środa, 31 października 2012

Są błogosławione winy


Nie muszę dzisiaj długo pisać. Wczoraj się wypisałem.
Mam, dzięki Sebastianowi, swoją radość z ICT, ale może o tym kiedyś, gdy kontekst podpowie.
Strachowski "znajomyx111" anonim konsekwentnie broni nieszczególnego wpisu swojej liderki - "Nie niszczy się tego co jest cenne, mówię o taczce gnoju" itd. itp. - samo, moje dzisiejsze, życie :-)

Dzisiaj:
- dużym przeżyciem (refleksją) stała się dla mnie konferencja prasowa rodziny śp. Prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. Ta sprawa ma kontekst strasznie szeroki - osobisty, narodowy, na dziś, na jutro i na wczoraj. Na własną śmierć nawet. Błogosławiona wina! - byle dało się uczestniczyć, słuchać i przeżywać msze pontyfikalne z kardynałami. Tak przeżywam to ja - pokolenie Solidarności, odbijania świata z rąk zakłamanych komunistów. Na zakłamanie współczesności jesteśmy już za słabi (przynajmniej ja jestem za słaby).

Zakłamanie - wrogie REALIZMOWI, z panującą "niby mową" tu i tam, rozsiadło się wygodnie w fotelu rządzących i liderów różnych organizacji. A myślałem, że to już nie wróci, że jeśli nie "mądrościowy", to przynajmniej "demokratyczny" dialog stanie się normą :-(

Ale jest też Internet, a w nim dużo mądrych ludzi, otwartych, dzielących się sobą, swoją wiarą i rozumem - dzięki nim żyję, choć coraz chętniej myślę o śmierci. "Paradoksalnie poprzez śmierć Mesjasza ludzkość dostępuje zbawienia."

wtorek, 30 października 2012

Forma "człowiek - człowiek" i Królestwo Boże


"Dialog stanowi centralny i niezbędny 
element każdej etycznej myśli ludzkiej, 
kimkolwiek by ci ludzie nie byli. 
Widziany jako wymiana, 
jako możliwe (...) porozumiewanie się 
pomiędzy sobą istot ludzkich, 
jest on w rzeczywistości 
wspólnym poszukiwaniem” 
(JPII, Orędzie na Dzień Pokoju'83)

Najpierw daję akapit wycięty w procesie auto-cenzury z zapisu mojego dnia katechetycznego -
"Dla stronnictwa anonimów i faryzeuszy starego, jak całych osiemnaście lat i nowego, jak ostatnich parę krótkich lat, napisałem właśnie materiał wyśmienity do śmiechu i szyderstwa. Dla nich i bez tego jestem siewcą nienawiści, żona-matka-DyrKa tym samym, należy nas wywieźć z tej gromady (zdrajców? szyderców? cynicznych graczy?) na taczce gnoju. Kto tak głosi? Nie tylko anonim, także lider(ka).”

***

Posty się linkują, jak życie? Fakty mówią, czasem aż krzyczą... Dzień dniowi przekazuje wieść, noc nocy podaje wiadomość, nie jest to mowa, nie są to słowa, nie słychać ich głosu, a jednak po całej ziemi rozbrzmiewa ich dźwięk, których by... nie dorównam psalmiście.
Wczorajszy post i tytuł na blogu "Osobnego świata" dostał kształt od zdarzeń, nie od woli autora. Woluntaryzm jest mi wstrętny i kojarzy się głównie ze stalinizmem. To tamten straszny ojciec-batiuszka narodów kazał rzekom płynąć pod prąd. Nie był osamotniony, miał naśladowców, ale i sam tej postawy polityczno-życiowej nie wymyślił, jest starsza od tyranów XX wieku. Ta postawa najczęściej i najłatwiej daje się obserwować u polityków, samorządowców i karierowiczów wszelkiej maści, zawodów i nie zawodów. Może być postawą życiową, bez przymiotników, ego-centryków.

W moim długim już życiu dostałem inną - niewoluntarystyczną - formę, „człowiek-człowiek”, czyli dialog. Formę otwartą z obu stron, na nieskończoność. W dialogu z innymi ludźmi i z całą kulturą człowieka na ziemi się ukształtowałem i tak chciałbym dożyć dni swoich. Dialogiem, który kształtuje mnie i moje posty są także kliknięcia osób w moja stronę w Internecie. Ma znaczenie ich tytuł, autorytet, waga i znaczenie w świecie i w moim życiu. Nie wymyśliłem siebie, nie zamierzam wymyślać świata, ani innych ludzi - jestem ich głodny, jakimi są, i tylko takich. Farbowanych lisów i nad-ego-istów indywidualistów prawie się boję. Oni zawsze wszczynają wojny z całym światem, właśnie ze względu na nad-ego-izm.

Mowa faktów jest moim ukochanym językiem. Czytam go i czytam, każdego dnia. Jak umiem podejmuję też z nimi rozmowę, czasem interpretuję, lub tylko uwzględniam je z całym kontekstem.
Tak napisał się wczorajszy post, niczym glossa do tego, co się stało.

Fakt, post, odpowiedź, message na Fb, był odpowiedzią wczoraj na nieoczekiwany wybuch konfliktu interesów gmina - szkoła, bo to wybuch tylko w (i z) jedną stronę, w drugą stronę to nie działa, nie ma lustrzanego odbicia, szkoła chce wypełniać tylko swoją misję, nie bawi się w politykę - odpowiedzią zatem stał się jak najbardziej niespodziewanie głos z Włoch. Mowa w perspektywie "człowiek - człowiek".  Dialog, to znaczy mowa dwóch stron. Oczywiście nie a propos rozliczeń budżetowo-kasowo-politycznych rachmistrzów gminnych, ale a propos ludzkiego wymiaru życia (bytowania) człowieka na ziemi. Ktoś napisał, nie dla jednego, ale dla wszystkich, ktoś się pochylił nad kimś, ktoś, gdzieś odnalazł w tym siebie. Tak jest pomyślany człowiek i jego życie przez Zbawcę i Creatora, Creatora i Zbawcę, lustrzane odbicie tutaj jest na miejscu, niczego nie można stworzyć bez sensu i celu, zbawienie jest celem i sensem stworzenia.

„Człowiek - człowiek”, nie instytucja i polityka "huzia na Józia", z rozliczeniem kasowo-wyborczym w tyle głowy. Nie dehumanizacja i wyrachowania nade wszystko, nad wszystkich – oczywiście! - podwładnych w jakiś (każdy) sposób.

Forma człowiek - człowiek zanik(ł)a na naszych oczach, to ostatecznie nazywam deprawacją publiczną. Ma ona swoje drobne codzienne objawy i wielkie narodowo-państwowe. Od nie odpowiadania na pozdrowienia na ulicach i w sklepach, nie odpowiadania na (koleżeńskie) maile, na listy otwarte i zamknięte, na apele, blogi, posty itd. Nie odpowiadanie na istnienie - na życie drugiego człowieka. Odczłowieczanie świata bliskiego i dalekiego.

Ktoś się powiesił, bo nie mógł znieść odstawienia na boczny tor? Może było tak, może inaczej, nie pierwszy, nie ostatni raz. Współtworzymy kulturę śmierci, pod pozorami rozliczeń polityczno-budżetowo-kasowych. Zabijamy człowieka, który bez dialogu ginie jako gatunek. Coś nowego wyrośnie na jego miejsce. Co?


Tu głos zawieszę i powrócę do wczorajszego dnia katechez. One były, po prostu. Się wydarzyły. Więc coś powiedziały mową faktów. Ich światło rozbiegło się po całym Kosmosie. Może wrócę do nich w innym miejscu tego posta, może. Bo jest nakaz (administracyjny) nie mieszania spraw człowieka i obywatela, ze sprawami szkoły i nauczyciela-katechety, a może powinienem to inaczej wyrazić... jakoś inaczej poustawiać słowa? Może połączyć człowieka i katechetę, a z drugiej strony obywatela, nauczyciela i szkołę? Będę szukał wytłumaczenia i uzasadnień kolejności słów potem, ale teraz cicho, sza, wracam do notatek z katechez, żywych, nie do konspektów na papierze.

A potrzeba tak niewiele! Usiąść, słuchać, być człowiekiem.

O dziwo? Nie dziwo? - na swoje poważne dylematy życiowo-światopoglądowe otrzymuję odpowiedzi, nie ostateczne, ale dane do rozważenia, poprzez to, co wydarza się na katechezach, kiedyś parafialnych, dzisiaj szkolnych. W czasach katechezy parafialnej czułem, że Pan Bóg pozwolił mi zajrzeć od kuchni, za kurtynę – jak się robi, tzn. jak On „robi” kościół. Dzisiaj w szkole dostaję podpowiedź (ogląd) jak robi się świat, i jak w nim Bóg chroni człowieka-osobę. Wielkie sprawy, anim mógł śnić, marzyć, oczekiwać... w ogóle nic, niczego z tego. To są zbyt wzniosłe sprawy, Panie ja nie jestem godzien.

W proces pisania tego posta wplata się i sprawa bomby smoleńskiej (mniej, raczej jako szum informacyjny) i post na chlebie-boskim na temat dzisiejszego czytania liturgicznego o Królestwie Bożym (dużo, dużo bardziej – istotowo i konstytutywnie). Nikt nie żyje i nie umiera dla siebie, w izolacji, ale w sporym zakresie osobistej i osobowej wolności i odpowiedzialności wybiera perspektywę.

Królestwo Boże, „bohater zbiorowy” Ewangelii, nie pojawia się tam z nadania politycznego, albo jako efekt istniejącego systemu ekonomicznego (stosunków własności itd.). Królestwo Boże pojawia się w przepowiadaniu Jezusa, w systemie człowiek – człowiek z perspektywą otwartą na Absolut – Osobową Wartość Absolutną, Kres i Początek (Stwórcę i Zbawiciela). My, późni wnukowie, słuchacze tej opowieści, weryfikujemy jej prawdziwość całą swoją (osobową i osobistą) tęsknotą, nadzieją, miłością, wiarą i rozumem.

PS.
Daję w tym miejscu drugi raz wielki cytat z ojca J.Kłoczowskiego OP, o religii:
"Religia to niesłychanie rozległe pole do filozoficznej refleksji. Wymaga umiejętnego posługiwania się metodą fenomenologiczną, biegłej umiejętności interpretacji hermeneutycznej, metody analitycznej; no i oczywiście filozofia religii wymaga znajomości tych wszystkich metod poznawczych, którymi posługuje się metafizyka czy ontologia... ostatecznie bowiem chodzi o to, aby zapytać, co o świecie, w którym żyjemy, mówi nam religia, co mówi o Bogu i o człowieku... [także danych nauk szczegółowych]. Bez tego materiału empirycznego bardzo trudno by było ustalić sens takich czynności podejmowanych przez człowieka religijnego jak ofiara, modlitwa i tym podobne.
Religię opisuje się jako wielość relacji między trzema biegunami: ja, ty (my) i Bóg... mamy więc w filozofii religii swoisty trójkąt, który wyznacza całość naszej refleksji w jej obrębie...
Nurtem myślowym, noszącym znamiona "zwrotu antropologicznego", jest filozofia dialogu, będąca niesłychanie doniosłym odkryciem, pozwalającym głębiej ująć owo bycie człowieka religijnego jako współbycie z Bogiem i drugim człowiekiem, czy też - mówiąc dokładniej - z innymi ludźmi... odkrywanie przed człowiekiem perspektywy ostatecznego ocalenia, czyli zbawienia jest istotą każdej tradycji duchowej, która ma cechy religijne.
Począwszy od oświecenia, poprzez "mistrzów podejrzeń" (Marksa, Nietzschego i Freuda) religia była odbierana jako rzeczywistość negatywnie oddziaływująca na człowieka, zaś ateizm jawił się jako zdrowa i uzasadniona postawa...

Rdzeniem Objawienia biblijnego jest wydarzenie, wydarzenie spotkania. Tak naprawdę mówimy wciąż o tym samym: o Bogu, o człowieku i o ich spotkaniu. Opisujemy i porządkujemy to doświadczenie... Jeżeli Bóg mówi do nas i objawia się nam, to chce to robić w taki sposób, abyśmy mogli zrozumieć... Stąd też, jeżeli Bóg z własnej woli chce się objawić, to chce to robić w świecie, w historii. My zaś, będąc świadomi takiej możliwości, powinniśmy pozostać otwarci i być gotowi na to objawienie...
Wiara jest bramą i drogą. Jest bramą, która otwiera nas na Boże Objawienie, daje nam "duchowe ucho" czy też - mówiąc inaczej - daje nam duchowy słuch, aby słyszeć Boga. Ale po przekroczeniu bramy kroczymy dalej, nie można zatrzymać się u wejścia. Dlatego wiara jest drogą, na której poznajemy coraz doskonalej Boga. Trzeba wierzyć w Boga i wierzyć Bogu, ale ta wiara nie jest ślepa. Daje ona poznanie, jak mówi tradycja credo ut intelligam, to znaczy wierzę, aby dostąpić głębszego poznania, ale także intelligo ut credam, rozumiem, poznaję, aby lepiej i pełniej wierzyć i zawierzyć Bogu. By wrócić do tekstu Coretha: najpierw pytam o Boga, szukam dróg wiodących do Jego poznania, a potem pytam Boga samego, który w swej łaskawości objawił nam drogi, pozwalające poznać, co należy czynić, aby dostąpić zbawienia. Poznaję Boga nie takim, jakim On jest, ale tyle tylko, o ile ta wiedza jest mi potrzebna do zbawienia. Bowiem w religii zawsze chodzi o zbawienie, a poznanie religijne nie ma służyć zaspokojeniu intelektualnej ciekawości, lecz osiągnięciu tego celu, jakim jest ostateczne ocalenie. W tym sensie dopiero wiara daje mi prawdziwe poznanie Boga, bowiem daje poznanie, które umożliwia zbawienie. Bóg prawdziwy bowiem to Bóg wierny, którego łaska trwa na wieki” (o. J.Kłoczowski)

poniedziałek, 29 października 2012

Forma ważna i treść



Nic nie napiszę, poza tym, że była emocjonalna sinusoida.
Najpierw Wojtka wpis porannie życzliwy :)
Ile znaczą takie wpisy! - Ach! jak dobre słowo księdza profesora ustawiło moją niedzielę!
W radość-wstąpienie na lekcji tej i owej ze szczytem dzisiaj w klasie szóstej i spadanie do czyśćca samorządowej szkoły publicznej - na koniec, rozpiszę i podam do publicznej wiadomości jutro, jak dożyję ;-)

Czyściec, czyściec to był prawdziwy, świadkowałem przypadkowo w sekretariacie rozmowie telefonicznej między panem-wójtem-a-panią-dyrektor (prywatnie DyrKa), nie ja jeden, różni wchodzili i wychodzili, siedziałem i byłem świadkiem rzucanych ciężkich słów. Czy znajdą one i my w związku z nimi i z tym chwilę oczyszczenia? Z czyśćca wróciłem do domu, ale na nie-za-długo, bo wróciłem do mojej Strachówki na Różaniec w intencji owocobrania nowej ewangelizacji i środków wyrazu synodu biskupów, ze swoją prywatną intencją o Amerykę i projekt z nimi pisany.

Ważna i ciekawa, zwłaszcza w formie, była - między czyśćcem po szkolno-samorządowo-niesamorządowym, a Różańcem - dobra wiadomość od autora bloga codziennego na temat czytań mszalnych. Panie dobry jak chleb... dziękuję. Odpowiedź przyszła na moje zakłopotane pytanie o nieciągłość chwilową postów rozszerzających horyzonty w głąb i wszerz. Ważna jest forma - dowcipna, że piekarnia wraca do codziennego wypieku. Jak bardzo ważna jest forma.

PS. Mamy nowego Prymasa w Narodowym Centrum Sportu! Hurra!

niedziela, 28 października 2012

Na większym boisku - blog i katechezy.


„najwyższym celem życia człowieka,
uczynionego na obraz Stworzyciela,
odkupionego krwią Chrystusa
i uświęconego obecnością Ducha Świętego,
jest istnieć „ku chwale majestatu” Boga,
postępując tak, by każdy czyn odzwierciedlał Jego blask.
„Poznaj zatem samą siebie, o piękna duszo:
jesteś obrazem Boga - pisze św. Ambroży.
Poznaj samego siebie, człowiecze:
jesteś chwałą Boga …”
(JPII, Veritatis splendor)

Właściwie ten post powstał w czwartek, w dzień ślubowania 1-szej klasy w Zespole Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej w Strachówce, jako rozszerzony zapis mojej katechetycznej obecności i pracy. Rozszerzony? - czy normalny! Oto dylemat, który pojawił się nie tak dawno. Otóż, w refleksjach wykraczam poza ustawowy zapis czynności nauczycielskich i wkraczam na większe boisko - humanistyczno-osobowo-kulturowe. I robi się problem. Jak oddzielić to, co może i powinno trafić na stronę szkolną, jako zapis katechez, czyli życia wiary i rozumu w klasach, na tzw. jednostkach lekcyjnych, a co - na stronę osobistego bloga. To nie jest problem wydumany. Sztuczny, co najwyżej, jest nasz biurokratyzujący się świat, z minuty na minutę.

Wyciąłem więc z całości refleksję katechety-mieszkańca jakiejś konkretnej tzw. wspólnoty lokalnej i dałem tutaj w "Osobnym świecie". Ale czy to na pewno tak powinno wyglądać? - nie jestem przekonany (jak chcemy uczyć nierozdzielności wiary i rozumu?). Oba posty - tutaj i na stronie szkoły - są jednością, połączone w osobie nauczyciela. Trzeba by więc czytać je dopełniająco, bo tak się narodziły. Nawet część tekstu - tu i tam (jest już lub będzie za chwilę) - jest taka sama.

***

Dzieci po lekcji wyszły, stary katecheta pozostał w klasie. Mam o czym myśleć. Od 30-stu lat wychodziłem z domu do sal i klas w wierze przodków. Czas przeszły jest coraz bardziej uzasadniony. Katecheta może być silny nie sobą (tylko), swoją wiarą i osobowym obrazem Boga i Jego w sobie podobieństwem, ale także wiarą wspólnoty, w której pracuje. Tak było w Legionowie, ale tak już nie jest w Strachówce. Mój pierwszy przełożony w pracy, śp. proboszcz Józef Schabowski cieszył się, że u niego pracuję, doceniał - widziałem to, słyszałem, czułem. Bo:
- spotkania modlitewne młodzieży się zaczęły,
- wyjazdy grup parafialnych na spotkania większe,
- Noce Czuwań, na które zjeżdżało do 400 osób z najdalszej Polski
- i chyba zwłaszcza wielkie bierzmowania (ponad 200 osobowe grupy, które biskupi widzieli, słyszeli, czuli i chwalili – czuli oni i my Ducha Świętego, podczas mszy i udzielania sakramentu dojrzałości w wierze (rozumnej).

A tutaj, w mojej gminie, w moim najbardziej ukochanym i wywalczonym kawałku Ojczyzny, dzisiaj nazywanej Rzeczpospolitą Norwidowską w Strachówce, katecheta pracuje w atmosferze skandalu, podejrzeń, z przezwiskiem siewcy nienawiści? TO JEST NIENORMALNE – TO JEST DEPRAWACJA PUBLICZNA, demoralizowanie dzieci, młodzieży, rodzin, całej tzw, wspólnoty lokalnej. To jest pohańbienie Polski 2012. Bo jeśli moje życie nie było patriotyczne na swoje czasy i możliwości, to co to jest PATRIOTYZM? Jeśli ja jestem "siewcą nienawiści", to na czym polega aktywna obecność w społeczeństwie obywatelskim? Jeśli ja (i moja rodzina), do końca muszę walczyć  o swoje dobre imię - to co to jest Ojczyzna? - że katolicka, nie wspomnę, bo to nic chyba już nie znaczy. I co jeszcze robią nasze wota wdzięczności - tu i tam - za wolność, za Solidarność, za wiarę i rozum, które nami kierowały!

I nie ma winnych. Nie ma nawet komentarza, zainteresowania tych, którzy są odpowiedzialni za klimat i warunki życia na tym terenie, którzy to ślubowali, tak lub inaczej. Podobne słowa wypowiedział Kiedyś Ktoś, z podobnym niedomówieniem - „syn narodu, który doznał w swych dziejach, dalszych i bliższych, wielorakiej udręki od drugich. Pozwólcie jednak, że nie wymienię tych drugich po imieniu - pozwólcie, że nie wymienię...” Wielokropek przychodzi z pomocą. On – mówiąc te słowa - stał na miejscu, „na którym o każdym narodzie i o każdym człowieku pragniemy myśleć jako o bracie.” Katecheta z urzędu jest takim miejscem. On zakończył tak, jak i ja chcę myśleć i powtórzyć - „ A jeżeli w tym, co powiedziałem, była także gorycz - moi drodzy bracia i siostry - nie powiedziałem tego, żeby kogokolwiek oskarżać - powiedziałem po to, żeby przypomnieć” (z przemówienia, które dla mnie było już świętem, nim się wydarzyło, dla którego kupiliśmy telewizor, 7.6.79). Zawężanie piorunującego działania 1-szej wizyty Papieża w Polsce do placu Zwycięstwa w Warszawie jest nieporozumieniem.

Moim zadaniem jest także przypomnieć i uświadomić.

To nie jest (tylko) moja sprawa. Brak pamięci i tożsamości narodu i każdej społeczności jest katastrofą i skandalem!

Moja wiara nie jest sprawą prywatną (to był i jest wymysł komunistów w PRL i ich ideowych spadkobierców) i jest znana. Najpierw głosiłem ją czynem w 1981, spisanym i opublikowanym, wysyłanym nawet do papieża. Potem – na skutek czarnej nocy stanu wojennego – były katechezy w Legionowie (7 lat), a następnie - w wyniku Cudu Opatrzności Bożej - Wolna Polska i I kadencja Samorządu. Nic nie było i nie jest zakryte, tajne i dwupłciowe. Mam klarowną pamięć i tożsamość.

Na nowych pięknych boiskach - nie tylko w Strachówce - mają (powinni? muszą?) ćwiczyć i się rozwijać PEŁNI ludzie, z pełną pamięcią i tożsamością. Bicepsy i cała muskulatura bez tożsamości - to gnomy, materiał na niebezpiecznych cyborgów, karykatury Człowieka. Stare powiedzenie „w zdrowym ciele, zdrowy duch”, trzeba odwrócić koniecznie, na „zdrowy duch jest fundamentem zdrowego (zdrowia) człowieka.” Lance Armstrong i inni są straszną, tragiczną przestrogą. Nie ma sportu bez moralności.

Wyjaśnienie - to, co powyżej, to była refleksja katechety po jednej z pierwszych lekcji. Spisana na przerwie, na tzw. nauczycielskim "okienku", może zredagowana - głównie literówki - po powrocie do domu. Potem była uroczystość ślubowania w szkole. Ślubowała 1-sza klasa, ale w takiej chwili ślubuje każdy normalny człowiek. Odnawia swoje ślubowanie. Tak, jak bywając na ślubach małżeńskich odnawiam/y zawsze nasze własne ślubowanie sprzed ołtarza. Taki jest n-o-r-m-a-l-n-y Człowiek. Dlatego tak przeżyłem ten niezwykły dzień (wbrew szeptanej, anonimowej i zabójczej propagandzie, przeciwko szkole, jej dyrektorce, katechecie... i całej RzN).

Symbole, ślubowanie, ciągłość...
Polska i Szkoła RnN

Szczęka mi opadła! Byłem na wzorcowej szkolnej uroczystości. Reżyser - Emila. Była w tym ciągłości całości, od korzeni po Cel. Była w tym Polska przemienionych kołodziejów... wzięta od zarania dziejów tęczą zachwytu. W Rocie szkolnego ślubowania, w hymnie, w sztandarze - jest Całość. To, o co chodzi w wychowaniu. A jeszcze na koniec było post scriptum, logiczne dopełnienie, zapowiedź i preludium akcji Basi na 11 Listopada. Polska żyje (jak Ruś), póki śpiewa swoje stare patriotyczne pieśni. (Странники стоят, молится народ. Русь ещё жива, Русь ещё поёт: - Господи, помилуй!)

 ***

Po którejś innej katechezie zanotowałem:
Oto egzemplifikacja mojej metody katechetycznej!!i myślenia o życiu gatunku homo sapiens.
Tak, jestem starym zanegowanym (przemilczanym) katechetą, który zgodził się zdziadzieć przedwcześnie. Bo ani za co, ani po co, tzn. dla kogo, w jakiej i dla jakiej wspólnoty??? - mam walczyć o inną postać (prze)trwania. Syzyf nadaje się do książek i lektur, ale nie do życia. Nawet w rodzinie staje się coraz bardziej bezproduktywny.

Vide: blog, apele, pytania, maile i permanentny (programowy!) brak odpowiedzi. Nawet w tzw. dialogu wewnątrzszkolnym - także z tej strony czuję się kompletnie wyobcowany. Nie chcę za długo przebywać w takim świecie.

Mam na szczęście coraz więcej znajomych w świecie bliższym lub dalszym, którzy myślą podobnie jak ja, i mogę się z nimi (po)łączyć duchowo, intelektualnie z pomocą Fb. Praeterit figura huius mundi. 

PS.
Na koniec dnia dostałem - na skrzydłach dobrego ducha (nie tylko dla znękanych) - zaproszenie. Niestety, z daleka. Ale i tak cieszy w mojej/naszej głuszy!
Można przeczytać na ich stronie - "Człowiek nie może żyć sam, potrzebuje drugiej osoby, potrzebuje tego, co nazywamy spotkaniem. W naszym klubie staramy się to spotkanie tworzyć, nie tylko wśród członków klubu, ale też wychodzimy na zewnątrz" - mówi ks. Arkadiusz Lechowski z łódzkiego Klubu Tygodnika Powszechnego. 

sobota, 27 października 2012

Życie jest listem


"...prawdziwego wyniesienia człowieka, 
zgodnie z naturalnym i historycznym powołaniem każdego, 
nie da się osiągnąć jedynie przez korzystanie z obfitości dóbr i usług 
czy dzięki dysponowaniu doskonałą infrastrukturą.
Gdy jednostki i wspólnoty widzą, 
że nie są ściśle przestrzegane wymogi moralne, kulturowe i duchowe 
oparte na godności osoby i na tożsamości właściwej każdej wspólnocie
poczynając od rodziny i stowarzyszeń religijnych, 
to całą resztę — dysponowanie dobrami, obfitość zasobów technicznych 
służących w codziennym życiu, pewien poziom dobrobytu materialnego
 — uznają za niezadowalającą, a na długą metę za rzecz nie do przyjęcia" 
(JPII, "Społeczna troska" o autentyczny rozwój człowieka i społeczeństwa)

***
List otwarty "O deprawacji publicznej" żyje. Czas mija, list żyje. Dzisiaj poszedł do kolejnych paru organizacji, ważnych w naszym życiu (CAL, Decydujmy Razem, Kongres Obywatelski, Rzeczpospolita Lokalna, CEO). I do Kancelarii Prezydenta RP i Solidarności!

Ten list nie jest moim projektem, chytrym planem osiągnięcia czegoś itp. Nie! - jest moim życiem. Pisał się, a teraz rozsyła - jak oddech, jak pulsowanie krwi w sercu i arteriach, w miarę działania różnych - odkrytych i nie - neuroprzekaźników... całego mnie, wszystkiego, co mnie stanowi. Każdy dzień, każda lekcja, pogoda za oknem, nabożeństwo w kościele, osobista modlitwa-zamyślenie, wiadomość w mediach, post znajomych w Internecie, przyjaciół bliskich i daleko-nie-dalekich...
Nie piszę go - nie po to są listy! -  żeby się z kimś kłócić, ale ażeby w dialogu dochodzić (ustalać) prawdy. „Prawda się razem dochodzi i czeka”.

"PT Wszyscy i Każdy Osobno, odpowiedzialni za w/w Organizacje Obywatelskie,

Pozwalam sobie rozesłać list otwarty "O deprawacji publicznej" i to właśnie z Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Smutny list, ale problem raczej rośnie niż usycha.

Choć problem zidentyfikowałem na sobie i swojej rodzinie, to nie jest to sprawa prywatna, identyfikowanie trwa wiele lat w ramach życia w tzw. wspólnocie lokalnej (gmina, szkoła, parafia...).

Wygrane, przegrane wybory - to demokratyczna normalność. Anonimy? - były, są i będą. Stany wojenne normalne nie są, ale są jeszcze gorsze stany. Stany deprawacji, które sięgają zmiany pojęć i budowania na nich rzeczywistości społecznej, z sięganiem (legalnie!) po władzę i jej sprawowanie. W tych najgorszych stanach dalej panuje pozornie państwo prawa, ale to jest zabójczy pozór, sięgający najgłębiej, właśnie deprawując najbardziej? Nie mam wątpliwości, sięga i deformuje pamięć i tożsamość, jedyny fundament normalności osoby, społeczności i tzw. wspólnoty lokalnej (prawdziwa wspólnota na nich jest oparta).

Etapami odkrywałem (docierało do mnie, do nas) ten straszliwy mechanizm.

Nie oczekuję rozwiązania za nas naszych problemów, oczekuję na zainteresowanie i głos w dyskusji, w drodze do prawdy o Nas - Polsce 2012. Każdy głos wyprowadza nas z izolacji, w jakiej przeżywamy ten dramat.

      z poważaniem
        Józef Kapaon, ojciec dużej rodziny, zał. gm. Solidarności RI (3 Maja 1981), katecheta, wójt I Kadencji"


Zło zwycięża, kiedy dobro nie zabiera głosu (milczy).
Ten mechanizm dał się we znaki Cyprianowi Norwidowi. I on miał "Nerwy". To on, wielki poeta, czwarty wieszcz, z którego dzieła emanuje światło napisał, że faryzeuszem jest nie tylko ten, który fałszywie mówi, ale także ten, który fałszywie milczy! W milczeniu nazbyt wielu jest źródło naszego problemu, że aż dzisiaj, aby go odkłamać i uratować trzeźwość myślenia (zdrowy rozsądek) przyszłych pokoleń muszę pisać do Prezydenta RP, CEO, Solidarności (narodowej), posłów itd.itd. - lista nieskończona.

Jacy my jesteśmy bogaci Norwidem, jego przyjaciółmi, z których także emanuje wielkie światło, dzisiaj nawet z aureoli. Mamy sztandar, hymn, rotę ślubowania, symbole i wartości (świętości). One są największym skarbem tzw. wspólnoty samorządowej mieszkańców gminy Strachówki. Nie wolno milczeć wstydliwie, bojaźliwie - jakby prawdy nie było! Przecież nikt nie chce wstydliwych, bojaźliwych następnych pokoleń!

Dzisiaj nie odpowiada się na pozdrowienia na ulicy i w szkole, nie odpowiada się na listy i to nawet w gronie pedagogów, władza samorządowa (wójt i radni) nie odpowiadają na pisma o upamiętnienie historii gminy, której ślubowali(!) służyć (jej pamięci i tożsamości!), przestają działać organizacje, które miały łączyć i służyć (zanik Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej w gminie), dzieci żyją w zamęcie odnośnie życia religijnego, młodzi (podpici) strofują i grożą dyrektorce szkoły i staremu (swojemu!) katechecie, którzy muszą udowadniać, że nie są przestępcami, podburza się ludzi, by ich wywieźli na taczce gnoju, a z osób publicznych (Marszałka Sejmiku) próbuje się zrobić ludzi tylko wybranych układów (broszki do kożuchów), prawdę i jej ciągłość w życiu naszej gminy próbuje się zmusić, by się kłaniała okolicznościom, opinia publiczna nie istnieje... itd. itd. To wszystko nie wymaga filozofii. To jest abecadło dobrego wychowania i elementarnej przyzwoitości (także w życiu publicznym).

Deprawacja publiczna stała się faktem, jedną z naszych własnych oczywistych oczywistości, na którą większość przystaje, nie widząc w tym (wszystkim) czegoś nienormalnego.
Mamy rok 2012! Nawet Lato odszedł, przed chwilą, a nastał Boniek. Minęło 22 lata wolnej Polski w Unii Europejskiej! Byliśmy w Sokratesie-Comeniusie, prowadzimy korespondencję z Ameryką! Internet jest rozprowadzony po naszych wioskach, a w szkole lada chwila zadziała WiFi. Orlik i boisko wielofunkcyjne są już na ukończeniu. Kanalizacja startuje. Mamy globalny Rok Wiary (i Rozumu). Dostępne są prawie dla każdego liczne programy zakładające istnienie i funkcjonowanie społeczeństwa obywatelskiego, w wielu z nich bierzemy udział, stając się beneficjentami. Każdy z nas i cała gmina jest beneficjentem wolnej Polski, UE i jego budżetu, wymienię tylko dwa sztandarowe: OK - w szkole, a Decydujmy Razem (Partycypacja!) - w gminie.

Wszystkie one zakładają u swoich początków i podstaw - przede wszystkim - wolne osoby, obdarzone największą godnością, osoby otwarte, gotowe w każdej chwili pokazać swoje myślenie i wartości w permanentnym dialogu, który nie jest ani łaską, ani przywilejem, ale warunkiem sine qua non osób i ich kultury.
Rządy, a nawet tylko presja, anonimów w życiu publicznym przynosi nie tylko nam wstyd, ale deprawuje. Dlatego poruszę ziemię i niebo w tej sprawie. Błogosławiony napisał do nas(!) listy - adresowane wprost do biskupów, kapłanów, rodzin zakonnych, synów i córek Kościoła oraz wszystkich ludzi dobrej woli - w tych samych sprawach: Centesimus annus, Sollicitudo rei socialis, Veritatis splendor, Fides et ratio... Wystarczyłoby chcieć je przeczytać, ludu mój ludu.

PS.1
Jest motto wprowadzające w tego posta, jest i post scriptum. Nie mówiłbym o deprawacji publicznej, gdyby to była tylko dokuczliwość dla dla mnie i mojej rodziny. Znosiliśmy ją długo. Dzisiaj są przesłanki, aby mówić o strukturalnym charakterze zła, które się wśród nas usadowiło na dobre, i chce się zinstytucjonalizować. Dlatego daję post scriptum z błogosławionego autora, tego samego, od motta:

"... uzasadnione jest mówienie o  „strukturach grzechu”, które... są zakorzenione w grzechu osobistym i stąd są zawsze powiązane z konkretnymi czynami osób, które je wprowadzają, umacniają i utrudniają ich usunięcie. W ten sposób wzmacniają się one, rozpowszechniają i stają się źródłem innych grzechów, uzależniając od siebie postępowanie ludzi. „Grzech” i „struktury grzechu” to kategorie, które nie są często stosowane do sytuacji współczesnego świata. Trudno jednak dojść do głębokiego zrozumienia oglądanej przez nas rzeczywistości bez nazwania po imieniu korzeni nękającego nas zła." ("Sollicitudo rei socialis", czyli "Społeczna troska" JPII).

PS.2
Życie Polaków byłoby lepsze i prostsze, gdyby chcieli skorzystać z listów i testamentu Przyjaciela (swojego i Norwida). Sama możliwość rozmowy z Nimi jest moją wielką życiową nagrodą (z ich pomocą z posłami, Prezydentem RP i całym światem - o nas i naszych sprawach).

PS.3
Zdjęcia kościoła jadowskiej wspólnoty też mi powiedziały dzisiaj dużo. Drzewo i pola - we wsi Rozalin, pomiędzy Annopolem a Jadowem.

piątek, 26 października 2012

Różaniec i pytania kluczowe


„Miej czas na to, aby pomyśleć – to źródło mocy. 
Miej czas na modlitwę - to największa siła na ziemi.” 
(św. Matka Teresa z Kalkuty). 


Z pomocą myśli świętej założycielki Misjonarek Miłości Basia, opiekunka Szkolnego Koła Caritas w Zespole Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej zapraszała wolontariuszy na dzisiejszą modlitwę różańcowa. Przypominała, że członkostwo w tej organizacji obejmuje również formację duchową. Pojechałem na nabożeństwo "październikowe" – tak się mówiło w czasach mojego dzieciństwa - i ja. Byłem.

Zawsze staram się mieć przy sobie (przy duszy :-) aparat fotograficzny i karteczki do notowania.
Zdjęcia trzy zrobiłem. Myśli jakieś zanotowałem, chciałbym, żeby miały one wagę pytań kluczowych, które w naszej metodzie nauczania, zwanej Ocenianiem Kształtującym (OK) są niezbędne.

Co to więc dzisiaj było o godz.16.00 w kościele św. Antoniego w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Strachówce (i Rzeczpospolitej Norwidowskiej)?
- w obecności aktywnej dzieci, opiekunki SKC, oczywiście księdza (proboszcza), ludzi (parafian), w ich liczbie, mnie,
- podczas nabożeństwa różańcowego (i podobnych, okresowych) jest wystawiony (eksponowany) Najświętszy Sakrament, wierzymy, ze Jezus jest w Nim obecny pod postacią opłatkowego chleba, konsekrowanego w czasie jednej z wcześniej odprawionych mszy św.,
- do każdej tajemnicy różańcowej wyświetlana była na ekranie odpowiednia ilustracja,
- opiekunka SKC, Basia, czytała krótkie wprowadzenie, zwane rozważaniem (zawierającym także intencję) do każdej „dziesiątki”, dzieci mówiły „zdrowaśki”,
- nabożeństwo kończy się błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem, w cztery (trzy) strony świata.

Bezpośrednio po Różańcu rozpoczyna się msza święta. Nie zostałem na niej, wróciłem do domu. Trudno mi, po jednej skończonej formie modlitewnej, rozpoczynać następną. Chcę pozostać z łaską duchową dopiero co zakończonej modlitwy zbiorowej. Łaskę mszy zostawiam sobie na następną okazję. Rozumiem wagę i znaczenie mszy świętej, ale łączenia, nie. Jestem zwolennikiem całości, wypełniania się formy. Nie mieszanie bytów – byłoby bardzo daleką analogią. Inną, równie daleką, a może nie aż tak bardzo daleką - jedność miejsca, czasu i akcji, nie tylko w greckim teatrze, ale w ogóle w życiu. Myślę, że dochodzi tutaj do głosu waga osobowego aspektu wiary. Nie tylko treść, „przedmiot” ma znaczenie, ale i przeżywający podmiot.

Doskonały przykład takiej analizy i opisu aktu religijnego, jakim jest modlitwa różańcowa, daje papież Jan Paweł II w „Liście o Różańcu Najświętszej Maryi Panny”. Zwraca w nim uwagę na najdrobniejszy szczegół i aspekt tej formy modlitwy, nie tylko sprawy Boże i Maryjne, ale także jak najbardziej ludzkie, psychologiczne, kulturowe, a nawet i materialne.

W dzisiejszym doświadczeniu także widzę wznioślejsze i przyziemniejsze akordy i barwy. Do pierwszych zaliczam udział zorganizowany szkoły, w postaci SKC z opiekunką-nauczycielką w modlitwie publicznej, powszechnej, w szerokiej perspektywie powszechnego powołania do świętości i rzeczywistego społeczeństwa obywatelskiego ziemi... i nieba. Najpiękniejsza, najbardziej dojrzała forma zamanifestowania JEDNOŚCI ludzkiej, człowieczej kultury, w ramach tzw. wspólnoty lokalnej (szkołą, parafia, gmina). Tak się realizuje – mową faktów - rozmowa o wartościach w gminie!

Przyziemniejsze? - kto śpi nie grzeszy, kto się modli (jedzie do kościoła), też nie. Wróciłem spokojniejszy, silniejszy duchem. Ma rację św. Matka Teresa z Kalkuty.

Robiąc zdjęcia w kościele (odważając się robić! wbrew zakazom „111” anonimów), miałem pełną świadomość, że skończył się czas ich władzy nad duszami na naszym terenie, chyba, że się odważą jawnie wystąpić z Kościoła Katolickiego. Ich szkodliwa działalność widzę, słyszę i czuję na katechezach, w zagubionych dzieciach. Życie przywraca normalność, ale jakim kosztem!

czwartek, 25 października 2012

Wielki temat


Mam o czym pisać!

Wczorajszy post na Fb wart jest rozpisania! Roboczo nazwę ten temat "kościelna i osobowo-podmiotowa strona wiary" :-)

Nadaje się to  i chyba prosi - o poważniejsze potraktowane choćby  na stronie grupy "Rok Wiary (i Rozumu) w Strachówce". Przyszedł mi nawet w związku z nim cytat z tzw. "Wierszyków", dowodząc, ze nie jest to sprawa ad hoc, dzisiaj wymyślona.  Trzydzieści lat za nią stoi! "Co i czemu jeszcze chcieć.... i dobra wiara... i ciebie i mnie....".

Upomnij się o swoją wiarę, tzn. zawsze także o siebie! o...!!! AKT WIARY! - to nie tylko przedmiot wiary i jej treść. Nie ma twojej wiary bez twojego życia, bez Ciebie, pisanego z dużej litery, bo idzie o tego ciebie, który zawsze jest, był i będzie na obraz i podobieństwo Boga!

Nie wymyśliłem sobie tego. Było mi dane, zapisałem, przeżyłem, teraz wracam trochę jak do własnego życia po życiu.

Ale nie chcę o tym pisać jeszcze - teraz, nim nie ukaże się post z katechez poniedziałkowych, pewnie potem jeszcze powinienem dać zapis dzisiejszego dnia cudów i wtedy może dopiero, ale kto to wie :-)

Wiecie, że ja się wcale nie gniewam :-) (nie zżymam) na tzw ateistów?!  Oni też mają rację w sprawie naszej wiary. Oni pomagają nam odrzucić obrazkową komiksową wersję wiary, z bogiem z długą brodą lepiącym świat i człowieka z gliny.

To jest mój wielki temat, wielki obowiązek, choć już wiele z niego dałem w "Świadectwie polskiego katechety."

środa, 24 października 2012

Paskudna noc


Noc była czarna i zła. Naszła mnie nawet w pewnym momencie myśl, że wszyscy,  z dominującym(?) genem wolności, którzy czegoś chcą (więcej) w trakcie pobytu na ziemi – są nienormalni, chorzy umysłowo. Zdeterminowani wolnością?! Poeci, artyści, papież uśmiechu i papież pielgrzymek... Norwid, Norwidy, i Jezus też!? Po to przychodzą? - by dać świadectwo? W pewien sposób - rodzą się... skazani.

Normalni są ci, którzy stemplują „bliźnich”, przybijają pieczątki sprawozdań, raportów, wizytują, sprawdzają stan posiadania, a najlepiej, jeśli go pomnażają (bardziej "mieć"). Tylko "chorzy" patrzą i widzą inaczej, wpadają w zachwyty pięknem, mówią o (duchowej zawsze) wspólnocie... żyją sprawą Ducha (bardziej "być"). Łatwo jest tylko cytować słowa "z papieża". Realni żyją na twardej materii (choć często - także oni - cytują Papieża lekko, łatwo i przyjemnie, egzekwując władzę!). Co dla jednych jest życiem, dla innych bon-m(ł)otem.

A cuda - manifestacja absolutnej(?) Wolności - jak się działy, tak dziać będą. Wczoraj cudownym zawiewem ducha przeniosłem się do wioski w Boliwii, gdzie robią skrzypce i na nich grają, całą orkiestrą, od 250 lat, od czasu jezuickich misji, znanych ze sławnego filmu „Misja”, z młodym Robertem de Niro (i takimże Jeremy Ironsem).

Cudownym zawiewem ducha? Tak. I to ducha soborowego! Ojciec Kasper OFM, jest tam misjonarzem, ale jet też liturgistą po rzymskiej uczelni. Ojciec Kasper dał w dniu inauguracji Roku Wiary (i Rozumu) posta na Facebooku z tłumaczeniem cudownych słów inspiratora Soboru Watykańskiego II, papieża uśmiechu, Jana XXIII (choć właściwym inspiratorem i sprawcą całego zamieszania był Duch Święty, co jest tak oczywiste, jak dwa plus dwa...). Spytałem, natychmiast, w Księdze Twarzy, o fascynacje Wielkim Święty Soborem misjonarza z Boliwii (duch tak działa, nie pozwala czekać i bezproduktywnie się wahać)! Jego odpowiedź zna grupka spotykających się w szkole RzN w sprawach (projektu) Roku Wiary (i Rozumu). Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy mogli razem przestudiować (na dostępnych materiałach audio-wizualnych) rozdział Historii Kościoła pt. misje (redukcje po-jezuickie) w Boliwii.

Ojciec Kasper przenosi się właśnie – z całą swoją wiedzą, sercem, wiarą i ruzumem - do Urubicha. Właśnie w Urubicha działa szkoła muzyczna i warsztat wytwarzający skrzypce! Można ich zobaczyć i usłyszeć na YouTube. A nam się zdawało! A nam się zdaje, że nasze stowarzyszenia, agroturystyki, szkoły, nawet całe Mazowsze jest najinteligentniejsze, znaczy, że i najkulturalniejsze na świecie :-)

A tu, nie chcąc nikogo urazić, przecież mówię to także sobie -wyskakuje realna i filmowa Misja sprzed 250 lat! Osadzona w kulturze, i z kultury czerpiąca soki. I mówi do nas językiem starej tradycji, wiary, rozumu, i dnia dzisiejszego, z polskim misjonarzem w samym środku - i z nim korespondencją na Facebooku. Niezbadane są wyroki Boże. Od-wieczne.

CUD! - i to cud daleko i wysoko ponad-lokalny, globalny, jak globalna jest Wiara i Rozum.
Boliwia to niezatarty w wyobraźni globalnej obraz górnika zamieniającego się kaskiem (i losem?) z Papieżem_Globalnym_Polakiem. POKAŻ MI SWOJE MYŚLENIE! I wiarę i serce i rozum - jak bliźniemu swemu, z dodatkowo recytowanego przykazania - najprostszej, przed-ewangelicznej pointy.
Czytanie rzeczywistości jest (nie tylko) moją specjalnością :-)

 NERWY (CKN)

Byłem wczora w miejscu, gdzie mrą z głodu -
Trumienne izb oglądałem wnętrze:
Noga powinęła mi się u schodu,
Na nie obrachowanym piętrze!
 *
Musiał to być cud - cud to był,
Że chwyciłem się belki spróchniałéj...
(A gwóźdź w niej tkwił
Jak w ramionach krzyża!...) - uszedłem cały! -
 *
Lecz uniosłem... pół serca - nie więcéj -
Wesołości?... zaledwo ślad!
Pominąłem tłum, jak targ bydlęcy;
Obmierzł mi świat...
 *
Muszę dziś pójść do Pani Baronowej,
Która przyjmuje bardzo pięknie,
Siedząc na kanapce atłasowej -
 Cóż powiem jej...

...Zwierciadło pęknie,
Kandelabry się skrzywią na realizm
I wymalowane papugi
Na plafonie - jak długi -
Z dzioba w dziób zawołają: "Socjalizm!"
*
Dlatego usiądę z kapeluszem
W ręku - - a potem go postawię
I wrócę milczącym faryzeuszem
- Po zabawie.

PS.1
Na pewno zwróciliście uwagę już wcześniej, może od zawsze, ja dopiero dzisiaj, że o faryzeuszach mówimy właściwie tylko w perspektywie cudów? Nie - w jakichś banalnych sytuacjach.

PS.2 Rzeczpospolita Norwidowska też jest (małym) cudem.

wtorek, 23 października 2012

Z pamiętnika Rerónia-Reronia (1)


Post scriptum i nota bene na samym początku do paru wyrazów i liter!


Długo by opowiadać, kto, kiedy i jak znalazł jego pamiętnik. Podobno wiąże się ten fakt z Jedynym Przyjacielem i wierszykowaniem lub czymś podobnym, kto by się przejmował głupim Rerere... Re-Całym-Reróniem :-)

No więc, był taki. Kartki były niespięte, fruwały. Nie dawały się spiąć. Może tylko Jedyny Przyjaciel mógłby? - ale nie dowiemy się raczej. Na pewno nie dziś. Fruwa dzisiaj dużo liści jesiennych, no nie!

Jakaś jedna fruwająca kartka spadła czytatemu kiedys pod nogi:

"Myślałem, całą noc, może pół, o czym i jak myśleć. Zresztą, chwilami tej nocy nie żyłem. Nawet nie dodam "chyba". Bo spać się nie dało. Czemu? - tego też nie wiem. Tak do końca - nie wiem, bo częściowo - wiem. Między dobrem a dobrem czas ustaje. Tyle było TEGO – sprawdźcie we własnych kalendarzach i pamiętnikach. Co Wam wczoraj zapisało? Właśnie wczoraj, tu i tam, gdzie był wczoraj wasz czas i dzianie. Błogo-dzianie-wspominanie-w-podziękowaniach.
Mnie obrazki z wczoraj, nuty, s-kojarzenia, wiązały, sznurowały sakwę by-To-z-Tym-o-wania. Widać czasem musi przyjść taki czas. Noc wyolbrzymia? I tak, i nie. Kiedyś wyolbrzymiała strasznie, nieznośnie, był lęk, lęków dwa? trzy? Ale nie dziś i nie wczoraj. Odkąd zjawiło się TO. Ten? Że sens snu się wypełnił, wiecznego? - o sens? Chyba tak. Stało się. TO się stało. Bo TO się dzieje! Ustatecznia nas czas. TEGO się nie wymyśli, choć ślady u innych da się obserwować i czytać, jeśli zapisali. TO jest i tyle. Zjawia się, gdy się jakiś czas w pełni przeżyje, nie obejdzie się w koło zygzakiem. Osoby i czyny toczą się jak kółko i patyk z zabaw chłopców na podwórkach i ulicach przed laty. Ja tak się bawiłem, najtrudniej było znaleźć kółko, bo patyk! - phi, a cóż za problem, każdy może być patykiem. Pardon - kółkiem, albo, eh! wszystko poplątałem.

Przyszły w nocy fakty namacalne, widzialne, których się nie pyta "czemu się dzieją, skąd są". Ciekawe jest zawsze, jak przyszły? Po jakich sko-ja-rze-niach? ach! po myślach? - na pewno też. Galareta mózgowia ciągle broniła swojej tajemnicy, zresztą wpatrywanie się w łamańce wzorów liter i cyfr, życia nikomu nie wyjaśni - nie podmiotowi, może robotowi.  Ani w Marzenowie-Wy, ani ponoć poza nim, jeśli jest coś poza, nie wiedział tego do końca nikt. 

No więc, jak przyszedłeś do mnie, obrazie z jubileuszu, z restauracji jubileuszowej w pięknym mieście w zakolu rzeki, choć od rzeki kawał drogi, bo się przeprowadzili jubilaci i Syn, każdy w inną stronę i z innych powodów. Jubileusz był znad żywej rzeki, restauracja - nie.
Pytałem Jubilatów o Syna, to takie oczywiste, chciałem znać jak najwięcej. Więc pewnie spytałem, skąd On taki jest Inny, czy zapowiedzi były Im dane? i jak?
Uśmiechnęli się Jubilaci, może byłem setnym, Który-Pytał. O TO pytał? Ich? a może czekali na to pytanie, jak zawsze czekają rodzice pytań o Syna i Dzieci? Było tak lub inaczej, uśmiechnęli się. Ojciec odpowiedział, czy to dlatego, że ojciec zna syna, czy tak byli umówieni, zwyczajem rodzinnym - ktoś pyta, odpowiada, ktoś słucha.

Był zwyczajnym synem. Zwyczajna rodzina? Chyba tak, dlaczegóż by nie? - w niej nie używano słowa 'nie', przynajmniej trudno znaleźć świadków. Na pewno on nie używał. Był przypadkiem jeden na milion, albo na sto milionów, dlatego pytałem, jak mógłbym nie pytać!
Ojciec opowiedział, z zagadkowym uśmiechem, co dotarło do mnie dopiero teraz - jak robił synowi ślady w śniegu. Nie na śniegu, na przykład orła, któż phi! tego nie robił. Orła zrobić łatwo, wystarczy machać rękami i nogami, w poziomie. Ale zrobić ślady pionowe, z góry na dół, do samej ziemi, by dawało się w nie wstawić stopę dziecka, to nie takie proste, niewielu potrafi. Inne śniegi? inne czasy? inne dzieci i chłopy? Nie, wszystko takie samo, z pokolenia na pokolenie. Może inna wrażliwość? może nie umiem już patrzeć? nie widzę? nie słyszę? nie czuję już tak! Może tak. To mogą wiedzieć chyba tylko ojcowie i dzieci, po latach. Po życiu? Chyba tak.

Mówił, ja byłem Słuchającym, że takie były wtedy śniegi. Z domu do kościoła zakładał ślad, jak mówią wysoko-wspinacze, by za nim mógł iść syn. Syn mały, śniegi duże, miał osiem-siedem lat? Syn był mini-strantem, sługą sług. Był? już wtedy? chciał być? a co on rozumiał? czy ktoś pozna opowieść z jego strony?

Uśmialiśmy się wszyscy, dwoje, trzeci, samotrzeci, samo-dwóch? może czworo, może z nami był wtedy jego duch? To ważne, żeby był śmiech serdeczny, łatwiej potem stawiać następne pytania. Czy to już koniec? wspomnień-opowieści o dzieciństwie jego, moim, twoim, naszym. Nie, była jeszcze jedna, zagadkowa. W niej do dyrektora jakiejś szkoły puka Ktoś! Puk-puk.
- A to Ty, czemu się tak skradasz, wchodź.
- Ja, bo proszę pana chcę prosić...
- O co znowu tym razem, może pierwszy raz?
- żeby pan dyrektor podzielił się moimi stopniami z moimi kolegami
- Co? - jakimi stopniami, z kim, mów, cały jestem zdziwiony, jakiem dyrektor od wielu lat, od stóp, do głów, teraz tylko w Ciebie zapatrzony i dla ciebie w tym za-słuchaniu cały. Nawet sam swoje dzieciństwo mam już przed oczami, w jednej chwili, jak cud, tak w lot!
- bo oni nie mają takich stopni jak ja, a ja mam dużo, to może im dam, pan dyrektor podzieli się moimi stopniami
- ale po co im swoje stopnie chcesz dać
- bo oni nie mają, może im nie starczy, na dwóch, do następnej klasy, a jak weźmie pan moje, to starczy dla trzech

Śmiech ucichł był nagle. We mnie, w nich, wiadomo, że cisza dopowie najwięcej. I grób, urna, pamięć. 
Oj, gdyby słyszeli, zobaczyli, przejrzeli na wylot  mnie teraz Wy-Marzęcinianie - rozglądam się przed nimi, bo nie za, nawet w myślach i we śnie - to, e! na pewno by się za-żechnęli, jak zwykle na mnie:
- siewco nienawiści won z-z-tą-stąd-pamięcią znów będzie wyjeżdżał i też-toż-samość-samo-mość nam wy-mawiał!- nawet zza grobu i urn! Te swoje znienawidzone przez nas serdecznie syczące ohydne słowa, nam będziesz wciskał wszystkimi porami ziemi i nieba, za życia i po. 

Bez-toż-samych Wy-Marzęcinian Utopistych krew złości inter- i bez-interesownej, zdawać by się mogło, tak chcieli by słyszeć i widzieć sami siebie, zalewała, choć bez-inter chyba nie ma. Zawsze jakiś interes mieli na oku, Oni-Wy-Marzęcinianie Utopiści - innymi literami czasem sobie coś notowałem wewnątrz bardzo własnych notatek.

W nocy bez-sennej, bo po co, ani się dawało, a i szkoda było spać, obraz za obrazem sunął, około mych kolan, głowy, muzyki nieziemskiej, którą podsuwał Inny znajomy bez-senny poznany w tę właśnie, a nie inną, noc. Są rejestratory, chipy, co z taniością trochę się kojarzą, wszystko podobno można podsłuchać, odsłuchać, podejrzeć, co wcale nie jest chęcią oglądania Prawdy-Nie-powtarzalnej-Nie-do-podrobienia, ale podejrzewania bliźniego. 'Bliźni' - takiego dziwnego słowa używała ich Księga Pierwsza, tak ich mędrcy i podobno na świecie poza, w który tak samo serdecznie nie wierzyli, mówili. Znali jednak to słowo, tego się nie wymawiali, to trzeba im przyznać, wszystkim Wy-Marzęcinianom. 
Machnęli-by ręką nawet na tego niedojdę-bliźniego, byle im ciągle nie wypominał tej dziwnej toż-szości-samo. Bliźni to jakiś wytrych do czego, wszystkiego? -  wiadomo, że jak od Wszystkiego”, to do niczego i już! Wy-Marzęcinianie tak uważali i między sobą wymieniali wy-mowne spojrzenia, bo rozmawiać się bali – zwłaszcza przy tych, którym życie przykleiło słowo 'bliźni' - więc już z nikim nie chcieli, bo-by znaczyło, a może samo 'by', że jakoś musieli-trzeba-by wejść do, nie-rozpoznanej przez nich do tej pory, przestrzeliny-publicznie - wcale nie prywatnej -  danej każdemu z nich, skoro się narodził. Stukali się tylko czasem - szydełkując palcami odwrotne znaczenia słów - po zewnętrznym czole – 'błaźni', 'błaznowie', niech im się nie bliźni ich wstyd.

Są przecież, podobno, wiedzieli ich informatorzy i jakieś ich służby tajne, metody by sprawdzić, kto do kogo, o której porze. Ten Nowy zna łacinę i grekę i język Joshua z Galilei, i Niemca, który nobelskie wyróżnienie dostał po dwudziestu czterech latach czekania, albo, kto i jego!? tam - po ilu i czy na pewno czekania - wie. Muzykę nieziemską hymnów, pień, aklamacji wiary, nadziei, tęsknoty do Miłości, która wiadomo i jak spada na człowieka szukającego. Widocznie Inny, nowy znajomy, też coś przeżywał tej wczorajszej nocy. Pomagał tym mnie, nie zatrzymał dla siebie. TO! cudem jest w oczach moich. To też.

PS.
Nie będę ułatwiał... przecież nikt nie musi.

poniedziałek, 22 października 2012

Wymarzeny Utopiste (3)


Zrobili z Reroniem to, co ich przodkowie z pewnym Durandem z pewnego Pychowa. - „jak on śmiał być taki dokuczliwy wobec potężnego wroga! - dlaczego się nie ugiął? O! niedoczekanie jego i domu całego, my mu pokażemy”. Oślepili, ogłuszyli, język mu obcięli, córkę doprowadzili do obłędu. Mieli dzisiejsi Wy-Marzęcinianie swoje wzory. Ich dzieci, nie wszystkie, z iluś tylko rodzin, bawiły się starym Reróniem, biegnąc za nim i wołając, „uciszyć go, uciszyć - siewca nienawiści”. Starsi mieszkańcy, będąc świadkami uciechy małych dzieci, tylko się uśmiechali - niech ma za swoje, gorszyciel.
Kiedyś poszczuli go psami. Uciekł, ale zmięta karteczka wypadła mu z kieszeni. Dzieci podniosły, najstarszy z nich, najbardziej czytaty próbował odcyfrować litery, ale nijak nie szło. Na pierwszej stronie, według jego czytatej mądrości, było nagryzmolone coś-cuś, jak:

nie syp obłędu ludziom pod nogi
oni idą w kurzu i nic już nie widzą
myśli zarannej bądź rosą i wiatrem

niech wiatr myśli ich twarze owionie
niech popioły odmiecie
żeby z rosy myśli
zieleń prawdziwie się zazieleniła
ziemia zapachniała

A po drugiej stronie, o dziwo, nawet kartka z Reróniowego notesu miała różne strony, były napaćkane nie mniej głupie słowa - rozumieli piąte przez dwudzieste – ale nawet nie próbowali z-rozumieć, bo skoro to Reróń napisał, to musiało być głupie i bagienne. Na szczęście, po drugiej stronie było mniej słów i najbardziej czytaty wśród dzieci, a może i w całej wsi, nie musiał się długo męczyć. Po paru zaczątkach, przerywaniach i sapaniach wydukał:

taki -
zagubiony i zgubiony
szukający i szukany
sierota Boży

- Widzicie, on ma nie-po-kolei w głowie, przecież tu nie ma żadnego sensu, same głupoty! Tryumfował czytaty, wszyscy tryumfowali. - Nareszcie mamy do-wody, krzyknęli dorośli świadkowie. Ale dlaczego wyrzucili znalezione dowody do rowu? - wtedy się jeszcze nie zastanawiali. Potrzeba zwycięstwa i jakiego-bądź sukcesu, była silniejsza od myślenia. Tryumfowali. Wystarczy. Tryumf nad znienawidzonym wrogiem był silniejszy od rozumu.

Reruń Amytykós, bo i taką odmianę imienia tam znano, co by o nim powiedzieć – był taki, że nie umiał nienawidzić. Samo to ślepe, niewidzące świata ni człowieka słowo, było mu obce i brzmiało nieswojo. Unikał go w swoim języku codziennym i odświętnym - pisanym. Bo co to by miało znaczyć nie-na-widzić? Dla niego, może i nie tylko dla niego, ale jak wiadomo Wy-Marzęcinianie do takich tematów zawsze się odwracali plecami i nikt nie wiedział, co naprawdę myśleli, więc - dla niego był to bełkot podsunięty ludziom przez jakiegoś wroga, niechybnie duchowego. Bo jakiego innego? Kto mógłby tak powywracać najnormalniejsze słowa, żeby co innego znaczyły, a nawet zabijały: „widzieć”, „na”, a nawet negacyjne „nie”?
:
- widzieć, widziałem, widziały, a nawet widzący – cóż w tym niezwykłego?
- to samo z: na, pod, w, nad i tak dalej, dalej
- a nawet z: nie, bo jak powiedzieć bez niego nie-pokój
To prawda, że w „nie” bierze początek każdy negacjonizm, nie-którzy nie potrafią nie negować. Ale, ale - Rerónie, Reroniu, ty też, bo każdy z czasem zaczyna używać słów i czynności na „nie”. Na przykład, nie idź: bo tam biją, nie - to parzy, nie - skaleczysz się. Nie-możesz, zwłaszcza wychowując. Nie da się bez 'nie' używać języka, choć każde 'nie' powiedziane drugiemu człowiekowi zostawia ślad, zwłaszcza po-ranny. W zaraniu dziejów było niepotrzebne, znane tylko dwojgu ludzi i to ze słyszenia „nie zrywaj tego owocu”, to była Boża Ekologia, tak mędrcy mówili i tak zapisane było w ich najważniejszym podręczniku „Wszystkiego”. Albo "Od Wszystkiego" i  dla wszystkich. 
Wszystko się zmieniło od czasów starodawnego Aina, który z zazdrości zabił Pierwszego Brata. To był temat tabu, obchodzili go jak bagno, choć kiedyś sławny zielarz wędrowny zachęcał, nie bójcie się, niech się nie trwoży serce wasze, podejdźcie do historii Aina i Pierwszego Brata, i rozmawiajcie o tym. Mówił jeszcze, choć skąd mógł to wiedzieć - taki sam człowiek i sam bratem czyimś, a może skoro taki wędrowny, to wszystkich? Bo z każdym rozmawiał jak z bratem, co nawet Wy-Marzęcinian zastanawiało czasami, ale wierni swoim prawom bali się o tym rozmawiać. Ba! ani pisnęli. Ale z tyłu głowy mieli słowa zielarza, że taka rozmowa jest jak zielarstwo najprawdziwsze, że można wyciąg z opowieści zrobić i użyć jak lekarstwa. Jak najlepsze lekarstwo działa - tak mówił, nawet tego i owego przekonywał, przy szklaneczce swojego wywaru – wierz mi to działa jak lek-lekarstwo, nie bójcie się złego, wasza rozmowa ma moc uleczyć z niejednej choroby, nie-jednego. Ale musi to być wielka serdeczna rozmowa, bez podejrzeń i osądzania. A tego właśnie w Wy-Marzenowie Utopistym nie lubili, nie chcieli i unikali jak ognia i najgorszej zarazy.

Od strasznego zdarzenia Aina i Pierwszego Brata 'nie' się najpierw zalęgło w ich okolicy, gdzie to? - nikt nie wie, ale zaraz potem się upowszechniało, upowszechniało, roz-przestrzeń-zagarniało-zagarniało, aż stało się lustrzanym odbiciem 'tak'. Niestety. Wielkie to jest i było i będzie 'niestety', chyba na miarę wielkości odrzucanej przez Wy-Marzęcinian rozmowy, która leczy. Różne są, co do tego, teorie i zdaje się, Reruń i to o nich wiedział. Oczytał się kiedyś, opatrzył, na-myślał, na-wy-czuwał-widząc bez 'nie', a może znalazł jakąś ukrytą bibliotekę na bagnach i metodę tajemną patrzenia, słuchania, myślenia, kto go tam wie. Kon-bagienny był zatem dla wielu, od zawsze do dzisiaj i kropka i niech tak zostanie.

Ale nie dało się udowodnić, że nienawidzi, choć wielu się starało. Mówili tak głównie lid-bez-erzy bez-o-prawia, ci, co uwierzyli złemu, który prawa rwie. Większość powtarzała bez-myśl-nie za nimi, bo się ich bała, podejrzewali nawet, że bez-liderowie(erzy) mogą mieć konszacht (w liczbie pojedyńczej, na Rerónie starczy) ze złem, które gada i rządzi duszami. Normalny człowiek nie mógł wdać się w rozmowę z lid-bez-ederami, żeby wątku nie stracić i siebie jakoś nie zgubić, albo wątku nie zgubić, a siebie zatracić, tak pokręcona była, a zarazem spleciona w kołtuny słowne przepisami ich prawa. Normalny Marzęcianin mógł tylko zrobić przy nich oczy w słup, a co głupszy gębę otworzyć, wy-rzekać coś jak, ano-ano-ano i odejść zmącony. Kto się z nimi spotkał - nawet mimochodem - i wdał w rozmowę, przeważnie zmącony odchodził. Mieli oni jednak sporą grupę wyznawców, powoli stawali się jakby religyją miejscową. Mądrzy wiedzieli, że nie mogą rzetelną, po bożemu i ludzką 're-ligio-m', że mogą tylko sek-od-sekatorzyć, ale bali się tego nawet głośniej pomyśleć. Zawsze ich pod tym względem dobrze uczyli i wychowywali, że re-ligio łączy, a sekator od-cina. Może to powtarzali za zielarzem wędrownym? Tęsknotą odepchniętą?

PS.
Nie mogę oderwać aparatu i kamery od oka. Tyle dobrych, pięknych rzeczy się dzieje. W szkole (dziś CARITAS), na zewnątrz, na ulicach, drogach, wokół kościoła i Matki Bożej Strachowieńskiej, która nas-mieszkańców wzięła pod obronę w nazwie parafii, w figurze przy „gminie” (znaczy budynku urzędowym), albo pomiędzy „starą” i „nową” gminą, przy mapie i w niejednym Ogrodzie.

Fotografuję boisko i Orlika, które kuszą kolorami każdy czuły aparat i oko. Staram się to robić na gorąco, jak się dzieją. Zauważyć i dopytać budujących o kolejny etap prac. Teraz sypią, wczesywują piasek kwarcowy, potem położą gumę. Piękno mnie prowadzi, przez całe życie, nie polityka. Piękno obrazów, znaczeń, dobrych słów, sensu każdego, nie tylko w naturze, także w ludzkiej pracy i wszelkiej działalności (kulturze). Fides et ratio. Cieszę się za każdym razem, gdy mogę pokazać ich ślad w naszym życiu (osobistym, rodzinnym i tzw. wspólnoty lokalnej: szkoła, parafia, gmina...)

Dziwną rzecz zaobserwowałem przy (dzisiejszej) okazji. Że (ja) umiem się cieszyć każdym dobrem i pięknem, bez względu, kto je wymyślił, zaplanował, przegłosował (w parlamencie, radzie lub innych ciałach statutowo-ustrojowych) i wykonał. Ale jacyś Oni tak nie potrafią. Cieszą się tylko sami sobą i swoimi pomysłami. To politycy (wszystkich szczebli). Ja czuję się raczej „duszą artystyczną”.

W naszej tzw. wspólnocie lokalnej, na przykład, owi Oni nie potrafią się cieszyć wielką historią gminy, w tym - wielką sprawą, która się dokonała wśród nas, na tej ziemi, 30 lat temu, w chwili, kiedy Polska - natchniona Papieżem-Polakiem - podniosła głowę i upomniała się o godność i wolność człowieka, Ojczyzny, gminy, o sens życia i pracy we wspólnocie życzliwych ludzi połączonych językiem, wiarą, tradycją rozumną i rozumną wiarą, a nawet każdego z nich, tak lub inaczej.

Ktoś wybudował niewidzialny MUR wrogości w Strachówce, ale tylko w jedną stronę - DO TEGO CO BYŁO, i do tych, którzy byli, są i pozostaną wierni WARTOŚCIOM. Mury się biorą skąd? - wiadomo, z zawiści polityki, by być bardziej znaczącym. Kain jest ich pierwowzorem.

Jak Ich rozpoznać? Po tym, między innymi, że na każdym polu swojej działalności nie chcą rozmawiać z innymi. To ich ZNAK ROZPOZNAWCZY.

niedziela, 21 października 2012

Wymarzeny Utopiste (2)


O Wymarzenach Utopistych warto wiedzieć i to, że w starych dokumentach można znaleźć formę 'Marzenowo Utopiste', a nawet 'Wy-Marzenowo', co w konsekwencji dawało krótszą nazwę 'marzenianie' lub 'marzęcinianie' na mieszkańców, co nieraz i dziś występuje w urzędowych dokumentach, i jest nadal w dość powszechnym użyciu, co wynika z normalnej u ludu tendendencji do skracania długich nazw 'wymarzenianie?' i upraszczanie ich wymowy.

W Wymarzenowie Utopistym działał sąd, na mocy ustanowienia-ukazu jeszcze z czasów cara, który był przed laty władcą absolutnym całej krainy. Inny to był sąd niż wszystkie, ale Wy-Marzenów (forma Wy-marzenów, w której drugi człon nazwy pisany był z małej litery, nigdy się nie przyjęła) był także inną krainą. Jej inność potrafiła się zaprezentować przy różnych okazjach, w wielu dziedzinach życia, ale najbardziej widoczny był zwyczaj nic-nie-mówienia-publicznie o swoich, zwłaszcza najważniejszych sprawach.

Wszyscy milczeli jak grób "w dziedzinie publicznej" jak to się wtedy u nich nazywało. Inność ich sądu polegała na tym, że nie musiał się zbierać, by wydać wyroki. W dziedzinie zwyczajowego - nikt nie mógł twierdzić, że nakazanego, nie było przecież na to dokumentu - milczenia, sąd działał najszybciej i bezwzględnie. Potępiał od razu, bez zbędnej zwłoki "od ręki", każdego, kto odważył się, albo niebacznie, z zapomnianego wśród marzęcinian utopistych ludzkiego odruchu, odezwał się w sprawie publicznej. Sąd powszechny krainy orzekał o takim, że jest siewcą nienawiści i skazywał na niebyt. Niebytem była banicja wewnętrzna i przemilczanie, urzędowe i prywatne. W tym marzęcinianie i ich władza byli biegli i przedziwnie mądrzy, bo wiedzieli, że jest jakaś tajemnica mowy odziedziczonej po nieznanych przodkach, bo chyba nie od jakiegoś poprzedniego gatunku, który mieszkał na ich terenie - tajemnica trujących słów, te im tylko zostały, ale kiedyś podobno były też słowa życia. Tajemnicza mowa? Bagienna? Bagno? Parów? Szuwary? Z szuwarów kiedyś wyszedł Ktoś, ale o tym cicho, sza, na razie.

Wy-Marzęcinianie z dawnej świetności przodków i gatunku wzięli tylko tę jedną czarną stronę ich mocy - że słowo zabija. Choć i to powinienem powiedzieć na samym początku, że byli to w oszałamiającej większości bardzo mili ludzie i bardzo porządni. Ta jedna przywara ich tylko dopadła i to nie z ich winy, że bali się mówić, bo przyjęli panujące i wygodne dla oszałamiajcej większości zwyczaje, no i zapewne znielubili myślenia, boby im ciągle coś wypominało.

I tak zwyczaj i sąd milczącego potępiania stał się dla nich jednym, był po prostu ich zwyczajnym życiem. Każde słowo niebaczne, przez kogoś użyte w sprawach publicznych, nawet nie ciężarne wagą danej rzeczy, ot tak, wymsknęło się komuś, jako lekki, albo głupi żart, burzyło ich świat! Zagrażało jedności ich wierzeń i przeświadczeń, przed-przed-przed-potopowych, sprzed cara. Było dla nich trzęsieniem ziemi, które podobno się zdarzały w innych częściach globu. Łamało fundamenty ich nad-budowli, którą swoją ciężką pracą i obowiązkowo 'znojem' tworzyli dla siebie i dla dzieci swoich. Czcili tę jedność, innej chyba już nie rozumieli, całkiem o innej - tej która była na początku - zapomnieli i już(?) jej nie chcieli. Zanikła u nich taka wrodzona gatunkowa potrzeba. Mieli nawet pomysł, by wykreślić jedynkę ze swoich podręczników algebry, ale odłożyli jeszcze tę uchwałę swojego najwyższego zgromadzenia - i sądu zarazem - na później. Chcieli wcześniej dokończyć inwestycyje, co też było obcym słowem, ale nie wszystkie nowe słowa im się nie podobały. Niektóre słodko brzmiały i wszystkim, aż się oczy śmiały na ich dźwięk.

Dlatego słowa Amytykósa, jakiegoś zuchwałka, osądzonego już przecież, na zawsze i na wieki, który w swojej głupocie i bezczelności śmiał nie uznawać do końca panowania nad sobą innych mieszkańców, na urzędach i bez urzędów, ale przede wszystkim ich przekonania o swojej racji i o przywileju-nadaniu im przez cara? a może jeszcze kogoś innego? ludowej władzy i zwyczaju, że tak właśnie ma być, były największym zagrożeniem świętego spokoju Wy-marzęcinian utopistych.

- "Słowo-to-fobia" (pisane razem jako "słowotofobia" lub z hyphenem, hyphenation nie jest takie głupie i używane często przez poetów i pisarzy) ich zniszczy, śmiał się kiedyś podobno sam do siebie, pod swoimi ohydnymi wąsiskami Amytykós - ktoś słyszał i powtórzył komuś, ale nigdy nie było wiadomo, kto komu. Amytykós, wiadomo, posługiwał się dziwnymi słowami, rzucał je po prostu z rękawa.
- Chcecie być jak bogowie, wszystko ma się stać przez was, i od was brać początek, dlatego nie chcecie - wyparliście się - tego, co było przed wami. Tak potrafił podobno powiedzieć do Kogoś, co także podsłuchał ktoś, ktoś doniósł drugiemu, pewnie i na urzędy, ale nie wiadomo na pewno. Kto? Komu? - "słowo-to-logia" ("słowotologia"?) wracała bocznymi drzwiami, ale tylko w domowym zaciszu, podejrzeniami nieustannymi niszcząc mir domowy wielu? niewielu? kto by ich tam rozeznał, tych Wy-marzęcinian utopistych.

Amytykós złośliwy powiedziałby niechybnie na tę okoliczność, ciągle nowych początków wszystkiego od niczego, że chcą spaść jak zgniłe ulęgałki ze spróchniałego drzewa, ale tego też nikt nie mógł potwierdzić, nie było na to dokumentów.
On za to mówił sam - głośno i wobec każdego - że stokroć bardziej wolałby odgrzebywać mowę przodków o słowie, które nie zabija, ale daje życie. Podobno są takie, ale kto by tam wierzył siewcy nienawiści. Niecnota milczenia mieszkańców i władzy ustawowej, wynosiła się prawie pod przelotne chmury, bo nie pod niebiosa, gdzie mieszkał inny od wszystkiego, co było im znane, Jeden, nad cnotę mówienia prawdy. Tę inność krainy Wy-Marzenowa Utopistego dostrzegli wreszcie inni, zza ich granic i zaczęli, tu i ówdzie, mówić o groźnym wirusie deprawacji publicznej, odwracania znaczeń, fałszywych nowych początków, fałszowania historii i sumień. Wirus innej e-boli? Zaczęły dochodzić głosy, że świat, który chce od nas się uczyć i nas podziwia, nie jest w stanie zrozumieć, nie mitycznego cara, bo nikt o nim w świecie nie słyszał, ale jego wiernych poddanych, nawet pośmiertnie, którzy depczą nawet światło na drodze. Niektórzy poznali smutną prawdę, że światło można zmieszać z cieniem, i że dużo jest bagien 'realnych' – w ich czasach niektórzy drobiazgowo dbali o rozróżnienie od 'wirtualnych' - w Wy-Marzenowie Utopistym.

Głosy z zewnątrz zwróciły uwagę Rerónia na bagno bagien, na ontologiję. Głos tego bagna mu – tylko?! - powiedział, bójcie się Boga ludzie, co robicie! wy możecie się wyklinać, osądzać, wykluczać, nikt was nie zrozumie, ale wasze dzieci nie zrozumieją świata, w którym żyją, a świat ich. Żaden ojciec, ani matka nie podają kamienia, gdy dzieci czekają na chleb. Chlebem jest prawda.

Czy wiecie, że na jednym z grobów na miejscowym cmentarzu jest kamień z napisem „skoro wy nie chcecie, ja wołać będę dzieje Ojczyzny, a w niej Wy-Marzenowo Utopiste, tworzone przez każdego jej syna i każdą córkę od setek lat ! Krzyczę każdą literą prawdę o życiu i śmierci, o zapomnianej i zapoznanej osobie człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Najwyższego, nie cara, wołam z głębi samego siebie i z całej głębi tego tysiąclecia 'pamięć i tożsamość', innej nie znajdziecie”. Reroń go widział. Nawet on wrócił z cmentarza wstrząśnięty.

PS.1
Post scriptum albo nota bene, Kanada mnie najbardziej podtrzymała wczoraj w bycie, Dominique, która studiowała Beaux-arts w Montrealu.

PS.2
Facebook na różne sposoby pomaga nam w życiu i w dobrym wychowaniu. Przypomina o urodzinach (także posła RP) i podpowiada „napisz coś na powitanie każdej nowej osoby w grupie „Rok Wiary(i Rozumu) w Strachówce”. Na razie się nie przepracowałem, ale za to wysłałem słowo i obrazek życzeń dla solenizantki Uli, na skutek posta jej brata - księdza :)

sobota, 20 października 2012

Wymarzeny Utopiste


Wierzcie, albo nie, ale jest taka gdzieś gmina. Jest takie miejsce na ziemi.
Wszyscy tam o czymś marzą, jak każdy homo homo sapiens. Różne mają marzenia, jak różni są mieszkańcy każdej gminy - w Polsce i na świecie. Jest i nie jest? Wszystko jest możliwe w marzeniach, zwłaszcza w Wymarzenach Utopistych. Oni mają swój gen. 
Nieraz to się podobno zdarza na jakimś terenie. Czasem nie jest to gmina, ale coś, gdzieś. Różne języki różnie nazywają. Może być dumne hrabstwo, kalifat, emirat, gdzie indziej okrąg, może obwód. Łączą się czasem, tu i ówdzie, w większe całości, powiaty, śródziemia, landy, autonomie i inne normalne, albo dziwotwory.

Coś, ktoś je nazwał kiedyś, od czegoś, po jakieś 'dlaczego', ale rzadko kto sobie z mieszkańców zadaje pytanie, po co. Są zapracowani, wiecznie zaambarasowani jakimiś obowiązkami, nie mają czasu ni chęci na myślenie. Pamięć i tożsamość nie jest ich pierwszą potrzebą, a nawet jeśli gdzieś zbyt mocno zaświta, staje się problemem. Ich pierwszą potrzebą jest materia.
Nie materia życia, bo ta za bardzo kojarzy się z duchem myślenia, z myśleniem duchem, a to już parów – tak mówią - a gdzie indziej nazywają bagnem. Parowów i bagien boją się prawie wszyscy mieszkańcy Wymarzen Utopistych. Ma to korzenie w miejscowej legendzie, która stała się prawie miejscowym mitem, że tam przepadły przed wiekami całe karawany kupców i wędrowców, w drodze po skarby i wiedzę - na Wschód.

O tym strasznym miejscu mówili im wszyscy od dzieciństwa, ciotki, wujkowie, kto im się nadarzył w bliskości pokrewieństw lub sąsiedztwa. Wszyscy starali się więc obchodzić każde bagno z daleka. Z czasem tak się porobiło, że wszystko, co nieznane, nazywali bagnem, a szczególnie tę obrzydliwą, obślizgłą bestię, która tam się skryła, choć nie wiadomo, odwieczna ona była, czy skądś przybyła. Był to według nich – tak jak w legendzie - ni wąż, ni smok. Potwór, na pewno.
Mieli nawet na niego swoją nazwę, coś w ich języku jak „sśświadośśmość”. Syczało, świszczało już przy próbie wymowy, więc nie dziwota, że rzadko ją wymawiali i nie mieli jednej obowiązującej formy, której mogliby nauczać w swoich szkołach. Nie wiadomo dlaczego, niektórzy używali jej w innej formie, która dla jednych, jakby bardziej bestię oswajała, familiaryzowała, a dla drugich wręcz przeciwnie, czyniła ją bardziej przerażająca i dziką – siamocuśświadomość czy cuś podobnego, samo wymówienie budziło grozę. Była ta bestia, zwał jak zwał, bez wątpienia i dwóch zdań - zbędnie wypowiedzianych, tyle razy, ze spowodowało i utrwaliło w nich zły zwyczaj niemówienia publicznego o niczym ważnym - ze świata goblinów, gnomów, wrednych wróżek i jędz z kołtunem na głowie. Gorszy to był stwór od nietoperzy, które złośliwie wplątują się grzecznym dziewczynkom w piękne długie włosy, zwłaszcza w te najpiękniejsze rude, do zaplecenia w koronę na uroczystości rodzinne, zwłaszcza na pierwszą komunię.

Nie wiadomo, dlaczego powstała druga wersja nazwy potwora, niby oswojona, niby familiarna, może była wymyślona przez tych, którzy mieszkali najbliżej bagna. Może chcieli na siłę, bardziej swoją sytuację niż rzeczywistość oswoić, a może chcieli trochę złagodzić strach swój i innych, by mieszkańcy się i ich nie bali, bo ci, którzy podejdą za blisko do podejrzanych źródeł, sami stają się podejrzani. A może były inne powody, im tylko znane, jakieś wypadki, zdarzenia, których byli świadkami? Kto ich tam wie, ludzie we wsi i tak im nie ufali.

Coś tam jednak musiało być, musiało się dziać tajemnego, bo nawet to miejscowo-czasowe, trudno wątpić, by wolno wybrane, może w kości wygrane?, zamieszkiwanie pozwalało, choć niektórzy ani przez chwilę nie wierzyli w wersję łagodną i mówili 'kazało', więc i kazało mówić o tym strasznym miejscu w pierwszej osobie, bo "samo" coś - co by to nie było - musi być w pierwszej osobie. Brzmiało to coś, rozkazem czegoś złego nadane, jak samość-bagienność, czy samość-świadomość, jakoś tak. Większość sąsiadów i mieszkańców z czasem bardziej zapomniała, niż się z tym słownym łamańcem oswoiła, ale i tak nikt normalny nie lubił tych, którzy mieszkali w pobliżu bagna, albo się tam kiedyś nie wiadomo dlaczego i po co zapuścili. Meli ich za dziwaków, albo zakażonych. Szczególnie jednego z nich. Był odludkiem, większość nie wiedziała o nim zbyt wiele, prawie nie znała nawet jego imienia i nazwiska, ani skąd się wśród nich wziął. - Pewnie łobuza ktoś tu przywlókł - mówili - niechybnie zły duch. Zwany był przez wszystkich Reroń Amytykós. Podobno to coś znaczyło, ale wiedział chyba tylko ten, który wymyślił, ale ten, albo już nie żył, jak jedni mówili, albo tak jakby nie żył, bo się wyprowadził daleko i słuch o nim zaginął.

Reroń podobno kiedyś się wybrał na bagna i przeżył, ale nikt nigdy nie pytał, co tam znalazł, jak było. Nie tylko znajomi i sąsiedzi bali się pytać, unikali go odtąd prawie wszyscy mieszkańcy. Stał się zakażony w najwyższym stopniu. Nieczysty, podejrzany. Najlepiej takich unikać, obchodzili więc z daleka.

PS.
Zabawa tyleż niezabawna, co niedopracowana. Ale za to! - wszystko w ten sposób mogę powiedzieć, nie oglądając się, komu tym razem się narażę, komu nie spodobam. Wolności twórczej, w każdej formie i na każdemu dostępnym poziomie, ograniczyć nie macie - jacyś anonimowi Wy - prawa. Nikomu tego robić nie wolno, w wywalczonej przez moje pokolenie demokracji i w wolnej Polsce, europejskim kraju i gminie.

Jest krańcową niesprawiedliwością, której doświadczam już wiele lat, że wielu ważnym (według ich mniemania) się nie podoba, że i co piszę, ale fakt, nie mniej oczywisty i znany, że mnie się nie podoba Wasze gminne milczenia, nie jest kładziony na szalę. Jesteśmy siebie warci.
Każda ludzka wypowiedź na to, co piszę od lat, nadała by mojemu pisaniu inny kształt. Prawda uciera się w dialogu. Moje pisanie i gminne milczenie współtworzą klimat naszego społecznego życia w pewnym zakątku kraju nad Wisłą. Ot, jakie to proste.

piątek, 19 października 2012

Rozmowa (dwóch) duchów


Ale niestety, tylko w tym tekście - nie rozmawiamy ze sobą, my miejscowi ludzie. Nie rozmawiamy ze sobą, my - mieszkańcy Strachówki, ani (tak naprawdę) my - nauczyciele szkoły o dumnej nazwie Rzeczpospolitej Norwidowskiej.
Żyjemy obok siebie, w różnych (dwóch?) szkołach myślenia i widzenia świata.

Ale to nie znaczy, że nie toczy się jakaś rozmowa. Bezgłośna, podskórna, pod dywanem. Rozmowa dwóch duchów. Dwóch światów, dwóch polskich ojczyzn, dwóch gmin, dwóch kościołów (religii) nawet, bo dwóch wizji człowieka, czyli? - wracając do początku - dwóch duchów.

Zdałem sobie sprawę, tak wyraźnie, tak ostro, gdy znów zasiadłem do komputera, by pisać. By się wypisać? Raczej, by wypisać TO, co we mnie siedzi i krzyczy. Płacze? - też. Modli się? - a jakże, inaczej nie potrafiłbym tego znieść, ani (prze)żyć.

Dlaczego zasiadłem - i tym razem, dzisiaj - do pisania? Bo duch woła. Głos wewnętrzny? Można tak powiedzieć, ale duch jest wyrażeniem silniejszym (bardziej adekwatnym).

Więc zebrałem wszystkie siły i zasiadłem jeszcze raz, by pisać (może się okazać, że nie raz ostatni, ale to już nie w mojej dykasterii).

TO musi mnie zastanawiać, bo coraz częściej nie chcę siadać do komputera, by stukać w nieme-bezzwrotne klawisze. Coraz częściej już "nie chce mi się z Wami gadać". Tylko z Duchem (Bożym). Z Duchem Prawdy. Z Duchem Miłości Miłosiernej, odwiecznej, bez początku i końca:
  • duchem otwartości
  • szczerości bezgranicznej i ufnej, aż po przejrzystość
  • duchem prawdy i męstwa ('męstwa bycia' także)
Po drugiej stronie ZNÓW stoją:
  • nieufność
  • podejrzliwość
  • pogarda
  • ksenofobia
  • negacja (aż po negacjonizm!)
  • kompleksy (które każdy ma i mieć może, ale nie może czynić z nich „cnoty”)
  • zamknięcia na rozmowę, spotkanie, na DIALOG (aż po prawdziwą blokadę na innych)
  • uprzedzenia i za-cofania, ale – o dziw nad dziwy - nie jako wady ludzkie, ale jako normy” i zasady działania! sporej grupy ludzi
  • anty-intelektualizm
  • anty-wiara, anty-rozum, anty-kultura, anty-ewangelia
Ciężkie wystawiłem działa, ciężkie zarzuty, więc tym razem nawet nie wolno mi odejść od komputera (internetowego nasłuchu). Usiądę, napiszę i będę czekał, niczym poeta w Stepach Akermańskich, na odpowiedź? - wołanie Ojczyzny? - Kościoła? Bóg na pewno odpowie.

Nigdy nie rzucam (staram się) słów na wiatr i nigdy nie uciekam od rozmowy (nawet bardzo trudnej).

Jest tak:
- otwieram z rana komputer i piszę, nim wszelki świat z zewnątrz się wciśnie, namota przeważnie, wleje, zagłuszy - mam świadomość ciągłości (powiązania) dziejów świata i moich osobistych, życiowych - jest Historia, której każdy z nas jest cząstką, w której też działają dwa duchy (dobra i zła)- i jest na Jej temat wiedza, poznana, uznana, zapoznana, ignorowana, negowana, odrzucana itd.
Poprzestanę w tej wyliczance na tym, co każdy widzi, słyszy, czuje... realnie i zdrowo-rozsądkowo nie wchodząc w głębsze filozofie. Filozofię i teologię zachowam, tym razem, dla siebie - jeśli to w ogóle możliwe :-)

Siadam z rana i piszę to, co jest moim duchem, bo żyję dość długo, więc to, co widziałem, słyszałem, poznałem, uczestniczyłem itd., czytałem, myślałem, poznałem, modliłem się, prosiłem, błądziłem, grzeszyłem, doświadczałem na sobie przebaczenia, pojednania, miłosierdzia... zdążyło się uduchowić (przejść w stan duchowy). Taki duchowy proces sublimacji, albo sublimacja duchowa.

Doświadczyłem ogromu dobra, widziałem masę piękna, poznałem wiele prawdziwych opowieści, historii, samą Prawdę też. O tym jest moje pisanie, mój blog i ten post.

Wielkim naporem do pisania jest drugi duch, który się przeciwstawia pierwszemu. Duch negacji, wrogości, zaprzeczania wszystkiemu, w co wierzę (dzisiaj i wtedy wierzyłem, w 1981), kim jestem i byłem, co robię, zrobiłem, co myślę, mówię, piszę. Wszystkiemu – przede wszystkim – co, w jakikolwiek sposób wiąże się z Kapaonami, Grażyną, z całą naszą rodziną, z nami - żyjącymi realnie, działającymi na polu swoich powołań, obowiązków życiowych i zawodowych.

Sytuacja taka, jest na tyle niezdrowa i niebezpieczna, że napisałem drugi list otwarty w życiu „O deprawacji publicznej”, by wszyscy, ci, co powinni, wiedzieli, znali, mieli świadomość nie tylko naszej sytuacji, ale także swojej roli i odpowiedzialności. Wojna dwóch światów pociąga wiele ofiar, po obu stronach frontu.


Bezpośrednim impulsem dzisiejszego (na)pisania były wczorajsze katechezy. To w ogóle jest oddzielny temat - nierozpoznany zresztą przez kulturę – czym są katechezy (może para-liturgią?), jakie rzeczy się na nich dzieją. Uprzedzając żachnięcia zazdrosnych nauczycieli (wszędzie, bez granic) szybko dopowiadam - nie przeczę przecież, że mogą i dzieją się na każdej lekcji, każdego przedmiotu, ale niech opiszą. Prośmy wszyscy o złotostrunną lutnię, choć jej posiadanie to pewnie – i tylko sobie to mówię - nie przywilej, lecz zobowiązanie. Skazać może na ciężkie krzyże i norwidy.

Ja jestem silny tylko tym, co przeżyłem, swoim życiem, a nie filozofią, która jest dla mnie tylko pomocnikiem. Moją silną stroną jest wiara rozumna (Wiara i rozum, Fides et ratio). „Jam nie z soli, ani z roli, ale z tego, co mnie boli”.

Co mówią - co mnie powiedziały - dwie wczorajsze sytuacje? Mnie, czyli jakiemuś konkretnemu człowiekowi-osobie z dużą samo-świadomością, czyli tego, co się dzieje we mnie i w świecie zewnętrznym?! Powiedziały mi - „Patrz! Jak wygląda i jak może wyglądać świat! Nasz ludzki świat! Takie wydarzenia pokazują rozpiętość danych nam możliwości, od-do, są wzorcem „metra”, miarą miar, "od których zależy sens ludzkiego świata”?

To wszystko miałem, jak w pigułce w sobie, kiedy wyjeżdżałem do szkoły.

Zło w życiu społecznym, publicznym może być wielkie, ale lekarstwo jest proste – spotkanie i rozmowa, która przechodzi w dialog. Oczywiste, że osób! - nie zanonimowanych cyborgów :-)

Po paru rozmowach, krótkich, w przelocie, z trzema/czterema księżmi, jednym i drugim profesorem, jednym proboszczem i nawet dziekanem, chociaż z tym ostatnim w jedną stronę, a innego tylko czytałem (ale po lekturze mam wrażenie braterstwa), a także po paru postach, świadectwach na blogach i w innych publikacjach, zrozumiałem jak wielka część i znaczenie moich doświadczeń, przemyśleń (empirii, ale i wiary i rozumu) jest, są po prostu darem pokoleniowym. Zostało dane bardzo wielu, jestem jednym z nich.

Rozstrzygnęło TO się w naszych początkach myślowych, około-maturalnych i potem niewiele jeszcze lat. To był taki czas, walki dwóch światów: z pierwszej i podstawowej strony: ideałów - wydawałoby się, że słabych i bezsilnych z natury! - młodzieńczych, wolnościowych, doświadczonych i wyuczonych w rodzinie, w religii (z niezłomną postacią Prymasa Tysiąclecia), w kulturze, a po drugiej stronie stały realne, „realnie” bijące hordy zła, MO, SB, ZOMO niczym orki z „Władcy pierścieni” JRR Tolkiena, i to, czego były zbrojnym ramieniem, światowego komunizmu, a u nas patyjnego PRL-u.

W tamtej konfrontacji, W TAMTYM CZASIE – TO sam duch czasu nas prowadził! był siłą i natchnieniem, bo ani sam Tischner, ani inny autor nie podyktował nam rozumienia i sensu całości, to były urywkowe lektury Heideggera, Levinasa, „Ja-Człowiek-Krąpca:)”, aż do pierwszej homilii Jana Pawła w Rzymie i w Warszawie, w całej Polsce, po jego encykliki. Jaki totalitaryzm, jaka niewola, takie i wyzwolenie. JAN PAWEŁ II! Redemptor hominis, Dives in misericordia, Veritatis splendor, Centesimus annus, Fides et ratio... O! Myśmy (ja) to wszystko przeżyli całym sobą. Czy można w ogóle jeszcze po tym żyć! „Zobaczyć Neapol, Wenecję... i umrzeć” :)

Zło się ciągle odradza, tu, tam, w nas też. Zło w mojej gminie przybrało, przybiera – niestety - od 18 lat formy instytucjonalne. Gmina, tzw. wspólnota samorządowa (albo lokalna) nie chce znać prawdy, nawet o sobie. Za nic ma(ją) "Pamięć i tożsamość". To jest owoc, raczej produkt DEPRAWACJI PUBLICZNEJ.
O tym jest list otwarty, a bardziej jest 'przeciw' deprawacji publicznej - nie przeciw osobom tego lub owego i jeszcze kogoś, kto się narodzi albo sprowadzi. Oni zawsze będą, ale dobro nie musi przegrać. Jeśli nie milczy.

Rzecz jest strasznie prosta! - dopóki nie znajdziemy – MY! z każdej strony, wsi, gminy, ugrupowania, biura, instytucji publicznej, stowarzyszenia - w sobie dość męstwa, by się spotkać, dopóki nie zbierzemy się z (pod) własnym imieniem i obliczem i nie zasiądziemy obok siebie, albo naprzeciw, żeby dzielnie zmierzyć się z całą materią życia publicznego osób mieszkających na naszym terenie i dlatego w ustawie nazywanych wspólnotą samorządową – dopóty diabeł będzie hulał, będzie pozór zmiany, pozór rozwoju, a my możemy wywiesić białą flagę NAD CAŁA GMINĄ, wyznając, że nic się już nie da naprawić z naszego życia i trzeba czekać, aż się urodzą, wykształcą, dojrzeją nowe pokolenia, wiedząc, że bierne czekanie (nawet z największymi inwestycjami materialnymi) jest czekaniem na Godota.

Odrobina filozofowania - dla higieny umysłowej - pojawia się w tym poście tylko w ostatnim akapicie (rozbitym na dwa, dla optycznej wygody czytającego, w tym gronie mnie). Przyjaznej filozofii (mądrości) świętego Augustyna i księdza Tischnera - "Nie rozpaczaj: jeden z łotrów został zbawiony. Nie pozwalaj sobie: jeden z łotrów został potępiony". Nie obawiaj się TEGO spotkania, nie ma w nim uprzywilejowanych, jedynym demokratycznym handicapem (absolutnie dla każdego) jest gotowość przyjęcia prawdy. Scena takiego SPOTKANIA ma być miejscem przyjaznym dla każdego uczestnika. Musi! Od tego zależy dalszy ciąg i sens. "W momencie Spotkania (uczestnicy są naprzeciw siebie) istotną rolę odgrywa to, co mają za sobą. Chodzi tu o pewne zaplecze spotkań, czyli szeroko pojętą sferę przeżywanych przez ludzi wartości. Zaplecze tworzy hierarchicznie uporządkowany świat spraw ważnych i mniej ważnych, chwil błahych i doniosłych. Owocny dialog może wystąpić tam, gdzie hierarchie uczestników względnie się ze sobą zgadzają" (tutaj).

Czy coś jeszcze? Tak, „twarz jest kluczowym słowem, które opisuje spotkanie z Innym. Spotkanie to jest wydarzeniem. Ten, kto spotyka, transcenduje poza siebie w podwójnym sensie: ku temu, komu może dać świadectwo oraz ku Temu, przed kim może je złożyć. Twarz jest dana jako obecność, przytomność, na mnie lub ku mnie skierowana” (tamże)

PS.1
Zapis dnia katechetycznego dałem na stronę szkolną do zakładki "Katecheza W Szkole Podstawowej":

Przed wyjazdem:
Co wyście zrobili ze mną, ze mnie, z moją gminą (rodziną), z moimi klasami, z niektórymi uczniami... ale chyba przede wszystkim z siebie! Przyjechałem kiedyś (1980/81) do Was, budować wolną Polskę, lepszy świat, a wyście odrzucili nie tylko mnie, ale i tamtą/tę propozycję i ukuli obelgę „siewcy nienawiści”. Wiem, na jaką melodię śpiewać tę pieśń.
Swój życiorys? Nie! - do życiorysu bardziej pasuje melodia innej piosenka - „Tyle dobrego zawdzięczam Tobie Panie... wszystko, co mam, od Ciebie przecież jest”.

Wyjeżdżam z domu, jak już osądzony. Ba! Potępiony - przez wielu z was. Przez 99% - zamilczany na śmierć.
Zamiast radości na święto, jakim jest każda katecheza, czyli DZIALALNOŚĆ BOGA wśród nas, jest zalękniony klimat przez szpiegów, podglądaczy, wrogów jawnych i skrytych, przez faryzeuszów i innych niechlubnych Rodaków, zbierających się po dwóch, po trzech, po iluś… i zmawiających się przeciwko kilku myślom, co nie nowe.
Trudno nie odnieść wrażenia, że zamieniliście - może tylko pod tym względem - gminę w zbiorowego anonima, nawet (moją) szkołę i parafię (dostaję anonimy za swoją obecność w kościele i co bym w niej nie zrobił).

Mogę żyć, bo znalazłem przyjaciół, braci i siostry w - i o! - tej samej wierze i ideałach w bliższym i dalszym świecie, dzięki Internetowi. Z nimi rozmawiam o wszystkim, także o nas, o naszym życiu w gminie, szkole, parafii, z całą naszą (ich) prawdą (radościami, smutkami, nadziejami...). Dzielimy się prawie każda prawdą, pięknem i dobrem.

Choć mijam się codziennie ze zbiorowym gminnym anonimem, nie ma we mnie i nie będzie zgody na ten stan (fałszu? Kompleksów społecznych Hipokryzji? Zbiorowej dulszczyzny? - jak nazwać adekwatnie? używam określeń wyniesionych z polskiej szkoły, polskich lektur obowiązkowych), nie będę jeszcze jedną malowaną lalą, wśród malowanych lal(ków) . Ożyj, albo giń:
„stań Stańczyku
stój stoiku
siądź sofisto
rusz się perypatetyku
bądź! człowieku”

PS.2
Skąd mam wiedzieć, czy za ostro napisałem, a może nie, bo ta konwencja tak ma!? Kogo mam przepraszać, co polerować, poprawiać? - skoro nikt o TYM ze mną nie rozmawia, nie pomaga mi informacją zwrotną. Tylko dialog, zdanie szczere drugiej, trzeciej i czwartej strony ulepsza, naprawia... także takie teksty.

Wystarczyło słowo ze strony władzy, którą uznaję nad sobą, żebym zobaczył i uznał błąd, w konsekwencji wyciąłem i przeniosłem akapit (zapiski sprzed wyjazdu do szkoły) i przeniosłem tutaj, jako PS.2. Ale czy nie zapominacie, że to nie jest tylko pianie dla gminy Strachówka, i że w odległym zakątku kraju (a nawet zagranicy) to może być całkiem inaczej odbierane!

To tylko przykład, epizod reguły "bez dialogu nic i nikt nie zna prawdy, także o sobie!". A o Drugim, to już w ogóle :(
Po "bez dialogu" - tyle lat! - wszystko może być w moim (czy tylko?) życiu pozbawione pewności, wyczucia, chropowate. "Nikt nie żyje i nie umiera dla siebie".
Ja mogę - i zawsze jestem gotowy - szczerze napomniany,  przeprosić, naprawić w miarę możliwości. Kto przeprosi za brak dialogu!?

PS.3
Na zdjęciu modli się klasa trzecia, SP w Zespole RzN (wczorajsza katecheza, lekcja religii, osobiste i zbiorowe wyznanie wiary (w RW i R).