

1.
Rano, nim rozejrzę się po świecie, wchodzę w siebie. Obserwuję jak życie - i co - mi objawia. Potem dopiero, jak już zaistnieję, rozglądam się, czytam, sprawdzam to i tamto. Nocą zostaję z własnymi myślami pod kołdrą.
Świat wewnętrzny jest - dla mnie - bardziej ciekawy. Ten świat inaczej hierarchizuje byty i sprawy, inaczej w nim wyglądają główne tematy życia i śmierci. Małych spraw w nim nie ma. Prawie każda, jeśli się wyświetli - świeci. Prawie - bo nie chcę generalizować. Świeci światłem i perspektywą z oddali.
Ubóstwo sprzyja odkrywaniu świata wewnętrznego. Gdybym miał kasę więcej bym bywał i działał na zewnątrz. Trzeba mieć do tego wykupione żetony obecności na rynku.
Czy rynek i Królestwo Boże mają coś wspólnego?
2.
Kochani zwolennicy PiS. Kochani zwolennicy PSL. Kochani zwolennicy SLD. Kochani zwolennicy PO. Żadna grupa nie jest Polską. Nawet wszyscy razem nie jesteśmy Polską. Są jeszcze ci, którzy żadnej partii nie popierają. Dopiero ta suma jest Polską.
Nie dajmy się też zwieść, że któraś partia mówi o Polsce. Mówi przede wszystkim o sobie. Z Polską w tle. Po to są. Królestwo Boże jest w nas. Może politycy potrzebują doradców katechetycznych?
Jeśli w ostatnich dniach, wzburzony, rozglądam się, skądże nadejdzie mi pomoc, spokój, wiara i nadzieja na miłość - nie oczekuję wcale, że przyjdzie w wypowiedzi Tuska lub Kaczyńskiego. Benedykt XVI ("Światłość świata") i Sobór są na podorędziu.
W zewnętrznym i medialnym świecie zniknęła gdzieś (rozmyła się) perspektywa Świąt Wielkanocnych (Życia, Śmierci, Zmartwychwstania), które już za 10 dni. Czy to nie daje do myślenia? Nie zawstydza?
Ględzą i ględzą o tablicach, wiecach, wystawie. Doszedł sposób korzystania z zasobów sztuki poetyckiej.
3.
Tablice, wiece, wystawa też są ciekawe, ale z innej strony. Dla mnie to przejawy nie walki politycznej, ale wojny światów. Światopoglądów, wizji człowieka, demokracji, kultury.
Nie obchodzą mnie, w obu przypadkach, uwikłania polityczne i partyjne konteksty. Patrzę na oba zdarzenia oczami moich rodziców, wychowawców i nauczycieli (życiowych, nie szkolnych). To nie znaczy, że oni dzisiaj tak samo by myśleli. Mogliby być przecież np. zagorzałymi słuchaczami Radia Maryja! Ale nie są. Ojciec nie żyje, mama ma 89 lat i już żyje własnym światem (wewnętrznym). Chodzi o przekazany mi świat wartości, wzorów, ideałów. O ukształtowanie mojej wrażliwości na ludzkie sprawy. Między innymi zasadę - "Nie rządź się na cudzym podwórku... pokorna owca dwie matki ssie...itd". Tylko czymś zaślepiony (ubezwłasnowolniony?) mógłbym brać udział (fizycznie lub mentalnie) w wieszaniu w obcym kraju, w innej kulturze politycznej i prawnej, tablicy w swoim języku i ze swoją konfliktową interpretacją. Bo według tego jak mnie ukształtowano, to w ogóle się nie godzi, nie przystoi wcale. To obcesowa demonstracja nie liczenia się z innymi ludźmi. Narzucanie siebie. Ani ludzkie, ani chrześcijańskie, ani kulturalne, ani polityczne. Żadne. Wstyd.
Z drugiej strony nie mógłbym, tą samą miarą, zamienić cudzej tablicy. Miałbym kłopot. Ale tak mnie wychowano, brać kłopot na siebie, nie zwalać na innych.
Z wystawą w Brukseli podobnie. Partactwo mnie razi. Zdjęcia nie są okazją do prezentowania swoich referatów. Coś się komuś poprzestawiało. Zdjęcia pokazują rzeczywistość. Niech wystawę fotograficzna robi fotografik. Nie brakuje Polakom świetnych fotografików. Politycy swoje referaty niech wygłaszają do mikrofonu.
To jest wojna dwóch światopoglądów, wizji człowieka, kultury (Nowy Kulturkampf? - Marcello Pera), narodów. Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Niedzielne wiece zburzyły (zdradziły) wypracowany wspólnie konsensus większości Polaków w sprawie Dnia Pamięci i Modlitwy (Skupienia). Tablica nie liczyła się ze zdaniem i uczuciami (elementarną kulturą) Rosjan. Wystawa chciała wobec narodów łopatologicznie oprawić tragedię w ciasną interpretację.
Ja to odbieram jako butę (?) okazywana własnemu narodowi i innym krajom. Zakamuflowana próba dewaluowania innych, Rosji, Europy - żeby pokazać siebie jako samotna wyspę wszelkiej prawości. Mesjanizm jakiejś części narodu polskiego?
4.
Polityczni stratedzy i mitomani chcieliby, żebyśmy wszystko widzieli w spolaryzowanej przestrzeni PiS-PO. Traktują nas jakbyśmy byli bezmyślnym marginesem z czworaków. Dobrze sobie rozrysowali struktury i warstwy społeczne. Konsekwencje podziałów z czasu marksistowskiej ideologii. Przeżyliśmy 45 lat w warunkach walki klas i dyktatury proletariatu. Podziały i uprzedzenia nie rozpłynęły się bez śladu. Każde napuszczanie ludzi na siebie na czymś bazuje.
Nie chcę nadmiernie eksponować "swojej" rozumności, przestrzega mnie przed tym także papież. Nie opieram się na żadnych badaniach, tylko własnym osądzie intelektualnym. Teorie, które głoszę mają styl (poziom) publicystyczny. Podsuwam je pod szerszą rozwagę.
Wróćmy do początków. Zejdźmy do fundamentów obu światów. Mam osobiste obserwacje. Pradziadek Aleksander sprzedał ponoć jakiś majątek ziemski, ulokował w akcje i stracił. Stał się mieszczaninem, dyrektorem drukarni i poligrafii magistratu warszawskiego. Siódemkę dzieci wychowali religijnie i patriotycznie. Pozytywnie - byli skoligaceni z Bolesławem Prusem. Byli częścią polskiej inteligencji w II RP. Maria wyszła za prawnika Andrzeja Króla, syna niepiśmiennego chłopa z Annopola. Dobrze im się wiodło, do wybuchu wojny. Maria pielgrzymowała z biskupami. Po wojnie, do końca, biedowali. W ich jadłospisie były ulęgałki suszone i czerstwy chleb. Błoto musiało tu być takie samo jak dzisiaj. Nie narzekali. Obdarowywali drzewami z lasu pogorzelców i budujące się kościoły. Pozostali w pamięci jako wyjątkowo dobrzy i pobożni ludzie.
Emilia wyszła za Władysława Kapaona. Podobno bez wielkiej miłości, bardziej z rozsądku, bo chciała mieć rodzinę i dzieci. Porządny był gość, układał zgrabne wiersze o Annopolu i rodzinie. Był skromnym księgowym. Wyróżniała go jeszcze miłość do szwagierstwa!
Stryj, mój ojciec chrzestny, pochodził ze wsi. Został dyrektorem w Ministerstwie Żeglugi, wstąpił do partii (może kolejność była odwrotna), czego rodzina nie mogła mu do końca zapomnieć. Odwiedzaliśmy się, może już był na emeryturze?
Ojciec miał mieszczańskiego ducha - fortepian, teatr, gosposia... Kiedy nie znalazło się mieszkanie po ślubie w Warszawie czuł sie wygnańcem. Jego i mamy, i całej rodziny ojczyzną był kościół kardynała Stefana Wyszyńskiego. Na emeryturze, w ramach Uniwersytetu III Wieku bywał Janem III Sobieskim na scenicznych deskach. Kochał być z ludźmi i pisać im wiersze (po ojcu). Mama była z rolniczej rodziny (2+7) spod Tarnowa. Żyje w niej jeszcze duch błogosławionej Karoliny Kózki. Całe życie liczyli grosz do grosza.
Różnie bywało. Mogła być bieda, ale był szacunek. Pogarda się zaczęła w PRL. Rodzice doświadczyli jej w swoich miejscach pracy. Wielodzietność i religijność (anty ideowo polityczna) były pożywką. Ojciec pałętał się po różnych biurach i laboratoriach, JOMB, ITB, niepotrzebny nikomu "literat".
W naszym ogrodzie w błocie kwiatki rosną. Popatrzę, sprawdzę czy pachną. Jutro wrócę do klawiatury. Postaram się pozostać na katechetycznym podwórku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz