piątek, 31 sierpnia 2012
Proces (dochodzenia po Wilnie do siebie w RzN)
Chodzi nie tylko o spisanie. Ważny jest sam proces zapisywania. Jest w nim wierność największej rzeczywistości, która się przede mną i przed tobą (we mnie) otwiera, chce otworzyć, bądź już otworzyła. Która ci, się nam się daje. Pisanie jest wiernością słowu, które się rodzi. Które się daje. Takie pisanie jest więc eucharystyczne. Coś jak pisanie ikon. W (roz)dawaniu jestem (cały).
Zostało mi dane, daję dalej. Pisząc - jestem w trwaniu większej, największej Prawdy (Miłości) we mnie. W moim życiu, moich dni. A co? - mam ujawniać i dawać śmieci, które także wiernie we mnie zamieszkują? Doświadczam Wolności - wybieram (wybierając) Dobro.
To było tak, lub bardzo podobnie, ale nie mogłem upilnować słów i będącej w nich prawdy (przynajmniej mojego życia), czekając, aż się uruchomi komputer. Blask prawdy jest szybszy od komputera i od "śmigania" moich palców po klawiaturze. Jest. Dostępnym mi nagłym wglądem w (moje?) istnienie (a przynajmniej moje "co"? - procesy kognitywne? - kogo by to obchodziło? - nawet mnie nie, ja nie robię pracy naukowej, ja żyję, a żyjąc, rozwijam życie, które mi się daje).
Eucharystia jest najwyższą forma naszego istnienia? I to chyba w każdym znaczeniu - i jako dziękczynienie i jako ofiara.
Trzydniowy wyjazd Rzeczpospolitej Norwidowskiej w poszukiwaniu siebie samej/samego jest cudem w oczach moich. Nie tylko w oczach. Na wszystkich dostępnych i rozpoznanych przeze mnie czujnikach, nośnikach mojej CAŁOŚCI PSYCHO-CIELESNO-DUCHOWEJ.
Jako obraz - w papieżu wychodzącym z szuwarów
Jako dźwięk - w pieśni dochodzącej z górnego okna Ostrej Bramy strażników wolności, do stojących z przewodnikiem w grupie na ulicy wśród przechodniów pod nim
- w dotyku - w strukturze, fakturze wileńskich elewacji
- w smaku - cytrynówki w autokarze i kybynów pieczonych przez Karaimów w Trokach, dokąd ich sprowadził i osiedlił Wielki Książe Litewski Witold. Kybyny można także spotkać jako (spolszczone?) kibiny, łącznie z przepisem.
- w węchu - w re-kreacyjnej rzeźkości wdychanego powietrza w Studzienniczej choć w pobliskim Augustowie zrobiło się już bardzo gorąco i męcząco.
Szukając prostej informacji trafiłem na dziwną stronę (New Age), a na niej zdanie "Pięć zmysłów rozwija człowieka na polu emocjonalnym i mentalnym", z którym trudno się nie godzić. To wie każdy. Świat doznajemy za pomocą zmysłów, które dostarczają podstawowych danych, żebyśmy jego i siebie znali. Nawet Benedykt XVI namawia do dzielenia miłości i intelektualnej z Azją. Widza, mądrość itd. jest ponad-kontynentalna. Była na początku u Boga, jako towarzyszkę odwieczną. "Wszystkie zmysły są kontrolowane przez korę mózgową, a do odbioru bodźców są przystosowane receptory, które odbierają wrażenia zmysłowe, a następnie przekazują je do odpowiednich ośrodków w mózgu i rdzeniu kręgowym człowieka" - a to jest wiedza na poziomie szkolnych bryków. Jeśli nie zbierzemy własnych danych (które ja samo słowo wskazuje są tylko nam dane), to cóż mówiąc o samoświadomości. Pamięć i tożsamość? - trzeba się odrobinę wysilić, na miarę wrodzonej najzupełniej normalnej ciekawości.
To był wyjazd nauczycieli, pedagogów - strona szkoły musi zaroić się wpisami. Nikt nie żyje i nie umiera dla siebie. Ponad 200 wejść na stronę bloga "Osobny świat" podczas naszej nie-obecności, świadczy, że ta i każda gmina w Polsce potrzebuje katechetów, jako sług Słowa.
Dane pięciu zmysłów są podstawą w sasko-angielskich szkołach lekcji twórczego pisania, czyli każdego (poza urzędowymi podaniami). W Polsce, jaką znam, głównym problemem jest zamknięcie skarbów i piękna w sobie, dla siebie. Masz babo! - zupełnie nie-litewski placek!
To i z kultem eucharystycznym coś jest u nas nie tak? Dobrze, że zbliża się ROK WIARY.
Jeśli my sami, zwłaszcza nauczyciele, pedagodzy, świeccy i duchowni nie rozwiniemy prostego myślenia i choć odrobinę nie skorzystamy z daru wiary rozumnej (Fides et ratio) i nie podamy uczniom zdrowego pokarmu, to sięgnie po nich NEW AGE, z prostymi tekstami, obrazkami, przekazem na różnych progach itd.
PS.1
Co i rusz na kogoś wpadnę, napadnę, nadepnę. Choćby swoim nieakceptowalnym wyglądem, głosem itd. A jednak wkrótce lub wcześniej napadnie i mnie "cuś" takiego, że tamto zapominam, nie mam lat, wyglądu, prawie-że i wad. Łaska buduje na naturze. Natura bez łaski, to dopiero by było straszydło, starszydło :)
PS.2
Każdy tekst opublikowany w prasie lokalnej (kiedyś w Łączniku Mazowieckim, dzisiaj w wołomińskich Faktach) cieszy mnie bardzo, nie ukrywam, ukrywać ani mi się śni. Dzisiejszy może jednak w sposób szczególny? W numerze na koniec polskiego Sierpnia?! Na początek roku szkolnego! - o murach i fundamentach oświaty i każdej szkoły! Na bazie tekstu z 1907 roku, "na czerwiec, lipiec i sierpień" w krakowskim Przeglądzie Powszechnym, pt. "Spółczesny światopogląd"!
środa, 29 sierpnia 2012
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
Niekonsekwecja i CUDOWY MECHANIZM
Mówię sobie, dość. Czuję nawet niesmak. Absmak? Za to pisanie. Tak dzień skończyłem. A dzisiaj rano ledwo obudzony wstaję i lecę do komputera, bo. Bo znów to samo, ten sam mechanizm. CUDOWNY  MECHANIZM - że śladu nie ma po zmęczeniu sobą, po swoim pisaniu i jego sprawach (często sporach lub oporach ludzi nieżyczliwych i wiecznie obrażonych przez słowo moje, że w ogóle jestem).
Że światło świeci tak jasno, że muszę je przelać na coś, na blog lub Facebooka. W kościele na mszy - na białą kartkę A4 złożoną w A7.
Światło. Duch. Lekkość. Sens. Wyjaśnienie.
Znów będąc wierny powołaniu - pisząc - dostaję kolejną porcję zrozumienia. Wczorajszego chwilowego zwarcia z pięknym księdzem z Kanady (La Fleur) i gościem właściwie anonimowym z Wołomina.
Z księdzem z Kanady? Bo on doświadcza wiary i pisze o niej w "Ostrzeżeniach" ("How do I enter the Road of sanctification and purification? and live the Warning before the Warning?"), a ja w "Świetle. Duchu. Lekkości. Sensie. W WYJAŚNIENIACH." Wyjaśnienia, ojaśnienia, objawienia...
Mówimy na pewno o tym samym, ale musi zaiskrzyć, różne widać w nas drzemią potencjały, różne działają w nas pantografy (odbieraki prądu).
Za co, z kimś z Wołomina? Za łatwe rzucanie słów w postach, co to mają śmieszyć(?), mało wnosząc do sprawy. Za to, że ktoś nie wnosząc w pełni swojego imienia, oblicza, poglądów, lekkimi (lekko-be-myślnymi) słowami sypie piasek w tryby pięknego pomysłu, by otworzyć szuflady wierszy, serca, myślenia, szczerości. Siebie - w mało personalistycznym świecie powiatowym, gminnym... Polska może (nami, każdym bez wyjątków, byle pod sankcją szczerości do dna) zapięknieć.
Piszę gorączkowo, impuls za impulsem, nie zdążę, nakryją się, prześcignie pierwszy drugiego, trzeci pierwszego... Nie nadążam. Nie zdążę wszystkiego, to wiem. Ale to każdy inny może kończyć w nieskończoność, choć wszystko już opowiedziane, to (lecz) ciągle się dzieje. Człowiek jest częścią wszystkiego przez sam fakt, że istnieje. Nie jakieś tam socjologie, psychologie społeczne... one piękne, usłużne, potrzebne, lecz nigdy nie ostateczne, zawsze cząstkowe i względne. Absolutne są encykliki.
Mnie radośnie się stało, jakbym napił się nieba z przeogromnej szklanicy, w przeogromnej świetlicy... świata. Szkoły szkół wszelakich.
Ale absolutność TEGOŻ porannego doświadczenia, ekspiriensu, dasein und so weiter, l'être et le néant? - potwierdził w przelocie niejaki hrabia Lew Nikołajewicz, tylko z takimi umiałbym rozmawiać i czuć się swojo dzisiaj. Ja, z ogromnym doświadczeniem odrzucenia i obelg od swoich, wśród których się rodzilem na nowo i na wieki w Solidarności z Absolutem wartości. Polsko, Polsko. Rosjo, Rosjo (jam ci bratem, nie w polityce, w cierpieniu, którego nikt nam nie ma prawa odbierać. ŻADNI POLITYCY, tu i tam, także tzw. samo-i-rządowi, tego zranienia nikt już chyba nie dorośnie za mojego życia zaleczyć, prócz, wiadomo, zaświatów, transcendencji i najgłębszej Obecności).
Więc co mi poranek powiedział o Bogu? Że znam wielu? - a może tylko wiele określeń, na różnych polach kultury? Lecz jedno mam doświadczenie i jedną naukę. Doświadczenie ABSOLUTU moich (ludzkich) odczuć i dociekań. Jedną biblijną naukę (Krzyża) Zbawiciela. Bardziej biblijną naukę z pomocą kościoła, niż naukę kościoła z pomocą Biblii.
Absolut wszystko "rozpuszcza" w Sobie. Ja byłem rano rozpuszczony. I Iwan Ilicz u Lwa Tołstoja. Co do tego nie ma żadnej wątpliwości. To są doświadczenia uniwersalne, człowieka na ziemi. Od? Od kiedy ma dostatecznie rozwiniętą świadomość (tożsamość pomaga), samoświadomość (kognitywitykę?).
Iwan i Lew (i ja) wiedzieli, powiedz "wybaczcie" a wejdziesz do nieba. Nie spróbujesz, nie wiesz. C'est a toi.
Skąd wiem, że to Bóg?! Że z Boga? Znasz inny Absolut?
Więc najpierw znam i doświadczam Boga w sobie. Z pomocą kościoła i całej kultury człowieka na ziemi. Biblia always included. Potem w naukowych książkach i literaturze przeglądam się w odblaskach. To znaczy, cała reszta światopoglądu - kosmologia, antropologia, życie rodzinne...
Jadę na pierwszą radę pedagogiczną (posiedzenie), jak na odpust szkolno-gminno-parafialny! Obym nie musiał nic mówić. Już za dużo gadałem, i ciągle pisze wszystko. Niech inni przemówią. Jeśli tylko o sprawach aktualizacji prawa oświatowego, to nic tam po mnie. Gdyby o sensie, o duchu - to tak, nie mógłbym i nie chciał się uchylać. Trzeba z żywymi naprzód iść.
Z westchnieniem tęsknoty wspominam Radę sprzed lat, gdy każdy z nas nauczycieli, definiował swoją dziedzinę i umieszczał na mapie świata-oglądu. RAZ SIĘ TYLKO ZDARZYŁO! Ja tylko raz miałem taką radę w swoim życiu. Oby następne pokolenia - każdą. By bez rozumienia siebie i całości, nie próbowali tworzyć czegokolwiek.
Mam zbyt w(y)górowane wyobrażenia o oświacie współczesnego człowieka. Budowane na prawdzie o nim samym, nie na rozporządzeniach postkomunistycznych (postmodernistycznych?) władz. Czytam właśnie encyklikę "PASCENDI DOMINICI GREGIS" św. Piusa X. Czytam ją, bo wpadłem, w ślad za ..., którego znalazłem jako złącznik do wyjaśnienia miejsca przebywania hiromonacha Romana, którego wiersz prześlicznie śpiewa Żanna Biczewskaja. Konieczny jest w szkole (na każdym poziomie) przedmiot "Prolegomena do współczesności".
Hypothesis non fingo. Jestem prowadzony za ręką, litera po literze.
Siedziałem na posiedzeniu RP! - co samo w sobie ma piękny wygląd, a wydźwięk? - musi też mieć. Siedziałem, starałem się dotrzymać sobie danego słowa, że gęba na kłódkę, notowałem. Emilę wzywam na świadka, siedziała po prawej. Wszystko przepadło, na to nie ma rady. To też musi być zapisane, te przegrywane zapasy ze światem (techniki). Na to nie ma rady, muszę dać na świadectwo? - czego? - kogo? Na pewno siebie, swojego zagubienia i nieporadności.
Wiem, pamiętam coraz częściej (raczej), zapisuję, robię kopie, już po paru latach odkryłem strzałki w menu (jeśli to tak się nazywa) blogspota, które zawsze – o dziwo – tam były, ale i tak się nie da uchronić przed katastrofą. Wiktimologia komputerowa starszego pokolenia?
Bo strzałki działają tylko podpięte pod net. A wychodząc z sali, która oczywiście WiFi nie ma, klapnąłem klapę swojego laptopa, by w domu otworzyć i kontynuować rozpoczęta pracę. Ale po drodze, w okolicach domu – pod brzozowym grzybodajnym laskiem - usłyszeliśmy z Krzyśkiem w samochodzie grający Akatyst (Bornus Consort nagrał z (i dla) ks. J. Maja). Z niedowierzaniem, i z nieco późniejszym zrozumieniem, acha! że międolę torbę/pokrowiec w rękach na ogromnym brzuchu, kieszeń napędu CD się raz otworzyła, drugi raz bezwiednie zamknęła, uruchamiając proces technologiczny (u mnie kognitywny).
Będąc już w domu robiłem kawę. Krzysiek, zięć(?) zlitował się z własnego serca i chce wziąć duże już „maluchy” na sportowy spacer, zaanonsował, zyskał potwierdzenie woli szczerej, serdecznej. Ja robię kawę na sposób włoski. Marysia krzyczy z pokoju, że mój komputer buczy w torbie. - To wyjmij, wyłącz, wciśnij kieszeń CD!- odkrzykuję z kuchni.
Marysia tak robi, ale on dalej buczy. - Szlag niech go trafi, zaraz wracam.
Tak było, tak opisuję.
Więc rozumiecie, wicie, że uniknąć się nie da katastrofy. A Lazarusem, którego podpowiedział Mizin, posłużyć się nie umiem. Ściągnąłem, wszędzie się ukazują jego ikonki, ale proces wskrzeszania pozostał dla mnie – jak był zawsze – tajemny. Teraz jednak (acha!) odkryłem, że jest asystentem przy moim pisaniu bloga, więc tu już jestem ubezpieczany na przyszłe życie (na blogu pisanym w podłączonym do netu/neta świecie), ale nie ma siły, by działał, gdy Szkoła Rzeczpospolitej Norwidowskiej nie ma WiFi.
Więc staram się od-myśleć co zanotowałem?
Pewnie napisałem, ze wziąłem do szkoły (ZE SOBĄ) krzyż pietro semiprecioza, (choć cholera, przepraszam za wyrażenie, ale nawet, jak tu nie pasuje, to i tak jest na miejscu) bez pytania żony-dyrektora, mogło być wbrew i list do Papieża od tejże szkoły sprzed lat. WIEM CO JEST FUNDAMENTEM MOJEJ SZKOŁY. Żałowałem pewnie trochę braku chwili przelotnej modlitwy przed – zbyt wielkim obradami, zbyt wielkiego ciała(?) - lub świecy ze światłem wyższym na stole. Żono, żono, żono moja, Tobie też nie przepuszczę :)
Lecz cóż - aż dotąd - brakowało mi/nam na tym świecie? Taki jest (po PRL). Marto! Marto! - ty wiesz, co to jest niekonsekwencja i znasz cudowny mechanizm przemiany. Usiąść u Jego stóp i posłuchać Słowa Prawdziwego.
Więc napięcie malutkie jest zrozumiałe, bo było, gdy musiałem spytać o liturgię na rozpoczęcie roku szkolnego, kto ma przygotować, bo bywało i utrwaliła się pewna tradycja, której jednak być nie musi, że świat szkolny-katechetyczny, ale to także nakładało pewien obowiązek, by potem trwać przy ołtarzu przez cały rok na Szkolnych Mszach Niedzielnych. Potem poprzednik proboszcz rozpędził tę inicjatywę, więc skąd mam wiedzieć, jak się teraz zachować, gdy jest świetny następca, ale stare zabiegi trwają, by nas przegonić, a zastąpić sobą. Ja nie miałbym nic przeciwko temu, ale gdyby było jasno spytane przez tego kogoś drugiego i (od)powiedziane, że zmiana warty. Skoro nie pyta, muszę ja. Przyjąłem ten słodki obowiązek z wszystkimi konsekwencjami 30 lat temu (nie każę nikomu z tego powodu świętować). Mam go/GO z tyłu głowy i w sercu i w pamięci i w tożsamości. Obowiązek siedzi tam wszędzie i woła, BĄDŹ WIERNY. Pytaj! Spytałem. Mam przygotować.
Na pewno zapisałem w utraconych zdaniach FAKT nagłej zmiany rzeczywistości społecznej w naszym zespole szkolnym, związanej z wyjazdem do Suwałk i Ostrej Bramy (jak brzytwa egzystencjalna?! - lecz w pewien sposób i brzytwa Ockhama). Miałem nie jechać. Takie miałem światło wewnętrzne przez czas wakacji. Jeszcze wczoraj na zapytanie, z pewną taką nieśmiałością „czy jedziesz jutro z nami?” Dyrektora-Żony, odpowiedziałem:
- Po dogłębnym rozważeniu i z pełną świadomością i odpowiedzialnością... itd. „NIE”. Wiesz, pomyślałem - stało się to dla mnie bardzo, bardzo jasne, że ten wyjazd, TAM, jest wielką szansą na nowy początek. Na nowe życie w zespole_szkolnym.rzeczpospolitanorwidowska.pl, lżejsze do strawienie, mniej niedomówione? Bo nowy duszpasterz, nowa era? I ta Ostra Brama! A moja osoba, stargana, wiele słów już rzuciła, narozrabiała, by przeszkadzała. Choć czekałem całe lato, że może jednak coś szybciej spadnie z nieba, się zmieni na lepsze i wtedy ja mógłbym jechać w całym komplecie i nikomu nie szkodzić. Ale, nie, "nikt nie zawołał z daleka", nic się nie zdarzyło, takiego.
Ale dzisiaj coś się wydarzyło! Na pytanie dyrektor-żony (co za niezręczność dla nas, dla parafii? i gminy?) na posiedzeniu „kto twierdzi, że jedzie, kto po-twierdzi, że nie” wiele rąk się podniosło. Na „NIE”. To we mnie od razu podniósł się odruch, narodził (?), (mówi się zrodzić bunt) – no to ja muszę! Nigdy nie rejterowałem w ważnych momentach, nawet jeśli się bałem, a czasem bardzo, po północy podchodząc do zbójów dwóch, którzy zaczepiali na ulicy kobietę. Bać się to jedno, musieć coś zrobić - to drugie. Twierdzę, że nie pamiętam, bym zrejterował w takiej chwili. Po co jest obiektywna etyka ufundowana na metafizyce?
Broń Boże nie podejrzewam, nie rzucam cienia na innych. W niczyją odpowiedzialność nie wątpię. Każdy ma jakieś powody, na pewno. Czasem nawet dosłownie ewangeliczne :-)
Suma tych powodów – na „TAK” i na „NIE” tworzy klimat i ducha zespołu. Żaden powód nikogo nie dyskredytuje, ale tylko i pod warunkiem (w ostateczności przy odrobinie) większej szczerości. Najlepszą szczerością jest przejrzystość, wtedy wspólnota aż kipi twórczą miłością. Robota ducha aż wre.
Miałem właśnie nie jechać, by dać szansę duchowi się odświeżyć, lub by nie podtrzymywać pozorów. "Nieobecność” innych jest powodem mojej nagłej i nieoczekiwanej zmiany przed-decyzji. Mojej obecności tam (istny l'être et le néant, choć całkiem na opak).
Ostatnie 7-10 minut posiedzenia rozbłysło dwoma krótki wypowiedziami-autoprezentacją nowych członków Rady Pedagogicznej. Ksiądz proboszcz Mieczysław ma za sobą 20 lat kapłaństwa (nie wygląda a to ;) w pod i warszawskich parafiach. Praca z gimnazjalistami mu nie straszna. Zajmował się nimi i proponował ciekawsze, trudniejsze życie i tematy. Narty, formację duchową, po szkole, na wyjazdach. Zna się, ceni i chciałby jak najlepiej i najszerzej wykorzystać techniki komputerowe i Internetowe dla budowania Królestwa (o co zresztą papież prosi swoich kapłanów). Z Sebastianem w parze mogą zdziałać cuda!
Ania od pilotażowego projektu na wzór Ameryki, jest spod Rzeszowa. Robi dyplom pod kierunkiem dr Bohdana Skrzypczaka od Centrum Badań Społeczności i Polityk Lokalnych na Collegium Civitas. CAL nie jest jej obcy. Zajmie się naszymi uczniami, nami i gminą ku pokrzepieniu serc i rozwojowi. Rozwój nie skończył się na wprowadzeniu samorządu lokalnego, ciągle potrzebuje studiów i bodźców, by nie skostniał.
Przypomniałem sobie, ze w czerwcu wioząc ją z PKP Łochów prosiłem o wielką przysługę. O prowadzenie bloga, od pierwszych chwil z nami pobytu. Jakąż by był szansą na obiektywizację naszych trudnych spraw. Przypomnę, ale czy się uda :-)
PS.
Chętniej przeczytam cały tekst Olgi Topol z pisma Koła Naukowego Filozofii Kultury przy Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Śląskiego, niż znanej profesor "Żyjąc tracimy życie" (wręcz uważam to za brednię! czy tracimy też wiarę, nadzieję i miłość?, co najwyżej różne komórki i formę). Albo to, Adama Sawickiego od rosyjskiej filozofii.
Skrobnie się lekko w necie, a wnet lecą z niego jako szczapy smolne, zapalone iskry, "odkrycia", i na oborot dociekania... Z każdej strony.
Gdzież ten Tołstoj nie zaszedł, nawet do naukowej i niekonwencjonalnej medycyny i rozważań Kajusa o własnej śmierci w logice Kiesewettera (niestety strony nienumerowane, rozdział "Śmierć? To niemożliwe..."). Ten sam fragment jest i tutaj.
niedziela, 26 sierpnia 2012
W Matki Boże Częstochowskiej wpis na blogu bardzo osobistym
Skałom trzeba stać i ... 'grozić' wcale mi się nie podoba. Stać - po prostu.
Mnie? - notować, myśleć, pisać. Trójpolówka niczym „Bauen – Wohnen – Denken“ (1951, moje wohnen zaczęło się w 1953, a denken? - niezadługo potem :)) Być? - po prostu. Tekst klasyka o myśleniu (nazistę? niestety długo) ściągnąłem, chętnie sobie jutro wrócę do niej/niego.
W granicach niespotykanej skromności bez samoświadomości, albo samoświadomości bez zahamowań w dzieleniu się swoimi małymi "objawieniami" znalazł mnie pomysł na pomnik. Katecheta klęczy "w ławkach " na mszy, z długopisem w jednej ręce, z kartką papieru - w drugiej. Oczy obowiązkowo zamknięte :-)
Bardzo dużo dzisiaj pracowałem. Really. Serio. Wirklich. Ale ponieważ to praca w Internecie, mało kto doceni. Notatek kupa rośnie, ale małe szanse na ich wejście na parkiet. Może, jak się normalny rok zacznie?
Więc zdaję tylko sprawę, co się wydarzyło - w moim mniemaniu - najważniejszego. Jednym wpisem można świat poruszyć i stworzyć nowe kontynenty. Dokonał tego Maciej na Wołomińskim Forum Samorządowym. Świat się dziej, nie wiadomo, kiedy i kto. No, w tym przypadku wiadomo: Maciej Łoś w święto MB Częstochowskiej. Nie wiadomo, założę się, że nikt tego nie wie, co z tego (jego inicjatywy) wyniknie! Zasada "do kogo pomysł przychodzi (o ile ogłosi), ten odpowiada za jego dalsze życie" obowiązywać będzie jak świat, światem, a człowiek - człowiekiem. To są rodzicielskie powinności, ale i satysfakcja i radości.
Vide: wymieniłem autora "Żalu" w dyskusji pod postem Macieja, a już się autor (ojciec) Mariusz ujawnił w innym miejscu na Facebooku, nie bez nieskrywanej satysfakcji. Cisną mi się na myśl inne tytuły connected to - "Miłość i odpowiedzialność" i "Osoba i czyn".
Na wołomińskiej ziemi (forum) zapowiedział się więc kolejny Cud nad... trzeba wpisać nazwę większego cieku wodnego, który koło kogo przepływa. U nas to będzie, o ile się ziści "Cud nad Osownicą". Cud - nie będę ukrywał - dotyczy szczerości z dna serca i duszy, której gdy kto sięgnie ta serce otworzy i uleczy i niejednemu. Jak w Rosji "Русь ещё жива, Русь ещё поёт" dopóki są ci, no jak tam, poeci (autor tegoż tekstu żiwiot na odludzie i dalej tworzy, a inni artyści czekają i łapią je w locie i pieśń się rozchodzi. Cud, cud nad Wołgą, Donem, a i Dnieprem, bo dla cudów granic nie ma. Co? Piszę jak prorok? Bo prorokiem jestem. Jak każdy wierzący rozumnie homo sapiens. "Странники стоят, молится народ. Polsza ещё жива, Polsz ещё поёт: - Господи, помилуй!" Ciut, ciut sparafrazowałem tekst poety-pustelnika z..., którego pokochałem z piosenki Żanny Biczewskiej, ale którego inne słowa (А мне в России места не нашлось... There's no place for me in Russia ... Стихотворение Иеромонаха РОМАНА МАТЮШИНА) mówią o mnie. Zamiast Rosja, podstawiam Strachówkę.
Innym wymiarem dzisiejszej przygody "Maryjnej", i innym kontynentem wyobraźni była Kanada, z odskokiem do USA, Gibraltar, Bahama. Wszędzie tam są ludzie, z którymi mogę rozmawiać, słuchać, którzy traktują mnie zwyczajnie, jak zwyczajnego brata w wierze. CZYM SIĘ STAŁAŚ STRACHÓWKO (przez ostatnie 18 lat?). Dałaś się wyobcować czasom, kulturze, światu...?
"We have named our son Karol Cyprian after Karol Wojtyla and his (mine too) beloved poet Cyprian Kamil Norwid" - wpisała pewna rodzina. Niebywałe? U nas, nie bywałe, zaiste. Ludzie wymyślają nie tylko historię własnej gminy, Ojczyzny, ale i imiona dzieciom. Co im przekażą?
sobota, 25 sierpnia 2012
Kto zabił Jezusa? I co to znaczy dla Szkocji i społeczności w Strachówce
Floreat Verbo Praeconio
= May (Glasgow) flourish by the preaching of the Word
"Specialis Filia Romanae Ecclesiae"
= special daughter of the Roman Church
(the Catholic Church in Scotland
is "Dear Green Place")
Also for me/us?
No bo Jezus jest odpowiedzią na wszystkie nasze najważniejsze, czyli egzystencjalne pytania. Dla nas, wierzących.
A z tym Jego światłem, jakie rzucił i rzuca na życie człowieka i tą Jego odpowiedzialnością sprawczą w tymże życiu - choć to głupio może brzmi językowo - nie jest dla nas po wiekach takie oczywiste.
Siądę więc i wycyzeluję, na ile się uda, swoją odpowiedź.
Żydzi?! - odpowiedź pasująca anty-semitom, którzy niechętnie przyznają, że Maryja, Józef, Apostołowie i przyjaciele, też byli Żydami. Jezus urodziła się jako Żyd i wśród Żydów żył, realizując Swoja misję - cóż bardziej oczywistego?! Ale wtedy odpowiedź "Żydzi", na pytanie "kto zabił" brzmi idiotycznie, jak ze szkoły wczesnego PRL, z opowieści o Wańce Morozowie i prawdziwym człowieku, rodzinie, ojczyźnie, kulturze, nauce itd. Bo Żydzi stali także pod Krzyżem i płakali.
Jezusa zabili swoi, z pomocą okupantów (ich rękami), bo im nie pasował. Albo (i), żeby się wypełniła wola nieba (Ojca).
My, w małych wiejskich gminach też prawie w stu procentach rodziliśmy się i żyjemy jako swoi-Polacy, endomiczność jest naszą cechą prawie narodową. Czy to chroni prawdę? Czy to wystarczy?
Strachówka jest rozmontowywana, płynąc czasami pod prąd własnego rozwoju i interesu, bo jacyś "swoi" mają na oku bardzo swoje interesy, polityczne, ambicjonalne, finansowe...
Żeby nie było nam za słodko, AD 2012! - trzeba przeczytać list obcych biskupów i swój napisać. Żebyśmy pojęli, że sami sobie zgotowaliśmy ten los. Własnymi rękami mordujemy to, co najlepsze w naszym życiu zbiorowym.
Pewnie bym tego nie zaczął, o tym akurat, w tym tonie, gdyby paru akapitów już nie było zawczasu w "roboczych" plikach. Tak to jest, że nie pamiętam swoich notatek i projektów. Je rodzę! - żyją własnym życiem.
Czasem, roboczo, muszę zajrzeć do starych postów. Często szczęka mi wtedy opada. Rozumiem też lepiej koleżankę, że poszła tak wiernie moimi śladami. Nie mogła pozostać w tyle, także na tym polu. W końcu sam od dawna do tego namawiam. Nasza prawda weryfikuje, falsyfikuje, broni się sama, jeśli zaktualizowana nawet jest tylko w "treść istniącą bardzo niestatecznie", czyli przeprowadzona z możności do ręko-i-umysło-czynu. Warunek? Musi być publiczna. Ogólno-dostępna, nie ocenzurowana. Tego poziomu koleżanka nie jest w stanie skolonizować na długo, ani zaakceptować. Ten-to wyklucza ona. To ją wyklucza - z dziedziny prawdziwej - prawdziwego świadectwa. Cenzuruje. Sama pisze do siebie (dla swoich). Do tego akurat nie namawiałem nikogo, proszę mnie za nią nie obciążać w dziedzinie blogów.
Życie każdej gminy może być piękne i jaśnieć prawdą, albo być bardzo brzydkie, skażone fałszem pierworodnym. Możemy chodzić pod rękę, wszyscy z wszystkimi delektując się i rozprawiając o pięknie życia akurat tu, a nie tam. Szczeliny w niebie tak łatwo wtedy zobaczyć. I Eliasza i Mojżesza po Jezusa stronie. Wystarczy być otwartym na innych, nie zamykać się, spotkać porozmawiać z wsłuchiwaniem się głębokim i zrozumieniem. Ja, dla wielu, zbyt szybko się modlę, to znaczy wchodzę na te obroty ponad-kosmiczne i ulatuję, a oni by chcieli jeszcze mieć dużo czasu, żeby się rozgrzewać, cmokać i achać. Mnie wystarczy pierwszy oddech, pierwszy błysk ciszy, blask prawdy i już... lecę, mantra nie ta, to inna mną kołysze "nie-ja-Ty-Bóg-Milość-Prostota, dziś dodam...".
Po to się żyje, to jest the common wisdom of humanity... the true nature of... a great and holy mystery... the universally accepted definition of... within our society... for the good of Scotland and of our society... in Strachówka and Poland.
Po to żyję tutaj. Czy mógłbym upokorzyć swoją gminę, swoją parafię, swoją szkołę, swoją rodzinę? Czy ojciec może podać kamień, gdy dzieci proszą o chleb?
Inaczej? Nie tylko prawdę się zabija. Zabija się wspólnotę! Zabija się ŻYCIE. Jest się okrutnym wrednym, zakłamanym ABORCJONIST(K)Ą. Zdania nie zmienię. Poznacie prawdę, a ona... Ach! Wyzwoli? Przyjęta całym sercem - Zbawi!
Piszę pamiętnik - wielcy lub mało artystyczny, ale wielce na pewno rzeczywisty - katechety? Opis bytu pewnego, stąd-dotąd i tu.
Bój wzdłuż i wszerz przez Polskę AD 2012 idzie o PRAWDĘ, o fundament współczesności każdej. Żyj i daj żyć innym, w prawdzie.
Akurat w mediach otrąbili sukces i porażkę Lance Armstronga. Że jest zwycięzcą i banitą ze współczesnego sportu jednocześnie. Powiedział "dość"! - zwyciężył, czy przegrał? Nikt z nas tego nie rozstrzygnie. Ale! Ale przy okazji wielu, w tym autorytetów ze świata sportu, medycyny sportowej, psychologów itd. się wypowiedziało, że trudno żyć i przeżyć/wytrzymać takie oskarżenia przez 12 lat.
Od 18 lat żyję oskarżany o zabicie gminy, samorządności, demokracji, moralności publicznej, Solidarności, kościoła katolickiego, szkoły, o wypaczenie nieodwracalne katechizmu, przekreślenie szans rozwojowych wspólnoty lokalnej, deprawację dzieci, brak szacunku dla starszych, nieprzeprowadzanie ich przez rojne ulice, zabójstwo uczciwości, sprawiedliwości, prawdomówności, stowarzyszeń z podkreśleniem, że przyjaciół ukochanej wsi i gminy... jeszcze o co? Spytajcie ich rzecznika prasowego - z całą tą posiadaną wiedzą i mądrością, pozostającego ciągle w anonimowości (boi się mafii, czy taką chce stworzyć?).
Pewien poznany dzisiaj na Fb ksiądz-zakonnik dał wpis na swoim profilu :
"Nie zawsze odpisuję ale już na pewno: nie komentuję i nie odpowiadam na pytania, opinie, komentarze, prowokacje, zaczepki itp. od anonimowych nicków, którzy nie jeden raz, za maską anonimowości napędzają siebie i innych odwagą bez konsekwencji, bez ujawniania własnej tożsamości. Ja się nie ukrywam, masz o mnie pełną podstawową informację, a tym samym i ja mam prawo do dialogu z udostępnioną podstawową pełną informacją o osobie z którą dialoguje. Prawo takie mają również ci, co nas czytają i jeśli ktoś ma prawo do ukrywania się w necie, to tym bardziej ja mam prawo do równego dialogu, wymiany komentarzy - na płaszczyźnie pełnej wzajemnej informacji o sobie nawzajem. Pozdrawiam!"
Oczywiste? Nie u nas. U nas ludzie bez standardów chcą stanowić standardy. Są, czują się już gabinetem cieni. Chyba jest więcej takich miejsc w Polsce, na szczeblach każdych. 75% czy 80? W gminie, kraju i w Szkocji?
O to idzie, powinno iść na całego, by rzecz naświetlić i standardy (moralność) ustanowić, nazwać, obronić faktami, w tym: spotkaniem publicznym, rozmową, modlitwą wspólną i osobistą.
A miało i ma być od środy na tym właśnie blogu o belgijskim w Strachówce spotkaniu. Spotkanie się oddala, nabiera perspektywy, ja dystansu lub odwrotnie. Ale samo woła, wołać będzie.
Było tak! Bałem się długo i śmiertelnie poważnie (posty: "Pustka i Omega", "Wstyd"...) Gniotło mnie po nocach. Budziłem się, wstawałem, zapisywałem. Obiektywizacja jest zbawieniem? Może być milowym krokiem ku. Wszystko wyznałem publicznie i osobiście im ED i Fr, stojąc pod JP2.
Ratunkiem (pomocą wyzwalającą) okazał się pomysł OBIEKTYWIZACJI BELGIJSKIEGO SPOTKANIA. Czyli nie-ja-Ty-oni-my-wy-gmina-Strachówka-Polska, kto chce, wszyscy ludzie dobrej woli przyjdźcie, zobaczcie, dotknijcie?! TAK! TAK! TAK! YES, YES, YES. Innych pomysłów na życie nie miałem i nie mam (i mieć nie będę, chyba, że mnie skleroza schrupie).
Ale jeśli Glasgow, lub inne dobra uniwersalne, człowiecze, globalne będą tak obficie się włączać w obronę uniwersalnych wartości w Strachówce, to? - kiedy ja skończę ten obrachunek??!!
PS.1
Skądże nadejdzie mi pomoc? Na przykład z Glasgow! Wystarczy poskrobać lekko paznokciem po powierzchni zdarzeń. Oto, co znalazłem - i czym się podzieliłem natychmiast ze Szkotami - w liście szkockich biskupów przed Rokiem Wiary (paźdz. 2012, w 50-siątą rocznicę inauguracji Świętego Soboru Watykańskiego II, Lumen gentium i kołysce nowych czasów):
"In all things, we as Catholics look to Jesus Christ as our model and teacher... We reaffirm before you all the common wisdom of humanity and the revealed faith of the Church that... we wish to affirm and celebrate the truth and beauty of the Sacrament of Matrimony and family life as Jesus revealed it... For that reason, in the forthcoming Year of Faith we have decided to establish a new Commission for Marriage and the Family. The Commission (mostly of lay men and women) will be charged with engaging with those young men and women who will be future husbands and wives, fathers and mothers, and with those who already live out their vocation to marriage and parenthood in surroundings which often make it hard to sustain and develop the full Catholic family life we cherish. We wish to support too those who are widowed, separated and divorced and all who need to feel the Church’s maternal care in the circumstances in which they find themselves. The new Commission will promote the true nature of marriage as both a human institution and a union blessed by Jesus. The Commission will be asked to develop an online presence so that prayer, reflection, formation and practical information on matters to do with marriage and family life can be quickly accessible to all. It will also work to produce materials and organise events which will support ordinary Catholic families in their daily lives... Our faith teaches us that marriage is a great and holy mystery. The Bishops of Scotland will continue to promote and uphold the universally accepted definition of marriage as the union solely of a man and a woman. At the same time, we wish to work positively for the strengthening of marriage within the Church and within our society. This is an important initiative for all our people, but especially our young people and children... we invite you to pray for our elected leaders, invoking the Holy Spirit on them, that they may be moved to safeguard marriage as it has always been understood, for the good of Scotland and of our society.
PS.2
Grażyna od wczoraj mnie wciąga w "kult" Pietra Semipreziosa. Krzyż nam taki przywiozła i sobie. Wstawi do gabinetu dyrektorki Zespołu Szkół im.Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Preziosa, preziosa - jeszcze większe się staną, gdy każdy wchodzący zapyta! Niestety wiem, że wielu przejdzie mimo.
Zdjęcie tej techniki i zupełnie początkowe, jak nowy uścisk dłoni, jest z tej strony.
PS.3
A ja chcę wszystkich wciągnąć tutaj.
piątek, 24 sierpnia 2012
Nierzeczywistość
Chyba wpiszę dedykację -
"Grażynie,
która wraca dzisiaj z Rzymu
przez Sulejówek
do Annopola.
Legenda? O życiu i śmierci."
Chcę zdać sprawę z belgijskiego spotkania i ciągle nie mogę.
PRZESZŁOŚĆ
Nie Bóg stworzył przeszłość i śmierć, i cierpienia, Lecz ów, co prawa rwie, Więc nieznośne mu - dnie; Więc, czując złe, chciał odepchnąć spomnienia!
Acz nie byłże jak dziecko, co wozem leci, Powiadając: "O! dąb Ucieka!... w lasu głąb..." - Gdy dąb stoi, wóz z sobą unosi dzieci.
Przeszłość jest i dziś, i te dziś daléj: Za kołami to wieś Nie - jakieś tam... cóś, gdzieś, Gdzie nigdy ludzie nie bywali!...
Spotkanie miało coś Boskiego w sobie. Sans doute! Choć wszystko jeszcze mi się miesza, zlewa. Poczekam, ułoży się? Lub nie. Co ono mówi? Powiedziało? Mnie, innym uczestnikom, Edwardowi, Fransowi? Co bjawiło?
Pytali np. o stan wojenny, co znaczył, co zmienił, jakie skutki jego! O wszystko, co Polskę stanowi. Stąd pojechali do Krakowa, przez Warszawę.
(DO SPÓŁCZESNYCH LUDOWYCH PIEŚNIARZY) I Gdzie toni miara równe są przedmiotowi, Gdzie przedmiot się harmonią dostraja, Tam jest i pieśń, i rym - jak kto je powie - Tam z - siedmia się brzmienie i tam się z - traja, I spadkuje się same ku końcowi II - Umiej słowom wyrazić ich wygłos - pierwszy - To jest całą wrażeń tajemnicą: Rym? - we wnętrzu leży, nie w końcach wierszy, Jak i gwiazdy nie tam są, gdzie świecą! III Podobnież i pieśń gminna to nie jest to, Co wy dziś zrobiliście z niej - Płynność słów? - to - oko błysłe łzą, To - ciepły dech, nie zawołanie: "Tchnij!" Tak - wywęźla się kwiatu pąk i tak ptaszę Coraz bystrzej i pełniej widzi dzień, Nim nad rozpękłą wzleci czaszę - Wrażenia pierw mając przez swój - rdzeń! IV Stąd to nie są nasze - pieśni - nasze, Lecz boskiego coś bierą w się; Stąd, choć ja śpię nie ja to śnię co? śnię: Ludzkości-pół na globie współ-śni ze mną; Dopomaga mnie - i cicho, i głęboko, I uroczyście, i ciemno: Jak - wszech-oko! V Tam to wszczęła się pieśń gminna, jakby z dna Uspokojonej na skroś głębi Czerpiąc tok swój i jęk gołębi; A Bóg ją sam zna!
Czy to spotkanie nie było (moją głównie) mistyfikacją. Gdzie sięgnęło, cośmy słuchali, o czym rozmawiali?? Pod kościołem, w kościele, pod pomnikiem papieża, patrząc z daleka na dom dziś Suchenków, miejsce? wtedy starego dworu Sobieskich? Prababki Hilarii i pradziada Józefa, posła na Sejm Wielki
Papież z pomnika też patrzy w tę stronę, z uśmiechem. Może tylko On już wie :-)
Ile miałem i mam ciągle możliwości mistyfikacji.
A dzisiaj w nocy miałem straszny sen, że Łapka wrócił do władzy!!! On też miał dzieciństwo. Jakie? Kto wie? Dzieciństwo strasznie dużo wyjaśnia.
Było w rozmowie - nie we śnie, w realu - na werandzie, o czekaniu na śmierć, którego to tonu nie lubi Jasiek i mówi o tym wprost, ale co całkiem prosto i zwyczajnie rozumie Frans, zna, przeżył. "Pamiętasz Frans, niezapomniany przyjacielu?" (B.Prus, Lalka) Ale przecież tym przyjacielem jest Edward. Co się wydarzyło 12 lat temu, co na pl.Zwycięstwa 4 czerwca 1979, co przed 34 laty? Co, gdy miałem 19 lat (1972, słuchając Bułata Okudżawy..?
Znów nie jestem w stanie o tym pisać.
Przytoczę słowa końcowe rozmowy, o dziwo i wcale nie dziwne, że po francusku, w nieznanym mi dzisiaj języku, ale znanym przed stu laty, w innym życiu, przed narodzeniem???
TO NA CO PATRZYMY W STRACHÓWCE (W POLSCE 2012) TO ABORCJA (NARODOWO-DUCHOWO)-SPOŁECZNA, ABORCJA HISTORYCZNA. NIERZECZYWISTOŚĆ.
To, co rzeczywiste zdarzyło się parę razy w moim życiu. Jak wyjaśnić, jak uporządkować????
Wśród okruchów rzucanych w moje łzawiące oczy jest Solidarność narodzona 3 Maja 1981 i żyjąca tylko kolejnych 220 dni! 3 Maja - 13 Grudnia, 1981. Niech każdy sprawdzi, wyliczy, przymierzy do czegoś. Festiwal Solidarności? Mówi się i tak. Tak, ale tylko takich pieśni, na jakie linki ostatnio dawałem: Bułat Okudżawa, śpiewany w pyle dróg do Częstochowy, Żeby Polska była Polską, ale to po latach, kanony z Taize rzucające mnie od 1979, moją duszę, jak szmatę w dobrym sensie na podłogi wielu katedr, kościołów, kaplic, sal katechetycznych..., Żanny Biczewskiej "Chospody pomyłuj".
Ja widziałem!! Ja ciągle widzę rozrywane ciało królestwa (Bożego) - najpierw w sobie? Rzeczypospolitej? Mojej małej Ojczyzny? Życia? SACRE COEUR?
Nie mogę nadal pisać, z powodów bardzo prostych: oślepienia, załzawienia, rozproszenia w dziesiątkach chwil, miejsc, wspomnieniach, uniesieniach... Widziałem (jam widział) Życie i Śmierć.
Te same dreszcze i łzy mnie dopadały nagle w Kodniu'83 po komunii na I-szym Spotkaniu (wysoko) Ekumenicznym Andrzeja Madeja, w bramie tzw. cmentarza przykościelnego na Żoliborzu, w dwa dni po porwaniu ks. Popiełuszki, o którym wcześniej niewiele wiedziałem, my mieliśmy swoje katechezy, spotkania, msze i życie duchowe i patriotyczne w parafii św. Jana Kantego w Legionowie, w - pewnie na pewno - 16 października 1878 w szpitalnym pokoju na ulicy Uniwersyteckiej na obserwacji nerek, wątroby i serca... przez wiedzę medyczną, a także po wyjściu Darka, nieznanego ucznia, który mi powiedział, że nie mam racji, bo oni chcą słuchać i poznawać podawaną im przeze mnie wersję życia i śmierci Boga, i Zmartwychwstania w sali katechetycznej św. Mateusza, pewnie także po wyjściu innej dziewczyny, która przyszła do katechety bo chłopak ją rzucił, a ja miałem światło, mówiłem o świetle, którego trzeba wypatrywać, szukać i w nie trzeba patrzeć, nie w ciemność i na klęczkach się modliliśmy w blasku jakimś niezwykłym (każdej) katechetycznej sali, albo dzisiejsze konsultacje naukowe Jaśka z Glasgow? Annopola? ze Sławkiem od nauki społecznej kościoła i politologii często wyjaśnianej także dla nas w TVP, ale dzisiaj także Sławkiem od Andrzeja Madeja (chrzcił ich Mariannę rok temu), wtedy z tej samej sali katechetycznej, a także ze stopni ołtarza, kiedy rano przychodzili z Mamą, na mszę za Męża śp. i Ojca, i dla własnego posilenia się chlebem eucharystycznym, a ja szczur kościelny wychodziłem z nory-kanciapy (niedoszły kameduła, się śmieli niektórzy, choć nigdy nie zamierzałem, tak wyszło, że mieściłem się przez półtora roku na czterech metrach skośnych-kwadratowych w podziemnej części kościoła św. Jana Kantego, albo Ducha Świętego w parafii naukowego-dobrego świętego, którego grób jest w kościele św. Anny w Krakowie, a tam znowu młody Karol Wojtyła itd, a z kanciapy wyszedłem dopiero przez szybę w nocy włamania przez pijanego złodzieja i już nie wróciłem, rok włamania, łatwy do zapamiętania, bo Grażyna z Jarkiem późniejszym księdzem od filozofii przyrody, wtedy tylko studenta fizyki, byli na Spotkaniu Młodych w Londynie, pewnie zazdrościłem nie tylko zazdrością turystyczną, ale nigdy nie sprzeciwiałem się dobru dla własnego komfortu, wygody (to chyba moja jedyna zaleta rozumu, wiary, charakteru, jest dobro? lepiej życie dać, niż mu przeszkodzić, to się wie, czuje, rozumie itd.) wyjazd był dobrem ogromny, i późniejsze świadectwa od ambony wobec całej wspólnoty parafialnej i przez lata śpiewany kanon, także publicznie pod kościołem po mszach niedzielnych Exaltabo Te Deus Meus, z mozartowskim(?) trelem aleluuuuja w środku ), więc wychodziłem jak szczur kościelny i służyłem smakowitemu proboszczowi imiennikowi Schabowskiemu do pierwszej mszy (po za nią do niego raczej się nie podchodził, mógł prychnąć lub wybuchnąć :-)
Nie można nie wchodzić w skórę niektórych uczniów, gdy się jest i chce być świadkiem.
Gdzie i kiedy i ile razy trafił mnie SENS najwyższy słowem, nutą, ciszą, obrazem, przeczuciem, wydarzeniem, faktem... byłem też przecież przy narodzeniu każdego naszego dziecka, tuż obok, za oknem, za drzwiami, na koniec klęczałem lekarzom pod nogami, gdy rodziła się zagrożona Marysia, ale Olek wyskoczył wesolutko jak ryba i to już widziałem, nie był zagrożony, więc mnie zawołali do ostatniego porodu rodzinnego.
Każda porodówka to BETLEJEM, to takie oczywiste, każdemu, kto klęczał za jej drzwiami. Dziś mam podobny odruch-przymus klękowy, gdy przechodzę korytarzem Zespołu Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej przed klęcząca siostrę Alinę ze zgromadzenia Sacre Coeur na Placu Świętego Piotra podczas audiencji generalnej dając list od nas, sercem pisany, krwią życia, krwią narodzin, pierwotnymi komórkami narodzenia, błogosławionemu papieżowi i dwóm tysiącom dziejów chrześcijaństwa, plus dwa i pół starego testamentu. Egzageruję? Spisuję tylko fakty, które akurat dzisiaj tu teraz, spadły na mnie, zalały całego....
MOJA PIOSNKA POL. - (I'll speak to him again. What do you read, my lord?... HAMLET. - Words, words, words! Shakespeare). Źle, źle zawsze i wszędzie Ta nić czarna się przędzie: Ona za mną, przede mną i przy mnie, Ona w każdym oddechu, Ona w każdym uśmiechu, Ona we łzie, w modlitwie i w hymnie... * Nie rozerwę, bo silna, Może święta, choć mylna, Może nie chcę rozerwać tej wstążki; Ale wszędzie - o! wszędzie, Gdzie ja będę, ta będzie: Tu w otwarte zakłada się książki, Tam u kwiatów zawiązką, Owdzie stoczy się wąsko By jesienne na łąkach przędziwo: I rozmdleje stopniowo, By ujednić na nowo, I na nowo się zrośnie w ogniwo. * Lecz, nie kwiląc jak dziecię, Raz wywalczę się przecie. Niech mi puchar podadzą i wieniec!... I włożyłem na czoło, I wypiłem, a wkoło Jeden mówi drugiemu: "Szaleniec!!" * Więc do serca, o radę, Dłoń poniosłem i kładę, Alić nagle zastygnie prawica: Głośno śmieli się oni, Jam pozostał bez dłoni, Dłoń mi czarna obwiła pętlica. * Źle, źle zawsze i wszędzie Ta nić czarna się przędzie: Ona za mną, przede mną i przy mnie, Ona w każdym oddechu, Ona w każdym uśmiechu, Ona we łzie, w modlitwie i w hymnie. * Lecz, nie kwiląc jak dziecię, Raz wywalczę się przecie; Złotostruna nie opuść mię lutni! Czarnoleskiej ja rzeczy Chcę - ta serce uleczy! I zagrałem... ...i jeszcze mi smutniéj.
Gdyby jakiś szaleniec lub jakaś wariatka nastała w mojej/naszej gminie i chciał/ła dokonać aborcji dziejów najnowszych i nazwy szkoły - niech powstanie Polska w obronie. Z dawna Polski Tyś Królową Maryjo, Ty za nami przemów Słowo, Maryjo. Kodeńska, Częstochowska, Annopolska, wkrótce także Wileńska.
Gdzieżbym ja to wszystko mógł wymyślić? Pisałem w gorączkowym pośpiechu dzisiaj 24 Sierpnia, rano w domu w Annopolu, jakbym jakie requiem pisał. Skrobię gorączkowo w Ogrodzie, i - jak mieliśmy swego czasu na wizytówkach (Mirek, jak się domyślacie ojciec chrzestny Andrzeja, akurat siedział kiedyś przed nową drukarką i miał parę arkuszy papieru wizytówkowego, "co wam wpisać" - a my, - że "nie mamy tytułów ani innych zaszczytnych danych", po krótkim zamyśle powiedziałem, - napisz "U Matki Bożej Annopolskiej". To akurat - sam z siebie - dopisał niebieskim tuszem i kursywą.
C'est tous/toutes. C'est tous (et toutes) ce que nous sentons que nous avons reçu et..." - parę słów i zwrotów jeszcze pozostało. Ale piąte przez dziesiąte. Z omocą Google-tłumacz można dobrze się bawić co nie co odświeżając wiedzę językową, ale lepiej powiem to wprost i po naszemu :-)
Przyjmując dar stajemy się wspólnotą (communio) z ofiaro-dawcą. Nie ma daru bez ofiarodawcy. Nie ma wspólnoty bez ofiary, bez przyjęcia daru. I ofiaro (wspólnoto- komunio-) Dawcą. Pt, takie tam moje - i na własną odpowiedzialność - spekulacje. Wymądrzalstwo z powodu zbyt długiego siedzenie nad postem na bloga.
Wystarczyło języka, Ducha, wspólnoty, komunii, by zrozumieć ostatnią przemową belgijskiego katechety (pracę dyplomową pisał z Henry Newmana) na emeryturze. Edward też - tak jak ja - choć frankofon, mógł wtedy tylko słuchać: o przeżyciach wewnętrznych, bardzo wewnętrzo-życiorysowo-głębokich, osobistych, że ani ksiądz, ani biskup, nie czuli, nie rozumieli, co znaczyło jego 30 lat spędzonych w małej wsi we Francji, nie za daleko od Taize, w Burgudii. Że dwoje muzułmanów nawet poprosiło o chrzest, bo zobaczyli coś? świadectwo? i uwierzyli.
Ja tylko dodałem, że te wszystkie książki, 3 plus 5 tomów Norwidów, każdy dzień i każde słowo prawie policzone, i zeszyty annopolskie dawno przedwojenne (przed wojennych świadectw, a jeden z nich nosi nazwę "Księga kościelna", bo chcieli kościół zbudować "na wprost Marysina" i musieli datki od całej rodziny - od małego po starego - zapisywać... a wyszła kronika, gdzie są marzenia 12-letniego późniejszego mojego ojca, jego sióstr i brata, że chcą być jak..., na wzór..., ksiądz Skorupka się tam przewija i wujek Kazio, ten od Prusa chrześniak i z Katynia-męczennik? chyba nie, kartka z Katynia jest raczej pogodną, trzeźwą organiczną częścią tego bloga, i tak rozumiemy imiona i życie, biblijnie, kościelnie, "i nic nie przepadło, ale idzie w wieczne...", i że "skościelniliśmy się" powiedziałby Norwid). Pielgrzymka Marii Królowej (powinienem już dawno rozbudować jej profi/stronę) do Ziemi Świętej, i klimat i duch II Rzeczypospolitej, z kardynałem-prymasem Hlondem, i wiekopomne słowa z Kartaginy ":
„Przed rokiem w tymże czasie miałam szczęście być w Ziemi Świętej i widziałam Betlejem, gdzie się narodził Zbawiciel, Nazaret, gdzie pracował, Kafarnaum, gdzie nauczał, Kalwarię, gdzie mękę poniósł i Jerozolimę, gdzie zmartwychwstał, a teraz oglądałam chwałę Jego w Najświętszym Sakramencie na Kongresie Eucharystycznym w Kartaginie nad Morzem Śródziemnym” (jest w tym poście, na tym blogu, w Osobnym bardzo świecie).
Lecz po co ja to - i komu - piszę po raz setny?
Pokazując na koniec, przy pożegnaniu, już po otrzymaniu zaproszenia dla całej rodziny na ślub i wesele Edwarda i Claire w Brukseli, pokazując książki i tłumacząc się z tego, że zazwyczaj leżą wokól komputera, a dziś nie leżą, bo oni przyjechali i przy stole się siedzi, je, pije kawę i rozmawia - powiedzaiłem, że to nie ma większego znaczenia, różncy - żyję, czy nie żyję, bo TO WSZYSTKO ŻYJE, ja tylko mam udział. I dodałem "dzisiaj i każdego dnia na norwidiana.blogspot.com Norwid przez Kielce do nas pisze listy". TO WSZYSTKO ŻYJE. BYLO-JEST- więc-BEDZIE.
A potem skąd(?) myśmy im takie imiona dawali: Jan-Maria, Zofia-Stanisława, Łazarz-Józef, Helena-Weronika, Andrzej-Mirosław, Maria-Teresa, Aleksander-Teofil. Nie z pobożności. Z FAKTYCZNOŚCI! Kiedyś się mówiło, że dziecko sobie imię na świat przynosi. Dzisiaj - o zgrozo - rodzice wymyślają. Przestali czytać rzeczywistość, nawet z pomocą i we własnych dzieciach. Czy dziwne, że tak niewiele rozumieją z ŻYCIA I ŚMIERCI.
Pamiętam, jak kiedyś w Legionowie, świątecznie zebrani (zgromadzeni, ecclesiastes) przy Bożym Narodzeniu wyciągnęliśmy już tylko od Mamy (wzięliśmy na spytki), jak to było z naszymi imionami. Opowiedziała, po kolei, choć część jużeśmy znali, ja nagrywałem na magnetofonowej taśmie, gdzie to kto dzisiaj znalazł. Ale zawsze chcieliśmy wiedzieć, i po wiele razy byśmy słuchali, jak o było na początku z nami: Zofia-Weronika, Maria-Ludwika, Józef-Antoni-Władysław, Jadwiga-Janina, Anna-Maria.
Chyba wpiszę dedykację - Grażynie, która wraca dzisiaj tylko z Rzymu przez Sulejówek do Annopola. Legenda? O życiu i śmierci.
PS.1
Zauważyłem nieścisłość na stronie, link "Maria Król Polak Wszechczasów", odsyłał do strony głównej portalu. Bo czegoś nie dojrzałem przy wklejaniu adresu URL (chyba), coś się nie wycięło z poprzedniego, została jakaś niepotrzebna literka/znak.... coraz bardziej nienawidzę tej roboty na komputerze (w Internecie). Nie sposób nie palnąć błędu o gigantycznych konsekwencjach. Oczy nie te, palce nie te, koncentracja nie ta (zwłaszcza po jakimś czasie tej ohydnej gorączkowej, bywa że w uniesieniu, pracy). W strasznej technologii papierowej trzeba była aż pożaru lub powodzi, by zniszczyć swoją wcześniejszą pracę. W ICT fiu, byle co. W edytorach - pół biedy, bywa, że się zapisuje na bieżąco, gorąco, coś możesz stracić, coś przywrócić, w przeglądarkach?! - wystarczy, że ktoś wejdzie do pokoju, zapyta,włączy telewizor z nagłą sensacją, odwrócisz się, rozkojarzysz, rozstroisz maszynę kognitywną pracującą na najwyższych swoich (coraz mniejszych) możliwych obrotach.
Dobrze, jeśli w odpowiednim momencie wykończony odejdę od monitora i klawiatury. Ba! - ale to coraz rzadziej się zdarza. Nie wiem, czy mogłoby nie być dzisiejszego (długiego) posta. Może? -pod jakimiś szczególnymi warunkami, ale skoro jeszcze żyję?
Dwa obrazki z dziejów kultury przyszły mi na pamięć.
1) lektura na lektoracie z rosyjskiego na PW. Pamiętam dwie: a) budowę wielkiego pieca (ale tylko, ze była i to na zaliczenie), b) z życia starego Piotra Czajkowskowo ( Пётр Ильич Чайковский) - " a uchodzi wy wsie ludzie, zabierający mienia wsio, czto u mienia najdoroższewo, wremia, coś jak "Вы выходите отсюда, все люди, забрав (воровать) меня, что мое самое драгоценное, время"
2) "idźcie już sobie stąd, wy , miastowe ludzie, tu wyrozumienia trzeba. Wyrozumienia trzeba" - prosta gosposia chorego już i to terminalnie doktora Adriana Leverkühna, Doktora Faustusa, żywot kompozytora niemieckiego opowiedziany przez przyjaciela, dr hc Tomasza Manna.
Co ja dziś przeżyłem? Biedny Android był świadkiem. Wieczorem doczekał się Olek, w obecności pozostałych. Myślę, że wczoraj także Jasiek (niech się w takiej chwili włączy Skype... na przykład). Dzieci mogą (stają się) ofiarami bezradności (czasem rozpaczliwej) ojca. Ztym się żyć (długo) nie da. I lepiej nie warto.
U Matki? - chyba tak nigdy nie było i chyba nie będzie, nie jest tak uwiązana do tego narzędzia pracy, co najwyżej przyśle niezrozumiały, nie do odczytania sms. Z tych samych powodów. Dzieci! - błagamy o wybaczenie. Jak Iwan Ilicz.
PS.2
Nie będę już (chyba) przepraszał za długie posty. Za za długie życie!?
PS.3
Nie miałem zamiaru, a skądże, tak używać Norwida. To też przez znaczniki html, które skoro nie wskoczyły same, to ich już nie szukałem. Wybaczcie. Nie czytajcie takiego norwida, możecie zawsze poprawne(go) odnaleźć.
PS.4
O 23.40 wróciłem do tekstu i spełniłem obietnicę, wpisałem dedykację Na samej Górze! - nie jestem (bardzo) zawzięty :-)
czwartek, 23 sierpnia 2012
Pro-rosyjskie rekolekcje i podstawy współczesności (jako przedmiot!)
Nie nadawałem się dopisania postu. Ciężar i lekkość belgijskiego spotkania jest już faktem. Wszystko co przeżywałem i opisywałem wcześniej się stało, dokonało się. Cały dzień byłem targany emocjami. Wielkimi. Jakoś się powiązało, albo szukałem ukojenia? na jeziorze Ładoga? U Żanny Biczewskiej znalazłem cudo. Potem Okudżawa i popłynąłem. Przeżyłem rekolekcje pro-rosyjskie. Może to owoc na szczepie Patriarchy Cyryla, abp. Józefa Michalika i przesłania do narodów (wielu?!).
Sebastian doniósł, że szkoła została zakwalifikowana do projektu w English Teaching. Bravo! Gratuluję! Na horyzoncie pobożna Ameryka, katolickie Lincoln, Nebraska rozkochana w JPII i Miłosierdziu Bożym! Nie ma z kim o tym pogadać, księża nie znają tego wymiaru świata i kościołą. Ot, taki problem polskiego kościoła, wsobność. Gminy (naszej) też. Piszą i podpisują strategie rozwoju nie czując, nie rozumiejąc podstaw współczesności. Życie się dzieje. Do jutra :)
PS.
Reszta jest na Facebooku, w Szkole Sporu Ograniczonego.
środa, 22 sierpnia 2012
Pustka i Omega
Doświadczam, po ludzku, nicości i głębi pod nią.
Nie mam nic, co bym mógł [komuś] dać. W lodówce, a głównie w kieszeni, w portfelu. Nie kupię, panując nad sytuacją, lub ją ratując. Nie wsadzę w samochód - od nich - i nie wywiozę na świętą Górę Grabarkę, co chciałbym strasznie. W Treblince Edward był, zawiozłem przed laty, potem do Łochowa (norwidowskiego), do Liceum, akurat była też absolwentka siostra Grażyna z Kamerunu wtedy, dzisiaj z innych miejsc przeznaczenia. CO NAM DZISIAJ PRZEZNACZONE?
W domu starym, z każdą chwilą coraz starszym, nie remontowanym, na stole pełno papierów, lekarstwa, brane i nie brane, książki, zeszyty annopolskie, i ciężkie norwidy, New Testament uratowany u dzieciaków spod szafy, której tam nie ma, spod półki i stosu na podłodze. Jest także muchozol, a na podłodze więcej, niż osławione skarpety. Wszystko jest brudne, dziurawe, złe.
Parę zdań powyższych dobrze opisuje stan, z precyzją prawie chirurgiczną, okrutną? Leczniczą! Realizm faktyczny, nie trzeba na siłę robić, że "teologiczny", bo jeśli ma być taki, to musi zbudować się na naturze. Nie stawiajmy wozu przed koniem, także w sprawach wiary. To jest mój realizm. Wiara i rozum. Sobór Watykański II i encykliki społeczne (i inne) Jana Pawła II.
Naskoczyłem na Olka, Marysię, Andrzeja. Ona sprząta w kuchni, chłopaki koszą trawę, może rzucę im piłkę, niech zagrają, robią to dobrze, i będzie mi na pewno nie smutniej. To dobrze robi małym i dużym. Grali już z różnymi osobami, Osobami. Nawet na swojej I Komunii z misjonarzem Włochem. Starszy, też Włoch, dziś biskup w Etiopii, już nie potrzebował ruchu.
Nie ma we mnie stanu łagodnego zawierzenia. Jest stan wybuchowej wiedzy, sypiącej iskrami, trzeba i nie trzeba także słowami dookoła uchodzącymi za jakieś dla kogoś. Jestem adekwatny. Takim się doprowadziłem przez grzeszne lata. Nikomu nie polecam, nie zachwalam. Taki jestem, niestety. Mogą we mnie teraz zobaczyć obraz nędzy i rozpaczy. Paniki.
Ale pod nim i tak "słyszę": "Starczy ci mojej łaski". "Marto, Marto" wiele się troszczysz, a trzeba tak niewiele". Wytrwaj. Wytrzymaj. Taki jest jest podobno twój zachwalany, wysławiany pełny realizm! JEST.
A mój Bóg od dawna nie jest obrazkowy, plastycznie lub słownie. JEST osobowym stanem rzeczy, Alfą i Omegą, tkaną nitka Dobra, Dobroci, nie złego. Miłość Miłosierna, Prostota? - to też tylko słowa. Skąd słowa się biorą? - jest we mnie. Mogę tylko siedzieć i opisywać, wszystko, co się dzieje, co jest, naokoło i we mnie. Tęsknota? - za tym? Też, ale tylko też, na dodatek, okrasę.
Mam kod dostępu (604V1...) do Pałacu w Łochowie na jakąś prezentację, na 16.00. Przyjąłem, by skrócić rozmowę z komiwojażerem "w eterze" cyfrowym?! Dla mnie Łochów na zawsze zostanie związany Norwidem, słowem jego, dociekaniami rzeczy ostatecznej, do końca prawdziwej nie komercyjnie.
Godzina 9.03, taczki skrzypią, coś wożą, śmieci,skoszoną trawę?, deszcz kropnął przez chwilę, pracy nie przerwali, też czują, wiedzą, rozumieją po swojemu (tę) chwilę. Momentologię, mam nadzieję,która prowadzi, jest bramą, kon-templacji. Ptak gdzieś znacząco zaśpiewał. One nie robią niczego bez sensu, może zmiana pogody? Ptaków było i jest zawsze dużo w naszym Ogrodzie, jak znaków jakich od ponad 100 lat. Nie siłą, nie mocą naszą. Lecz mocą Ducha Świętego (bo nie "jakiegoś" z pierwszego lepszego targowiska okolicznego, lecz globalnego zawsze). Wystarczy zajrzeć do kronik annopolskich, żeby zobaczyć na czym (z)budowali. My jesteśmy dzisiaj tylko jego/ich cząstką współwłaścicieli rodzinnych. Mam cztery żyjące siostry (jedna w USA) i żyjącą Mamę (90). Stop, na chwilę. Matki Bożej Annopolskiej (Murillowskiej) już nie zdążę otynkować, ale pomodlić się mogę. Tu i teraz, raczej teraz i tu.
Przenikasz i znasz mnie. Nic uczynić teraz nie mogę. Jak sparaliżowany. Dołączyłem buźkę z łzą u powieki do sms-a do Rzymu Grażyny, przez przypadek tam się znalazłem, gdzie są te buźki, za dużo w ogóle dla mnie tych przycisków i opcji w komórach, monitorach (których i tak w słonecznym świetle nie widzę), opcji, procedur, kliknięć, nie omknięć ślepych palców na coraz mniejszych klawiaturach i wyświetlaczach - wysiadam. Nie wiem, którą czynność wykonałem poprawnie, którą opuściłem. Do tego trza innej przytomności umysłu, którego teraz i tutaj zupełnie nie mam. Jeśli coś wykonam w tym stanie, to będzie jeszcze gorzej, bo nacisnę - z wielkim prawdopodobieństwem - nie ten przycisk. Mogę, zamiast utworzyć, skasować.
"Ręce mi się trzęsą, włosy wypadają..." - zapisałem 30 lat temu w jakiejś "wierszykowanej" notce. Na szczęście dla nieba rodzimy się bez konieczności użycia tych (jakichkolwiek) procedur. Po prostu.
PS.1
Sprawdziłem "wierszyki". Dobrze pamiętałem. Ale tylko te zacytowane słowa. Gdzieżby inne i okoliczności, np. że notka była spisana w katedrze w Erfurcie, z dopiskiem "metafizyka". Wszystko to (prawie) po latach robi się jeszcze 'bardziej' ciekawe, niż 'mniej'. Po części tutaj poznajemy. Po części prorokujemy.
PS.2
Napisałem całkowicie przed przyjazdem Ed i Fr. Wieczorem nawet zapomniałem, że to miałem gotowe. Więc o dniu, wielkim, wierzę, jutro?
wtorek, 21 sierpnia 2012
Wstyd
Zapaść się pod ziemię. Wstyd. [Tu miało się dziś zakończyć.]
Ale jeśli umrzeć się nie da od razu, to choć notować trzeba. Bo jakże! - to nie jest tylko moja sprawa. Zaangażowałem już księdza, tzn. tylko spytałem przez przypadek, czy gdyby, to można!? Chciałem spytać wprost, na legalu, zaraz po kościele, tak się mówi, czyli po mszy świętej, ale nie wychodził, bo weszli pewnie do niego, zakrystii parafianie. Po to m.in. jest księdzem. Więc stać nie chcieliśmy pod kościołem w nieskończoność i pojechaliśmy. Nic na siłę, mówię. Sobie, przede wszystkim. Bo komu jeszcze? - miałbym prawo. Słowo, ton i rytm są we mnie. Ze mnie? Chyba tak. Z mojego - w każdym bądź razie - całokształtu.
Nie mam siły pisać, stukać w klawiaturę, ale skoro muszę, że czuję, to piszę podpierając się klatą na stole. Palce jakoś trafiają.
Potem o tem, czyli całkiem odwrotnie niż zwykle. Bo wyszło odwrotnie jak miało być. Wróciłem pod gminę o 16.00 jak się umówiłem z Piotrem wójtem. A raczej, jak obiecałem. Dla mnie słowo - święte. Słowo jest faktem. Życiem osobowym mówiącego. Powiedziałem, -łeś, śmierć może odwołać. Inaczej? Świat ludzkich niespełnionych słów jest tylko wysypiskiem śmieci.
O 16.oo spotkaliśmy księdza między urzędem a domem, plebanią. Wyspowiadałem mu sprawę przyjazdu Belgów, Ed i Fr. Że skoro są przyjaciółmi szkoły parafii, domu i gminy, to zastanawiam się, jak ich poprowadzić tego dnia. Jak przeprowadzić przez dzień, środy.
Ksiądz nie powiedział "nie", ja nic więcej powiedzieć nie mogłem bo nie wiedziałem, ale musiałem się wyspowiadać z odczuć najszczerszych. To, tak, musiałem. "Resztę, nie ja. Bo ja się tam kończę, gdzie możność moja".
Grunt przygotowałem. Możesz padać słowo.
Nie rozwiało to lęków. Nie może. Samochód Fr sie sypie i chrupie. Dom próchnieje i gnije od pleśni. Ja? - każdy widzi. Jak bardzo stary koń. Ale co musiałem, rzekłem. Nawet starożytni języka polskiego wiedzieli - "słowo się rzekło...". Dzisiejsi zapomnieli? Ale nie moje "ja". Pamięć i tożsamość! Bo ja to jestem z żywych już martwych tego świata.
Najwięcej się wydarzyło w sprawie wczoraj. Zaplanowali mszę w rzymskim Watykanie przy grobie polskiego papieża!? To niech sieę pomodlą, nam wymodlą, a ja przy okazji doczepiłem intencję. Bilokacja? A cóż to trudnego dla wierzącego. Gdybym nie wierzył, to bym już księdza nie pytał, a on nie odpowiedziałby "tak". Padły słowa wiary.
Dzisiaj potwierdzili, że jutro przyjadą. Mogłem dać na Facebooku e-maila Edwarda. Oprawiłem kontekstem:
"Daję tu, bo ktoś może się nie doczytać tam:
Mam konkret, więc podaję do wiadomości przyjaciół i ludzi życzliwych i ciekawych Kościoła, Europy (Mazovia included), i Polski w gminie Strachówka (może LGD?). Oto otrzymałem maila: "Czesc Jozef,
Chetnie spotkamy sie z madrymi "poboznymi" ludzmi. Wiec bedziemy! Bedziemy kolo 11 i mamy caly dzien. To jest plan, ale jezeli musimy byc wczesniej w Strchówc
e, tez mozliwe. O ktorej musimy byc?
Edward i Frans".
Nie mając jasnych planow, bo niby na jakiej podstawie, powierzyłem sprawę JPII zaocznie na mszy grupy młodzieży z Sulejówka z ks. wikarym i Grażyną (kierownikiem? asystentem?) na Jego grobie. Kto przyjedzie, zobaczy przy okazji jak On działa po śmierci. Więc GODZ.11.00 na placu przy kościele (JPII) zbiórka, a potem co Bóg da i papież, of course, pozwoli. Co kto przyniesie w sobie i ze sobą, tym się podzielimy ♥"
"Tam" dałem pierwotnie, bo zapowiedziałem. TAM "zaczął się początek" rozmowy o strategi i tym podobne sprawy, ale znów, Broń Boże, bez udziały mojej gminy. Oni "do wyższych rzeczy są stworzeni" widać. Ich milczenie jest bardziej kąśliwe niż moje słowa, czy wy tego nie widzicie?
I dzisiaj w tej sprawie za bardzo się nakręciłem, nagadałem na gościnnym profilu na leżaku w Gorzowie. Wstyd mi. Pod ziemię chciałbym się zapaść. Miało tylko tyle być. I było przez godzinę, dopókim nie musiał w myśl uczciwości intelektualnej zdać z całości przyjazdu belgijskich łączników sprawy. Świat apostolski się dzieje do dzisiaj i dziać będzie. Otwórz oczy, patrz. Dlatego więcej napisałem, niż sobie obiecałem.
Nie wiem już gdzie, pod iloma adresami sie tłumaczę i dzieje się życie. Tylko Zbawienie samo się nie zjawiło. Potrzebny był Chrystus, Jezus z Nazaretu. Dziś z niego korzystamy lub nie.
Więc jutro zobaczymy, czy papież nam sprzyja i jak. Czy będzie "Spotkanie wokół papieża", i z kim. Forma? Jeśli jest istnienie? - i forma się rozwinie. „Taki(a) OPEN SPACE, a może jeszcze bardziej Nowe Czasy (Apostolskie) ;-)”
Résumé:
- boję się jak cholera, krwawym potem
- Edward jest z Brukseli
- zdjęcie było zrobione w Jadowie na strategią RWM
- pod zdjęciem rozmowa się zrodziła, mała, słaba, na początek, nie od razu żniwa
- dotyczy sensu stricte
- ksiądz przychylił serca i ucha
- była msza przy grobie Jana Pawła błogosławionego
- tylko na nią i na niego liczę, jeśli w ogóle mam przeżyć ten dzień
- mam tylko mleko zagęszczone z magnezem do kawy i kawy trochę (i gdyby do tego musiało dojść, fasolkę po bretońsku, ale raczej po swojemu)
- "nic nie mogę sam, wszystko mogę zaś w Tym, który mnie umacnia"
- moją siłą jest rozumienie rzeczywistości i jej wierne opisywanie, ale wymiękam w zderzeniu z biedą, na którą nie ma lekarstwa, pisaniem odfruwam z barką Noego, jak inni używkami
- upokorzenia już czuję, więc jest zadatek powodzenia
- upokorzyłem się także własną głupotą i arogancją na cudzym profilu
- słowo może zabić, słowo nas ratuje, ja czytaniem czasem własnego bloga, czytaniem do nich załączników, słuchaniem utworów do niego wlepionych i podlinkowanych (Nadzieja, Solidarity How Poland Changed the World") i tego co za pośrednictwem (posłannictwem) zmieniło życie Zosi i nasze, a czego sposób traktowania przez władze samorządowe Strachówki od 18 lat chyba trochę usprawiedliwia mój emocjonalny sposób toczenia z nimi głuchych rozmów. Oni mnie kłują przemilczaniem, ja ich słowem, które czasem poniesie starego konia.
PS.
Zdjęcie komórką na gorąco. Przymiarka sukni ślubnej? Świadkowie z kwiatami na nią czekali po drugiej stronie. Dziwne, dziwne. Zdarzenie na wjeździe z drogi podporządkowanej z Urli/Borzymy na krajówkę "50".
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Msza na grobie, nadzieja i życie (także) po śmierci
Grób dokończy dzieła Apostoła. Oczywiście. "Szukajcie wpierw Królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam dodane".
Dziś (dzisiaj) zaczęło się o dobrej godzinie 3.45. W sam raz, żeby przeczytać sms-a od Grażyny o mszy przy grobie Jana Pawła II. Coraz bardziej lubię Sulejówek! To już nie tylko żona, to nasi, wszyscy, cała grupa młodych ludzi (12-20l) z wikarym! Wczoraj Mentorella, dzisiaj groby Apostołów i Papieża(y) - musicie nam TAM coś załatwić, pardon "wymodlić" :-)
Ja upraszam, w kolejności:
- o ducha, przebieg i owoce wizyty Ed i Fr, przyjaciół domu, szkoły, parafii i gminy
- o ducha przywracanego minuta po minucie wspólnocie lokalneja (czyli właśnie szk., par., gm)
Chciałem się wybrać na mszę o 7.30 do WNMP w Strachówce, by bardziej być (z wami). Akumulator w beczce od Ed i (pośrednio Fr) podłączyłem, za to sam siadłem i wysiadłem, ręką ni nogą do 9.40 nie ruszyłem. Ale może jednak duchowo uczestniczyłem i byłem. Wierzę i rozumuję.
Nocy nad ranem nie zmarnowałem. Dogrzebałem się pouczeń na różnych fachowych forach nie romanach i wyrzuciłem uciążliwe dodatki w komputerze. Poczytałem także, pomyślałem, popisałem komentarzy, poczułem wspólnotę i zrozumienie z innymi, nawet jeśli śpiącymi o tej porze, dzięki wcześniej przez nich porobionym wpisom. Ech, miłość intelektualna. MIŁOŚCI INTELEKTUALNA, czemuś, ach czemuś tak słabo obecna w rozmowach naszych i nauczaniu wspólnot parafialnych, o gminnych nie wspomnę.
Mam niewykorzystane notatki z dwóch świątecznych dni. Cieszą i grzeją mnie, klimatyzują. To pisanie, bo jakie, nie jest wcale zapełnianiem pustki, albo inną rzeczą wtórą. To jest dla mnie prawdziwy tlen. Miłość intelektualna, dzięki której obcuję z dobrymi ludźmi, światem prawie całym i moim Bogiem Osobnym, Osobowym - chciałem powiedzieć.
Kartka 1-sza:
"Z każdą minutą coraz lepiej się czuję na nowo-starych mszach świętych w WNMP. Wchodzę jeszcze spięty i chyłkiem, ale z każdym słowem mówionym i czytanym ze zrozumieniem, dobitnie, z wczuciem i uczuciem, Einfühlung benedyktyńskim(?), bez którego trudno mówić o partycypacji (partycypacyjnej demokracji). Mądrze tylko brzmi, ale przecież każdy poznał kawał tego zagadnienia praktycznie, w życiu, od rolnika po profesora. Skoro jesteśmy dwunożnymi człekokształtnymi i myślącymi od czasu do czasu, a czującym zawsze!?
Słowa i modlitwa księdza Mieczysława (Mieczysław Drugi) płynie przeze mnie, płynę wraz z nim przez ocean wiary i istnienia. I dopiero teraz sobie uświadomiłem, że nikogo przez sześć tygodni nie osądzał, ani nie irytował się na zły świat i złych polityków, od końca do końca Polski i świata, zwłaszcza Europy. Już widać, słychać i czuć, że co cesarskie oddał cesarzowi, a cały jest - zwyczajnie i po prostu - Boży.
Siedzę sobie, słucham, wstaję, siadam, klękam - z wolnością, z godnością, na które nikt nie dybie. W wolności. Jak mi się zechce nie wstanę, nie siądę, albo zrobię coś na opak, po swojemu, bo głos wewnętrzny mi tak każe. Organista co i rusz trafia mnie celnie słowem i nutą, jak kolcem. Dzisiaj - "Błogosławioną dobrocią człowieka"! O Boże, przecież o tym wczoraj napisałem z samiuśkiego rana. No bo chleb, zboże, żniwa, dożynki! Na lepszych glebach - pszenica! Pszenica szczerozłota jaśnieje u Norwida w perspektywie eucharystycznej (eschatologicznej) życia poety, ale i człowieka prostego, pobożnego, lepszego od każdej przyjętej komunii! O tym nam mówiła, na pierwszych - i jak dotąd jedynych - Rekolekcjach Norwidowskich siostra Alina Merdas RSCJ, która niebywały prezent nam zrobiła, zawożąc list od Szkoły Papieżowi, prosto na Plac Świętego Piotra, i na klęczkach Mu go wręczyła (marzec, 2003). JEST NASZĄ RELIKWIĄ NA WIEKI.
Skąd pan Adam, organista to wiedział? - że być musi ta pieśń i to właśnie w Strachówce. Pytam nie naiwnie. Pytam dla większego podkreślenia sensu wydarzenia!
Proboszcz strachowski (Mieczysław Pierwszy), ten, który stał nade mną jak anioł stróż solidarności, wolności, godności, Polski po prostu, "branej tęczą zachwytu od zarania dziejów", włączył tę pieśń do modlitewnika, który ułożył chyba w naszych czasach, bo zaraz jak odszedł gasić inny pożar parafialny, ukazała się drukiem (1982). Modlitewnik ten był masywnie rozdawany dzieciom przy I Komunii, a ja poprosiłem autora o podpis, gdy był już w Rawie Mazowieckiej i woziłem przez lata np. na kolonie. Był bardzo wygodny, sam się za mnie modlił i wciągał innych (był z duszą) :-)
Mogę bez wzruszenia słuchać i drzeć się tą pieśnią wniebogłosy w Strachówce WNMP? Oczywiście, że nie. Śpiewaliśmy ją, dla nabrania ducha i ku pokrzepieniu serc, na zebraniach założycielskich Solidarności, w domach, po lasach, polach, chałupach, od Bohatyrowiczów po... Lalkę? A bo ja wiem, a bo pamiętam? Nikomu się nie śniła jeszcze Rzeczpospolita Norwidowska. Bez Boga ani do proga, bez modlitwy nie było spotkań 1981 roku szukających wolnej Polski w ludziach. W nas. Historia sama się postarała by wzmocnić motywację, 13 Maja wypadło spotkanie założycielskie w Rozalinie. Przyszło 43 mieszkańców, wszyscy zostaliśmy trafieni jedną kulą, która jest teraz oprawiona w podstawę korony Maryi w Fatimie.
Śpiewaliśmy ją także na zebraniach wiejskich i rolniczych z doradztwem fachowym I Kadencji Samorządnej Polski. Oczywiście także na ostatnim spotkaniu dla wójtów, burmistrzów, z biskupem w sali konferencyjnej Urzędu Gminy. Byłem pomysłodawcą i gospodarzem. To był mój łabędzi śpiew. Teraz raptem przypomniał ją organista z racji Dożynek Gminnych zwołanych przez trzeciego z kolei wójta gminy Strachówka.
Ksiądz błogosławił (kropił) dwa wieńce, Strachówki (raz drugi) i Równego. "Wieńce - widzialny znak łaski Boga dla nas..." - usłyszałem.
"Wieńce dożynkowe są widzialnym znakiem wdzięczności Bogu za wszystkie otrzymane łaski w czasie żniw..." - można i tak. Kto komu liczy łaski i za ile? Mnie wygnali (prawie) zmojej własnej gminy! Wywieźć chcieliby na gnoju (nauczycielka "Wiedzy o społeczeństwie", radna). "Obwieścili wrogiem ludu" i "siewcą nienawiści"!
Wbrew nadziei, dożyłem nadziei, ale dopiero 29 czerwca 2012.
5 grudnia 2010 zapowiadał dramatycznie rozczarowanie, przez atak hakera, który zniszczył tego dokładnie dnia, tej godziny zmiany władcy w gminie, moją pracę nawet na niewinnym blogu, ale wtedy tego nie zrozumiałem. Miałem nadzieję, że Piotrek podejmie wyzwania czasu, z których najważniejszym jest i czeka - prawda. Że podtrzyma także moją nadzieję. Czy na litość Boską Tylko mojej wolnej Polski?
Pogodziłem się ze stratą bloga (numer jeden), w imię nadziei, która jest większa niż śmierć.
Ale dopiero zmiana proboszcza ją odbudowuje, minuta, po minucie, zaczynając na mszach świętych niedzielnych. Eschatologiczna zapowiedź czasów dla mnie ostatecznych? Niechby.
PS.1
Dopiero nadpocząłem karteczki, a tu już trzeba kończyć. Za dużo. No i ja się wyczerpuję.
Ale powiem jeszcze tylko NA (JAK?) OGROMNE ŚWIADECTWO, bo mi weszło między zęby pisania i przeżywania na powrót tamtych i tych lat i spraw. Zobaczyłem to w zlekceważonym poście na zhakowanym blogu. W "Rekolekcjach Norwidowskich" jest akapit:
"Dopiero po paru dniach dotarło do mnie, jak ogromne znaczenie dla całokształtu tych rekolekcji miał wywiad jaki przeprowadziły dzieci z siostrą Aliną w szkole. Jak ważne rzeczy wtedy usłyszeliśmy. O Zgromadzeniu Sacre Coeur, o jego założycielce św. Magdalenie Zofii Barat (1779-1865), o połączeniu kontemplacji i działania. Norwid zyskał oprawę z żywotów świętych. Norwidowska przygoda Strachówki nie jest niczyim wymysłem, ani nawet nie jest czyimś ambitnym projektem (planem, zamierzeniem). Norwid jest darem danym nam przez niebiosa. Łaski i tajemnicy nie da się do końca wytłumaczyć. Dane są nam na drogę do lepszego życia osobistego i wspólnotowego. I choć dzisiaj jesteśmy uwikłani w różne nieporozumienia to w dzieciach nadzieja, że ten dar- skarb podejmą kiedyś i rozwiną."
Ten akapit został napisany krwią. Jest życiem z SERCA SAMEGO ŻYCIA - Sacré-Coeur. Siostra Alina spontanicznie zaproponowała naszej Zosi zmianę patronki i przeniesienie w związku z tym daty imienin z 15 maja (św. Zofia Rzymska, patronka ludzi mądrych), na 25 maja (św. Zofia Magdalena Barat, założyła Zgromadzenie Sióstr Najśw. Serca Jezusowego, które u nas znane jest pod swą francuską nazwą Sióstr Sacré-Coeur. Dzięki mocy charakteru, którą zdobyła w trudnych warunkach swojej młodości, ale także dzięki niepospolitej wielkoduszności nowym instytutem kierowała świetnie").
Nasza Zosia miała wtedy 13 lat!! Pokornie przyjęła proponowaną zmianę. Nie mówcie, że rozumiecie, potwierdzacie niechęć do rozumienia czegokolwiek zatwardziałym milczeniem w moich zmaganiach o prawdę naszego życia. Strachówka od 18 lat poddana jest straszliwemu praniu mózgów. Nikt nie zna dzieci, tylko rodzice. I pewnie nikt nie zna rodziców, tylko dzieci. Może.
PS.2

niedziela, 19 sierpnia 2012
Żółty gwizdek i refleksje około-dożynkowe
Całkiem zwyczajnie i fizjologicznie się obudziłem 5.30, choć sen miałem ciekawy. Toczyłem rozgrywki sportowe na wysokim poziomie. Siłom wyższym, nawet jeśli są z tyc niższych, się nie odmawia. Lepiej nie próbować :)
Ale co potem? Kłaść się z powrotem? - tak robiłem, gdym był młodszy. Teraz wstaję i nasłuchuję z głosów wszelkich, tego jedynego. Jest lato, więc mogę także patrzeć przez okno na dęby i trawę w ich poszyciu.
Wypiłem więc kawę, nie za wielką, nie za małą, mając w pamięci, że papież tak czynił również, siostry mu przygotowywały i stawiały na stoliku pod drzwiami. Pora mogła być podobna, wyobraźnia mi podpowiada, nie będę sprawdzał na razie szczegółów i uwiarygadniał cytatami. Kogo obrażam nonszalancją, może odejść od monitora.
Czekając na wodę, by się nie dogotowała, tak lubię, zobaczyłem na sprzątniętym stole żółty gwizdek, z niebieską zawieszką na szyję. Sam go tam wczoraj położyłem, przyniosłem z werandy, gdzie dzieci go zawlokły z mojej, nominalnie, szuflady w szafce pod telewizorem.
Stół był, a jakże czysto wysprzątany, jak to bywa w soboty wieczorem, gdy Zosia przyjedzie. Córa, córuś, córuchna. Bo te inne to jeszcze nie, nie czują takiej powinności :-)
Hela z Łazarzem i Michałem z pobliskiego Mińska Mazowieckiego szlajają się gdzieś po Bieszczadach. Jasiek zamilkł (na chwilę?) w swoim Glasgow. Trójka miejscowa, przydomowa jeszcze, woli brykać, biega znów wieczorami alejkami, sprząta od wielkiego nakazanego święta, ale przecież czasem takie się zdarzają, w opozycji do mnie, który się zapuściłem na całość. Acha! na stole leży nowiutka cerata, Grażyna kupiła, przycięła, położyła, bo jak to! - Ed z Fr w środę z daleka przyjadą. Może to jest także w podszewce zosinego sprzątania? Chyba nie. Myślę, że z wewnętrznego poczucia.
Gwizdek ważny jest bardzo. Ale gwizdnie za chwilę. Bo gdy komputer zacięty na mnie, bardziej przez chwilę długą, bardziej niż ja na niego, się nie chciał otworzyć, myślałem - co to dziś za święto? Naprawdę. Bo - rano, cicho, niedziela - no wiem, ale coś jeszcze w podgłowie(głowiu) się kręci oprócz złości na niego, że się nie-otwiera tak długo. Aktualizuje?
Wreszcie się, po ponownym zamknięciu i uruchomieniu, otworzył, zadziałał. Słońce też już weszło na górną partię dębów. Bardzo im do twarzy. Co to dziś za święto?
Żadne, a raczej to samo od dwóch tysięcy lat, niedziela, dzień zmartwychwstania, pamiątka Zmartwychwstania Pierwszego. Trudno to dzieciom wytłumaczyć - w katechetycznym widzie i posłaniu - na dłużej niż na krótko. Przeciwko rodzinom, sąsiadom i gminie, w której żyją, w świecie. Bo wszyscy przecież wiedzą, że to dzień ostatni, weekendowy, ten od odpoczynku nawet Pana Boga! Wziął i odpoczął, więc co będą tam wciskać, ze może być coś ważniejszego, Nowy Początek, Pełniejszy Sens.
A co dzisiaj wiedzą? Czy czują, jak ja? - że znów jakieś święto? Ich zapytajcie i Pomysłodawcę.
Znów wrócę do gwizdka. Czemu on nie gwiżdże? - do cholery jasnej. Słońce rozsiadło się na wszystkich drzewach, także już na lipach. Ja tylko widzę. Obserwuję? - bardziej wnikliwie, analitycznie i systematycznie od długiego czasu? Pewnie, że tak. Pewnie, tak.
Tak mam. Tak mnie wychowali, tak się wykształciłem, zostałem wezwany. Pełnię swoją Służbę. Misję. Czytanie ze zrozumieniem, odczytywanie znaków, transponowane "na nasze", modlitwy w między-czasie, kon-temlowania uwznioślająco-powszechne jak chleb... wchodzą w jej istotę i konstytucję.
Żółty gwizdek był moim atrybutem w lato przez lat dwanaście! Kupiłem na pierwsze kolonie CARITAS, na które zostałem posłany wolą proboszcza, kościoła i części mojej gminy, Ojczyzny dużej i małej. Mojej. Mojej. Mojej - to takie oczywiste, jak ojciec dziecku, dziecko ojcu, mąż żonie. Wszystkim, którzy naturalny rozum i wiarę w człowieka, człowiekowi drugiemu, a zwłaszcza bliskiemu. Konieczność tłumaczenia tego, jest jak poświadczanie czyjejś patologi.
"A wszystko z miłości" - chyba jest tu właściwe, na miejscu. Choć niezrozumiałe dla gminu, jak niedziela. Gmin, gmina - tu, po raz pierwszy dzisiaj sięgnąłem do Google, googla, googli.
"Gmina (od niem. Gemeinde – komuna, społeczność) – to wspólnota samorządowa osób zamieszkujących określone terytorium. Określenie "gmina" może odnosić się także do innych wspólnot np. "gmina wyznaniowa" (por.: Kahał), "gmina szkolna" itp."
Wikipedia "na tę chwilę" wystarczy, nie brnę dalej. Nie każde słowo i sytuacja musi prowadzić do głębokich studiów przestrzenno-kulturowych i studium przypadku? Chyba jednak powinno być, że do jakichś chyba tak. Homo sum. Sapiens sapiens. Dociekania są, tworzą, realizują(?) moją istotę (i konstytucję) dając mi szansę na miłość intelektualną.
Na obszarze Polski jest szereg gmin, których części z różnych powodów chcą się usamodzielnić, tworząc oddzielne gminy. Ostatnia zakończona pozytywnie próba secesji dotyczyła gminy Jaśliska w 2010 roku z gminy Dukla (Wiki).
Gwizdek dźwięczał na koloniach CARITAS codziennie wiele razy. Mogę pokazać w jakich punktach na powyższej mapie Ojczyzny utworzonej z gmin. Na pobudkę, na gimnastyke poranną, przy regulaminowych jak i nagłych zwoływaniach się (ecclesiach), zawodach sportowych, czasem w celach porządkowo-dyscyplinujących, ale nigdy chyba – mam nadzieję – groźnie. Ostatni raz każdego lata, po przyjeździe z powrotem, na wspomnienie dobrych chwil i znak dla rodziców, niczym raport końcowy przed nimi, że wszystko było pod kontrolą. Na Amen.
Dlaczego mój żółty gwizdek gwizdnąć już nie może? Bo zostałem NIKIM. Dla mojej pokory, to bardzodobrze. Dla rozwoju wspólnoty lokalnej, FATALNIE. Zostałem przez wrogów ze stronnictwa faryzeuszy obwołany „wrogiem ludu”, „siewcą nienawiści”. To, że głupiec zawołał, to nic, zdarza się i zdarzać się będzie. Straszne jest to, że stało się to ich wiarą. Że definiuje to - tak naprawdę - nie mnie, ale ich.
Oni czuli wielką potrzebę się wyróżnienia. Odróżnienia od nas. Zaistnienia pod własnymi sztandarami (hymnu jeszcze nie mają). Taka jest dzisiaj ich WIARA, okrutna, bezrozumna, zawistna. Wielu im uwierzyło i poszło za nimi. Niech idą, sami nie wiedzą, co czynią. Piłat po sądzie nad Jezusem z Nazaretu umył ręce od prawdy. Zaakceptował dla swojej wygody woluntaryzm.
Jak mógłbym dzisiaj - zanegowany do szpiku kości wraz z moją Polską i gminą - wyjść ze swoim gwizdkiem i wzywać na Apel Poranny? Na modlitwę? Na ćwiczenia sportowe, ku przebudzeniu człowieka-osoby w każdym koloniście i kadrze?
To jest jedna z prostych konsekwencji ich ambicji (liderki, liderów). Znam ją, poznałem na sobie, więc opisuję. Nie, by siebie wybielać. By dawać do myślenia, by uratować to, co jeszcze da się uratować z rozbitego dzbana. „Przeżytych kształtów żaden cud nie wróci do istnienia” - biadolił zwątpiały poety. Nie ma takiej potrzeby. Kształt? - czym jest. Przelotny z istoty i na mocy artykułów konstytucji życia we Wszechświecie. Można go zmieniać i doskonalić. Ideał! Duch! - one są i trwają.
Człowiek wiary rozumnej, wiary i rozumu, miłości intelektualnej, umiłowania mądrości (filosophie), człowiek Solidarności 1980/81, człowiek ideałów pierwotnego samorządu, katecheta Boży – zwątpić nigdy nie może. Nie jest dla siebie. Jest z ludzi, dla ludzi. Jest na świadectwo, jak jego i pokolenia/czasu vota wdzięczności wystawione przy tabernakulum, adorujące Światło-Które-Wiecznie-Trwa.
Ci, co najpierw wymyślili „stworzyli” swoje bzdurne pojęcia i teorie, potem w nie „święcie” uwierzyli. Zobaczę ich pewnie dzisiaj na święcie, nie święcie dożynek gminnych. Dożynki są tak starą tradycją, że dzisiaj nie zawsze wiadomo, o co chodzi organizatorom. Warto przemyśleć, przedyskutować publicznie, dopiero obwieścić i zorganizować. Tak myślę. Na razie mam mętlik. Co to za święto?
No bo... wieniec zrobiony, do kościoła wniesiony i poświęcony został w środę WNMP i 15 Sierpnia Polaków. Tak się złożyło, takie ma święte wezwanie parafia, była suma, był odpust. Pod kościołem były stragany (ład świąteczny stargany), więc chyba wszystko się dopełniło. We mszy wieniec został ofiarowany, uroczyście w procesji z darami także chleb, z pierwocin płodów ziemi, tej ziemi, naszej ziemi. Szkoda, że nie jednocześnie Chleb Norwidowski, chluba chlub naszych. Rozbijanie jedności, kawałkowanie chleba bez potrzeby źle służy, nie służy wcale dobrej sprawie. To nie tylko moje wymądrzanie się, ale i zapis w Strategii Rozwoju Województwa Mazowieckego.
Skoro zatem wszystko dokonało się, wypełniło? - to czego świętem są dzisiejsze dożynki gminne?
Jest chyba tak, jak nomen-omen na niebieskich kartkach z kampanii wyborczej 1994 byłem zapi- i przepisałem -
„Błogosławiona dobroć człowieka, słowa Zofia Solarzowa i wyjaśnienie: pieśń ta była nieodłączną częścią uroczystości dożynkowych organizowanych przez „Wici” i ruch ludowy w Drugiej Rzeczypospolitej. Obecnie śpiewa się ją także, głównie w kołach młodzieży wiejskiej i kołach gospodyń wiejskich, również na dożynkach. Szkoda tylko, że dożynki, które były obrzędem, stały się widowiskiem”. Czego nauczyły ostatnie 18 lat lat w MOJEJ gminie Strachówka? Czego? - także w mojej szkole i parafii? Łatwo chyba po krótkim namyśle powiedzieć. Napisać! Czyż nie?
Kiedy to przepisuję, akurat w telewizji dają, więc z ukosa słucham słów patriarchy Cyryla I na świętej Górze Grabarce. Częstochowa także w ten sposób się do nas przybliża, pielgrzymuje. Przez Moskwę? Czemu nie. Bez Boga ani do proga. Bez Boga nie ma prawdziwej kultury człowieka. Nie ma ludzkiego świata dla nas i dla dzieci naszych. Tego naucza Cyryl, nasz brat w wierze. Ale bł. JPII by się ucieszył, szkoda, że nie dożył. Cieszmyż się więc tak mocno, by było także i za i dla Niego! Wysłużył, wymodlił nam ten świat 2012! "Bo żadna łza, i żadna myśl, i chwila, i rok nie przeszły, nie przepadły, ale idą wiecznie, Ulotną myśl z czasami zamieniając w wyrok...". Skoro Norwid to wiedział, to i papież. Amen.
Jest w necie jakiś Aleksander Skrzypek i jego warta przeczytania teoria Miłości Prawdziwej.
Są wypowiedzi już dwóch papieży o «Miłości intelektualnej, która jest drogą do nowej współpracy między Europą i Azją, [to cóż, że i z Rosją]»". I właśnie ta "«miłość intelektualna» może zjednoczyć egzystencje młodych ludzi, którzy, choć żyją z dala od siebie, potrafią odczuwać więź "na płaszczyźnie wewnętrznych poszukiwań i świadectwa"... realizujemy symboliczny pomost między Europą a Azją - kontynentem przebogatej tradycji duchowej, gdzie rozwinęły się niektóre z najstarszych i najszlachetniejszych tradycji kulturowych ludzkości. Jakże znamienne jest zatem to nasze spotkanie! Młodzi słuchacze rzymskich uniwersytetów stają się promotorami braterstwa pod znakiem miłości intelektualnej, dążą do solidarności, której źródłem są nie interesy gospodarcze czy polityczne, lecz zainteresowanie studiami i poszukiwaniem prawdy. Jednym słowem mamy do czynienia z perspektywą prawdziwie «uniwersytecką», to znaczy tej wspólnoty wiedzy, która była jednym z elementów konstytutywnych Europy...
Tajemnica Krzyża nie jest oderwana od tematu miłości intelektualnej, ale raczej rozjaśnia ją. Mądrość chrześcijańska jest mądrością Krzyża... To jest drzewo życia... kontemplujcie niewyczerpane źródło miłości i prawdy i będziecie mogli stać się Jego uczniami i świadkami pełnymi radości... "Ecclesia in Europa" i "Ecclesia in Asia" (JPII). Raz jeszcze zachęcił młodzież akademicką do szerzenia miłości intelektualnej i krzewienia współpracy między ich macierzystymi ośrodkami... wezwał wszystkich do "przechowywania z radością pewności, że Zmartwychwstały jest centrum kosmosu i historii" (B16).
Ile razy trzeba tłumaczyć, że centrum jest centrum, osią, a nie obrzeżem, końcem i week-endem!! Można robić festyny w niedzielę, ale niedziela nie stanie się festynem.
***************************************************
Właśnie wyszedłem po coś na werandę (w jakimś ciągu przyczynowo-skutkowym). Zimno. Słońce coraz wyżej, zanika efekt Jego pierwszego wejrzenia. Wszystko jest już prawie równo oświetlone, a gdy Oświeciciel wzejdzie wysoko, zrobi się cieplej. Ale jest i niespodzianka. Gdy wróciłem za okno, po kolejnej pół godzinie Słońce ze światłem zeszło na poziom trawy, ale ciągle tylko pod dębami. U ich stóp. Dęby! Dęby! - skąd w was tyle znaczenia w moim życiu.
Rozrzewniam się, więcej widzę, choć kolejność odwrotna też jest poprawna. Jest ich na pierwszym planie sześć, ale główną rolę odgrywają dwa. Ten po lewej, straszy, na który my się wspinaliśmy. I po prawej, młodszy, przy którym stoi oparta drabina, oraz zwisa huśtawka, własno-ręcznie wykonany artefakt przez najmłodszą i bliźniacza dwójkę. Andrzeja na niej nie widziałem (jeszcze), starsze musiałyby same przypomnieć swoje małpie na drzewach wyczyny. Te nie muszą się wiązać z dębami. Najbardziej chyba karkołomny był pomysł "obejścia" Ogrodu (7 i pół tysiąca metrów kwadratowych) po gałęziach. Ogród? Małpi gaj. Z Matką Bożą - na szczęście przez przodków wystawioną - w północno-wschodnim rogu. Co pewnie być musiało, żeby na zawsze pozostała Jutrzenką ze Wschodu. Nie ma Jutrzenki zachodniej :)
(słowa do muzycznego motywu "Jutrzenki zarannej" są tutaj, pod filmikiem)
Ile, ile znaczeń, ale tylko wtedy stają się znakami, gdy są (od)czytywane. A tu mi nagle zajawka (wtyczki społecznościowe) w Internecie i przez niego dają ten link. Znów ktoś się obudził, żyje, daje znak. Woła z mrugnięciem oka - "nie bądź głupi".
PS.1
Zdjęcia z różnych stron. Szukając wzorów. Najlepiej wypada model parafialno-gminny. Wzory są. Byle chcieć przemyśleć, przedyskutować i wcielać. Są na szczęście dzisiaj strony internetowe. Podaję kilka, choć może nie po poriadku:
a - chleb dozynkowy, ofiarny, do łamania
b - młodzi kolorowi, dożynkowi pomimo wieku
c - szkolnie?!
d - chleb i butelkowe wino, nie tylko winogrona
e/E - największe wyzwanie dla mojego rozumu i wyobraźni znalazłem w dożynkach ekumenicznych (Ustroń, Andrychów, Brenna...). Można znaleźć ambitną, wychowawczą, INNOWACYJNĄ (dobre połączenie z tradycyjnością bez tradycji)formę. Byle szukać istoty (miłość intelektualna, istotowe i konstytutywne!)
itd.itp.
PS.2
Notatki ze mszy i z festynu dożynkowego pod budynkiem Gminy muszą poczekać. Za dużo tego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)