czwartek, 19 lipca 2012

Nauka nie zabije duszy


Nasz podstawowy sposób myślenia o świecie jest wynikiem odkryć naszych przodków dokonanych w zamierzchłej przeszłości”. Skoro autor profesor Włodzisław Duch, pisząc o duszy i duchu dał jako motto to zdanie Williama James'a, to musi - widać – jakoś odpowiadać jego rozumieniu rzeczywistości. Mojemu – nie.
Szanuję przodków i jestem wdzięczny im za wszystko, co mi przekazali, ale mój sposób myślenia o świecie jest wynikiem porządkującej roli mojego „głębokiego ja”. Terminologicznie nie mogę jasno przekazać tego, co myślę. „Głębokie ja” to tylko wskazówka.

Mój sposób myślenia o świecie jest wynikiem (chronologicznie):
  • wychowania w (religijnej) rodzinie Heleny i Jana Kapaonów wraz z czwórką rodzeństwa (sióstr) z całym dziedzictwem spod Tarnowa sięgającym początku XX wieku i emigracji „Za chlebem” do USA, oraz z przedwojennej Warszawy i Annopola
  • czasów, na które moje dzieciństwo i młodość „wypadły” (PRL Gomółki, Gierka i Jaruzelskiego)
  • mnóstwa książek przeczytanych w latach szkoły podstawowej i liceum
  • wybornej klasy licealnej
  • Tomasza Manna, bardziej niż tylko pisarza noblisty
  • studenckiego epizodu na Politechnice (łącznie z kursem płetwonurków i jazdy konnej)
  • okres studiów na Akademii Teologii Katolickiej (z epizodem przewodniczenia organizacji studenckiej ROMA)
  • autostop po Europie, z pobytami w Taize i benedyktyńskimi opactwami we Francji
  • SOLIDARNOŚĆ, dojrzałe owocowanie wychowania religijno-patriotyczno-filozoficznego (Judym, ziarno, które ma obumrzeć, dług wobec Ojczyzny, „wszystkiego, co Polskę stanowi” i wolną osobę, w poszukiwaniu i służbie prawdy, wolności, godności)
  • siedem lat katechezy młodzieżowej w Legionowie i spotkanie Andrzeja Madeja
  • małżeństwo, rodzicielstwo, rodzina (wielodzietna) w Annopolu
  • Rzeczpospolita Norwidowska
Tego rachunku sumienia nie da się rozdzielić od podmiotu, który przez to wszystko się kształtował i wyrażał.
Pytania o „duszę” towarzyszą mi od młodości.

MOJA TEOLOGIA

potrzebne były mi ręce
i wyrosły mi ręce
potrzebne były mi nogi
i wyrosły mi nogi
potrzebne były mi oczy uszy i mózg
i uformowały się

byłem głodny
narwałem jagód i grzybów
napadły mnie wilki
uciekłem im
i wszystko widziałem słyszałem
i byłem przebiegły

lecz po co dano mi duszę
             (1978, Wierszyki)

Kiedy szukam czegoś szczególnego, osobliwego, co być może tylko mnie zostało dane, to jest to chyba doświadczenie (przeżycie) z Kodnia'83 pt. „Prostota Boga”. Bóg jako Prostota.

Jeśli przez „podstawowy sposób myślenia o świecie” prof. Duch rozumie dualizm materialno-duchowy, przyczynowo-skutkowy łańcuch zdarzeń itd. to są to dla mnie tylko ramy. Tym, co bardziej nacechowało moje rozumienie życia mnie jako osoby, jest wzorzec Jezusowo-Madejowy.

Dualizm materialno-duchowy i łańcuch przyczynowo-skutkowy mówi coś ważnego o świecie, ale ja szukałem i szukam SENSU własnego pobytu (przebywania) wśród żywych. Jego absolutnym kształtem, pełnią, wypełnieniem jest wzór i propozycja Jezusa i Madeja.
Dlaczego piszę ich łączne? Bo ten drugi jest w pewien konkretny sposób wcieleniem pierwszego. Jezusa znam z przekazu katechetyczno-ewangelicznego i z własnego życia modlitewno-sakramentalnego. Madeja – widziałem, słyszałem, obejmowałem, gościłem, byłem świadkiem zwyczajności i nadzwyczajności, jadłem przy jednym stole, modliłem się, zanurzałem w tym samym Bałtyku po samą szyję, a nawet spałem w tym samym łóżku w czasie rekolekcji dla rolników pod Rawą Mazowiecką i czytałem jego wiele wierszy i innych tekstów, zawsze bardzo osobowych, nigdy instytucjonalnych.

Nie zgadzam się z dwoma innymi twierdzeniami:
- po pierwsze, że pytanie „kim jesteśmy” jest [tylko] pytaniem o naturę naszego umysłu”
- i z drugim: „Ty, Twoje radości i smutki, Twoje wspomnienia i ambicje, Twoje poczucie tożsamości i wolna wola, nie są w rzeczywistości niczym innym niż sposobem, w jaki zachowuje się ogromny zbiór komórek nerwowych i związanych z nim cząsteczek”.

Ani ja, ani mój dialog z tobą/wami, nie jest „zachowaniem”, ruchem, oddziaływaniem itd. zbiorów komórek i cząstek. To jest absurdalny redukcjonizm. Bardziej pewnie język niż sposób myślenia. Język, który ma szokować, prowokować, manifestować pewnie jakieś postawy przed-badawcze autorów.

W moim istnieniu, jak i w moim dialogu z innymi biorą udział komórki i cząstki. Tak jak, lub podobnie, na każdym żywym organizmie żyje mnóstwo innych żywych organizmów. I co z tego? Czy mnóstwo bakterii, jednych pożytecznych, innych szkodliwych, też mnie definiuje w sposób istotowy? BZDURA BZDURĘ POGANIA. Miło i pożytecznie jest dużo wiedzieć o komórkach, bakteriach i cząstkach elementarnych, ale najlepiej wiedzieć, jak dobrze, miło i pożytecznie przeżyć swoje życie i śmierć. Zwłaszcza dla najbliższych.

Niechże nauka bada cząstki i komórki (także inne dziedziny), ale to, co dla mnie najważniejsze wyjaśniła mi religia. Jezus jest niedościgłym wzorem życia. Religia i nauka nie są w konflikcie, byle każda dziedzina znała swoje pole służebności wobec człowieka-osoby wolnej, obdarzonej godnością najwyższą ze wszystkich istot i zdolną ponosić odpowiedzialność za swoje myśli, słowa, uczynki i zaniedbania. Do takich stwierdzeń - jak widać – można dojść, jeśli zna się samemu i to doświadczalnie, nie deklaratywnie, sferę duchowości i religii.

Sam jednak nawet pan profesor bywa odrobinę ciut niekonsekwentny, bo choć wydaje się, że stąpa obiema nogami po gruncie materialno-racjonalistycznym, to między wiersze swoich rozważań wplata potrzebę jakiegoś „Logosu” - „Natura nie znosi próżni, a umysł ludzki niewiedzy” (tamże). Ekwilibrystyka słowno-umysłowa?

„Odkrycia naszych przodków dokonane w zamierzchłej przeszłości” są różnej przydatności. Nie korzystamy już z narzędzi odłupywanych z kamieni, jaskinie zamieniliśmy na gustowne domki jednorodzinne lub wieżowce Manhattanu i socjalistycznej wielkiej płyty. Nie wiemy nawet, od którego momentu nasi przodkowie stali się naszymi przodkami. Czy australopitek i neandertalczyk też? Chyba nie. To może od rewolucji neolitycznej? To także ciekawe aspekty naszej pra-pamięci tożsamości. Kolejną ciekawostkę wyliczyli jacyś antropologowie, a może teolodzy, że do czasów biblijnych na ziemi żyło tylko ok. 1% Ludzkości. Czy tylko, może aż, dla kogoś.

Żadne takie twierdzenia i obliczenia nie kończą, nie mogą, dociekań typu - „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?” Amen.

Szanuję pracę naukowców w każdej dziedzinie. Czytam z ogromnym zainteresowaniem, co mi wpadnie pod rękę. Podejmuję amatorską próbę dyskusji z ich teoriami.
„We wrześniu 1998 roku w Waszyngtonie odbyła się konferencja „Neuroscience and the Human Spirit” (Nauki o mózgu i duch ludzki), zorganizowana przez „Centrum Etyki i Polityki Społecznej”, w czasie której zastanawiano się, jak pogodzić wyniki badań nad mózgiem i nauk o poznaniu z tradycyjnymi poglądami na godność, odpowiedzialność i wolność wyboru człowieka. Jednym z głównych pytań było: czy nauka da się pogodzić z ludzkimi (a w szczególności judeochrześcijańskimi) wartościami? Wielu ludzi wmówiło sobie, że poczucie sensu, celu i wartości moralnych zależne jest od tego, czy istnieje monolityczna jaźń kontrolująca ciało, przybierająca niematerialną formę w postaci istniejącej niezależnie od mózgu duszy.
[Inna] debata, zorganizowana w lutym 1999 roku w Londynie, nosiła znamienny tytuł: „Is science killing the soul?” (Czy nauka zabija duszę?). O potrzebie dyskusji na te tematy świadczyć może fakt, iż debacie przysłuchiwało się 2300 osób, a wielu chętnych nie dostało biletów. Zdaję sobie sprawę z tego, iż jest to temat drażliwy, ocierający się o zagadnienia teologiczne, wykraczające poza naukę, nie można go jednak już dłużej unikać.”

Zgadzam się, że trzeba rozmawiać na takie tematy. Jestem człowiekiem z jaką taką samoświadomością. Interesuje mnie wszystko, co się dzieje w świecie i co dotyczy życia człowieka i jego relacji z innymi ludźmi. Robaki i ich relacje z otoczeniem dużo dużo mniej. Do świata osobowego, relacji osobowych, Jezus z Nazaretu wniósł światło, które wiecznie trwa. Kognitywistyka (żadna) nie może mi tego zasłonić, tym bardziej zabrać. Nauka nie zabije duszy, ani ducha. Przecież byłoby obłędem nauki, gdyby stawiała sobie za cel zniszczenie Ewangelii (o Zbawieniu)!
Nauka może za to mi pomóc poznawać świat i rozwijać siebie i relacje z innymi. Ot, choćby zasilając mojego bloga w wakacje. Tego od niej oczekuję, panie, panowie profesorowie.

Zgłaszam gotowość podjęcia tych frapujących tematów w parafiach, szkołach i na blogu. Odzew, jak dotąd, żaden. Obudzimy się z ręką w nocniku.

PS.
Mapa żyznej ziemi, początki cywilizacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz