Rzeczywistość jest poznana i nazwana w encyklikach papieskich Karola Wojtyły. Najpierw ją poznawał życiem, potem studiował, poznał także stronę niewidzialną, własnym życiem duchowym i tym, szeptanym przez kratki konfesjonałów. Pomocą Mu i mistrzem był także Poeta, jeden z największych chrześcijańskich myślicieli Europy. A także całe dzieje i kultura narodu, z którego się wywodził. Która życie mu dała na równi z matką, którą wcześnie stracił.
Rzeczywistością jest właściwie tylko osoba człowieka i Boga i Miłość, która jest ich sposobem istnienia (życia? - to za mało). Jesteśmy - bo jest Dobro. Gdyby choć przez chwilę było go mniej na świecie niż zła, świata by nie było. Pochłonęłoby go samo-zatracenie, czyli koniec osobowego istnienia. Jesteśmy za niego odpowiedzialni. Właśnie "Miłość i odpowiedzialność" o tym traktuje. Przyjmując miłość (najpierw) a potem się nią dzieląc stwarzamy świat. Współ-stwarzamy. Każdym czynem. "Osoba i czyn" o tym traktuje.
Jest prawda. Jest poznawalna i od nas nie zależy. Jej blask nas oświeca i prowadzi. Jest możliwa postawa miłości intelektualnej. Służy jej wiara i rozum. Możemy na nich, jak na dwóch skrzydłach unosić się ku jej kontemplacji. Wówczas dopiero istniejemy w jedności i pełni. Taka jest nasza godność i wybraństwo w całym niezmierzonym Kosmosie. Na taki obraz jesteśmy zaprojektowani. Taki obraz (takie podobieństwo) możemy odkryć i w sobie. Najwyższego, najbardziej jednej i pełnej osoby - niezależnie, czy nam się to podoba, czy nie.
Ci, którzy go (Go) odnajdą, mają wstęp do królestwa rzeczywistości.
Żyjemy powszechnie jednak w nierzeczywistości społecznej, deformowanej woluntarystycznie aktem "nie będę służył, nie chcę znać prawdy".
Tak sobie myślałem i pisałem przed wyjazdem do szkoły.
Reszta się rozegrała w szkole i na Facebooku. Z wydarzenia w szkole, pod skrótowym hasłem "AMBASADOR" - będą zdjęcia i filmiki. Na razie dam tylko post z Fb i komentarze, które pisały się sukcesywnie:
- „Polskie jasełka, od 1981? Rzeź niewiniątek wypadła przed Bożym Narodzeniem”.
- „Jak to jest być naocznym świadkiem "tamtych wypadków"? Wzniośle i dojmująco”.
- „13 grudnia 2012 uświadomił mi, ze została mi wyznaczona rola wiecznego rewolucjonisty. Najpierw w obszarze narodowym, potem kościelnym i samorządowym. Tak, czy owak, na polu boju o wspólnotę, wielką, mniejszą, większą i największą, ludzką”.
- „Infrastruktura przynosi wygodę. Pieniądze i inwestycje poprawiają jakość życia. Upodabniają do wyżej rozwiniętych krajów. Tożsamości nie dają. Tożsamość nam dali - w wymiarze tzw. wspólnoty lokalnej - SOLIDARNOŚĆ RI 1981, Norwid, Rzeczpospolita Norwidowska, Jan Paweł II i miłosierdzie po sąsiedzku, w Domu św. Faustyny”.
- „Zrozumiałem dzisiaj nieoczekiwanie dużo, odnośnie stanu wojennego. Na mszy o g.16.00 doszło do mnie, że stan wojenny był siłową odpowiedzią na emanację ducha. Między październikiem 1978 a grudniem 1981 przeżyliśmy nagłe objawienie ducha i żyliśmy duchem. Stan wojenny przejechał po nas walcem (czołgami) przemocy. Ale może gdybyśmy nie zapłacili tej ceny, wiele narodów nie odzyskałoby wolności?! Bo takie sprawy mogą się (tylko) dokonać większą mocą. Tak mi wychodzi w świetle mojej duchowej buchalterii (rozwiązywanie egzystencjalno-metafizycznych równań). Ktoś musi się umniejszyć, żeby Ktoś większy mógł działać. Taka podpowiedź płynie z losów św. Jana Chrzciciela, przywołanego dzisiaj liturgią kościołą. Wielką rolę odegrałaś Polsko, także za cenę stanu wojennego i jego ofiar”.
.....
Jadąc na mszę wiedziałem, że będzie trudno emocjonalnie. Że mnie dopadnie. Dopadało, targało. Życie jest jednością i pełnią. Gdzie bardziej ona może dojść do głosu, niż na mszy, w przestrzeni i czasie innego wymiaru. Dopadało, targało, do szpiku całego życia-rysu, ale nie chciałem nigdzie wychodzić, bo na uboczu mogłoby być tylko gorzej. Wśród ludzi trzeba się bardziej trzymać w garści.
Obraz mocowania się Polski duchowej (uduchowionej) lat 1979 – 1981 i materialistycznej, siłowej od 13 grudnia do... był łożem mojej boleści. Najbardziej niebezpiecznym momentem była cisza po Komunii świętej. Dobrze, że nie była za długa.
Kolejnym niespodziewanym bodźcem była modlitwa księdza Mieczysława po mszy za Ojczyznę, z odwołaniem do Matki Bożej, błogosławionego Jana Pawła II i księdza Popiełuszki. Bo w oczach i sercu zajaśniał mi wtedy i ożył, obraz Matki Bożej Annopolskiej z całą historią rodu i dąb pamięci katyńskiej dla płk. Kazimierza Jackowskiego przed szkoła. To była zbyt silna koniunkcja. Nie można od tego uciec – MUSIELIŚMY TUTAJ ZAMIESZKAĆ, RODZIĆ I DZIAŁAĆ. To siła wyższa, nie same nasze osobiste i rodzinne wybory.
Czy takie światła, prądy, elektrownie duchowe mogą nie targać? Nie ma na to siły. Jestem tylko człowiekiem.
Nie spodziewałem się, że podejdę do własnego Anioła i ucałuję. Nie, nie siebie. Tego Anioła, przyznanego wołomińską kapitułą, z inicjatywy Solidarności. Bo i on doznaje ośmieszania i szydzenia. A w Nim ucałowałem Polskę, która narodziła się do wolności w ruchu serc i sumień 1980-1989. Kto był przy narodzinach, wie, że się przy nich płacze. Zdarza się to także lekarzom położnikom.
PS.
Zestawienie stanu wojennego i rzezi niewiniątek jest wymowne. Ani Herod, ani Jaruzelski nie zatrzymali historii, nie obronili swoich królestw bezprawia.
Widziałam poruszenie i bałam się podejść. Mówią "gdy Pan Bóg przechodzi, człowiek płacze"
OdpowiedzUsuńJest jakieś podobieństwo wzruszeń w chwili narodzin człowieka małego i dość już starego. Biologiczne, duchowe... Kiedy jakby całe życie się trzyma w dłoni. Biologicznie najłatwiej wytłumaczyć - napięcia, emocje rozładować się muszą. Ale biologia to zbyt mało. Dochodzi cała nasza kultura i świata całego, na ile ją poznaliśmy.
Usuń