na wiele encyklik. Kruchta pozostała kruchtą, samorząd oddano w ręce lokalnych polityków, szkoła pozostała niczyja(?) i mocno po-ustrojowa.

Naprawdę myślałem, że kościół jest wymarzonym miejscem katechezy uzupełniającej ustawę samorządową. Ze swoją przemyślaną, ugruntowaną logicznie (albo na odwrót) nauką społeczną!!
Marzy mi się od 20 lat Partia Dziękczynienia. Udało się tylko zainicjować "Gminne Spotkania Oświatowe". Moje myślenie było proste - skoro księża stali sie pełnoprawnymi członkami Rad Pedagogicznych i życia naszych szkół, to zacznijmy się spotykać i rozmawiać o oświacie, szkole, wychowaniu, człowieku, wspólnocie. Zacznijmy cieszyć się swoją pełną obecnością życiową na jednym terenie. W tym samym języku, w tej samej kulturze. 
Był ludzki proboszcz, dziekan, byłem wójtem, mój głos się liczył, udało się.

Przyszedł następca, mój sekretarz(!) gminy został wójtem na całą epokę (16 lat). Rozpędził towarzystwo i taki sposób myślenia o Polsce i wspólnocie lokalnej. Skończyła się I Kadencja - czas idealistów. Nastały inne czasy. Realpolitik. Widzimy.

Parafia powinna być miejscem lektury każdej encykliki. Gmina polska mogłaby zorganizować wspólną analizę janowo-pawłowych encyklik społecznych (Centesimus annus) odwołujących się zawsze do "Rerum novarum", by zrozumieć siebie. Szkoła z istoty jest powołana by zgłębiać i szerzyć fundamenty wiedzy o osobie, świecie, kulturze i samej sobie. "Tego rodzaju obecność doświadczana osobowo jawi się w refleksji towarzyszącej – rejestrującej osobowe przeżycia – jako zjednoczenie człowieka z Bogiem. Refleksja towarzysząca w dojrzalszym duchowym życiu człowieka występuje coraz wyraźniej"? Czy na pewno śp. ojcze profesorze?

Pozostałem głosem wołającego na pustyni. "Siewcą nienawiści".

PS.1
Cytaty z cytowanego od dwóch dni przeze mnie obficie, tu i na Facebooku, A.Krąpca. 
 
PS.2 
Nauki o mózgu nie wyjaśniają mi mnie samego, owszem, wyjaśniają jak funkcjonuje ten narząd narządów. Nie powiedzą mi skąd się biorę i gdzie pójdę. Kognitywistyka mniej mi wyjaśnia niż religia. Wystrzegam się redukcjonizmu jak ognia piekielnego.

PS.3
Zapędziłem Andrzeja do przekoszenia choć kawałka Ogrodu. Wodzę za nim oczami. Zacząłem sam, przed przyjazdem Darków, po wpisie/komentarzu Adama (przepraszam, że tak osobowo, na Ty, proszę o wyrozumiałość i wzajemność). Jednakowoż musialem się wycofać z powziętego postanowienia bobym ziajał potem niemożebnie i ociekał potem przez wiele godzin. Ale kawałek wykoszonego trawnika między krzakami porzeczek i kępami fluksji wygląda i zaprasza do kon-templacji. Tak niewiele a tak wiele. Czym można zmierzyć kawałek piękna, dobra, prawdy? Jedynie kontemplacją. W rezultacie wpisu adamowego i darkoej zapowiedzi przyjazdu i wynikłych z nich dobrych postanowień siedzę teraz na werandzie, patrzę na robotę Andrzeja (wykonywaną i efekt) przy muzyce polskiego Akatystu. Grekopochodny medytacyjny śpiew czyni mnie bardziej maryjnym. Rozciągnięte dźwięki wciągają mój umysł (kognitywistyka!) w rozmyśłanie i rozważanie. Czymże byłąby moja religijność bez bodźców i podniet kulturowych!
Marksistowscy politycy nawoływali do łączenia się proletariuszy, siania i żniw nienawiści klasowej, a ja do kontemplowania osoby wszystkich kultur i kontynentów.

czwartek, 26 lipca 2012

Spowiedź i modlitwa a literatura (spowiedź i modlitwa literacka)


Wczoraj było tak, dzisiaj jest siak.
Wczoraj było Christophoros. "Kiedy On nas niesie, a my Jego, świat i życie są lżejsze. Grażyna, Zosia, Andrzej, Marysia, Olek, Łazarz, Hela, Jasiek . To zawsze wydaje się najważniejsze - BYĆ jak najbardziej, najprawdziwiej, najwierniej... potem dopiero mówić, opowiedzieć, opisać. Ale bez słowa nas nie ma - jako homo sapiens, jako osoby. I nie ma kultury.
Mam czym żyć i z czego (kogo) się cieszyć. Tak się dzieje życie." Dzisiaj z drugiej strony widzę - pasożytuję na nich tą swoją radością, nie zasilając, czym zasilać powinienem, jako ojciec, mąż, chrześcijanin, drugi rozsądny człowiek.
Mama-babcia Hela krzątała się dopokąd mogła od rana z siekierką, ściągając i rąbiąc gałązki, gałęzie. Albo porządkując teren. Dopóki miała siły uprawiała grządkę z warzywami, albo kwiaty. Ja nic z tych rzeczy. Siedzę, stukam w klawiaturę, liczę litery, literki, linijki, wyrazy i zdania. I ani rusz nie potrafię się przełamać, żeby i to i to. Pewnie lepiej to wygląda zapisane w komputerze, niż jest w życiu, to znaczy w mojej duszy. Żre mnie dziś od rana.
Śmierć kliniczno-ekonomiczna to i śmierć społeczna, towarzyska i publiczna. Tylko furtki do świętości nie zatrzaskuje, ale wtedy trzeba wziąć siekierkę do ręki. Albo wziąć się za grządki.

Wiem, że klapłem, i...  że nie mam już zamiaru z tym walczyć. Zamiaru? Trzeba by jakiejś heroicznej przemiany. Wewnętrznej wpierw? Czy z zewnątrz? Czy w ogóle możliwej?

Pokazali przemianę East Endu z wysypiska śmieci w nowoczesną dzielnicę wielkiego Londynu. Olimpiada zmieniła tam wszystko, to znaczy zmieniły olimpijskie plany i fundusze. Cud? Cud. Takie cuda są możliwe w naszym (ludzkim) świecie. A w moim osobowym i Bożym? Łatwiej mi rozpocząć modlitwę medytacyjną niż wziąć siekierę. O rąbaniu drzewa, jako kryterium miłości pisał nawet rewolucyjny Włodzimierz Majakowski. A ja? To prawda, że taką mam osobowość, taki jestem, zapisywałem byłem takie nagłe stany, zmiany stanów w wierszykach. Ale stary chłop? Nie trzymam - jak widać - ich tylko na uszne spowiedzi.

Tu zresztą pojawia się ciekawa sprawa na ile uszna spowiedź i powiedzmy blog lub inna tego typu twórczość wpływają na siebie? Rzeczy można opowiedzieć tak naprawdę tylko raz. Jeśli znajdą gdzieś ujście, to już nie powrócą. Obie formy muszą znaleźć więc podział dychotomiczny, rozłączny i się wykluczający. Jedno nie może powielać drugiego. Czy to jest temat do teologicznej rozprawy "Rozwój form literackich a spowiedź uszna". Nie mogą bowiem mieć tylko różnych akcentów lub ocen. Literatura jest spowiedzią wobec Boga samego i całej wieczności. Ciekawe jak to przedstawiali/ją inni?
Dla mnie szczerość, aż po przejrzystość to nakaz życia, nie tylko religii. Lekarz, terapeuta, czytelnik -zasługuje na taką samą szczerość jak spowiednik. Czym się różni? Spowiednik ma moc przebaczania w imieniu Boga. Owszem, to jest istotny aspekt, wart właśnie rozprawki teologicznej (chciałoby się napisać teologiczno-literackiej). Ale dobrze-wiernie opowiedziana historia też może kogoś roz-od-grzeszyć, choć nie sakramentalnie.

Uwierzycie? - że nie wiedziałem do dzisiaj o śmierci Zbigniewa Zapasiewicza! Dopiero do mnie doszła, przy okazji pogrzebu Andrzeja Łapickiego. To był rok moich ostatnich kolonii Caritas, lipiec, który odcinał nas od świata mediów, bez żalu i bólu.
Znani aktorzy należą do kręgów naszych "znajomych" ze świata współczesnej nam kultury. Dla mnie byli to: Hanuszkiewicz, Holoubek, Łomnicki, Łapicki, Zapasiewicz, Łomnicki. Pierwsi zmarli Andrzej Nardelii, Kazimierz Opaliński, Tadeusz Fijewski. Otarłem się jeszcze o echo legendy Jamesa Deana, Zbyszka Cybulskiego, Marka Hłaski, Andrzeja Bursy, Rafała Wojaczka, Edwarda Stachury. A co! Jak już, to już. Dawałem ucho takim sprawom. Dobrze, że byłem "uczniem" Tomasza Manna. Miałem szczęście, spotkałem go dzięki siostrze, która wyjeżdżając w 1968 roku na całe życie do Ameryki zostawiła mi świeżo kupioną lekturę Buddenbrooków. A potem jakimś cudem dożyłem wieczornej pory dnia 16 października 1978 roku, który zmienił bieg globu i wydał dojrzały owoc SOLIDARNOŚCI. Życie się dzieje. TAK DZIEJE SIĘ NASZE ŻYCIE. Moje, na pewno. A twoje?

Wyczerpałem dzienny (życiowy) limit znaków? CO ZAPISAWSZY NIE CHCE MI SIĘ NIC NIC NIC NIC WIĘCEJ.

Ale mogę podeprzeć się innymi. Uznanymi mistrzami. Może ktoś wejdzie na te ścieżki:
"Modlitwa ukazuje ludzką postawę w formie religijno-literackiej w ST (Psalmy, Lamentacje). Modlitwą są pieśni religijne. Mają one sens teologiczny, stanowiąc rozpowszechnioną (zwł. w Polsce) formę przeżywania wiary, stały się formą m. wznoszącej osobę ludzką ku Transcendencji. M. jest obecna w ludzkiej kulturze od wieków jako jej podstawowy składnik, mający uszlachetnić modlącą się osobę.
... Potrzebę m. uzasadniają te same czynniki, jakie stoją u podstaw religii, tzn. przeżywanie przygodności ludzkiego istnienia oraz poszukiwanie oparcia w Bogu... Dobrem właściwym jest tylko dobro najwyższe – Bóg. W interpretacji tego zjawiska panuje przekonania, że pragnienie szczęścia jest nieuświadomionym pragnieniem Boga, ujrzenia Go intuicyjnie, bez żadnych pośredników, co ze względu na nieskończony dystans stworzenia (człowieka) do Boga może ziścić tylko sam Bóg. Bóg wrażając w człowieka takie naturalne pragnienie powołał go do nawiązywania kontaktu z Nim przez
akty życia religijnego.

Religia jest więzią osoby ludzkiej z osobą Boga jako Stwórcą, Celem i Wzorem. Aktualizacja tej więzi dokonuje się w m., podczas której człowiek w sposób świadomy i dobrowolny może podejmować akty decyzyjne oparte na naturalnym przyporządkowaniu swej woli do dobra jako dobra... Bóg jako dobro samo w sobie jest podstawową racją wszelkich ludzkich decyzji w wyborach dobra osobowego. M. jako osobowy kontakt z Bogiem staje się doskonałym środkiem do realizowania ludzkich potencjalności i samostanowienia osoby przez prawe akty decyzji. M. daje psychiczną siłę konieczną w ludzkim moralnym postępowaniu.

Nasze zwrócenie się do Boga w myślach, gestach i słowach jest potwierdzeniem siebie jako podmiotu świadomego i wolnego w swym osobowym działaniu. Człowiek bierze odpowiedzialność za to, o co się modli i za tych, o których się modli. Odpowiedzialność za wszelkie ludzkie czyny jest nieodłączna od działania w perspektywie naturalnej oraz w perspektywie nadprzyrodzonej, w której człowiek szuka kontaktu z samym Bogiem – Stwórcą natury, wobec którego ostatecznie dokonuje się wszelka odpowiedzialność osobowa.

M. u-w-i-e-l-b-i-e-n-i-a występuje wtedy, gdy człowiek przeżywający siebie i świat w perspektywie Boga jest zdolny wznieść się na szczyty swej duchowości i uznać oraz wyrazić w m. transcendencję Boga. W języku religijnym można to nazwać m. chwalebną: uwielbieniem będącym radosnym uznaniem Boga w Jego Boskim działaniu. Zachwycenie się Bogiem w takiej m. jest wprawdzie nieadekwatne do Boskiej nieskończoności, jednak jest to najwznioślejsze przeżycie ludzkiej osoby, dotyczy bowiem najwznioślejszego przedmiotu, a jest dokonane w najdoskonalszym akcie osobowym kontemplacji i miłości."

Dwanaście lat temu, na mszy inaugurującej nasze norwidowskiej działania w Strachówce, ułożyłem całą modlitwę powszechną na "Mojej piosnce". Chyba rok później na hymnie o miłości świętego Pawła - to z kolei na jubileuszu XXX-lecia matury pewnej klasy.

Chwatit? Da, chwatit. Pozostaje już tylko akt wielbienia, nie zwlekajmy.

środa, 25 lipca 2012

Christophoros, sen, wieczność i momentologia


Jest cicho i spokojnie nad wyraz. Zosia sprząta w kuchni, Krzysiek (siostrzeniec) poszedł na werandę, Grażyna śpi, a raczej odsypia. 25 lipca wspominamy i życzymy Christophoros. Kiedy On nas niesie, a my Jego, świat i życie są lżejsze.
Andrzej, Marysia, Olek są teraz gdzieś w okolicach serialowych Wilkowyj-Jeruzala z grupą rowerzystów pod okiem Pawła i Sebastiana i...? Łazarz wychowuje kolonijnie deskorolkowców pod Radomiem, Hela stoi przy kurczakach w warszawskim KFC, a Jasiek jeszcze dalej i wyżej na świat spogląda. Jest czym żyć i z czego (kogo) się cieszyć. Tak się dzieje życie. Byle w jego początkach się nie poddać i nie zrezygnować z ideałów, to potem już pójdzie. Najważniejszy jest okres mocowania się ze swoimi słabościami i ideałami. Jak se pościelisz tak się wyśpisz.

Młody! - psia krew! dla własnego dobra i dobra świata całego walcz! - nie rezygnuj z ideałów. Później są już tylko żniwa. Owocobranie.

Andrzejowi dałem polecenie służbowo-rodzinne – ma w Latowiczu pytać, szukać śladów księdza imiennika. Andrzej Kapaon był tam wikarym 1987-89. Jego ojciec a mój stryj kiedy miał lat 13 pod okiem cioci Manii (Maria Królowa) takie zapisał marzenia:
„Ja, Aleksander Kapaon
uczeń 4-tej klasy
Już rozmyślam sobie teraz
w starszym wieku czasy.
Będę potem architektem
I wojskowym także.
Żonę chcę mieć ładną, miłą
i dobrą, a jakże
słowem typem cioci Mani.
Będę długo szukał,
bym na teraźniejszych żonach
ja się nie oszukał.
Dalej, dzieci chcę mieć czworo...
A jeden tylko Władeczek
Księdzem ma zostać,
by w kościele mszę odprawiać,
i ludzi nauczać.
A dlatego, iż mój tatuś
księdzem tez miał być,
więc niech taką ma pociechę
na wnuka patrzeć.
Dalszych losów nie przeczuwam,
Bóg mi ześle je,
ja zaś dzieci będę chował
czysto, pobożnie.
                (Annopol, lipiec 1924)

Kto nie prowadzi osobistych zapisków i kronik rodzinnych zubaża własne życie i okrada następne pokolenia, co mówię i piszę bardzo serio :-(
Stryj został inżynierem, dyrektorował długi czas Muzeum Techniki, które założył jego wuj Kazimierz, którego Dąb Pamięci Katyńskiej rośnie przed Zespołem Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej w Strachówce. Dzieci miał troje, wymarzona córka się nie urodziła. Syn został księdzem, tyle, że Andrzej.
Nie można wychować się bez wzorów i ideałów. Wzory i ideały zaś - to toż samo, co miłość i wiara. Nie ma życia bez miłości, rozwoju - bez wiary. Logizacja życia! - dziękuję ks. prof. Ferdku.

A teraz koniecznie o dzisiejszym śnie, który był wielkim wydarzeniem i przeżyciem. Czemu? Dociekajmy (za)razem.

- Jechałem w nim do Francji, pakowałem upominek, płytę winylową z jakimś znaczącym nagraniem-przesłaniem. Nie pamiętam, dla kogo, ani przesłania.
Znalazłem się jakoś we francuskim mieście-przeznaczeniu. Nogami ledwo powłóczyłem szukając adresu. Miasto znałem z dużo wcześniejszego pobytu. Są tylko takie dwa: Paryż i Tours. Mam przed oczami topografię. Znalazłem, impreza imieninowa(?) w wynajętym lokalu się kończyła, solenizantka(?) rozwinęła, chyba zrozumiała przesłanie, i skierowała [mnie] pod inny adres, domowy. Znów szukałem, znalazłem, układali dzieci do snu. Najwyraźniej znałem tylko ją. Zaczęliśmy się lepiej (roz)poznawać z mężem i całą rodziną.

Tylko tyle? Co do faktów, tak. Ale gwóźdź leży – jest wbity - gdzie indziej. W znaczeniu dla mnie, sensie, w wy-mowie. Że lepiej się rozumiałem z nimi tam, w półsłówkach i ćwierć-gramatyce języka francuskiego, niż tutaj, w jakimś postsowieckim kraju. Tu jestem ukatrupiony pomimo pozorów tego samego języka (ale nie kultury). Rzucali niektórzy w tzw. wspólnocie lokalnej (szkoła, parafia, gmina) we mnie długo, coraz intensywniej, kamieniami słów i pomówień, przy biernej postawie większości. Za księży Mieczysława Iwanickiego, Antoniego Czajkowskiego byłem chlubą wierzących w tym zakątku Polski. Jako jej/wasz reprezentant budowałem niepodległość i demokrację, odbierałem Katechizm Kościoła Katolickiego w katedrze praskiej jak order świętego Jezrego, stawałem ze strażakami OSP ze Strachówki, Równego i Boruczy przy Grobie Nieznanego Żołnierza na Placu Zwycięstwa, witałem w parafii przy różnych okazjach, rozmawiałem i biesiadowałem z biskupami i posłami RP, przemawiałem na spotkaniu w Sejmie, chwaląc się przed Polską pomysłami i całą oświatą gminną, i w Senacie, żaląc na niesprawiedliwość i prywatę kolejnego wójta, rozdawałem Ciało Chrystusa podczas długich Eucharystii. Za proboszcza Andrzeja Duszy zostałem okrzyknięty obcym, z nie swojej parafii?!!

Tu? - nie żyję już wcale. Tam, we Francji, w Europie, we śnie – o-żyłem na chwilę. Potem choć spałem, nie spałem do rana, tkwiłem po uszy i dno serca i duszy w tamtej tajemniczej obecności ludzi i świata. TU ZAMIESZKUJĄ SZKIELETY LUDÓW. Stęchliznę trupią aż czuję, fuj. Zapożyczam obrazowanie od wieszcza - „patrz nad jego wody trupie... nie lgnie do niego fala, ani on do fali”, nie odpowiada bliźniemu, nie widzi, nie słyszy, nie postrzega jego wołania, pisania, mówienia i jego potrzeb duchowo-osobowo-intelektualnych, nie wchodzi w dialog w komentarzach na blogu albo na Facebooku, ani nie spyta w realu...”. Bliźni w popeerelowskim społeczeństwie (czy tylko wiejsko-gminnym?) dla takich jest żywym trupem.

Wracam do wcześniejszych notatek, sprzed paru dni.

"Wieczność to stałe i zarazem doskonałe posiadanie nieskończonego życia" (Boecjusz, ale który?). Skąd ja to wiem? Bo wiem i tyle. To się nazywa u mnie od dawna momentologią. Że Boecjusz tak myślał, wiem z notatek księdza profesora Ferdka. Dobrze, że z notatek, zostaje duży margines wolności dla czytelnika. Wolę notatki od form oprawionych w okładki. Notatki bardziej i więcej mówią o człowieku. Więcej w nich człowieka, niż w skończonych (rynkowych) formach.

Rada dla uważnego czytelnika:
ZAJMIJ SIĘ NATYCHMIAST SWOJĄ MOMENTOLOGIĄ, NIM UMRĄ INNI AUTORZY.
Nie powinno się uzależniać od momentologii innych (osób). W twojej jest wszystko, co potrzeba! Twoja pełnia radości leży w twojej, nie mojej momentologii. Zaufaj niejednemu Boecjuszowi.

Dużo trafiłem dziś książek o Romanie Ingardenie, jednym z najbardziej znanych polskich filozofów (a może i największym). Całkiem przypadkowo? Chyba nie. 
Spotkałem i takie opinie - „Ingarden stanowi ogniwo łączące naszą polską „zaściankową”, jak sam zwykł mówić, kulturę filozoficzną z Wielkim Światem Wielkiej Filozofii Europejskiej. To jedyny polski zawodnik pojawiający się w rozgrywkach filozoficznej pierwszej ligi.”

Znalezioną książkę księdza Bogdana o Ingardenie zamówiłem natychmiast na Alegro (z pomocą Grażyny).

PS.
Ikona ze strony "Arbeiten der..."

wtorek, 24 lipca 2012

Spodobało się i Bóg zechciał. I Sobór. A my?


Przerażony trochę jestem i muszę zdać sprawę z przerażenia swego. Na świadectwo rzeczy małych i wielkich, które dzieją się w naszym życiu - pewnie każdego dnia, albo co i rusz?

Wczoraj siostra zadzwoniła, siostrzeniec trochę później niż zapowiedziane i niż  oczekiwaliśmy przyjedzie do nas na tydzień. Do Annopola naszego i ich. Poprzedni pobyt był rewelacyjny. Krzysiek z Olkiem, Marysią i Andrzejem stworzyli prawdziwe kolonie Caritas, jakie znamy z obdukcji. Masę sportowych rozgrywek, gier salonowo-świetlicowych, śmiechu i wakacyjnych zabaw. "Maluchy" czekały, dopytywały. Coś im wypadło, nawet się nie dopytywałem, nie dzwoniłem. Życie się dzieje, po cóż mnożyć słowa.

U nas sytuacja się zmienia dynamiczne. Zosia ma urlop, zajęła swój pokój, Andrzej pojechał na 2-dniowy rajd rowerowy doliną Liwca, w ostatniej, nocnej godzinie namyślili się Marysia i Olek, w takiej właśnie kolejności. I cóż my zrobimy z nową sytuacją? W nowej sytuacji? Stąd moje lekkie obawy.

Ponieważ piszę wam, dostojni czytelnicy wszystko, jak jest, więc będziecie wiedzieli ze mną, jak było i JAK to JEST w życiu człowieka uważnego.

Dlatego piszę. Obiektywizacja dzieje się także poprzez pisanie na piasku. ZAPISZ, ZOBIEKTYWIZUJ JAK-BĄDŹ! I od razu wiadomo, samo wypływa na wierzch - to sytuacja sobie z nami poradzi. To ona coś z nami zrobi, nie my z nią! A ponieważ życie, świat, istnienie jest MANIFESTACJĄ DOBRA - to wiadomo jak będzie. Niepokój lekki dotyczy tylko samego procesu rodzenia się chwili nowej, nieznanej. Cud? CUD!

Wystarczy trochę pomyśleć, by rozwiać lekkie zamglenia. Przecież skoro jest Zosia i Grażyna to nie dopuszczą "upaść żadnej klęsce". W tym zestawie doświadczyliśmy już nie takich sytuacji. Ho, ho, przez 23 lata uzbierałoby się. Więc przecież Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami. Wszak do tej pory, z Nim zawsze jesteśmy zwycięzce. Tak było dotąd, a jak będzie dziś. Zobaczę, zobaczymy, opiszę, opiszemy. No nie?!

Podczas kiedy one sprzątają, sposobiąc pomieszczenie opróżnione przez Olka, Marysię, a raczej Andrzeja, Jaśka i Łazarza zaglądam, prowadzony za rękę skojarzeń i internetowej wyszukiwarki - jak dziecko - do Wielkiej Soborowej Nauki, Dei verbum:
"Spodobało się Bogu w swej dobroci i mądrości objawić siebie samego i ujawnić nam tajemnicę woli swojej, dzięki której przez Chrystusa, Słowo Wcielone, ludzie mają dostęp do Ojca w Duchu Świętym i stają się uczestnikami boskiej natury. Przez to zatem objawienie Bóg niewidzialny w nadmiarze swej miłości zwraca się do ludzi jak do przyjaciół i obcuje z nimi, aby ich zaprosić do wspólnoty z sobą i przyjąć ich do niej. Ten plan objawienia urzeczywistnia się przez czyny i słowa wewnętrznie z sobą powiązane, tak że czyny dokonane przez Boga w historii zbawienia ilustrują i umacniają naukę oraz sprawy słowami wyrażone, słowa zaś obwieszczają czyny i odsłaniają tajemnicę w nich zawartą. Najgłębsza zaś prawda o Bogu i o zbawieniu człowieka jaśnieje nam przez to objawienie w osobie Chrystusa, który jest zarazem pośrednikiem i pełnią całego objawienia.

Bóg, przez Słowo stwarzając wszystko i zachowując, daje ludziom poprzez rzeczy stworzone trwałe świadectwo o sobie: a chcąc otworzyć drogę do zbawienia nadziemskiego, objawił ponadto siebie samego pierwszym rodzicom zaraz na początku. Po ich zaś upadku wzbudził w nich nadzieję zbawienia przez obietnicę odkupienia, i bez przerwy troszczył się o rodzaj ludzki, aby wszystkim, którzy przez wytrwanie w dobrym szukają zbawienia, dać żywot wieczny. W swoim czasie znów powołał Abrahama, by uczynić zeń naród wielki, który to naród po Patriarchach pouczał przez Mojżesza i Proroków, by uznawał Jego samego, jako Boga żywego i prawdziwego, troskliwego Ojca i Sędziego sprawiedliwego, oraz by oczekiwał obiecanego Zbawiciela. I tak poprzez wieki przygotowywał drogę Ewangelii.

Skoro zaś już wielokrotnie i wielu sposobami Bóg mówił przez Proroków, "na koniec w tych czasach przemówił do nas przez Syna". Zesłał bowiem Syna swego, czyli Słowo odwieczne, oświecającego wszystkich ludzi, by zamieszkał wśród ludzi i opowiedział im tajemnice Boże. Jezus Chrystus więc, Słowo Wcielone, "człowiek do ludzi" posłany, "głosi słowa Boże" i dopełnia dzieła zbawienia, które Ojciec powierzył Mu do wykonania. Dlatego Ten, którego gdy ktoś widzi, widzi też i Ojca, przez całą swoją obecność i okazanie się przez słowa i czyny, przez znaki i cuda, zwłaszcza zaś przez śmierć swoją i pełne chwały zmartwychwstanie, a wreszcie przez zesłanie Ducha prawdy, objawienie doprowadził do końca i do doskonałości oraz świadectwem bożym potwierdza, że Bóg jest z nami, by nas z mroków grzechu i śmierci wybawić i wskrzesić do życia wiecznego. Ekonomia więc chrześcijańska, jako nowe i ostateczne przymierze, nigdy nie ustanie i nie należy się już spodziewać żadnego nowego objawienia publicznego przed chwalebnym ukazaniem się Pana naszego Jezusa Chrystusa.

Bogu objawiającemu należy okazać "posłuszeństwo wiary", przez które człowiek z wolnej woli cały powierza się Bogu, okazując "pełną uległość rozumu i woli wobec Boga objawiającego" i dobrowolnie uznając objawienie przez Niego dane. By móc okazać taką wiarę, trzeba mieć łaskę Bożą uprzedzającą i wspomagającą oraz pomoce wewnętrzne Ducha Świętego, który by poruszał serca i do Boga zwracał, otwierał oczy rozumu i udzielał "wszystkim słodyczy w uznawaniu i dawaniu wiary prawdzie". Aby zaś coraz głębsze było zrozumienie objawienia tenże Duch święty darami swymi wiarę stale udoskonala.

Przez objawienie Boże zechciał Bóg ujawnić i oznajmić siebie samego i odwieczne postanowienia swej woli o zbawieniu ludzi "dla uczestnictwa mianowicie w darach Bożych, które przewyższają całkowicie poznanie rozumu ludzkiego".

Sobór święty wyznaje, że "Boga będącego początkiem i końcem wszystkich rzeczy można poznać z pewnością przy naturalnym świetle rozumu ludzkiego z rzeczy stworzonych", uczy też, że objawieniu Bożemu przypisać należy fakt, "iż to, co w sprawach Bożych samo z siebie jest dla rozumu ludzkiego dostępne, również w obecnych warunkach rodzaju ludzkiego może być poznane przez wszystkich szybko, z mocną pewnością i bez domieszki jakiegokolwiek błędu".


Co może mieć do rzeczy z naszą sytuacją Wielka Nauka Wielkiego Soboru? WSZYSTKO - jeśli się ktoś wczyta.
Gdybym nie miał życia za sobą, jak mógłbym zrozumieć aż tyle z objawiającego się Boga? Dialog z Nim prowadzę przez całe życie. Zestawiam i porównuję to, co zapisane w Biblijnym Słowie Życia, z tym, co się dzieje i wydarza w życiu moim, Józefa K. Jak inaczej mógłbym to wszystko rozumieć, zrozumieć? A Sobór to cudowna księga życia żyć setek tysięcy, a na koniec zespołów redagujących. Oni (szumnie zwani Ojcami Soborowymi, jak ja nazywam nas, samoświadomych Solidarnościowców, Ojcami Nowej Polski i Gminy Strachówka), za mnie i dla mnie, dla nas, zestawili znane sobie (swojej cywilizacji) fakty z faktami biblijnymi i musieli uczciwie stwierdzić, że "Boga będącego początkiem i końcem wszystkich rzeczy można poznać z pewnością przy naturalnym świetle rozumu ludzkiego z rzeczy stworzonych" i z ręką na sercu uczą nas, że "objawieniu Bożemu przypisać należy fakt, iż to, co w sprawach Bożych samo z siebie jest dla rozumu ludzkiego dostępne, również w obecnych warunkach rodzaju ludzkiego może być poznane przez wszystkich szybko, z mocną pewnością i bez domieszki jakiegokolwiek błędu". Co - samo w sobie - nie wzbrania nikomu chodzić w ciemności. AMEN!


poniedziałek, 23 lipca 2012

Życie się dzieje 12, 30, 60, 80 lat? Rocznicami?


Życie się dzieje, o czym przekonuję was, a mnie życie, na tym blogu. Ja tylko notuję, jeśli mam ku temu sprzyjające warunki. Życie jest dialogiem. W ż. biologiczno-psychicznym - metabolizmem materialno-informacyjnym. W ż. duchowym (osobowym, wewnętrznym) - z dostępną kulturą. Szczególnie w okolicach rocznic. Nie czepiać się! Nie doszukiwać precyzji! Z grubsza :-)

Trudno jest pełnić moją misję, gdy rodzina w domu. Wypędziłem, może się uda napisać parę zdań, które chodzą za mną od wczoraj. Pomocą jest także MIG 400, lek przeciwzapalny i przeciwbólowy, wyprodukowany na Glienicker Weg 125 w Berlinie. Dane przepisałem z ulotki zatwierdzonej 28.06.2010.

Wczoraj w tytule posta ukryłem motywację dla siebie. "Dar i tajemnica" to papieskie wyznania o kapłańskiej drodze. Norwid jest według mnie także darem i tajemnicą (a człowiek dla niego "kapłanem bezwiednym"). Pewnie każdy artysta i każdy bliski człowiek - Norwid w stopniu niebywałym. Strony Adama Cedro poświęcone poecie świadczą i tegoż dowodzą. Są świadectwem czegoś więcej niż norwidologiczna służba. Tak jak - skądinąd - nasza Rzeczpospolita Norwidowska.

No więc na norwidiana.blogspot.com była zapowiedź artykułu Tomasza Korpysza o mazowieckim i światowym Norwidzie w "Idziemy". "Idziemy" jest tygodnikiem diecezjalnym, więc swojskim. Tomasz też, bo napotkanym na szlaku norwidowskiej fascynacji. Chyba na rocznicowej (2001) konferencji w kościele środowisk twórczych, dokąd zostałem przesłany z konferencji o Wyspiańskim w Reymontówce-Chlewiskach przez Marysię Prussak. Same profesory na drodze. W Warszawie zostaliśmy (byłem tak jak i w Chlewiskach z małym Andrzejem,1996 i Helą,1994) obdarowani przez profesor Jadwigę Puzyninę Pięcioma Słownikami. Stoją dumnie na naszyck książko-półkach obok poznańskiego trzy-tomowego Kalendarium życia i twórczości poety, znów z przyjaznymi nazwiskami na okładce. Kogo nie spotkać, czego się nie dotknąć na tym szlaku stają się bliskie i rodzinne. Dar i tajemnica. Coś (Ktoś), kto żyje. Żyjemy w mitycznej krainie. Albo w czymś większym - w królestwie Słowa i Ducha.

Kontemplacja obecności tydzień niebyłej żony w domu jest dość nieudana, miałem napisać jej na kartce jak się czuję, bo po nocy gadać nie chciałem. Nie wiem, może napiszę, jak nie zapomniałem.
Na czym polegało piękno mszy niedzielnej? Na normalności ludzkich zachowań księdza proboszcza. Weszliśmy do kościoła równo o godz.12.00, a tu cicho! Ksiądz spowiada, białe mankiety alby prześwitują przez kratki konfesjonału. W pierwszej minucie się ucieszyłem - "chłopaki zdążą się przebrać w komże ołtarzowych sług". W dziesiątej i kolejnych minutach, pomyślałem bardziej krytyczno-literacko. I zanotowałem.

"W konfesjonale jedna strona szuka Boga, królestwa Bożego, kontaktu z Duchem Świętym, a druga strona przyjmując rolę/funkcję reprezentowania Boga, Ducha Świętego itd. godzi się, przyjmuje, że jest to ważniejsze od wskazań zegara i warte opóźnienia rozpoczęcia mszy świętej.
Sporadycznie - tak. Jako zasada - nie. Wymaga domówienia ze wspólnotą, której dotyczy."

Później dopisałem - samoświadomość=dialog (zaznaczam, że to moje osobiste odkrycie i jak na razie sprawdza się w 100%). Sam nie wiem z czym się wiązała ta myśl? (ale odnalazłem jej podglebie w notatkach porannych, które stanowią dwa górne akapity wczorajszego posta). Ale gdy recytowaliśmy Credo mszalne, czyli Nicejsko-Konstantynopolitańskie Wyznanie Wiary, nie mogłem nie pomyśleć o rzetelnej wspólnocie wiary, w której nie rozmawiałoby się, nie prowadziłoby dialogu przy każdej okazji o wszystkich tych recytowanych rzeczach widzialnych i niewidzialnych, światłość ze światłości, współistotności Ojca i Syna... Inaczej to jest d... (można zamienić na dowolną, byle obraźliwą literę) a nie wspólnota wiary.

Nowy ksiądz proboszcz ma samoświadomość i przy okazji ogłoszeń odniósł się do ciszy, w której on się spowiadał w dialogu z Bogiem z druga osobą, a my medytowaliśmy, jak kto umiał, przed mszą. I wszystko się powiązało. Ogłosił także stan badań nad uszkodzeniem ogrzewania podłogowego z wykorzystaniem tzw, pompy ciepła. Zapowiedział - jak również - namysł nad właściwym, ale nieodległym czasem przeprowadzenia misji parafialnych. Hurra! Będę mógł drugi raz przeżyć misje w mojej parafii!

Ksiądz mówi o wszystkim, nie chowa niczego przed nami (tylko dla siebie i własnej korporacji). Przejrzystość jest znakiem Ducha Świętego! A kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu. I lekko mi wtedy na duszy, "jakbym napił się nieba i najadł się chleba z przenajświętszej pszenicy, w najpiękniejszej kaplicy..." i śmierć wtedy nawet staje się przyjaciółką moją. Dlaczego tak rzadko używa się tego zwrotu i porównania stanu lekkości bytu. Cóż bardziej się nadaje? Mniejsze wyzwania deprecjonują byt na obraz i podobieństwo Bytu Samoistnego - Boga Osobowego.

Artykuł norwidologa, prodziekana Wydziału Polonistyki UKSW w diecezjalnym tygodniku "Rodem Mazowszanin, sercem Polak, a talentem świata obywatel" - jest wielką sprawą dla nas, w świetle problemów jakie mieliśmy (mamy?) z władzą i środowiskiem lokalnym tylko dlatego, że swoimi głoszonymi publicznie tezami wyprzedziłem norwidologów i oficjalną wiedzę o wielkim poecie. Przyznaję - moje tezy i apele można uznać za buńczuczne.
1) "Bez Strachówki nie byłoby Cypriana Norwida. Teza, której nie ma chyba jeszcze w żadnym podręczniku. Tylko tobie Strachówko może aż tak zależeć, by prawdę tę rozgryźli uczeni a studenci głowili się nad nią przed egzaminami". 
2) "Jako mieszkaniec Strachówki przeżywam chwile wielkiego uniesienia. Moje szczęście nie ma granic. Zbieram się na odwagę i głośno wołam do Boga i do ludzi wielkiego serca i umysłu -  niech w Strachówce powstanie szkoła–pomnik Cypriana Kamila Norwida i jego prababki Hilarii Sobieskiej. Powołajmy Narodowy Komitet tej budowy".

Przyznaję jeszcze raz - moje tezy i apele można uznać za buńczuczne. Ale czy zbyt wygórowane w stosunku do możliwości gminy samorządowej w Unii Europejskiej? Dla Norwida Europejczyka, obywatela świata, jednego z największych chrześcijańskich myślicieli naszego kontynentu, w jakiś sposób alter-ego Karola Wojtyły? Aż takim sknerusem okazał się wójt. Wstyd! Dziesiątki małych gmin budowały szkoły (gimnazja), był na to czas i pieniądze. Dziś mamy nowoczesną, choć zbyt małą, halę sportową, a do niej przylepiony zlepek nienormatywnych konstrukcji, oklejonych termoizolacją, nieodpowiadających potrzebom i aspiracjom wspólnoty lokalnej, centrum Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Wstyd na wieki? A może jednak...!? 

W pierwszym artykule o Norwidzie do Łącznika Mazowieckiego dałem nawet próbkę swojej metodologii - "Ktoś powiedział, że „geniusz to dobrze przemyślane dzieciństwo”, a w Ewangelii jest powiedzenie Jezusa „że jeśli się nie staniemy jako dzieci to nie wejdziemy do Królestwa Bożego”. Rozważam obie prawdy próbując zrozumieć [dzieciństwo] Norwida. Do pomocy mam własne dzieci. Patrzę i zastanawiam się, jak one przeżywają piąty, szósty, siódmy i ósmy rok życia. Co i jak zapada w nie z tego, co je otacza i czym żyją ich rodzice." Potem doszły inne empiryczne potwierdzenia jej słuszności - to pejzaże norwidowskie, okoliczne krajobrazy natchnęły mnie pomysłem naszego wiekopomnego Vade-mecum, w korowodzie weselnym rodziców Norwida - niech Allah (ten od Adb el Kadera) mu zawsze przewodzi :-)

Wielkim i trudnym do przecenienia światłem olśniewającym nas Norwidem było zwycięstwo Marysi z klasy 1-szej szkoły podstawowej w konkursie powiatowym za wiersz "Co to jest Ojczyzna?" (Gdyby zapytał kto Jana III...). I fakt wieku Marysi i wyczytany wreszcie sens wiersza, napisanego z głębi tego samego, bliskiego nam wgryzania się we wspólne dzieje. 

"Jest to miejsce,
w którym najmilej spocząć i umrzeć -
kiedy się ma gotowość nieustanną życia,
i utrudzania się tam,
gdzie w każdym czasie danym
najdzielniej o Ludzkość idzie." (podkr.jk)

To samo, co Norwid, przeżyłem i napisałem w notatkach z doświadczenia Solidarności założonej 3 Maja 1981 w Strachówce. "Świadome działanie zakłada rozwiniętą samoświadomość... Zatem: wieś, to, co wpada na moją kliszę, domy, pola, lasy, ludzie, zwyczaje. Twarze, zachowania, dusze. Potem: Solidarność, czyli kategoria idealna, zapis myśli, refleksji, powiewów historii, historiozofii. Warstwa szeroko-społeczna i kulturowa. Tu jest ten wentyl, przez który uchodzi, to co wąskie, wiejsko-polskie, szczególne, do tego, co ogólne, co nazywam kulturą światową.
Powtórzę to, co już kiedyś zapisałem: ja daję siebie im, a oni podnoszą mnie do tego, co ludzkie. Tropy Człowieka. Na koniec: Ja. Ja jestem we wszystkim. I przez sposób widzenia wsi, i w rozważaniach o Solidarności i w rozważaniach o kulturze. Ale pozostaje przecież jeszcze wymiar jednostki. Jednostki w świecie i w Kosmosie. I psychologia, i dusza, i poezja."

To jeszcze dodam z tych zapisków jednego z "ojców założycieli" nowej gminy i Polski i tę - może też w jakiś metafizyczny sposób norwidowską? myśl - "Kiedy dokonamy decyzji ostatecznej dla naszego życia, posiądziemy je w całości. Będziemy je mieli, jak we własnych dłoniach, bo nie będzie już sytuacji ciągłego wyczekiwania na to, co przyniesie przyszłość. Oto, do dyspozycji, otrzymamy swoje życie. Otwiera się wtedy cały wymiar egzystencjalny naszego bytu. Przed taką decyzja ciągle jesteśmy niepełni, ciągle mamy coś przed sobą i coś za sobą.I tak chyba [wreszcie] osiągnąłem punkt ciężkości w moim 30-letnim życiu. Po 10-ciu latach różnych doświadczeń i prób. Celem, wokół którego krystalizują się teraz moje wizje i pomysły, jest chrześcijańska rodzina ludzka. Jeśli słuszna jest ta myśl, i ta droga prowadzi do większej chwały Bożej ("Ad maiorem Dei gloriam") i przybliża Królestwo Boże, to Bóg obdarzy mnie rodziną, bym cel ten zrealizował. Jeśli nie, będzie inaczej. Powierzam to w ręce Boga. Jedynego, Niepojętego.
Co zaś do innego służenia ludziom, to chcę im przekazać swoje przemyślenia, moją - powiedzmy - filozofię. Chyba poprzez namysł nad "filozofią Drugiego", z pomocą Emanuela Levinasa i Józefa Tischnera."

No i doszedł niebagatelny fakt Papieża i Jego miłości do poety. List od szkoły do Papieża w tej sprawie stał się nam relikwią. Wisi na korytarzu Zespołu Szkół Rzeczpospolitej Norwidowskiej.

Czy wszystko zrobiliśmy przez 12 lat fascynacji? Oczywiście, że nie. Mieliśmy przeciwko sobie tumany kurzu historii. I bałwany. I... żeby nie mówić o nikim pogardliwie, powiem za słownikiem języka polskiego, że także innych ludzi zacofanych, ograniczonych intelektualnie; obskurantów.  Ostrzegałem przed nimi w 2001 już w pierwszym tekście, w post scriptum. Do dzisiaj za to nazywają mnie (jego czciciele) "siewcą nienawiści".

Norwidolog może jednak - a nawet musi - pisać nie oglądając się na kołtunów -
"Niewątpliwie i dziś warto starać się o to, by współcześni Polacy nie byli dla poety "obcy i nieprzyjaźni", by pamiętali o jego wielkim, ważnym i wciąż aktualnym dziele i trudnej biografii. Wydaje się, że taki obowiązek spoczywa szczególnie na tych, którzy obecnie żyją w miejscach Norwidowi bliskich: Głuchach, Dąbrówce, Strachówce, Dębinkach, Rybienku, Wyszkowie, Łochowie, Warszawie... Jesteśmy to winni poeci...".

PS.
W ostatnim zachowanym liście, wysłanym dwa miesiące przed śmiercią, Norwid pisał o sobie "C.N. zasłużył na dwie rzeczy od Społeczeństwa Polskiego: to jest, ażeby oneż społeczeństwo nie było dlań obce i nieprzyjazne" (tamże). Toż samo myśli o sobie, w stosunku do społeczeństwa gminnego JK.

niedziela, 22 lipca 2012

Norwid jako dar i tajemnica


Osoba osobie objawia się i daje w rozmowie, w słowie płynącym z głębi duszy. Może to być echo słowa, jak w Neokatechumenacie lub każda rozmowa o królestwie Bożym, którego ziarno zostało w nas zasiane (złożone). Formą znaną wszystkim katolikom jest spowiedź, choć jej zakres i częstotliwość ograniczona do rozliczeń sumienia.

Człowieku-osobo potrzebujesz słowa, aby się narodzić (z ducha). Potrzebujesz słowa, by żyć (w duchu). Idź do spowiedzi, to sakrament, ale nie czekaj tylko spowiedzi, by się otworzyć i żyć. Nikt nie żyje i nie umiera dla siebie. Nic dialogu zastąpić nie może. Homo sum!! Bez ustawicznego dialogu staję się tylko człekokształtny.

Nic jednak nie napisze więcej. Jakoś nie da się. Kontempluję obecność tydzień niebyłej żony w domu, piękną mszę niedzielną i artykuł w dzisiejszym "Idziemy" właśnie o Norwidzie. Wielu pewnie czytało, był zapowiedziany na norwidiana.blogspot.com. Może ktoś pierwszy się podzieli? Ja jak dożyję to jutro.

sobota, 21 lipca 2012

CZAS MISTYFIKACJI


Co miał/mają wspólnego Hitler, Stalin, a nawet mali lokalni liderzy? Chcieli rządzić zmieniając pojęcia, koncepcje, tworząc zarys (warunki) dla nowego gatunku człowieka. Inteligencja umysłu bez ducha (i wyższych wartości) jest niszcząca, nawet zabójcza.

Zbrodnie, ofiary doczekają się wcześniej lub później sądów, trybunałów, kar i rehabilitacji. A konsekwencje kłamstw, fałszu jako podstawowej metody, podmienianych lub tworzonych pojęć i koncepcji?

My w Annopolu siedzieliśmy dotąd grzecznie pod miotłą z lubymi dziatkami (przez tydzień), ale wszystko co dobre szybko się kończy. Wraca małżowina jak hiszpańska mucha z samego południa kontynentu. Szkoliły się z Renatą na temat zajęć pozalekcyjnych w szkołach, tworzenia i wykorzystywanie ścieżek dydaktycznych i instrumentów rozbudzania kreatywności i postaw proekologicznych młodzieży, oczywiście z pomocą nieocenionego LIDERA.

Wraca. Jedziemy więc z konieczności zrobić jakieś zakupy, niedziela przed nami. Wszystkośmy zmietli. Z konieczności jedziemy? Zrobimy sobie z tego przyjemność, a co! Jedziemy kupą. Z lubymi dziatkami. Ociec! - prać! Prać, kupować co trzeba. Chcieli i zaczęli mi oddawać pieniądze za swoje zachcianki: chipsy, Colę, żelki... Nie szaleją. Nie szalejemy.
Po drodze azali myśl mi bardzo niedzielna wpadła przez system samochodowych wywietrzników. Andrzej powiedział do Szymona - „spotkałemMistrza”. Więc obaj najpierw udali się do Niego na rozmowę/spotkanie, a w konsekwencji za Nim poszli na całe życie. To jest naturalna reakcja człowieka. Ja gdybym usłyszał...

Byłem wrażliwy na takie passusy w zaczytywanych książkach. „Znalazłem Boga w op.132 Ludviga van Beethovena” - Aldous Houxley. Już nieraz cytowałem to i podobne z pamięci po kilkudziesięciu latach. I Lwa Tołstoja, który zrozumiał czym jest miłosierdzie, i Tomasza Manna, bardziej Buddenbrooka, że znalazł pokój na łożu śmierci. Cytuję, bo utkwiły we mnie. Nic ważnego nie przechodzi obok nas, bez echa. Najważniejsze odkrycia stają się nam fundamentem. „I żadna łza, i myśl, i chwila, i rok...”.

A ja piszę co i rusz, że spotkałem Boga... i nic. Że Go znalazłem... i nic. Że wiem, gdzie mieszka... i nic. To nie jest rzecz błaha! W normalnym społeczeństwie, zwłaszcza lokalnym (nie mówiąc wspólnocie) nikt nie odrzuca szklanki wody (żywej). TU JEST BÓG! - drogowskaz, który musi - wydawałoby się - przywoływać tłumy. Tak, piszę to z pełną świadomością i odpowiedzialnością. Z większą świadomością od Andrzeja Apostoła, bo bogatszy o 2 tysiące lat Kościoła. Skoro oni poznali!

Tu jest Bóg. W dialogu pod krzyżem na każdej katechezie, w dialogu z ciszą o każdej porze dnia i nocy, z wami na tym blogu... choć to dialog w jedną stronę. I nic. Oczywiście, że nie chcę osłabić waszej tradycyjnej religijności, tym bardziej form życia kościelno-parafialnego. Chcę jeno i muszę nagłaśniać wagę religijności osobowej, personalizmu w wierze. Nie ma wiary i rozumu poza osobą! Wiara i rozum to nie abstrakcyjna rzeczywistość sama w sobie! Jest tylko wiara i rozum kogoś! Jakiejś OSOBY! Wiara i rozum osoby udzielają się – a w nich i przez nich Bóg – także w spotkaniu i rozmowie (dialogu) osób. Józef Tischner posunie się aż do stwierdzenia, że od spotkania osób zależy sens świata.
A oto wśród nas, w 2012 roku, ktoś wykłada swoją osobową wiarę i rozum na tacy, wykłada osobę... i nic.

Praeterit enim jednak figura huius mundi. A raczej zmieniają się ludzkie postawy, bo nie natura. Postawy jednak muszą mieć związek z naturą, bo jakże to tak!
Ale jednak, znów jednak, nie zapominajmy o od-wiecznym wrogu rodzaju ludzkiego, który krąży dokoła jak lew ryczący i patrzy jak nas zeżreć. Na stare lata widzę – dochodzi powoli do mnie – że nawet śmierć mojego promotora ma swoje błogosławione skutki. Chciałem szukać i żyć istotą człowieka, a otóż okazuje się, że na koniec coraz bardziej na wierzch wypływa i znaczenie odsłania temat mojej, zasugerowanej łaskawie przez kolejnego chyba już motora, pracy magisterskiej o antropologicznych aspektach tzw. Rewolucji Naukowo-Technicznej. Istotą człowieka zajmuje się wielu, śmietnikiem po byłej ideologii niewielu.

PRL zabił wspólnoty (lokalne). 45 lat niszczenia i w efekcie wielka erozja pojęcia osoby wolnej, wolność i godność ubezpieczającej, musi się odbić na współczesnych próbach nawiązywania (nawoływania) do tworzenia społeczeństwa obywatelskiego. To musi trwać. Zwłaszcza, że tak naprawdę żadna siła go nie buduje. To jest gadanie, albo mamienie. Słowa, słowa, słowa. KOMU NAPRAWDĘ ZALEŻY NA ROZWOJU OSÓB? A w konsekwencji takiejż osobowej cywilizacji? Są tylko przyczółki, i tyle. Może w jakiejś dojrzałej demokracji, która nie ma ambicji mocarstwowych, a jej liderzy zaspokoili już głód władzy i kariery. Ale czy są tacy?
To jest bomba z opóźnionym zapłonem.

Żeby na swej drodze (do ziemi obiecanej) spotykać innych wędrowców i znajdywać w nich horyzont nieskończoności, trzeba samemu być otwartym (na nieskończoność). Takie sekretne i oczywiste tajemnice można znaleźć w „Filozofii dramatu” Józefa Tischnera (s.40). Secundum et tertium non datur.

PS.1
Te moje „ps-y” są czymś więcej. Tym razem będą to prawie dosłowne cytaty z pracy księdza profesora, kto poczuje potrzebę, doczyta więcej.
Klasycznym tekstem Nowego Testamentu, o podstawowym znaczeniu dla chrześcijańskiej nauki o miłości jako agape, jest tzw. „kodeks domowy" św. Pawła - wzniosły przykład miłości ofiarniczej Chrystusa względem Kościoła. Agape jest miłością zorientowaną całkowicie na dobro innej osoby, niezależnie od jej braków w postępowaniu, a nawet, by usuwając je przez własną ofiarę, doprowadzić tę osobę do stanu świętości. Agape, prawdziwie przemienia i doskonali eros. „Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła". Ponieważ jest ona trudna do zrozumienia, bo „wielka", tym bardziej nie jawi się spontanicznie w wykonywaniu jej przez człowieka. Do jej wykonywania jest konieczna dojrzałość ludzka, a ta z kolei obejmuje całą sferę osobową człowieka, jego ukształtowaną formację ludzką i duchową.
Wiara biblijna nie buduje jakiegoś świata równoległego czy jakiegoś świata sprzecznego z istniejącym pierwotnie ludzkim zjawiskiem miłości, lecz akceptuje całego człowieka, interweniując w jego dążenie do miłości, aby je oczyścić ukazując mu zarazem jej nowe wymiary".
Nim Papież Benedykt XVI napisał swoją encyklikę demitologizującą Boga rabini głosili, że jedynie ten, kto miłuje bliźniego jest zdolny miłować swojego Stwórcę. Droga do Boga prowadzi tylko i wyłącznie przez bliźniego. [...] Miłość ta, jako chciana przez Boga, w pełni uznaje bliźniego jako brata w Bogu, wspólnym ojcu, przy zachowaniu odrębności w bytowaniu i w myśleniu. Jedynie taka miłość, w swojej dwoistości i jedności, przyczynia się do bycia przez człowieka obrazem Boga. Jest ona streszczeniem wszystkich dziesięciu przykazań z Synaju".

PS.2
Inteligencja umysłu bez ducha (i wartości?) to m.in. także Breivik z Norwegii i student neurologii z Denver, Colorado. A do jakiej grupy zaliczyć "rodziców z lotniska w Pyrzowicach"? 
Ale oni nie wyrośli w pustce. Premiery dziwnych tworów kultury, o dziwnych porach dnia i nocy, dziwnych przebraniach itd. stały się jakąś nową religią. Fałszywe religie i fałszywi bogowie są odwiecznym zagrożeniem ludzkości.

PS.3 Obrazek z innego kręgu kulturowego.

piątek, 20 lipca 2012

Demitologizacja Boga i bezbronny obrońca (takiego) Boga i wiary


Wydaje się, że to grecki filozof Anaksagoras (500–428 p.n.e.) jako pierwszy odróżnił umysł od materii. I co z tego, spytam :-)

Jestem gminno-powiatowym i dekanalno-diecezjalnym obrońcą wiary, Boga i Kościoła w świecie współczesnym. Jak to robię? Budzę się, wstaję i to robię. A co? - nie widać na tym blogu? Jeśli nie widać, to niedobrze, bo to moje powołanie.
Siostra Immakulata Adamska (do której mnie wysłał ks.Wojciech Pancewicz) powiedziała mi pewnego razu - "do czego jest się powołanym, to i do tego jest się wyposażonym". Czegoś mi brakuje, że mój głos uwiądł (więdnie) w Internecie ;-)
 Blog, to moja forma ostatnia. Ostateczna? Najpierw były wierszyki, sale katechetyczne, kaplice, kościoły i szkolne pomieszczenia. 30 lat katechezy, to 30 lat pokazywania, przybliżania oblicza Boga żywego, nie steoretyzowanego choćby do wymiarów podręczników szkolnych. Katechezy się dzieją mocą (Ducha) z wysoka. Bronię - jak umiem, sam będąc bezbronnym. Leją mnie za to z różnych stron, nadstawcie ucha w okolicy Strachówki :-)

Moja podstawową linią obrony jest REALIZM. Mówię, piszę, świadczę o tym, co jest. W każdym obrońcy wiary i religii jest mały Mojżesz. Dajemy świadectwo Temu-Który-Jest.
Przeciwko mnie, przeciwko nam występują różne "bitne generały", którym nie pasujemy do teorii. Konkretne życie człowieka na ziemi (realizm) ma przeciwników w steoretyzowanych systemach myślowych. „Na gruncie odziedziczonych ideologii ateistycznych formuje się pogląd, że istotne działanie człowieka skupia się na tworzeniu nowej cywilizacji opartej na ekonomii i polityce, wolnej od wpływu Boga... Ponieważ Bóg jest miłością, to Bóg nie umarł, ale wyczerpują się i obumierają antropomorficzne i karykaturalne koncepcje Boga” (B16, Deus Caritas est). I kto tu tkwi w mitach?

"Demitologizacja, w hermeneutyce biblijnej zabieg polegający na oddzieleniu objawionego słowa Bożego od mitologicznej szaty językowo-narracyjnej Biblii. Twórcą metody i terminu demitologizacji był R.Bultmann... Wyrażenia, symbole i obrazy, jakimi posługiwali się autorzy Nowego Testamentu, należy zatem przetłumaczyć na język człowieka współczesnego, a kryterium pozwalającym odróżnić to, co objawione, od tego, co mityczne, winna być możność odniesienia danej treści do egzystencji ludzkiej... Wskazywał, że pojęcia łaski i grzechu czy istnienia w wierze i poza nią rozpatrywać można w kategoriach egzystencji autentycznej i nieautentycznej".

Doświadczanie Boga w życiu człowieka jest wieloaspektowe i mówienie o Bogu nigdy nie będzie dość precyzyjne. „Ponieważ nasze poznanie Boga jest ograniczone, ograniczeniom podlega również nasz język, którym mówimy o Bogu. Nie możemy określać Boga inaczej, jak tylko biorąc za punkt wyjścia stworzenia, i to tylko według naszego ludzkiego, ograniczonego sposobu poznania i myślenia" (Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 40).

PS.1
Za obronę wiary, nawet jeśli tylko na podwórku gminno-powiatowym i analogicznie dekanalno-diecezjalnym nie dostaje się pochwał i odznaczeń, ani instytucjonalnego wsparcia. Samotność nie musi być romantyczna.

PS.2
Zdjęcie s.Immakulaty z Niedzieli.

czwartek, 19 lipca 2012

Nauka nie zabije duszy


Nasz podstawowy sposób myślenia o świecie jest wynikiem odkryć naszych przodków dokonanych w zamierzchłej przeszłości”. Skoro autor profesor Włodzisław Duch, pisząc o duszy i duchu dał jako motto to zdanie Williama James'a, to musi - widać – jakoś odpowiadać jego rozumieniu rzeczywistości. Mojemu – nie.
Szanuję przodków i jestem wdzięczny im za wszystko, co mi przekazali, ale mój sposób myślenia o świecie jest wynikiem porządkującej roli mojego „głębokiego ja”. Terminologicznie nie mogę jasno przekazać tego, co myślę. „Głębokie ja” to tylko wskazówka.

Mój sposób myślenia o świecie jest wynikiem (chronologicznie):
  • wychowania w (religijnej) rodzinie Heleny i Jana Kapaonów wraz z czwórką rodzeństwa (sióstr) z całym dziedzictwem spod Tarnowa sięgającym początku XX wieku i emigracji „Za chlebem” do USA, oraz z przedwojennej Warszawy i Annopola
  • czasów, na które moje dzieciństwo i młodość „wypadły” (PRL Gomółki, Gierka i Jaruzelskiego)
  • mnóstwa książek przeczytanych w latach szkoły podstawowej i liceum
  • wybornej klasy licealnej
  • Tomasza Manna, bardziej niż tylko pisarza noblisty
  • studenckiego epizodu na Politechnice (łącznie z kursem płetwonurków i jazdy konnej)
  • okres studiów na Akademii Teologii Katolickiej (z epizodem przewodniczenia organizacji studenckiej ROMA)
  • autostop po Europie, z pobytami w Taize i benedyktyńskimi opactwami we Francji
  • SOLIDARNOŚĆ, dojrzałe owocowanie wychowania religijno-patriotyczno-filozoficznego (Judym, ziarno, które ma obumrzeć, dług wobec Ojczyzny, „wszystkiego, co Polskę stanowi” i wolną osobę, w poszukiwaniu i służbie prawdy, wolności, godności)
  • siedem lat katechezy młodzieżowej w Legionowie i spotkanie Andrzeja Madeja
  • małżeństwo, rodzicielstwo, rodzina (wielodzietna) w Annopolu
  • Rzeczpospolita Norwidowska
Tego rachunku sumienia nie da się rozdzielić od podmiotu, który przez to wszystko się kształtował i wyrażał.
Pytania o „duszę” towarzyszą mi od młodości.

MOJA TEOLOGIA

potrzebne były mi ręce
i wyrosły mi ręce
potrzebne były mi nogi
i wyrosły mi nogi
potrzebne były mi oczy uszy i mózg
i uformowały się

byłem głodny
narwałem jagód i grzybów
napadły mnie wilki
uciekłem im
i wszystko widziałem słyszałem
i byłem przebiegły

lecz po co dano mi duszę
             (1978, Wierszyki)

Kiedy szukam czegoś szczególnego, osobliwego, co być może tylko mnie zostało dane, to jest to chyba doświadczenie (przeżycie) z Kodnia'83 pt. „Prostota Boga”. Bóg jako Prostota.

Jeśli przez „podstawowy sposób myślenia o świecie” prof. Duch rozumie dualizm materialno-duchowy, przyczynowo-skutkowy łańcuch zdarzeń itd. to są to dla mnie tylko ramy. Tym, co bardziej nacechowało moje rozumienie życia mnie jako osoby, jest wzorzec Jezusowo-Madejowy.

Dualizm materialno-duchowy i łańcuch przyczynowo-skutkowy mówi coś ważnego o świecie, ale ja szukałem i szukam SENSU własnego pobytu (przebywania) wśród żywych. Jego absolutnym kształtem, pełnią, wypełnieniem jest wzór i propozycja Jezusa i Madeja.
Dlaczego piszę ich łączne? Bo ten drugi jest w pewien konkretny sposób wcieleniem pierwszego. Jezusa znam z przekazu katechetyczno-ewangelicznego i z własnego życia modlitewno-sakramentalnego. Madeja – widziałem, słyszałem, obejmowałem, gościłem, byłem świadkiem zwyczajności i nadzwyczajności, jadłem przy jednym stole, modliłem się, zanurzałem w tym samym Bałtyku po samą szyję, a nawet spałem w tym samym łóżku w czasie rekolekcji dla rolników pod Rawą Mazowiecką i czytałem jego wiele wierszy i innych tekstów, zawsze bardzo osobowych, nigdy instytucjonalnych.

Nie zgadzam się z dwoma innymi twierdzeniami:
- po pierwsze, że pytanie „kim jesteśmy” jest [tylko] pytaniem o naturę naszego umysłu”
- i z drugim: „Ty, Twoje radości i smutki, Twoje wspomnienia i ambicje, Twoje poczucie tożsamości i wolna wola, nie są w rzeczywistości niczym innym niż sposobem, w jaki zachowuje się ogromny zbiór komórek nerwowych i związanych z nim cząsteczek”.

Ani ja, ani mój dialog z tobą/wami, nie jest „zachowaniem”, ruchem, oddziaływaniem itd. zbiorów komórek i cząstek. To jest absurdalny redukcjonizm. Bardziej pewnie język niż sposób myślenia. Język, który ma szokować, prowokować, manifestować pewnie jakieś postawy przed-badawcze autorów.

W moim istnieniu, jak i w moim dialogu z innymi biorą udział komórki i cząstki. Tak jak, lub podobnie, na każdym żywym organizmie żyje mnóstwo innych żywych organizmów. I co z tego? Czy mnóstwo bakterii, jednych pożytecznych, innych szkodliwych, też mnie definiuje w sposób istotowy? BZDURA BZDURĘ POGANIA. Miło i pożytecznie jest dużo wiedzieć o komórkach, bakteriach i cząstkach elementarnych, ale najlepiej wiedzieć, jak dobrze, miło i pożytecznie przeżyć swoje życie i śmierć. Zwłaszcza dla najbliższych.

Niechże nauka bada cząstki i komórki (także inne dziedziny), ale to, co dla mnie najważniejsze wyjaśniła mi religia. Jezus jest niedościgłym wzorem życia. Religia i nauka nie są w konflikcie, byle każda dziedzina znała swoje pole służebności wobec człowieka-osoby wolnej, obdarzonej godnością najwyższą ze wszystkich istot i zdolną ponosić odpowiedzialność za swoje myśli, słowa, uczynki i zaniedbania. Do takich stwierdzeń - jak widać – można dojść, jeśli zna się samemu i to doświadczalnie, nie deklaratywnie, sferę duchowości i religii.

Sam jednak nawet pan profesor bywa odrobinę ciut niekonsekwentny, bo choć wydaje się, że stąpa obiema nogami po gruncie materialno-racjonalistycznym, to między wiersze swoich rozważań wplata potrzebę jakiegoś „Logosu” - „Natura nie znosi próżni, a umysł ludzki niewiedzy” (tamże). Ekwilibrystyka słowno-umysłowa?

„Odkrycia naszych przodków dokonane w zamierzchłej przeszłości” są różnej przydatności. Nie korzystamy już z narzędzi odłupywanych z kamieni, jaskinie zamieniliśmy na gustowne domki jednorodzinne lub wieżowce Manhattanu i socjalistycznej wielkiej płyty. Nie wiemy nawet, od którego momentu nasi przodkowie stali się naszymi przodkami. Czy australopitek i neandertalczyk też? Chyba nie. To może od rewolucji neolitycznej? To także ciekawe aspekty naszej pra-pamięci tożsamości. Kolejną ciekawostkę wyliczyli jacyś antropologowie, a może teolodzy, że do czasów biblijnych na ziemi żyło tylko ok. 1% Ludzkości. Czy tylko, może aż, dla kogoś.

Żadne takie twierdzenia i obliczenia nie kończą, nie mogą, dociekań typu - „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?” Amen.

Szanuję pracę naukowców w każdej dziedzinie. Czytam z ogromnym zainteresowaniem, co mi wpadnie pod rękę. Podejmuję amatorską próbę dyskusji z ich teoriami.
„We wrześniu 1998 roku w Waszyngtonie odbyła się konferencja „Neuroscience and the Human Spirit” (Nauki o mózgu i duch ludzki), zorganizowana przez „Centrum Etyki i Polityki Społecznej”, w czasie której zastanawiano się, jak pogodzić wyniki badań nad mózgiem i nauk o poznaniu z tradycyjnymi poglądami na godność, odpowiedzialność i wolność wyboru człowieka. Jednym z głównych pytań było: czy nauka da się pogodzić z ludzkimi (a w szczególności judeochrześcijańskimi) wartościami? Wielu ludzi wmówiło sobie, że poczucie sensu, celu i wartości moralnych zależne jest od tego, czy istnieje monolityczna jaźń kontrolująca ciało, przybierająca niematerialną formę w postaci istniejącej niezależnie od mózgu duszy.
[Inna] debata, zorganizowana w lutym 1999 roku w Londynie, nosiła znamienny tytuł: „Is science killing the soul?” (Czy nauka zabija duszę?). O potrzebie dyskusji na te tematy świadczyć może fakt, iż debacie przysłuchiwało się 2300 osób, a wielu chętnych nie dostało biletów. Zdaję sobie sprawę z tego, iż jest to temat drażliwy, ocierający się o zagadnienia teologiczne, wykraczające poza naukę, nie można go jednak już dłużej unikać.”

Zgadzam się, że trzeba rozmawiać na takie tematy. Jestem człowiekiem z jaką taką samoświadomością. Interesuje mnie wszystko, co się dzieje w świecie i co dotyczy życia człowieka i jego relacji z innymi ludźmi. Robaki i ich relacje z otoczeniem dużo dużo mniej. Do świata osobowego, relacji osobowych, Jezus z Nazaretu wniósł światło, które wiecznie trwa. Kognitywistyka (żadna) nie może mi tego zasłonić, tym bardziej zabrać. Nauka nie zabije duszy, ani ducha. Przecież byłoby obłędem nauki, gdyby stawiała sobie za cel zniszczenie Ewangelii (o Zbawieniu)!
Nauka może za to mi pomóc poznawać świat i rozwijać siebie i relacje z innymi. Ot, choćby zasilając mojego bloga w wakacje. Tego od niej oczekuję, panie, panowie profesorowie.

Zgłaszam gotowość podjęcia tych frapujących tematów w parafiach, szkołach i na blogu. Odzew, jak dotąd, żaden. Obudzimy się z ręką w nocniku.

PS.
Mapa żyznej ziemi, początki cywilizacji.