Post scriptum i nota bene na samym pocz膮tku do paru wyraz贸w i liter!
D艂ugo by opowiada膰, kto, kiedy i jak znalaz艂 jego pami臋tnik. Podobno wi膮偶e si臋 ten fakt z Jedynym Przyjacielem i wierszykowaniem lub czym艣 podobnym, kto by si臋 przejmowa艂 g艂upim Rerere... Re-Ca艂ym-Rer贸niem :-)
No wi臋c, by艂 taki. Kartki by艂y
niespi臋te, fruwa艂y. Nie dawa艂y si臋 spi膮膰. Mo偶e tylko Jedyny
Przyjaciel m贸g艂by? - ale nie dowiemy si臋 raczej. Na pewno nie
dzi艣. Fruwa dzisiaj du偶o li艣ci jesiennych, no nie!
Jaka艣 jedna fruwaj膮ca kartka spad艂a
czytatemu kiedys pod nogi:
"My艣la艂em, ca艂膮 noc, mo偶e
p贸艂, o czym i jak my艣le膰. Zreszt膮, chwilami tej nocy nie 偶y艂em. Nawet nie dodam "chyba". Bo spa膰 si臋 nie da艂o. Czemu? - tego te偶 nie wiem. Tak do ko艅ca - nie wiem, bo
cz臋艣ciowo - wiem. Mi臋dzy dobrem a dobrem czas ustaje. Tyle by艂o
TEGO – sprawd藕cie we w艂asnych kalendarzach i pami臋tnikach. Co
Wam wczoraj zapisa艂o? W艂a艣nie wczoraj, tu i tam, gdzie by艂
wczoraj wasz czas i dzianie. B艂ogo-dzianie-wspominanie-w-podzi臋kowaniach.
Mnie obrazki z wczoraj, nuty,
s-kojarzenia, wi膮za艂y, sznurowa艂y sakw臋 by-To-z-Tym-o-wania.
Wida膰 czasem musi przyj艣膰 taki czas. Noc wyolbrzymia? I tak, i
nie. Kiedy艣 wyolbrzymia艂a strasznie, niezno艣nie, by艂 l臋k, l臋k贸w
dwa? trzy? Ale nie dzi艣 i nie wczoraj. Odk膮d zjawi艂o si臋 TO. Ten?
呕e sens snu si臋 wype艂ni艂, wiecznego? - o sens? Chyba tak. Sta艂o
si臋. TO si臋 sta艂o. Bo TO si臋 dzieje! Ustatecznia nas czas. TEGO si臋
nie wymy艣li, cho膰 艣lady u innych da si臋 obserwowa膰 i czyta膰,
je艣li zapisali. TO jest i tyle. Zjawia si臋, gdy si臋 jaki艣 czas w
pe艂ni prze偶yje, nie obejdzie si臋 w ko艂o zygzakiem. Osoby i czyny
tocz膮 si臋 jak k贸艂ko i patyk z zabaw ch艂opc贸w na podw贸rkach i
ulicach przed laty. Ja tak si臋 bawi艂em, najtrudniej by艂o znale藕膰
k贸艂ko, bo patyk! - phi, a c贸偶 za problem, ka偶dy mo偶e by膰
patykiem. Pardon - k贸艂kiem, albo, eh! wszystko popl膮ta艂em.
Przysz艂y w nocy fakty namacalne,
widzialne, kt贸rych si臋 nie pyta "czemu si臋 dziej膮, sk膮d s膮". Ciekawe jest
zawsze, jak przysz艂y? Po jakich sko-ja-rze-niach? ach! po my艣lach? -
na pewno te偶. Galareta m贸zgowia ci膮gle broni艂a swojej tajemnicy, zreszt膮 wpatrywanie si臋 w 艂ama艅ce wzor贸w liter i cyfr, 偶ycia nikomu nie wyja艣ni - nie podmiotowi, mo偶e robotowi. Ani w Marzenowie-Wy, ani pono膰 poza nim, je艣li jest co艣 poza, nie wiedzia艂 tego do ko艅ca nikt.
No wi臋c, jak przyszed艂e艣 do mnie, obrazie z
jubileuszu, z restauracji jubileuszowej w pi臋knym mie艣cie w zakolu
rzeki, cho膰 od rzeki kawa艂 drogi, bo si臋 przeprowadzili jubilaci i
Syn, ka偶dy w inn膮 stron臋 i z innych powod贸w. Jubileusz by艂 znad
偶ywej rzeki, restauracja - nie.
Pyta艂em Jubilat贸w o Syna, to takie
oczywiste, chcia艂em zna膰 jak najwi臋cej. Wi臋c pewnie spyta艂em,
sk膮d On taki jest Inny, czy zapowiedzi by艂y Im dane? i jak?
U艣miechn臋li si臋 Jubilaci, mo偶e
by艂em setnym, Kt贸ry-Pyta艂. O TO pyta艂? Ich? a mo偶e czekali na to
pytanie, jak zawsze czekaj膮 rodzice pyta艅 o Syna i Dzieci? By艂o
tak lub inaczej, u艣miechn臋li si臋. Ojciec odpowiedzia艂, czy to
dlatego, 偶e ojciec zna syna, czy tak byli um贸wieni, zwyczajem
rodzinnym - kto艣 pyta, odpowiada, kto艣 s艂ucha.
By艂 zwyczajnym synem. Zwyczajna
rodzina? Chyba tak, dlaczeg贸偶 by nie? - w niej nie u偶ywano s艂owa
'nie', przynajmniej trudno znale藕膰 艣wiadk贸w. Na pewno on nie
u偶ywa艂. By艂 przypadkiem jeden na milion, albo na sto milion贸w,
dlatego pyta艂em, jak m贸g艂bym nie pyta膰!
Ojciec opowiedzia艂, z zagadkowym
u艣miechem, co dotar艂o do mnie dopiero teraz - jak robi艂 synowi
艣lady w 艣niegu. Nie na 艣niegu, na przyk艂ad or艂a, kt贸偶 phi! tego nie
robi艂. Or艂a zrobi膰 艂atwo, wystarczy macha膰 r臋kami i nogami, w
poziomie. Ale zrobi膰 艣lady pionowe, z g贸ry na d贸艂, do samej
ziemi, by dawa艂o si臋 w nie wstawi膰 stop臋 dziecka, to nie takie
proste, niewielu potrafi. Inne 艣niegi? inne czasy? inne dzieci i
ch艂opy? Nie, wszystko takie samo, z pokolenia na pokolenie. Mo偶e
inna wra偶liwo艣膰? mo偶e nie umiem ju偶 patrze膰? nie widz臋? nie
s艂ysz臋? nie czuj臋 ju偶 tak! Mo偶e tak. To mog膮 wiedzie膰 chyba
tylko ojcowie i dzieci, po latach. Po 偶yciu? Chyba tak.
M贸wi艂, ja by艂em S艂uchaj膮cym, 偶e
takie by艂y wtedy 艣niegi. Z domu do ko艣cio艂a zak艂ada艂 艣lad, jak m贸wi膮
wysoko-wspinacze, by za nim m贸g艂 i艣膰 syn. Syn ma艂y, 艣niegi
du偶e, mia艂 osiem-siedem lat? Syn by艂 mini-strantem, s艂ug膮 s艂ug.
By艂? ju偶 wtedy? chcia艂 by膰? a co on rozumia艂? czy kto艣 pozna
opowie艣膰 z jego strony?
U艣miali艣my si臋 wszyscy, dwoje,
trzeci, samotrzeci, samo-dw贸ch? mo偶e czworo, mo偶e z nami by艂
wtedy jego duch? To wa偶ne, 偶eby by艂 艣miech serdeczny, 艂atwiej
potem stawia膰 nast臋pne pytania. Czy to ju偶 koniec?
wspomnie艅-opowie艣ci o dzieci艅stwie jego, moim, twoim, naszym. Nie,
by艂a jeszcze jedna, zagadkowa. W niej do dyrektora jakiej艣 szko艂y
puka Kto艣! Puk-puk.
- A to Ty, czemu si臋 tak skradasz,
wchod藕.
- Ja, bo prosz臋 pana chc臋 prosi膰...
- O co znowu tym razem, mo偶e pierwszy
raz?
- 偶eby pan dyrektor podzieli艂 si臋
moimi stopniami z moimi kolegami
- Co? - jakimi stopniami, z kim, m贸w,
ca艂y jestem zdziwiony, jakiem dyrektor od wielu lat, od st贸p, do g艂贸w, teraz tylko w Ciebie zapatrzony i dla ciebie w tym za-s艂uchaniu ca艂y. Nawet sam swoje dzieci艅stwo mam ju偶 przed oczami, w jednej chwili, jak cud, tak w lot!
- bo oni nie maj膮 takich stopni jak
ja, a ja mam du偶o, to mo偶e im dam, pan dyrektor podzieli si臋 moimi
stopniami
- ale po co im swoje stopnie chcesz da膰
- bo oni nie maj膮, mo偶e im nie
starczy, na dw贸ch, do nast臋pnej klasy, a jak we藕mie pan moje, to
starczy dla trzech
艢miech ucich艂 by艂 nagle. We mnie, w
nich, wiadomo, 偶e cisza dopowie najwi臋cej. I gr贸b, urna, pami臋膰.
Oj, gdyby s艂yszeli, zobaczyli, przejrzeli na wylot mnie teraz Wy-Marz臋cinianie - rozgl膮dam si臋 przed nimi, bo nie za, nawet w my艣lach i we 艣nie - to, e! na pewno by si臋 za-偶echn臋li, jak zwykle na mnie:
- siewco nienawi艣ci won z-z-t膮-st膮d-pami臋ci膮 zn贸w b臋dzie wyje偶d偶a艂 i
te偶-to偶-samo艣膰-samo-mo艣膰 nam wy-mawia艂!- nawet zza grobu i
urn! Te swoje znienawidzone przez nas serdecznie sycz膮ce ohydne s艂owa, nam b臋dziesz wciska艂 wszystkimi porami ziemi i
nieba, za 偶ycia i po.
Bez-to偶-samych Wy-Marz臋cinian Utopistych krew z艂o艣ci
inter- i bez-interesownej, zdawa膰 by si臋 mog艂o, tak chcieli by
s艂ysze膰 i widzie膰 sami siebie, zalewa艂a, cho膰 bez-inter chyba
nie ma. Zawsze jaki艣 interes mieli na oku, Oni-Wy-Marz臋cinianie
Utopi艣ci - innymi literami czasem sobie co艣 notowa艂em wewn膮trz bardzo w艂asnych notatek.
W nocy bez-sennej, bo po co, ani si臋
dawa艂o, a i szkoda by艂o spa膰, obraz za obrazem sun膮艂, oko艂o
mych kolan, g艂owy, muzyki nieziemskiej, kt贸r膮 podsuwa艂 Inny
znajomy bez-senny poznany w t臋 w艂a艣nie, a nie inn膮, noc. S膮
rejestratory, chipy, co z tanio艣ci膮 troch臋 si臋 kojarz膮, wszystko
podobno mo偶na pods艂ucha膰, ods艂ucha膰, podejrze膰, co wcale nie
jest ch臋ci膮 ogl膮dania Prawdy-Nie-powtarzalnej-Nie-do-podrobienia, ale podejrzewania bli藕niego.
'Bli藕ni' - takiego dziwnego s艂owa u偶ywa艂a ich Ksi臋ga Pierwsza, tak
ich m臋drcy i podobno na 艣wiecie poza, w kt贸ry tak samo serdecznie nie wierzyli, m贸wili. Znali jednak to s艂owo, tego si臋 nie wymawiali, to trzeba im przyzna膰, wszystkim Wy-Marz臋cinianom.
Machn臋li-by r臋k膮 nawet na tego niedojd臋-bli藕niego, byle im ci膮gle nie wypomina艂 tej dziwnej to偶-szo艣ci-samo. Bli藕ni to jaki艣 wytrych do czego, wszystkiego? -
wiadomo, 偶e jak od Wszystkiego”, to do niczego i ju偶!
Wy-Marz臋cinianie tak uwa偶ali i mi臋dzy sob膮 wymieniali wy-mowne
spojrzenia, bo rozmawia膰 si臋 bali – zw艂aszcza przy tych, kt贸rym
偶ycie przyklei艂o s艂owo 'bli藕ni' - wi臋c ju偶 z nikim nie chcieli,
bo-by znaczy艂o, a mo偶e samo 'by', 偶e jako艣
musieli-trzeba-by wej艣膰 do, nie-rozpoznanej przez nich do tej pory,
przestrzeliny-publicznie - wcale nie prywatnej - danej ka偶demu z nich, skoro si臋 narodzi艂.
Stukali si臋 tylko czasem - szyde艂kuj膮c palcami odwrotne znaczenia
s艂贸w - po zewn臋trznym czole – 'b艂a藕ni', 'b艂aznowie', niech im
si臋 nie bli藕ni ich wstyd.
S膮 przecie偶, podobno, wiedzieli ich
informatorzy i jakie艣 ich s艂u偶by tajne, metody by
sprawdzi膰, kto do kogo, o kt贸rej porze. Ten Nowy zna 艂acin臋 i
grek臋 i j臋zyk Joshua z Galilei, i Niemca, kt贸ry nobelskie
wyr贸偶nienie dosta艂 po dwudziestu czterech latach czekania, albo,
kto i jego!? tam - po ilu i czy na pewno czekania - wie. Muzyk臋
nieziemsk膮 hymn贸w, pie艅, aklamacji wiary, nadziei, t臋sknoty
do Mi艂o艣ci, kt贸ra wiadomo i jak spada na cz艂owieka szukaj膮cego.
Widocznie Inny, nowy znajomy, te偶 co艣 prze偶ywa艂 tej wczorajszej
nocy. Pomaga艂 tym mnie, nie zatrzyma艂 dla siebie. TO! cudem jest w
oczach moich. To te偶.
PS.
Nie b臋d臋 u艂atwia艂... przecie偶 nikt nie musi.
Brak komentarzy:
Prze艣lij komentarz