wtorek, 18 grudnia 2012
Człowiek jest drogą kościoła. Ja też.
Dzień chyba zamknął się w tym poście:
- "Dlaczego dzisiaj zacząłem dzień od czytania mszalnego fragmentu Dobrej Nowiny? Dlaczego wczoraj nie? Dlaczego to, co się wydarzyło w rodzinie Maryi i Józefa z dalekiej Galilei - na (wiecznie niespokojnym) terenie dzisiejszego Izraela i niedalekich sąsiadów z Palestyny - wciągnęło całe moje życie i chce mnie dzisiaj prowadzić?
Wkorzeniając się bardziej w tę Historię, muszę jednocześnie uwalniać się od stereotypów potocznej religijności mojej tzw. wspólnoty lokalnej, która wcale nie jest wspólnotą duchową tylko mieszkańcami jednego administracyjnego kawałka środkowo-europejskiego kraju.
Zstępuję w głąb tej Historii z pomocą Internetu i myślenia. Nie mogę jakoś rozróżnić swojego myślenia na religijne i niereligijne. Jestem całością psycho-cielesno-duchową. Jako taki dołączam dzisiaj na chwilę(?) do mieszkańców Nazarethu zaczynając od lektury Dobrej Nowiny według świętego Mateusza i strony o tym niezwykłym miejscu w dziejach świata."
- który najpierw wpisałem jako komentarz na chlebie.boskim.blogspocie, ale tak mnie pociągnął, że dałem prawie natychmiast na stronę grupy ROK WIARY (I ROZUMU) W STRACHÓWCE i stał się moją ścieżką na cały dzień. Tak z marszu, w biegu i organicznie, bo jest ogniwem sekwencji myśli mszalnych, które nachodzą mnie w Adwencie 2012.
Środek dnia wypełnił się lekturą Zosi Dambek "Cyprian Norwid a tradycje szlacheckie" i próbą zestawienia zbyt małych elementów elektrotechniki świetlnej stołowej i elektroniki do lampionu adwentowego, który chciałbym ukończyć przed Bożym Narodzeniem 2012.
Z dwoma improwizowanym lampionami i z dwojgiem wyciągniętych z domu dzieci dojechałem do kościoła. Miałem w kieszeni kartkę i notatki z wczoraj, dopisałem jedno zdanie. Jest o czekaniu. Ludzi (czasów) biblijnych i czekaniu, które jest treścią moich dni (życia). Oba sensy czekania mogły dojść do głosu chyba tylko na mszy. W każdym razie msza bardzo im służy.
Czekanie ludzi biblijnych na: Zbawienie, Mesjasza, wypełnienie czasów, napełnia mnie wielką perspektywą antropologiczną. Przede wszystkim. Teologiczną, po wtóre, bo dlaczego oni mieliby z definicji być kimś i czymś lepszym od homo sapiens 2012. Nie wiem, jak na to zapatrują się współczesne nauki teologiczne i akademicy teologowie. Nie mam zamiaru wchodzić w ich buty. Ja nie w dyskursie naukowym, ja przez wczucie, aż po utożsamienie. Nie zrezygnuję przecież z bycia sobą, wierzącym człowiekiem, który wiecznie myśli i pyta. Którego wiara i rozum unoszą ponad (bezmyślne?) praktyki religijne. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić wiary bezmyślnej. "Nie ma wiary bez myślenia" powtarzam za św. Augustynem uczniom na salach katechetycznych od 31 lat. Religia jest moim żywiołem, ale religia - jako więź osobowa z osobowym Bogiem. Żywym Bogiem, nie Bogiem katechizmów, przyzwyczajenia i tradycji. Katechizmy, przyzwyczajenia, tradycje pełnią rolę służebną. Tak jak i kościół, bo człowiek jest drogą kościoła. Wszystko to można odepchnąć - według błogosławionego Karola Wojtyły - ale w imię czego?!
Czekaniu ludzi biblijnych zawdzięczamy tak wiele! Ja zawdzięczam. Zapominamy nawet, my w Polsce, że kiedy Jezus żył na szczytach kultury, nad Wisłą nic nie było, a po tysiącu lat od Jego przyjścia, śmierci i Zmartwychwstania zaczęliśmy biegać w skórach po puszczy i mieszkać w szałasach. Niektórzy w grodziszczach.
Jakie ciekawe byłoby seminarium z ich udziałem na temat ich i naszych wyobrażeń na temat Boga, świętości, zbawienia... (wątek ledwo napoczęty, może któraś kolejna msza coś dopowie).
Bo każda msza mi coś mówi. Uświadomiłem sobie, że jest właściwie (wiecznym) czekaniem. Bo czas mija, człowiek, czyli ja, się starzeje, a czekanie jak mnie trzymało w skupieniu, tak trzyma. Nie mają znaczenia zmienne zewnętrzne okoliczności. Wszystko jakby mówiło, że coś ważnego wielkiego mnie czeka, od każdego teraz (przez 60 lat sporo ich się uzbierało), do jakiegoś końca. Śmierci? Zmiany? Nie jest ważny koniec, ważne jest czekanie na to coś wielkiego, na tę (Jakąś) zmianę.
Wczoraj był czytany rodowód Jezusa, czyli - w dosłowności, którą lubię - krótka historia homo sapiens. Nasza, polska - jest bardzo krótka, w stosunku do kulturalnego świata początków cywilizacji. Bo nie obchodzi mnie historia hobbitów, ani australopitheków, z całym należnym im szacunkiem, tylko homo sapiens!.
Słuchając rodowodu, myśląc, jak jest ważny, poczułem odpowiedzialność za zapoznanie księdza proboszcza ze znanym mi rodowodem Strachówki. Ja sięgam, to znaczy mam jakie takie pojęcie, księdza Mieczysława Iwanickiego w czasach upartyjnionej gminy PRL. I tego, co wtedy się zaczęło, naszych nowych czasów, od 3 Maja 1981.
Kto ma większą pamięć i świadomość spraw gminnych powinien bezwzględnie mnie uzupełnić. Rodowód nie jest polem rywalizacji. Bez tożsamości nie ma wspólnot.
Dzisiaj na mszy zareagowałem na słowa pieśni początkowej - "Tyś jest nasza ucieczka, Najświętsza Maryja", bo moją dzisiejszą ucieczką stał się Nazaret, a ściślej nazarethvillage.com. A co do pieśni, to jej treść wróciła w Ewangelii (wolę „Dobra Nowina”) o panieńskim poczęciu Jezusa. Bo jak to wyrazić? - cytując dosłownie jest tak „wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego... Józef zamierzał oddalić Ją potajemnie”. Tak po ludzku, łatwiej by było (wolałbym), żeby było normalnie, jak w zwykłej rodzinie. Dobrze choć, że mój imiennik, św. Józef, też miał wątpliwości. On miał sen, dostał światło. My jako czytelnicy Dobrej Nowiny dowiedzieliśmy się, tak jak i pisarze-redaktorzy Ewangelii ex post. Poczułem dzisiaj na mszy, że oj, jak chciałbym zostać na dłużej w kościele z tym rozmyślaniem. Teraz już wiem, że tak msza działa na mnie, ale tych stanów nie da się zaplanować. Najbardziej dzisiaj naszło wraz z myślą, reminiscencją albo innym zawiewem, jakąś inną-scencją, w pakiecie, o lekturze norwidowskiej, jej bohaterze i o jej autorce, która przed 11 laty siedziała na tym samym miejscu, przed swoim wystąpieniem o Nim i Jego rodzinie, i o jej dziecku, choć tym razem pasuje nawet – nie lubiany na co dzień przeze mnie infantylizm – 'dzieciątku'. Byłem zaskoczony, że tak. Nie przyszło po świątobliwych ogniwach, ale bardzo ludzkich. Nie da się przewidzieć, w żadnej mierze.
Kościół i msza wyzwalają we mnie właśnie proces czekania na coś więcej. Na coś większego. Ale, że dzisiaj tak?! Że największe z dnia zostanie wspomnienie – Norwid, Zosia, „dzieciątko”!? Boże Narodzenie.
PS.
Minęły dwa miesiące i tydzień Roku Wiary (i Rozumu). Gdzie są te niezliczone inicjatywy ze strony miliarda dwustu milionów katolików na świecie, z czego ok. trzech tysięcy w naszej gminie? No, trochę mniej, bo to liczba ochrzczonych. Ale każdy dorosły, mniej więcej, człowiek wierzący jest podmiotem wiary. Każdy jest wezwany by być inicjatorem ruchu myśli o wierze i kulturze, w której żyje(my) i żyją nasze dzieci. Gdzie są te twórcze skrzyżowania myśli i działań, jeśli chcemy lepszego świata, choć odrobinę!? Nie na miarę marzeń. Na miarę REALNYCH możliwości, które zostały nam dane, które chciał wyzwolić stary człowiek, Papież Niemiec, Joseph Ratzinger, następca Papieża Polaka!?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz