poniedziałek, 10 grudnia 2012
Zawód - emeryt
Tytułowe stwierdzenie jest tyleż nieprawdziwe, co niezastąpione w mojej sytuacji, ale ponieważ nie chcę pisać o sobie, będzie abstrakcyjnie, o nikim.
Nieprawdziwe, bo zawód się wykonuje, a za wykonaną pracę prawo nakazuje wynagradzać. Tak nie jest w tym przypadku. W tym przypadku trudno jest powiedzieć cokolwiek adekwatnie. Da się stwierdzić tylko, że taki emeryt to jakiś byt materialny ożywiony. Dwunóg mówiący (w moim przypadku o dość dużej masie). I chyba tylko tyle.
Dwunogi żyją w grupach zorganizowanych. Grupa omawianego egzemplarza szykuje się do tak zwanych świąt - centra handlowe oszalały - i ma rekolekcje. Dzisiaj jest dzień przeznaczony na spowiedź. Dwunóg ma problem ze spowiedzią. W zawodzie emeryta bardziej się nie żyje niż grzeszy. Owszem, niedoskonałości się w nim widzi, słyszy i czuje, ale nie ma ich do czego przylepić. Żeby był grzech, musi być podmiot działania, a emeryt jest definiowany przez niedziałanie właśnie.
Próbą ratunkową opisania tego niby emeryta jest posłużenie się pamięcią, ściślej - zapamiętanym pytaniem jednym. - "Za co się czujesz odpowiedzialny... (w swojej pracy i na czym ona polega)?", które postawił mu kiedyś redaktor Tomasz Bartel.
- Dzisiaj? Za najmniej kłopotliwe trwanie dla innych. Dotrwanie, ściślej mówiąc, do pewnego końca. Jest to koniec biologicznego funkcjonowania (jego) maszyny. Przed 24 laty odpowiedź brzmiała tak - "Od czasu do czasu chodzi mi po głowie wypowiedź papieża z Wadowic, ale a rebours, w pewien sposób - "wszystko się tu skończyło... i życie się skończyło, i praca się skończyła, i wspólnota i... wszystko".
Przekonań nie zmieniłem. Mam te same, co zapisane w wierszykach przed trzydziestu laty. Wzbogaciły się co-nie-co o doświadczenie, także, że emeryt, to byt społecznie zbyteczny, rodzinnie - tak lub owak - przydatny.
Emeryt, którym jestem, nie będąc faktycznie, ożywa od czasu do czasu za sprawą odgłosów z dalekiego świata wierzących szukających dających świadectwo w publicznych lub prywatnych wypowiedziach. Bez wypowiedzi dwunogów ludzki świat ludzi nie istnieje.
„Bóg, który jest, jest Bogiem obecnym i zbawiającym. Objawienie imienia Boga, zainicjowane w płonącym krzewie, zostaje dopełnione w Jezusie” - przytacza ksiądz prof. Draguła w rekolekcjach na tezeusz.pl papieża Benedykta. Kończy zaś artykuł tak - „Tak naprawdę wierzą tylko ci, którzy wiedzą, że potrzebują ocalenia. Jak paralityk, którzy przyszedł z chorobą ciała, a otrzymał uzdrowienie duszy.”
Zastanawiam się nad moimi potrzebami. Z życiowych, najważniejszą jest chyba – egzystencjalnego (nie funkcjonalnego) spotkania i rozmowy. Z filozoficzno-teologiczno-antropologicznych? Jedność! Całościowość! Wierność! Miłość intelektualna.
Na pytanie redaktora odpowiedziałem kiedyś tak - „Czuję się odpowiedzialny za mówienie o Bogu aktualnym, obecnym i działającym; za ukazywanie obecności Boga w życiu młodzieży - i wszelakim ludziom - w sposób współczesny. Z tego wynikają konkretne formy działania w parafii” („Odpowiedzialność i czyn”, Nr1, 1988).
Chciałbym z kimś (z każdym) rozmawiać o potrzebie ocalenia. Czuję się jeszcze - poza czym? - odpowiedzialny w zimę za palenie w piecu. Dzisiaj także za wyjazd do Strachówki na mszę rekolekcyjną z własnymi dziećmi, żoną dyrektorką i całą szkołą Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Pewnie zrobię parę zdjęć tego, co przyciągnie mój wzrok ciała i duszy. A potem pewnie opiszę paroma zdaniami i opublikuję. To już stało się rutyną mojego emeryta. Na, chyba przedwczesną i nieformalną, emeryturę wysłało mnie tak zwane społeczeństwo, a dokładniej jego część - tak zwana wspólnota lokalna (najpierw pod wodzą wójta Kazimierza, a dzisiaj wójta Piotra).
Jak to dobrze, że emeryt, taki jak ja, jest problemem socjologicznym, a nie teologicznym. Mam szczęście.
Rozmowa Dobrą Nowiną, jako metoda, wręcz metodologiczna terapia Sensem, prowadzi mnie dzisiaj do głębokiego uzasadnienia sporu, w jakim trwam. Z tzw. wspólnotą lokalną. Żeby przestała być choć na chwilę taką lokalną i tylko tak zwaną, a stała się (momentami) uniwersalną i rzeczywistą. Bo po co rekolekcje!
PS.1
Znalazłem jakąś analogię między psycho-cielesno-duchową jednością, jaką jest człowiek, a jednością tzw. wspólnoty lokalnej. Bo skoro dzisiaj ksiądz rekolekcjonista odwiedził szkołę na zaproszenie DyrKa, to na pewno by nie odmówił zaproszeniu Wójta. Wspólnoty lokalnej także nie można kawałkować na - obrazowo rzecz ujmując:
cielesność - władza samorządowa
psycho-logiczność - szkoła
duchowość - parafia
Koń by się uśmiał z takiej wspólnoty i z takiej jedności. Ale kto by słuchał emeryta :-(
PS.2
Czy do kogoś dotrze szkielet najnowszej historii szkoły i jej tożsamość wyłożone wczoraj (pardon - wypracowane) przez emeryta?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz