






Kiedy w poczatkowej fazie życia podejmuje się pewne zadanie, nie wiadomo jeszcze, przygoda to, czy misja? Oprócz małżeństwa i kapłaństwa, bo to dyktowane jest miłością zwaną powołaniem (wyższą koniecznością).
Mogłem podążać ścieżką związkową - generał Jaruzelski przeszkodził.
Gdybym 13 grudnia 1981 roku nie był na Jasnej Górze - też mogło być całkiem inaczej (dwustopniowa weryfikacja, czy falsyfikacja?).
Byłem 13 grudnia na Jasnej Górze, wróciłem do Legionowa. Rewolucyjne wskakiwanie na obrabiarkę w hali produkcyjnej, ani rozlepianie ulotek we mgle - niczego już nie zmieniło. Pozostało śpiewanie kolęd w nie-niemej rozpaczy i budowanie wspólnoty ducha. Musiałem zostać katechetą. Na próbę? Na jakiś czas? Takie pytania stawiał sobie nawet proboszcz Józef Schabowski, który miał odwagę mnie zatrudnić. Ja, po prostu, próbowałem podołać temu, czego się podjąłem. W co się rzuciłem. Z desperacji? Rozpaczy? Na pewno w służbie wolności.
Pan Bóg miłosierny dał mi biorytm? Wytchnienie przez zróżnicowanie? Szansę lepszego poznania? Filozoficzne seminarium - "działania upraszczające w modelowaniu fenomenologicznym ... Parametry modeli są dane jako funkcje własności systemu .... mnożymy każde z definicyjnych wyrażeń przez s i podstawiamy zmienne stanu w prawej stronie wyrażeń?" ??
Ożeniłem się, zostałem ojcem i wójtem. Znów wyznaczałem początki w gminie (Polsce samorządowej).
Katechezy nie zaniechałem - znowu nie sam z siebie przecie. Śp. ks. Stanisław nie radził sobie w szkole, zwłaszcza w 8 klasie. Chodziłem go zastępować. Oczywiście społecznie, nie trzeba było wołać CBA. Miało to swoje dobre skutki już niedługo (1994/5). Było dla mnie czymś naturalnym zaprosić burmistrza i wójta, żeby dali świadectwa wiary w szkolnych rekolekcjach. Wójta innej gminy, nasz dawał anty-świadectwo.
Kiedy miałem za sobą studia, Tomasza Manna, Taize, Solidarność, młodzież i studentów w Legionowie, oraz wójtowanie w Strachówce, a z sobą rodzinę - mój los katechetyczny był już przypieczętowany. Próbowały go złamać zawistne anonimy, ale dotąd nie dały rady.
Wczoraj w paschalnej liturgii (wybaczcie mi to mądre katechetyczne wyrażenie) przyszło (mi?) na myśl, że misję wypełniłem. Film o młodych latach Jezusa z Nazaretu podpowiedział, że nawet podwójną:
1) w życiu parafii (lokalnej wspólnoty wiary) wprowadziłem(liśmy) nową jakość - wyraźne, dobitne i ze zrozumieniem czytanie biblijnego słowa. Niby nic, ale każdy kto studiuje zagadnienie "wprowadzanie zmiany" wie, że trzeba pokonać kolejne prędkości kosmiczne i lata świetlne dla wprowadzenie najmniejszej, w życiu wspólnot naturalnych, z utrwalonym rytuałem (zwyczajem, uprzedzeniami).
Najpierw czytałem, śpiewałem sam. Potem z kolejnymi rocznikami uczniów. Własne dzieci dorosły, wyrosły w klimacie, stały się najlepszymi uczniami czytania słowa, interpretorami. Czytał Jasiek, Łazarz, Hela, Marysia. Wczoraj czytałem z tym, któremu - ostrzegali wszyscy, że z racji imienia - sprzeciwiać się będą. Wyszło na nasze, że jest odwrotnie, bardzo jest akceptowany :)
2) skoro Żydzi mogą zaufać Bogu i uznać 12-latków z wypełnioną drogą religijnego wprowadzenia (wtajemniczenia) za gotowych do samodzielnego marszu w kierunku wieczności pod parasolem aniołów, duchów i samego Boga - to i tę misję też już wypełniliśmy(łem). Takie poczucie pięknie Jasiek wzmocnił postem z Calabrii.
Papież Benedykt XVI mówi - "Nie jestem mistykiem". Korci mnie, żeby się posprzeczać z autorytetem. Mistykom przypisuje się jakieś spektakularne znaki. A, według mnie, całe chrześcijaństwo jest mistyczne. Rozumiem to tak, że nie tylko wierzymy, ale przezywamy wiarę. W ten sposób każdy ma większe, lub mniej wielkie przeżycia :)
Cieszę się, że w tę Wielkanoc przyznał się do nich racjonalnie myślący Jasiek :)
Bez tak pojmowanego mistycyzmu nie wiem, jak wyglądałaby dzisiaj moja religijność i w ogóle życie.
W liturgii tzw. Triduum Paschalnego uczestniczę od dzieciństwa. Najpierw jako ministrant w starym drewnianym kościele w Legionowie "na górce". Gdy dorastałem, zdarzało mi się wychodzić w trakcie wielko-piątkowej adoracji krzyża, bo była długa. Pamiętam ścisk w kościele. W Wielką Sobotę liturgia odbywała się z lewej strony, przy bocznym ołtarzu.
W nowym dużym kościele pragmatyczny budowniczy ks. Józef Schabowski wystawiał dwa, albo trzy krzyże do adorowania i szło szybciej. Parafia miewała w porywach ponad 15 tysięcy bardzo konkretnych ludzi. W dużym kościele wiedziałem już, kto to Atanazy i Grzegorz z Nazjanzu, więc Litania do Wszystkich Świętych szybciej dla mnie biegła. Za wodą i cierniami nigdy nie biegałem. "Magia" religii do mnie nie przemawia.
W ubogim wiejskim życiu liturgie paschalne nabrały dla nas jeszcze większego znaczenia i stały się prawdziwym bogactwem. W te dni naprawdę życie ma inny wymiar i smak. Doświadczenie N o w e g o Ż y c i a?
PS1.
Chwalą mnie za pasztet, rosół i bigos. A ja tak chciałbym usłyszeć pochwały za te (wielkanocne) katechezy na blogu :-(
PS2.
Na zdj. nr.7 - gra rodzinna po śniadaniu wielkanocnym
Ja pochwalę, właściwie podziękuję Ci
OdpowiedzUsuń1. Po pierwsze za katechezy, bo przywracasz w nich mojej pamięci wiele ważnych przeżyć także z mojego życia.
2. Po drugie za to, że pomagasz mi zobaczyć rzeczy i sprawy (wiary) z innej strony.
3. Po trzecie, że dajesz mi lepiej zrozumieć siebie i Ciebie.
4. Po czwarte za piękną katechezę zdjęć prawosławia, które kocham.
Najpierw napisałam na swoim blogu, a potem dopiero przeczytałam Twój wpis z piątku. O dziwo jak wiele w nich jednobrzmiących tonów. Czy to przypadek?:)
OdpowiedzUsuńA i jeszcze jedno. To zdjęcie ze spotkania w Asyżu, siedzących mędrców, bardzo mi się podoba.
OdpowiedzUsuń